Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  RSSRSS  BłogosławieństwaBłogosławieństwa  RekolekcjeRekolekcje  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  12 kroków12 kroków  StowarzyszenieStowarzyszenie  KronikaKronika
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  NagraniaNagrania  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki

Poprzedni temat «» Następny temat
Jak radzić sobie ze zdradą żony?
Autor Wiadomość
mąż_żony
[Usunięty]

Wysłany: 2016-12-12, 20:30   Jak radzić sobie ze zdradą żony?

Witam wszystkich...
Jestem w trudnej sytuacji i chciałbym się nieco wygadać, bo atmosfera tego forum mi odpowiada a oprócz żony nie mam zaufanych osób w swoim życiu - paradne.

Postaram się w skrócie...
Poznaliśmy się na studiach w akademickim korytarzu. Po ich skończeniu wyjechałem do innego miasta a po jakimś 1,5 roku "na odległość" nasz związek nie przetrwał tej próby. Poznała kogoś innego na miejscu. Bardzo to przeżyłem, byłem jeszcze młody, pochłonięty nowym odpowiedzialnym życiem... po wielu miesiącach się pozbierałem i zacząłem jakoś funkcjonować. Gdy już stanąłem na nogi i na ostatnim roku jej studiów wróciła do rodzinnego miasta, do którego ja w międzyczasie się przeprowadziłem za kolejną pracą.

Rozpoczęliśmy wszystko na nowo, zapominając o naszych trudnych wspomnieniach... Potem narzeczeństwo i ślub. Po około roku pierwsze dziecko - syn. Zmienił nam się świat, już nie mogliśmy spędzać tyle czasu ze sobą, wspólnie, pochłonięci jedynie sobą, ale był ktoś nowy w naszym życiu, najważniejszy, nie mieliśmy czasu na skupianiu się na sobie.

Skończyły się czułości, tłumaczyłem to sobie dzieckiem. Angażowałem się w jego wychowanie z całych sił. Był i jest (!) dla mnie wielkim darem od Boga. Największym szczęściem życia. Po 2 latach urodziła nam się cudowna córa. Wszystko jak w bajce. Tylko dużo pracy, dużo zmęczenia, dużo nieprzespanych nocy, ale jakoś to wszystko dopinaliśmy. Mijały miesiące, teraz to już prawie 4 lata od narodzin córki.
Finansowo żyło się nie najgorzej (wielu stwierdziłoby pewnie, że bardzo dobrze), ale to nie obyło się bez naszego wspólnego wypruwania żył - nowe mieszkanie, nowy samochód, wycieczki, wakacje zawsze w dobrych pensjonatach z wygodami. Życie bez luksusów, ale na pewno nie biednie. W tym wszystkim byliśmy razem, ale trochę ciągle obok siebie.
W wychowywaniu dzieci byłem od zawsze, sprawia mi to radość, nigdy się nie wykręcam z obowiązków domowych, czy zajęć z dziećmi. Fakt, był moment, że to ona więcej spraw domowych miała na swojej głowie, ale jak tylko zwracała na to uwagę, starałem się to nadrabiać.

W tym wszystkim starałem zbliżać się do żony, ale najczęściej słyszałem, że jestem kolejnym, który coś od niej chce - tłumaczyłem to sobie, że to ze zmęczenia, z przepracowania. Czekałem więc na samoistną odmianę, że nasze relacje z czasem ulegną same poprawie.... nie uległy. Od jakiegoś pół roku, może 8 miesięcy zaczęło się coś kiełbasić. W momencie, gdy zaczęliśmy już powoli łapać oddech, bo dzieci zaczęły w końcu przesypiać prawie całą noc, gdy można było usiąść wieczorem po ciężkim dniu zaczęły się najpierw drobne, a z czasem coraz większe pretensje o to jaki jestem.

Do ostatniego czwartku próbowałem to ciągle tłumaczyć narastającym stresem związanym z pracą żony (działalność i zwiększona ilość zleceń jest faktem). Początkowo chodziło o drobiazgi typu łyżeczka pozostawiona na stole, czy przysłowiowe skarpetki. Staram się i takie uwagi brać do siebie więc korygowałem swoje "nawyki".
Potem przeszła do krytyki w sprawach grubszych - obowiązki domowe. Tu również zacząłem korektę, przemyślałem sprawę, że faktycznie ona codziennie podejmuje decyzję o tym co na obiad, o zakupach itp. Jest akcja, jest reakcja - pomagam więcej.

Proponuję wyręczanie z zakupów - nie o to chodzi, ma wtedy chwilę dla siebie. Ok, nie narzucam się. Przeprowadza się z pracą z domu do zewnętrznego biura, bo w mieszkaniu przy dzieciach nie daje rady pracować wieczorami. Wspieram, pomagam...przenosiny.

By pozwolić jej skupić się jedynie na pracy przejmuję praktycznie wszelkie obowiązki - dzieci rano do przedszkola, potem odbieranie, gotowanie, prasowanie, pranie, sprzątanie, zakupy. Jakoś idzie to pogodzić. Można się w ten rytm wbić, znajduję nawet w tym wszystkim czas na zabawę z dziećmi... Mam wrażenie, że ją to tylko jeszcze bardziej dołuje. W pewnym momencie słyszę, że mam tak nie robić, bo czuje się niepotrzebna, bo sobie sam ze wszystkim radzę...

Dziwi mnie to, oczywiście awantura, bo znowu dostaję po głowie za to, że robię to co ona chciała. Pytam retorycznie, czy kogoś przypadkiem nie ma skoro próbuje mnie obciążyć całym złem świata i wszystko co robię jest złe. Zaprzecza. Mi nawet przez myśl nie przeszło, że mogłoby być inaczej.

Gdzieś w międzyczasie pojawia się alkohol pity wieczorami po pracy w domu, drink, czy dwa. Zwracam po pewnym czasie jej na to uwagę, najpierw bagatelizuje, złości się, po kilku dniach twierdzi, że ma z tym problem. Chwila wyciszenia, znowu zaczynam szukać rozwiązania, staramy się jakoś odpocząć. Weekend we dwoje, wydaje się miło, przynajmniej mnie. Jej podobno też.

Mija kilka dni, budzi mnie w nocy po przyjściu z pracy...że już nie potrafi dłużej się tak wyniszczać... spotkała kogoś w swoim życiu. Ma faceta, nie wie co to jest, czy to miłość, czy jakaś psychoza, czy uzależnienie. Facet związany zawodowo, najpierw dużo rozmów o pracy, jakieś niezobowiązujące spotkania dotyczące zlecenia, potem coraz więcej rozmów. W końcu zaczęła się przed nim otwierać odnośnie swoich spraw prywatnych, potem się to jakoś potoczyło, że dzwonił do niej po kilkanaście razy dziennie, zajmując czas przeznaczony na pracę. Potem musiała to nadrabiać nocami, ale nie dawała rady, spirala niemożności się nakręcała. Nie potrafiła odmówić spotkań, albo robiła to nieudolnie. Nie spała z nim, próbował, ale uciekła bo podobno tej granicy nie mogła przekroczyć. Chociaż kilkukrotnie się całowali i przytulali. Jak twierdzi musiała mi to w końcu powiedzieć, bo ten związek, czy kontakt z tym człowiekiem ja wyniszczał. Dopiero zrozumiałem przyczynę jej zachować, tego, że coraz bardziej się oddala ode mnie, od dzieci...

W pierwszej fazie niedowierzanie, znowu zdrada, chciałem ją wyrzucić z mieszkania i zostać jedynie z dziećmi. Przecież już prawie tak żyłem ostatnio, więc sobie poradzę.
Potem żal, smutek, płacz. Ona ciągle prosi o pomoc, o to bym jej pomógł to przerwać, bo sama nie jest w stanie. Nie wie co czuje do tego człowieka, podobno od pewnego momentu zmęczenie, strach i same złe emocje, ale była zbyt słaba, by to przerwać. Facet podobno mocno dominował i się narzucał od pewnego momentu...

Dowiedziałem się w środę w nocy. Bo burzliwym czwartku i moim chaosie, postanowiłem, że jednak spróbuję . Wziąłem piątek wolny. Weekend spędziliśmy wspólnie z dziećmi, na bardzo powolnym biegu. Rozmawialiśmy i rozmawialiśmy jak chyba nigdy w naszym małżeństwie. Tak, teraz to widzę, nie mieliśmy na siebie czasu, na rozmowy o naszych uczuciach, emocjach, które w nas tkwią, ale nie dlatego, że go nie było. Po prostu w wolnym czasie wybieraliśmy odpoczynek, licząc że czas na nas jeszcze nadejdzie.

W niedzielę byliśmy całą rodziną w kościele na Mszy Świętej. Już od wielu tygodni nie uczęszczaliśmy (mam wrażenie, że właśnie tych najgorszych). Tym razem się udało. Dzisiaj jestem jakiś spokojniejszy, nie sprawdzam jej telefonu, nie patrzę na maile. Ufam, że może te ścieżki się wyprostują. Obserwuję dzieci, radosne, niczego nie świadome. Starszy może jakoś podskórnie wyczuwa jakieś napięcie, jest bardzo wrażliwy.

Zdaję się trochę na to jak Bóg poprowadzi mnie dalej...

Uff, to tyle, telegraficznie... Emocji jest wiele, chyba po prostu potrzebowałem to wyrzucić z siebie.
 
 
Jacek-sychar
[Usunięty]

Wysłany: 2016-12-12, 20:43   

Witaj mężu swojej żony

Jeszcze jesteście razem, więc jest nadziej.

Pisząc pamiętaj, że internet nie jest anonimowy, więc staraj się nie podawać szczegółów, które umożliwiłyby identyfikacje Ciebie i Twojej rodziny.

A napiszesz coś o Waszych domach rodzinnych?
 
 
mąż_żony
[Usunięty]

Wysłany: 2016-12-12, 21:09   

Jeżeli zdążę...
Ja swoje dzieciństwo wspominam pozytywnie, może nie były to czasy, gdzie rodzice tak mocno angażowali się w życie dzieci jak teraz. Bawiliśmy się sami z rodzeństwem, z kolegami. Wolny czas spędzałem godzinami na podwórku. Dużo radości, zabawy, poznawania świata. Nie robiłem żadnych nietypowych dla dzieci, czy młodzieży głupstw. Nie miałem problemów z nauką, rodzice nigdy mnie nie bili, miałem dużą swobodę. W domu problemy rozwiązywało się raczej krzykiem niż konstruktywną rozmową, ale nigdy nie było cichych dni. Mama dominowała.

U żony odwrotnie, z tego co opowiada, to dzieciństwo to jakiś koszmar emocjonalny. Ma poczucie, że nie wolno było jej okazywać emocji, uczuć, że robiły z siostrą jedynie to na ile pozwolali im rodzice. Brak własnych decyzji, wyborów, błędów. Wszystko kontrolowane do bólu. Rodzice nie dopuszczali myśli, że córka może zrobić coś źle. Nie było czułości. Rodzice kłócili się milcząc, wiele dni bez rozmów. Odbijało się to na dzieciach, były odbojnikiem. Często poczuwała się winna za kłótnie rodziców. Nigdy nie wiedziały za co są karane, co było wolno, czego nie. Jak popełniły błąd, otrzymywały karę. Nikt nie tłumaczył dlaczego, za co...

Tak to przedstawia.

Kłopot z jej rodzicami trwa do dziś. Nie potrafimy sie z nimi dogadać. Atmosfera jest zawsze napięta, żona często się z nimi kłóci.
 
 
Jacek-sychar
[Usunięty]

Wysłany: 2016-12-12, 21:14   

Spróbuj może przeczytać książkę "Rozwinąć skrzydła" i "W drodze do siebie".
Są one tutaj:
http://www.rozwinacskrzydla.pl/
Może coś Ci pomogą. Wielu otwierają się wtedy oczy.
 
 
mąż_żony
[Usunięty]

Wysłany: 2016-12-15, 21:38   

Dziękuję za lekturę. Przerobiłem już większość. Pojawiają się u niej pewne cechy osoby z DDD, sama mi o pewnych cechach i przełożeniu na jej dorosłe życie mówiła. Dotychczas jakoś to nie wyniszczało tak wielu osób...

Jedyny niedosyt z lektury taki, że o ile wiem, skąd mogą się pewne zachowania pojawiać, to nie do końca wiem, jak na to wszystko zaradzić i czy można jakoś próbować pomóc we własnym zakresie?

Na marginesie dodam, że widzę niestety pewnego rodzaju zagrożenie w stosowaniu metod opisanych przez Ks. Grzegorza Poloka - w odniesieniu do grup wsparcia. Wg mnie osoba taka, jako "efekt uboczny" może się uzależnić od osób/osoby z takiej grupy. Relacje w takich programach zapewne są bardzo bliskie, przyjacielskie i otwarte. Uczestnicy muszą przecież dzielić się z innymi swoimi najbardziej skrytymi tajemnicami z przeszłości o których pewnie nawet nie zawsze wiedzą najbliżsi. To może spowodować, w moim odczuciu, stworzenie silnej więzi między uczestnikami i drogę z "deszczu pod rynnę", ale to tylko moje przemyślenia...

Cóż poza tym... minęło kilka dni. Emocje opadły, jej wielka skrucha również...
Mam wrażenie, że o ile w momencie wyznania prawdy, żona była naprawdę mocno całą sytuacją przejęta, to po kilku dniach wszystko jakby zaczęło wracać do "normy" (stanu sprzed ujawnienia)...
Znowu zaczyna być jakby chłodna w stosunku do mnie i dzieci. Widzę, że myśli gdzieś wędrują.
Wczoraj stwierdziła, że weekend był udany, że dobrze się czuła w roli matki, żony i w domu, bo nie myślała o "tamtym", ale w tygodniu, gdy jesteśmy w pracy, przedszkolu, pojawia się proza życia codziennego (niestety nie da się wyhamować) znowu ma mętlik w głowie. Jak to stwierdziła "ma pustkę" i czegoś jej brakuje.

Podobno z tym facetem pierwszy raz w życiu przeżywała tak silne emocje - nie potrafi określić co to jest. Czy to zakochanie, czy jakiś nałóg, czy jakiś obłęd. Bolą mnie takie słowa, bo mam wrażenie, jakby zapomniała, co nas łączyło.

Twierdzi, że kilka miesięcy codziennych rozmów swoje zrobiło i nie potrafi tak z dnia na dzień o tym wszystkim zapomnieć...Brakuje jej tych rozmów i spotkań, z drugiej strony wyniszczały ją - było to zauważalne - rodzina i bliscy pytali już od jakiegoś czasu, czy z nią wszystko w porządku. Sama tak z resztą twierdzi, że im dalej tym gorzej się czuła. Jakiś rodzaj uzależnienia połączonego z destrukcją.

Problemem jest to, że jeszcze przez jakiś czas będzie miała z tym gościem kontakt zawodowy.

Sam już nie wiem, co robić. Czytałem na forum rady jak się zachowywać po zdradzie, ale nie wszystkie mają zastosowanie u mnie...

Miałem wrażenie, że tłumacząc jej pewne zachowania uświadamiałem jej rodzaj tych relacji, że to nie było prawdziwe życie, z codziennymi obowiązkami, odprowadzaniem dzieci do przedszkola, zakupami, praniem, gotowaniem i całą masą innych zajmujących czynności. To była wyidealizowana chwila życia, którą stworzyli sobie w ukryciu przed całym światem, ale to tylko chwilowa fikcja. Może i przyjemna i tajemnicza, ale ona nie będzie trwać wiecznie. Poza tym krzywdząc najbliższych nie da się być szczęśliwym.

Wszystko rozumie, wszystko wie, sama twierdzi, że nie dostawała "powera" na myśl o nim. Że nie snuła przyszłości z nim, bycia razem na dobre i na złe, ale mimo wszystko była to odskocznia od codziennych problemów i to dawało jej odpoczynek.

Co z tym robić? Dalej tłumaczyć? Wycofać się? Pozostawić jej wolną rękę, czy wiedząc, że posiada cechy osoby z DDD, wziąć los w swoje ręce i niejako pokierować nią, wiedząc, że machinalnie zrobi to co na niej "wymuszę" (straszne !).
 
 
mąż_żony
[Usunięty]

Wysłany: 2016-12-19, 15:19   

Czy ktoś może podać mi jakieś namiary na jakiegoś księdza albo poradnię telefoniczna gdzie mógłbym porozmawiać? Dzisiaj jest fatalnie. Żona zaczyna się kompletnie odsuwać, nie chce już niczego naprawiać. Boje się jak nigdy w życiu. Najbardziej o moje kochane dzieciaki...

Proszę o pomoc, bo działam jak po omacku.
 
 
Nirwanna
[Usunięty]

Wysłany: 2016-12-19, 15:43   

http://www.pogotowieducho...-szymon-czuwara
Ks. Szymon ma dyżury we wtorki. Jest opiekunem Ogniska Sychar w Lublinie.
 
 
mąż_żony
[Usunięty]

Wysłany: 2016-12-19, 21:25   

Dziękuję bardzo. Jutro będę dzwonić. Byłem dzisiaj u spowiedzi.

Ma/miał ktoś do czynienia z partnerami z DDD? Czy da się jeszcze wrócić z taką osobą do normalnych relacji po przekroczeniu jakiegoś progu emocjonalnego? Mam wrażenie, że żona zupełnie wypiera jakiekolwiek pozytywne chwile z naszego wieloletniego związku. Twierdzi, że nie pamięta kiedy była szczęśliwa i że wszystko co robi od lat jest dla zaspokojenia czyichś potrzeb. Jednocześnie nie chce, żebym się dla niej zmieniał (zaznaczę, że niczego jej nie deklarowałem poza tym, że sie postaram powalczyć o nasz związek) straciła nadzieję na jakakolwiek poprawę. Po wyjawieniu zdrady powiedziała mi, że mnie kocha a po kilku dniach już twiierdzi, że nic do mnie nie czuje i że ma pustkę w sercu i glowie.
 
 
Jacek-sychar
[Usunięty]

Wysłany: 2016-12-19, 21:50   

Standardzik. Niestety. :-/
 
 
mąż_żony
[Usunięty]

Wysłany: 2016-12-19, 22:02   

Co robić? Czekać? Walczyć? Ignorować? Czy z zauroczenia kobieta może się wydostać? Czy do puki nie przekona się o ulotności i spospoliceniu nowego "zwiazku", nie ma co liczyć na otrzeźwienie?
 
 
Dorota 6
[Usunięty]

Wysłany: 2016-12-19, 22:45   

Zająć się sobą i czekać. Zona sama musi do wszystkiego dojść, sama musi doświadczyć tego co zrobiła, zrozumieć swoje postępowanie. Co nie znaczy, że jak zrozumie to wróci, z tym jest różnie.
Jeżeli chodzi o słowa żony do Ciebie, że nic nie czuje, że ma pustkę, to absolutny standard zdradzających.
 
 
Pola10
[Usunięty]

Wysłany: 2016-12-20, 09:39   

Właśnie bardzo ciężko poradzić sobie z tymi sprzecznymi komunikatami tej drugiej strony.
Mój mąż jednego dnia z łagodnością (i w moim mniemaniu miłością) w oczach powiedział do mnie: Co ja bym bez Ciebie zrobił?
Natomiast po kilku dniach stwierdził, że on już nie wie czy ja go naprawdę kocham i zależy mi na nim, czy też staram się tylko dlatego, że boję się życia w samotności.
Ponadto cały czas zapewnia, że mnie kocha ale ostatnio powiedział, że jego zdaniem można kogoś kochać i jednocześnie nie chcieć z nim być.
Bardzo mnie krzywdzą jego słowa, ale chyba trzeba starać się nie brać ich sobie do serca. Człowiek "chory" nie wie co mówi.
 
 
Aecjusz
[Usunięty]

Wysłany: 2016-12-21, 07:44   

Pola10 - nie znam Twojej sprawy, przeczytałem tylko powyższa wypowiedź, dlatego to co napisze oparte będzie tylko na tych kilku słowach.
Wygląda na to, że Twój mąż bardzo się Ciebie boi stracić. Często występuje to u osób z bardzo niską samooceną. Takie osoby nie czują się "wystarczająco godne" by być w związku inną osobą. Przyczyna takiego stanu jest różna, ale zazwyczaj tkwi w dzieciństwie - odrzucenie przez jednego czy obojga rodziców, rodziny bez miłości, bardzo często alkohol w rodzinie, rodziny dysfunkcyjne itp.
Dla takich osób trzeba bardzo dużo miłości i cierpliwości, ale najczęściej trzeba też fachowej pomocy, bo z takiego piętna wyjść samemu bardzo trudno. to trudne tez dla osób będących partnerami - osoby dotknięte niskim poczuciem wartości ciągle upatrują zagrożenia, ciągle domagają się dowodów na miłość , bywają paranoidalne. To trudne.
Niemniej - to da się przejść. Takie osoby kochają, tylko noszą rany na sercu. Warto o tym wiedzieć.
 
 
Pola10
[Usunięty]

Wysłany: 2016-12-22, 08:29   

Aecjusz - bardzo podobnie do Ciebie wypowiedział się mój psycholog. Zwrócił uwagę na to, że mąż prawdopodobnie ma niskie poczucie własnej wartości i ma to związek z jego dzieciństwem.
Ja do niedawno uważałam wręcz przeciwnie, tj. że mąż ma silną osobowość, zna swoją wartość. Nigdy nie sprawiało mu problemu nawiązywanie nowych znajomości, odnajdywał się w każdym towarzystwie itd.
Dopiero hipoteza postawiona przez psychologa sprawiła, że pewne zachowania męża zaczęłam odczytywać jako mogące świadczyć o jego niskim poczuciu wartości.
Ponadto jeden z głównych zarzutów męża do mojej osoby dotyczy tego, że nie czuł się w ogóle przeze mnie doceniany.
Co do tego czy mój mąż boi się mnie stracić - nie wiem czy tak jest, nie wykluczam tego. Wysyła w moim kierunku bardzo sprzeczne komunikaty. Widzę, że jest bardzo pogubiony.
Bardzo prawdopodobne jest to, że jego "koleżanka" z pracy (wciąż nie wiem czy tylko koleżanka) miesza mu w głowie. Od nawiązania z nią bliższego kontaktu bardzo się zmienił. Ale to już osobna kwestia...
W każdym bądź razie dzięki Aecjusz za wyrażenie własnego zdania. Uzmysłowienie sobie, że mąż może mieć problem z poczuciem własnej wartości na pewno ma wpływ na kierunek moich działań mających na celu naprawienie relacji z mężem.
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,01 sekundy. Zapytań do SQL: 9