Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  RSSRSS  BłogosławieństwaBłogosławieństwa  RekolekcjeRekolekcje  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  12 kroków12 kroków  StowarzyszenieStowarzyszenie  KronikaKronika
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  NagraniaNagrania  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki

Poprzedni temat «» Następny temat
Co dalej?
Autor Wiadomość
Lootma
[Usunięty]

Wysłany: 2014-02-12, 16:41   Co dalej?

Śledzę to forum od pewnego czasu i w końcu zdecydowałam się opisać swoją historię, bo czuję, że dłużej nie udźwignę jej ciężaru sama...

Moje małżeństwo trwa 6,5 roku, w sumie znamy się z mężem od prawie 14 lat. Decyzję o ślubie podjęliśmy bardzo świadomie, a samo zawarcie związku małżeńskiego traktowaliśmy bardzo poważnie. Oboje jesteśmy osobami wierzącymi, wiedzieliśmy więc, na czym powinniśmy budować nasz związek. Przygotowując się do ślubu, przeprowadziliśmy setki rozmów na najistotniejsze tematy dotyczące życia małżeńskiego, pisaliśmy do siebie listy, ustalaliśmy listę wartości i priorytetów.
Pierwsze lata po ślubie wspominam bardzo dobrze. Mieszkaliśmy w wynajętej kawalerce, bo nie było nas stać nawet na kredyt. Mąż wpadł na pomysł założenia własnej firmy, a ponieważ miałam do niego pełne zaufanie i bardzo ceniłam jego zdolności i talenty, postanowiłam mu w tym pomóc. Zrezygnowałam więc z pracy w szkole (jestem nauczycielką) i zajęliśmy się budowaniem firmy rodzinnej. Dochodziliśmy do wszystkiego sami, od zera. Pierwsze sukcesy dawały nam wiatr w żagle, umacniały wiarę w to, że razem wszystko nam się uda. Uzupełnialiśmy się we wszystkim: mąż zarażał mnie swoim optymizmem, gdyż ja mam skłonność do widzenia świata raczej w ciemnych barwach, ja "organizowałam" nasze życie, bo mój mąż to chodzący chaos; mąż spędzał większość czasu w pracy, ja przejęłam obowiązki domowe. Mieliśmy ściśle określony cel: kupno mieszkania, by stworzyć jak najlepsze warunki na przyjęcie upragnionego dziecka. Wtedy jeszcze towarzyszył nam w tym wszystkim Bóg. Jednak im bliżej byliśmy różnych celów materialnych, tym bardziej oddalaliśmy się od Niego. Na początku małżeństwa potrafiliśmy pojechać na rekolekcje dla małżeństw, później już tylko do spa. Przykazania, zasady głoszone przez Kościół zaczęły nam przeszkadzać. Jeszcze uczestniczyliśmy w niedzielnej mszy świętej czy rekolekcjach wielkopostnych, ale coraz łatwiej przychodziło nam odcinanie się od Kościoła. Wiedliśmy wygodne, przyjemne i dostatnie życie: wyjazdy zagraniczne, koncerty, kino, teatr itp. Nie mielismy właściwie żadnych problemów, poza tymi, które jak twierdził mój mąż, stwarzałam nam ja, czyli "babskie" pretensje, marudzenie, niezadowolenie... Być może już wtedy gdzieś w głębi czułam, że nie o takie życie nam kiedyś chodziło, że zatracamy nasze ideały, stajemy się innymi ludźmi... I to chyba już wtedy przestaliśmy umieć ze sobą tak naprawdę rozmawiać o tych najważniejszych sprawach, chociaż wśród znajomych uchodziliśmy za idealną parę... Chyba sama w to uwierzyłam i zupełnie spoczęłam na laurach.

A w tym czasie w naszym życiu pojawiła się nagle ta trzecia... Była dziewczyną mojego brata. Zaczynała studia w naszym mieście, a że wychowywała ją tylko mama, postanowiłam jej pomóc i zatrudniłam ją w naszej firmie. Od samego początku między nią a moim mężem nawiązała się nić porozumienia, ale ona była przecież z moim bratem, a ja ufałam mężowi. Do tego stopnia, że nawet kiedy jej związek z moim bratem się rozpadł, ja nie miałam nic przeciwko, żeby mój mąż spędzał z nią czas, np. poszedł z nią sam na lodowisko, bo ja za tym nie przepadam... Mąż zawsze powtarzał, że w związku najważniejsza jest dla niego wolność, że wszelkie próby kontroli są dla niego nie do przyjęcia, starałam się więc spełniać jego oczekiwania. Oczywiście bywały chwile, kiedy jej coraz większa obecność w naszym życiu bardzo mi przeszkadzała, ale mąż twierdził, że traktuje ją jak młodszą siostrę i że jestem do niej uprzedzona. Walczyłam więc z tym "uprzedzeniem" i sama zaczęłam ją traktować jak młodszą siostrę (jest między nami 13 lat różnicy). Aż do dnia, a właściwie nocy, kiedy zobaczyłam na telefonie męża znaczącego MMS-a od niej. Mąż oczywiście wszystkiego się wyparł, ja wyrzuciłam ją z pracy i naszego życia, ale to był początek naszego kryzysu, który teraz przerodził się już w rozmowy o rozwodzie. Wtedy popełniłam wiele błędów, bo jeszcze nie znałam niestety tego forum, i mąż odczuł raczej moje przyzwolenie na ten romans niż moją niezgodę. Po paru miesiącach jakoś to wszystko posklejaliśmy, ale to były tylko pozory, bo zrobiliśmy to bez Boga. Ona zawsze była gdzieś w tle naszego życia, mimo że wiele razy prosiłam męża o kategoryczne zerwanie wszystkich kontaktów z nią. On wmawiał mi, że to tylko koleżanka, ja chciałam w to wierzyć, więc nie byłam stanowcza ani konsekwentna. Tak mijał dzień za dniem, jakoś funkcjonowaliśmy, kupiliśmy wymarzone mieszkanie, do pełnego szczęścia brakowało nam tylko dziecka. Kiedy zaszłam w ciążę, byłam przekonana, że bycie prawdziwą rodziną pozwoli nam przezwyciężyć wszystkie problemy. Mąż bardzo się cieszył, opiekował się mną, chodziliśmy razem do szkoły rodzenia. W 9. miesiącu ciąży poprosiłam go, aby jeśli jeszcze tego nie zrobił, definitywnie zakończył znajomość z nią, bo wkrótce urodzi nam się dziecko i musimy się zająć swoją rodziną. Powiedział, że to zrobił, znów uwierzyłam. Nasz syn urodził się pod koniec czerwca, w dniu urodzin mojego męża, który płakał ze szczęścia, mówił, że nas bardzo kocha...

A to był właśnie początek końca... Jako młodej mamie było mi bardzo ciężko poradzić sobie z tak wielką życiową rewolucją. Mąż na początku się angażował, ale z czasem jego chęci zaczęły słabnąć. Mimo że jest właścicielem firmy, coraz później wracał do domu, moja frustracja wzrastała, a my coraz bardziej się od siebie oddalaliśmy. To prowadziło do coraz częstszych kłótni, pretensji, wyrzutów, gorzkich słów. Czułam, że tracę męża, zwłaszcza że wiele wskazywało na to, że mnie oszukuje (ciągłe noszenie komórki przy sobie, wyciszony dzwonek, ciągłe przesiadywanie w swoim pokoju przed komputerem itp.). Domyślałam się, co się dzieje, ale oszukiwałam sama siebie, bałam się prawdy. Do tego doszły problemy ze zdrowiem synka, tak że nie zrobiłam wtedy nic, aby ratować nasze małżeństwo, a wręcz przeciwnie.

Na początku grudnia mąż przysłał mi SMS-a, że jest wykończony psychicznie i że nie może już dłużej żyć ze mną. Przyznał się do zdrady emocjonalnej, do tego, że coś między nimi jest. Cały mój świat runął... I znów popełniłam mnóstwo błędów: błagałam, przekonywałam, straszyłam, groziłam, szantażowałam emocjonalnie... On płakał, krzyczał, miotał się, mówił, że jest mu bardzo trudno to wszystko ogarnąć, że nie wie, jak żyć, ale wie, że dla nas nie widzi już szans, że nie ma siły na ratowanie czegokolwiek, że zależy mu tylko na naszym synu... Ja, kompletnie rozbita i bezradna, zabrałam syna i wyjechałam do rodziców, gdzie i tak mieliśmy spędzić Boże Narodzenie. Mąż utrzymywał, że potrzebuje czasu na podjęcie ostatecznej decyzji, czy zwiąże się z nią, czy zostanie z nami. Ja trzymałam się jakoś tylko ze względu na dziecko i dzięki pomocy rodzeństwa i rodziców. Mąż przyjechał do nas na 1. i 2. dzień świąt, przywiózł prezenty dla mnie i synka, właściwie zachowywał się zwyczajnie, jakby nic się nie stało. Po świętach wyjechał, ja jeszcze zostałam. Sylwestra spędziliśmy osobno. Już wtedy dotarłam do tego forum, przeczytałam prawie wszystkie wpisy, zapoznałam się z polecanymi tu książkami, filmami, zaczęłam stosować Wasze rady, a przede wszystkim powoli odnawiać swoją relację z Bogiem. Po lekturze książki Dobsona napisałam do męża list, w którym jasno określiłam swoje stanowisko: kocham, ale nie pozwolę się dalej krzywdzić, więc jeśli nie zerwie z nią, musi się wyprowadzić. Mąż dość długo się wahał, ale w połowie stycznia wynajął mieszkanie i wyprowadził się, a ja z synem wróciłam do domu. Mąż cały czas twierdził, że ta wyprowadzka to nie jest decyzja o byciu z nią, tylko czas i przestrzeń na oczyszczenie emocji, na dokonanie właściwego wyboru drogi życiowej. Oboje rozpoczęliśmy terapię indywidualną: ja, by zacząć pracę nad sobą, bo jestem w pełni świadoma swoich błędów w naszym związku, mąż, by ułatwić sobie podjęcie decyzji. Przez cały ten czas najbardziej bolała mnie kwestia naszego syna. Chciałam, by miał pełną rodzinę, nie wyobrażałam sobie, jak mam go wychować bez wzoru męskości, jak go ochronić przed poczuciem odrzucenia go przez ojca, i to w wieku pół roku! Mąż cały czas powtarza, że odchodzi ode mnie, a nie od syna, ale taki argument do mnie nie trafia... Żyłam w stanie napięcia i oczekiwania na decyzję męża. Ból, żal, rozpacz zabijałam opieką nad synkiem, modlitwą, terapią, czytaniem forum. Ale ciągle nie wiedziałam, jak postępować. Mąż chciał aktywnie uczestniczyć w życiu syna, przychodzić nawet codziennie, bawić się z nim, kąpać, robić mi zakupy. Nie byłam pewna, czy to dobry pomysł, ale za namową terapeutki zgodziłam się. Kiedy mąż był w domu, wszystko wyglądało tak jak za dawnych czasów, nikt by nie pomyślał, że mamy takie problemy. Później przyszły moje urodziny, spędzone z mężem i znajomymi, ale mimo życzeń i prezentów od niego, poczułam, że czuję się w tej sytuacji bardzo niekomfortowo. Zupełnie nie wiedziałam, kim dla niego jestem, a udawanie, że nic się nie stało, zaczęło mi przeszkadzać. Czułam, że powinnam się od niego odciąć, ograniczyć kontakty, ale było to trudne, gdyż on chciał się widywać z synem, a ja musiałam przy tym być, m.in. ze względu na karmienie piersią. Postanowiłam więc znów wyjechać do rodziców, żeby nabrać dystansu, pomyśleć, wyciszyć się. W ubiegłą sobotę zapytałam męża, czy nie chciałby przyjechać do syna, odpowiedział, że przyjedzie w niedzielę po południu. I pewnie tak by się stało, gdyby nie kilka jego dziwnych wiadomości i moja intuicja - czy mąż aby na pewno jedzie do nas z domu? Gdy był w drodze, zadzwoniłam i zapytałam, gdzie jest. Zaczął kręcić, a ja już wiedziałam, że weekend spędził u niej (ona studiuje w innym mieście), do czego się zresztą w wielkiej złości przyznał. I tak mój świat runął po raz drugi: nie dość, że nie poinformował mnie, że już podjął decyzję (bo wcześniej deklarował, że zrobi to uczciwie, czyli nie kontaktując się z nią przez ten czas), to znów mnie okłamywał. A żeby mnie dobić, wyznał mi później, że właśnie w ten weekend zdradził mnie z nią pierwszy raz fizycznie... Ból nie do opisania - zrobił to z premedytacją, świadomie, a przede wszystkim mając żonę...

Jak jest dziś? Po weekendowych wydarzeniach mąż stwierdził: no to się rozwiedźmy i będę mógł się spotykać, z kim chcę, ty też. Przysięga nic dla niego nie znaczy, mówi, że zwątpił w Boga, w całą religię, we wszystkie wartości, które do tej pory wyznawaliśmy. Ja znów uległam emocjom, wykrzyczałam mu mnóstwo złych słów, choć teraz wiem, że nie powinnam. W głowie cały czas mam obraz ich razem, to odbiera mi chęć do życia i nadzieję. Modlę się, ale jeszcze trochę nieudolnie. Myślę tylko o synu, o tym, jaka przyszłość go czeka przez nasze decyzje i niedojrzałość. Zupełnie nie wiem, co zrobić teraz ze swoim życiem, nie wiem, jak się zachowywać w stosunku do męża, bo w niedzielę wracam do domu, a on chce przyjść do syna. Dlatego będę wdzięczna za wszelkie wskazówki, za wsparcie, bo sama już nie daję rady...
 
 
miazia
[Usunięty]

Wysłany: 2014-02-12, 17:07   

Lootma napisał/a:
Zupełnie nie wiem, co zrobić teraz ze swoim życiem, nie wiem, jak się zachowywać w stosunku do męża, bo w niedzielę wracam do domu, a on chce przyjść do syna. Dlatego będę wdzięczna za wszelkie wskazówki, za wsparcie, bo sama już nie daję rady...

Bardzo Ci współczuje i jedyne co, teraz mogę to objąć Cię modlitwą....skoro tu trochę u nas gościsz, to wiesz jak trudno jest udzielać komuś rad...bo każdy człowiek to niepowtarzalna historia....Przeszłam w życiu wiele...nawet ciut więcej niż Ty...i wiem, że gdyby nie Boża pomoc nie poradziłabym sobie z tym wszystkim. Jesteś na początku drogi poznawania siebie i tak miło mi było czytać, że już troszkę o nas wiesz....przeczytałaś wiele lektur.....Też bardzo cierpiałam i miotałam się ze sobą, szczególnie gdy wiedziałam, że jest ta trzecia osoba......Dziś wiem, że nie potrzebnie traciłam na wiele rzeczy swojej energii, zadręczania się, rozgoryczenia, żalu....kiedy pozwolimy się Bogu prowadzić mówiąc - Jezu Ty się tym zajmij - to On bierze za nas ten krzyż.... Powtórzę Ci jedynie to, co sama usłyszałam na początku pobytu na tym forum - zajmij się sobą, bo nie masz wpływu na drugą osobę.....Jak ja się zajęłam szczera modlitwa, rekolekcje, 12 kroków, lektura książek i czasopism....szczególnie polecam książkę Ani "Ile warta jest Twoja obrączka" poszukaj najbliższego ogniska Sychar....możesz dołączyć do naszej Grupy Modlitewnej na skype, ja prosiłam na każdym kroku o światło Ducha św. aby mi pomógł rozpoznać co mam dalej robić.....Tu na forum jest bardzo dużo osób, które mają bardzo trudną ale jakże piękną drogę swego nawrócenia i uratowania małżeństwa.......Z każdej wypowiedzi wyłapuj coś dla siebie - pamiętając jednak, że to Twoje życie......ksiądz Pawlukiewicz powtarza, że często Pan Bóg miesza w naszym życiu, bo chce wydobyć, to co jest na dnie naszego serca....a i przy okazji porządki trzeba w swoim życiu zrobić, aby to On-Bóg był w naszym życiu na pierwszym miejscu, a wtedy wszystko jest na swoim miejscu (św. Augustyn) Pozdrawiam, służę przykładem własnego życia ;-) i obejmuję modlitwą....
 
 
Lootma
[Usunięty]

Wysłany: 2014-02-12, 17:21   

Właśnie tego rozeznania brakuje mi teraz najbardziej. Niby wiem, m.in. za sprawą rad z tego forum, że powinnam się teraz zająć sobą i synkiem, że powinnam zawierzyć się Bogu, pracować nad sobą i swoim życiem, ale jest we mnie tyle wątpliwości, rozterek, pytań... Przede wszystkim - jak ułożyć teraz relacje z mężem? Nie chcę mu ograniczać kontaktów z synem, w żadnym wypadku nie chcę grać dzieckiem, ale z drugiej strony nie wyobrażam sobie w tej chwili przebywania i rozmowy z nim... Czy to, że fizycznie zdradził i znów okłamał, pominąć milczeniem? Każda rozmowa na ten temat jest bardzo bolesna i wnosi chyba więcej złego niż dobrego, a z drugiej strony terapeutka radzi, żeby mąż znał moje emocje...
 
 
MonikaMaria3
[Usunięty]

Wysłany: 2014-02-12, 19:48   

W broszurce Sycharu powinna byc modlitwa za kochankę męża. Pomódl się za nią. Mi ta modlitwa bardzo pomogła. Wiem ciężko modlic się za kogoś, kto nizczy nam życie, ale sądzę, że to dobry pomysł. Spróbuj. I trzymaj się kochana....Utulam.
 
 
joanna83
[Usunięty]

Wysłany: 2014-02-12, 20:14   

Ja, gdy dowiedziałam się o romansie męża i potem, gdy wszystko co robił mąż przez ostatni rok ułożyło mi się w jedną całość, czułam wielki żal, smutek, złość, nienawiść do męża. Nie mogłam uwierzyć, jak osoba mi najbliższa mogła mnie tak perfidnie przez ten cały czas oszukiwać, dawać nadzieję, a potem mi to jednym słowem odebrać, zniszczyć marzenia, plany, nawet mu powieka nie drgnęła, gdy mnie oszukiwał. To przykre!!!! Serce pęka! Ludzie mówili mi abym przebaczyła, abym modliła się o dar przebaczenia dla męża i dla jego kochanki i ten najgorszy ból minął. Przyszedł spokój. Brakuje mi tylko tego aby mąż miał odwagę ze mną porozmawiać, tak szczerze, jak dojrzały mężczyzna. Módl się Kochana i proś Boga o dar przebaczenia.... tylko bez żalu, goryczy możesz zbudować coś nowego, lepszego. Daj sobie czas, nie spiesz się, nie podejmuj decyzji w emocjach, bo to najgorsze co możesz zrobić. Kryzysy są nam dane po coś!
 
 
JakubekKaz
[Usunięty]

Wysłany: 2014-02-12, 20:24   

Ktos tutaj na forum napisal, ze tylko 10% tego co nas spotyka jest "realne", a pozostale 90% to nasze reakcje (czytaj EMOCJE) na te wydarzenia... Rozumiem Twoje zachowania i nie obwiniaj sie za nie. Przeciez Ty po prostu KOCHASZ!

Mnie bardzo pomaga nasza MODLITWA o Pogode Ducha i ZDROWASKA w intencji BLOGOSLAWIENSTWA za osobe, z ktora mam sie spotkac, a juz przed spotkaniem wiem, ze łatwo i mile moze nie byc...

W pierwszym, najtrudniejszym okresie po rozstaniu z Zona - powtarzalem MODLITWE tak dlugo az poczulem, ze wraca SPOKOJ... i wtedy moglem spotkac sie juz z Zona ;-)

Dobrze, ze jestes Lootma!
 
 
Lootma
[Usunięty]

Wysłany: 2014-02-13, 12:59   

Dziękuję wszystkim za odpowiedź.
Joanna83 - ja też właśnie składam w całość elementy tej bolesnej układanki i też nie doczekałam się ze strony męża szczerej, spokojnej rozmowy. Wszystko załatwia tylko przez SMS-y, każda próba rozmowy kończy się awanturą i stwierdzeniem męża, że nie potrafimy ze sobą rozmawiać. Pewnie tak jest, ale żeby to zmienić, potrzeba chęci obu stron, tymczasem mąż woli uciec od problemu. Uciekał tak przez całe nasze małżeństwo, bo dopiero teraz dowiedziałam się, jak był nieszczęśliwy, co go we mnie drażniło. Na pytanie, dlaczego nie mówił o tym na bieżąco, odpowiedział, że się bał, a poza tym myślał, że na tym polega miłość, żeby się poświęcać dla drugiego człowieka, wyzbywać egoizmu. A bał się moich reakcji, bo jego zdaniem były histeryczne i on sobie z nimi nie radził, wręcz ich nienawidził. Tylko że ja o tym nie wiedziałam, nie byłam świadoma, jak bardzo go tym ranię...
JakubekKaz - zdaję sobie sprawę, jak niszczą mnie teraz własne emocje. W ich przypływie narobiłam już dużo głupot, których później żałowałam. W reakcji obronnej najłatwiej było mi chwycić za telefon, żeby uderzać w najsłabsze punkty męża, które przecież dobrze znam... Ale nie przyniosło mi to pożądanego efektu, czyli spokoju wyciszenia, poczucia sprawiedliwości, wręcz przeciwnie. Gdzieś głęboko pod tymi emocjami czai się przebaczenie, choć do niego jeszcze długa droga. Ale wiem, że inaczej nie potrafiłabym żyć. Zresztą kiedyś, na początku mojej znajomości z mężem, kiedy ja zakończyłam swój poprzedni związek, mąż sam nauczył mnie tego, że nie da się nic zbudować bez przebaczenia, podarował mi nawet książkę na ten temat. Gdybym wtedy wiedziała, w jakich okolicznościach przyjdzie mi jeszcze z niej skorzystać...
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 8