Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
|
odnaleźć na powrót wyłączność |
Autor |
Wiadomość |
Bety [Usunięty]
|
Wysłany: 2016-09-17, 08:22
|
|
|
Jezus do św. Faustyny: "Ja ciebie z czynu nie zwolniłem".
Czyli należy działać, Bóg daje siły, pokazuje drogę.
Margaritum zmień kierunek: patrz na Boga, nie na męża. |
|
|
|
|
margaritum [Usunięty]
|
Wysłany: 2016-09-18, 01:43
|
|
|
☺ Ta dyskusja uświadomiła mi wiele rzeczy.
Najpierw na mój własnym temat. Moje własne myśli, postawy są we mnie nietrwałe, szukam wciąż potwierdzenia gdziekolwiek własnego stanowiska, by niejako poczuć, że mam do czegoś "prawo". To zdaje się mój problem braku autorytetu, na którym mogłabym się oprzeć w dzieciństwie. Wciąż go szukam. Zdaje mi się nawet ostatnio, że wreszcie znalazłam, chcę, by moim drogowskazem stało sie Słowo Boże. Tylko jeszcze nie umiem go interpretować...
W pierwszej chwili uległam opinii, że niepotrzebnie myślę o cierpieniu męża i kowalskiej. Potem nie pisałam jakiś czas, czytałam i grało to we mnie. Pytałam się Boga, co o tym myśli, przeglądałam się "z boku".
Mam takie myśli:
* Rozumiem, że nie wszyscy wierzycie we wpływ duchów nieczystych na moje małżeństwo, bo w to chyba bardzo trudno uwierzyć, jeśli nie miało się podobnych doświadczeń; może dokładne opisy sytuacji, nadnaturalnych zjawisk, tragedii, jakich byłam świadkiem coś by wyjaśniły, ale po pierwsze tego nie powinnam tu ujawniać, po drugie być może i to by nie przekonało niedowiarków. Pozostanę więc przy swojej wiedzy na ten temat, że szatan naprawdę istnieje i są sytuacje, w których naturalne metody nie wystarczają, to są właśnie momenty, w których uczę się powierzyć absolutnie Jezusowi swoje serce i życie.
* Moje granice wobec kowalskiej są potrzebne, męża jej oddawać nie zamierzam i nie oddam, ale granice te nie wykluczają współczucia wobec ludzkiego bólu kimkolwiek ten człowiek dla mnie jest. Musiałam się nauczyć tego, że kontekst, w którym się spotkałyśmy, sprawia, że nie mogę w żaden sposób jej pomóc (a chciałam ze szczerego serca), ale jednak jestem zniesmaczona, że to "takie dziwne", że myślałam o osobie, która w jakiś sposób stanęła na mojej drodze życia. Przecież jej też (oprócz męża i samej siebie) powinnam była wybaczyć, zgodnie z nauką Jezusa. A jeśli chcę komuś wybaczyć, to w jakiś sposób otwieram serce na współczucie, to myślę o tym człowieku, tak rozumiem przebaczenie... Napisałam o rzeczach, które się wydarzyły, oceniając je z dzisiejszej perspektywy, gdzie popełniłam błąd i napisałam o tym, o moich błędach i o tym, jakie mimo wszystko wynikło z tego dobro, nie zamierzałam dłużej pochylać się nad jej osobą. Dzisiaj tego już nie robię. Tymczasem wywołało to lawinę reakcji...
* Piszecie w kilku miejscach, że nie mogę się zgodzić na złe traktowanie przez męża, że to mnie zniszczy. Nie wiem czemu zostały wyciągnięte takie wnioski. Mój mąż powiedział, że nie potrafi zerwać relacji z dnia na dzień, a nie że nie umie i nic nie zrobi. I jak do tej pory wywiązuje się z danych obietnic. Jednocześnie zmienia się zupełnie odległość i jakość kontaktu miedzy nami, więc taktyka jest dobra. Wszak "po owocach ich poznacie". Widzę też z wielu przeczytanych historii, że mimo że na początku nie usłyszałam płomiennych deklaracji, których oczekiwałam i pragnęłam, to jednak wersja z trudną prawdą była dużo lepsza. Nie usłyszałam: "Jutro to zerwę i tylko Ciebie kocham", usłyszałam "Moja prawda na dzisiaj jest taka, że kocham i Ciebie i ją i czuję się bezradny, nie wiem, co z tym zrobić, ale wiem, że tak dłużej być nie może, że jest to złe i będę szukał wyjścia, chcę żyć z Tobą". I robi to, ale zmieniają się serca, a nie tylko zewnętrzne czyny, które mogą być tylko życzeniowe i wtedy jest kłamstwo, bo nie jestem taki, jak udawałem...
* JEDNOCZEŚNIE wszystko, co się stało, pokazało mi, jak bardzo zależę od męża, z własnego kiepskiego poczucia wartości i nad tym właśnie chcę pracować. To, co dzieje się w tej chwili u nas w domu i w relacjach, to zmiana w bardzo wielu dziedzinach życia, zupełnie abstrahując od tematu zdrady. Oboje zobaczyliśmy, jak wiele jest spraw, które nie wyglądają tak, jak pragniemy, tak, jak mógłby chcieć Bóg. Szukamy, próbujemy po nowemu, ale jeszcze nie we wszystkim się zgadzamy, jak to nowe ma wyglądać. A ja walczę (bardziej z samą sobą niż z mężem) o to, by wnosić równy, a nie podległy wkład.... |
|
|
|
|
lustro [Usunięty]
|
Wysłany: 2016-09-20, 14:42
|
|
|
Margaritum
żyjesz?
dajesz sobie radę? |
|
|
|
|
margaritum [Usunięty]
|
Wysłany: 2016-09-20, 16:26
|
|
|
Żyję 😊 I nawet dzisiaj mam się dobrze, tylko trochę napięty grafik. Wczoraj przegadaliśmy z mężem dobrze ponad 3 godziny. Bez kłótni, w szacunku. Usłyszałam też wiele dobrych słów na mój temat. Słucham sobie w drodze do pracy konferencji księdza Dziewieckiego Komunikacja - kochaj i mów, co chcesz. Bardzo mi się podobają, nazywają tyle problemów, które ja mam w dialogu.
Jednym z wielkich problemów, jaki mamy, jest chroniczny brak czasu, zwłaszcza po stronie męża, dzika gonitwa i piętrzenie się stosu niezałatwionych spraw. To bardzo utrudnia pracę nad sobą, przesłuchanie, przeczytanie czegoś budującego. Poprosiłam go o 20 minut codziennie wieczorem, żeby słuchał po jednym odcinku, ja mam przypominać. Zobaczymy, czy się uda.
Chcemy też razem modlić się wieczorami, ale jakoś nie umiemy tego robić. Czuję się sztucznie, mówiąc na głos do Jezusa przy mężu, zresztą, przed kimkolwiek. Macie jakieś patenty na małżeńską modlitwę? |
|
|
|
|
Mirakulum [Usunięty]
|
Wysłany: 2016-09-20, 17:40
|
|
|
Jedno zdanie
" Boże dzięki Ci za mojego współmałżonka, błogosław Mu. Amen "
a gdy totalnie ciężko "Jezusie synu Dawida, ulituj się nad nami "
Pogody Ducha |
|
|
|
|
Pavel [Usunięty]
|
Wysłany: 2016-09-20, 23:22
|
|
|
Nie wystarczy w takich okolicznosciach "Ojcze Nasz"? |
|
|
|
|
margaritum [Usunięty]
|
Wysłany: 2016-09-30, 13:21
|
|
|
Hej
Dzisiaj nie będzie o moim mężu, będzie o mnie...
Chcę napisać Wam, o czym myślę, co przetacza się przeze mnie, bo może podpowiecie odpowiedzi, których jeszcze nie znalazłam to raz. Dwa, nie chcę, by to uciekło, zagubiło się. Może jak napiszę, to wrócę do tego później, przypomnę sobie.
Ból. Ból duszy, ból ciała jest informacją. Pokazuje mi, że coś złego dzieje się w moim życiu, że "pozycja" fizycznie, czy mentalnie, w jakiej jestem, nie służy mi. Jakie informacje niesie dla mnie mój ból?
Boli mnie ciało, kręgosłup, kark. Mam zesztywniałe mięśnie ramion, zaciśnięty żołądek, boli mnie głowa. Nie szanuję mojego ciała, nieraz siedzę całymi dniami skurczona w jednej pozycji, nie śpię po nocach, nie wychodzę z domu, kiedy nie muszę... wciąż brakuje mi czasu, więc spinam ciało, jakby to mogło spowodować, że coś zrobię szybciej. Coś, a co? Najczęściej spełnię oczekiwania. Oczekiwania męża, syna, matki, kierownika. "Jestem warta" tyle, o ile zadowoleni są ze mnie inni. Nie potrafię postawić granic nawet własnemu dziecku szarpana wciąż poczuciem winy za każdą próbę postawienia mu granic, jakie przecież dziecko musi mieć w życiu. Moja psychika jest chora, ale i ciało krzyczy chorobami autoimmunologicznymi.
Przez ostatnie miesiące wydarzyło się wiele dobrego, chociaż w bólu. Nie umiem tego docenić. Wczoraj w nocy zobaczyłam, jak wiele się wydarzyło i dziękowałam Bogu za wszystkie te rzeczy, mam wrażenie, że pokazywał mi je. Jednak, chociaż położyłam się spać z uczuciem wdzięczności, rano znów obudziłam się "przygnieciona życiem".
Czytałam w nocy posty kenya, aatki sprzed lat i odnajduję w nich siebie. Mam mentalność ofiary. Kogoś, kto nie idzie, a wlecze się przez życie zamęczając innych swoim cierpieniem. Martwi mnie to, że myśli te tak do końca nie są odkrywcze, wiele z tego wszystkiego już wiedziałam, ale ciągle nie umiem, nie wiem JAK się zmienić.
Myślałam w nocy też o mojej matce. Szukałam punktu, w którym zaczęło się psuć w moim małżeństwie. Przyszła myśl, że było to wtedy, kiedy zmarła moja babcia, matka mojej matki. Moja matka wpadła wtedy w rozpacz na długie miesiące. Znów mnie opuściła, odsunęła się, nie chciała ani mojej pomocy ani mnie. Czułam się przez nią odrzucona i winna, że nie potrafię zrobić nic, by jej pomóc. Tak, jak wtedy, gdy byłam dzieckiem.
Wciąż mam w sobie ranę moich rodziców i nie wiem, jak pójść do przodu. Czy zaglądać znów tam, gdzie boli pustka i brak, czarna studnia niemiłości i próbować tam odnaleźć Miłość Bożą... czy nie powinnam się już nurzać w smutku i walczyć, iść do przodu, wbrew emocjom. Z jednej strony takie grzebanie w sobie może być już tylko masochizmem i zadręczaniem bliskich, a z drugiej, raz już to zrobiłam, że zamknęłam na kilka lat tamte tematy i próbowałam budować siebie niejako od zewnątrz. Ale skończyło się na tym, że zbudowałam w pracy przed sobą i innymi wizerunek silnej osoby, która uparcie dąży do celu, o ogromnej wiedzy, determinacji i zaangażowanej głęboko w temat, którym się zajmuję. Dzisiaj, kiedy wszystko się zawaliło, kierownik stracił do mnie zaufanie, ponownie odizolowałam się od ludzi, męczy mnie powierzchowność ich spotkań. Ten czas był mi potrzebny, bo pokazałam samej sobie, że naprawdę wiele potrafię, sama od podstaw nauczyłam się rzeczy, których ludzie uczą się na studiach i to w stopniu, który został zauważony jako wyróżniający się. Ale... ale dzień, w którym ktoś mnie nie pochwalił, był dniem, w którym coś mi ciążyło, smutek, poczucie bezwartowości. Nie wystarczało mi, że jestem "dobra" w tym, co robię, musiałam być najlepsza w zespole lub jedna z najlepszych. Dzisiaj czuję się okropnie, kiedy widzę, że moją wartość wyznaczało jedynie to, co robiłam, praca ponad siły w nadgodzinach... Nie zapomniałam, umiem to wszystko robić, ale dzisiaj już mnie kompletnie nie cieszy.
Nie wiem, kim jestem, nie wiem, co lubię. Chciałabym żyć blisko przyrody, mogłabym hodować kwiaty, zwierzęta. Nuży mnie korporacyjny bełkot i ciągły pęd, by prześcignąć pozostałych, już nie chcę. Ale nie mamy za co żyć, muszę zostać, gdzie jestem. Przynajmniej teraz.
Wokół mnie jest chaos, nie umiem stworzyć domu dla tych, których kocham, bo domu nie ma we mnie. Jak mam odnaleźć w sobie coś, czego nigdy nie miałam? Chciałam napisać coś pozytywnego, a... znowu płaczę. Nie potrafię znieść pustki, którą mam w sercu. |
|
|
|
|
Jacek-sychar [Usunięty]
|
|
|
|
|
kenya [Usunięty]
|
Wysłany: 2016-09-30, 14:38
|
|
|
margaritum napisał/a: | Chciałam napisać coś pozytywnego, a... znowu płaczę. |
Piszesz tak jak czujesz a płacz ma działanie oczyszczające.
Żeby pisać pozytywnie, najpierw trzeba poczuć się lepiej, odczuć pozytywne emocje, te nastroją do pozytywnieszych wpisów. Na odwrót tego zrobić się nie da...nawet jeśli się chce.
margaritum napisał/a: | Nie potrafię znieść pustki, którą mam w sercu. |
margaritum, chcesz desperacko zapełnić tę pustkę kimś/czymś, ale to się nie udaje.
Nawet potrafisz nazwać te próby,...czyli oczekiwanie od innych akceptacji, ale i tak to niczego nie zmienia. Już wiesz że nie tędy droga ale wciąż nie potrafisz zerwać zależności którą sama wykreowałaś.
Bo tak naprawdę nie chodzi o to co mamy, tylko jak się czujemy. Istnieją ludzie 'posiadający" wiele: związki, wartościowych i kochających współmłżonków, dobra materialne, sławę, zdrowie, dobry wygląd, odnoszący spektakularne sukcesy itd...ale wciąż noszą w sobie uczucie pustki i nie ma na tym świecie nic co byłoby w stanie tę ich własną pustkę wypełnić. Taka pustka to NASZ osobisty deficyt, który domaga się uzupełnienia i bynajmniej nie za pomocą/z użyciem kogoś innego.
Emocje które odczuwasz wpływają na ciało, z niego dostajesz najlepszą informację o sobie, swoim stanie. Nie z umysłu, choć masz skłonność by jemu wierzyć bardziej . Na tym etapie, im mniej będziesz myśleć, rozmyślać, analizować, wracać do przeszłości, szczególnie tej zamierzchłej lub wybiegać w przyszłość, tym lżej się poczujesz.
Ilekroć błądzisz w przeszłości a ta jak widać nie jest satysfakcjonująca dla Ciebie tyle razy robisz sobie "mentalne harakiri", kiedy wybiegasz w przyszłość nachodzą Cię lęki...to wszystko razem powoduje tak ciężkie emocje że aż ciało już niedomaga.
Bądź TU I TERAZ...a poczujesz ulgę.
To nie takie proste na początku i wymaga ćwiczenia ale profity są ogromne jeśli opanujesz tę sztukę choć w zadawalającym stopniu.
margaritum, jest piękny jesienny dzień, wyjdź np. do parku, usiądź na ławce, wsłuchaj się w dźwięki przyrody, popatrz na bawiące się beztrosko dzieci i spróbuj po prostu BYĆ. |
|
|
|
|
margaritum [Usunięty]
|
Wysłany: 2016-10-21, 12:28
|
|
|
Witajcie znowu :)
Ja po pierwsze to proszę Was o modlitwę. Dzisiaj popołudnie spędzamy znów u egzorcysty. Aby uwolnić kogoś spod wpływu złego ducha lub opętania, potrzebne jest wiele wiele modlitwy, czasem jest konieczne skupienie jak największej ilości modlitw jak największej liczby ludzi.... będę wdzięczna za każde westchnienie
Czytam Was cały czas, ale czuję też prowadzenie Boga, nie miotam się już, nie szukam, tylko idę w kierunku, który obrałam. Widzę dobre owoce.
Jacku, odnosząc się do tego, co napisałeś, a na co wtedy nie odpisałam, bo nie miałam siły dyskutować...zbyt mi było źle. Odnoszę wrażenie, może niesłuszne, ale czytając Cię w różnych miejscach... że pewnie wiele Cię kosztowało postawienie granicy i przekonałeś się, że jak wreszcie to zrobiłeś, to bardzo pomogło. Rozumiem. Ale życie nie jest czarno-białe i nie każda sytuacja taka sama. Nawet w sytuacji zdrady, nie zawsze wyprowadzka lub zmuszenie do wyprowadzki współmałżonka jest dobrym rozwiązaniem. Bałam się, bardzo bałam się, że Bóg tego ode mnie oczekuje. Ale wielokrotnie Mu w ostatnim czasie powtarzam, żeby robił z moim życiem, co tylko chce. I że jeśli mi wyraźnie pokaże, że mam tak postąpić, to będę się starała to wypełnić, choć bardzo się boję... Czułam wiele niepokoju w związku z tą kwestią.
I usłyszałam od pewnego zakonnika, który ma duże doświadczenie w sprawie działania złego ducha, że ... mam przestać słuchać rad wokół w tym temacie i szukać odpowiedzi w sercu... a kiedy już ta odpowiedź była w sercu, tylko jeszcze nieśmiała, kolejny powiedział, że pomysł z wyrzuceniem męża w tej chwili i tej sytuacji jest nie tylko zły, ale raczej diabelską pokusą.
Wtedy przestałam o tym myśleć. Przestałam też rozmyślać ciągle, jak męża przyciągnąć do kolejnej modlitwy, na kolejne rekolekcje, co mu dać do posłuchania, jak rozmawiać, żeby zmienił to, czy tamto. Powiedziałam mu, że daję mu wolną rękę. Skoro mówi, że zamierza zakończyć tamtą relację, a potrzebuje w tym celu pewnych działań, to ja ich nie popieram, ale nie będę się o to spierać. Zrozumiałam, że mój mąż nie może usłyszeć głosu Boga w swoim sercu, kiedy ciągle słyszy nad sobą mój głos, narzekanie, namawianie, rozpaczanie, błaganie. Zaczęłam o wiele bardziej wprost mówić, kiedy nie akceptuję różnych jego pomysłów, np. wyjazd z kowalską do jednego z Sanktuariów Maryjnych. To jest postęp, bo wcześniej bałam się to mówić. W tej chwili zaczęłam mówić, ale mówię to krótko bez babrania się w tym, jaką to straszną krzywdę mi robi. Mówię tylko, że nie popieram, on zazwyczaj pyta dlaczego, wtedy dostaje odpowiedź, ale nie histeryczną. Ja nie popieram, a Ty zrób zgodnie ze swoim sumieniem.... Odkąd mu to powiedziałam, zyskałam nowy spokój i energię do tego, by zająć się sobą. Nie rozmyślam całymi dniami o niej i to jest ogromna ulga. Oddałam Bogu również moją wizję tego, ile to wszystko ma potrwać i jak zostać rozwiązane. Mój mąż ucieszył się ogromnie z takiego postawienia sprawy, a od tamtej naszej rozmowy jeszcze ani razu się z nią nie spotkał, będzie już trochę czasu... Zdumiewające jest to, że kiedy powstrzymuję się od moralizowania, oceniania mojego męża, on dochodzi do tych samych wniosków sam. Na dzisiejszą wizytę nie musiałam go w ogóle namiawiać, przygotowałam sobie sprytny plan bitwy, co powiem, jak przekonam, a na pytanie, czy pójdzie usłyszałam od razu (zanim nabrałam powietrza, żeby zacząć uzasadniać): "kochanie, oczywiście, że pójdę". Moje serce wtedy przepełniła wdzięczność do Boga Ojca.
Ten smutek, o którym pisałam ostatnim razem nie był spowodowany tym, co robi/zrobił mój mąż, to nie było rozsypanie się, bo nie daję rady w takiej sytuacji żyć. Mój mąż był mi oparciem, zagłuszaczem, znieczuleniem do wszystkich ran mojego życia. Kiedy przestałam się nim znieczulać w tak ogromnym stopniu (oczywiście daleka jestem od stwierdzenia, że całkowicie i oto zdrowa jestem), powróciły rany przeszłości, niezałatwione sprawy i to one bolą mnie od zawsze. Tak naprawdę nie uporałam się z poczuciem bycia ofiarą, poczuciem winy za to kim i jaka jestem, bycia inną niż wszyscy, czarno-białym widzeniem rzeczywistości, lękiem przed odrzuceniem, pozostawieniem, lękiem, zamrażaniem złości, siły, bo to spowoduje odrzucenie, izolowaniem się od ludzi, lękiem, że rozpoznają, kim naprawdę jestem i nie zaakceptują...
Bardzo dużo czytam, słucham, modlę się o to, by Bóg otwierał moje serce na Prawdę na mój temat. Na krokach w tej chwili jesteśmy na etapie rozpoznawania mechanizmów z fałszywego ja. Wydawało mi się, że tak wiele już wiem na własny temat, a teraz czuję się tak, jakbym miała przed samymi oczami bardzo brudną szybę, która zasłania mi cały świat i ktoś tę szybę po trochu wyciera w różnych miejscach, a ja mam efekt "wow, to wygląda inaczej niż całe życie myślałam!". Tylko kiedy widzę te moje błędy, wypaczenia, zaczynam je coraz bardziej dostrzegać, to doświadczam pustki i pytania: "Ok, ale skoro nie tak, jak widziałam do tej pory, to JAK? Jak mam żyć, jaka jest Prawda, KIM jestem, JAKA jestem, kiedy zdejmę mechanizmy, które nałożyłam na siebie, by przetrwać w dzieciństwie. Czuję się jak nieodkryta czysta kartka, która do tej pory próbowała się cały czas zapisywać cudzą prawdą, cudzym widzeniem świata, bo moje jest nieważne, niewłaściwe. I jak już dostrzegam, że mam prawo do tego MOJEGO, to staję przed ciszą, białością, przezroczystością i bezradnie pytam się Boga co dalej...
Mój mąż jest coraz bardziej czuły i otwarty wobec mnie, mówi do mnie słowami, które mnie zaskakują. Dziękuje mi chyba codziennie, ciągle coś wynajduje. Sam prosi mnie o wspólną modlitwę wieczorami lub o błogosławieństwo, kiedy nie najlepiej się czuje. Przestałam nurzać się w rozpaczy. Oczywiście boli mnie nieraz, czasami boli coś bardzo, czasami czuję się bezradna. Ale też czasami czuję się po prostu dobrze, chociaż do normalnie chyba daleko jeszcze. Zresztą, czy ja wiem, jak to jest normalnie? Ale chyba się dowiem
Dziękuję kenya za tu i teraz. Zastosowałam się wtedy. Twój głos współbrzmi z innymi, które słyszę. Z różnych niezależnych źródeł docierają do mnie głosy na dany temat i wtedy wiem, że to jest to, co Bóg mi pokazuje na daną chwilę... |
|
|
|
|
Jacek-sychar [Usunięty]
|
Wysłany: 2016-10-21, 15:08
|
|
|
margaritum napisał/a: | Jacku, odnosząc się do tego, co napisałeś, a na co wtedy nie odpisałam, bo nie miałam siły dyskutować...zbyt mi było źle. Odnoszę wrażenie, może niesłuszne, ale czytając Cię w różnych miejscach... że pewnie wiele Cię kosztowało postawienie granicy i przekonałeś się, że jak wreszcie to zrobiłeś, to bardzo pomogło. |
Dokładnie tak.
Z natury nie jestem wojownikiem i dlatego stawianie granic zawsze mnie dużo kosztuje.
Ale efekty przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Do dzisiaj żałuję, że tak długo czekałem z opuszczeniem szlabanu granicznego |
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
|
Dodaj temat do Ulubionych Wersja do druku
|
| Strona wygenerowana w 0,01 sekundy. Zapytań do SQL: 8 |
|
|