Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  RSSRSS  BłogosławieństwaBłogosławieństwa  RekolekcjeRekolekcje  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  12 kroków12 kroków  StowarzyszenieStowarzyszenie  KronikaKronika
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  NagraniaNagrania  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki

Poprzedni temat «» Następny temat
Ile razy można próbowac?
Autor Wiadomość
Jacek-sychar
[Usunięty]

Wysłany: 2016-11-28, 08:04   

Haneczka napisał/a:
Nie kopcie lezacego.


Nikt nie zamierza Ciebie kopać.

Chcemy tylko, żebyś spokojnie i w miarę obiektywnie spojrzała na swoje życie. Dopiero od tego momentu można zacząć budować nową lepszą przyszłość.

A jak z Twoim dzieciństwem? Napiszesz coś bliżej?
 
 
Hania-żona
[Usunięty]

Wysłany: 2016-11-28, 08:23   

To:
helenast napisał/a:
Czytam Twoje Haneczko wpisy i widzę po części siebie z przed kilku lat.
Twój pewien rodzaju buntu na wspólnotę ukazuje ,że szukasz na siłę potwierdzenia , iż jesteś ofiarą kryzysu, że szukasz uznania Twojego rozumowania kto jest ten zły , a kto jest dobry.

oraz:
Haneczka napisał/a:
Ja nie wiem,co robic. Jestem w kropce I ledwo zipię. I dlatego zwracam sie do Was o pomoc. Nie kopcie lezacego.


Haneczko,

Przechodziłam to samo. Byłam tak strasznie załamana, że za skończonego oszołoma uważałam każdego, kto mówił mi, że powinnam popracować nad sobą i zobaczyć też w sobie część odpowiedzialności.
Masz prawo czuć się tak, jak opisałaś, to Twoje uczucia. Ale do konkretnych uczuć zawsze prowadzi coś, co jest głębiej, co być może siedzi w Tobie od lat.

To, co w Twoim wątku zostało napisane, to nie psychoterapeutyczne pitu-pitu, ale czyste i bolesne doświadczenie osób, które to piszą. Dzielą się tym, czego sami doświadczyli i co im pomogło.

Nie musisz od razu, już, w tej minucie zgadzać się z wszystkimi. Ale pozwól, aby te słowa, zwłaszcza te, które dotknęły Cię najmocniej, popracowały w Tobie, aby "pobyły" z Tobą. Może się okazać, że Ciebie nie dotyczą, a może okazać się, że trafiają w punkt.

Nikt Cię tu nie chce kopać. To pierwsze miejsce, gdzie możesz chwycić podawaną Ci rękę bez obawy, że ktoś Cię skrzywdzi. No, może nie pierwsze... Pierwszym jest Eucharystia :)
 
 
IlonaM
[Usunięty]

Wysłany: 2016-11-28, 10:47   

Haneczko - już wiele osób pisało Ci tutaj abyś spojrzała w Swoją przeszłość - Swoje dzieciństwo to naprawdę bardzo Ci pomoże dostrzec niektóre obecne zachowania! Może nie dasz rady zrobić tego Sama więc może na terapii "rozłożyć na czynniki pierwsze" Swoje dzieciństwo? Ja co prawda nie tutaj ale właśnie na terapii odkryłam gdzie był "pies pogrzebany" i to tak głęboko że nawet nie wiedziałam że tam leży :-/ A też wydawało mi się że tylko mąż winny ... a ja taka biedna - odrzucona! Nie prawda! Dopiero po wyciągnięciu na wierzch starych zagrzebanych zdarzeń otwarły się oczy dlaczego robiłam tak a nie inaczej, dlaczego tak a nie inaczej czułam, myślałam ... a wydawało mi się że ja nie mam nad czym pracować!
Haneczko - przemyśl co Ci napisałam - bo każdy z nas ma gdzieś tam w sobie takiego zapomnianego "pogrzebanego psa"
 
 
Haneczka
[Usunięty]

Wysłany: 2016-11-28, 20:31   

Jesteście kochani,tylko ja taka zbuntowana.
Moja sytuacja jednak jest trochę odmienna. Ja nie jestem odrzucona . To ja jestem stroną,która zażądała rozwodu.
Piszecie o granicach . Ja je za każdym razem ustalam,ale mąż chce wracac na starych warunkach.A ja nie chcę tego ,co było. Nie chcę powtórki z rozrywki typu kłótnie,awantury. On nie ma planu na życie. Żyje dniem dzisiejszym. Mówi,że chce się pogodzic i życ normalnie. "Normalnie"-czyli jak?
Chciałabym miec w nim oparcie,a tymczasem ja w każdej sprawie muszę byc silna jak facet.
Pytacie o dzieciństwo. No cóż? Pełna rodzina,bardzo wierząca,mam wspaniałe rodzeństwo.Rodzice dbali o dzieci.Wszyscy byśmy za sobą w ogień skoczyli i tak jest do dnia dzisiejszego.
Rodzice pracowici. Jedyny minus taki,że trzeba było bardzo dużo rodzicom pomagac. No i to,że mama bardzo rządziła wszystkim i wszystkimi.Nadopiekuńcza.
Rodzice bardzo troszczyli się o nas,natomiast pomiędzy sobą całe życie o wszystko się klócili.Może nie mam wzorca prawidłowych relacji męża i żony. Może... A nawet jeśli,to,co mam z tym zrobic?
Czytając Wasze wypowiedzi mam wrażenie ,że ja jestem taka rozedrgana ,a Wy macie w sobie błogi spokój.Kiedyś rozmawiałam przez telefon z niesamowicie mądrą dziewczyną z Sycharu-ona także miała w sobie ten spokój i jakąs taką mądrosc. Jesteście naprawdę mądrzejsi ode mnie.
 
 
Jacek-sychar
[Usunięty]

Wysłany: 2016-11-28, 20:50   

Haneczka napisał/a:
Rodzice bardzo troszczyli się o nas,natomiast pomiędzy sobą całe życie o wszystko się klócili.Może nie mam wzorca prawidłowych relacji męża i żony. Może... A nawet jeśli,to,co mam z tym zrobic?


To co piszesz, to może być objaw ich "rozwiedzenia" emocjonalnego. Mimo, że się nie rozwiedli, to Ty możesz mieć takie same "objawy", jakby byli rozwiedzeni.

Przeczytaj proszę:
"Rozwinąć skrzydła"
Za darmo tutaj:
http://www.rozwinacskrzydla.pl/

Jak rozpoznasz tam siebie, to będziesz wiedziała, jak dalej walczyć o siebie.
Ostrzegam tylko, że ta lektura może trochę boleć (jak Ciebie dotyka).

Możesz też spróbować przeczytać tutaj:
http://www.rozwinacskrzyd...%20rodzicow.pdf

Widzisz Haneczku, jak przestałaś "wierzgać" ( :-P ), to można zacząć rzeczową dyskusję.
Wypieranie się całkowicie swojej winy nie pozwalało Ci spojrzeć obiektywnie na swoje życie.

Życzę Ci powodzenia z zmienianiu siebie na lepszy model. :lol:
 
 
tiliana
[Usunięty]

Wysłany: 2016-11-28, 21:09   

Haneczko, jak dla mnie, to jesteś w świetnej sytuacji, masz dobry punkt startowy, bo wiesz już, czego NIE CHCESZ. To dobrze. I ten twój bunt to też raczej zdrowy objaw, takze nie miej go sobie za złe ;) Na razie bardzo dużo pytań, a odpowiedzi niewiele, stąd też może to twoje "rozedrganie"... Ale spokojnie :) Trochę czasu, trochę pracy i powoli powinno być lepiej. O ile odejdziesz do całego tematu z pokorą. Jedno mnie uderzyło szczególnie:
Haneczka napisał/a:
Chciałabym miec w nim oparcie,a tymczasem ja w każdej sprawie muszę byc silna jak facet.

Czy mogłabyś to rozwinąć bardziej? Jakiego typu to są sprawy?
W jakiej sytuacji ogólnożyciowej jest teraz (i od waszego rozwodu) twój mąż? Jak wygląda jego sytuacja mieszkaniowa, zawodowa? Wystarczy tak ogólnie... Mam pewne przemyślenia, ale bez takich informacji to mogę sobie gdybać, a to sie mija z celem...
 
 
Hania-żona
[Usunięty]

Wysłany: 2016-11-29, 08:22   

Haneczka napisał/a:
Czytając Wasze wypowiedzi mam wrażenie ,że ja jestem taka rozedrgana ,a Wy macie w sobie błogi spokój.


Haneczko...
Mąż od roku mnie zdradza, właśnie jest na wyjeździe, w czasie którego chce zdecydować, czy odejść ode mnie i dzieci czy zostać. Sytuacja ma wskroś trudna, bardzo ciężkie miesiące za mną.
Mam wzloty i upadki, raz czuję ogarniający pokój (a nie spokój :), a raz silne stany depresyjne z objawami somatycznymi. Na szczęście, tych drugich jest coraz mniej... We wrześniu, kiedy rejestrowałam się na forum, byłam rozwalona totalnie. Teraz, po 3 miesiacach, mam wrażenie, że powoli wstaję (mój wątek jest najlepszym tego przykładem...).
Ale to nie jest zasługa moja własna. To Pan Bóg. Tylko On i współpraca z Nim może to wszystko pomóc układać. Mam na myśli układanie siebie - na męża nie mam wpływu, więc oddaję Go po kilka razy dziennie Bogu.

Wiesz co - rozumiem Ciebie. Też bym chciała, aby mój mąż się zmienił, zaczął nad sobą pracować i poprawił rzeczy, które w naszym małżeństwie doprowadzały mnie do takich czy innych zachowań. Ale jedyne drogi, którymi w mężu może się dokonać zmiana, to:
1. Cud
2. Jego zauważenie zmian we mnie i wzbudzenie w sobie motywacji do pracy nad sobą.
Inne nie przychodzą mi do głowy.

Na koniec przypomniało mi sie...
Kiedyś słuchałam w jednej z konferencji O.Szustaka, ze szatan, który najbardziej miesza w naszym życiu i rozbija jedność w rodzinach, jest psem, wściekłym psem, który potrafi rozszarpać ofiarę na strzępy. Ale... szatan ma łańcuch, nie biega wolno. I gryzie tylko wtedy, kiedy się do niego zbliżamy, kiedy sami podchodzimy za blisko.
Zidentyfikowałam więc sytuacje, kiedy czułam sie dotkliwie "pogryziona" i po prostu staram sie je eliminować. Czasami niestety o tym zapominam i podchodzę za blisko... Ale kiedy znów mnie pogryzie, znów sama narażę sie na krzywdę, idę do Lekarza. Spowiedź (częsta, to przecież Sakrament i z niego płynie konkretna łaska), Eucharystia, Słowo Boże... i rany się goją.

Dobrego dnia Haneczko :-D
 
 
Haneczka
[Usunięty]

Wysłany: 2016-11-29, 19:11   

Haniu.Nie rozumiem Twojego męża. Piszesz,że jesteś inteligentna,ładna. Pewnie jakąś zołzę sobie wybrał.Może żałuje....Zresztą podobno mężczyźni właśnie wybierają zołzy...
Ostatnio przeczytałam trafną radę - "Na żonę wybierz sobie taką kobietę,którą chciałbyś miec za przyjaciółkę ,gdybyś ty był kobietą. Na męża wybierz takiego mężczyznę,którego sama chciałabyś miec za przyjaciela,gdybyś była mężczyzną".Zagmatwane to,ale coś w tym jest.
 
 
Wafelka
[Usunięty]

Wysłany: 2016-11-29, 21:29   

O, ja od niedawna zadaje sobie podobne pytania...

I tez mam poczucie, że tych milion prób było na nic i nic się nie zmieni. I tez spotykam się z sugestiami, że "wina leży po środku" i to bardzo boli, kiedy mamy do czynienia z nałogami męża... wiec dobrze wiem o czym piszesz.

Czy próbować dalej...? Nie wiem. Zająć się sobą i bieżącymi sprawami. Postawić granice. Powrotu do dawnego układu z jego "patologia" nie chcesz, wiec może warto pomyśleć jak wyobrazalabys sobie powrot męża, jeśli go sobie w ogóle wyobrażasz... Co musiałoby się zmienić. I dopóki się nie zmieni - nie próbować, bo znów wpadniesz w pułapkę "miodowych miesięcy", w która wpadałaś za każdym razem wcześniej..
 
 
tiliana
[Usunięty]

Wysłany: 2016-11-29, 22:30   

Dziewczyny, bo to nie wystarczy próbować. Trzeba próbować odpowiednio. To tak, jak z drzwiami...

Niektórzy ludzie są jak drzwi obrotowe - przelecisz bez zatrzymywania się. Wpuszczą, i wypuszczą, nie da się przy nich zatrzymać na dłużej. Czasami, zeby się drzwi otworzyły, wystarczy mocniej nacisnąć klamkę... Nie zdarzyło się wam odejść od drzwi z wrażeniem, ze są zamknięte na klucz, a okazywało się potem, ze użyłyście za mało siły? Inni mają nalepkę - z jednej strony "Ciągnąć", a z drugiej "Pchać". A niektórzy tej nalepki nie mają... I możesz stać przed drzwiami i pchać i za nic się nie otworzą, bo te akurat z tej strony trzeba ciągnąć... A jak już dojdziesz, w którą stronę sie otwieraja to niektóre maja na górze taki siłownik, który zapobiega trzaskaniu i pomaga sie drzwiom samym zamknąć, ale też mocno utrudnia otwarcie. A czasami i ciagniesz, i pchasz, a okazuje sie, ze to drzwi przesuwne... Czasami rzeczywiście są zamknięte na klucz i tego klucza nie masz - takich drzwi nie otworzysz....

Jesteście pewne, że próbowałyście w dobrą stronę? ;)

Wiem, Wafelko, ze ty już zmieniłaś kierunek - zamiast pchać, ciągniesz. Ale to jeszcze trzeba troche popróbować, zeby zobaczyć, czy w przypadku tych drzwi to kierunek właściwy.
 
 
Wafelka
[Usunięty]

Wysłany: 2016-11-29, 22:46   

Tiliana, nie wiem tego...
Wiem tylko, że na sile zamkniętych drzwi się nie otworzy.. jeśli trzymamy się tego porównania. Próbowałam z roznych stron, lekko, mocniej, z kluczem, znawet z pomocą "ślusarza", pchac i ciągnąć... 😉

Rzecz w tym, że w przypadku pewnych patologii, ewidentnego krzywdzenia, nie można od ofiary wymagać by ciągle walczyła o los swojego oprawcy. To nieludzkie... Jeśli ma sile i chce, trzeba dawać wsparcie. A kiedy rezygnuje, bo opada z sil, dać odpocząć, a może pomoc uciec..
 
 
tiliana
[Usunięty]

Wysłany: 2016-11-30, 08:16   

Wafelka napisał/a:
Rzecz w tym, że w przypadku pewnych patologii, ewidentnego krzywdzenia, nie można od ofiary wymagać by ciągle walczyła o los swojego oprawcy. To nieludzkie... Jeśli ma sile i chce, trzeba dawać wsparcie. A kiedy rezygnuje, bo opada z sil, dać odpocząć, a może pomoc uciec..

Masz rację, Wafelko. W przypadku pewnych patologii, krzywdzenia, trzeba przede wszystkim i najpierw zadbać o bezpieczeństwo (szeroko pojęte) ofiary. Ale ty już to chyba zrobiłaś?
Masz prawo nie chcieć. Masz prawo chcieć tylko trochę. Pamiętaj o tym. Ale pamiętaj też, ze samo chcenie nie wystarczy - może dlatego do tej pory się nie udawało? Może. A może rzeczywiście nie masz na te swoje drzwi żadnego realnego wpływu - tak też może być. Myślę, że z czasem się wszystko wyjaśni.
 
 
Wafelka
[Usunięty]

Wysłany: 2016-11-30, 11:12   

tiliana napisał/a:
Myślę, że z czasem się wszystko wyjaśni.


Też tak myślę. I dziękuję za te słowa, że nie oceniasz, nie naciskasz w swoich postach. Bardzo mi pomagają. Bo wiem, że nie jestem sama, że mogę mieć wątpliwości, mogę pytać i rozważać różne opcje. Dziękuję Ci.
 
 
tiliana
[Usunięty]

Wysłany: 2016-11-30, 11:27   

Mam też i taki etap za sobą. Etap wątpienia w ważność małżeństwa, etap wątpliwości, rozważania bardzo różnych opcji, nawet etap niechcenia. Wiec rozumiem bardzo dobrze. To mija, jak się pracuje nad sobą, jak się z czasem przyjmuje coraz bardziej realne spojrzenie na rzeczywistość... ale też zaczyna sie akceptować pewien poziom niewiedzy i niepewności, pewien poziom ryzyka.
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 8