Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  RSSRSS  BłogosławieństwaBłogosławieństwa  RekolekcjeRekolekcje  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  12 kroków12 kroków  StowarzyszenieStowarzyszenie  KronikaKronika
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  NagraniaNagrania  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki

Poprzedni temat «» Następny temat
Świadectwo Katarzyny74
Autor Wiadomość
Katarzyna74
[Usunięty]

Wysłany: 2009-04-29, 05:53   

Mikiwojt,

próbuję sobie jakoś to wszystko poukładać - jak to z nami było.

Mieliśmy kryzys, który można określić kilkoma słowami: samotność, obcość, zobojętnienie, przyzwyczajenie, chłód, brak cierpliwości. Jednak nigdy nie było między nami jakichś większych kłótni, rzucania talerzami. Osobą bardziej impulsywną w naszym małżeństwie byłam ja. Ja częściej krytykowałam, narzekałam. No jak to baba. :( Mąż wtedy zapewne czuł się niepotrzebny, niedoceniany. Ale też nie przyjmował moich argumentów w kłótniach, czasami lekceważył.

Do tego doszły osobne sypialnie. Mam pecha, bo natura obdarzyła mnie czujnym i płytkim snem. Budzi mnie byle drobiazg - deszcz za oknem, skrzypnięcie podłogi itd. A mąż chrapał. Próbowaliśmy różnych sposobów (korki do uszu, jakieś krople na chrapanie) - nie dało się. Musieliśmy spać osobno, bo inaczej oboje byliśmy niewyspani i półprzytomni w pracy. Na początku żartowaliśmy sobie, że żyjemy jak za czasów monarchii, kiedy to królowa szła do króla w wiadomym celu. ;)

Ale z czasem jakoś przestaliśmy przychodzić do siebie. Zmęczeni całym dniem, mówiliśmy sobie dobranoc i szliśmy spać.

Oczywiście mąż nie chciał tych osobnych sypialni. Twierdził, że mogę się poświęcić i jakoś wytrzymać. Ale nie potrafiłam.

I potem była chyba równia pochyła. Zatracaliśmy bliskość. Mąż uciekał w pracę, ja uciekałam w książki, potem internet. Czułam się samotnie, jednak nic z tym nie robiłam. Czekałam, aż mąż zacznie? Nie wiem.

Teraz jak patrzę na te lata - był to zmarnowany czas. Pusty czas, nic mi nie dał. Wielokrotnie w nocy budziłam się i zastanawiałam się, co dalej będzie - czy jestem szczęśliwa. I na pytaniach się kończyło.

To nie było tak, że musiałam mojego męża do czegoś namawiać, przekonywać. Najpierw musiałam przekonać siebie, że warto. Sama musiałam chcieć.

Szukając odpowiedzi na moje pytania - co się ze mną dzieje, szukając odpowiednich lektur - jak po nitce do kłębka doszłam do tego forum.

A tymczasem - jakoś tak bez porozumienia zupełnego, nie rozmawialiśmy z mężem o tej sytuacji - mój mąż dał sygnał, że też ma dość takiego życia.

Pewnego dnia, kiedy wrócił do domu z pracy, zaczęliśmy rozmawiać. Mąż się rozpłakał. Mówił mi, że ma kłopoty w pracy, w nocy się obudził i chciał się przytulić, a po drugiej stronie łózka znalazł pustkę. Coś w nim pękło. I że od dawna taka pustkę czuje. Była to pierwsza taka poważna rozmowa "o nas" od dnia, kiedy mi się oświadczył.

Mąż był chłodny podczas tej rozmowy, na dystans. Chciałam go przytulić, nie odwzajemnił przytulenia. Tez płakałam, pytałam, czemu nie przyszedł po prostu do mnie. Ale mąż zaczął jakby wyrzucać nagromadzony latami żal do mnie. O krytykę, narzekanie, ze go nie szanuję, że nic nas nie łączy. Nie mamy wspólnych pasji, zainteresowań. Że mam swoje zalety i mam dobre serce, ale on już nie wie, co do mnie czuje, że nie pamięta nic dobrego, co było między nami. Był to dla mnie pewnego rodzaju szok - że ON TEŻ ma takie wątpliwości. Wcześniej miałam wyrzuty sumienia, że oto mąż mnie kocha, choć może taką codzienną, zwyczajną miłością, a ja wydziwiam. A tu okazuje się, że wcale nie tak znowu kocha.

Rozmowa trwała do późnej nocy. Powiedział mi, że do niedawna nie przyszła mu do głowy nawet myśl, że mógłby być z kimś innym, ale ostatnimi czasy zaczynał myśleć, ze może popełnił błąd, wiążąc się ze mną. I że może czeka na niego ktoś, komu nie będzie przeszkadzało chrapanie, kto zaakceptuje go takim, jaki jest.
Ja też wyrzuciłam z siebie wtedy wszystkie swoje żale. Że on chce zbliżeń, ale nie pracuje nad tym, abym i ja też chciała. Ot, on chce i już. A już moje uczucia, moje pragnienia czy nastrój się nie liczą. Tej nocy szliśmy spać oboje z ciężkimi duszami, smutkiem. Mąż raczej skłaniał się ku rozstaniu.

A ja na przemian płacząc i modląc się - też zastanawiałam się - co robić? Sama przecież nie byłam pewna, co czuję, co dalej będzie.

I wtedy bardzo pomocne okazało się to forum. Podpowiedzi lektur, zwłaszcza tych, które opisują różnice między mężczyznami, a kobietami. Ileż było we mnie pychy, sądziłam, ze wiem na ten temat wystarczająco. Moja wiedza była jednak tak powierzchowna, że aż wstyd.

Jak wyglądało nasze życie po tej rozmowie? Nijak. Nie wracaliśmy do niej. Stan zawieszenia. Mąż smutny, daleki.

Nie było rozmów "o nas".

Wiedziałam, że nie tylko w sobie muszę obudzić miłość do męża, ale i jemu ją przypomnieć. Wiedziałam, że na tamtą chwilę - mąż naprawdę nie chciał ze mną być.


Zaczęłam działać. Pomalutku, bo dla mnie to też było trudne...

Starałam się przypomnieć sobie te wszystkie nasze wspaniałe chwile, jakie kiedyś razem spędziliśmy. Przypominałam sobie ten stan, kiedy prawie krzyczałam z radości, ze jestem taka szczęśliwa. Stawałam "z boku" i patrzyłam na nas. Widziałam swoje wady, swoje błędy. I widziałam coraz więcej zalet męża, tych cech, które sprawiły, że go kiedyś pokochałam.

Nie wiem, jak to się stało - ale przypomniałam sobie (zupełnie, jakby ktoś mi w myślach wyliczał), ile razy sprawiłam mężowi przykrość. Np ile razy prosił mnie, abym poszła na rozgrywki piłkarskie, w których brał udział. Było to ważne dla niego, a ja to lekceważyłam. I inne tego typu sytuacje. Np ukryta krytyka. Przecież w powiedzeniu: "prowadzę lepiej samochód od ciebie" - które może być prawdziwe - mężczyzna czyta krytykę: "jesteś beznadziejny, nawet auto prowadzisz gorzej od baby."

Co dziwne - coraz rzadziej myślałam o swoich żalach, swoich "krzywdach", starałam się nie nakręcać negatywnie. Dziwne, bo zawsze byłam taką egoistką, a tu - jakby mi ktoś oczy przemył, nie wiem, jak to nazwać.

Wydawała mi się logiczna jedna, podstawowa rada wypływająca z tego forum, z lektur, artykułów na ten temat itd. Muszę być kobietą interesującą, z którą jest przyjemnie żyć i którą warto kochać. Muszę wierzyć, ze nią jestem. A że siebie nie oszukam - musiałam naprawdę zacząć się zmieniać. I druga sprawa, z którą musiałam sie uporać - szacunek do męża, akceptacja jego osobowości.


W związku z tym, wzięłam się za siebie. Ruszyłam się z domu. Więcej sportu, więcej ruchu, czemu mam chodzić po domu w wypchanym dresie? Koniec z narzekaniem, krytykowaniem. Mąż stuka sztućcami? No tak, ale za to ma ładne dłonie. ;) Znowu wcisnęli mu brzydkie pomidory? To będziemy chodzić razem na ryneczek, a jeśli to niemożliwe akurat, to na liście zakupów, piszę mu: ładne, twarde pomidory, bez czarnych plamek. I po problemie. Mąż dzwoni, że znowu dzisiaj w domu będzie musiał popracować? Dobrze. Wbiłam gwoździk w ścianę na wysokości jego wzroku, kiedy siedzi przed biurkiem, powiesiłam tam tablicę korkową, a na niej kilkanaście moich najpiękniejszych zdjęć z ostatnich lat. A co, niech widzi, że żonka oczy ma takie ładne. Niech przypomni sobie, że jestem jego "ślicznostką", jak mnie kiedyś nazywał.

Jednocześnie przestałam nagabywać go: kiedy skończysz, zrób to, zrób tamto. Znowu ręcznik na podłodze, znowu pełno kubków na biurku. Przestałam mówić, mówić, mówić.

Nie podnosiłam ręcznika - musiał się schylać na podłogę, więc zaczął wieszać. Jak skończyły się kubki, to w końcu wziął tacę i przyniósł je wszystkie do kuchni.

Zaczęłam rozumieć: no i co się stanie, jak ten ręcznik będzie na ziemi, co z tego, ze kubki nieumyte. No przecież nie koniec świata. Czy to jest ważne w życiu? Byłam wcześniej taka małostkowa. I nic to nie pomagało. Te kubki wcześniej mówiły do mnie: „sama noś kubki, od tego tu jesteś.” Czułam się lekceważona, że mąż nie dostrzega moich starań, aby w domu było ładnie i czysto. Więc odpychałam go od siebie później. „No tak, narobię się przez cały dzień sprzątaniem po nim, a jemu teraz figle migle w głowie”. Teraz kubki mówią: „przyniósł je tutaj mężczyzna. Jemu jest naprawdę obojętne, czy te kubki tu stoją, czy nie. Odniesie je, kiedy będzie potrzebował czystego.”

I zaakceptowałam „mężczyznowatość” męża.

Zajęłam się sobą. Szukam pracy, odnawiam znajomości.

Zaczął przychodzić do mnie z pytaniem: czemu dzisiaj nie zaszłaś do mnie i nie pomarudziłaś, że znowu siedzę przed komputerem?

Odpowiadam: Bo nie. Masz ochotę - siedź. Ja mam się czym zająć.

Zaczął więc częściej do mnie przychodzić. Interesował się tym, co robię. Zwierzyłam mu się, że myślę o własnym biznesie. Pierwsze pytanie z jego strony: ile na tym można stracić. Zgrzytnęłam zębami, ale nic nie powiedziałam. Cisza sprawiła, że się zreflektował, że powiedział coś nie tak. Wcześniej wywiązałaby się już niepotrzebna dyskusja: no i znowu we mnie nie wierzysz, znowu mnie deprecjonujesz. On by zaprzeczał i po co to?



A tak - wrócił myślą do swoich słów. A potem w ramach udobruchania, pomógł mi znaleźć strony na temat pisania biznesplanu i już w pełni zaangażował się w mój pomysł.

To działa. Jestem lepsza dla niego, ale to jest "lepszość" przy okazji. Ja sama lepiej się czuję z taką nową mną. Bardziej łagodną, przyjacielską, mniej małostkową (cudów nie ma, czasem o coś się przyczepię;)).

Ustaliliśmy (jakoś tak bez ustalania, tak wyszło), że od poniedziałku do piątku, kiedy mąż idzie do pracy i musi wysilać mózg intensywnie przez 8 godzin, śpimy osobno. W weekendy, kiedy można pospać dłużej, śpimy razem. Dwa dni w tygodniu mogę przespać z chrapaniem, dam radę. Kompromis.

I co - raptem okazuje się, że nie musi w pracy siedzieć do 20.00, o 18.00 kończy pracę. Że ma ochotę jeździć ze mną rolkami. Że planuje wakacje. Śmieje się, jest radosny, śpiewa (niestety fałszując, ale co z tego???)

Dzisiaj była taka sytuacja. Stoję w łazience i układam różne tam drobiazgi. On myje zęby. Mówię mu, że przydałaby się półeczka na ścianie i pokazuję mu, gdzie by mogła wisieć. On żartuje, że jak potrzebuję podajnika podczas kąpieli, to może siedzieć i podawać mi to, co chcę. Ja też żartuję i mówię takim tonem oburzonej hrabiny: czy pan zwariował? A on: tak, na twoim punkcie.

I przypominam sobie tę zimną, smutną i ciężką rozmowę sprzed kilku miesięcy, w której nie było widać nadziei. Mąż: "nie wiem, co do ciebie czuję, chyba już nic. nie mam miłych wspomnień. Nasz ślub to była pomyłka". Przypominam sobie, jak się czułam. Samotna, ze świadomością porażki.

A teraz proszę - wariuje na moim punkcie. :))))

Tutaj muszę zaznaczyć dwie rzeczy. Mój mąż jest osobą niewierzącą. Wzięliśmy ślub kościelny, jednak argument o nierozerwalności sakramentu jest dla mojego męża argumentem wziętym z sufitu i raczej nie mającym większego znaczenia. O tyle, że ważny jest dla mnie. Tak więc, w jego przypadku, świadomość tego, że popełniłby grzech, rozstając się ze mną i wiążąc się z inną kobietą, nie istniała. Ale - przy tym wszystkim, jest osoba bardzo prawą i uczciwą. WIEM, że nie zdradziłby mnie, bo ma po prostu takie zasady. Owszem, zakończyłby związek ze mną i wszedł w nowy - tutaj jak wiadomo pewnym być nie można. Jednak nic za plecami. Czemu to piszę? No bo wiedziałam, że rozmowy na ten temat, na temat nierozerwalności związku małżeńskiego nic tu nie pomogą. Dlatego wcześniej pisałam o tym, że tak lekko mąż tutaj rzucił kwestię rozstania.


Wiadomo, że czasem coś nie wychodzi, są lepsze i gorsze dni, ale często czuję, że jestem szczęśliwa, za co Bogu dziękuję każdego dnia. Dziękuję też, że w odpowiednim czasie skierował moje kroki na to forum.

Zdaję sobie sprawę, że gdyby mój mąż odszedł ode mnie, związał się z inną, gdyby pił, bił, oszukiwał, był chamski, wredny - byłoby o wiele trudniej wcielić te wszystkie rady w życie. Po prostu oboje się zagubiliśmy, raniąc się na co dzień, ale z Bożą pomocą jakoś uniknęliśmy nieszczęścia. Historie ludzi tutaj przedstawiane, dały mi jakieś tło, punkt odniesienia. Szukałam podobieństw i czerpałam garściami.

Ktoś powie: no tak, czepiała się o takie duperele, kubki, ręczniki, brzydkie pomidory i dziwi się, że facet nie wytrzymał.

Coś w tym jest. A jednak - drobiazgi nakręcają spiralę. To jak efekt domina.

Chrapanie - >osobne sypialnie -> oddalenie -> samotność -> zdrada?

Krytyka -> narzekanie -> poczucie krzywdy -> koleżanka z pracy, która się zachwyca wszystkim ->zdrada?

Odrzucenie -> samowystarczalność -> brak zaufania - > poczucie "jestem niepotrzebny" -> koleżanka: jesteś potrzebny - zdrada?

I tak dalej. Ja też uważałam, że jestem dobrą żoną, a mąż nie docenia, bałagani, nie szanuje mojej pracy, traktuje mnie powierzchownie, bywa złośliwy, często deprecjonuje moje osiągnięcia. I trudno mi było pierwszej coś zdziałać. Ale ktoś musi być pierwszy.


Może upraszczam - no ale kiedyś to musi mieć swój początek. Dwoje ludzie bierze ślub przecież nie z zamiarem rozwodu, z zamiarem zdradzania - tylko z zamiarem jak najdłuższego trwania razem - do śmierci. I z chęci bycia szczęśliwym. Potem szukają tego szczęścia - czasem depcząc innych...

A co po drodze...to już inna sprawa.

Mam kochanego i mądrego mężczyznę, który zatrzymał się w odpowiednim momencie i zaczął rozmowę o nas "przed" , a nie "po". Być może w wielu przypadkach to nie zadziała, nie wiem. Ja tylko opisałam, jak to zadziałało u mnie.


Reasumując - nie mówiłam: musimy robić więcej rzeczy razem. Chodź "coś" porobimy? No tak, ale co? Nie wypytywałam: to co z nami będzie?

Stałam się taka, aby ON SAM chciał spędzać ze mną czas. Tak jak kiedyś. Jeśli go przez pierwsze pół dnia krytykowałam za to i owo, to jakim cudem miał zachcieć spędzić jeszcze wieczór z zołzą.

Otworzyłam się na niego. Musiałam sobie przypomnieć, jakie ma zainteresowania, co lubi robić, czy ja tez mogę to polubić. Wiedziałam, że lubi gry planszowe, wyszukałam sklep z takimi grami i pokazałam mu, sugerując, że moglibyśmy sobie kupić coś na zimowe wieczory. Znajduję ciekawy film, proponuję (i stawiam talerz kolorowych kanapek) na stole. ;) Przyjdzie to przyjdzie, a jak nie, to nie. Od czegoś trzeba zacząć. Chcę, aby się czuł ze mną swobodnie, miło, bez przymusu. To nie trwało kilka dni, ani nawet tygodni. To był dłuższy proces. To tylko w tym jednym poście tak wygląda, że było prosto i łatwo.

Na pewno z początku mój mąż nie dowierzał tej zmianie. Może myślał, że jest to chwilowe. Ale ja robiłam swoje. Już na niego się nie oglądałam, nie czekałam. Sam przyszedł. I co, też fajnie. No tak było u mnie...

Mikiwojt, mąż mówi Ci, że krępujesz go w towarzystwie - coś robisz nie tak? Może krytyka przy innych? Może podważasz jego słowa przy innych? Może karcisz go wzrokiem czy słowem za jakieś zachowanie (zbyt głośny śmiech np). Może kurczowo stoisz obok niego, nie pozwalając mu swobodnie odetchnąć? Może nic nie robisz nic takiego, ale mąż czuje się skrępowany, bo wie, że po przyjściu do domu zaczniesz coś wypominać, co było na spotkaniu, oceniać itd? No coś musi być na rzeczy - jeśli wykluczasz to, że chce iść sam, bo np ma kogoś.

Na pewno - nie nalegaj, nie twórz sztucznych sytuacji: „a teraz przez dwie godziny będziemy coś robić razem.” Ja nie pytałam: chcesz spędzać ze mną czas? Po prostu zmieniłam „taktykę”. Mniej gadania, ględzenia, więcej uśmiechu (najpierw do siebie, a co – nie zasługujesz?). Jakoś czułam, że takie „sztuczne” wyciąganie męża sprzed komputera do wspólnych zajęć może być dobre na krótką metę. On się będzie męczył, albo robił to z obowiązku (ok., posiedzę z żoną te 78 minut, ale potem zaraz idę.)


Ważny jest tez charakter męża. Wiesz, jednemu trzeba pokazać, jak można ciekawie spędzać czas, innemu podsunąć lektury, a są takie przypadki, kiedy to Ty możesz wybrać, co mogłabyś robić z mężem, bo tyle ma pasji i zainteresowań.

Są dzieci, więc jest duże pole do popisu.

Pamiętam z dzieciństwa taką scenę. Tato – „od spraw technicznych” instalował aparat do wyświetlania bajek na kliszach, mama robiła przekąski, a dzieci (było nas troje) układały poduchy do siedzenia. Potem gasiliśmy światło, tato wyświetlał bajki i razem z mamą czytali nam je, zmieniając głosy. Zapach rozgrzanych klisz i poczucie bezpieczeństwa. To pamiętam.

Może takie zabawy z dziećmi, gdzie „niezbędna” jest pomoc taty. Np. wiadomo, że tato najlepiej na świecie umie zbudować domek z koca i krzeseł, zrobi latawiec itd.

Może też forma zaproszenia do zabawy. Co lepiej brzmi: „no weź zostaw ten komputer i zajmij się w końcu dziećmi, zrób im jakiś latawiec, wymyśl coś” czy „ chodź zrobimy dzieciom psikusa (tu podajesz psikusa)”, albo „wymyśliłam dzieciom zabawę w piratów, ale potrzebna mi jest mapa ze wskazówkami, jak dojść do skarbu, może byś ją narysował? Ty tak ładnie rysujesz.”



I jeszcze przypomniał mi się sposób, jak odbudowywać bliskość.

Rysowanie na plecach przed snem i zgadywanki, co się narysowało.
Wiem, to trochę dziecinne, ale można tutaj naprawdę pokazać swoje poczucie humoru, powygłupiać się, rysując skomplikowany rysunek, którego nie jest w stanie odgadnąć (np. czerwony kubek z wyszczerbionym brzegiem, dama z jamniczką ). Rysunki mogą być frywolne. Np. „nie wiesz, co to jest? Jak to – długie, ładne i gładkie – nogi Twojej żonki. Coś w tym stylu. ;)
To znakomicie odpręża. Mąż twierdzi, że po rysowankach zawsze lepiej mu się śpi. ;) No i czułe drapanie po plecach, chyba każdy lubi. :)))
 
 
Nirwanna
[Usunięty]

Wysłany: 2009-04-29, 07:25   

Katarzyno, to po prostu tak piękne, fantastyczne świadectwo, że aż mnie zatkało :shock: Ja też chcę się tak przemieniać! Panie, dopomóż mi w tym.... :-)
 
 
Małgosia
[Usunięty]

Wysłany: 2009-04-29, 09:13   

Piekne świadectwo, katarzyno, powiem adminowi, żeby umieścił je w dziale "świadectwa" :-) :-) :-)
Ściskam
 
 
doro
[Usunięty]

Wysłany: 2009-04-29, 09:44   

Katarzyno, już od twego pierwszego postu czułam nasze podobieństwo...:) super z ciebie babka! cieszę się ze udało sie wam odbudować więź! z małymi zmianami ;) twoja historia to również moja... też zabrałam sie za siebie, też odpusciłam wiele i też na nowo rozkwitnęliśmy oboje:)niech wam Pan błogosławi!
 
 
Mikiwojt
[Usunięty]

Wysłany: 2009-04-29, 09:55   

Kasiek,
no to mamy odpowiedz od Katarzyny co robić, bardzo piękne słowa...

Katarzyno,
no cóż... większość z tych powodów, które wymieniłaś do tego by mąż powiedział że go krępuję jest prawdziwych. Dziękuję Bogu za spotkanie tu Was i za twoje świadectwo...
My niestety kłóciliśmy się wiele razy...ale zawsze potem było milczenie i po jakimś czasie rozchodziło się po kościach... i znów rozmawialiśmy ale nigdy o tym co naprawdę pod tą kłótnią się kryło.
Mój mąż nie jest w stanie tak otworzyć się jak twój choćby nie wiem jak źle było... nie rozmawiało się o tym co ktoś czuje u niego w domu... nie umie tego i każda moja próba rozmowy o uczuciach kończyła się stwierdzeniem, że uprawiam analizę psychologiczną a on takiej poddawał się nie będzie. Jest osobą bardzo zamkniętą w sobie ze względu na niepełnosprawność i roszczeniową (stąd poczucie wykorzystywania u mnie). Do tego pije i jeszcze kilka innych rzeczy.. suma sumarum w moich oczach nauczono go, ze musi być kochany ale on nie musi się starać nikogo kochać...
dzięki temu forum poszłam do psychologa i na spotkania Al-anon (dziękuję nałogu :-) )). Tęsknię za nimi i czekam bo tam nie tracę kontaktu z praca nad sobą. Na tym forum dowiedziałam się, ze muszę zacząć od siebie (kiedyś cały czas pytałam "a dlaczego nie on, dlaczego nie ty mężu").
Zgadzam się z Tobą Katarzyno, że siebie nie oszukasz. Samemu trzeba też znaleźć drogę do zmiany siebie. Jestem niecierpliwa i wiem, że to będzie dla mnie proces bolesny ale utrzymuje mnie myśl, ze Pan Bóg był świadkiem naszego ślubu i że chce dla nas dobrze.
Też śpimy osobno. zaczęło się od tego, że ktoś musiał spać z maluchem... teraz to już standard, że się nie spotykamy (inna sprawa, ze zawsze było mu trudno mnie po prostu przytulić). Zmęczenie nie odgrywa tu takiej roli ale jest tak jakby stała niewidzialna ściana między nami. Czasem sobie myślę, że wg. niego ja nie akceptuję jego niepełnosprawności (co po części jest prawdą) ale też, że on nie akceptuje mojej powierzchowności (nigdy mi nie powiedział, że jestem ładna, przeciwnie wyglądam dla niego jak... no cóż). Jest wyczulony na piękno i powierzchowność a jednocześnie jakby nie chciała zauważyć że jest okaleczony i ten żal przenosi na mnie.

Mąż nigdy się tak nie otworzy, jak twój. Ja zaś nie chcę zaczynać pierwsza bo boję się, że nie będzie chciał słuchać tego co myślę i czuję. Tak szczera rozmowa nie wchodzi w rachubę. czasem zastanawiam się czy w ogóle jest potrzebna.

Zaczęłam pracę nad sobą i nie krytykuję choć ciężkie to dla mnie kiedy przychodzi z meczu i siada do laptopa z piwem nie pytając nawet jak się dziecko czuje (a ma gorączkę). nie pytam o której wróci bo zawsze twierdził, że to jego sprawa.

Masz rację Katarzyno, że trzeba przypominać sobie dobre chwile i znów zacząć szanować siebie i męża. Trzeba jeszcze wiedzieć czy chcę się go kochać (ja teraz nie wiem i przezywam to co Twój mąż kiedyś).

co do kubków, ręczników i innych drobiazgów to nie przeszkadza mu siedzieć przed laptopem kiedy ja te wszystkie rzeczy wykonuję. Nie ma "pomogę Ci, usiądź i odpocznij", nie ma "ja to zrobię". Raczej jest omijanie mnie wzrokiem jeśli nie daj Boże zasłaniam mu w czasie prac domowych telewizor. Owszem czasem coś chce za mnie zrobić ale koniec jest taki że to nie jest zrobione.
Nie proszę już go o nic. Radzę sobie jak mogę tylko czasem łzy cisną się do oczu kiedy czuję się samotna w tym wszystkim, nawet w radościach.. i kiedy dziecko pyta gdzie tata a ja naprawdę nie wiem. Życie "obok" jest bardzo bolesne.

W moim związku jest jeszcze teściowa, która nie pozwala synkowi dorosną i zagłaskuje mnie i moje dziecko nawet jeśli ja tego nie chcę. Strasznie mnie to męczy a nie chce powiedzieć o tym mężowi bo oczywiście on stanie po jej stronie.


Chciałabym odbyć taką rozmowę ale bez oskarżania go tylko chciałabym mu powiedzieć co czuję, ale nie wiem czy jest sens...
Póki co nie mam dobrej metody na wspólne bycie razem. Pocieszam się faktem, że może nasze serca zostaną odmienione. Może moja praca nad sobą coś pomoże. Może jakieś książki, dobre słowo, Wy na forum...


ps. wczoraj czytałam słowo na każdy dzień z Biblii i jest też o przyznawaniu się do swoich grzechów. Pociecha była tak:"Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni jesteście..."
Chcę wierzyć, że Pan Bóg trzyma nad nami rękę..
 
 
Małgosia
[Usunięty]

Wysłany: 2009-04-29, 11:12   

katarzyno74, ja Cię bardzo proszę, nie odchodź od nas, bądź z nami, bo twoje świadectwo jest b. ważne :-)
 
 
Agnieszka
[Usunięty]

Wysłany: 2009-04-29, 13:46   

Wspaniale świadectwo. Mądra kobieta :-> Apropos tych lektur, chwala Bogu za tych wszystkich ludzi , któryz piszą te mądrę ksiązki i za tych wszytkich , którzy je czytaja i podaja dalej . Ostanio dostałam cynk o nowej , świetnej ksiązce , mówiącej o róznicach "Miłośc i szacunek" Mocno rozwinięty jest tam temat sposobów okazywania mężczyznie szacunku bądz tez własnie nieświadomego nieokazywania.A jak wiadomo wyrażanie uczuć kobiecie to mówienie i okazywanie miłości a męzczyznie szacunku..
 
 
Mirela
[Usunięty]

Wysłany: 2009-04-29, 14:13   

Dziękuję za wspaniałe świadectwo :)
Pozdrawiam;)
 
 
Justyna1
[Usunięty]

Wysłany: 2009-04-29, 18:55   

Dziekuje za przepiekne swiadectwo!
 
 
EL.
[Usunięty]

Wysłany: 2009-04-29, 19:24   

Katarzyno, Chwała Panu !! EL.
 
 
NORBERT
[Usunięty]

Wysłany: 2009-04-29, 21:01   

katarzyno 74 -jako facet jestem osłupiały,az dech w piersiach odbiera.
Składam pokłon piekne swiadectwo-BARDZO MADRA I KOCHAJACA z Ciebie kobieta.
............?????
 
 
Niepoprawna
[Usunięty]

Wysłany: 2009-04-29, 21:08   

Ja się popłakałam :cry:
Włączyło się moje chciejstwo... tak bym chciała, żeby mój mąż mieszkał w domu, żebym miała możliwość pracowania nad związkiem. Pozostała mi tylko praca nad sobą.
 
 
kasia1
[Usunięty]

Wysłany: 2009-04-30, 07:09   

To wielka radość czytać takie świadectwo :-)
Niech Wam Bóg błogosławi...
 
 
nałóg
[Usunięty]

Wysłany: 2009-04-30, 07:51   

Katarzyna............... jesteś kolejna osobą na forum i w zyciu realnym ,która odnosi sukces ,która dołączyłą do tych co wygrali ze sobą ,ze swoimi słabociami,z pychą ,z egocentryzmem,z indywidalizmem poprzez spojrzenie w siebie i na siebie.Poprzez spojrzenie na siebie przez pryzmat swojego 'JA' i przerwanie patrzenia poprzez własne "MNIE".
Takie spojrzenie dało Ci szansę na zmianę siebie i rozpoczęcie pracy od siebie.
Zmiany w Tobie spowodowały zmiany u męża.
Gratuluje zdrowego podejścia do Waszego małżństwa i komunikacji w nim.
Jesteś gwiazdą dla tych wszystkich co sie borykają z kryzysem,ale tez i gwiazdą dla tych co sa przez lub po ktryzysie ,ale i dla tych co uważają że nie maja kryzysu a tylko małżonek jest winien.

Dzięukje Ci za to ,że podzieliłąś sie swoim doświadczeniem.Wiele ważnych spstrzeżeń biore od Ciebie.
Zwyciężył zdrowy rozsądek i chęć spojrzenia na siebie.

Dziękuję i Pogody Ducha
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 10