Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  RSSRSS  BłogosławieństwaBłogosławieństwa  RekolekcjeRekolekcje  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  12 kroków12 kroków  StowarzyszenieStowarzyszenie  KronikaKronika
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  NagraniaNagrania  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki

Poprzedni temat «» Następny temat
mąż się odkochał
Autor Wiadomość
Sylwka30
[Usunięty]

Wysłany: 2014-02-09, 16:55   mąż się odkochał

Mam 30 lat, od 10.09.2011 jestem w związku małżeńskm (mąż ma 35 l). Jesteśmy ze sobą od 05.05.2005.

Nie mamy dzieci niestety, dlatego, że mąż miał wiele powodów żeby z tym poczekać (większe mieszkanie, więcej pieniędzy..) - czekałam.

15.12.2013 mój mąż oznajmił, że "już mnie chyba nie kocha. Jak jest dobrze, to jestem wspaniałą partnerką, ale nie potrafimy się dogadać w życiu". Szok. Zapytałam od kiedy mnie nie kocha i czy jest tego pewien, usłyszałam, że od około roku i długo nad tym myślał, ale jest tego pewien. Próbowałam rozmawiać, mówiłam, że przecież przysięgał przed ołtarzem, czy wtedy kłamał? Mówił, że wtedy mnie kochał, a teraz nie kocha i może nie potrafi kochać. Popadłam w rozpacz, tamtego wieczoru zabrałam kilka rzeczy i wyprowadziłam się do rodziców - nie próbował mnie zatrzymać, chciał mnie nawet odwieść (rodzice mieszkają w miejscowości oddalonej o 30 km), ale nie chciałam. Wyprowadziłam się, bo nie widziałam możliwości pozostania z nim w tej sytuacji, mieszkaliśmy w jego kawalerce. Próbowałam rozmawiać, pisałam sms-y czy jest pewien tego co mi powiedział, że ja go kocham - stanowczo podtrzymywał swoją wypowiedź z 15.12. Po tygodniu przyjechałam żeby zabrać wszystkie swoje rzeczy z mieszkania, był w domu - znowu próbowałam rozmawiać, pytałam jak może skazywać na grzech siebie i mnie. Prosiłam, żeby nie łamał przysięgi. On twierdził, że właśnie dotrzymuje przysięgi, bo przysięgał uczciwość małżeńską. Moje słowa w ogóle do niego nie trafiały. Wyszedł z domu, a ja w tym czasie wyprowadziłam się.

Co miałam robić? Zostać i dalej znosić Jego brak szacunku i być tratowaną jak powietrze? Pomyśałam, że muszę Mu dać swobodę i czas żeby to przemyślał, żeby poczuł, że to nie prawda, że przestał kochać. Ale tak się nie stało. On chce rozwodu. Nigdy nie sądziłam, że mnie to spotka. Wg mnie byliśmy udanym małżeństwem. Fakt, mój mąż miał bardzo trudny charakter, długo by pisać. Był jedynakiem, nie miał ojca, mama zmarła jak był na studiach, z rodziny miał tylko ciotkę (matkę chrzestną), która nie jest osobą mocnej wiary...

Ja Go zaprowadziłam z powrotem do Kościoła, dzięki mnie po kilku latach poszedł do spowiedzi.. Przed ślubem niestety 2 lata mieszkaliśmy razem i przez ten czas nie byłam tak mocno wierząca, jak Ksiądz nie dał mi rozgrzeszenia - byłam zła. Ale po ślubie wszystko się zmieniło. Wiele rzeczy zrozumiałam i stałam się osobą mocnej wiary. Pilnowałam żebyśmy chodzili w każdą niedzielę do kościoła, sakramenty... Wydawało się, że wszystko jest dobrze. Mąż zawsze miewał tzw. ciche dni, było mi wtedy ciężko, ale znosiłam to. W ciągu ostatniego roku te jego humory bardzo się nasiliły. Nagle przestawał się odzywać i to trwało czasem po kilka dni. W tym czasie ja stawałam na rzęsach żeby się dowiedzieć o o chodzi, jaki ma problem. Zbywał mnie, nigdy nie mówił co Go trapi, twierdził, że to ja nie potrafię z Nim rozmawiać. Próbowałam wszystkiego. Czasem było lepiej, bez cichych dni, ale potrafił nagle zamilknąć i znowu kilka dni byłam samotna. Mój płacz nie robił już na Nim wrażenia, traktował mnie jak powietrze. Modliłam się za Niego. Modliłam się o dziecko. Nie pomogło.

Od 15.12. codziennie lub 2 razy dziennie odmawiam różaniec za Niego. Czytam Pismo Św. W niedziele podczas Mszy Św.mam łzy w oczach i powstrzymuję się żeby nie wybuchnąć płaczem. Przed Świętami poszłam do spowiedzi i płacząc opowiedziałam o tym, Ksiądz poradził żebym spróbowała za 2 tyg.podjąć próbę rozmowy. Odczekałam i tak zrobiłam, mąż nie chciał się spotkać, ale nalegałam. W końcu się zgodził, ale nie pozwolił mi przyjść do domu. Spotkaliśmy się na ulicy i tam ponownie powiedział, że chce rozwodu i na wiosnę złoży pozew.

Myślałam, że może ma kogoś - powiedział, że nigdy mnie nie zdradził i nikogo nie ma. Ale czy można tak po prostu się odkochać? Co jeszcze mogę zrobić? Od tamtej pory przestał się ze mną kontaktować, nie odpisuje na smsy, nie odbiera tel. Przez ten cały czas nawet nie próbował dowiedzieć się jak ja sobie radzę. W dzień się trzymam chodzę do pracy i robię dobrą minę, a w nocy ryczę.

Znajomi mówią, że na pewno sobie kogoś znajdę. Ale nikt nie rozumie, że mamy ślub kościelny,jak mogą mi tak radzić? Z drugiej strony czy powinnam się zgodzić na rozwód cywilny? Przecież nadal będziemy małżeństwem przed Bogiem. Podobno nawet jeśli się nie zgodzę, to i tak sąd da nam rozwód i to z winy obojga.

Nie chcę żyć w grzechu.

Pod koniec listopada podczas niedzielnej Mszy Św. (byłam wtedy znowu sama, bo mąż się nie odzywał) usłyszałam kazanie,które mnie przeraziło. Ksiądz mówił do osób cierpiących i padły słowa, że Bóg nas kocha i nie chce naszego cierpienia, dlatego niedługo je od nas zabierze. Mówił, że może to jakaś choroba, może tkwienie w chorym związku, może kłopoty małżeńskie, że to czasem lepiej zakończyć, że Bóg nie oczekuje od nas tego żebyśmy się męczyli. Zakończył słowami, że za miesiąc Święta i może już wtedy Bóg zabierze od nas to cierpienie. Pomyślałam wtedy, no jakto? Dlaczego Ksiądz tak mówi? Przestraszyłam się, że to do mnie i myślałam, że nie prawda, niemożliwe. A jednak. Tylko moje cierpienie wcale się nie skończyło.

Zastanawiam się jaki jest cel? Czy to wola Boża?
 
 
EL.
[Usunięty]

Wysłany: 2014-02-09, 17:12   

Sylwka30 napisał/a:
Wg mnie byliśmy udanym małżeństwem.


Czyżbyś coś przeoczyła ?
Nie zauważyłaś żadnych symptomów ??


Sylwio....no ja jestem przeciwna wyprowadzania się w czasie kryzysu ( chyba, ze dochodzi do przemocy).
Wiesz....kojarzy mi sie z takim...zabieraniem zabawek z piaskownicy....troche z niedojrzałością....ucieczką.

A zobacz...przeciez chciałaś czegoś innego....nier chciałaś rozstania....a uciekłaś. Niespójne- prawda ??


Sylwka30 napisał/a:
twierdził, że to ja nie potrafię z Nim rozmawiać.


komunikacja to też uważne słuchanie.


Sylwka30 napisał/a:
Modliłam się za Niego. Modliłam się o dziecko. Nie pomogło.


Tu bądź spokojna....Bóg zawsze wysłuchuje naszych próśb...ale częśto działa wg swojej, nie naszej woli - jednak tak, zeby nam było najlepiej.
Nie ustawaj w tych modlitwach !!


Sylwka30 napisał/a:
Mówił, że może to jakaś choroba, może tkwienie w chorym związku, może kłopoty małżeńskie, że to czasem lepiej zakończyć, że Bóg nie oczekuje od nas tego żebyśmy się męczyli.


Nieprawda - prawdopodobnie źle zrozumiałaś !
Bóg nie chce naszego cierpienia....i zawsze każe nam pracować nad sobą, zmieniać się tak, zeby cały świat wokół nas sie zmieniał.
Praca nad sobą....wzgogacanie się, przemienianie, naśladowanie Jezusa....to jest to...Przemienienaie siebie z miłości w MIŁOSC- taką za nic i mimo wszystko.

Sylwka30 napisał/a:
Zastanawiam się jaki jest cel? Czy to wola Boża?



Skoro Bóg nie chce naszego cierpienia....więc Sylwio....to nie Bóg !!!

Co do męża......Sylwio....miłośc nie jest uczuciem ani emocją- jest postawą !
Tak - chcę , postanawiam cię kochać!!
Czyli wygląda na to, ze mąż zmienia postawę.....

Hm...z tego co piszesz....nie pomyslałaś, ze może mąż jest chory ??
Zastanawiaja mnie takie ciche dni, zmiennośc nastrojów, złe humory.....co to może być ?
Pozdrawiam ! EL.
 
 
Sylwka30
[Usunięty]

Wysłany: 2014-02-09, 17:29   

Wyprowadzka - chyba drugi raz zrobiłabym to samo... To był dla mnie taki szok, że nie mogłam po prostu położyć się spać obok niego. Tym bardziej, że nadal był "obrażony". Myślałam, że jak zostanie sam to się opamięta - podejmuje przecież cały czas próby rozmowy. Nawet (przed oddaniem kluczy chciałam wrócić, ale powiedział, że jak się wprowadzę to On się wyprowadzi).

Choroba - oczywiście, że przeszło mi to przez myśl. Ba, nawet koleżanka mi to zasugerowała, bo nie wierzy, że mógł przestać kochać. Ale to na pewno nie jest to.

Po przeczytaniu Twojej odpowiedzi czuję się jakby to była moja wina, bo się wyprowadziłam :-(
 
 
EL.
[Usunięty]

Wysłany: 2014-02-09, 17:57   

Sylwia....hm....pewnie można coś zrobić.
Nie trać nadziei.....Wspieram modlitwą.
Możemy rozmawiać, zastanawiać się....ale i modlić o odrodzenie Waszego małżeństwa. EL.
 
 
Mirakulum
[Usunięty]

Wysłany: 2014-02-09, 18:17   

Kochana witaj na forum

przesłuchaj konferencje ks Marka Dziewieckiego
"Przysięga małżeńska i jej konsekwencje "
http://www.youtube.com/wa...t17QSzl8bGpxm3X

poszukaj w pobliżu Ogniska "Sychar" - warto pójść po pomoc,
na górze strony masz wypisane miasta w których są ogniska :mrgreen:
Trzeba dobrze wykorzystać czas kryzysu, wzrastać duchowo, uczyć się nowych rzeczy

Postawić Boga w centrum swojego życia, a męża na drugim miejscu

wspomnę w modlitwie
Pogody Ducha
 
 
rona
[Usunięty]

Wysłany: 2014-02-09, 20:53   

Witaj na Forum.. Też jestem tu nowa, więc tym bardziej Cię pozdrawiam..
Sytuacja, w której się znalazłaś przypomina mi nieco moją. Z tym, że mójmąż nie stwierdził wprost, że mnie nie kocha, jedynie między wierszami. Natomiast z całą stanowczością i przekonaniem od kilku miesięcy mówi, że żałuje faktu, iż się ze mną ożenił. Chciał i nadal chce żebym się wyprowadziła (za ścianę, do mieszkania obok). Ja jednak zostałam.. Na początku kryzysu było koszmarnie - zero wspólnych rozmów, jedynie krótki komunikaty w sprawie dzieci, gdy zapytałam o coś neutralnego, np. pracę słyszałam "co cie to obchodzi?". Teraz mimo, że zasadniczo zdania nie zmienił, to jednak jesteśmy w stanie zamienić kilka normalnych zdań. Myślę, że warto więc zastanowić się nad powrotem do domu...
 
 
joanna83
[Usunięty]

Wysłany: 2014-02-09, 21:19   

Nie wyprowadzaj się, wróć do męża, wróć do wspólnego mieszkania.... przeczytaj proszę mój wątek pt. "Pomóżcie". U mnie sytuacja była podobna.
 
 
Slawomir
[Usunięty]

Wysłany: 2014-02-09, 21:36   

Sylwka30 napisał/a:
Podobno nawet jeśli się nie zgodzę, to i tak sąd da nam rozwód i to z winy obojga.


Zostaw rozmyslania hipotetyczne i tak masz wystarczająco dużo do przemyśleń i umartwiania (podobno kobiety tak maja :-) )

Z Twojej wypowiedzi nasuwa mi sie kilka watków:
1. Dziecko i jego silne pragnienie.
2. Mąż potwierdził Ci, że Cię kocha i nie zdradził.
3. Zaproponował Ci odwiezienie.
4. Wyprowadziłaś się.
5. Kochasz go.
6. Maż nie chce się z Tobą komunikować.

Sylwka30 napisał/a:
Tylko moje cierpienie wcale się nie skończyło


Nie szukaj też odpowiedzi od razu (zostaw też ten wątek z kazaniem) - bo się zadręczysz kobieto :-)

Dla mnie osobiscie duzym oparciem bylo codzienne uczestnictwo we Mszy Świetej i rozpoczęcie szukania woli Bożej a nie swojej. Ale pierwsze dwa lata to byl koszmar i pierwsze kroki do rozwoju osobistego..
Pan Bóg jest ponad wszystkim!
Masz rodzinę, pracę, znajomych myśl pozytywnie i poszukaj tego co Was łączy. Nie załamuj się i głowa do góry. Dawaj mu koniecznie pozytywne sygnały ,że szukasz pojednania i że chcesz z nim być dalej ( ja kupuje drobne podarki dla swojej polowki - czasem przyjmuje czasem nie :-) .. Tak samo z sms raz odpowiada a raz nie, pisze do niej listy itp.
Nie zmienisz sama drugiej osoby (to może tylko Bóg) ale mozesz jej dawać sygnały i być. Nie wiesz co Twoj mąz przeżywa i może to dla niego być ocaleniem.
 
 
slaw
[Usunięty]

Wysłany: 2014-02-10, 08:51   

zostaw myślenie hipotetyczne, powierz wszytko Panu!
idź i proś bo .... proście a będzie Wam dane, kołaczcie a Ja wam otworzę !
a i tak wszytko będzie wg. Jego woli :)

łłłłłłłłłłłłłłłuuuuuuuuuuuuuuuuch ale dostałem uderzenie ! .... CHWAŁA PANU !!!!!
 
 
Samboja
[Usunięty]

Wysłany: 2014-02-10, 11:20   

Gdy padają słowa "nie kocham Cię", to musiało sie coś dziać przez wiele miesięcy, co spowodowało, że tak ktoś sie czuje. Ja też tak powiedziałam do męża, ale on niszczył rzeczy w domu, był agresywny, bo miał problem ze stresem. Problem w tym, że mąż mi uwierzył w te słowa, a to tak naprawdę nie była prawda, okazało się, że jest w nas naprawdę dużo miłości, ale ukryła się pod całym złem i szlamem, które zbierało sie całe nasze 6 letnie małżeństwo.
To co czuje Twój mąż to uczucia z kategorii (żal, ból, gniew, rozgoryczenie, złość, zrezygnowanie, smutek z jakiś tam wiadomych mu tylko powodów), które nawarstwione dokładnie i szczelnie przykryły miłość. Nie znaczy, że jej tam nie ma.
Sama mówisz, że nie ujawniał Ci myśli, uczuć. No więc w tej sytuacji należy doprowadzić do konfrontacji, bo może sie okazać, że dowiedz się czegoś i powiesz: nie wiedziałam, dlaczego mi tego nie mówiłeś!!! Błąd jego wielki, że nie mówił, a Twój, że coś czyniłaś, ale na bank być przestała, gdyby Ci tylko powiedział. Z punktu widzenia szczęścia w małżeństwie.
Wyprowadzka w sytuacji, gdy jedyne wyjście to spowodować konfrontację, nie ułatwia a wręcz utrudnia.
Zapewne zapytasz jak doprowadzić do konfrontacji, podczas, gdy on nie odbiera telefonów. W końcu będzie sie musiał odezwać. Ja zrobiłabym tak. Umówiła bym sie na spotkanie w neutralnym miejscu na kawe pogadać o "rozwodzie". To go zachęci, bo na hasło ratowanie małżeństwa to raczej nie pójdzie. Z jakiegoś powodu, jego cierpienie jest "mojsze" i ważniejsze i nie bardzo "Twojsze" sie teraz liczy. Niech więc jego będzie tematem spotkania. Ja, ale mówię, jak ja bym to zrobiła. Powiedziałabym, że nie będe stawać mu murem jeśli będzie pewien swego, bo ciężko jeśli ktoś tak czuje, ale pod warunkiem, że dowiem się dlaczego. I albo sam powie dlaczego, co sie działo, albo można w obecności terapeuty. Po prostu chciałabyś poznać swój błąd - to jedyne o co prosisz. Nie znaczy, że on nie popełniał żadnych, na pewno jest tam tego troszkę, o co masz żal, ale jeśli sie wszystko dobrze potoczy, będzie i na to okazja, aby o tym pogadać. Gdy on Ci wyjawi w końcu o co ma żal, będziesz mogła okazać skruchę, powiedzieć, że gdybyś wiedziała, to bys tego na pewno nie robiła. Dasz mu w ten sposób znać, że nie czyniłaś tego specjalnie, i to, że milczał to trochę piłowanie gałęzi, na której się siedzi. Po takiej wymianie zdań,jest szansa, że zasiana w nim zostanie niepewność co do uczuć: może już nie miec takiej pewności, że nadal Cie nie kocha...ja bym tak zrobiła, nie mogłabym pozwolić komuś odejść, jeśli nie wiedziałabym co takiego się stało, że tak jest. Odejść mentalnie, bo na rozwód nie musisz sie wcale zgadać, jeśli uważasz to za grzech. Ja bym tak zrobiła.
 
 
EL.
[Usunięty]

Wysłany: 2014-02-10, 11:50   

Samboja napisał/a:
Umówiła bym sie na spotkanie w neutralnym miejscu na kawe pogadać o "rozwodzie".


no może już bez tego...o rozwodzie. Bo po co kłamać ??


Samboja napisał/a:
To go zachęci, bo na hasło ratowanie małżeństwa to raczej nie pójdzie.

no tego to my już nie wiemy...więc , po co ?/
zaprosić na rozmowę.
Trzeba próbować. EL.
 
 
Orsz
[Usunięty]

Wysłany: 2014-02-10, 13:33   

Być moze przydałoby Ci się świadectwo mojej żony. Ona mówi, nawet jak mnie opuścisz, jak mnie wygonisz, ja nikogo więcej nie zechcę. Zawsze bedziesz moim mężem. I mówi to z wielkim spokojem i siłą. Chyba mówi prawdę. :-? Chyba nikt z tego za moimi plecami sie będzie się śmiał :-P Mówi to z wielką siłą i jest przekonywująca.
Moja żona mam wrażenie bardzo głeboko się nawróciła i ciągnie mnie za uszy do góry. Ludzie blisko Boga są szczęśliwi wbrew temu co ich otacza. Szczęscie im daje prawdziwe, jedyne źródło szczescia - Bóg. Otrzymują też siłę na pokonanie tego co zdawałoby się jest nie do pokonania.
To nie bajki.
Może o to chodziło księdzu?
 
 
Samboja
[Usunięty]

Wysłany: 2014-02-11, 10:18   

Chodzi mi tylko o to, że byc może tak nastawiony mąż nie będzie chciał w ogóle rozmawiać, jeśli padną argumenty, po to aby coś ratować, a w takiej rozmowie i tak padnie prędzej czy póżniej słowo rozwód, nawet jeśli ktoś się na niego nie zgadza, jako alternatywa wyjścia z tej sytuacji. Wiadomo, że nie chciana. To żadne kłamanie. Może lepiej i neutralnie brzmi: pogadajmy o nas i tym co sie stało i stać może....ostatecznie pogadajmy, o to chodzi...
 
 
MonikaMaria3
[Usunięty]

Wysłany: 2014-02-11, 10:26   

Orsz napisał/a:
Być moze przydałoby Ci się świadectwo mojej żony. Ona mówi, nawet jak mnie opuścisz, jak mnie wygonisz, ja nikogo więcej nie zechcę. Zawsze bedziesz moim mężem. I

Orsz to chyba coraz lepiej u was, prawda?
Co ja bym dała, by mój mąż tak mi powiedział...
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 8