Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  RSSRSS  BłogosławieństwaBłogosławieństwa  RekolekcjeRekolekcje  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  12 kroków12 kroków  StowarzyszenieStowarzyszenie  KronikaKronika
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  NagraniaNagrania  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki

Poprzedni temat «» Następny temat
Czy kolejny krok to separacja?
Autor Wiadomość
Gianna
[Usunięty]

Wysłany: 2016-11-13, 10:53   

mare1966 napisał/a:
Bo jawi się taki obraz bardzo ciemnego analfabety
niezdolnego kompletnie do wysiłku intelektualnego , jakiegoś "jaskiniowca" .
Aż się nie chce wierzyć .

A mnie się jawi, od początku tego wątku zresztą, obraz człowieka uzależnionego, będącego w czynnym nałogu.
Więc siłą rzeczy mającego na względzie tylko i wyłącznie własną wygodę i możliwość tkwienia w nałogu.
Dlatego, kiedy widzi, ze grunt zaczyna się palić pod nogami (żona ma dość i zaczyna stawiać granice), dla świętego spokoju wykonuje pozorne ruchy, żeby zachować swoje status qvo.
Ale nie ma w tym prawdziwej woli i chęci zmiany siebie.

Bardzo dobrze Cię rozumiem Pianko, bo sama tkwiłam w prawie identycznej sytuacji.
I też chciałam zbawić sama mojego męża. Uratować jego i naszą rodzinę. Bez jego udziału, bo on nie widział w sobie nic złego.
Podsuwałam filmy, książki, zabierałam na rekolekcje, nawet zorganizowałam kilka wizyt u psychologów i u psychiatry...
I co?
I nic!
W końcu dotarło do mnie, kiedy już zaczęłam opadać z sił i zaczęło mi szwankować zdrowie, że to co mi mówią wszyscy dookoła, żebym zajęła się sobą, a męża zostawiła w spokoju, to jedyna możliwa droga.
Moja historia nie ma happy endu na razie.
Mąż odszedł i sam osiąga swoje dno, nie wiem, czy mu starczy życia na to....
Ale ja już nie rozpaczam, żyję swoim życiem, zajmuję się dziećmi, jestem szczęśliwa pomimo, wyszłam wreszcie ze współuzależnienia.
Pozdrawiam serdecznie.
 
 
Pavel
[Usunięty]

Wysłany: 2016-11-13, 11:44   

Jacek-sychar napisał/a:
Pianka napisał/a:
Czy uważacie że wykłady Pulikowskiego o mężczyznach są zbyt religijne dla niego?


Dla mnie religijne nie są, ale jak on to odbierze? :-/


Mam pewne watpliwosci. Sam jestem wielkim fanem Pana Jacka, ale on jednak(i dobrze :) ) podkresla role Boga w naszym zyciu.
Jednoczesnie, wiem z cala pewnoscia, ze nawet przy "odrzuceniu" wszystkiego zwiazanego z wiara, te konferencje wciaz maja niesamowicie duza wartosc.

Pianko, na poczatek moze sama troche posluchaj, warto :)


Jesli zas chodzi o ksiazki, poza wspomnianymi 5 jezykami milosci, moze Grey i jego "Mezczyzni sa z Marsa a kobiety z Wenus"

Jesli chodzi o terapie pod przymusem - z jednej strony wydaje sie bezcelowe, bo decyzja i chec sa podstawa. Z drugiej zas - moze w trakcie sie pojawia?
Sa rozne drogi do nawrocenia i opamietania.
 
 
MareS
[Usunięty]

Wysłany: 2016-11-13, 13:25   

Gianna napisał/a:
mare1966 napisał/a:
Bo jawi się taki obraz bardzo ciemnego analfabety
niezdolnego kompletnie do wysiłku intelektualnego , jakiegoś "jaskiniowca" .
Aż się nie chce wierzyć .

A mnie się jawi, od początku tego wątku zresztą, obraz człowieka uzależnionego, będącego w czynnym nałogu.
Więc siłą rzeczy mającego na względzie tylko i wyłącznie własną wygodę i możliwość tkwienia w nałogu.
Dlatego, kiedy widzi, ze grunt zaczyna się palić pod nogami (żona ma dość i zaczyna stawiać granice), dla świętego spokoju wykonuje pozorne ruchy, żeby zachować swoje status qvo.
Ale nie ma w tym prawdziwej woli i chęci zmiany siebie.

Bardzo dobrze Cię rozumiem Pianko, bo sama tkwiłam w prawie identycznej sytuacji.
I też chciałam zbawić sama mojego męża. Uratować jego i naszą rodzinę. Bez jego udziału, bo on nie widział w sobie nic złego.
Podsuwałam filmy, książki, zabierałam na rekolekcje, nawet zorganizowałam kilka wizyt u psychologów i u psychiatry...
I co?
I nic!
W końcu dotarło do mnie, kiedy już zaczęłam opadać z sił i zaczęło mi szwankować zdrowie, że to co mi mówią wszyscy dookoła, żebym zajęła się sobą, a męża zostawiła w spokoju, to jedyna możliwa droga.
Moja historia nie ma happy endu na razie.
Mąż odszedł i sam osiąga swoje dno, nie wiem, czy mu starczy życia na to....
Ale ja już nie rozpaczam, żyję swoim życiem, zajmuję się dziećmi, jestem szczęśliwa pomimo, wyszłam wreszcie ze współuzależnienia.
Pozdrawiam serdecznie.

"Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem, jakim sądzicie, i was osądzą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą. Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a nie dostrzegasz belki we własnym oku?" Mt 7,1-3
Tak łatwo przychodzi nam osądzanie innych ale czy mamy takie prawo? Ja byłem po tej drugiej stronie, dużo miałem "za uszami" i też słyszałem, że jestem uzależniony, jestem przemocowcem i potrzebna mi jest "fachowa" terapia, zresztą żona zaprowadziła mnie na terapię, gdzie po 5 minutach mojej wypowiedzi "lekarz psycholog terapeuta" postawił diagnozę i to taką jaką chciała usłyszeć żona. 2 lata temu nawróciłem się, modliłem się do Boga i na mojej drodze Bóg postawił wspaniałych ludzi. Trafiłem nawet do wierzącego psychologa (dzięki Panie, że wysłuchałeś moich próśb). Dzisiaj już nie wyobrażam sobie powrotu do starego życia. Ale dla mojej żony było to za mało. Dzisiaj jestem w trakcie rozprawy rozwodowej, nie zgadzam się na rozwód mimo tego, że rozwód może zostać orzeczony z wyłącznie mojej winy.
Dlatego stawiam pytania:
1. gdzie jest granica między obroną siebie, swojej godności a swoją wygodą, pójściem łatwiejszą drogą dbając tylko o swoje interesy?
2. jak daleko możemy posunąć się w "stawianiu granic" bazując tylko na własnej wiedzy (lub swoich emocjach) lub bazując jedynie na jednym źródle?
3. czy swoją postawą i zachowaniem (zostawienie drugiej połówki samej sobie) nie "popychamy" męża/żony w łapy kusego?
 
 
Gianna
[Usunięty]

Wysłany: 2016-11-13, 14:19   

MareS napisał/a:
Tak łatwo przychodzi nam osądzanie innych ale czy mamy takie prawo?
czuję się wywołana do tablicy Mares, więc odpowiadam: ja nie osądzam mojego męża,osądzi go Pan Bóg. Ale to nie znaczy, że mam okłamywać samą siebie i najbliższych, ze to co robi ojciec, mąż jest dobre czy w porządku. Stanęłam w prawdzie o swoim życiu i małżeństwie.

MareS napisał/a:
2 lata temu nawróciłem się, modliłem się do Boga i na mojej drodze Bóg postawił wspaniałych ludzi. Trafiłem nawet do wierzącego psychologa (dzięki Panie, że wysłuchałeś moich próśb). Dzisiaj już nie wyobrażam sobie powrotu do starego życia.

I chwała Panu Jezusowi, że tak Cię poprowadził!
MareS napisał/a:
Dlatego stawiam pytania:
1. gdzie jest granica między obroną siebie, swojej godności a swoją wygodą, pójściem łatwiejszą drogą dbając tylko o swoje interesy?
myślę, że na to pytanie każdy z nas musi sobie sam odpowiedzieć, jeśli znajdzie się w podobnej sytuacji. Każdy człowiek ma inną wrażliwośc i odporność na stres. Ale każdy ma też prawo do tego, żeby chronić siebie, swoje zdrowie psychiczne i fizyczne.
MareS napisał/a:
2. jak daleko możemy posunąć się w "stawianiu granic" bazując tylko na własnej wiedzy (lub swoich emocjach) lub bazując jedynie na jednym źródle?

Stawianie granic wymaga wiedzy na ten temat i też własnej dojrzałości, trzeba to robić mądrze i z rozmysłem, żeby chronić siebie, a jednocześnie nie atakować drugiej strony.
 
 
Gianna
[Usunięty]

Wysłany: 2016-11-13, 14:26   

MareS napisał/a:
3. czy swoją postawą i zachowaniem (zostawienie drugiej połówki samej sobie) nie "popychamy" męża/żony w łapy kusego?

Tak właśnie myślałam przez długi czas i tym usprawiedliwiałam swoje trwanie w niszczącej relacji.
Że przecież jestem odpowiedzialna za zbawienie męża, nie mogę go zostawić, bo sobie sam nie poradzi, zejdzie na złą drogę itd.
Teraz wiem,że to błędne myślenie,( poza ekstremalnymi przypadkami choroby psychicznej, ale uzależnienia do tej kategorii nie należą).
Mąż to nie dziecko specjalnej troski tylko dorosła osoba, która sama o sobie stanowi, podejmuje samodzielne decyzje i musi ponosić konsekwencje tych decyzji.
Jeśli o mnie chodzi, nie skreśliłam mojego małżeństwa. Mąż się wyprowadził, bo nie chciał się zgodzić na stawiane przeze mnie granice. Jego wybór.
Mogę się za niego modlić, żeby Pan prostował jego ścieżki. I czekać....
Pozdrawiam i przepraszam Pianko, ze tyle miejsca zajęłam w Twoim wątku. :-D
 
 
kenya
[Usunięty]

Wysłany: 2016-11-13, 16:18   

Gianna napisał/a:
Mąż to nie dziecko specjalnej troski tylko dorosła osoba, która sama o sobie stanowi, podejmuje samodzielne decyzje i musi ponosić konsekwencje tych decyzji.

Otóż to! :-) Także nie widzę żadnego powodu dla którego trzeba iść na dno z kimś kto życia nie szanuje.
Wielu zmienia siebie dopiero wtedy gdy realne konsekwencje weryfikują ich postawy.
Ale są i tacy, którym nic nie zaburzy trwania w autodestrukcji.

MareS napisał/a:
Trafiłem nawet do wierzącego psychologa (dzięki Panie, że wysłuchałeś moich próśb). Dzisiaj już nie wyobrażam sobie powrotu do starego życia.

Zatem nie obyło się jednak bez pomocy psychologicznej.
Widać sam z siebie nie byłeś w stanie sobie pomóc.
Gdybyś wcześniej pozwolił profesjonaliście sobie pomóc, uznał swój problem jako realny, żona być może uznałaby że masz wolę zmian. Może przegapiłeś ten właściwy moment. :-/
 
 
Pianka
[Usunięty]

Wysłany: 2016-11-13, 17:34   

Mare z tym niespójnym obrazem to masz rację. Będąc narzeczeństwem razem chodziliśmy do Kościoła, na rekolekcje, bawiliśmy się na imprezach oazowych, czytaliśmy książki religijne. Ona dawał mi tylko do zrozumienia, że jego wiara nie jest taka jak moja ale chce ją odnależć. Awersja do wiary wręcz agresja do Kościoła następowała powoli wraz zaprzestaniem korzystania przez męża z sakramentów, zaczęło się tak na dobre ok 10 lat temu-kiedy ostatni raz był u spowiedzi. Do tego awersję wzmacniali teściowie, którzy przy każdej rodzinnej okazji krytykowali kościół, księży, wyzywali, po czy sami biegli do kościoła kiedy niedziela i święto, takie zakłamanie, a na koniec dziwili się że obaj ich synowie(w tym mój mąż ) odeszli od kościoła.
Jeśli chodzi o tą niechęć męża do wiedzy też tego nie rozumiem, jakby się jej bał. Nawet się go pytałam dlaczego tak jej unika przecież jest inteligentnym człowiekiem, odpowiadał mi tylko że go to nie interesuje i problem ja mam a nie on. To boli mnie podwójnie, bo ta jego inteligencja i otwarcie na wiedzę przyciągnęła mnie do niego jako narzeczonego i przyszłego męża. Po ślubie stopniowo jakby zamykał się na wszelką wiedzę. Nie wiem jak to tłumaczyć. Czy stwierdził,że jako już dorosły,wszystko wie i nie chce mu się już rozwijać - nie wiem, nie ogarniam.
Kenya i Gianna-uważam,że mąż cały czas siedzi w przekonaniu, że sam nad tym zapanuje, chyba nie dotknął jeszcze dna. Powiedziałam mu to, jak również,że bez takiego stwierdzenia, własnej bezradności nie jest w stanie zacząć pracy nad sobą. Intuicyjnie uważam ,że obawia się tego czego mógłby dotknąć pracując nad sobą, bolesnych spraw z dzieciństwa. Wiem też,że jeśli nie jest na to gotowy to mogłoby to go wystraszyć lub zniechęcić. To wszystko co teraz napisałam powiedziałam mu również. Zostawiłam go z tymi przemyśleniami.
Pavel Pulikowskiego słucham od 2 lat, robiłam nawet notatki, mam książki z myślą, że muszę mieć pewne teksty pod ręką. Przekonywałam już kiedyś męża do niego, mówiąc mu, że ja również w tych materiałach dowiedziałam się o moich błędach i nie ma się co martwić, że cala wina spadnie na niego.
MareS przykro,że tak się u Ciebie potoczyło. Choć szczerze mówiąc gdybym od psychologa usłyszała, że cala wina jest po stronie jednej to wątpiłabym w jego profesjonalizm. To nie znaczy,że ofiara prosi się o stosowanie przemocy lub zmusza agresora do stosowania jej ale w jakimś miejscu też popełniła błąd. Tego uczę się na terapii-jak działać aby nie dopuścić do przemocy i poniżania( nie chodzi o postawę uległości), jak szanować siebie, jak mieć prawo do własnego zdania. Oczywiście są też sytuacje gdzie do agresora niż nie dociera jak odejście. Dobre pytanie, gdzie granica - tez miałam ten dylemat czy odchodząc od męża nie działam egoistycznie. sądzę, że każdy sam musi odpowiedzieć na to pytanie. Ja wiem,że należy każdemu dać szansę na poprawę błędu, na refleksję, ale jeśli do danej osoby nic nie dociera, nic nie zmienia, brnie w przemoc coraz bardziej, to na co czekać, ile? Mój czas się już się skończył dlatego postawiłam granicę. Postawiłam ją nie bazując na własnych emocjach, gdyż długo się nad tym zastanawiałam, zasięgałam rady terapeutow, psychologa katolickiego, przemodliłam.
Czy nie popycham go w ręce kusego? A może to, że do teraz na wiele pozwalałam to własnie popychałam go w ręce kusego? Przecież wiesz co to stanowcza miłość.
 
 
Gianna
[Usunięty]

Wysłany: 2016-11-13, 17:56   

Pianka napisał/a:
A może to, że do teraz na wiele pozwalałam to własnie popychałam go w ręce kusego?
dokładnie Pianko!
Nie wiem, czy znasz katechezę, czy rekolekcje x. Dziewieckiego pt. "Kod Miłosierdzia".
To pozycja wydana niedawno, chyba w tym roku.
Bardzo Ci ją polecam do posłuchania.
Osobiście bardzo żałuję, że nie usłyszałam czegoś takiego kilka lat temu, kiedy miotałam się i szukałam trochę po omacku, podobnie jak Ty teraz.
 
 
mare1966
[Usunięty]

Wysłany: 2016-11-13, 20:02   

MareS napisał/a:
1. gdzie jest granica między obroną siebie, swojej godności a swoją wygodą, pójściem łatwiejszą drogą dbając tylko o swoje interesy?


W sumie pisałem już o tym problemie .
Można by odpowiedzieć cytatem " a tak już nie są dwoje a jedno" .
To zdanie może sugerować prymat małżeństwa jako związku osób
nad indywidualizmem jednostki .
Prymat dobra małżeństwa nad dobrem osobistym małżonka .

Uważam , że te granice o które pytasz są niełatwe do ustalenia
i zawsze odnoszą się do konkretnej sytuacji , a każda jest inna .
Razi mnie pisanie więc pisanie kogoś - "mam bardzo podobnie" czy wręcz "identycznie jak ty" .

Wyjaśnię też pewną kwestię .
Dla pewnej części psychologów , terapeutów
i tej "nowoczesno postępowo feministycznej" psychologii
związek małżeński tak jak my go tutaj postrzegamy
nie jest w ogóle żadną wartością .
I chyba jest zgoda wśród nas , że taka linia jest ogólnie obowiązujaca
np. na uczelniach psychologicznych , w mediach , "prasie" kobiecej , serialach TV ,
wszelkich MOPSach , agendach feministycznych ,
RODKach i sądach .
Wszystkie te organizacje i urzędy są ponadto wysoce sfeminizowane ,
co nie sprzyja wyważonemu stanowisku .


Pianka napisał/a:
To boli mnie podwójnie, bo ta jego inteligencja i otwarcie na wiedzę przyciągnęła mnie do niego jako narzeczonego i przyszłego męża. Po ślubie stopniowo jakby zamykał się na wszelką wiedzę. Nie wiem jak to tłumaczyć. Czy stwierdził,że jako już dorosły,wszystko wie i nie chce mu się już rozwijać - nie wiem, nie ogarniam.


Pianko , naprawdę
nie rozumiem jak można nie rozumieć ? :roll:
Aby coś upolować , najpierw trzeba się ZBLIŻYĆ możliwie blisko .
Dobrze upodobnić się do otoczenia , nałożyć jakiś kamuflaż .
Gdybyś tańczyła w balecie , to by facet "polubił" balet .
.......... no a po ślubie , to już po polowaniu
Zwierzyna ubita , kobita w domu , papiery są , świadkowie są .

Zresztą , przecież to działa w obie strony .
Wszyscy gramy lepszych niż jesteśmy
i oszukujemy się nawzajem .


Ja myślę , że podstawowy problem jest taki ,
że mąż nie widzi po prostu problemu , więc co ma zmieniać ,
po co gdzieś chodzić itd.
To wypływa z tego podstawowego przeświadczenia .

Nawiasem , współczuję takich rodziców , zakłamane typy .
Nie cierpię takich . :evil:
Choć trzeba się pewnie za nich modlić .
 
 
Gianna
[Usunięty]

Wysłany: 2016-11-13, 20:55   

mare1966 napisał/a:
Aby coś upolować , najpierw trzeba się ZBLIŻYĆ możliwie blisko .
Dobrze upodobnić się do otoczenia , nałożyć jakiś kamuflaż .
Gdybyś tańczyła w balecie , to by facet "polubił" balet .
.......... no a po ślubie , to już po polowaniu
Zwierzyna ubita , kobita w domu , papiery są , świadkowie są .

Zresztą , przecież to działa w obie strony .
Wszyscy gramy lepszych niż jesteśmy
i oszukujemy się nawzajem .

To prawda, że na etapie poznawania się i wzajemnego uwodzenia chcemy się pokazać z jak najlepszej strony i odgrywamy lepsze wersje siebie.
Ale to co opisujesz Mare zakrawa mi na zaloty psychopaty, czy narcyza: nałożyć kamuflaż, polowanie, ubita zwierzyna... :shock:
Przy takim podejściu to kobieta powinna brać nogi za pas, zeby rzeczywiście uniknąć wpadnięcia w sidła jak zwierzyna... :-/
 
 
Pianka
[Usunięty]

Wysłany: 2016-11-13, 21:39   

Mare i o to mi też chodzi, że dla mnie mąż nadal nie widzi problemu. A swoją drogą to znasz się na polowaniach :mrgreen: Myślę,że do tego wrogiego podejścia do kościoła mojego męża dołożyli się też moi rodzice. Oboje wierzący, praktykujący. Oboje bez mrugnięcia okiem wyrzucili mnie z domu jako studentkę tak jak stałam, oboje nie chcą mieć ze mną kontaktu od 7 lat, oboje udawali na ulicy że mnie nie znają, oboje założyli mi sprawę w sądzie, mój tata do tego jest prezesem chóru kościelnego :-/Oczywiście tłumaczyłam dawno mężowi, że to nie jest powód na utratę wiary, ale może ten fakt przelał czarę goryczy nie wiem.
Gianna uśmiałam się szczerze z Twojej odpowiedzi bo jest pełna prawdy.

Podałam mężowi trochę materiałów dotyczących przemocy, może przeczyta. Zobaczymy.
 
 
mare1966
[Usunięty]

Wysłany: 2016-11-13, 22:00   

Gianna napisał/a:
To prawda, że na etapie poznawania się i wzajemnego uwodzenia chcemy się pokazać z jak najlepszej strony i odgrywamy lepsze wersje siebie.



To trochę bardziej skomplikowane .
Ja oczywiście uprościłem , rysując karykaturę sytuacji
pod odpowiedź dla Pianki .
I jest w tym jakaś prawda skąd taka zmiana w zachowaniach męża ( najprawdopodobniej ) .
Oczywiście , nie wykluczam że sprawy wiary naprawdę go
na pewnym etapie zaciekawiły , jej stanowisko różne
od zachowania rodziców , nowe środowisko itd.
Druga rzecz , że chcąc wejść w jej łaski wszedł w rolę .

Prywatnie mam całkiem inne stanowisko .
Nigdy nie grałem , nie udawałem kogoś innego
i nie uwodziłem . Nie lubię także takiego zachowania kobiet .
No chyba , że jest to bardzo subtelne i dotyczy rzeczy mniejszej wagi , dekoracji sceny .

Natomiast oczywiście , jeżeli chcemy wywrzeć dobre wrażenie
to nawet nieświadomie będziemy nieco podciągać sytuację ,
nieco koloryzować itd.
......... ale NIECO



Gianna napisał/a:
Ale to co opisujesz Mare zakrawa mi na zaloty psychopaty, czy narcyza: nałożyć kamuflaż, polowanie, ubita zwierzyna...
Przy takim podejściu to kobieta powinna brać nogi za pas, zeby rzeczywiście uniknąć wpadnięcia w sidła jak zwierzyna...


Jak wyżej , mocno przerysowałem .
Z drugiej strony to nic innego jak "taniec godowy" .
Czy kobiety nie oszukują na urodzie ?

Ludzie są BARDZO różni .
Związek budują na bardzo różnych fundamentach ,
a czasem bez fundamentów i bez związku , nazywając to wolnością
czy wolną miłością ( "uprawianiem" seksu ).


Związki prawdziwie dojrzałe są uważam dość rzadkie ,
na etapie narzeczeństwa powiedzmy
i potem w pełni dojrzałego ślubu .
Ilu poznaliście facetów ( chłopaków ) ?
Kilku zwykle , czasem jednego , rekordzistki może 5 , 7 ?
( mówię o "poważnym" chodzeniu )
 
 
MareS
[Usunięty]

Wysłany: 2016-11-13, 22:16   

kenya napisał/a:

MareS napisał/a:
Trafiłem nawet do wierzącego psychologa (dzięki Panie, że wysłuchałeś moich próśb). Dzisiaj już nie wyobrażam sobie powrotu do starego życia.

Zatem nie obyło się jednak bez pomocy psychologicznej.
Widać sam z siebie nie byłeś w stanie sobie pomóc.
Gdybyś wcześniej pozwolił profesjonaliście sobie pomóc, uznał swój problem jako realny, żona być może uznałaby że masz wolę zmian. Może przegapiłeś ten właściwy moment. :-/

Myślę, że błędne wnioski wyciągnęłaś. Uważam, że kryzys w naszym małżeństwie był dla mnie błogosławieństwem, bo dzięki temu nastąpiło moje nawrócenie. Być może gdybym wcześniej szukał pomocy terapeuty, to może dzisiaj nie musiałbym zmierzyć się z rozwodem ale wiem jedno, że dalej byłbym takim "niedzielnym" katolikiem. I jeszcze jedno. Zaraz po swoim nawróceniu nie ustaliłem sobie priorytetów tak jak należy, czyli Bóg na pierwszym miejscu (zajęła je żona) i wszystko się posypało. I też stąd moje pytania, na które warto sobie odpowiedzieć i jeżeli dodamy do nich emocje, które nam towarzyszą to czasami postępujemy irracjonalnie i może wtedy lepiej poprosić o pomoc, ale nie jedno źródło (tylko terapia) lecz kilka. Mi osobiści bardzo pomaga rozważanie Pisma Św. i często zadaję sobie pytanie, jak Jezus postąpiłby w tej konkretnej sytuacji.
 
 
mare1966
[Usunięty]

Wysłany: 2016-11-13, 22:22   

Pianka napisał/a:
Mare i o to mi też chodzi, że dla mnie mąż nadal nie widzi problemu. A swoją drogą to znasz się na polowaniach Myślę,że do tego wrogiego podejścia do kościoła mojego męża dołożyli się też moi rodzice.


Wychowujemy się w diametralnie różnych rodzinach , warunkach itd.
Nie wiem , może byłbym zatwardziałym lewakiem ( gdybym miał inną glebę ) :mrgreen:
albo ateistą np.
Ja wierzę bardziej przez ROZUM i logikę niż wiarę pojmowaną
w sensie nie widziałem , ale wierzę .
Jestem racjonalistą więc wierzę , nieracjonalna jest dla mnie niewiara .
np.
Nieracjonalna jest wiara , że Wszechświat powstał bez przyczyny , bez siły sprawczej .
I to jest paradoksalnie wiara w cuda , elementarny brak logiki , bezmyślność , brak refleksji .
Ateizm jest nie do przyjęcia dla człowieka inteligentnego .
Można Boga nazwać siłą sprawczą , ale coś musiało być początkiem .

Dla jednych wiara może iść przez serce , ale dla wielu przez rozum .
A jedno nie wklucza drugiego .
Wiara i nauka uzupełniają się , wbrew temu co się głosi
w tzw. świecie .
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,03 sekundy. Zapytań do SQL: 9