Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  RSSRSS  BłogosławieństwaBłogosławieństwa  RekolekcjeRekolekcje  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  12 kroków12 kroków  StowarzyszenieStowarzyszenie  KronikaKronika
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  NagraniaNagrania  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki

Poprzedni temat «» Następny temat
Pierwszy poważny kryzys po 2ch latach małżeństwa
Autor Wiadomość
misio312
[Usunięty]

  Wysłany: 2013-12-22, 20:37   Pierwszy poważny kryzys po 2ch latach małżeństwa

Witajcie,

Piszę tutaj dlatego, że już nie wiele innych opcji mi zostało.

Kilka tygodni temu opuściła mnie żona. Zrobiła to w ciągu paru dni, mówiąc mi o tym, że chce się wyprowadzić, a ja po długiej rozmowie zaproponowałem, że jeśli naprawdę tego chce, to może to jest dobre rozwiązanie, że trochę odpoczniemy. Potem mimo, że dowiedziałem się, że odeszła do kochanka i że jej ojciec popiera ten ruch (słyszałem fragment rozmowy), postanowiłem walczyć o nią. Nie utrzymywała ze mną kontaktu za wyjątkiem poczty elektronicznej i wszystkie (albo prawie wszystkie) wiadomości przekazywała swojemu kochankowi. A on się odpowiednio do nich odnosił, co w sumie kształtowało w niej postawę odporną na wszelkie słowa rozsądku (była łatwa do zmanipulowania, szczególnie że miałem do dyspozycji tylko pocztę elektroniczną).

Niestety nie widzę w niej ani skruchy, ani woli poprawy. Jestem nawet przekonany, że nie zdaje sobie sprawy, że robi źle. Jest raczej osobą bardzo niedojrzałą (nie twierdzę, że nie samodzielną: ugotować sobie potrafi, ale nie jest w stanie funkcjonować w pełni autonomicznie np. bez swojego ojca), nie ma jakichś wykształconych celów życiowych (jej celem jest "bycie z kimś blisko", co jeszcze do pewnego stopnia zrozumieć) i wykształconego systemu wartości (o którym wiele razy rozmawialiśmy, ale w sumie do niczego nie doszliśmy). Nawet instytucję małżeństwa w pewnym sensie podważała: jej ojciec zdradził jej matkę i żyje z kochanką od wielu lat, nawet na rozmowie przedślubnej stwierdziła, że dopuszcza rozerwalność małżeństwa (bo "jej rodzice się rozwiedli i tata teraz jest szczęśliwy"), ale pod wpływem moim i księdza zmieniła odpowiedź - wtedy sądziłem, że po prostu nie wiedziała, co mówi.

Jestem przekonany, że przy jej dobrej woli moglibyśmy się porozumieć. Jestem nawet skłonny wybaczyć jej zdradę (ona pewnie nie wie o tym, że wiem o zdradzie), chcę jedynie spotkać się z nią i ustalić, czego właściwie chce. Niestety od wyprowadzki na okrągło unika kontaktu twarzą w twarz - zostają jedynie maile.

Wiem, że prawdopodobnie przyczyniłem się do tej sytuacji, bardzo chcąc dziecka. Przed ślubem rozmawialiśmy o tym, ale po ślubie moja żona jedynie odwlekała decyzję o staraniu się. Po ponad półtora roku małżeństwa już mówiłem, że mam do niej żal, że mnie okłamuje. Dosłownie miesiąc po rozpoczęciu starań zostawiła mnie dla innego, z którym najwyraźniej łączyła ją jakaś bliższa znajomość już wcześniej. Wiem też, że jej ojciec wie o jej kochanku i już się spotkali. Wiem również, że bez akceptacji ojca nic by nie zrobiła: dla niej ojciec jest na pierwszym miejscu, ja byłem na drugim.

Nie wiem teraz, co mam robić. Pomimo starań żona nie zmienia swojego postępowania. Jestem w stanie czekać jeszcze długo, ale przestaję widzieć sens. Wiem, że jest niedorosła i łatwa do zmanipulowania, co oznacza, że sama z własnej inicjatywy nie przerwie tego stanu rzeczy. Zwłaszcza, że dostrzegam w niej złą wolę, a nie np. jakiś brak nadziei na poprawę, który mógł spowodować odejście, a który jeszcze można było "leczyć" rozmowami i terapią małżeńską.

Wiem, że nie byłem idealnym mężem. Żona ma trudny charakter i kiedy na mnie krzyczała (ona nazywała to rozmową) ja czasem dałem się ponieść kłótni i nie pozostawałem jej dłużny. Odizolowywałem się od niej, kiedy była agresywna i jawnie się jej przeciwstawiałem, kiedy próbowała mną rządzić. Obmawiała mnie wokół, wyciągając różne rzeczy, jeszcze przed ślubem. Częściowo o tym nie wiedziałem, a częściowo się z tym pogodziłem. Ślub wziąłem głównie z obowiązku, bo sprawiała wrażenie nieporadnej osoby, która potrzebuje ciepła, a ja chciałem je jej dać i zaakceptowałem jej wady (przynajmniej do pewnego stopnia - niektóre ciągle dawały o sobie znać). Potem ją pokochałem, ale jej wady pozostały.

Wiem skądinąd, że dla niej ślub był raczej wyścigiem z koleżankami, której pierwszej oświadczy się partner. Po wyprowadzce twierdziła, że odeszła, bo mi nie zależało. W tym czasie miałem trudny okres i czułem się bezsilny na niektóre jej zachowania, ale poza tym zachowywała się całkiem normalnie. Dwa tygodnie przed przestała się do mnie odzywać, już jakiś miesiąc-dwa wcześniej kupiła sobie telefon i robiła mi awantury, kiedy tylko go dotykałem.

Teraz zarzucała mi mnóstwo pomniejszych rzeczy, jak to, że odkurzałem tylko wtedy, jak mi powiedziała, albo że nie dawałem jej czułości, albo że chciałem rozwoju. Jednocześnie spotyka się ze swoim kochankiem i czuje się świetnie. Zmieniła trochę swój wygląd, dba o siebie, jest od niego uzależniona (pracują razem, spędzają dużo czasu). Jej kochanek, jak wynika z moich informacji, jest osobą "mającą gadane" (prowadzi szkolenia), ale raczej pozbawioną zasad moralnych (nawiązał romans z moją żoną kiedy jeszcze był w związku) i gardzącą religią (chyba jest niewierzący). Wiem, że przekonuje ją, że ona wcale tego nie żałuje, że nie żałuje mnie, że jest szczęśliwa.

Moja żona najpierw tłumaczyła, że gdyby mi zależało, to by się udało. I że wyprowadzając się już nie planowała wracać. Nie wiem, co jeszcze mogę zrobić. Nie chcę stać się stręczycielem i wiadomo, że jej do niczego nie zmuszę. Jestem pewien, że teraz nie widzi w swoim zachowaniu nic złego, ale jestem też pewien, że jej trudny damu znać o sobie i w końcu albo ich związek się rozpadnie, albo będą się nawzajem oszukiwać.

Nie widzę w tej chwil świateka w tunelu. Rodzina mojej żony jest niepełna - ojciec odszedł od matki, żona nie utrzymuje z nią prawie kontaktu, ale do ojca dzwoni codziennie, co najmniej o ustalonej porze. Jest dla niej wzorcem i na pewno tego nie zmieni. Z tym się również pogodziłem. Ale widzę naśladowanie go w wielu obszarach.

Myślałem o unieważnieniu małżeństwa kościelnego i rozwodzie cywilnym. Żona zarzuca mi winę, przynajmniej w mailach, chociaż żadnej sprawy rozwodowej jeszcze nie było (rozłąka trwa 2 miesiące). Mam tyle materiałów, że jej wina jest w zasadzie bezsprzeczna, ale nie mogę się pogodzić, że osoba, którą pokochałem i tak szanowałem (chociaż nie zawsze ten szacunek okazywałem) mogła zrobić coś takiego. Współczuję jej też przeszłości - tego, że jej ojciec nie potrafił postąpić prawidłowo, że nie wychował jej odpowiednio, i że potem związała się również z człowiekiem bez zasad. Wiem, że dostanie rozwodu kościelnego nie jest proste, ale ma dla mnie duże znaczenie - chcę żyć normalnie, a z nią chyba już nie będę. Jestem w stanie się nawet zgodzić na rozwód bez orzekania o winie, ale wymagam jednej podstawowej rzeczy: pełnej, otwartej i szczerej rozmowy, której pomimo próśb nie była mi w stanie dać odkąd się wyprowadziła. Może zdaje sobie sprawę, że nie jest przekonana co do swojego wyboru, a może po prostu już podjęła ostateczną decyzję i jej nie zmieni (jak sama twierdzi). Wydaje mi się, że może już jest stracona - nie jestem w stanie tego ocenić, bo nie mam z nią bezpośredniego kontaktu.

Częściowo się z tym już chyba pogodziłem, dlatego tu też piszę. Wiem, że na świecie jest mnóstwo kobiet, które byłyby "lepszą partią" niż ona, bez takich problemów ze sobą, bez takiej przeszłości, z podobnymi zasadami moralnymi, bardziej zrównoważonym podejściem do świata. I wiem, że jestem w stanie, może z niewielkim bagażem przeszłości, trwać w tym lub innym związku już nie popełniając części błędów, które popełniłem kiedyś (jak np. danie czasu do namysłu - to był błąd, powinienem był o nią walczyć już wtedy). Ale jestem osobą, która w skrajnych kryzysach zawsze stara się walczyć do końca i się nie poddawać. Po jej odejściu było bardzo źle, nie mogłem spać, jeść, myśleć o czymś innym niż ona. Wziąłem się za siebie, zacząłem trenować sport, dbam o dom, rozwijam się intelektualnie, spotykam czasem ze znajomymi. Paradoksalnie dostrzegam ograniczenia, jakie sztucznie mi narzucała i wiem, że to nie było "normalne". Ale uważam, że nasz związek dałoby się jeszcze uratować - może się okłamuję.

Pomóżcie. Nie mam doświadczenia w zażegnywaniu kryzysów, co oczywiste, bo jest to nasz pierwszy poważny kryzys (ona twierdzi, że nie), i właśnie go zawalamy na całej linii. Ja jestem zdania, że z trudnych chwil rodzą się piękne rzeczy, jak diament z popiołu. Ale na razie widzę sam popiół, żadnego diamentu. Małżeństwem jesteśmy od 2ch lat, jesteśmy ze sobą prawie 5 lat.

Proszę, pomóżcie nam i poradźcie mi, co mogę zrobić, jak walczyć, jak się skończyły podobne historie. Żona twierdzi, że "nie wchodzi się dwa razy do tej samej wody", ale to moim zdaniem dziecinne. Tak jej ojciec wpakował się w związek, który od chyba 10-15 lat jest związkiem weekendowym, a jej matkę wpędził w chorobę psychiczną. Ze mną się tak raczej nie stanie, ale wiem, że żona może na tym ucierpieć.

A może nie warto o nią walczyć? Niektórzy ludzie zachowują się tak, że nie można tolerować ich zachowania. Nie jestem w stanie podać dokładnego cytatu, ale czy Nowy Testament nie mówi o tym, że żonę, która cudzołoży, należy wyrzucić z domu? Po takim czasie i tym, co przeczytałem od niej, mam wrażenie, że nie zasługuje na nic więcej, a szczytem dobroci byłoby danie jej czasu, żeby się opamiętała. Z tym, że raczej nie wie, że wiem o jej zdradzie. W mailach to ona zarzuca winę mi, a ja do tej pory się albo broniłem, albo mówiłem przepraszam. Teraz chciałbym ją zapytać, czy na pewno nie dostrzega w sobie winy - ona widzi ją tylko we mnie, więc może to ją skłoni do myślenia. Ale znając ją, może to potraktować jako kolejny przyczynek do kłótni, albo kompletnie zignorować, bo jej nie zależy.


Będę wdzięczny za wszelkie uwagi i rady. Idą święta, nie spędzę ich samotnie, a z rodziną. Ale będę myślał o tym, co teraz robi. Może spędza święta z kochankiem, ojcem i jego kochanką, i nie widzi w tym nic złego. A szkoda, bo myślałem, że wyznajemy te same wartości, a chyba się myliłem.

Nie napisałem Wam, czy ją kocham, bo sam już nie wiem... Wiem, że ją kochałem, ale to, czego się o niej dowiedziałem spowodowało, że już prawie niczego nie jestem pewien. Jestem pewien, że gdyby chciała, to nasze małżeństwo mogłoby rozkwitnąć w sposób, którego raczej nie doświadczy tak postępując. I w końcu mogłaby założyć normalną rodzinę, odcinając się od przeszłości swoich rodziców.
Ostatnio zmieniony przez misio312 2014-01-02, 17:11, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
tereska
[Usunięty]

Wysłany: 2013-12-22, 20:56   

Witaj na forum!
Kryzys jest po to by coś naprawić, przede wszystkim w sobie.

misio312 napisał/a:
Moja żona najpierw tłumaczyła, że gdyby mi zależało, to by się udało

Jak źle coś robimy to żeby się usprawiedliwić staramy się znaleźć winę u tego drugiego.

misio312 napisał/a:
Jestem pewien, że gdyby chciała, to nasze małżeństwo mogłoby rozkwitnąć w sposób, którego raczej nie doświadczy tak postępując.


Odpowiadamy tylko za siebie w małżeństwie.

Posłuchaj rekolekcji ks. Dziewieckiego w Porszewicach, są i o miłości i o przysiędze małżeńskiej
https://archive.org/details/przysiega-malzenska
Bardzo cenne, polecam, wiele spraw, które tu poruszyłeś pokażą w innym świetle.
 
     
misio312
[Usunięty]

Wysłany: 2013-12-22, 21:13   

tereska napisał/a:
Witaj na forum!
Kryzys jest po to by coś naprawić, przede wszystkim w sobie.


Dziękuję za odpowiedź.

Tak, rozumiem. Dlatego od siebie zacząłem, kiedy nie byłem w stanie zrozumieć, co się stało. Po etapie szukania w sobie winy i naprawiania samego siebie doszedłem do wniosku, że to co znalazłem, wydaje się naprawdę błahe. Wróciłem więc do analizowania całej tej sytuacji.

Byłem u dwóch psychologów, i głównie skupiałem się na próbie zrozumienia jej. Ale mam wrażenie, że nie będę w stanie jej zrozumieć, dopóki ona nie będzie chciała ze mną rozmawiać. Ale mam sobie do zarzucenia jedno: doprowadziłem do sytuacji, że moja żona spojrzała na innego faceta. Mogłem temu zapobiec, chociaż kiedyś pewnie i tak by to nastąpiło.

tereska napisał/a:

misio312 napisał/a:
Moja żona najpierw tłumaczyła, że gdyby mi zależało, to by się udało

Jak źle coś robimy to żeby się usprawiedliwić staramy się znaleźć winę u tego drugiego.


Mam teraz podobnie - szukam w niej winy tego, co zrobiłem źle. Czy to źle, że przeprosiłem ją za rzeczy, które mi zarzucała, nawet jeśli były naciągane? Ja od niej nie usłyszałem "przepraszam". Czy to może doprowadzić do sytuacji, że poczuje się "rozgrzeszona" i dalej będzie widzieć mnie jako tego winnego? Wtedy może się na mnie zamknąć i nigdy nie zobaczyć pełnego obrazu tego, co miało miejsce, nie dostrzec w tym nic złego.

A może to oznacza, że już zobaczyła, że zrobiła coś złego?

tereska napisał/a:

misio312 napisał/a:
Jestem pewien, że gdyby chciała, to nasze małżeństwo mogłoby rozkwitnąć w sposób, którego raczej nie doświadczy tak postępując.


Odpowiadamy tylko za siebie w małżeństwie.


Mi się wydawało, że powinniśmy odpowiadać też za siebie nawzajem. Owszem, jest dorosła i nie jestem w stanie nią w żaden sposób kierować, ale czuję, że jakimś swoim zachowaniem dopuściłem do tego, że dała zmanipulować się obcej osobie.

tereska napisał/a:

Posłuchaj rekolekcji ks. Dziewieckiego w Porszewicach, są i o miłości i o przysiędze małżeńskiej
https://archive.org/details/przysiega-malzenska
Bardzo cenne, polecam, wiele spraw, które tu poruszyłeś pokażą w innym świetle.


Dziękuję. Sporo już kazań ks. Dziewieckiego słuchałem, ale tej listy chyba jeszcze nie (przynajmniej nie całej).

Na zrozumienie tej sytuacji poświęciłem już dużo czasu - dwa miesiące, praktycznie dzień i noc, rozmowy z osobami w podobnych sytuacjach albo znających ją/mnie. Ale wciąż mam problem z uwierzeniem i pogodzeniem się, wbrew temu co mówią różni ludzie (np. żebym znalazł sobie kogoś na boku).
 
     
tereska
[Usunięty]

Wysłany: 2013-12-22, 22:05   

misio312 napisał/a:
Ale wciąż mam problem z uwierzeniem i pogodzeniem się, wbrew temu co mówią różni ludzie (np. żebym znalazł sobie kogoś na boku).

Posłuchaj tych kazań ks. Dziewieckiego co Ci zamieściłam.
 
     
tereska
[Usunięty]

Wysłany: 2013-12-22, 22:08   

misio312 napisał/a:
Po etapie szukania w sobie winy i naprawiania samego siebie doszedłem do wniosku, że to co znalazłem, wydaje się naprawdę błahe.


Myślę, że jednak potraktowałeś siebie trochę powierzchownie, trzeba trochę czasu sobie poświęcić , żeby zobaczyć trochę prawdy o sobie, i trochę głębiej się sobie przyjrzeć, może poszedłbyś na 12 kroków?
Mnie zajęło to 4 lata terapii i 3 razy przeszłam 12 kroków, i powiem Ci, że dopiero zobaczyłam nad czym mam pracować.
 
     
tempus
[Usunięty]

Wysłany: 2013-12-22, 22:19   Pokój ducha

Osobiście współczuje takiej sytuacji, ale przed slubem kierowaliście sie jakimiś uczuciami. Żal ciebie, bo widzę że ciebie skrzywdziła, męża się nie porzuca, każdy ma prawo do nawrócenia.
Sa poradnie małżeńskie, zaproponuj jej, grupy Sychar. Przebaczenie uzdrawia życie i modle się o umiejętność przebaczania. Niech wam Bóg błogosławi Amen
z Panem Bogiem
tempus
 
     
misio312
[Usunięty]

Wysłany: 2013-12-22, 22:20   

tereska napisał/a:
misio312 napisał/a:
Po etapie szukania w sobie winy i naprawiania samego siebie doszedłem do wniosku, że to co znalazłem, wydaje się naprawdę błahe.


Myślę, że jednak potraktowałeś siebie trochę powierzchownie, trzeba trochę czasu sobie poświęcić , żeby zobaczyć trochę prawdy o sobie, i trochę głębiej się sobie przyjrzeć, może poszedłbyś na 12 kroków?
Mnie zajęło to 4 lata terapii i 3 razy przeszłam 12 kroków, i powiem Ci, że dopiero zobaczyłam nad czym mam pracować.


Bardzo możliwe, że tak jest. Niestety nie mam szansy na szczerą rozmowę z żoną na razie, operuję na tym, co mam - rozmowach z osobami, które znają nas oboje, rozmowach z księdzem, psychologiem, spędzaniu dużo czasu na analizie naszej komunikacji (chociaż maile wcześniej najczęściej były albo suche, albo dotyczyły jakichś kłótni). Zarzutów miałem do siebie sporo i chyba uprościłem twierdząc, że są błahe. Niektóre są poważniejsze - np. czasem bywałem dla żony oschły (np. kiedy obrażała kogoś z mojej rodziny teoretycznie bez powodu; teraz chyba się tłumaczę za dużo). Ale nie brałem udziału w programie 12 kroków i chętnie wezmę udział.

Z tego, co widzę, to jeszcze trochę czasu minie, zanim one się zaczną: http://www.kryzys.org/vie...p=310792#310792

Co do terapii, to nie chcę mówić, że jej nie potrzebuję, ale byłem na kilku spotkaniach z psychologiem i mam wrażenie, że w dużym stopniu rozumiem, a reszta to gdybanie na temat tego, co czuje/chce moja żona. Ona na pytanie "zastanów się, czego naprawdę chcesz" odpowiedziała mi mailowo tylko raz, że chce rozwodu.

Faktycznie, chyba nie ma co spekulować i powinienem pójść do psychologa zrozumieć jeszcze lepiej sytuację, wybrać się na program 12 kroków i dalej próbować się skontaktować z moją żoną.

Dziękuję za wszystkie rady, pozwolą mi spojrzeć na całą sytuację z innej strony.

[ Dodano: 2013-12-22, 22:28 ]
tempus napisał/a:
Osobiście współczuje takiej sytuacji, ale przed slubem kierowaliście sie jakimiś uczuciami. Żal ciebie, bo widzę że ciebie skrzywdziła, męża się nie porzuca, każdy ma prawo do nawrócenia.
Sa poradnie małżeńskie, zaproponuj jej, grupy Sychar. Przebaczenie uzdrawia życie i modle się o umiejętność przebaczania. Niech wam Bóg błogosławi Amen
z Panem Bogiem
tempus


Dziękuję / Bóg zapłać.

Poradnię jej ostatnio proponowałem, to powiedziała, że "już za późno". Kiedy zaproponowałem spotkanie z psychologiem "nie w charakterze terapii", tylko żeby czuła się w miarę w porządku i mogła powiedzieć, co jej leży na sercu, ona odpowiedziała na mój długi mail, cytuję:

Cytat:
Nope


Mam wrażenie, że już kompletnie nie mam z kim rozmawiać po jej stronie, że ona jest stracona. Albo odpowiada za nią jej kochanek, któremu przekazywała absolutnie wszystkie wiadomości ode mnie i nawet robiła to, co jej radził (nawet w kwestii tego, czy i kiedy ma się ze mną spotkać). W tym drugim przypadku jest może jeszcze jakaś szansa, że się opamięta i wyrwie z tej chorej sytuacji... Ale widuje go na codzień w pracy i chyba łączą ich jeszcze jakieś stosunki służbowe. Pomyśleć, że sam ją namawiałem, żeby zaczęła tam pracować i żeby integrowała się ze współpracownikami...
 
     
Mirakulum
[Usunięty]

Wysłany: 2013-12-23, 09:23   

Teraz nie czas na rozmowy z żona ,na razie nie usłyszysz nic nowego

teraz czas na prace nad sobą .

Dziewiecki przesłuchany ?????

Jakieś wnioski , dla siebie ????
 
     
misio312
[Usunięty]

Wysłany: 2013-12-23, 11:35   

Mirakulum napisał/a:
Teraz nie czas na rozmowy z żona ,na razie nie usłyszysz nic nowego


Mam wrażenie, że nigdy nie usłyszę. Ja ją przepraszałem za to, co robiłem złego, albo że nie zareagowałem w porę. Nie wiem, czy ona widzi jakieś błędy u siebie, a chciałbym ją powstrzymać przed brnięciem w tę sytuację. Przed przeprowadzką nasze rozmowy/kłótnie (bo się zdarzały) wyglądały tak, że wymienialiśmy się zarzutami i o ile mi się zdarzała samokrytyka, to u niej jej nie widziałem (może była jakaś zakamuflowana - to inny temat, bo z domu wyniosła zwyczaj pewnej ograniczonej komunikacji, np. nie mówienia, że potrawa smakuje, albo że coś ktoś zrobił dobrze, przyznawania się do błędów).

Może bym odpuścił na jakiś czas, ale znam ją i jej tatę. Dla nich faktycznie nie ma "drugiej szansy" - im głębiej brną, tym mocniej się upierają przy swoim. Oczywiście mogę się mylić, i mam nadzieję, że się mylę. Ale moja żona zrobiła wiele, co wyglądało, jakby chciała sobie "spalić mosty".

Mirakulum napisał/a:
teraz czas na prace nad sobą .

Dziewiecki przesłuchany ?????

Jakieś wnioski , dla siebie ????


Jestem w trakcie słuchania.

Od 2ch miesięcy pracuję nad sobą - i fizycznie, i psychicznie (nie tylko religijnie). I nie zamierzam przestać.

Tak, mam wnioski wyniesione z tego słuchania. Największy problem to to, że byłem często nieustępliwy, a kiedy dochodziło do kłótni, to też potrafiłem być złośliwy (złośliwości padały z obydwu stron). Ale wciąż nie bardzo rozumiem, co zrobiłem pod koniec, że do tego doszło.

Innym wnioskiem dla mnie, chociaż może błędnym, jest to, że nie powinienem tolerować jej obecnego zachowania. Jak popełnia taki błąd i w nim tkwi, to może nie powinienem pokazywać, że się o nią staram?

Kolejny wniosek to chyba nasza obustronna niedojrzałość. Moją niedojrzałością było dopuszczenie do małżeństwa przy tak silnym związaniu Jej z ojcem. Codzienne rozmowy dzień w dzień o ustalonej godzinie, kierowanie się jego zdaniem a nie moim, to wpływało destrukcyjnie na nasze relacje. Moje przywiązanie do moich własnych rodziców też mogło być problemem - za bardzo zależało mi na kontakcie z nimi (nawet jeśli są starszymi osobami i parę razy w ciągu naszego małżeństwa zdarzyło im się trafić do szpitala z powodu nagłych problemów).

Słucham dalej, chcę wziąć udział w programie 12 kroków (chociaż mam wątpliwości co do jednego punktu). Nie wiem, czy wyciągnę jeszcze jakieś wnioski z tych kazań, ale spróbuję (może macie jakieś sugestie?).

Dziękuję.
 
     
GregAN
[Usunięty]

Wysłany: 2013-12-23, 11:47   

misio312, opis Twojej żony i jej ojca trochę przypomina opis neurotyka, i częściowo cech DDD.
W Twoim wpisie przenika przekonaniem, że decyzja zony jest nieodwołalna choćby miała się z tego powodu zapłakać na śmierć.
Zwróciłem uwage na dwie sytuacje :
- odrzucenie przekonania o nierozerwalności małżeństwa przed ślubem. Zmieniła zdanie "pod wpływem" - ale, na podstawie jej postępowanie zaledwie 2 lata po, mozna twierdzić ze była to tylko zewnętrzna zmiana zdania, na potrzeby ślubu -
- nie chciała dzieci - co był wg Ciebie głównym powodem rozstania ( bo Ty chciałeś).
Obie sytuacje są przesłanką do stwierdzenia nieważności ślubu kościelnego.
 
     
mare1966
[Usunięty]

Wysłany: 2013-12-23, 12:48   

Misio312 ,
ciut ostro będzie .

Obustronna niedojrzałość na pewno .
Twoje motywacje do ślubu może i szlachetne , ale ......... :roll: .
Jej ojciec to "prawdziwy mężczyzna" ( dla niej przynajmniej )
a Ty jesteś ......... "misio" .
Kolejny bład - to że zacząłeś przepraszać , przyznawać się .
.......... nia martw się , każdy go zrobił :mrgreen:

Analiza - też tak robiłem , tylko dłużej .
Nieodwołalna DEZYZJA u kobiet - rzecz trudna do przeskoczenia ,
bo kobiety podejmują decyzje uwzględniając EMOCJE ( ich czucie itp )
a mężczyźni twardą logikę , fakty ,
mając nadzieję ,że skoro gadasz logicznie to powinna zrozumieć .
I dziwisz sie , że nie rozumie ? :roll:

A przecież wydaje się , że można by w 2 godziny
logicznie wytłumaczyć
i zmieni zdanie .

Pytanie - czy dawniej , czy ta wasza więź była naprawdę głęboka ,
żona mądra , widać było że ma jakieś wartości , własne zdanie ?
 
     
misio312
[Usunięty]

Wysłany: 2013-12-23, 12:49   

GregAN napisał/a:
misio312, opis Twojej żony i jej ojca trochę przypomina opis neurotyka, i częściowo cech DDD.


Jeśli masz na myśli "dorosłe dzieci dysfunkcyjnego dzieciństwa" (nie wiem - po raz pierwszy spotkałem się z tym terminem), to jestem przekonany, że masz rację. Rozmawiałem z psychologiem próbując ją zrozumieć i dostałem informację, że prawdopodobnie wtedy, kiedy moja żona powinna przeżywać fazę buntu, jej rodzice przeżywali rozwód i być może nie zyskała swojej odrębności. Ponadto jej ojciec podobno zakazywał jej zabawy z innymi dziećmi na podwórku (podobno "gardził" poziomem sąsiadów, chociaż Ona określiła to inaczej), generalnie była chowana pod kloszem. Pierwszy raz na "imprezę" mogła pójść dopiero w liceum, i to chyba tylko do kawiarni. Jej mama przeżyła poważny kryzys i wpędziła się w chorobę mniej więcej w czasie, kiedy jej ojciec ją zostawił dla innej, a potem zerwał kontakt. Justyna do tej pory rzadko odwiedzała swoją mamę, unikała rozmów telefonicznych (chociaż od taty prawie zawsze bezwarunkowo odbierała).

Bardzo jej z tego powodu współczuję i chciałem jej pomóc w pogodzeniu się z przeszłością. Ale dalej zarówno lubiła zabawki (chodzi o maskotki, co w sumie nie jest takie złe i chyba nie jest patologią), nie była w stanie oglądać bardziej poważnych filmów czy opowiadających o trudnych społecznie problemach, a preferowała bajki animowane. Kiedy poszliśmy na "World War Z" do kina (a nie wiedziałem, że będą bardziej drastyczne sceny), to potem miała koszmary i pretensje do mnie, że ją namówiłem. Może część z tych rzeczy jest całkiem normalna i nie widziałem w tym większego problemu. Co do pozostałych, to liczyłem, że się z czasem zmienią. I może się zmieniły przy okazji odejścia, bo swoje "zabawki" (maskotki, jakaś plastelina) zostawiła w domu.

Nie zrozumcie mnie źle - nie była aż takim dzieckiem, że siedziała na dywanie i rysowała kredkami i bawiła się plasteliną... Po prostu robiła sporo rzeczy, które wydawały mi się infantylne albo wynikające z niedojrzałości, z unikania problemów zamiast nauczyć się je rozwiązywać.

GregAN napisał/a:
W Twoim wpisie przenika przekonaniem, że decyzja zony jest nieodwołalna choćby miała się z tego powodu zapłakać na śmierć.


Z tego co mi wiadomo, to się czuje świetnie, ma podejście do moich prób "nie bo nie", świetnie się bawi z nowym "partnerem" i chyba nawet mieli jakieś plany. Nie jestem sobie w stanie jej wyobrazić teraz "płaczącej na śmierć". A tym bardziej wiedząc, co jej ojciec zrobił jej matce, i że ma na nią ogromny wpływ, a ona traktuje go jak wzorzec. Paradoksalnie, zwracała czasem uwagę na moje cechy przypominające jej ojca, ukrywała te różniące (np. chciała ukryć moje zakola), a ten człowiek wygląda i ubiera się dosyć podobnie do jej ojca. Może w tym momencie przesadzam i doszukuję się podobieństw na siłę, ale nawet jak wybieraliśmy ubrania dla mnie, to miałem wrażenie, że preferuje styl jej taty.

Trochę to głupie - być człowiekiem, którego wybrała, bo przypominał jej tatę. Ale to by mogło zdać egzamin, gdyby się od niego uniezależniła. Liczyłoby się to, co stało się potem, a nie jak to wszystko się zaczęło.

GregAN napisał/a:
Zwróciłem uwage na dwie sytuacje :
- odrzucenie przekonania o nierozerwalności małżeństwa przed ślubem. Zmieniła zdanie "pod wpływem" - ale, na podstawie jej postępowanie zaledwie 2 lata po, mozna twierdzić ze była to tylko zewnętrzna zmiana zdania, na potrzeby ślubu -
- nie chciała dzieci - co był wg Ciebie głównym powodem rozstania ( bo Ty chciałeś).
Obie sytuacje są przesłanką do stwierdzenia nieważności ślubu kościelnego.


Co do nierozerwalności to zdecydowanie tak, ale nie bardzo mam jak to udowodnić. Jeśli w księgach parafialnych są dowody, to pewnie ksiądz nie powinien był dopuścić do małżeństwa (bo były przesłanki, że nie powinno do niego dojść), a skoro do małżeństwa doszło, to pewnie wzmianki nie ma. Ale oczywiście jeśli dojdzie do rozprawy w Sądzie Biskupim, to na pewno o tym powiem i on sprawdzi to już we własnym zakresie.

Co do dzieci, to rozmawialiśmy o tym przed ślubem, ale potem unikała starań. Tłumaczyła to problemami w pracy, potem brakiem pracy, potem koniecznością wykazania się w nowej pracy, też problemami zdrowotnymi (lekarz twierdził, że jest w porządku, ale ona gdzieś wyczytała, że jakieś tam wskaźniki mogą zwiększyć ryzyko dla dziecka przy porodzie), mówiła też, że nie mamy własnego mieszkania (wynajmujemy/wynajmowaliśmy), że ja nie mam umowy o pracę (a zarobki nie są wcale niskie, z perspektywą na dużo większe), a innym osobom, kiedy nie słyszałem, mówiła "że nie chce drugiego dziecka" (sugerując, że ja jestem pierwszym). Na jakiś miesiąc-dwa przed wyprowadzką coś się jej zaczęło zmieniać, jak teraz patrzę. Z jednej strony już mówiła o staraniu się o dziecko (i do tej pory nie wiem, czy nie zaszła ze mną w ciążę), ale zaczęła mieć dziwne tajemnice (np. kupiła nowy telefon i nie pozwalała go nawet dotykać), a przy okazji odejścia stwierdziła, że chciała, żebym "zrobił jej" dziecko, a potem żeby odeszła.

Czyli ten argument o tym, że nie chciała dzieci, nie jest taki mocny - pod koniec zaczęła ich chcieć, tyle że pewnie w bardzo dziwnym celu (żeby być samotną matką? żeby wychowywać moje dziecko ze swoim "nowym partnerem"?).
 
     
Orsz
[Usunięty]

Wysłany: 2013-12-23, 12:56   

Jakie konsekwencje poniesie ten ksiądz, który dał im ślub? Tak łatwo szermujemy tymi unieważnieniami. Spokojniej trochę, spokojniej. Wszystko tylko tak by wszystkim bylo łatwo i przyjemnie. Tymczasem wszystko powinno mieć swoje konsekwencje.
Ks. Drzewiecki się kłania. Ślub nieważny? OK! Naprawe wszystko OK?
 
     
misio312
[Usunięty]

Wysłany: 2013-12-23, 13:12   

Orsz napisał/a:
Jakie konsekwencje poniesie ten ksiądz, który dał im ślub? Tak łatwo szermujemy tymi unieważnieniami. Spokojniej trochę, spokojniej. Wszystko tylko tak by wszystkim bylo łatwo i przyjemnie. Tymczasem wszystko powinno mieć swoje konsekwencje.
Ks. Drzewiecki się kłania. Ślub nieważny? OK! Naprawe wszystko OK?


Nie jest OK, ale widząc, co się dzieje, i jakie głębsze mogły być (i pewnie były) tego przyczyny, czyli kompletna akceptacja dla rozwodów, zacząłem szukać. I dalszych prób jej odzyskania, i próby zrozumienia, i wyjścia z sytuacji, kiedy już nic nie pomoże. Naprawdę chciałem naprawienia tego małżeństwa i dalej chcę, chociaż mam spore wątpliwości, czy ona jest gotowa na małżeństwo. Moja wina, że nie dołożyłem wszelkich starań przed ślubem, żeby już wtedy mieć pewność. Moja wina, że nie powiedziałem na tej rozmowie przedślubnej: "dziękujemy, ale my przyjdziemy za parę miesięcy, jak już się narzeczona zdecyduje, a ja będę pewny, że odpowiedzi są szczere, a nie udawane".

I nie jest OK, bo dla mnie małżeństwo było ważne. Byłem świadom problemów (a przynajmniej je widziałem), ale chciałem pomóc jej je przezwyciężyć. Mogłem dużo zrobić, z wielu rzeczy zrezygnować, i w ten sposób zwiększyć szansę na przetrwanie tego małżeństwa. Nawet jeśli kolejne wymagania się pojawiały coraz bardziej szczegółowe i kładła na nie taki sam nacisk, jak na te ważniejsze, a nie potrafiła się cieszyć tym, co ma. Moja wina, że w ogóle dopuściłem do sytuacji, że zbliżyła się do obcego faceta.

Na razie nic nie jest OK, poza tym, że chyba jeszcze zachowuję zdrowie psychiczne, bo wiem, co się z nią mniej więcej dzieje, i staram się dbać o siebie. OK jest też to, że są miejsca takie jak Sychar, gdzie można podzielić się swoim problemem i posłuchać mądrzejszych (i bardziej doświadczonych) od siebie.

Co do księdza nie wiem. Jeden ksiądz prowadził rozmowę, inny udzielał ślubu. Ani do jednego, ani do drugiego żalu nie mam. Ten pierwszy ksiądz postąpił dokładnie tak samo jak ja - zignorował sygnał, który wydawał się błahy, a z perspektywy czasu można się domyślać, że wskazywał na dużo ważniejszy problem.
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group












Dla tych, którzy kochają - propozycja wzoru odpowiedzi na pozew rozwodowy


W odpowiedzi na pozew wnoszę o oddalenie powództwa w całości i nie rozwiązywanie małżeństwa stron przez rozwód.

UZASADNIENIE

Pomimo trudności jakie nasz związek przechodził i przechodzi uważam, że nadal można go uratować. Małżeństwa nie zawiera się na chwilę i nie zrywa w momencie, gdy dzieje się coś niedobrego. Pragnę nadmienić, iż w przyszłości nie zamierzam się już z nikim innym wiązać. Podjąłem (podjęłam) bowiem decyzję, że będę z żoną (mężem) na zawsze i dołożę wszelkich starań, aby nasze małżeństwo przetrwało. Scalenie związku jest możliwe nawet wtedy, gdy tych dobrych uczuć w nas nie ma. Lecz we mnie takie uczucia nadal są i bardzo kocham swoją żonę (męża), pomimo, iż w chwili obecnej nie łączy nas więź fizyczna. Jednak wyrażam pragnienie ratowania Naszego małżeństwa i gotowy (gotowa) jestem podjąć trud jaki się z tym wiąże. Uważam, że przy odrobinie dobrej woli możemy odbudować dobrą relację miłości.

Dobro mojej żony (męża) jest dla mnie po Bogu najważniejsze. Przed Bogiem to bowiem ślubowałem (ślubowałam).

Moim zdaniem każdy związek ma swoje trudności, a nieporozumienia jakie wydarzyły się między nami nie są powodem, aby przekreślić nasze małżeństwo i rozbijać naszą rodzinę. Myślę, że każdy rozwód negatywnie wpływa nie tylko na współmałżonków, ale także na ich rodziny, dzieci i krzywdzi niepotrzebnie wiele bliskich sobie osób. Oddziaływuje również negatywnie na inne małżeństwa.

Z moją (moim) żoną (mężem) znaliśmy się długo przed zawarciem naszego małżeństwa i uważam, że był to wystarczający czas na wzajemne poznanie się. Po razem przeżytych "X" latach (jako para, narzeczeni i małżonkowie) żona (mąż) jest dla mnie zbyt ważną osobą, aby przekreślić większość wspólnie spędzonych lat. Według mnie w naszym związku nie wygasły więzi emocjonalne i duchowe. Podkreślam, iż nadal kocham żonę (męża) i pomimo, że oddaliliśmy się od siebie, chcę uratować nasze małżeństwo. Osobiście wyrażam wolę i chęć naprawy naszych małżeńskich relacji, gdyż mam przekonanie, że każdy związek małżeński dotknięty poważnym kryzysem jest do uratowania.

Orzeczenie rozwodu spowodowałoby, że ucierpiałoby dobro wspólnych małoletnich dzieci stron oraz byłoby sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Dzieci potrzebują stabilnego emocjonalnego kontaktu z obojgiem rodziców oraz podejmowania przez obie strony wszelkich starań, by zaspokoić potrzeby rodziny. Rozwód grozi osłabieniem lub zerwaniem więzi emocjonalnej dzieci z rodzicem zamieszkującym poza rodziną. Rozwód stron wpłynie także niekorzystnie na ich rozwój intelektualny, społeczny, psychiczny i duchowy, obniży ich status materialny i będzie usankcjonowaniem niepoważnego traktowania instytucji rodziny.

Jestem katolikiem (katoliczką), osobą wierzącą. Moje przekonania religijne nie pozwalają mi wyrazić zgody na rozwód, gdyż jak mówi w punkcie 2384 Katechizm Kościoła Katolickiego: "Rozwód znieważa przymierze zbawcze, którego znakiem jest małżeństwo sakramentalne", natomiast Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego w punkcie 347 nazywa rozwód jednym z najcięższych grzechów, który godzi w sakrament małżeństwa.

Wysoki Sądzie, proszę o danie nam szansy na uratowanie naszego małżeństwa. Uważam, ze każda rodzina, w tym i nasza, na to zasługuje. Nie zmienię zdania w tej ważnej sprawie, bo wtedy będę niewiarygodny w każdej innej. Brak wyrażenia mojej zgody na rozwód nie wskazuje na to, iż kierują mną złe emocje tj. złość czy złośliwość. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie zmuszę żony (męża) do miłości. Rozumiem, że moja odmowa komplikuje sytuację, ale tak czuję, takie są moje przekonania religijne i to dyktuje mi serce.

Bardzo kocham moją (mojego) żonę (męża) i w związku z powyższym wnoszę jak na wstępie.



List Episkopatu Polski na święto św. Rodziny

Warto jeszcze raz podkreślić, że u podstaw każdej rodziny stoi małżeństwo. Chrześcijańskie patrzenie na małżeństwo w pełni uwzględnia wyjątkową naturę tej wspólnoty osób. Małżeństwo to związek mężczyzny i niewiasty, zawierany na całe ich życie, i z tej racji pełniący także określone zadania społeczne. Chrystus podkreślił, że mężczyzna opuszcza nawet ojca i matkę, aby złączyć się ze swoją żoną i być z nią przez całe życie jako jedno ciało (por. Mt 19,6). To samo dotyczy niewiasty. Naszym zadaniem jest nieustanne przypominanie, iż tylko tak rozumianą wspólnotę mężczyzny i niewiasty wolno nazywać małżeństwem. Żaden inny związek osób nie może być nawet przyrównywany do małżeństwa. Chrześcijanie decyzję o zawarciu małżeństwa wypowiadają wobec Boga i wobec Kościoła. Tak zawierany związek Chrystus czyni sakramentem, czyli tajemnicą uświęcenia małżonków, znakiem swojej obecności we wszystkich ich sprawach, a jednocześnie źródłem specjalnej łaski dla nich. Głębia duchowości chrześcijańskich małżonków powstaje właśnie we współpracy z łaską sakramentu małżeństwa. więcej >>



Wszechświat na miarę człowieka

Wszechświat jest ogromny. Żeby sobie uzmysłowić rozmiary wszechświata, załóżmy, że odległość Ziemia - Słońce to jeden milimetr. Wtedy najbliższa gwiazda znajduje się mniej więcej w odległości 300 metrów od Słońca. Do Słońca mamy jeden milimetr, a do najbliższej gwiazdy około 300 metrów. Słońce razem z całym otoczeniem gwiezdnym tworzy ogromny system zwany Droga Mleczną (galaktykę w kształcie ogromnego dysku). W naszej umownej skali ten ogromny dysk ma średnicę około 6 tysięcy kilometrów, czyli mniej więcej tak, jak stąd do Stanów Zjednoczonych. Światło zużywa na przebycie od jednego końca tego dysku do drugiego - około 100 tysięcy lat. W tym dysku mieści się około 100 miliardów gwiazd. To jest ogromny dysk! Jeszcze mniej więcej sto lat temu uważano, że to jest cały wszechświat. Okazało się, że tak wcale nie jest. Wszechświat jest znacznie, znacznie większy! Jeżeli te 6 tysięcy kilometrów znowu przeskalujemy, tym razem do jednego centymetra, to cały wszechświat, który potrafimy zaobserwować (w tej skali) jest kulą o średnicy 3 kilometrów. I w tym właśnie obszarze, jest około 100 miliardów galaktyk (czyli takich dużych systemów gwiezdnych, oczywiście różnych kształtów, różnych wielkości). To właśnie jest cały wszechświat, który potrafimy badać metodami fizycznymi, wykorzystując techniki astronomiczne. (Wszechświat na miarę człowieka >>>)



Musicie zawsze powstawać!

Możecie rozerwać swoje fotografie
i zniszczyć prezenty.
Możecie podeptać swoje szczęśliwe wspomnienia
i próbować dzielić to, co było dla dwojga.
Możecie przeklinać Kościół i Boga.

Ale Jego potęga nie może nic uczynić
przeciw waszej wolności.
Bo jeżeli dobrowolnie prosiliście Go,
by zobowiązał się z wami...
On nie może was "rozwieść".

To zbyt trudne?
A kto powiedział, że łatwo być
człowiekiem wolnym i odpowiedzialnym.
Miłość się staje
Jest miłością w marszu, chlebem codziennym.

Nie jest umeblowana mieszkaniem,
ale domem do zbudowania i utrzymania,
a często do remontu.
Nie jest triumfalnym "TAK",
ale jest mnóstwem "tak",
które wypełniają życie, pośród mnóstwa "nie".

Człowiek jest słaby, ma prawo zbłądzić!
Ale musi zawsze powstawać i zawsze iść.
I nie wolno mu odebrać życia,
które ofiarował drugiemu; ono stało się nim.

Michel Quoist



Rozważania o wierze/Dynamizm wiary/Zwycięstwo przez wiarę

Klasycznym tekstem biblijnym ukazującym w świetle wiary wartość i sens środków ubogich jest scena walki z Amalekitami. W czasie przejścia przez pustynię, w drodze do Ziemi Obiecanej, dochodzi do walki pomiędzy Izraelitami a kontrolującymi szlaki pustyni Amalekitami (zob. Wj 17, 8-13). Mojżesz to Boży człowiek, który wie, w jaki sposób może zapewnić swoim wojskom zwycięstwo. Gdyby był strategiem myślącym jedynie po ludzku, stanąłby sam na czele walczących, tak jak to zwykle bywa w strategii. Przecież swoją postawą na pewno by ich pociągał, tak byli wpatrzeni w niego. On zaś zrobił coś, co z punktu widzenia strategii wojskowej było absurdalne - wycofał się, zostawił wojsko pod wodzą swego zastępcy Jozuego, a sam odszedł na wzgórze, by tam się modlić. Wiedział on, człowiek Boży, człowiek modlitwy, kto decyduje o losach świata i o losach jego narodu. Stąd te wyciągnięte na szczycie wzgórza w geście wiary ramiona Mojżesza. Między nim a doliną, gdzie toczy się walka, jest ścisła łączność. Kiedy ręce mu mdleją, to jego wojsko cofa się. On wie, co to znaczy - Bóg chce, aby on wciąż wysilał się, by stale wyciągał ręce do Pana. Gdy ręce zupełnie drętwiały, towarzyszący Mojżeszowi Aaron i Chur podtrzymywali je. Przez cały więc dzień ten gest wyciągniętych do Pana rąk towarzyszył walce Izraelitów, a kiedy przyszedł wieczór, zwycięstwo było po ich stronie. To jednak nie Jozue zwyciężył, nie jego wojsko walczące na dole odniosło zwycięstwo - to tam, na wzgórzu, zwyciężył Mojżesz, zwyciężyła jego wiara.

Gdyby ta scena miała powtórzyć się w naszych czasach, wówczas uwaga dziennikarzy, kamery telewizyjne, światła reflektorów skierowane byłyby tam, gdzie Jozue walczy. Wydawałoby się nam, że to tam się wszystko decyduje. Kto z nas próbowałby patrzeć na samotnego, modlącego się gdzieś człowieka? A to ten samotny człowiek zwycięża, ponieważ Bóg zwycięża przez jego wiarę.

Wyciągnięte do góry ręce Mojżesza są symbolem, one mówią, że to Bóg rozstrzyga o wszystkim. - Ty tam jesteś, który rządzisz, od Ciebie wszystko zależy. Ludzkiej szansy może być śmiesznie mało, ale dla Ciebie, Boże, nie ma rzeczy niemożliwych. Gest wyciągniętych dłoni, tych mdlejących rąk, to gest wiary, to ubogi środek wyrażający szaleństwo wiary w nieskończoną moc i nieskończoną miłość Pana.

ks. Tadeusz Dajczer "Rozważania o wierze"


Małżeństwo nierozerwalne?!... - wierność mimo wszystko

„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że ciebie nie opuszczę aż do śmierci" - to tekst przysięgi małżeńskiej wypowiadany bez żadnych warunków uzupełniających. Początek drogi. Niezapisana karta z podpisem: „aż do śmierci". A co, gdy pojawią się trudności, kryzys, zdrada?...

„Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, zadali Mu pyta-nie: «Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?» On im odpowiedział: «czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich mężczyzną i kobietą? Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i będą oboje jednym ciałem. A tak nie są już dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela»"(Mt 19, 3-5). Dwanaście lat temu nasilający się kryzys, którego skutkiem byt nowy związek mojego męża, separacja i rozwód, doprowadził do rozpadu moje małżeństwo. Porozumienie zostało zerwane. Zepchnięta na dalszy plan, wyeliminowana z życia, nigdy w swoim sercu nie przestałam być żoną mojego męża. Sytuacje, wobec których stawałam, zda-wały się przerastać moją wytrzymałość, odbierały nadzieję, niszczyły wszystko we mnie i wokół mnie. Widziałam, że w tych trudnych chwilach Bóg stawał przy mnie i mówił: „wystarczy ci mojej łaski", „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Był Tym, który uczył mnie, jak nieść krzyż zerwanej jedności, rozbitej rodziny, zdrady, zaparcia, odrzucenia, szyderstwa, cynizmu, własnej słabości, popełnionych grzechów i błędów. Podnosił, nawracał, przebaczał, uczyt przebaczać. Kochał. Akceptował. Prowadził. Nadawał swój sens wydarzeniom, które po ludzku zdawały się nie mieć sensu. Byt wierny przymierzu, które zawarł z nami przed laty przez sakrament małżeństwa. Teraz wiem, że małżeństwo chrześcijańskie jest czym innym niż małżeństwo naturalne. Jest wielką łaską, jest historią świętą, w którą angażuje się Pan Bóg. Jest wydarzeniem, które sprawia, „że mąż i żona połączeni przez sakrament to nie przypadkowe osoby, które się dobrały lub nie, lecz te, którym Bóg powiedział «tak», by się stały jednym ciałem, w drodze do zbawienia".

Ja tę nadzwyczajność małżeństwa sakramentalnego zaczęłam widzieć niestety późno, bo w momencie, gdy wszystko zaczęto się rozpadać. W naszym małżeństwie byliśmy najpierw my: mój mąż, dzieci, ja i wszystko inne. Potem Pan Bóg, taki na zasadzie pomóż, daj, zrób. Nie Ten, ku któremu zmierza wszystko. Nie Bóg, lecz bożek, który zapewnia pomyślność planom, spełnia oczekiwania, daje zdrowie, zabiera trudności... Bankructwo moich wyobrażeń o małżeństwie i rodzinie stało się dla mnie źródłem łaski, poprzez którą Bóg otwierał mi oczy. Pokazywał tę miłość, z którą On przyszedł na świat. Stawał przy mnie wyszydzony, opluty, odepchnięty, fałszywie osądzony, opuszczony, na drodze, której jedyną perspektywą była haniebna śmierć, I mówił: to jest droga łaski, przez którą przychodzi zbawienie i nowe życie, czy chcesz tak kochać? Swoją łaską Pan Bóg nigdy nie pozwolił mi zrezygnować z modlitwy za mojego męża i o jedność mojej rodziny, budowania w sobie postawy przebaczenia, pojednania i porozumienia, nigdy nie dał wyrazić zgody na rozwód i rozmyślne występowanie przeciwko mężowi. Zalegalizowanie nowego związku mojego męża postrzegam jako zalegalizowanie cudzołóstwa („A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę (...) a bierze inną popełnia cudzołóstwo, I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Mt,19.9)). I jako zaproszenie do gorliwszej modlitwy i głębszego zawierzenia. Nasza historia jest ciągle otwarta, ale wiem, że Pan Bóg nie powiedział w niej ostatniego Słowa. Jakie ono będzie i kiedy je wypowie, nie wiem, ale wierzę, że zostanie wypowiedziane dla mnie, mojego męża, naszych dzieci i wszystkich, których nasza historia dotknęła. Będzie ono Dobrą Nowiną dla każdego nas. Bo małżeństwo sakramentalne jest historią świętą, przymierzem, któremu Pan Bóg pozostaje wierny do końca.

Maria

Forum Pomocy "Świadectwa"


Slowo.pl - Małżeństwo o jakim marzymy. Jednym z elementów budowania silnej relacji małżeńskiej jest atrakcyjność współmałżonków dla siebie nawzajem. Może nie brzmi to zbyt duchowo, ale jest to biblijna zasada. Osobą, dla której mam być atrakcyjną kobietą, jest przede wszystkim mój mąż. W wielu związkach dbałość o wzajemną atrakcyjność stopniowo zanika wraz ze stażem małżeńskim, a często zaraz po ślubie. Dbamy o siebie w okresie narzeczeństwa, żeby zdobyć wybraną osobę, lecz gdy małżeństwo staje się faktem, przestajemy zwracać uwagę na swój wygląd. Na przykład żona dba o siebie tylko wtedy, kiedy wychodzi do pracy lub na spotkanie ze znajomymi. Natomiast w domu wita powracającego męża w poplamionym fartuchu, komunikując mu w ten sposób: "Jesteś dla mnie mniej ważny niż mój szef i koledzy w pracy. Dla ciebie nie muszę się już starać". Tego typu postawy szybko zauważają małe dzieci. Pamiętam, jak pewnego dnia ubrałam się w domu bardziej elegancko niż zwykle, a moje dzieci natychmiast zapytały: "Mamusiu, czy będą u nas dzisiaj goście?". Taką sytuację można wykorzystać, by powiedzieć im: "Dbam o siebie dla was, bo to wy jesteście dla mnie najważniejszymi osobami, dla których chcę być atrakcyjną osobą". Nie oznacza to wcale potrzeby kupowania najdroższych ubrań czy kosmetyków. Dbałość o wygląd jest sposobem wyrażenia współmałżonkowi, jak ważną jest dla nas osobą: "To Bóg mi ciebie darował. Poprzez troskę o higienę i wygląd chcę ci wyrazić, jak bardzo mocno cię kocham". Ta zasada dotyczy zarówno kobiet jak i mężczyzn.



"Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy" (Mk 9,23)
"Nie bój się, wierz tylko!" (Mk 5,36)


Słowa Jezusa nie pozostawiają żadnych wątpliwości: "Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie" (J 6, 53). Ile tego życia będziemy mieli w sobie tu na ziemi, tyle i tylko tyle zabierzemy w świat wieczności. I na bardzo długo możemy znaleźć się w czyśćcu, aby dojść do pełni życia, do miary nieba.
Pamiętajmy jednak, że w Kościele nic nie jest magią. Jezus podczas swojego ziemskiego nauczania mówił:
- do kobiety kananejskiej:
«O niewiasto wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz!» (Mt 15,28)
- do kobiety, która prowadziła w mieście życie grzeszne:
«Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!» (Łk 7,37.50)
- do oczyszczonego z trądu Samarytanina:
«Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Łk 17,19)
- do kobiety cierpiącej na krwotok:
«Ufaj, córko! Twoja wiara cię ocaliła» (Mt 9,22)
- do niewidomego Bartymeusza:
«Idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Mk 10,52)


Modlitwa o odrodzenie małżeństwa

Panie, przedstawiam Ci nasze małżeństwo – mojego męża (moją żonę) i mnie. Dziękuję, że nas połączyłeś, że podarowałeś nas sobie nawzajem i umocniłeś nasz związek swoim sakramentem. Panie, w tej chwili nasze małżeństwo nie jest takie, jakim Ty chciałbyś je widzieć. Potrzebuje uzdrowienia. Jednak dla Ciebie, który kochasz nas oboje, nie ma rzeczy niemożliwych. Dlatego proszę Cię:

- o dar szczerej rozmowy,
- o „przemycie oczu”, abyśmy spojrzeli na siebie oczami Twojej miłości, która „nie pamięta złego” i „we wszystkim pokłada nadzieję”,
- o odkrycie – pośród mnóstwa różnic – tego dobra, które nas łączy, wokół którego można coś zbudować (zgodnie z radą Apostoła: zło dobrem zwyciężaj),
- o wyjaśnienie i wybaczenie dawnych urazów, o uzdrowienie ran i wszystkiego, co chore, o uwolnienie od nałogów i złych nawyków.

Niech w naszym małżeństwie wypełni się wola Twoja.
Niech nasza relacja odrodzi się i ożywi, przynosząc owoce nam samym oraz wszystkim wokół. Ufam Tobie, Jezu, i już teraz dziękuję Ci za wszystko, co dla nas uczynisz. Uwielbiam Cię w sercu i błogosławię w całym moim życiu. Amen..

Święty Józefie, sprawiedliwy mężu i ojcze, który z takim oddaniem opiekowałeś się Jezusem i Maryją – wstaw się za nami. Zaopiekuj się naszym małżeństwem. Powierzam Ci również inne małżeństwa, szczególnie te, które przeżywają jakieś trudności. Proszę – módl się za nami wszystkimi! Amen!


Modlitwa o siedem Darów Ducha Świętego

Duchu Święty, Ty nas uświęcasz, wspomagając w pracy nad sobą. Ty nas pocieszasz wspierając, gdy jesteśmy słabi i bezradni. Proszę Cię o Twoje dary:

1. Proszę o dar mądrości, bym poznał i umiłował Prawdę wiekuistą, ktorą jesteś Ty, moj Boże.
2. Proszę o dar rozumu, abym na ile mój umysł może pojąć, zrozumiał prawdy wiary.
3. Proszę o dar umiejętności, abym patrząc na świat, dostrzegał w nim dzieło Twojej dobroci i mądrości i abym nie łudził się, że rzeczy stworzone mogą zaspokoić wszystkie moje pragnienia.
4. Proszę o dar rady na chwile trudne, gdy nie będę wiedział jak postąpić.
5. Proszę o dar męstwa na czas szczególnych trudności i pokus.
6. Proszę o dar pobożności, abym chętnie obcował z Tobą w modlitwie, abym patrzył na ludzi jako na braci, a na Kościół jako miejsce Twojego działania.
7. Na koniec proszę o dar bojaźni Bożej, bym lękał się grzechu, który obraża Ciebie, Boga po trzykroć Świętego. Amen.


Akt poświęcenia się Niepokalanemu Sercu Maryi

Obieram Cię dziś, Maryjo, w obliczu całego dworu niebieskiego, na moją Matkę i Panią. Z całym oddaniem i miłością powierzam i poświęcam Tobie moje ciało i moją duszę, wszystkie moje dobra wewnętrzne i zewnętrzne, a także zasługi moich dobrych uczynków przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Tobie zostawiam całkowite i pełne prawo dysponowania mną jak niewolnikiem oraz wszystkim, co do mnie należy, bez zastrzeżeń, według Twojego upodobania, na większą chwałę Bożą teraz i na wieki. Amen.

św. Ludwik de Montfort

Pełnia modlitwy



We czci niech będzie małżeństwo pod każdym względem i łoże nieskalane... (Hbr 13,4a) - konferencja dr Mieczysława Guzewicza (www.mojemalzenstwo.pl), małżonka, ojca trojga dzieci, doktora teologii biblijnej, członka Rady Episkopatu Polski ds. Rodziny - Górka Klasztorna 2007.04.20-22 - część 1We czci niech będzie małżeństwo pod każdym względem i łoże nieskalane... (Hbr 13,4a) - konferencja dr Mieczysława Guzewicza (www.mojemalzenstwo.pl), małżonka, ojca trojga dzieci, doktora teologii biblijnej, członka Rady Episkopatu Polski ds. Rodziny - Górka Klasztorna 2007.04.20-22 - część 2Kto powinien rządzić w małżeństwie? - ks. Piotr PawlukiewiczKapitanie, dokąd płyniecie? - ks. Piotr PawlukiewiczJakie są nasze rzeczywiste wielkie pragnienia? - ks. Piotr PawlukiewiczOdpowiedzialność za miłość - dr Wanda Półtawska - psychiatra Bitwa toczy się o nasze serca - ks. Piotr PawlukiewiczKto się Mnie dotknął? - ks. Piotr Pawlukiewicz Miłość jest trudna - ks. Piotr Pawlukiewicz
Przebaczenie i cierpienie w małżeństwie - dr M. Guzewicz, teolog-biblistaZ każdej trudnej sytuacji jest dobre wyjście - ks. Piotr PawlukiewiczMłodzież - ks. Piotr PawlukiewiczSex, poezja czy rzemiosloWalentynki - ks. Piotr Pawlukiewicz Mężczyźni - ks. Piotr PawlukiewiczFałszywe miłosierdzie - ks. Piotr PawlukiewiczSakrament małżeństwa a dobro dziecka - ks. Piotr Pawlukiewicz
W 2002 roku Jan Paweł II potępiając w ostrych słowach rozwody powiedział, że adwokaci jako ludzie wolnego zawodu, muszą
zawsze odmawiać użycia swoich umiejętności zawodowych do sprzecznego ze sprawiedliwością celu, jakim jest rozwód.
KAI
Ks. dr Marek Dziewiecki - Miłość nigdy nie pomaga w złym. Właśnie dlatego doradca katolicki w żadnej sytuacji nie proponuje krzywdzonemu małżonkowi rozwodu, gdyż nie wolno nikomu proponować łamania przysięgi złożonej wobec Boga i człowieka.

Bitwa toczy się o nasze serce - ks. Piotr Pawlukiewicz


Kto powinien rządzić w małżeństwie? - ks. Piotr Pawlukiewicz


Kiedy rodzi się dziecko, mąż idzie na bok - ks. Piotr Pawlukiewicz


Do kobiety trzeba iść już z siłą ducha nie po to, by tę siłę zyskać - ks. Piotr Pawlukiewicz


Czy kochasz swojego męża tak, aby dać z siebie wszystko i go uratować? - ks. Piotr Pawlukiewicz


Jakie są nasze rzeczywiste wielkie pragnienia? Czy takie jak Bartymeusza? - ks. Piotr Pawlukiewicz


Miłość jest trudna: Kryzys nigdy nie jest końcem - "Katechizm Poręczny" ks. Piotra Pawlukiewicza


Ze względu na "dobro dziecka" małżonkowie sakramentalni mają żyć osobno? - ks. Piotr Pawlukiewicz


Cierpienie i przebaczenie w małżeństwie - konferencja dr Mieczysława Guzewicza, teologa-biblisty


Co to znaczy "moja była żona"? - dr Wanda Półtawska - psychiatra, członek Papieskiej Rady ds. Rodziny


"We czci niech będzie małżeństwo pod każdym względem i łoże nieskalane" (Hbr 13,4a) - dr M. Guzewicz


Nic nie usprawiedliwia rozwodu, gdyż od 1999 r. obowiązuje w Polsce ustawa o separacji :: Każdy rozwód jest wyjątkowy

protest1
Protest w obronie dzieci >>




Książki warte Twojego czasu ---> książki gratis w zakładce *biuletyn*
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 9