Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  RSSRSS  BłogosławieństwaBłogosławieństwa  RekolekcjeRekolekcje  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  12 kroków12 kroków  StowarzyszenieStowarzyszenie  KronikaKronika
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  NagraniaNagrania  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki

Poprzedni temat «» Następny temat
10 lat po ślubie Pan Bóg nadal mnie (nas) szuka
Autor Wiadomość
kenya
[Usunięty]

Wysłany: 2016-06-07, 17:26   

grzegorz_ napisał/a:
Nieśmiało tylko przypomnę Nancy, że masz dziecko.

Dziecko, które powieli w detalach a być może rozwinie to, czego jest świadkiem.
Nancy napisał/a:
Mój sposób na przetrwanie był prosty: zamieść wszystko pod dywan.

I wciąż jest taki sam, tylko w trochę innej odsłonie, bardziej wysublimowanej. ;-)
Egzaltacja religijna którą prezentujesz w swoich postach, z tych w moich odczuciu niezdrowych jest dla Ciebie sposobem by uniknąć realnego zmierzenia się z problemem i starym zwyczajem zamieść pod dywan następną "kupkę śmieci" a "trupy" poupychać w szafie. Z tym, ze tym razem czujesz że bierzesz udział w misji specjalnej.

A że mama utwierdza Cię w przekonaniu, że ten rodzaj cierpienia Tobie się przysłuży, dodaje tylko pikanterii tej całej historii i powstrzymuje Cię przed REALNĄ pracą nad sobą.
Nancy, prędzej czy później trupy powypadają z wypełnionej szafy, śmieci wypełzną spod dywanu i tak będzie trzeba się zmierzyć z tym od czego uciekasz. Nie tylko mąż ma ze sobą problem, Ty masz go także.

Pomyśl o dziecku.
 
 
Pełna nadziei
[Usunięty]

Wysłany: 2016-06-08, 10:42   

Nancy napisał/a:
Pomyślałam sobie, że napiszę lub zadzwonię do naszych mam, żeby po prostu im powiedzieć co się stało. Żeby poprosić o modlitwę i żeby on mając poczucie, że ktoś wie jak się zachowuje, nie czuł się bezkarny.

Tu byłabym ostrożna. Ja tak zrobiłam i co? Mąż kłamie teściowej w żywe oczy, sprzedaje jej swoją wesję wydarzeń, kopletnie mijającą się z prawdą, a ona co? Powiedziała mi już wielokrotnie, że skoro on tak twierdzi, to tak jest i ona mu wierzy, pomimo tego, że wielokrotnie była naocznym świadkiem sytuacji, które nie pozostawiały żadnych wątpliwości, kto w naszym związku mówi prawdę. Kiedyś zadzwoniłam do niej i powiedziałam, że mąż przy dziecku wyzwał mnie od nie przymierzając "kobiety lekkich obyczajów", oczywiście określeniem dużo bardziej wulgarnym i co odpowiedziała? "Widocznie miał powód". Teraz dopiero czuje się bezkarny.
A moja mama? Uważa, że skoro czasem zdarzają się chwile, że jest dobrze is pokój w domu, to znaczy, że przesadzam i mam się zdecydować albo go wyrzucić z domu albo się dogadać i cyrku nie urządzać, bo ona za nami nie nadąża i nie będzie się wtrącać.
Już nie mówię i nie dzwonię...
 
 
Nancy
[Usunięty]

Wysłany: 2016-06-08, 18:26   

Dziękuję za Wasze odpowiedzi, Wasz czas. Ilekroć wchodzę na forum, zastaje mnie wiadomość: ,,Ilość nieprzeczytanych postów przekroczyła maksymalną". Kurcze, może kiedyś będę mieć czas, żeby poczytać także posty innych i spojrzeć na problemy także z innej perspektywy. Ale to trochę ,,off- topic".

Ufff. Ciężko mi poskładać wszystkie myśli, więc post może być nieco długi, ale spróbuję. Najpierw taka myśl, że internetowe fora świetnie się sprawdzają, kiedy przepis jakiś trzeba sprawdzić na ciasto, albo coś w tym stylu. Ale jeśli idzie o pisanie o swoim sercu i tym, co się w nim dzieje, to już dużo trudniejsza sprawa. Nie ma kontekstu sytuacji, nie ma miejsca na całą jej złożoność, więc ciężko o tym pisać, naprawdę ciężko... Być może źle wyraziłam (zacytowałam) to, o czym rozmawiałam z mamą. Wiem,że jej słowa wywołują szok. We mnie też wywoływały, nie raz i nie dwa. Ale chciałabym zostawić ją i to, co powiedziała, w spokoju (póki co ;-) ) i zająć się sobą oraz swoim małżeństwem.

Na pierwszy ogień- Psalm na dziś (zapis wg mojego wspominanego już programu z telefonu, czyli tak, jak się śpiewa na mszy):

Ps 16 (15), 1-2. 4. 5 i 8. 11 (R.: por. 1)

Z
baw mnie, o Boże, chronię się do Ciebie.

Zachowaj mnie, Boże,
bo chronię się u Ciebie,
mówię Panu: Tyś jest Panem moim;
nie ma dla mnie dobra poza Tobą.


Ci, którzy idą za obcymi bogami,
pomnażają swoje udręki.

Nie wylewam krwi w ofiarach dla nich,
imion ich nie wymawiam swoimi wargami.



Pan moim dziedzictwem i przeznaczeniem,
To On mój los zabezpiecza.
Stawiam sobie zawsze Pana przed oczy,
nie zachwieję się, bo On jest po mojej prawicy.


Ty ścieżkę życia mi ukażesz,

pełnię Twojej radości,
i wieczną rozkosz
po Twojej prawicy.

Pogrubiłam wszystkie te cytaty, które szczególnie SĄ DLA MNIE. Rozumiecie, o czym mówię? Na widok których całą sobą chciałam krzyczeć: ,,Prawda, prawda, prawda!"

I w tym miejscu od razu: nie mam poczucia spełniania jakiejś MISJI. Nie chcę CIERPIEĆ, ani być cierpiętnicą. Ostatnio przechodziłam zatrucie pokarmowe i po dwóch godzinach spędzonych nocą w ubikacji ze skręcającym bólem brzuchem dotarło do mnie, że na cierpienie w ogóle nie jestem odporna. Pod żadną postacią...

Moja ewentualna misja to jak misja zbłąkanego człowieka: odnaleźć się wreszcie. Chwycić się Jezusa i już nie odpuścić. Kto pocieszy mnie lepiej niż On? No, kto?

Co do małżeństwa: kilka razy w ostatnim czasie ( dwa lata) rzeczywiście byłam już na krawędzi decyzji o odejściu. Zawsze wtedy nasze dziecko bardzo żywo reagowało i tak naprawdę, patrząc na nie, miałam wrażenie, że nie jest to najlepsza decyzja. Przy okazji wychodziłam oczywiście na taką, co raczej nie dotrzymuje wypowiedzianych przez siebie słów. Ale czy myślicie, że tu chodzi o to, żeby zawsze ich dotrzymywać? Że konsekwencja ma być taką żelazną regułą? We wspomnianej już broszurce, którą przeczytałam na stronie sycharu znalazłam także zdanie, aby nie grać okolicznościami. Jeśli mówimy np: ,,Jeszcze raz mnie tak nazwiesz, a się wyprowadzę"- to niejako sami wywołujemy tę okoliczność, a potem musząc trzymać się decyzji ( w tym przypadku o wyprowadzce) dokonujemy w istocie czegoś sprzecznego z wolą Boga ( bo okoliczności zastępują jego miejsce...)

Napisałam na forum, bo coś w moim sercu drgnęło, jeśli chodzi o wiarę. Pan Bóg szukał mnie nieustannie przez te lata, wysyłając do mnie swoich posłańców na pustynię mojego życia.

Czy to, co przeżywam ja, jest prawdziwe i szczere, czas pokaże. Wiem tylko, że nie chcę znów stracić Go z oczu. Trzymam się Jego Słowa i modlitwy.

Wiem też, że na tym forum wielu jest i było ,,przemocowców", więc piszę tu też pewnie dlatego, żeby usłyszeć jakieś słowa nadziei. Że przemiana jest MOŻLIWA. Że CUD UZDROWIENIA jest naprawdę dla nas wszystkich.

Słowa ,,nie opierać się złu" chyba nie oznaczają nic nie robienia i pozwalania na krzywdzenie się. Co oznaczają, tego nie wiem. Znacie tę piosenkę Armii?

,,Ta historia jest taka prawdziwa, jak mało co

Bo komu by się chciało ją zmyślać, powtarzać do dziś

Tym bardziej komu by się chciało umierać, NIE OPIERAĆ SIĘ ZŁU

Za takie głupstwo, takie piękno, jak to."

(ARMIA, ,,Buraki, kapusta i sól")

No więc nie wiem konkretnie co to oznacza, ale kołacze mi w głowie w temacie jedno nagranie o. Adama Szustaka, o tytule ze szmaragdem i krokodylem :mrgreen: , jest na youtubie, który mam tymczasowo zablokowany, na 2-miesięczny pobyt w kraju, w którym teraz jestem, więc adresu Wam nie mogę podać :->

I jeszcze jedno: czy zamiatam nadal problemy pod dywan- także nie wiem. Po prostu nie znajduję DROGI DOJŚCIA do mojego męża. Cały czas czuję do niego negatywne uczucia, nie ma póki co mowy o komunii między nami, nawet na otwarte wybaczanie i prośbę, żeby też wybaczył mi to, co moje, jest jeszcze za wcześnie.

Nie potrafię patrzeć na niego tak, jak widzi go Bóg. Chciałabym, ale nie potrafię.

Z drugiej strony boję się stawiania ultimatum: ,,albo się zmienisz, albo koniec" Jak konkretnie ma się zmienić? Pójść na terapię albo rekolekcję, która ja dla niego ( dla nas) zaplanuję?

On widzi to tak: przyjedzie do Polski, umówi się z jakimś ,,specjalistą" i poprosi o leki, które go uspokoją. Magiczny środek: najdzie go złość, to sobie łyknie i będzie po problemie. Chyba nie do końca zdaje sobie sprawę, co może kryć się za tymi destrukcyjnymi zachowaniami i nie wie, że proces zdrowienia może zająć całe lata.

Moja praca nade mną. Ja jestem pierwsza do takich tematów. Tyle, żeby to było bardziej pozwolenie Bogu, aby to On nade mną pracował, aniżeli ja sama nad sobą. Drugiej opcji już próbowałam i nie działa, niestety...
 
 
Metanoja1
[Usunięty]

Wysłany: 2016-06-08, 19:23   

Nancy, jesteś wspaniała :-D

Cytat:
Nie potrafię patrzeć na niego tak, jak widzi go Bóg. Chciałabym, ale nie potrafię.


Ale chcesz!!! Poddaj się Bogu, On Cię poprowadzi. To zresztą robisz :-D
Pomodlę się za Ciebie.
Także stale rozważam, co oznacza "Nie przeciwstawiajcie się złu" :-D
 
 
Nancy
[Usunięty]

Wysłany: 2016-06-08, 20:40   

Dzięki, Metanoja :-D
Chyba w ogóle po to się odezwałam na forum, żeby dostać modlitewne wsparcie :mrgreen:

Z tym cytatem ,,Nie przeciwstawiajcie się złu" z ust mojej mamy wyszło chyba rzeczywiście mocno hardcorowo jak na pierwszą radę w temacie ,,co robić jeśli mąż stosuje wobec żony psychiczną przemoc?" :-P

Ale cóż innego poradzić?

To moje pytanie- kołatka od 10-ciu lat... :oops:
 
 
grzegorz_
[Usunięty]

Wysłany: 2016-06-08, 22:49   

religijna egzaltacja.... i nic nie trzeba robić, bo Jezus mnie poprowadzi...
:shock:
 
 
zenia1780
[Usunięty]

Wysłany: 2016-06-09, 08:42   

Cytat:

religijna egzaltacja.... i nic nie trzeba robić, bo Jezus mnie poprowadzi...


Jak widać grzegorz_u, nie miałeś raczej okazji pozwolić się prowadzić Bogu, bo gdybyś takową miał to wiedziałbyś jak właśnie, wbrew powyższej opinii, wiele trzeba zrobić i przepracować w sobie i nie tylko poddając się takiemu prowadzenie.
Więc może dla odmiany lepiej dzielić się własnymi, osobistymi doświadczeniami w jakiejś materii aniżeli tylko własnymi, deprecjonującymi przypuszczeniami na ich temat.
 
 
tiliana
[Usunięty]

Wysłany: 2016-06-09, 09:10   

Nancy napisał/a:
Po prostu nie znajduję DROGI DOJŚCIA do mojego męża.


Zdradzę ci mały sekret - takiej drogi dla ciebie może w ogóle nie być. Przyszło ci to kiedyś na myśl?
Nancy napisał/a:
Z drugiej strony boję się stawiania ultimatum: ,,albo się zmienisz, albo koniec" Jak konkretnie ma się zmienić? Pójść na terapię albo rekolekcję, która ja dla niego ( dla nas) zaplanuję?


Bardzo zdrowe spojrzenie - a raczej zdrowe wątpliwości. Jeszcze troszkę, a będziesz mogła pójść krok dalej. Tylko jeszcze nie wiesz, w którą stronę...

To podpowiem. Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego. Kochaj siebie, a bliźniego kochaj tak samo. Traktuj bliźniego tak, jak chciałabyś być traktowana. Nie pozwalaj traktować siebie tak, jak nie chcesz traktować drugiego człowieka.

Szacunek do siebie i szacunek do drugiego człowieka. Miłość do siebie i d drugiego człowieka - oparte na Bożym Przykazaniu Miłości. To było moim drogowskazem. Nadal jest.



A z twojego psalmu - ja bym pogrubiła przede wszystkim ten wers:
Nancy napisał/a:
Pan moim dziedzictwem i przeznaczeniem,
To On mój los zabezpiecza.
Stawiam sobie zawsze Pana przed oczy,
nie zachwieję się, bo On jest po mojej prawicy.


Swoją miłość do siebie i do bliźnich wzoruj na miłości Boga do nas. To najwspanialszy i najzdrowszy wzór do naśladowania...
 
 
Jacek-sychar
[Usunięty]

Wysłany: 2016-06-09, 09:30   

Nancy napisał/a:
Pójść na terapię albo rekolekcję, która ja dla niego ( dla nas) zaplanuję


A dlaczego TY masz planować te rekolekcje, terapie?
Jeżeli już to WY.
Nie wyjmuj mężczyźnie kierownicy z ręki, bo on się "wymelduje" z takiego układu. Mężczyzna musi mieć wrażenie, że o czymś decyduje, inaczej wycofuje się z takiego układu.
 
 
Lawendowa
[Usunięty]

Wysłany: 2016-06-09, 10:33   

Warto poczytać co na temat cierpienia i cierpiętnictwa pisze ks. Marek Dziewiecki:

Gdy natomiast cierpimy dlatego, że pozwalamy się krzywdzić, to takie cierpienie w niczym nam nie pomaga i powinno nas ono mobilizować do przezwyciężenia własnej naiwności czy własnego poczucia bezradności wobec naszego krzywdziciela.
To tylko urywek, więcej tutaj:
http://www.opoka.org.pl/b...cierpienie.html

I bardzo polecam audiobook ks. Dziewieckiego "Bóg vs cierpienie. Dlaczego Bóg nie chce, żebyś cierpiał?" :
http://www.tolle.pl/pozycja/bog-vs-cierpienie
 
 
Metanoja1
[Usunięty]

Wysłany: 2016-06-09, 15:05   

Cierpiętnik to (także) ten, który znosi coś lub robi coś, bo musi.
 
 
Metanoja1
[Usunięty]

Wysłany: 2016-06-09, 19:14   

grzegorz_ napisał/a:
religijna egzaltacja.... i nic nie trzeba robić, bo Jezus mnie poprowadzi...
:shock:


Absurd. Pan Jezus zaprasza do niesienia Krzyża z Nim. Mówi człowiekowi:"Nie niesiesz sam, niesiemy razem." "Jarzmo moje jest słodkie (przykazania), a moje brzemię (krzyż) lekkie". Tak to rozumiem. Nie doświadczam, gdyż nie wiem, co jest moim krzyżem. Wiem, że się kręci w okolicach okołorodzinnych, ale go nie odczuwam. Natomiast Nancy - tak.
 
 
Nancy
[Usunięty]

Wysłany: 2016-06-10, 09:40   

zenia1780 napisał/a:
(...) nie miałeś raczej okazji pozwolić się prowadzić Bogu, bo gdybyś takową miał to wiedziałbyś jak właśnie, wbrew powyższej opinii, wiele trzeba zrobić i przepracować w sobie i nie tylko poddając się takiemu prowadzenie.


Zeniu, trafiłaś w sedno! Wiesz, że ja też dawniej nie wiedziałam, że tak to właśnie działa. Jako maturzystka i w początkowych latach studiów, nawróciłam się co prawda, ale wówczas byłam taką trochę marzycielką bujającą w obłokach i może rzeczywiście bardziej opierałam swoją wiarę na emocjach, aniżeli rzeczywistym posłuszeństwie Panu Bogu. Teraz spotkało mnie naprawdę wyjątkowe szczęście, bo mało w tym egzaltacji, a wiele po prostu harówki :mrgreen:
Wczoraj znów czytałam:

,,A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi. A kto by rzekł swemu bratu: Raka, podlega Wysokiej Radzie. A kto by mu rzekł: Bezbożniku, podlega karze piekła ognistego. "


Z gniewem trudna sprawa, zwłaszcza jeśli brat rani bez litości, ale nie wiedzieć czemu moja uwaga padła raczej na ostatnie z cytowanych zdań. Pamiętam, jak w liceum chichotałam z koleżanką na ten temat, bośmy w żartach powiedziały o chłopaku, w którym wówczas byłam zadurzona, że nie przyszedł do kościoła ,,bezbożnik" jeden. A tu Ewangelia tak się ostro na nasz temat wyraziła. Oczywiście nie o to w tym chodzi, ale zaczęłam wczoraj drążyć myślami: ,,Więc o co?"

O to, żeby NIGDY w życiu nie pomyśleć, że chodzi po świecie choć jeden człowiek, który NIE MA W SERCU BOGA. Co innego, gdy prezentuje zachowanie, które wyraźnie nie jest zgodne z Jego wolą. Ale i tak ma Go w sobie, choćby nie wiem co, choćby sam zaprzeczał, a nawet jawnie ,,służył innym bogom".

Dla mnie szok! Nawet mężowi powiedziałam nieraz, że nie ma w sercu Boga. A co dopiero, gdy pomyślę o tych ludziach, na myśl o zachowaniu których ogrania mnie wstręt (znajomych i nieznajomych). No i wreszcie- co z tymi, którzy Chrześcijanami nie są i tej Ewangelii nigdy nie słyszeli?

Obracam się teraz wśród nich, od kilku już miesięcy. Wczoraj byłam na dworcu, kilka godzin po przeczytaniu Ewangelii, ale jej słowa wciąż we mnie brzmiały. Setki ludzi wokół mnie. Jedni nieufni, inni uśmiechnięci. Niewielu ( a może i żaden z nich) to uczniowie Jezusa. I mimo wszystko patrzyłam na nich i o każdym myślałam: ,,Ma w sercu Boga".

Takie to właśnie lekcje mnie codziennie spotykają. Trudne, bo na początku wierzyć się nie chce, potem wyłazi na światło dzienne moja pycha, ale na końcu zawsze jest poczucie, że jest przy mnie Nauczyciel i Mistrz i tak naprawdę to On mi daje siłę, żeby zmienić moje przestarzałe poglądy.

Jacku- co do planowania rekolekcji, to znalazłszy jedne ( na tym forum) zajrzałam na stronę i od razu chciałam się zapisać. Jednak mąż powiedział, że możemy nie zdążyć na ten termin ( to są rekolekcje kilkudniowe dla małżeństw które prowadzi ksiądz z Indii) . Że wolałby wrzesień, na spokojnie. Więc poszukamy na wrzesień ;-)

Lawendowa- dziękuję za linki, zaraz poczytam.

Przydadzą się bardzo, bo ja mam ciągle jeszcze ten problem, że towarzyszy mi poczucie bezradności. Owszem, mówię STOP, stanowczo i raczej spokojnie, ale niewiele to pomaga, mąż brnie dalej, a potem jest mi już tak przykro, że najchętniej to bym się rozryczała i krzyczała ze złości. Pomyślałam, że następnym razem chyba po prostu muszę się na chwilę odseparować, choć to bardzo trudne w obecnej sytuacji.

Pozdrawiam Was i z Panem Bogiem! Dziękuję za Wasze odpowiedzi.
 
 
Nancy
[Usunięty]

Wysłany: 2016-06-10, 09:57   

[quote="tiliana"]
Nancy napisał/a:
Po prostu nie znajduję DROGI DOJŚCIA do mojego męża.


Zdradzę ci mały sekret - takiej drogi dla ciebie może w ogóle nie być. Przyszło ci to kiedyś na myśl?
Cytat:


Wydaje mi się, że droga musi być. Skoro Pan Bóg pobłogosławił naszemu małżeństwu w dniu ślubu, to droga była. Tylko, że potem może się trochę zagraciła. Może spadły na nią jakieś głazy, albo nawet małe kamyczki, jeden po drugim, czyniąc ją nie do przejścia. Ale jest pod tym wszystkim, teraz tylko wiele pracy i zaufania, że jest Ktoś, kto ma siłę podnieść te kamienie.

Modliłam się ostatnio o dar szczerej rozmowy z mężem i dostałam to, o co prosiłam. Oczywiście poruszyłam też temat psychicznej przemocy i powiedziałam, że to się musi skończyć. Mąż przeprosił już wcześniej, a teraz powiedział, że nie wie jak może to zmienić, bo nie wydaje mi się, żeby dało się zmienić cały jego charakter.


[quote="tiliana"]
To podpowiem. Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego. Kochaj siebie, a bliźniego kochaj tak samo. Traktuj bliźniego tak, jak chciałabyś być traktowana. Nie pozwalaj traktować siebie tak, jak nie chcesz traktować drugiego człowieka.

Szacunek do siebie i szacunek do drugiego człowieka. Miłość do siebie i d drugiego człowieka - oparte na Bożym Przykazaniu Miłości. To było moim drogowskazem. Nadal jest.


Przykazanie Miłości jest dla mnie o tyle trudne, że nie chodzi do końca o miłość naszą. Tzn tę, do której jesteśmy zdolni jako ludzie.

Zazwyczaj nie traktuję męża tak, jak nie chciałabym sama być traktowana, ale to nie oznacza jeszcze, że patrzę na niego z miłością. Mamy różne potrzeby, inne zranienia. Choć ciężko w to uwierzyć, dla mojego męża wyzwiska nie są tak okrutnymi mieczami jak dla mnie, bo wychowywał się w rodzinie, gdzie używano ich na porządku dziennym. Dla mnie to koniec świata niemal, rany w samo serce.

I vice versa: nieraz coś powiem do niego, a on odbiera to jako poważny atak. Rzeczywiście, moje słowa nie mają czasem innego celu, ale żeby od razu tak żywa reakcja? No i spór gotowy. Dlatego niezwykle ważna jest dla mnie modlitwa, żeby Duch Św stał na straży moich ust ( względnie: niewyparzonej jadaczki :lol:
)
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 4