Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  RSSRSS  BłogosławieństwaBłogosławieństwa  RekolekcjeRekolekcje  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  12 kroków12 kroków  StowarzyszenieStowarzyszenie  KronikaKronika
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  NagraniaNagrania  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki

Poprzedni temat «» Następny temat
Wrócił po roku bycia z inną. Co dalej...
Autor Wiadomość
Coria
[Usunięty]

Wysłany: 2016-08-11, 09:26   Wrócił po roku bycia z inną. Co dalej...

Witajcie,

nie jestem tu nowa. Zalogowałam się tu rok temu, kiedy rozpadało się moje małżeństwo. Walczyłam, namówiłam męża na terapię, na którą wydaliśmy wszystkie oszczędności. Sama też odmawiałam nowennę pompejańską i zanosiłam naszą intencję Bogu. Jego jedynym wkładem była obecność na spotkaniach z terapeutą. Nie było jednak żadnego starania, próby zmiany, zrozumienia. Obarczał mnie wówczas całą winą o rozpad małżeństwa, oziębienie relacji... a ja wierzyłam, że wszystko jest przeze mnie.

Wreszcie odszedł, mówiąc, że nie kocha, że uczucie w nim umarło. Mimo, iż była to wielka miłość, pełna namiętności i pasji. Nasze małżeństwo nie było idealne, bo jesteśmy bardzo różni. Ale miłość zawsze pomagała nam dochodzić do konsensusu.

Kiedy odszedł, upadłam. Mimo głębokiej wcześniej wiary, odsunęłam się od Boga. Zaczęłam wątpić w to, czy wciąż mnie kocha, skoro będę rozwódką... Chodziłam w niedzielę do Kościoła, ale tylko statystując. I wówczas dowiedziałam się o romansie Męża trwającym przez ostatnich kilka miesięcy naszego małżeńskiego pożycia. Kiedy winił mnie o wszystko, tak naprawdę wyżywał się, że stoję mu na drodze do szczęścia z tamtą.

O uczuciach, które towarzyszą w tym momencie, pisać nie muszę, większość z Was je zna. Rana goiła się bardzo długo i niestety sama uwikłałam się w związek z inną osobą. On też był zdradzony i porzucony przez żonę - znaleźliśmy zrozumienie, wsparcie i przekroczyliśmy granice. Po kilku miesiącach to skończyłam, kiedy naprałam już trochę sił.

Przez cały ten czas miłość do męża była w moim sercu, ale początkowo dominował gniew. Minęło sporo czasu i w końcu nastąpił przełom - zrozumiałam, że mu wybaczyłam. Oczywiście, że boli, ale nie mam już żalu. Wiem, że się pogubił, a wszyscy przecież popełniamy błędy... Od czasu do czasu mieliśmy kontakt, był nawet moment, kiedy mieliśmy do siebie wrócić, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Później dowiedziałam się już całej prawdy. Że oprócz tego, iż miał romans, to do niej odszedł (z wcześniejszych szczątkowych informacji wynikało, że z nim zerwała, też jest wierząca i nie umiała zaakceptować tej sytuacji). Rozstawali się i wracali do siebie, by w końcu ze sobą zamieszkać.

Wiara w to małżeństwo jednak nie umarła do końca. Z mojej inicjatywy nasz kontakt telefoniczny był coraz częstszy. Zrozumiałam, że mnie kocha. Niestety kocha nas dwie. Wreszcie... rozstali się. Zaproponowałam, by u mnie zamieszkał. Po ponad roku rozłąki. Może było to zbyt pochopne, ale w alternatywie pewnie zostałby u niej i znów by ze sobą byli. Nie zdawałam sobie sprawy, na co się piszę. Sądziłam, że będzie trudno, ale nie, że aż tak...

Status jest taki, iż Mąż niesamowicie cierpi i tęskni za nią. Kocha ją i odszedł od niej z dwóch powodów - jednym jestem ja, innym, że im się nie układało, okazało się, że codzienne życie ich przerosło. Obawiam się jednak, że ten drugi powód był dużo ważniejszy od pierwszego, czyli mnie. Że gdyby ich związek się układał, już dawno złożyłby pozew rozwodowy.

Nie wiem, jak sobie poradzić. Mieszka ze mną od kilku tygodni, na początku był zrozpaczony, ale okazywał też uczucia, choćby wdzięczności. Od kilku dni zaczął się odsuwać. Boję się, że znów podświadomie obarcza mnie winą o stratę ukochanej... Jest osobą, która nie walczy i szybko się poddaje. Nie wiem, jak postępować... On podkreśla, że jeszcze do siebie nie wróciliśmy, że na razie ze sobą mieszkamy.

Na razie widzę osobę w depresji, pełną smutku, złości. Na dodatek w nowym miejscu, w którym czuje się obco. Eksponuje swoje wady, twierdzi, że nie jest osobą, którą pokochałam. Że nie powinnam mu wybaczać. Wyznał mi wiele kłamstw, nie tylko na temat kochanki, którymi karmił mnie w trakcie naszego małżeństwa (staż 3 lata i ostatni rok osobno). Zachowuje się niedojrzale, codziennie wraca późno, bo po pracy spotyka się ze znajomymi. Praca też zawsze była problemem, bo ja pracuję w biurze, on w barze sushi, gdzie wiadomo, że pracę kończą min. o 23, kiedy ja już śpię. Walczę z tymi myślami, ale sama zaczynam się zastanawiać, czy będę potrafiła być z taką osobą. Nie wiem już, co jest nim, a co tylko bólem po stracie. Znów delikatnie przemyca informacje o tym, że to, jaki jest, wynika z wychowania, że do naszych problemów przyczyniła się moja rodzina, która była dla mnie zbyt ważna... Znów wina jest po stronie innych. Powiedział też, że nie wierzy już w Boga, że "zmądrzał"... I że nie wierzy, że nam się uda.

Poradźcie mi coś proszę... Jak postępować? Boję się, że jeśli szybko się coś nie wydarzy dobrego, ucieknie, nie wytrzyma. Nie byliśmy ze sobą rok, ciężko jest wrócić do dobrego, które było kiedyś. Przed jego powrotem oczywiście byłam bardzo nieszczęśliwa, ale miałam spokój. Wiedziałam, co spotka mnie kolejnego dnia, nawet, jeśli będzie to samotność. Teraz znów jest huśtawka, na którą nie wiem, czy po raz drugi mam siłę.
 
 
mgła1
[Usunięty]

Wysłany: 2016-08-11, 10:25   

Coria, nie da się kochać za dwoje.
Bądź odpowiedzialna tylko za swój wkład w tę relację.
Mój mąż, po roku niebycia razem, też wrócił, ku wielkiej mojej radości. Rok próbowaliśmy być razem, po czym on złożył pozew.
Że jednak próbował, że jednak się nie da, że to była ostatnia szansa....bla bla bla
To było bolesne doświadczenie. Trochę żałuję, że zgodziłam się zbyt pochopnie.
Ale też trochę nie żałuję- bo wolę przegrywać w tę stronę.
Po całym koszmarze spraw rozwodowych, majątkowych- kolejny rok minął, emocje się wyciszyły, nabrałam Ducha.... spotykamy się teraz z mężem na zupełnie innych zasadach. Jak nowi ludzie. On pomaga mi, ja jemu. Jak dobrzy znajomi, naprawdę dobrzy.
Ale następuje to w momencie, kiedy mąż tak po ludzku do niczego nie jest mi potrzebny. Mam wspaniałe, dobre życie. I on to wie.
Moje kontakty z nim to moja świadoma decyzja, nie przymus, nie iluzja szczęśliwego bycia razem po grób.
W wolności tę decyzję podejmuję. Bo dobrze mi też bez niego.
I on też w wolności podejmuje decyzje.
Coria, daj mu wolność. Przestań się obawiać tego, co on zrobi. Pogadajcie jak biali.
Inaczej będziesz się borykać z naburmuszonym chłopcem, który będzie Cię wkręcał w każdy swój zły humor czy niepowodzenie. Zajedziesz się.
Przestań się bać.
Zbliżaj się do Jezusa, bo bez Niego, nie pociągniesz, zawsze będziesz szukać miłości.
A tylko On daje taką wolność, która jest przestrzenią do pełni życia.
O rany, widzę jak to brzmi, ale taka prawda (moja)
Pozdro
 
 
Coria
[Usunięty]

Wysłany: 2016-08-11, 13:25   

mgła1, bardzo dziękuję za Twoją wiadomość. Jest w niej dużo spokoju, którego mnie teraz brakuje. Nie przejmuj się, to co napisałaś "brzmi" dobrze. :->

Jesteś o kilka mil dalej, niż ja. Nie wyobrażam sobie czekać kolejnego roku, by ostatecznie się rozwieźć... Na nowo złapałam się nadziei, że może nam się udać, choć światełko jest coraz słabsze.

Wiem, że wiele osób będzie krytykować moją decyzję o "przyjęciu" go z powrotem po tym, co zrobił. Ale jesteśmy małżeństwem, w którego imię wydaje mi się, że warto walczyć. Tylko nie wiem, w jaki sposób.

Z boku może wyglądać to tak, że Mąż mną manipuluje, bierze na litość. Ale to nie prawda, nie jest złym człowiekiem, tylko teraz jest bardzo słaby. Tylko nie umiem odróżnić przyczyny jego obecnego nastawienia do mnie. Jeśli wynika ono z pustki i z tęsknoty za tamtą - przetrwam. Ale jeśli mimo miłości nie będzie już potrafił troszczyć się o mnie, cieszyć z czasu, który ze mną spędza... Wiem, że byłoby łatwiej, gdyby odnalazł wewnętrzny spokój i miłość Boga. Ale twierdzi, że przestał wierzyć. To przeraża mnie najbardziej, bo wówczas świętość przysięgi złożonej w Kościele nic dla niego nie znaczy.

Nie zmusiłam go do powrotu. Kiedy byliśmy daleko, w smsach i rozmowach czułam jego tęsknotę za mną, czułam miłość. Bez tego nie proponowałabym powrotu. Bo po co, do czego..?
 
 
mgła1
[Usunięty]

Wysłany: 2016-08-11, 14:16   

Coria napisał/a:


Wiem, że wiele osób będzie krytykować moją decyzję o "przyjęciu" go z powrotem po tym, co zrobił. Ale jesteśmy małżeństwem, w którego imię wydaje mi się, że warto walczyć. Tylko nie wiem, w jaki sposób.


A tym to się nie przejmuj. To Twoje życie i Twoje decyzje, nawet jeśli zapłacisz za to.
Ja też przyjęłam męża i z perspektywy czasu wiem, że chociaż bolało, zrobiłabym to samo. Napisałam Ci pół żartem, pół serio, że tylko trochę żałuję.
Bo przegrywać w tę stronę, to znaczy dla mnie, że gdybym nie przyjęła, żałowałabym.

Mój mąż też nie manipulował. On naprawdę chciał.
Ale to tak, jakby iść w Himalaje w trampkach, po pracy w piątek.
Ani on ani ja nie mieliśmy siły, tylko iluzję, marzenie, ochotę, czy jak to nazwać.
Poza tym pamiętaj, że miłość to także ryzyko zranienia, odrzucenia.
I o tym Ci pisałam, żebyś się wzmacniała. Abyś była silna Bogiem.
Bo powiem Ci, że teraz czy mój mąż znów się wycofa, czy będzie pracował nad naszą relacją, to mnie już tak nie rusza. Ja jestem otwarta, nie stawiam żadnych warunków. Bo mi te warunki już nie są potrzebne.
Cudowna jest taka wolność, przed Tobą też, bo dlaczego by nie?
 
 
Mirakulum
[Usunięty]

Wysłany: 2016-08-11, 15:53   

Coria napisał/a:
wydaje mi się, że warto walczyć. Tylko nie wiem, w jaki sposób.


zdecydowanie warto , ale nie walczyć , tylko ratować

A ratowanie ratownik zaczyna od siebie ( opiera się na skale - Chrystusie i robi wszystko co On mu powie.
 
 
Mirakulum
[Usunięty]

Wysłany: 2016-09-20, 20:56   

Na spotkaniach siedzą obok siebie , jedni i drudzy taki urok tej wspólnoty - przebaczenie - miłosierdzie - jest dla wszystkich którzy tego pragną :mrgreen:

Ja jestem żoną, która zwięłam rozwód, po nawróceniu, trafiłąm tutaj - od ponad 6 lat jestem liderem wspólnoty w Gdańsku. :mrgreen:

zapraszamy na spotkania
Ostatnio zmieniony przez Mirakulum 2016-09-20, 21:00, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
kinga2
[Usunięty]

Wysłany: 2016-09-20, 20:59   

Gintaras twoj kącik jest tu:
http://www.kryzys.org/vie...ad0976ce0c970a9
:-D
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 9