Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Wysłany: 2013-08-23, 20:34 Powrót do życia bogatego w wartości
Domi21 napisał/a:
Chodzi mi o to, jak to się stało, że mąż do ciebie wrócił. Przedstawiłaś swoją historię tak jakby mąż najpierw kochał ciebie, potem kochankę i na koniec znowu ciebie. A przecież przez te miesiące jak cię traktował? Po prostu źle. Wygląda to tak jakby mu się wszystko nagle odwidziało. Jest to trochę dziwne, czy mogłabyś mi to wytłumaczyć?
Dobry wieczor, jestem mezem uzytkowniczki tego forum, Swallow. Dzisiaj nie mialem juz wyjscia, malzonka po przeczytaniu tego watku, "zmusila" mnie do umieszczenia swojego wpisu na temat naszego kryzysu, bo nosilem sie z tym w sumie juz od dawna. Owszem, mam pewne trudnosci w przekazywaniu werbalnym swoich mysli, nigdy nie lubilem pisac i kazde zdanie napisane przychodzi mi z trudnoscia, ale tez i ociagalem sie z dodaniem kilku slow od siebie zasadniczo z innych powodow, a mianowicie ze wstydu i jakiegoś nieokreslonego leku, jak zostane przyjety w miejscu, gdzie jest tyle osob skrzywdzonych przez takie osoby, jak ja.
Domi, ja nigdy nie kochalem swojej kochanki. Wydawalo mi się, ze ja kocham, tak samo jak wydawalo mi się, ze kochalem i przestalem kochac moja zone. Po prostu przemienilo sie moje calkowite spojrzenie na to, czym ta milosc malzenska jest. W tym wzgledzie, juz biorac pod uwage te przemiane mojego myslenia, dzisiaj moge stwierdzic z cała stanowczoscią, dzisiaj wiem, ze kocham zone, ze nie kochalem jej dostatecznie mocno, ze nie umialem po prostu prawdziwie kochac ludzi i siebie, a emocje, jakie mialem wobec kochanki, nie mialy nic ze slowem milość wspolnego. Ale od poczatku, mysle, ze jestem w dobrym watku, bo moja malzonka namawiala mnie na napisanie czegos w dziale swiadectw i z ta mysla pisalem cos na jego ksztalt, ale mysle, ze w tym watku tez nie bedzie to spamem.
Chcialem skupic sie na efekcie moich i nie tylko moich przemyslen wzgledem malzenstwa i naszego kryzysu, bo przyznam, ze przeanalizowanie tego bardzo mi pomoglo w uzyskaniu spokoju i zasadniczo w odnalezieniu drogi do domu, do rodziny, do zony.
Z tego co sie orientuje, przynajmniej niektorzy wiedza, ze to ja jestem ten zly, ktory odszedl od rodziny. To prawda. Ale od poczatku.
Wzielismy slub bedac zakochanymi, to na pewno. Byla to decyzja przemyslana, poprzedzona dlugim narzeczenstwem, choc z mojej strony na pewno nie byla to kwestia duchowa zwiazana z Bogiem, raczej decyzja oparta na emocjach i uczuciach do zony, czego efektem byla nieodparta chec, by byc juz razem do konca zycia. Chodzilem do kosciola i uczestniczylem w tradycyjnych uroczystosciach i swietach, ale nigdy nie bylo to na zasadzie wiezi z Bogiem. To raczej zona byla blizej Boga, ja mozna powiedziec jej towarzyszylem. Kochalismy sie i bylo dobrze, przyszly na swiat dzieci, doszly obowiazki, banalne. Tak sobie mysle, ze banalnie to wszystko wyglada, az mi wstyd, zreszta odczuwam cos w rodzaju wstydu przy kazdym podejsciu do tego wyznania. oddalilismy sie od siebie z zona, przy czym od poczatku sobie ustalilem, ze to wina zony, ze coraz dalej jestesmy oddaleni od siebie. Z racji obowiazkow przy malych dzieciach, zona nie brala dodatkowych dyzurow, wiec chociaz pracujemy w jednym szpitalu widywalismy sie w pracy coraz rzadziej. Czas spedzany na wspolnych obiadach w pracy, na krotkich rozmowach w czasie przerw byl sporym kawalkiem czasu wspolnie spedzanego i lubilismy to. Tymczasem sytuacja finansowa można powiedzieć, zabrała nam tę możliwość. Ja jako stosunkowo mlody lekarz nie zarabiam kokosow, wbrew temu, co sie powszechnie sadzi o lekarzach, dlatego kiedy przyszly dzieci na swiat, zwlaszcza mlodszy synek, musialem brac dodatkowe dyzury, chcac sprostac sytuacji. To zadne usprawiedliwienie, po prostu podaje kontekst i okolicznosci tego, co sie pozniej wydarzylo. a podzialo sie wiele. Mniej okazji do wspolnych rozmow spowodowalo, ze chyba oboje zaczelismy rodzine traktowac w sposob mechaniczny. Napelnianie lodowki, rachunki, kapiel dzieci, zabawy z nimi, szczepienia, posilki, pieluchy, wszystko to mialo swoj rytm i nie bylo w tym czasu na nas. Z racji takiej, ze pracowalem wiecej, wiekszosc obowiazkow spadla na zone. Nie zauwazalem tego, wrecz uznalem, ze nie moze ona ode mnie tego wymagac, bo po dyzurach musialem odespac chociaz te 5 godzin, zeby moc potem pracowac, a moj zawod wymaga szczegolnej troski o odpoczynek. Coraz czesciej sie klocilismy, coraz rzadziej bylismy ze soba, nie rozumialem tego. Szczegolnie tego, że skoro tak malo przebywamy razem, zona nie chce skorzystac z tych rzadkich wspolnych nocy w domu, by pobyc ze soba jako maz i zona. Odtracala mnie, teraz wiem, dlaczego, ale wtedy czulem sie skrzywdzony. Oto pracowalem wiele godzin w tygodniu, a w wolnych chwilach nie moglem nacieszyc sie domem i zona, jakbym chcial. Bylo to dla mnie przykre i smutne, zona zawsze byla i jest obecnie dla mnie niesamowicie atrakcyjna kobieta. Pytalem o powody i zona mi zawsze odpowiadala: że nie czuje się kochana, zadbana przeze mnie. Jednak niestety miast wziac pod uwage jej odpowiedzi, krytykowalem je wymowki, jako wymyslone. Zona twierdzila, ze czuje sie samotna, ze nie ma czasu dla siebie, ze nie ma z kim sie podzielic tym, co sie w domu dzieje, bo malo kto chce sluchac, jak cudzemu dziecku wyrzyna sie zabek, jak starsza corka sie przeziebila, co zjadla, co powiedziala zabawnego. Przypominam sobie, jak ja zbywalem, kiedy chciala sie dzielic tym, co ja spotkalo w ciagu dnia, na przykład nieprzyjemny pacjent w pracy, w domu jakies klopoty ze zdrowiem starszej cory, jakies inne sprawy. Machalem na to reka, mowiac: radz sobie jakos, ja nie mam czasu ani sil, by sie tym zajmowac. Sila rzeczy nie mialem tez czasu na jakies prace w domu, nie mowiac o o tym, ze jedyne opcje jakie wykonywalem przy dzieciach to czasem kapiele i czytanie im na dobranoc. Zazwyczaj tez zona musiala mnie o to prosic, czasem wiele razy przypominac, widzialem, ze jest zmeczona, ale odczuwalem, ze jestemy zmeczeni tak samo, nie uwazalem sie za lenia. I tak od slowa do slowa, brak zrozumienia z obu stron, mialem dosc. Nie czulem zlosci do zony, czy czegos negatywnego. Mialem wrazenie, ze po prostu nic nie czuje, ze jest mi to wszystko obojetne. Nie chcialo mi sie wracac do domu, gdzie znowu musialem cos zrobic, gdzie widzialem swoje zaleglosci, obiecane sprawy, ktore zawalilem, w pracy spelnialem sie lepiej. No i jak to bywa, nagle zjawil sie ktos, kto zauwazyl, ze coraz czesciej siedze w pracy.
Byla to moja kolezanka z pracy, z ktora czasem spotykalem sie na obchodzie, ale tylko wtedy, kiedy musiala cos konsultowac, bo oboje mamy rozne specjalizacje i pracujemy na roznych oddzialach. Od slowa do slowa i widywalismy sie w pracy coraz czesciej. Od poczatku zauwazylem, ze szuka ze mna kontaktu, wypytuje o mnie innych kolegow z pracy. Nawet dostalem pierwsza reprymende od starszego kolegi, zebym nie ladowal sie w nic, bo rodzina jest najwazniejsza, juz cos wyczuwal, czego nawet ja wtedy jeszcze nie czulem. Strasznie podobalo mi sie, ze jakas kobieta o mnie zabiega. Brakowalo mi tego uznania ze strony kobiet, dzisiaj wiem, ze nie kobieta stanowi o męskosci mężczyzny, wtedy jednak uwazalem, ze to jest cos dobrego dla mnie. Nadal lubilem zone, ale szybko sobie ubzduralem, ze nasze malzenstwo bylo pomylka, dzieci zas sa efektem tej pomylki. Szybko potoczyl sie ten romans. Kiedy pierwszy raz oszukalem zone, ze mam dyzur w szpitalu, a bylem u kochanki, zrozumialem, ze nie moge zyc na dwa fronty i zaraz na drugi dzien powiedzialem zonie, ze mam romans, ze chyba cos sie ze mna dzieje i ze musze przemyslec pare spraw. Wiedzialem, ze mojej zonie sprawilo to bol, choc ze zdziwieniem przyjalem, ze nie widac bylo po niej zadnych emocji. Dzis wiem, ze je ukrywala, wtedy jednak uznalem po trosze, ze i jej jestem obojetny, skoro nie placze, nie krzyczy. Czekalem na to, mialem przygotowane argumenty i balem sie tej rozmowy, ale zadnych placzow nie bylo. Przyznam, ze jej opanowanie bylo pierwsza igielka watpliwosci, czy dobrze robie, ladujac sie w romans, bo przez kilka sekund myslalem, ze nie znam chyba mojej zony i ze sie troche obawiam tego, co bedzie dalej. Ale dalej jednak mieszkalismy razem, a ja spotykalem sie z kochanka, wtedy uwazalem, ze z miloscia mojego zycia, ktora przez pomylke losu poznalem o kilka lat za pozno. Po kilkunastu dniach bodajze od mojego przyznania sie zonie do romansu, zona poprosila mnie o rozmowe. Powiedziala chlodno, ze poniewaz sie nie okreslam, co dalej zamierzam i ze dalej spotykam sie z kochanka, to ona nie widzi w tej sytuacji mozliwosci, bysmy mieszkali razem. I ze mam sie wyprowadzic. Nie wzialem tych slow za bardzo serio, uznalem je za scenę, ktora ma mnie zmusic do deklaracji. Kiedy na drugi dzień wrocilem z pracy zastalem pusty dom i list, w ktorzym zona pisze, ze jest z dziecmi u przyjaciol i ze nie wroci, zanim nie zabiore swoich rzeczy nie wyjde. Prawde powiedziawszy wtedy nie mialem za bardzo dokad isc, bo z kochanka niczego nie ustalalismy, nie bylo na ten temat rozmowy, rozumiecie, etap slodkiego gruchania, bez rozmow o przyszlosci. Bylem zmuszony zadzwonic do niej powiedziec, ze musze sie wyprowadzic. Przyjechala po mnie i zabrala mnie i rzeczy. Pierwsza noc byla straszna. Chodzilem po obcym domu i tesknilem za dziecmi, za tym spokojem, którego już w sercu nie czułem. Czulem, ze cos strasznego sie podzialo, ze cos sie skonczylo. Ale bylem na tyle zauroczony kochanka, ze nie zrezygnowalem z niej, zreszta ona mnie uspokajala, roztaczala wizje, kiedy corka z synkiem beda nas odwiedzac w jej domu, ze postawimy im w ogrodzie domek dla nich, ze wakacje, to i tamto. Bylem otumaniony, no ale zgodzilem sie z tym, ze tak widocznie musi byc. Chcialem byc z kochanka, a ojcem jestem zawsze i dzieci sie nie wyrzekam. Teraz jak czytam, co pisze, to normalnie czuje, jaki bylem glupi, plytki, powierzchowny. Jak gowniarz z liceum, bez zadnych zasad i wartosci. No coz, wtedy uwazalem, ze robie to dla "milosci". O zonie jakos nie myslalem, chcac zepchnac z siebie odpowiedzialnosc, wbijalem sobie do glowy, ze przeciez ona tez pewnie sie zle czula w malzenstwie. szybko sie to podzialo, ale widocznie tak musialo byc, przeznaczenie i te inne glupoty.
Wsiaklem w swoje nowe zycie. Bylo totalnie inaczej. Nie bede tu pisal szczegolow, bo wiem, ze przeczyta to moja zona i nie chce by poczula sie niekomfortowo, a przeciez tamten związek nie ma dla mnie znaczenia. Jednym slowem zagluszalem skutecznie wyrzuty sumienia, a trwadniala mi skora, do tego stopnia, ze zaproponowalem zonie, zeby sprzedac nasze wspolne mieszkanie i podzielic pieniadze na dwoje. Moja prawniczka mi to wybijala z glowy, ale kochanka namawiala, bym inwestowal w jej dom po rodzicach, ktory, jesli nie bedziemy mieli wspolnych dzieci, przepisze kiedys na moje dzieci. No bylem naiwny, co zrobic. Po kazdej takiej propozycji, ktora miala na celu niby dobro moje i moich dzieci, chociaz po drodze miala tratowac innych, uwazalem za objaw wyjatkowej dobroci i szczodrosci. Tak szatan potrafi zakrecic.
To nowe zycie bylo wtedy z jednej strony pociagajace, nowy zwiazek na emocjonalnych dopalaczach, ale z drugiej bolesne. Tesknota za dziecmi i ostracyzm wsrod bliskich i znajomych, ktorzy poza nielciznymi wyjatkami totalnie mnie potepili i odwrocili sie ode mnie. Fakt, zona jest zapewne bardziej lubiana ode mnie, ale i to co zrobilem, ze opuscilem zone z malymi dziecmi, sprawilo, ze wielu ludzi sie mna rozczarowalo, lacznie z moimi rodzicami, ktorzy jasno powiedzieli, ze kochanka nie ma wstepu do ich domu.
Troche sie tym przejmowalem, a troche nie, ostatecznie czas mijal i ludzie sie przyzwyczajali. Bylo sielsko, do tego stopnia, ze postanowilismy miec wspolne dziecko. Ono mialo byc takim potwierdzeniem tego, ze nasz zwiazek jest prawdziwy, dojrzaly itd.
Nie bede tu opisywal tego zycia, bylo intensywne, bogate w wydarzenia, sprawy sądowe, majątkowe, sprawy związane z dziećmi, one sie dla mnie liczyly, zona mniej, malo wtedy rozmawialismy, poza formalnosciami, unikala mnie, znikala, kiedy odwiedzalem dzieci. Przzyznam, ze wtedy drugi raz ukłuła mnie wątpliwośc, bo mysl, ze zona moze sie spotyka z kim innym, powodowalo dziwny bol. Czego nie rozumialem, wszak bylem szczesliwy w noym zwiazku, wiec niech i ona sobie kogos znajdzie. Co prawda ona nigdy nie dala nawet znaku, sugerujacego innego mezczyzne w jej zyciu, ale wtedy zapomnialem jakie ma zasady i myslalem, ze caly swiat mysli tak pokretnie i egoistycznie, jak ja.
I tak mijaly dni i tygodnie, a nawet miesiace. Z prawniczka obmyslalismy plan rozwodowy. Byly maloletnie dzieci, wiec zaden sad na pierwszej rozprawie zaraz po rozstaniu nie dalby rozwodu. Trzeba bylo odczekac te kilka miesiecy, by mozna bylo stwierdzic rozklad pozycia.
I wszystko bylo tak, do pewnej sytuacji. Byla to uroczystosc rodzinna naszych sasiadow (sasiadow kochanki), ktorzy zaprosili nas do siebie. Bylo to ogromne garden party, ze skrzypkiem, wykwintnymi daniami, czyli nie takie typowe spotkanie ze znajomymi. Bylo tam duzo ludzi z tzw. wyzszych sfer, dziennikarze, ludzie nauki i jeden ksiadz, okolo 50 lat, niby w cywilnym ubraniu, ale z koloratka, ktory caly czas na mnie spogladal. Na mnie czy na nas, bo siedzialem caly czas z kochanka. Przy pierwszej nadarzajacej sie okazji, kiedy bylem na chwile sam, podszedl do mnie ten ksiadz i powiedzial: "zapytałbym, jak się miewa twoja małzonka, ale nie zapytam, bo wiem, ze jej tu nie ma, a ta kobieta, nie jest twoją żoną." Poczulem sie dziwnie, bo nie bylem z tym ksiedzem na ty i po co w ogole sie do mnie wtraca. Ale odpowiedzialem uprzejmie, wskazujac na dlon, ze chyba latwo sie domyslic, bo nie mam obraczki, ani ona tez nie ma. On sie tylko usmiechnal i powiedzial, ze nie patrzyl na dlon. Po prostu widzi, ze nie ma miedzy nami swiatla. Wkurzylem sie. Bylem przekonany, ze ktos z gosci powiedzial mu, jaka jest moja sytuacja rodzinna i ze ksiezulo przyszedl sobie pomoralizowac. Wiec odpowiedzialem niby w zartach, ale takich zlosliwych, ze moze swiatla nie ma, ale jest ogien. Na to ten ksiadz pokrecil glowa i powiedzial: to niedobrze, ze ogien. Ogien niszczy, spala, po nim zostaja zgliszcza i popiol. A swiatlo daje zycie.
Powiedzial to, potem wrocila moja kochanka, wiec sobie postal chwile przy nas, porozmawialiśmy o organizacji tego przyjecia, na którym byliśmy, a potem odszedl.
Niby nic, a jednak mysle, ze wtedy zasialo sie we mnie jakie ziarno. Tak jakbym zrozumial, ze nigdy juz nie bedzie normalnie, bo prawdziwa wiez mam z matka moich dzieci i nawet nie chodzi, ze formalna. To jest cos na zasadzie, ze tak jak mozna wyjechac od matki czy siostry i nie widziec jej miesiacami, albo nawet byc z nimi skloconym, a i tak sie wie, ze one istnieja, ze zawsze beda juz matka i siostra. Nie wiem, czy dobrze przekazalem moje owczesne odczucia, ale tak wlasnie poczulem, ze jest miedzy mna a zona nitka i ona juz nigdy nie zniknie. Poczulem bezsens wtedy tego mojego zwiazku z kochanka i zlapalem sie za glowe, ze tak daleko to zaszlo. To nie bylo tak, ze nagle olsnilo mnie: ja kocham zone! Nic z tych rzeczy. Po prostu czulem potrzebe bycia z nimi, z rodzina. Myslalem o nich jako o calosci, bez tych konotacji, ze ma byc tez intymnie, namietnie i czule. NAwet wtedy przez chwile myslalem, jak pogodzic to, zeby byc z rodzina i miec kochanke, bo jeszcze wtedy nie bylem na tyle silny, by ja zostawic.
Krotko po tym przyjeciu nastąpił tez jeszcze inny incydent, który sprawil, ze moje wątpliwości wzrosły. Pewnego dnia po przyjsciu z pracy, moja kochanka powiedziała mi, ze spotkala moja zone w dyspozytorni lekow. Były same i moja kochanka powiedziala jej cos niemiłego, w stylu: lepiej pogodź się, ze nigdy już nie będziecie razem, mam nadzieje, ze nie będziesz robila nam przeszkod podczas rozwodu.
Kochanka mi się wrecz skarżyła na zone, ze ta tylko się lekko uśmiechała i nie odpowiedziala jej ani slowem, ignorując totalnie slowa kochanki i pakujac leki. Kochanka szukala u mnie poparcia, że zostala zle potraktowana, zlekcewazona, a ja jedyne co czulem, to wstyd za kochanke i współczucie dla zony, ze zostala narazona na taka przykrość. Pierwszy raz poczułem, jaka roznica jest miedzy kochanka a zona jeśli chodzi o klase i charakter. Bardzo się zdenerwowałem, choć wiedziałem dobrze, ze to wszystko jest przeciez moja wina, bo to ja stworzyłem ten trojkat. Ale chyba juz wtedy podjalem decyzje o zakończeniu romansu.
W kazdym razie zdobylem namiar do tego ksiedza i spotkalem sie z nim. Rozmowa z nim otworzyla mi oczy, zobaczylem bezmiar zla i glupoty, jaka wyrzadzilem mojej rodzinie, choc ów ksiadz nijak w rozmowie nie nawiazywal do mojej sytuacji! po prostu podawal rozne historie, przyklady z zycia ludzi, ktorych znal. No i przede wszystkim mowil o relacji ja-Bog, ktorej to relacji nie bylo. Klocilem sie z nim na początku, ale szybko przekonałem się, ze ma racje i ze powinienem zmienic cos w swoim zyciu. Wyprowadziłem się od kochanki i zamieszkałem w mieszkaniu znajomego, który chwilowo był zagranica. I juz wtedy wiedziałem, ze musze zastanowic się, jak odzyskac rodzine i naprawic winy.
Ze latwo nie bylo, to juz wiecie od mojej zony, ale jesli mialbym odpowiedziec na pytanie, co czuje zdradzajacy malzonek, to moja odpowiedz jest taka: nie wie, co czuje naprawde, nawet jesli mu sie wydaje, ze wie. u mnie to byl powrot nie tylko do zony i rodziny, ale i do Boga, do siebie samego, wyjscie z niedojrzalego pustego zycia, do zycia bogatego w wartosci. Okazalo sie, ze ja bardzo potrzebuje takich drogowskazow, granic, norm. Zrozumialem, ze tylko poruszanie sie w tych granicach daje paradoksalnie wielka wolnosc, choc slowo granica przeczy temu. Z bogiem tak jednak nie jest. Bo nie ma nic bardziej niewolacego, niz siedzacy na klatce piersiowej potwor zwany brudnym sumieniem czy poczuciem winy. Wiem tez, ze prawdopodobnie malo kto, lacznie z moja kochanka wiedzial tak naprawde, jakie rewolucje sie dzialy w mojej glowie juz pod koniec romansu, bo pozornie bylem taki sam, moze bardziej oschly. Domi pytasz, co sprawilo, ze wrocilem do zony? Tak jak juz pisalem wczesniej, to nie bylo olsnienie pt. O jak ja kocham zone, wracam do domu. Pierwsze bylo zrozumienie, ze nie wiem, kim jestem, ze nie wiem, czym tak naprawde jest milosc, ze tak naprawde nie rozumiem, czemu nie chcialem wspolnie z zona naprawiac najpierw tego naszego malzenstwa, ze byc moze by nie wyszlo, ale mialbym poczucie, ze probowalem. Na poczatku nadal myslalem o sobie w tym calym ukladzie. Kiedy zakonczylem romans i mieszkalem sam, już w mojej glowie byla tylko zona i dzieci. Juz wiedzialem, ze musze zrobic wszystko, by ich odzyskac.
Moja zona powiedziala mi, że zawsze bedzie moja zona. Na poczatku uwazalem, ze to jest taki tani chwyt rodem z serialu, a potem ulapilem sie tych slow, jak tonacy galezi. I co prawda powrot do domu byl nie taki prosty, jak myslalem, ale do dzisiaj jestem wdzieczny zonie, ze nie otworzyla mi tak po prostu drzwi, ale pokazala, czego ode mnie wymaga, jako od meza. Byly dwa punkty przywracajace mnie do normalnosci, pierwsza to znajomosc z tym ksiedzem, ktory na co dzien pracuje w malej parafii zagranicą, a do Polski przyjeżdża rzadko. To, ze on nie bywa zawsze w Polsce i musialem na niego trafic na tej imprezie nie uznaje za przypadek. Drugim punktem jest moja zona, jej postawa, jej madrosc, sila, jej klasa. Dzieki niej nie czulem sie do konca jak male ludzkie scierwo, co dodalo mi odwagi, by walczyc o nią na nowo. Nie wiem, czy sobie juz wybaczylem, ze tak ja zranilem. czytajac to forum dowiaduje sie dopiero, ze plakala, ze cierpiala. Ale z drugiej strony wczesniej i tak nie umialem jej kochac tak, jak trzeba. Modle sie o to, bym mial zawsze sile na to, by sprostac temu, by byc mezem opoka.
Pewnie kazdy przypadek jest inny. Sam znam czlowieka, ktory odszedl od zony i mieszka z kochanka, ma z nia dzieci i nie ma zamiaru wrocic, miedzy zona a nim jest wojna juz na noze niemalze, walki sadowe o kazdy grosz, o kazde pomowienie, chyba sie nienawidza. Dziekuje mojej zonie, ze chociaz mogla mnie zdeptac, nie zdeptala mnie, dzieki temu dzisiaj kocham ja jeszcze bardziej. To chyba tyle ode mnie, nie wiem, czy w ogole mialo sens to, co napisalem. Gdyby ktos mial jakies pytania, to raczej zapraszam na droge wiadomosci prywatnych, z racji codziennych zajec nie sadze, abym zagladal na forum, po prostu naprawde nie znajde na to czasu, by sledzic watki. Zalaczam pozdrowienia dla wszystkich uzytkownikow forum Sychar.
Mateusz, maz swojej zony.
Ostatnio zmieniony przez Matteo 2013-09-16, 07:08, w całości zmieniany 1 raz
Nirwanna [Usunięty]
Wysłany: 2013-08-23, 21:01
Mateusz, dziękuję Ci za to świadectwo.
Chwała Panu!
Lonia [Usunięty]
Wysłany: 2013-08-23, 21:05
Mateuszu dziękuję Ci za to,że odważyłeś się opisać co czułeś przez co przeszedłeś .... aby ocknąć się, opamiętać i docenić, że największą wartością jest rodzina.Z całego serca życzę Tobie i Twojej żonie wszystkiego najlepszego na nowej- starej drodze życia
Bety [Usunięty]
Wysłany: 2013-08-23, 22:47
no i wszytsko w temacie
dzięki
ide mówić różaniec
Magda Kartacz [Usunięty]
Wysłany: 2013-08-23, 22:55
Piękne słowa Matteo.
Oby większość meżów po zdradzie myślało w ten właśnie sposób co ty.
Napisanie takiego postu wymaga bardzo dużej odwagi cywilnej. Gratuluję jej:)
Czytając to myślę jak bardzo ważna jest właściwa ocena przez męża tego co się stało, zrozumienie rozmiaru krzywdy wyrządzonej żonie, rodzinie, zerwanie z dawnym życiem, szczera skrucha no i chęć naprawienia wszystkiego, odbudowywania.
Niestety czytając forum większość mężów zdradzających trochę inaczej podchodzi do tego po zdradzie.
Mój myśli zupełnie inaczej. Szkoda, że nie mogłabym namówić go na wpis na tym forum. Chętnie bym przeczytała co z perspektywy czasu napisze o tym co się stało kiedyś, o tym co się dzieje teraz.
Mój mąż po wykryciu pierwszej zdrady otwarcie przyznał, że ją kochał i nie widział możliwości innego postępowania. Czemu mi nie powiedział tego otwarcie w trakcie 1,5 rocznego romansu i okłamywał mnie cały czas nie potrafi odpowiedzieć. To jest nie tak jeszcze, za każdym razem mówił co innego, a to, że nie wiedział jak mi powiedzieć, nie wiedział czy naprawdę kocha tamtą więc chciał ocenić swoje uczucia, że wolał tak żyć i zobaczyć co z tego wyniknie, nie chciał mnie skrzywdzuć itp.
Potem gdy mu wybaczyłam i pozwoliłam zostać zaczął mówić, że to nie była miłość tylko zauroczenie, jakiś chory popęd, coś czego chciał i nie umiał powstrzymywać i teraz dopiero zrozumiał co oznacza miłość i bliskość z nami a co oznacza bagno i syf którym była zdrada.
Patrząc z perspektywy czasu na to jak się zachowywał w czasie zdrady, jak tryskał energią, jaki był wiecznie szczęśliwy, uśmiechnęty, co robił dla niej, tylko dla jej przyjemności muszę przyznać że jeśli to nawet nie zakochanie było to na pewno silne uczucie.
Dostatecznie silne by nie dbać o mnie, dziecko a tylko za nią lecieć, na jej każde skinienie, wydać ponad pół pensji i zabrać ją nad morze bo długi weekend podczas gdy w domu malowanie, remont i żona się z tym bujająca dodatkowo doglądając chore dziecko.
Teraz nadal ją mile wspomina, usiłował nawet z nią nawiązać kontakt mimo wojny z którą zakończyli romans i mimo tego że wdał się już w kolejny romans.
Tym razem to również podobno "miłość". I znów się nie mógł oprzeć kobiecie ( nie sądze by próbował nawet). Teraz to koleżanka z pracy więc nie miał szans udawać kawalera i jej oszukiwać. Szybko im poszło po 3 miesiącach spotkań, sex i wspólne wyjazdy. Oczywiście znów nic nie powiedział i ciągnął to w najlepsze do chwili gdy wyszło wszystko przypadkiem. A ja oczywiście znów nic nie podejrzewałam.
Przez cały czas pierwszej i drugiej zdrady okłamywał mnie. Patrząc po sobie najgorsze są kłamstwa, że bardzo żałuje tego co zrobił, że się zmienił teraz, że tylko mnie kocha, że już nigdy nie zawiedzie. Takie słowa mówione codziennie i poparte czynami, niby troską o
rodzinę, niby ciągłym dbaniem o nas, uczestniczeniem wreszcie w życiu rodziny, rozmowami niby szczerymi sprawiły że uwierzyłam, że naprawdę się zmienił. Niestety w jego przypadku to była tylko wielka rola aktorska, kolejna dodam.
Szkoda, że mój mąż nie jest do Ciebie podobny Mateuszu.
Jeszcze raz gratuluje i odwagi i tego że zrozumiałeś i doceniłeś jaką wartość w życiu odgrywa rodzina.
Oby więcej zdradzających patrzyło w taki sposób na to co się stało.
Karo,
decyzja podjęta i raczej jej nie zmienię.
Na chwilę obecną nie widzę szans na wspólne mieszkanie zwłaszcza po rewelacjach jakie usłyszałam od niego przedwczoraj, o tym że znów się zakochał, że go oczarowała, że to była taka nieplanowana "relacja" a potem już standardowo, że znów popełnił błąd, że się zmieni i tylko mnie kocha, żebym mu dała tylko szansę a zobaczę........
No ale ja już zobaczyłam za dużo.
Co do zerwania z nią stosunków zapytał jak sobie to wyobrażam, skoro razem pracują.
Pozdrawiam
Domi21 [Usunięty]
Wysłany: 2013-08-24, 10:25
Matteo,
wykazałeś się naprawdę wielką odwagą, podziwiam Cię za to i życzę Tobie i Twojej rodzinie wszystkiego co najlepsze i abyście mieli siłę by nie zboczyć z tej drogi, którą razem obraliście.
Twoje słowa mogłyby dużo dać do zrozumienia innym ludziom, nie tylko tym co zdradzają, ale wszystkim, by wiedzieli, że aby być naprawdę szczęśliwym, trzeba być blisko Boga i postępować zgodnie z jego przykazaniami. Myślę, że to co napisałeś ma sens, może z mojej strony wyglądało na to, że Cię potępiam, ale tak nie jest, nawet nie mam takiego prawa, bo sama nie jestem idealna (zresztą nikt nie jest), po prostu chyba zabrakło mi Twojego punktu widzenia, bo Twoja żona już wcześniej mówiła o swoich uczuciach.
Marzanno,
ja nie uważam się za "mądrą" i za taką co wszystkie rozumy pozjadała. Może i na razie nikt mnie nie zdradził, co nie oznacza, że moje życie jest piękne i cukierkowe, bo takie nie jest. Też mam problemy, tylko że są one inne i porównując je z waszymi zapewne wypadają dość blado. To nie o to mi chodzi, żeby się przechwalać, jaka ja to jestem dojrzała i w ogóle (bo nie jestem), po prostu chcę zrozumieć kilka rzeczy i uwierz mi, czytając np. o zdradzie, która mnie jeszcze nie dotknęła, mogę czegoś się nauczyć i nie mówię tu nawet o tym, że sama nikogo nie zdradzę, bo tego wiedzieć nie mogę. Jednak wierzę i mam nadzieję, że nigdy w życiu tak nie zbłądzę i sama nie zostanę tak potraktowana. Jeżeli kogoś z was uraziłam swoimi spostrzeżeniami albo tym pytaniem do Swallow, to przepraszam, jeśli tak się stało to proszę mi to powiedzieć.
niedzisiejsza [Usunięty]
Wysłany: 2013-08-24, 11:20
Witam.
To mój pierwszy post, choć forum czytam od ponad 2 lat...Przeszłam to co większość osób na tym forum. Choć jestem po rozwodzie, cały czas tu zaglądam, mając nadzieję na jakąś pociechę, zrozumienie tego co stało się w moim życiu.
Napisałam, bo wstrząsnęło mną świadectwo Matteo. Dosłownie wstrząsnęło. Ja raczej nie liczę już na takie rewolucje w moim życiu, ale bardzo dziękuję, że podzieliłeś się tym z innymi. Dało mi to jakiś spokój, także refleksję nad moim życiem po rozwodzie. I spostrzeżenie, że trzeba wierzyć, choć niby o tym wiedziałam.
mare1966 [Usunięty]
Wysłany: 2013-08-24, 12:36
Szkoda
szkoda , że nie jestem reżyserem filmowym .
Miałbym już gotowy scenariusz
na świetny ( i kasowy ) film .
Już widzę tego Oskara , piszę całkiem serio .
Oczywiście mam na mysli "świadectwo" Mateusza .
Na mnie zrobiły wrażenie przede wszystkim dwie rzeczy .
To "wejście" tego księdza z TAKIMI słowami
i siła żony Mateusza , stanowczość .
Naprawdę niesamowite .
Nawiasem - ma chłop kupę szczęścia .
.........
środowisko lekarskie ( tak "modne" w kinie , tv )
i to przyjęcie
No i heppy end .
Dodatkowo - przesłanie filmu .
Mam nadzieję , że nikogo powyższe spostrzeżenia nie urażą ,
bo mam tylko dobre intencje i tylko trochę bardziej twórczo
odniosłem się to owego świadectwa .
_______________________________________
No przecież właśnie PO TO
Domi21 podczytuje forum ( jako JESZCZE panna )
żeby dobrze się przygotować ,
mądrze wybrać kandydata
i nie musieć przechodzić doświadczeń rozwodowych w praktyce .
Marzanna ,
zupełnie nie rozumiem Twojego toku myślenia .
Znaki drogowe ( ostrzegawcze , zakazu , nakazu i informacyjne )
stawia się zawsze PRZED
przeszkodą , skrzyżowaniem , niebezpieczeństwem .
Owszem , niech napełnia swoje myśli nadzieją
na piękne udane małżeństwo , ale nie NAIWNIE .
Większość z nas popadła w kłopoty
bo nie miała wystarczajacej WIEDZY ,
ani o samej naturze tej małżeńskiej drogi ,
kiepsko prowadziła to auto
z częstym sporem kto prowadzi
i dokąd właściwie jedziemy .
O znajomości znaków nawet nie wspomnę .
Owszem niech "raduje się życiem" ,
ale mądrze , dojrzale .
Uciechy mają to do siebie , że krótko trwają
i zwykle trzeba za nie słono płacić .
( bez podtekstów )
krasnobar [Usunięty]
Wysłany: 2013-08-24, 14:32
nie trywializowałbym,że to takie "filmowe".................wystarczy pamiętać,że w tle tego wszystkiego jest cierpienie zdradzanej kobiety i dzieci,które przez wiele miesięcy,jak z tego wynika,wychowywały się bez ojca na codzień..............mąż Swallow to rzeczywiście ma szczęście,że zatrzymał się w odpowiednim miejscu...........bo ja myślę,tak czytając forum,że wiele pań tutaj tak samo jest wiernych i czekających,ale ich męzowie jakos nie zauważają trącań od losu, nieprzejmuja sie tym, co sądzą zmartwieni rodzice,czy tesciowie.........niektorzy przeciez nie maja wyrzutow sumienia, albo przynajmniej nie okazuja tego...............mąż Swallow tez mogł przejść obojętnie wobec tego bezczelnego powiedzmy sobie szczerze księdza.......kochanka też mogłą być bardziej fer,wtedy może na tle swallow nie wypadałby tak kiepsko.........roznie moglo byc...............ale oni jeszcze nie byli po rozwodzie i kilka zbiegow okolicznosci......tak jak mowi Marzanna, takie jest po prostu zycie......mysle,ze wiekszym cudem i materialem na film jest historia moderatorki Mirakulum i jej męza..........oni juz byli po rozwodzie i to kilka lat, a są razem............każdą bądź razą fajnie Matteo, że się odważyłeś napisać jak to wygladalo z twojej strony.................pozdrawiam,szymon.
katalotka72 [Usunięty]
Wysłany: 2013-08-24, 17:50
krasnobar,
nasz mare ma specyficzny sposób pisania i ja rozumiem ten jego humor - wcale nie zlosliwy i trywializujacy
a mezowi Swallow - Mateuszowi szczere wyrazy szacunku za odwage i zmierzenie się ze swoim odbiciem w lustrze - niech Wasza Rodzine ma Pan w swej opiece na kolejne lata i trudy zycia
najserdeczniej pozdrawiam !!!!
Magda Kartacz [Usunięty]
Wysłany: 2013-08-24, 20:10
Swallow napisał/a:
Magda Kartacz napisał/a:
Dostatecznie silne by nie dbać o mnie, dziecko a tylko za nią lecieć, na jej każde skinienie, wydać ponad pół pensji i zabrać ją nad morze bo długi weekend podczas gdy w domu malowanie, remont i żona się z tym bujająca dodatkowo doglądając chore dziecko.
No cóż. Mam za sobą identyczne przeżycia...
Wiem o tym Swallow, tu na forum prawie każda zdradzona żona ma podobne przeżycia. Czasem podobieństwa opisywanych historii są porażające. I co tu kryć w większości są to smutne historie z jeszcze smutniejszym finałem.
Tym bardziej gratuluję Ci, że twóje małżeństwo jest na najlepszej drodze do odbudowy.
No i gratuluje twojemu mężowu odwagi przy pisaniu postu i tego, ze potrafił zrozumieć co jest dla niego najważniejszem, przyznać się do błędu i próbować naprawić to co się stało.
Nie każdy mąż potrafi w taki sposób myśleć, zrozumieć, postępować dobrze dalej.
Niektórzy wolą wybłagać przebaczenie,udawać zmianę, przeczekać a potem znów kłamać i zdradzać.
Cóż, chyba po prostu żałuję, że mój mąż nie jest podobny do twojego.
Tak jak napisała niedzisiejsza:
"Ja raczej nie liczę już na takie rewolucje w moim życiu, ale bardzo dziękuję, że podzieliłeś się tym z innymi."
Ja również na nic takiego już w swoim życiu nie liczę ale fajnie było przeczytać tak podnoszący na duchu wpis.
Pozdrawiam
Lil [Usunięty]
Wysłany: 2013-08-24, 23:22
Film mógłby przedstawiać dwa wątki toczące się równolegle no i dwa piękne zakończenia Zachłanna jestem na dobro
Mateuszu, bardzo dziękuję za Twoje świadectwo. Jest cenne i uważam, że warto przekopiować je do działu świadectw, bo tutaj pewnie za jakiś czas zaginie, a szkoda by było I Swallow też dziękuję za obecność na forum, jest od kogo się uczyć
Niech nasz Pan będzie uwielbiony w Waszym małżeństwie!
awe59 [Usunięty]
Wysłany: 2013-08-25, 20:15
Magda Kartacz napisał/a:
Nie każdy mąż potrafi w taki sposób myśleć, zrozumieć, postępować dobrze dalej.
Niektórzy wolą wybłagać przebaczenie,udawać zmianę, przeczekać a potem znów kłamać i zdradzać.
Jest taka mądrość życiowa, że im coś więcej kosztuje/nas/, to ceni sie to również bardziej.
Szczere, publiczne przyznanie sie do błędów jest nie lada odwagą. Zawsze podziwiałam takich ludzi.
Znam kilku nie pijących alkoholików, którzy po szczerym, publicznym przyznaniu sie do swoich błędów teraz budując swoje życie w oparciu o Jezusa są wspaniałymi ludźmi.
Jeśli człowiek traci coś najważniejszego w życiu, zobaczy to, i próbuje to odzyskać, to trud włożony ma podwójną wartość.
Swallow, życze Wam obojgu abyście wzrastali w Waszej miłości i obdarowywali nią innych, aby Wasze trudne przeżycia wydały obfite owoce!
AWS [Usunięty]
Wysłany: 2013-08-28, 10:30
Swallow podziwiam Twoją postawę w czasie kryzysu, a jeszcze bardziej podczas odbudowywania. Dużo do przemyślenia. Najpiękniejsze jest to, że nie tylko przez cały czas wierzyłaś w Boga, ale że UWIERZYŁAŚ Bogu, że jesteś Jego ukochanym dzieckiem, którym On cały czas się opiekuje i mu błogosławi. Z całego serca życzę pięknego budowania do końca życia Waszego małżeństwa na SKALE!
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
„Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał!” (Łk 24,5-6) "To się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia" (1 P 2,20b) "Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33)
„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16,15)
To może być także Twoje zmartwychwstanie - zmartwychwstanie Twojego małżeństwa!
Jan Paweł II:
Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje „Westerplatte". Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie — jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić — dla siebie i dla innych.
Dla tych, którzy kochają - propozycja wzoru odpowiedzi na pozew rozwodowy
W odpowiedzi na pozew wnoszę o oddalenie powództwa w całości i nie rozwiązywanie małżeństwa stron przez rozwód.
UZASADNIENIE
Pomimo trudności jakie nasz związek przechodził i przechodzi uważam, że nadal można go uratować. Małżeństwa nie zawiera się na chwilę i nie zrywa w momencie, gdy dzieje się coś niedobrego. Pragnę nadmienić, iż w przyszłości nie zamierzam się już z nikim innym wiązać. Podjąłem (podjęłam) bowiem decyzję, że będę z żoną (mężem) na zawsze i dołożę wszelkich starań, aby nasze małżeństwo przetrwało. Scalenie związku jest możliwe nawet wtedy, gdy tych dobrych uczuć w nas nie ma. Lecz we mnie takie uczucia nadal są i bardzo kocham swoją żonę (męża), pomimo, iż w chwili obecnej nie łączy nas więź fizyczna. Jednak wyrażam pragnienie ratowania Naszego małżeństwa i gotowy (gotowa) jestem podjąć trud jaki się z tym wiąże. Uważam, że przy odrobinie dobrej woli możemy odbudować dobrą relację miłości.
Dobro mojej żony (męża) jest dla mnie po Bogu najważniejsze. Przed Bogiem to bowiem ślubowałem (ślubowałam).
Moim zdaniem każdy związek ma swoje trudności, a nieporozumienia jakie wydarzyły się między nami nie są powodem, aby przekreślić nasze małżeństwo i rozbijać naszą rodzinę. Myślę, że każdy rozwód negatywnie wpływa nie tylko na współmałżonków, ale także na ich rodziny, dzieci i krzywdzi niepotrzebnie wiele bliskich sobie osób. Oddziaływuje również negatywnie na inne małżeństwa.
Z moją (moim) żoną (mężem) znaliśmy się długo przed zawarciem naszego małżeństwa i uważam, że był to wystarczający czas na wzajemne poznanie się. Po razem przeżytych "X" latach (jako para, narzeczeni i małżonkowie) żona (mąż) jest dla mnie zbyt ważną osobą, aby przekreślić większość wspólnie spędzonych lat. Według mnie w naszym związku nie wygasły więzi emocjonalne i duchowe. Podkreślam, iż nadal kocham żonę (męża) i pomimo, że oddaliliśmy się od siebie, chcę uratować nasze małżeństwo. Osobiście wyrażam wolę i chęć naprawy naszych małżeńskich relacji, gdyż mam przekonanie, że każdy związek małżeński dotknięty poważnym kryzysem jest do uratowania.
Orzeczenie rozwodu spowodowałoby, że ucierpiałoby dobro wspólnych małoletnich dzieci stron oraz byłoby sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Dzieci potrzebują stabilnego emocjonalnego kontaktu z obojgiem rodziców oraz podejmowania przez obie strony wszelkich starań, by zaspokoić potrzeby rodziny. Rozwód grozi osłabieniem lub zerwaniem więzi emocjonalnej dzieci z rodzicem zamieszkującym poza rodziną. Rozwód stron wpłynie także niekorzystnie na ich rozwój intelektualny, społeczny, psychiczny i duchowy, obniży ich status materialny i będzie usankcjonowaniem niepoważnego traktowania instytucji rodziny.
Jestem katolikiem (katoliczką), osobą wierzącą. Moje przekonania religijne nie pozwalają mi wyrazić zgody na rozwód, gdyż jak mówi w punkcie 2384 Katechizm Kościoła Katolickiego: "Rozwód znieważa przymierze zbawcze, którego znakiem jest małżeństwo sakramentalne", natomiast Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego w punkcie 347 nazywa rozwód jednym z najcięższych grzechów, który godzi w sakrament małżeństwa.
Wysoki Sądzie, proszę o danie nam szansy na uratowanie naszego małżeństwa. Uważam, ze każda rodzina, w tym i nasza, na to zasługuje. Nie zmienię zdania w tej ważnej sprawie, bo wtedy będę niewiarygodny w każdej innej. Brak wyrażenia mojej zgody na rozwód nie wskazuje na to, iż kierują mną złe emocje tj. złość czy złośliwość. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie zmuszę żony (męża) do miłości. Rozumiem, że moja odmowa komplikuje sytuację, ale tak czuję, takie są moje przekonania religijne i to dyktuje mi serce.
Bardzo kocham moją (mojego) żonę (męża) i w związku z powyższym wnoszę jak na wstępie.
List Episkopatu Polski na święto św. Rodziny
Warto jeszcze raz podkreślić, że u podstaw każdej rodziny stoi małżeństwo. Chrześcijańskie patrzenie na małżeństwo w pełni uwzględnia wyjątkową naturę tej wspólnoty osób. Małżeństwo to związek mężczyzny i niewiasty, zawierany na całe ich życie, i z tej racji pełniący także określone zadania społeczne. Chrystus podkreślił, że mężczyzna opuszcza nawet ojca i matkę, aby złączyć się ze swoją żoną i być z nią przez całe życie jako jedno ciało (por. Mt 19,6). To samo dotyczy niewiasty. Naszym zadaniem jest nieustanne przypominanie, iż tylko tak rozumianą wspólnotę mężczyzny i niewiasty wolno nazywać małżeństwem. Żaden inny związek osób nie może być nawet przyrównywany do małżeństwa. Chrześcijanie decyzję o zawarciu małżeństwa wypowiadają wobec Boga i wobec Kościoła. Tak zawierany związek Chrystus czyni sakramentem, czyli tajemnicą uświęcenia małżonków, znakiem swojej obecności we wszystkich ich sprawach, a jednocześnie źródłem specjalnej łaski dla nich. Głębia duchowości chrześcijańskich małżonków powstaje właśnie we współpracy z łaską sakramentu małżeństwa. więcej >>
Wszechświat na miarę człowieka
Wszechświat jest ogromny. Żeby sobie uzmysłowić rozmiary wszechświata, załóżmy, że odległość Ziemia - Słońce to jeden milimetr. Wtedy najbliższa gwiazda znajduje się mniej więcej w odległości 300 metrów od Słońca. Do Słońca mamy jeden milimetr, a do najbliższej gwiazdy około 300 metrów. Słońce razem z całym otoczeniem gwiezdnym tworzy ogromny system zwany Droga Mleczną (galaktykę w kształcie ogromnego dysku). W naszej umownej skali ten ogromny dysk ma średnicę około 6 tysięcy kilometrów, czyli mniej więcej tak, jak stąd do Stanów Zjednoczonych. Światło zużywa na przebycie od jednego końca tego dysku do drugiego - około 100 tysięcy lat. W tym dysku mieści się około 100 miliardów gwiazd. To jest ogromny dysk! Jeszcze mniej więcej sto lat temu uważano, że to jest cały wszechświat. Okazało się, że tak wcale nie jest. Wszechświat jest znacznie, znacznie większy! Jeżeli te 6 tysięcy kilometrów znowu przeskalujemy, tym razem do jednego centymetra, to cały wszechświat, który potrafimy zaobserwować (w tej skali) jest kulą o średnicy 3 kilometrów. I w tym właśnie obszarze, jest około 100 miliardów galaktyk (czyli takich dużych systemów gwiezdnych, oczywiście różnych kształtów, różnych wielkości). To właśnie jest cały wszechświat, który potrafimy badać metodami fizycznymi, wykorzystując techniki astronomiczne. (Wszechświat na miarę człowieka >>>)
Musicie zawsze powstawać!
Możecie rozerwać swoje fotografie i zniszczyć prezenty. Możecie podeptać swoje szczęśliwe wspomnienia i próbować dzielić to, co było dla dwojga. Możecie przeklinać Kościół i Boga.
Ale Jego potęga nie może nic uczynić przeciw waszej wolności. Bo jeżeli dobrowolnie prosiliście Go, by zobowiązał się z wami... On nie może was "rozwieść".
To zbyt trudne? A kto powiedział, że łatwo być
człowiekiem wolnym i odpowiedzialnym. Miłość się staje Jest miłością w marszu, chlebem codziennym.
Nie jest umeblowana mieszkaniem, ale domem do zbudowania i utrzymania, a często do remontu. Nie jest triumfalnym "TAK", ale jest mnóstwem "tak", które wypełniają życie, pośród mnóstwa "nie".
Człowiek jest słaby, ma prawo zbłądzić! Ale musi zawsze powstawać i zawsze iść. I nie wolno mu odebrać życia, które ofiarował drugiemu; ono stało się nim.
Klasycznym tekstem biblijnym ukazującym w świetle wiary wartość i sens środków ubogich jest scena walki z Amalekitami. W czasie przejścia przez pustynię, w drodze do Ziemi Obiecanej, dochodzi do walki pomiędzy Izraelitami a kontrolującymi szlaki pustyni Amalekitami (zob. Wj 17, 8-13). Mojżesz to Boży człowiek, który wie, w jaki sposób może zapewnić swoim wojskom zwycięstwo. Gdyby był strategiem myślącym jedynie po ludzku, stanąłby sam na czele walczących, tak jak to zwykle bywa w strategii. Przecież swoją postawą na pewno by ich pociągał, tak byli wpatrzeni w niego. On zaś zrobił coś, co z punktu widzenia strategii wojskowej było absurdalne - wycofał się, zostawił wojsko pod wodzą swego zastępcy Jozuego, a sam odszedł na wzgórze, by tam się modlić. Wiedział on, człowiek Boży, człowiek modlitwy, kto decyduje o losach świata i o losach jego narodu. Stąd te wyciągnięte na szczycie wzgórza w geście wiary ramiona Mojżesza. Między nim a doliną, gdzie toczy się walka, jest ścisła łączność. Kiedy ręce mu mdleją, to jego wojsko cofa się. On wie, co to znaczy - Bóg chce, aby on wciąż wysilał się, by stale wyciągał ręce do Pana. Gdy ręce zupełnie drętwiały, towarzyszący Mojżeszowi Aaron i Chur podtrzymywali je. Przez cały więc dzień ten gest wyciągniętych do Pana rąk towarzyszył walce Izraelitów, a kiedy przyszedł wieczór, zwycięstwo było po ich stronie. To jednak nie Jozue zwyciężył, nie jego wojsko walczące na dole odniosło zwycięstwo - to tam, na wzgórzu, zwyciężył Mojżesz, zwyciężyła jego wiara.
Gdyby ta scena miała powtórzyć się w naszych czasach, wówczas uwaga dziennikarzy, kamery telewizyjne, światła reflektorów skierowane byłyby tam, gdzie Jozue walczy. Wydawałoby się nam, że to tam się wszystko decyduje. Kto z nas próbowałby patrzeć na samotnego, modlącego się gdzieś człowieka? A to ten samotny człowiek zwycięża, ponieważ Bóg zwycięża przez jego wiarę.
Wyciągnięte do góry ręce Mojżesza są symbolem, one mówią, że to Bóg rozstrzyga o wszystkim. - Ty tam jesteś, który rządzisz, od Ciebie wszystko zależy. Ludzkiej szansy może być śmiesznie mało, ale dla Ciebie, Boże, nie ma rzeczy niemożliwych. Gest wyciągniętych dłoni, tych mdlejących rąk, to gest wiary, to ubogi środek wyrażający szaleństwo wiary w nieskończoną moc i nieskończoną miłość Pana.
„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że ciebie nie opuszczę aż do śmierci" - to tekst przysięgi małżeńskiej wypowiadany bez żadnych warunków uzupełniających. Początek drogi. Niezapisana karta z podpisem: „aż do śmierci". A co, gdy pojawią się trudności, kryzys, zdrada?...
„Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, zadali Mu pyta-nie: «Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?» On im odpowiedział: «czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich mężczyzną i kobietą? Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i będą oboje jednym ciałem. A tak nie są już dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela»"(Mt 19, 3-5). Dwanaście lat temu nasilający się kryzys, którego skutkiem byt nowy związek mojego męża, separacja i rozwód, doprowadził do rozpadu moje małżeństwo. Porozumienie zostało zerwane. Zepchnięta na dalszy plan, wyeliminowana z życia, nigdy w swoim sercu nie przestałam być żoną mojego męża. Sytuacje, wobec których stawałam, zda-wały się przerastać moją wytrzymałość, odbierały nadzieję, niszczyły wszystko we mnie i wokół mnie. Widziałam, że w tych trudnych chwilach Bóg stawał przy mnie i mówił: „wystarczy ci mojej łaski", „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Był Tym, który uczył mnie, jak nieść krzyż zerwanej jedności, rozbitej rodziny, zdrady, zaparcia, odrzucenia, szyderstwa, cynizmu, własnej słabości, popełnionych grzechów i błędów. Podnosił, nawracał, przebaczał, uczyt przebaczać. Kochał. Akceptował. Prowadził. Nadawał swój sens wydarzeniom, które po ludzku zdawały się nie mieć sensu. Byt wierny przymierzu, które zawarł z nami przed laty przez sakrament małżeństwa. Teraz wiem, że małżeństwo chrześcijańskie jest czym innym niż małżeństwo naturalne. Jest wielką łaską, jest historią świętą, w którą angażuje się Pan Bóg. Jest wydarzeniem, które sprawia, „że mąż i żona połączeni przez sakrament to nie przypadkowe osoby, które się dobrały lub nie, lecz te, którym Bóg powiedział «tak», by się stały jednym ciałem, w drodze do zbawienia".
Ja tę nadzwyczajność małżeństwa sakramentalnego zaczęłam widzieć niestety późno, bo w momencie, gdy wszystko zaczęto się rozpadać. W naszym małżeństwie byliśmy najpierw my: mój mąż, dzieci, ja i wszystko inne. Potem Pan Bóg, taki na zasadzie pomóż, daj, zrób. Nie Ten, ku któremu zmierza wszystko. Nie Bóg, lecz bożek, który zapewnia pomyślność planom, spełnia oczekiwania, daje zdrowie, zabiera trudności... Bankructwo moich wyobrażeń o małżeństwie i rodzinie stało się dla mnie źródłem łaski, poprzez którą Bóg otwierał mi oczy. Pokazywał tę miłość, z którą On przyszedł na świat. Stawał przy mnie wyszydzony, opluty, odepchnięty, fałszywie osądzony, opuszczony, na drodze, której jedyną perspektywą była haniebna śmierć, I mówił: to jest droga łaski, przez którą przychodzi zbawienie i nowe życie, czy chcesz tak kochać? Swoją łaską Pan Bóg nigdy nie pozwolił mi zrezygnować z modlitwy za mojego męża i o jedność mojej rodziny, budowania w sobie postawy przebaczenia, pojednania i porozumienia, nigdy nie dał wyrazić zgody na rozwód i rozmyślne występowanie przeciwko mężowi. Zalegalizowanie nowego związku mojego męża postrzegam jako zalegalizowanie cudzołóstwa („A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę (...) a bierze inną popełnia cudzołóstwo, I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Mt,19.9)). I jako zaproszenie do gorliwszej modlitwy i głębszego zawierzenia. Nasza historia jest ciągle otwarta, ale wiem, że Pan Bóg nie powiedział w niej ostatniego Słowa. Jakie ono będzie i kiedy je wypowie, nie wiem, ale wierzę, że zostanie wypowiedziane dla mnie, mojego męża, naszych dzieci i wszystkich, których nasza historia dotknęła. Będzie ono Dobrą Nowiną dla każdego nas. Bo małżeństwo sakramentalne jest historią świętą, przymierzem, któremu Pan Bóg pozostaje wierny do końca.
"Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy" (Mk 9,23) "Nie bój się, wierz tylko!" (Mk 5,36)
Słowa Jezusa nie pozostawiają żadnych wątpliwości: "Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie" (J 6, 53). Ile tego życia będziemy mieli w sobie tu na ziemi, tyle i tylko tyle zabierzemy w świat wieczności. I na bardzo długo możemy znaleźć się w czyśćcu, aby dojść do pełni życia, do miary nieba.
Pamiętajmy jednak, że w Kościele nic nie jest magią. Jezus podczas swojego ziemskiego nauczania mówił:
- do kobiety kananejskiej:
«O niewiasto wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz!» (Mt 15,28)
- do kobiety, która prowadziła w mieście życie grzeszne:
«Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!» (Łk 7,37.50)
- do oczyszczonego z trądu Samarytanina:
«Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Łk 17,19)
- do kobiety cierpiącej na krwotok:
«Ufaj, córko! Twoja wiara cię ocaliła» (Mt 9,22)
- do niewidomego Bartymeusza:
«Idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Mk 10,52)
Modlitwa o odrodzenie małżeństwa
Panie, przedstawiam Ci nasze małżeństwo – mojego męża (moją żonę) i mnie. Dziękuję, że nas połączyłeś, że podarowałeś nas sobie nawzajem i umocniłeś nasz związek swoim sakramentem. Panie, w tej chwili nasze małżeństwo nie jest takie, jakim Ty chciałbyś je widzieć. Potrzebuje uzdrowienia. Jednak dla Ciebie, który kochasz nas oboje, nie ma rzeczy niemożliwych. Dlatego proszę Cię:
- o dar szczerej rozmowy,
- o „przemycie oczu”, abyśmy spojrzeli na siebie oczami Twojej miłości, która „nie pamięta złego” i „we wszystkim pokłada nadzieję”,
- o odkrycie – pośród mnóstwa różnic – tego dobra, które nas łączy, wokół którego można coś zbudować (zgodnie z radą Apostoła: zło dobrem zwyciężaj),
- o wyjaśnienie i wybaczenie dawnych urazów, o uzdrowienie ran i wszystkiego, co chore, o uwolnienie od nałogów i złych nawyków.
Niech w naszym małżeństwie wypełni się wola Twoja.
Niech nasza relacja odrodzi się i ożywi, przynosząc owoce nam samym oraz wszystkim wokół. Ufam Tobie, Jezu, i już teraz dziękuję Ci za wszystko, co dla nas uczynisz. Uwielbiam Cię w sercu i błogosławię w całym moim życiu. Amen..
Święty Józefie, sprawiedliwy mężu i ojcze, który z takim oddaniem opiekowałeś się Jezusem i Maryją – wstaw się za nami. Zaopiekuj się naszym małżeństwem. Powierzam Ci również inne małżeństwa, szczególnie te, które przeżywają jakieś trudności. Proszę – módl się za nami wszystkimi! Amen!
Modlitwa o siedem Darów Ducha Świętego
Duchu Święty, Ty nas uświęcasz, wspomagając w pracy nad sobą. Ty nas pocieszasz wspierając, gdy jesteśmy słabi i bezradni. Proszę Cię o Twoje dary:
1. Proszę o dar mądrości, bym poznał i umiłował Prawdę wiekuistą, ktorą jesteś Ty, moj Boże.
2. Proszę o dar rozumu, abym na ile mój umysł może pojąć, zrozumiał prawdy wiary.
3. Proszę o dar umiejętności, abym patrząc na świat, dostrzegał w nim dzieło Twojej dobroci i mądrości i abym nie łudził się, że rzeczy stworzone mogą zaspokoić wszystkie moje pragnienia.
4. Proszę o dar rady na chwile trudne, gdy nie będę wiedział jak postąpić.
5. Proszę o dar męstwa na czas szczególnych trudności i pokus.
6. Proszę o dar pobożności, abym chętnie obcował z Tobą w modlitwie, abym patrzył na ludzi jako na braci, a na Kościół jako miejsce Twojego działania.
7. Na koniec proszę o dar bojaźni Bożej, bym lękał się grzechu, który obraża Ciebie, Boga po trzykroć Świętego. Amen.
Akt poświęcenia się Niepokalanemu Sercu Maryi
Obieram Cię dziś, Maryjo, w obliczu całego dworu niebieskiego, na moją Matkę i Panią. Z całym oddaniem i miłością powierzam i poświęcam Tobie moje ciało i moją duszę, wszystkie moje dobra wewnętrzne i zewnętrzne, a także zasługi moich dobrych uczynków przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Tobie zostawiam całkowite i pełne prawo dysponowania mną jak niewolnikiem oraz wszystkim, co do mnie należy, bez zastrzeżeń, według Twojego upodobania, na większą chwałę Bożą teraz i na wieki. Amen.