Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  RSSRSS  BłogosławieństwaBłogosławieństwa  RekolekcjeRekolekcje  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  12 kroków12 kroków  StowarzyszenieStowarzyszenie  KronikaKronika
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  NagraniaNagrania  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki

Poprzedni temat «» Następny temat
odnaleźć na powrót wyłączność
Autor Wiadomość
margaritum
[Usunięty]

Wysłany: 2016-09-04, 21:12   

awe, nie rozumiem o co pytasz na końcu postu? Chodziło mi w tamtych słowach o to, że zauroczenie wg mnie to etap burzy chemicznej, hormonalnej, który trwa te dwa - trzy lata. Potem już związki przechodzą w inną fazę, więc to, co czuje mój mąż do mnie i do "przyjaciółki" nie jest zauroczeniem. Wiem, że mnie kocha i nie jest to kwestia wyłącznie uczuć, wszak miłość nie jest tylko uczuciem. A z nią... nigdy nie było fazy zauroczenia, od początku było to bolesne, a jednocześnie nie umiał z tym zerwać. Kiedy piewszy raz mnie zdradził fizycznie, nie myślał o tym, jak by tu się nie wydać, ale poszedł na godzinny spacer, na którym wył z bólu.
Chwilę wcześniej stało się między nami coś, czego nie rozumiem, mimo rozmyślań i rachunków sumienia, bo nagle przestaliśmy umieć ze sobą rozmawiać. Jakby z dnia na dzień ktoś postawił ścianę. I oboje czuliśmy wtedy straszne poczucie odrzucenia.
Mniej więcej w tym samym czasie jedna osoba z bliskiej rodziny ciężko zachorowała, dziś już nie żyje... druga zachorowała i dzisiaj nie wychodzi w ogóle już z domu, wplątaliśmy się w ogromne długi, w rodzinie męża była zdrada i porzucenie żony (zresztą już drugiej), u męża zdiagnozowano cukrzycę, oboje zaczęliśmy chorować (ból głowy, kręgosłupa, serca), jakby wysiadały wszystkie układy po kolei... Ostatnie kilka lat było męką jeszcze zanim dowiedziałam się o zdradzie. Była czymś w rodzaju rozpaczliwej ucieczki od codzienności, która stała się nie do zniesienia...

Cytat:
jestem pod wrażeniem Twojej mądrości
A ja mam tak niskie poczucie wartości i wciąż szukam sztucznych podpórek, by nie czuć się, jak takie beznadziejne nic. Nie wiem, jak pozwolić Bogu się uzdrowić. Jak przestać pozwalać, by czarna studnia pragnień nie do zaspokojenia nie niszczyła już więcej mnie i bliskich mi osób...
 
 
Szaraczek
[Usunięty]

Wysłany: 2016-09-04, 21:35   

To co czasami dzieje się w sercu i mózgu człowieka, to wielka tajemnica. Moje oddalanie się od kochanki mimo wszystko trochę trwało. Całkowite wyciszenie około pół roku. Okoliczności tak się układały, że ja nie wiedziałem o telefonie kochanki do mojej żony, żona z kolei prowadziła przy pomocy detektywów szczegółowe śledztwo. Połączone było nawet z obserwacją miejsca zamieszkania kochanki.W wyniku różnych zawirowań, niczym jak w scenariuszu filmowym, całość akcji trwała 6 miesięcy. Dopiero wtedy na dobre uwolniłem się od kochanki i o myśleniu o niej. Była mi całkowicie obojętna. Niestety ta obojętność przeszła też na moją żonę w stosunku do mnie. Około 1,5 roku trwał sądowy cykl rozwodowy, w tym czasie byłem już tylko z żoną. W marcu 2012 nastąpił oficjalny rozwód. Mieszkamy jednak nadal razem, nikt z nas nie ma kogoś innego. Żona dzisiaj wróciła z Jasnej Góry, była tam z dalszą rodziną ze swojej strony.
Tak jak pisałem już w poprzednich postach, na wszystko trzeba czasu, ja wycofałem się z tego złego układu, żałuję tego że zdradziłem żonę. Naprawa trwa już 6 lat i ...końca nie widać.
 
 
Piotr41
[Usunięty]

Wysłany: 2016-09-05, 01:24   

Podziwiam Twoją postawę i drogę jaką przeszłaś.
Czytając Twój pierwszy wpis, ta sytuacja w jakiej stawiałaś męża, jako jedynej osoby na której możesz polegać, do złudzenia mi przypomina moją.
Czasem odnoszę wrażenie że moja Zona szuka pełno podpórek i rąk wokół do pracy do pomocy. Nie żeby była leniwa - potrafi dużo wziąć na barki, czasem nawet za dużo.
Ale jej brak pewności nie pozwala jeje działać samodzielnie.
Kiedy braliśmy ślub, ona musiała po lsubie mieć rodziców do pomocy, bez których nie widziała możliwości funkcjonowania. Od kiedy odszedł jej Tata, ogromną pomocą jest dla niej Mama.
Zauważyłem że ode mnie też oczekuje pomocy, trudno mi nazwać że nieadekwatnej, ale zachowuje sie tak, jakby niektórych czynności beze mnie nie mogła wykonać.
Ostatnio powiedziała że czuje sie ode mnie uzależniona, co mnie zaniepokoiło, bo to nie kojarzy mi się dobrze.
Napisz proszę, czy podobnie jest u Ciebie?
Co z tym zrobić?
 
 
margaritum
[Usunięty]

Wysłany: 2016-09-05, 14:48   

Szaraczek, a ile czasu trwał Twój romans?

Piotr41, naprawdę bardzo mocno się zastanawiam, jak Ci odpisać. Tak, moim problemem jest zależność od męża. Teraz coraz mniejsza, staram się nad tym pracować. Zajrzałam do Twojego wątku i wydaje mi się jednak, że tylko niektóre punkty są wspólne. Ja nigdy nie byłam związana z rodzicami, czułam się pozbawiona opieki w dzieciństwie i właśnie dlatego wciąż szukałam osoby, na której mogłabym polegać w sposób absolutny. Zgubiłam się, bo mimo że słyszałam, że człowiek nie może kochać bezwarunkowo, że bez Boga małżeństwo nie ma szansy zadziałać, to i tak trwałam uwieszona na mężu. Z bezradności, strachu, lęku. Tak naprawdę kryzys dopiero zmusił mnie do oddania Bogu siebie i swojego życia. To jeszcze całkiem się nie stało, to jest proces.
Patrząc na siebie sprzed choćby roku... hm... nie wiem, czy jakiekolwiek słowa byłyby w stanie wtedy mnie przekonać, żebym otrzeźwiała. Niestety chyba nie. Raczej pogrążyłabym się w poczuciu, że ktoś żąda ode mnie niemożliwego, a ja jestem taka biedna, że nie umiem, nie wiem, jak.

Jest jedna rzecz, którą robił mój mąż od pewnego czasu. Kiedyś byliśmy oboje na sobie uwieszeni. Potem zaczął stawiać mi granice. Przestał mi pozwalać na zachowania, których nie akceptował, a które niszczyły również mnie i w ogóle nas wszystkich. Takie jak na przykład uciekanie z kłótni z płaczem i czekanie w kącie, aż podejdzie i zacznie rozmowę. Zaczął mnie traktować z pewnymi wymaganiami. Ale... wtedy czułam się tym bardzo zraniona i... bałam się. Bałam się, że to oznacza, że przestał mnie kochać, że mnie opuści. Jak mi potem wyjaśnił (dopiero wtedy, jak zaczęliśmy spowrotem Rozmawiać przez duże R), w pewnym momencie nie miał już kompletnie psychicznie siły, żeby nieść swoje problemy (których sobie niestety dodał wiążąc się dodatkowo z osobą również depresyjną) i dodatkowo nieść mnie. I co ważne, nie chodziło o wspieranie, tylko taszczenie kogoś na swoich plecach.
Myślę, że bardzo dla Ciebie będzie ta książka, którą mi wyżej poleciła zenia1780 o granicach w relacji małżeńskiej "Granice w relacjach małżeńskich" H Cloud i J. Townsed.
Chodzi o to, żebyś zaczął pracować nad sobą i postawił granicę, zanim Twoja psychika tak wysiądzie, że zostaną zgliszcza i wtedy będzie o wiele trudniej wszystko składać. Małżeństwo to układ zamknięty, jeśli zmienia się jedna ze stron, druga też musi na tę zmianę zareagować.
Mam też jeszcze jedno na razie krótkie doświadczenie. Modlitwa za współmałżonka w moim wypadku zmienia o wiele więcej niż słowa do niego kierowane, słowa skądinąd w dobrej, słusznej sprawie. Ale słowa nie trafiają do serca i powodują jedynie bunt i poczucie niezrozumienia. Kiedy modlę się za męża, zmienia się moje własne serce, a mąż na to odpowiada. To jak kropla drążąca skałę. Długo trwa. Pewien ksiądz powiedział mi, że jako sakramentalna żona z ludzi mam największą moc na ziemi, żeby wybłagać cokolwiek u Boga dla mojego męża. I tego się trzymam :mrgreen:
 
 
awe
[Usunięty]

Wysłany: 2016-09-05, 21:24   

margaritum napisał/a:
A ja mam tak niskie poczucie wartości i wciąż szukam sztucznych podpórek, by nie czuć się, jak takie beznadziejne nic

każdy z nas, kto przeżył zdradę współmałżonka ma niskie poczucie własnej wartości, a to jest jeszce bardziej uwypuklone, gdy w dzieciństwie nie mieliśmy akceptacji ze strony rodziców. Ja przez prawie 2 lata w czasie warsztatów 12 kroków miałam mówione, że jestem wspaniałym dzieckiem Boga...i powoli, b powoli poprzez msze św o uzdrowienie Bóg mi pokazywał swoją miłość. Uwierzyłam, że dla Niego jestem w a ż n a . Trzeba dać sobie trochę czasu i Jemu uwierzyć!
Jesteś przede wszystkim dla Niego ważna, wartościowa i zostałaś powołana do życia bo każdy z nas ma do spełnienia jakieś zadanie ;-)
margaritum napisał/a:
Kiedy modlę się za męża, zmienia się moje własne serce, a mąż na to odpowiada.

w pełni popieram, tak właśnie jest, ja też chciałam zmieniać męża, nagle przestałam mieć jakikolwiek wpływ na niego i zaczęłam szukać , co jest? dlaczego?....co się stało?posłuchałąm wypowiedzi kilku mądrych osób i olśnienie... no tak.../postawiłam siebie w roli boga :-( / bo tylko BÓG ma wpływ na to co myśli druga strona - ja mam wpływ tylko na siebie.
 
 
kenya
[Usunięty]

Wysłany: 2016-09-06, 19:59   

margaritum napisał/a:
Wiem, że mnie kocha i nie jest to kwestia wyłącznie uczuć, wszak miłość nie jest tylko uczuciem. A z nią... nigdy nie było fazy zauroczenia, od początku było to bolesne, a jednocześnie nie umiał z tym zerwać. Kiedy piewszy raz mnie zdradził fizycznie, nie myślał o tym, jak by tu się nie wydać, ale poszedł na godzinny spacer, na którym wył z bólu.

Wtaj margaritum :-)
Zastanawiam się skąd w Tobie przeświadczenie, że tak oto czuł się Twój mąż.
Że od początku ten związek był bolesny, tylko i wyłącznie. Z jego relacji, czy też doszłaś do takich wniosków sama? Bo jeśli ta "wiedza" pochodzi z jego relacji to należałoby mieć DUŻY dystans co do ich wiarygodności. A jeśli jest produktem Twoich przemyśleń to należałoby w sobie zgłębić ich przyczynę i znaleźć powód takich właśnie interpretacji.
Naprawdę wierzysz że nie było nawet fazy zauroczenia?

Podejrzewam że znacznie lepiej się czujesz myśląc, wierząc, mając nadzieję, że mąż żadnych profitów z tego wieloletniego romansu skrupulatnie ukrywanego nie czerpał - czyż nie? To mechanizm obronny -rozpoznajesz go?

Piszesz o sobie że zrobiłaś rachunek sumienia i tłumaczysz męża że poszukał kogoś innego na wskutek poważnych zaniedbań z Twojej strony. Idąc tym tokiem rozumowania, zdecydowanie bardziej uzasadnione byłoby gdyby w tej sytuacji poszukał sobie kogoś nie mającego takich problemów jak przez niego zdradzana żona...nie sądzisz? Gdyby poszukał kogoś kto jest Twoim przeciwieństwem, kogoś radosnego, kto wniesie w jego życie entuzjazm miast problemów i depresji. Pytanie, czemu właśnie taką osobę wybrał skoro wg Ciebie od tego pragnął uciec? A może bycie z kobietami tak zależnymi mentalnie od niego daje mu ogromną władzę nad nimi a z tym pewne profity? Przecież "normalna" kobieta nie żyłaby w trójkącie do czasu aż ten wybrzmi i stanie się rutyną a raczej postawiła sprawę jasno, albo ja albo ona. Pytanie, dlaczego żadna z Was tego nie zrobiła do tej pory?
Cytat:
Zostałam zdradzona przez mojego ukochanego męża. Wiem o tym od mniej więcej początku tego roku. Sam mi o tym sam powiedział. O tym, że od dobrych kilku lat żyje podwójnie

Kilka lat podwójnego, równoległego życia świadczy o "kunszcie", żeby nie powiedzieć wirtuozerii ...nie bójmy się użyć tego słowa - kłamcy niemal doskonałego. Znasz powód tej nagłej mężowskiej prawdomówności? Ten jest i dobrze byłoby mu się przyjrzeć, dodam że z wielką wnikliwością....a przy tej okazji koniecznie sobie na tle tych wydarzeń.

Na ten moment, czytając to co piszesz, określiłabym Twoją postawę - uwieszona INACZEJ.
To wciąż uwieszenie lecz w nieco innym stylu, bardziej wysublimowanym. ;-)

Co prócz męża "posiadasz" cokolwiek, co daje Ci siłę do życia, co Cię "napędza"?

Czy jest przesadą powiedzieć, że całym Twoim życiem jest Twój mąż?

by wreszcie zapytać :Czy w ogóle potrafisz sobie wyobrazić swoje życie bez męża?
 
 
Piotr41
[Usunięty]

Wysłany: 2016-09-07, 00:03   

margaritum - wiem że historie dwojga ludzi nie są te same. Ale myślę że efekt działania - czy to poprzez brak zainteresowania, czy przez silne związania może być podobny.
Ja nie jestem psychologiem, nie znam się na psychologii ale widzę że brak pewności siebie i uzależnienie od innych osób (emocjonalna, psychiczne a nawet fizyczne) może mieć różne źródła, a efekt właśnie ten sam.

Właśnie wtedy widzę przekraczanie granic, i tak jak u Ciebie - kiedy próbuję je postawić, zaznaczyc odpowiedzialność indywidualną dla każdego z nas w naszym związku, to spotykam się z ... agresja i zarzutami o egoizm, brak wsparcia i.t.p.
Ale nie o tym, bo to nad sobą a nie Żona mam pracować.

Czytając Twój watek, zastanawiam się skąd u Twojego męża pragnienie (?) zatrzymania dwóch kobiet. Nie wydaje mi się aby w monogamicznym związku, jakim jest małżeństwo, było miejsce na trzecią osobę.
Wygląda mi to, na mocne związanie, lub brak chęci całkowitego porzucenia emocjonalnego tej trzeciej osoby. Mimo szczerych chęci. Jest jakaś podświadoma (?) potrzeba takiego zachowania.

Ja przynajmniej, jestem na etapie takim, że uważam że przede wszystkim modlitwa za współmałżonka może przynieść jakis efekt.
Pozdrawiam
 
 
margaritum
[Usunięty]

Wysłany: 2016-09-08, 13:00   

awe napisał/a:
każdy z nas, kto przeżył zdradę współmałżonka ma niskie poczucie własnej wartości, a to jest jeszce bardziej uwypuklone, gdy w dzieciństwie nie mieliśmy akceptacji ze strony rodziców. Ja przez prawie 2 lata w czasie warsztatów 12 kroków miałam mówione, że jestem wspaniałym dzieckiem Boga...i powoli, b powoli poprzez msze św o uzdrowienie Bóg mi pokazywał swoją miłość. Uwierzyłam, że dla Niego jestem w a ż n a . Trzeba dać sobie trochę czasu i Jemu uwierzyć!
Wiesz, ja miałam niskie poczucie wartości na długo przed tym wydarzeniem, dlatego potrzebowałam się gdzieś uwiesić :-/ Mąż nie mógł mi zabrać czegoś, czego nie miałam... To właśnie jest mój problem. To jest coś, co tkwi bardzo głęboko od zawsze i do czego nie potrafi sięgnąć żadna terapia :-( A do Boga nie umiałam z tym pójść, zaczynam to robić, ale nawet jeśli przekraczam jakiś prób lęku, którego nie umiałam kiedyś, to to przecież musi trwać. Wiecie, czego mi brakuje? Brakuje mi spotkania człowieka, ludzi, którzy powiedzą: "przeszedłem tę drogę i czuję się kochany, Bóg mnie kocha". Spotykam głównie takich, którzy mówią: "Bóg mnie uzdrawia, wciąż boli, ale ufam, czekam".... A ja bym chciała zobaczyć, gdzie zmierzam i że to możliwe jeszcze w tym życiu zobaczyć Zmartwychwstanie...

kenya, rzeczy, które napisałaś były bolesne. Ale jakby nie były, to nie miałabym tutaj potrzeby pisać, prawda?

Cytat:
Zastanawiam się skąd w Tobie przeświadczenie, że tak oto czuł się Twój mąż. Że od początku ten związek był bolesny, tylko i wyłącznie.
Hm, nie wiem, czy z mojej wypowiedzi tak to zabrzmiało. Ale nie miałam na myśli tego, że był TYLKO bolesny. Chodziło mi o to, że to nie wyglądało tak, że zauroczenie, motyle, pozorne szczęście, skoki hormonów. Ale korzyści były, oczywiście. Wsparcie, bliskość, oderwanie od problemów, podziw, przywiązanie. Dostał od niej to, czego uważał, ze nie dostaje ode mnie. Ale to nie chodziło o depresyjność, o to, że ktoś (ja) ma niskie nastroje. Chodziło o brak uwagi, zainteresowania drugą stroną. Albo o takie duperele (a może właśnie nie duperele…), że ona mu podała obiad, a ja tylko leżałam na łóżku i jęczałam, z czym to sobie dzisiaj nie radzę. Zauważała go, troszczyła się o niego. Jednak to nie są rzeczy, którymi go usprawiedliwiam tak w całości. Zrobił okropne, złe rzeczy, kłamał, kłamał potwornie, a do mnie miał pretensje w domu o wszystko… Z jednej strony wiele z nich było uzasadnionych, z drugiej nic nie uzasadnia tego, co zrobił. Skrzywdził mnie i dziecko, dla którego z jej powodu nie miał czasu i cierpliwości.

Cytat:
Piszesz o sobie że zrobiłaś rachunek sumienia i tłumaczysz męża że poszukał kogoś innego na wskutek poważnych zaniedbań z Twojej strony
Wychodzę z założenia, że nic mi nie da roztrząsanie cudzych win. To, co mogę zrobić, to zastanowić się nad sobą. To nie oznacza, że nie ma krzywdy, że on nie postąpił nagannie, okrutnie, źle. Ale mogę pracować tylko nad sobą, a nie nad nim. Dlatego piszę o sobie. Piszę. To nie znaczy, że ma drugiej strony medalu, że nie czuję się okłamana, oszukana, okradziona. Okłamał mnie i ukradł coś, co dał mi w małżeńskiej przysiędze. Mało tego, nie rozumie tego do końca do tej pory, że dając jej, zabrał swojej rodzinie. Na początku w ogóle uważał, że nic nam nie zabrał, a spotkania z nią sprawiały, że miał więcej cierpliwości w domu, bo „naładował baterie”. Ja tego nie kupuję. Po paru miesiącach dopiero mi powiedział, że dotarło do niego, że zabrał mnie chociażby swój czas. Ale jeszcze nie czai, że emocjonalnie złamał przysięgę, że oddał komuś obcemu kawałek serca, który był tylko mój. Sama nie wiem, co mnie bardziej boli, czy zdrada fizyczna, czy fakt, że jej się zwierzał z wszystkiego. No, prawie z wszystkiego, bo z jakiegoś dla mnie niezrozumiałego powodu, postawił ostrą granicę i w ogóle jej nie opowiadał o mnie, o domu. Tak jakby tam była alternatywna rzeczywistość, która się nie łączyła z jego rodziną, domem.

Cytat:
Kilka lat podwójnego, równoległego życia świadczy o "kunszcie", żeby nie powiedzieć wirtuozerii ...nie bójmy się użyć tego słowa - kłamcy niemal doskonałego.
To mi się totalnie nie mieści w głowie. Tyle czasu trwania w chorym układzie plus nadmiernie surowe karanie dziecka np. za kłamstwo. Jak tak można? Nie umiem tego w ogóle w sobie jakoś ułożyć. Co do wirtuozerii… Nie, nie był doskonały, to ja po prostu byłam tak z jednej strony zaabsorbowana sobą, nie biorąca pod uwagę takiej ewentualności plus wiecznie był w pracy. Skąd mogłam wiedzieć, gdzie on jest. To nie była praca etatowa, tylko dodatkowe zlecenia oprócz etatowej. Jednym z jego dodatkowym zajęć jest miejsce, knajpa w piwnicy, w której nie ma zasięgu sieci. Do tego jest to praca czasami umawiana, a czasami na telefon, że jest awaria. Do takich okoliczności nietrudno było włożyć dodatkowe spotkania i udawać, że jest tam. Zwłaszcza ta kwestia zasięgu. Na samym początku, kiedy o wszystkim się dowiedziałam, w ogóle zwątpiłam, czy ta praca istnieje, czy wszystkie wyjścia tam to były wyjścia do niej. Ale sprawdziłam to i rzeczywiście tam również chodził. Zresztą, przynosił pieniądze. Nic nie wzbudziło moich podejrzeń. Do tej pory mam problem, kiedy idzie właśnie w to miejsce za każdym razem czuję lęk, że mnie okłamał i jest u niej. Ale obiecał mi, że tę pracę dodatkową zamknie z końcem października.

W sumie to prawdą jest, że nie wiem, co mam zrobić z gniewem, który czuję. Nigdy nie umiałam wyrażać gniewu, a już tym bardziej w jakiś zdrowy sposób. Biblia mówi:
„Gniewajcie się, a nie grzeszcie: niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce! (…)Niech zniknie spośród was wszelka gorycz, uniesienie, gniew, wrzaskliwość, znieważenie - wraz z wszelką złością. Bądźcie dla siebie nawzajem dobrzy i miłosierni! Przebaczajcie sobie, tak jak i Bóg nam przebaczył w Chrystusie.” Ef 4:26;31-32
„Rozważny człowiek nad gniewem panuje, a chwałą jego - zapomnienie uraz.” Prz, 19, 11
Wiem, że to nie jest tak, że nie mamy odczuwać gniewu. Wiem, że tłumienie gniewu jest niezdrowe, w moim przypadku bardzo silnie prowadzi do autoagresji w różnej postaci aż po choroby autoimmunologiczne. Ale również wylewanie na kogoś swojego gniewu w raniących głośnych krzykach też nie służy dobru. Zatem jak? Nie rozumiem tych cytatów wyżej.

Cytat:
Znasz powód tej nagłej mężowskiej prawdomówności?
Tak, czuł się w pułapce. Chciał zrobić cokolwiek, co rozwali dotychczas istniejący układ, choćby miałoby to kosztować zniszczenie dotychczasowego życia. W to mu wierzę, bo widziałam, co się z nim działo. Były korzyści z drugiego związku, ale mój mąż był wtedy w strasznym stanie, zarówno emocjonalnym, jak i fizycznym. Zaczęły mu siadać prawie wszystkie narządy, miał bóle całego ciała takie, że nie sypiał. A lekarze tak nie bardzo widzieli o co chodzi. Szukał wtedy Prawdy. Chociaż zupełnie nie tak i nie tu, gdzie powinien, naprawdę szczerze jej szukał. Wiem to nie tylko od niego, ale i od spowiednika.
Czy zawsze musi chodzić o coś złego, kiedy człowiek przyznaje się do winy?
Mimo tego, że było, jest wiele rzeczy nie w porządku, mam porównanie np. z koleżanką, którą mąż zdradzał pół roku i planują teraz rozwód. Wielka miłość od szkoły była. Słucham tego, co ona mówi i… w całym swoim zranieniu dostrzegam, że mój mąż jednak zachowuje się w wielu miejscach o wiele dojrzalej niż tamten. I cenię to. Obawiam się bycia zbyt naiwną, ale cenię jego starania o uczciwość i odnalezienie własnego serca. Tak, jak już pisałam, to nie jest tylko kwestia tej kobiety, ale załamanie wielu wartości w jego życiu i poszukiwanie swojej Prawdy.

Cytat:
Co prócz męża "posiadasz" cokolwiek, co daje Ci siłę do życia, co Cię "napędza"? Czy jest przesadą powiedzieć, że całym Twoim życiem jest Twój mąż? by wreszcie zapytać :Czy w ogóle potrafisz sobie wyobrazić swoje życie bez męża?
Myślę, że na to pytanie odpowiedziałam już wyżej, przy wcześniejszych postach. Jestem zależna od męża i to jest mój problem. Dlatego szukam siebie, próbuję coś zmienić. Ogromnym postępem było dla mnie, kiedy oderwałam się w myśleniu od niego i wróciłam do wiary w Boga, mimo że mój mąż wierzył wtedy w bzdury new age. Bo do tej pory nawet myśleć musiałam tak, jak on. Tak samo patrzeć na świat…. Bardzo długo moim wielkim lękiem było to, co zrobię, kiedy mój mąż umrze, bo jakoś tak czuję, że będzie pierwszy. Ale staram się nie zajmować tym, co będzie kiedyś, tylko tym, co jest teraz. Tak naprawdę moim problemem nie jest przywiązanie do męża, ono jest skutkiem. Skutkiem tego, co jest nieporządkiem we mnie. Nie czuję się wartościowa, nie czuję się kochana przez nikogo, nie lubię siebie, tego, że jestem tak słabym człowiekiem. Przy czym mówię o tym, co jest głęboko w sercu. Znam teorię, wiem umysłem wiele rzeczy i to, że mam wartość. Ale nie czuję tego na poziomie dużo głębszym niż same emocje. Boję się wzięcia własnego życia w swoje ręce, przeraża mnie to, budzi lęk :’-(
 
 
tiliana
[Usunięty]

Wysłany: 2016-09-08, 13:58   

margaritum napisał/a:
W sumie to prawdą jest, że nie wiem, co mam zrobić z gniewem, który czuję. Nigdy nie umiałam wyrażać gniewu, a już tym bardziej w jakiś zdrowy sposób. Biblia mówi:
„Gniewajcie się, a nie grzeszcie: niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce! (…)Niech zniknie spośród was wszelka gorycz, uniesienie, gniew, wrzaskliwość, znieważenie - wraz z wszelką złością. Bądźcie dla siebie nawzajem dobrzy i miłosierni! Przebaczajcie sobie, tak jak i Bóg nam przebaczył w Chrystusie.” Ef 4:26;31-32
„Rozważny człowiek nad gniewem panuje, a chwałą jego - zapomnienie uraz.” Prz, 19, 11
Wiem, że to nie jest tak, że nie mamy odczuwać gniewu. Wiem, że tłumienie gniewu jest niezdrowe, w moim przypadku bardzo silnie prowadzi do autoagresji w różnej postaci aż po choroby autoimmunologiczne. Ale również wylewanie na kogoś swojego gniewu w raniących głośnych krzykach też nie służy dobru. Zatem jak? Nie rozumiem tych cytatów wyżej.


Gniew może być bardzo niszczycielskim albo bardzo użytecznym narzędziem.

Generalnie jest reakcją wyrażającą poczucie niesprawiedliwości i... ból. Okazując złość, nawet agresję, pokazujesz, że coś cie krzywdzi, że uważasz to za niesprawiedliwe. I to pokazujesz to bardzo wyraźnie.
Ale jeśli przesadzisz, albo jeśli osoba, z którą sie za pomocą tych reakcji komunikujesz jest wrażliwa, powoduje to ból i agresję z drugiej strony. Może sie z tego zrobić błędne koło.

Jak panować nad gniewem? Nazwać. To pierwsze. WOLNO CI podnieść głos. WOLNO CI krzyknąć. Jeżeli mąż sygnalizuje, że zaczynasz przesadzać, wtedy trzeba sie opanować.
NIE WOLNO wyrażać niesprawiedliwych osądów. NIE WOLNO celowo i złośliwie dogadywać drugiejs stronie. NIE WOLNO bić, niszczyć własności innych.

Czasami to nie ma sensu, sama wiem po sobie, że są sytuacje, w których ja przesadzam z reakcją, albo takie, gdzie nie ma szans na orozumienie. Wtedy dobrze jest iść i się "wyżyć". Przeklinanie pomaga - słowa maja moc, a przekleństwa niosą ze sobą silny ładunek emocjonalny, wiec pomagaja tę naszą złość "wypuścić" i rozładować. Ale pomaga też wysiłek fizyczny. Ja się "wyzłaszczam" pedałując jak szalona na rowerze... a w głowie przerabiając sobie to, dlaczego jestem zła. To pomaga ochłonąć, ale też niweluje zgubne dla organizmu efekty gniewu i powoduje wydzielanie wszelkich dobrych hormonów w mózgu. Polecam jakąś aktywność fizyczną - intensywną i taką, zebyś mogła przez godzinkę ją ciągnąć....
 
 
kenya
[Usunięty]

Wysłany: 2016-09-08, 20:17   

margaritum napisał/a:
kenya, rzeczy, które napisałaś były bolesne. Ale jakby nie były, to nie miałabym tutaj potrzeby pisać, prawda?

Intencją moją nie było sprawianie Tobie bólu, lecz rozwianie iluzji którą misternie budujesz....wciąż. :-) , choć wygląda na to, że nie zdajesz sobie z tego faktu sprawy.
margaritum napisał/a:
Hm, nie wiem, czy z mojej wypowiedzi tak to zabrzmiało. Ale nie miałam na myśli tego, że był TYLKO bolesny. Chodziło mi o to, że to nie wyglądało tak, że zauroczenie, motyle, pozorne szczęście, skoki hormonów.

margaritum, wróć proszę do podkreślonego przeze mnie fragmentu Twojej wypowiedzi na ten temat w moim pierwszym poście. Słowa nie pozostawiają wątpliwości co masz na myśli, są napisane tak bardzo wprost że nie ma miejsca na żadną interpretację. ;-)
Powyżej, mimo że zaprzeczasz, po raz drugi twierdzisz że nie było zauroczenia, motyli, skoków hormonów itd. Widzisz ten dysonans, czy wciąż nie jesteś tego świadoma?

Teraz ja zapytam: skąd wiesz, że nie było motyli, zauroczenia, skoków hormonów?
Wiem że chciałabyś żeby nie było, ale one są nieodłącznym elementem romansów. Owszem mają różną intensywność, zmienną w czasie ale tak czy owak NIE MA romansu bez owych doznań. Nie chcesz tego przyjąć do wiadomości.
I nie chodzi o to by babrać się w przeszłości lecz by dostrzec rzeczywistość taką jaką ona była badź jest a nie taką jaką by chciało się by była. To kwestia uczciwości wobec samej siebie.

Rzeczywistość może być niesatysfakcjonująca, byle jaka, trudna do uniesienia ale MUSI być czytelna- to jest warunek utrzymania zdrowia psychicznego.

margaritum napisał/a:
Wychodzę z założenia, że nic mi nie da roztrząsanie cudzych win. To, co mogę zrobić, to zastanowić się nad sobą.

Zgadzam się, że na nic roztrząsanie ale realne spojrzenie jest wręcz niezbędne by dostarczyć sobie danych do uzyskania czytelności rzeczywistości. Co innego roztrząsać a co innego mieć rzetelny wgląd - wiedzę.

margaritum napisał/a:
Nie czuję się wartościowa, nie czuję się kochana przez nikogo, nie lubię siebie, tego, że jestem tak słabym człowiekiem.

Jeśli oczekujesz że ktoś bądź coś sprawi że będziesz siebie lubiła lub czuła się wartościowa to coś takiego NIGDY nie nastąpi. Jeśli nawet na moment będziesz tak czuła z czyjegoś powodu to będą to tylko epizody po czym wróci stan braku, ciągłych deficytów.....pustki.

margaritum napisał/a:
Boję się wzięcia własnego życia w swoje ręce, przeraża mnie to, budzi lęk :’-(

A co masz do stracenia?
Czy to jak teraz egzystujesz jest warte trzymania się kurczowo schematów myślowych które przylgnęły do Ciebie?
Sama siebie przekonujesz że żadne terapie nie sięgają Twoich problemów, jakbyś siebie samą utwierdzała że nie możesz ruszyć, że się nie da, że nie potrafisz, że dla Ciebie nie ma ratunku. Tak jakbyś ten stan rzeczy z jakiegoś powodu chciała jednak utrzymać - choć twierdzisz że nie.

margaritum, depresje nie spadają na ludzi znienacka, - to nie ospa wietrzna.
Na Ciebie też depresja nie spadła znienacka.
To efekt błędnego myślenia, nadawania wartości, znaczenia temu co nie jest istotą życia w wolności lecz jego zaprzeczeniem. To umysł jest twórcą depresji - w nim jest źródło bólu. Tam muszą dokonać się działania naprawcze. To niezbędny etap przed wejściem na inne poziomy, te które oferują wolność i spokój ducha. :-)
 
 
margaritum
[Usunięty]

Wysłany: 2016-09-09, 14:47   

kenya, nie mam zaparcia, żeby przekonywać Ciebie na siłę, odpowiem ostatni raz na temat kwestii zauroczenia, może dokładniej. Napisałam, jak wiele rzeczy mnie boli w romansie męża, że jest to straszne itd. Nie zaprzeczam temu, że mnie okropnie skrzywdził, że zachowywał się jak ... dobra, tu cenzura nie pozwoli wszystkiego napisać. Napisałam, jakie odnosił z tej relacji korzyści i wiem, że były. Wiem, że była między nimi silna bliskość emocjonalna i fizyczna i niestety nadal istnieje przywiązanie. I to boli bardzo, jest prawdą, że mnie zawiódł, okłamał, nie dotrzymał przysięgi. Ty skupiasz się akurat na małym fragmencie całej układanki, jaką jest fakt, czy były motylki na początku, czy nie. To nie ma dla mnie takiego znaczenia, jak przypisujesz. Dlaczego uważam, że nie było? Bo osoba, z którą się związał, jest bardzo silnie dręczona przez złego ducha od lat, chwilami przejmuje również jej ciało i bardzo manipuluje okolicznościami życia oraz emocjami, jakie odczuwają do niej inni ludzie. I miało to ogromny wpływ na to, co działo się między nimi i w jaki sposób. Zapytasz pewnie znowu, czy wiem to od męża. Nie jest to jedyne źródło moich informacji, poznałam ją dość blisko i widziałam zło w akcji, stąd korzystamy z pomocy egzorcystów. Doświadczyłam również silnego przyciągania z jednoczesnym bólem z jej strony, o którym mówił mąż, kiedy się z nią widywałam. Przebieg ichniej relacji w niektórych etapach, czy aspektach był taki, jak zwykle w romansie, a w niektórych był dziwny, nienormalny, inny. Co oczywiście nie zmienia faktu, że mój mąż nie powinien był zrobić tego, co zrobił. Działy się i dzieją rzeczy ponadnaturalne w naszym życiu. O wiele bardziej rani mnie to, że oni są w stanie porozumiewać się telepatycznie - bywałam świadkiem - (co świadczy o tym, jak silne są więzi duchowe) niż myśl, że był w niej, czy nie był, szczeniacko zakochany. Bo tutaj było/jest związanie moim zdaniem silniejszego kalibru niż euforia zakochania ... ja sama jestem bezradna, tylko Bóg.

Nie piszę tutaj dlatego, że chcę, żeby ktokolwiek dostarczył mi głasków, które pozwolą kolejny dzień mieć poczucie, że nie jestem taka zła i żeby ktoś sprawił, że nie będę się czuła bezwartościowa. Tak, zwierzyłam się z tego, żeby przyznać, że zdaję sobie sprawę, co jest problemem. I może ktoś powie coś mądrego, z czego skorzystam, zresztą, tak już się dzieje. Miło zaskoczyły mnie pozytywne uwagi niektórych osób, bo nie to było moją intencją.
Terapie uzdrowiły wiele moich problemów, ale na pewnym zewnętrznym poziomie, a ten, który został to już jest poziom duszy, którego nie uzdrowi mój własny wysiłek na to, żeby się uśmiechać, czy postępować wg innych schematów. Ani też teoretyczna psychologiczna wiedza. To już zrobiłam i robię nadal. Po to jestem tutaj i po to chodzę na 12 kroków, jestem pod opieką psychiatry. Poziom, o którym piszę potrzebuje pomocy Boga, a nie ludzi i o to mi chodziło. Że nie poszłam wcześniej z tym do Niego. Bo mi ktoś nakłamał, że Bóg mnie unieszczęśliwi jeszcze bardziej... a ja durna "wąż mnie zwiódł i zjadłam" :-/

Mówisz, że depresje nie spadają znienacka... Spadła. Wtedy, kiedy zostałam jako maleńkie dziecko na wiele miesięcy zamknięta w izolatce, a potem kiedy miałam kilka lat... powiedzmy krótko, że przeżyłam traumatyczne wydarzenie jednej nocy, które zmieniło wszystko.
I tak, wiele krzywdy robiłam i robię sobie sama przez błędne myślenie o rzeczywistości.
Nie wiem, czy jest to mój problem, czy wyrażasz się nieco napastliwie, ale Twoje słowa, że nie jest to ospa wietrzna odbieram, jak "jeśli masz depresję to Twoja wina, jakbyś się wziął w garść, to nie miałbyś depresji". A zapewne dobrze wiesz i wszystkie poradniki to mówią, że jakby człowiek z depresją naprawdę mógł, to by się wziął, tylko taka jest specyfika tej choroby, że czasem nie może. Również zresztą o podłożu biochemicznym, a nie tylko myślowym.

Ja przecież walczę i też o tym piszę. Czemu więc uważasz, że nie walczę i przekonuję siebie, że się nie da? Może nie umiem o tym mówić? A może Ty widzisz drugie dno, którego tu nie ma...
 
 
kenya
[Usunięty]

Wysłany: 2016-09-09, 21:48   

margaritum,
uznałam że miłe uwagi, zaserwowane Tobie przez innych z powodów które i ja dostrzegam nie wymagają wielokrotnego powtarzania, zatem nie tracąc czasu na zbędne uprzejmości zajęłam się czymś innym, w moim odczuciu istotnym dla Ciebie.

Ale nic na siłę. :-)

Na moment zostałaś wyrwana ze strefy komfortu i pojawił się opór....to nic co by mnie zaskoczyło czy zdziwiło - typowa reakcja ;-)
Zatem wnioskuję że to jeszcze nie ten czas. Oby kiedyś nadszedł.
 
 
kinga2
[Usunięty]

Wysłany: 2016-09-09, 22:33   

kenya napisał/a:

Na moment zostałaś wyrwana ze strefy komfortu i pojawił się opór

Witaj kenya, ,
pozwole sobie nie zgodzic sie z Tobą ,w tym wypadku :-) Przeczytaj uważnie co napisała od początku wątku margaritum, zwłaszcza o stanie ducha, nie tylko własnym. Dopóki tak jest jak napisała najmądrzejsze rady i spostrzeżenia mogą okazać się całkowicie nie skuteczne, jej rzeczywistość jest zupełnie inna niż ta, w której funkcjonuje większość ludzi. Dziś najlepsza pomoc dla niej to modlitwa i rozmowa. Dla osób z takimi problemami strefa komfortu to pokój serca, z tej strefy raczej wyrywać jej nie należy.
Twoje rady są wspaniałym darem , chyba jednak ten prezent chwilowo poleży nie odpakowany,ale dobrze, ze jest. Doczeka się jeszcze uzycia, kiedy ten opór, jak to ujęłaś będzie dla niej, dla nich ,możliwy do pokonania.
A w ogóle to fajnie, ze piszesz dajesz mi często do myślenia :-D
 
 
kenya
[Usunięty]

Wysłany: 2016-09-09, 23:19   

kinga2 napisał/a:
A w ogóle to fajnie, ze piszesz dajesz mi często do myślenia


Dziękuję Kingo i wzajemnie...mnie także i Ty dajesz często do myślenia.

Rozumiem i przyjmuję to co napisałaś w swoim poście. Wezmę pod rozwagę.

pozdrawiam :-)
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 8