Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
|
Budowanie pozytywnych relacji w rodzinie |
Autor |
Wiadomość |
kinga2 [Usunięty]
|
Wysłany: 2010-02-17, 22:41 Budowanie pozytywnych relacji w rodzinie
|
|
|
Budowanie pozytywnych relacji w rodzinie
ks. Piotr Klein - psycholog ,dyrektor Katolickiego Ośrodka Psychologiczno-Pastoralnego ,,Cyrenejczyk" w Toruniu
http://www.radiomaryja.pl/audycje.php?id=14849 |
|
|
|
|
kinga2 [Usunięty]
|
Wysłany: 2010-03-03, 14:03
|
|
|
Udane małżeństwo – dlaczego po ślubie zmieniają się oczekiwania?
„I żyli długo i szczęśliwie…” – takie zakończenie w realnym życiu zdarza się coraz rzadziej. Co powoduje, że udane małżeństwo (lub takie, które miało wszelkie zadatki, by udanym się stać), przekształca się w krzyczącą na siebie parę, pełną frustracji wobec siebie nawzajem? Jak to się dzieje, że z pary, która świata poza sobą nie widziała, małżonkowie przekształcają się w parę, która nie może na siebie patrzeć? Wszystkiemu winne są oczekiwania oraz ich zmiana po zawiązaniu węzła małżeńskiego.
Czego oczekujemy od partnera kiedy jeszcze jesteśmy na etapie randkowania? Otóż wtedy najważniejsze dla nas jest to, aby partner wspierał nasze nadzieje i aspiracje związane z naszym rozwojem jako człowieka. Mówiąc prościej, chcemy, aby wspierał nas w naszych dążeniach do lepszej pracy (i akceptował jej charakter), aby pozwalał i dawał przestrzeń na rozwój i realizację naszych pasji, aby nas nie ograniczał, lecz kibicował nam w osiąganiu kolejnych szczebli naszego rozwoju. Spełnianie przez partnera tych oczekiwań jest dobrym predyktorem zarówno szczęścia na etapie randkowania jak i szczęścia na etapie małżeństwa.
Aby jednak stworzyć udane małżeństwo nie wystarczy spełnianie oczekiwań związanych z rozwojem. Po stworzeniu wspólnego domu, obaj partnerzy zaczynają bowiem oczekiwać jeszcze jednej rzeczy – wsparcia w wypełnianiu ważnych obowiązków i nakazów związanych z „byciem rodziną”. Co to konkretnie oznacza? Otóż właśnie tu jest problem, bowiem dla różnych ludzi oznacza to co innego i jeśli nie dogadamy tego przed ślubem, potem może okazać się, że nasze oczekiwania nie zostaną spełnione przez partnera, czyli nie będzie on (czy ona) wspierać nas w naszej wizji budowania małżeństwa, bo jego / jej wizja, będzie inna.
Najprościej będzie na przykładzie: Załóżmy, że mężczyzna wyniósł z domu potrzebę zapewnienia bytu materialnego rodzinie. Mężczyzna ma pracować i przynosić do domu pieniądze. Jego żona, nie ma takiej wizji małżeństwa – według niej, każdy z małżonków może pracować w podobnym zakresie. Żona awansuje więc w pracy i zarabia więcej niż mąż. Według niej, nie ma problemu – rodzina ma większe dochody. Jej mąż ma jednak poczucie nie wypełniania nakazu bycia żywicielem rodziny – co zwrotnie wpływa na zmniejszenie poczucia jego szczęścia oraz obniżenie satysfakcji z małżeństwa.
Kiedy para jest na etapie randek, partnerzy mogą pokazywać swoje oddanie i wsparcie wobec drugiej osoby – partner wspiera partnerkę w jej aspiracjach zawodowych, partnerka daje partnerowi przestrzeń na realizowanie jego hobby. Po ślubie, ważne staje się jednak wypełnianie powinności związanych z małżeństwem – mąż wspiera żonę w ambicjach, ale do tej granicy, do której nie zaczyna ona zarabiać więcej, żona pozwala mężowi na realizację hobby o ile nie kosztuje ono zbyt dużo, nie zabiera czasu i nie powoduje, że mąż przedkłada hobby nad obiad u teściowej.
Aby małżeństwo było udane, konieczne jest zdobycie informacji na temat tego, w jaki sposób (i czy) partner będzie wspierał nas nie tylko w realizacji naszych aspiracji, ale również w zakresie tworzenia domu i rodziny. Jak się tego dowiedzieć? Rozmawiając z partnerem, obserwując wzorce, które wyniósł z domu lub „testując” się poprzez wspólne mieszkanie przed ślubem.
materiał ze strony
http://www.emocje.net.pl/...na-oczekiwania/ |
|
|
|
|
kinga2 [Usunięty]
|
|
|
|
|
kinga2 [Usunięty]
|
|
|
|
|
kinga2 [Usunięty]
|
Wysłany: 2011-01-05, 16:35
|
|
|
Iwona Siudak
Budowanie pozytywnych więzi w rodzinie
Spraw Panie, abyśmy mogli nie tyle szukać pociechy, co pociechę dawać
Nie tyle szukać zrozumienia, co rozumieć
Nie tyle szukać miłości, co kochać
Albowiem dając – otrzymujemy.
Rodzina to wspólnota osób związanych bliskimi więzami, o dużej częstotliwości kontaktów. Duvall, autor teorii funkcjonowania rodziny, wymienia osiem faz cyklu życia rodziny:
Małżeństwo (początkowo bez dzieci, do czasu pojawienia się ich). Faza ta zwykle trwa do dwóch lat.
Rodzina wychowująca małe dzieci do 3 roku życia (rodzice przyjmują rolę opiekunów).
Rodzina z dziećmi w wieku przedszkolnym (3-6 rok życia).
Rodzna z dziećmi w wieku szkolnym (7- 13 rok życia); faza ta trwa zwykle 7 lat.
Rodzina z dorastającymi dziećmi (13-19 lat); faza trwa około 7 lat.
Rodzina z dziećmi opuszczającymi dom, faza trwa do 8 lat.
Stadium pustego gniazda – czas trwania tej fazy to ok.15 lat.
Starzejący się rodzice (aż do śmierci obojga) faza trwa 10-15 lat.
cały tekst tu:
http://www.psychologia.ne...l.php?level=407 |
|
|
|
|
Jarek321 [Usunięty]
|
Wysłany: 2011-01-14, 13:31
|
|
|
Rodzice, powołanie i wychowanie
Żadne dziecko nie zostało stworzone na obraz i podobieństwo swoich rodziców
Jednym z ważnych zadań rodziców jest towarzyszenie swoim dzieciom w odkrywaniu powołania w taki sposób, by nie sugerować synom czy córkom czegokolwiek w tym względzie. Do dziś jestem wdzięczny mojej mamie za to, że dopiero po moich święceniach kapłańskich powiedziała mi o tym, że prosiła Boga, by jeden z jej synów został księdzem. Jan Paweł II wielokrotnie przypominał chrześcijańskim rodzicom o tym, by wspierali swe dzieci na drodze dorastania do powołania. Pragnę zwrócić się do was, rodzice chrześcijańscy, aby zachęcić was, byście byli blisko waszych synów i córek. Nie pozostawiajcie ich samotnych w obliczu wielkich decyzji wieku dorastania. Pomóżcie im, by nie ulegli pokusie szukania jedynie dobrobytu materialnego i kierujcie ich ku prawdziwej radości, tej duchowej (Orędzie na Tydzień Modlitw o Powołania, 2001). Jan Paweł II podkreślał jakże ważny fakt, że rodziny odgrywają rolę decydującą o przyszłości powołań. Świętość miłości małżeńskiej, harmonia życia rodzinnego, duch wiary w rozwiązywaniu codziennych problemów życia, otwartość na innych, zwłaszcza na biednych, uczestnictwo w życiu wspólnoty wierzących, stanowią właściwe środowisko dla odkrywania Bożego powołania i dla jego wielkodusznej realizacji ze strony dzieci (Orędzie, 2002).
Życie jest darem otrzymanym
To właśnie w rodzinie młodzi ludzie powinni odkryć, że każdy z nich jest powołany do wielkiej miłości niezależnie od tego, czy będą ją realizowali jako świeccy, czy też jako osoby duchowne. Rodziny, w których młodzi doświadczają tego, że są nieodwołalnie i bezwarunkowo kochani i w których uczą się odpowiedzialnie kochać, stają się urodzajną glebą powołań. Istotnym zadaniem rodziców jest upewnianie dorastających dzieci o tym, że życie jest darem otrzymanym, który z samej swej natury jest zaproszeniem do tego, by stać się darem ofiarowanym. Rolą rodziców jest wyjaśnianie, że miłość do Boga i do bliźniego oznacza pełnię rozwoju człowieka i prowadzi do trwałej radości.
Równie ważnym zadaniem rodziców jest pomaganie synom i córkom, by stawali się zdolni do podjęcia decyzji na całe życie, a nie tylko do krótkoterminowych zobowiązań, opartych na chwilowym zapale czy na zauroczeniu emocjonalnym.
Prowadzać do Jezusa swoje dzieci
Wzorem do naśladowania dla wszystkich rodziców jest postawa św. Andrzeja Apostoła, który przyprowadza do Chrystusa swego brata. Andrzej nie domyśla się nawet, jak niezwykłe powołanie otrzyma Piotr od Jezusa. Podobnie rodzice powinni wskazywać na Chrystusa i z cierpliwością przyprowadzać do Niego swoje dzieci. A wtedy - ze zdumieniem przekonają się, że ich dzieci odkryją powołania przewyższające najśmielsze oczekiwania rodziców.
Aby rodzice mogli pomagać dzieciom w trafnym odkryciu i w dojrzałej realizacji otrzymanego powołania, sami potrzebują stałego wzrostu w dojrzałości i budowania coraz bardziej pogłębionej więzi z Chrystusem.
Szczególne znaczenie ma tu regularna Eucharystia i osobista modlitwa, lektura Pisma Świętego i sakrament pojednania, korzystanie z katechezy dla dorosłych, rekolekcje parafialne, włączenie się w ruchy formacyjne. Dojrzali rodzice wiedzą o tym, że istotą wychowania chrześcijańskiego nie są nakazy czy zakazy, lecz umiejętność fascynowania dzieci i młodzieży perspektywą życia w świętości, czyli perspektywą życia w prawdzie, wolności i miłości! Być odpowiedzialnym rodzicem to nie tylko dojrzale kochać własne dzieci, ale także pomagać im w tym, by również one uczyły się kochać w podobnie dojrzały sposób.
Dorastanie do świętości
Wychowanie w rodzinie według pedagogii Ewangelii oznacza, że największym marzeniem rodziców jest wspólne z dziećmi dorastanie do świętości. Tacy rodzice nie szczędzą dzieciom serca ani czasu. Codziennie znajdują okazję, by rozmawiać z nimi na tematy, które pomagają dzieciom wypływać na głębię dobra, prawdy i piękna.
Dojrzali rodzice wiedzą o tym, że nie jest możliwe wychowanie "zaoczne"! Formowanie wartościowych postaw dokonuje się zawsze za pomocą spotkań twarzą w twarz. Być rodzicem to całymi dniami, miesiącami i latami rozmawiać z dziećmi o sztuce życia. To uczyć ich w prawy sposób myśleć, kochać oraz decydować. To odpowiadać na wszystkie ich pytania. Także na te pytania i wątpliwości, które dzieci stawiają za pomocą milczenia, a czasem w formie buntu czy agresji. Być rodzicem to proponować dzieciom – a najpierw samemu sobie! – wyłącznie optymalną, czyli ewangeliczną drogę życia.
Niektórzy rodzice obawiają się tego, że wychowując dzieci zgodnie z zasadami Ewangelii "skazują" je na to, że staną się one w przyszłości ofiarą ludzi niewychowanych i nieszlachetnych. Tego typu obawy są zbędne, gdyż wynikają z niezrozumienia istoty wychowania według pedagogii Ewangelii. Otóż dziecko, rzeczywiście wychowane na wzór słów i czynów Chrystusa, nie będzie nigdy krzywdzić innych ludzi, ale też nie będzie pozwalać innym na to, by było przez nich krzywdzone. W dorosłym życiu będzie odnosiło się ono do innych z miłością i szacunkiem, ale bez naiwności. Tę właśnie mądrość wychowania podkreśla Jezus wtedy, gdy podaje najkrótsza definicję chrześcijanina: Bądźcie roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie (Mt 10,16). Ci rodzice, którzy są wierni własnemu powołaniu, którzy przyprowadzają swoje dzieci do Boga i którzy uczą swych synów i córki naśladowania Chrystusa, czyli dorastania do świętości, w najbardziej owocny sposób pomagają dzieciom w przypatrywaniu się otrzymanemu powołaniu oraz w radosnym wypełnieniu tegoż powołania.
Wtórne wobec powołania
Mądrzy rodzice pomagają swym dzieciom w dorastaniu do każdego powołania, jakie Bóg podpowie ich synom czy córkom.
Zdarza się czasem tak, że rodzice księży czy osób konsekrowanych mają poczucie wyższości, gdyż sądzą, że ich dzieci obrały stan "wyższej doskonałości". Tymczasem w Kościele nie ma stanów "wyższych" i "niższych", gdyż wszyscy powołani jesteśmy do życia w tej samej, świętej miłości. Drugi błąd, który grozi rodzicom księży czy sióstr zakonnych, to postawa przeciwna, a zatem przekonanie, że dokonali oni czegoś niezwykłego, bo "poświęcili" swoje dzieci Bogu. Tymczasem dzieci nie są nigdy własnością rodziców, więc rodzice – choćby chcieli – nie mogliby swoich dzieci nikomu ani niczemu "poświęcić"!
Bycie darem dla Boga i dla bliźnich w takim samym stopniu – chociaż w inaczej wyrażanej formie – odnosi się zarówno do małżeństwa i rodziny, jak do kapłaństwa czy życia konsekrowanego.
Zadaniem chrześcijańskich rodziców jest fascynowanie swoich dzieci życiem w świętej miłości, niezależnie od tego, jakie Bóg podpowie im specyficzne drogi życia. Istotnym zadaniem rodziców jest też przypominanie dzieciom i młodzieży o tym, że wykształcenie, praca zawodowa czy dobra pozycja społeczna nikomu nie wystarczy do szczęścia! To wszystko jest wtórne wobec powołania. Powołanie to stawanie się najpiękniejszą, najbardziej Bożą wersją samego siebie. Właśnie dlatego każde powołanie może być właściwie odczytane i wiernie zrealizowane jedynie przez tych, którzy trwają w serdecznej przyjaźni z Bogiem i aktywnie uczestniczą w życiu Kościoła.
ks. Marek Dziewiecki
źródło artykułu - katolik.pl |
|
|
|
|
kinga2 [Usunięty]
|
|
|
|
|
kinga2 [Usunięty]
|
|
|
|
|
kinga2 [Usunięty]
|
Wysłany: 2011-02-19, 12:54
|
|
|
Rozstanie – owoc dojrzałej miłości
Adopcja miłości
Istnieje sakrament małżeństwa, ale nie istnieje sakrament rodzicielstwa. Bóg oddaje rodzicom dzieci w adopcję miłości po to, by rodzice nauczyli je kochać i przygotowali do założenia w przyszłości własnej szczęśliwej rodziny.
Kiedy dorastający syn czy córka pogodnie opuszczają dom rodzinny, nie tracąc więzi miłości z rodzicami, to taka sytuacja jest błogosławieństwem dla wszystkich. Kiedy natomiast rodzice nie kochają siebie nawzajem wystarczająco lub gdy nie potrafili wychować dzieci w mądry sposób, wtedy zarówno rodzice, jak też ich dorastające dzieci mają poważne problemy z dojrzałym przeżywaniem koniecznego przecież rozstania.
Skrajności...
Pierwsza skrajna postawa rodziców - to emocjonalne odrzucenie dziecka, a druga - to dążenie do psychicznego uwięzienia syna czy córki. Odrzucenie oznacza, że rodzice okazywali dziecku zbyt mało miłości i czułości, a przez to dziecko czuło się obco we własnym domu. Takie dziecko może wprawdzie swobodnie opuścić dom rodzinny, ale ma trudności w założeniu własnej szczęśliwej rodziny, gdyż trudno mu uwierzyć w miłość. Druga skrajność zachodzi w sytuacji, kiedy rodzice przyjmują swe dzieci z miłością i troską, ale nie zgadzają się na ich odejście. Więzi rodzicielskie stają się wtedy toksyczne. Niedojrzali i nieszczęśliwi rodzice czynią wszystko, by wyrobić u dorastającego dziecka poczucie zagrożenia przed światem ("tylko z nami możesz być szczęśliwy") i starają się wzbudzić w nim poczucie winy ("jeśli opuścisz dom, to wyrządzisz nam wielką krzywdę").
Z kolei typowym błędem ze strony dorastających dzieci jest bunt wobec rodziców i ucieczka z domu albo przeciwnie - lęk przed odejściem, poczucie bezradności w obliczu wyzwań dorosłości i egoistyczne "przyssanie się" do rodziców. Bunt może przybierać różne formy: od agresji słownej i unikania osobistych rozmów z rodzicami, aż do ucieczki z domu oraz agresji fizycznej i nienawiści wobec rodziców. Nawet jeśli rodzice popełnili wiele błędów, to zwykle bunt dziecka kończy się przysłowiową wpadką z deszczu pod rynnę. Nieszczęśliwe dzieci mają bowiem tendencję do tego, by w swym dorosłym życiu łączyć się z ludźmi, którzy albo są również nieszczęśliwi, albo są egoistami szukającymi naiwnej ofiary po to, by żyć jej kosztem.
Druga skrajna postawa nastolatków, to niezdolność do opuszczenia domu rodzinnego, pozostawanie w sytuacji "wiecznego dziecka", zalęknionego perspektywą samodzielności i koniecznością podejmowania obowiązków, jakie niesie samodzielne życie. Coraz częściej pozostawanie dorosłych już dzieci w domu rodzinnym jest przejawem wygodnictwa, bo przecież wygodnie jest żyć na koszt rodziców i ciągle uchodzić za "nastolatka".
Unikanie skrajności
Uniknięcie powyższych skrajności zależy zwykle bardziej od rodziców niż od dzieci. Harmonijne rozstanie jest możliwe wówczas, gdy rodzice respektują podstawowe zasady w odniesieniu do dzieci. Zasada pierwsza brzmi: dziecko nie jest własnością rodziców! Nie jest polisą ubezpieczeniową, która ma zapewnić rodzicom pogodną starość. Radosną jesień życia mogą zapewnić sobie rodzice sami wtedy, gdy nie tylko mądrze wychowują dzieci (aby później cieszyć się ich miłością i szczęściem!), ale kiedy też mąż i żona troszczą się o wzajemną, czułą miłość. Tylko wtedy bowiem mogą być dla siebie źródłem wsparcia i radości w okresie, gdy ich dorosłe już dzieci opuszczą dom rodzinny. Dojrzali rodzice wiedzą o tym, że nadal są kochani przez odchodzące dzieci, ale że sensem życia ich dzieci nie jest "poświęcanie się" rodzicom. Sami wyjaśniają swym córkom czy synom, że gdy założą oni swoje rodziny, to odtąd troska o małżonka i dzieci będzie miała pierwszeństwo przed troską o rodziców. Ewangelia jest w tym względzie jednoznaczna: mężczyzna/kobieta opuści matkę i ojca po to, by złączyć się z ukochaną osobą i założyć własną rodzinę.
Uszczęśliwianie na siłę
Szczęśliwe dzieci szczęśliwych rodziców kochają ojca i matkę także po założeniu własnej rodziny, ale wiedzą, że mogą osobiście opiekować się rodzicami czy teściami na tyle, na ile można to odpowiedzialnie pogodzić z troską o własną rodzinę. Nikt nie jest zobowiązany do tego, by pomagać rodzicom kosztem małżonka i dzieci. Żadne dorosłe dziecko nie powinno "ratować" małżeństwa swoich rodziców w taki sposób, że doprowadza do kryzysu czy rozpadu swego własnego małżeństwa. Małżonkowie, którzy po przyjściu dzieci na świat nadal troszczą się o rozwój wzajemnej miłości, nie mają potrzeby, by zatrzymywać dorastające dzieci dla siebie. Tacy małżonkowie nie boją się tego, co stanie się z nimi, gdy ich synowie i córki opuszczą dom rodzinny. Kochają oni swoje dzieci naprawdę bezinteresownie. Ich dorastające dzieci utrzymują wtedy chętnie serdeczne kontakty ze swymi rodzicami. Młodzi dorośli stronią natomiast od tych rodziców czy teściów, którzy są zaborczy w okazywaniu "miłości" i którzy pragną "uszczęśliwiać" siebie kosztem swych dzieci i ich szczęścia w nowych rodzinach.
Solidny fundament
Ogromną pomocą w pogodnym przeżywaniu fizycznego rozstania i tęsknoty ma wychowanie religijne. Jeśli rodzice i dzieci przeżywają serdeczną przyjaźń z Bogiem, jeśli razem modlą się, jeśli w codziennym życiu kierują się Dekalogiem oraz dążą do świętości, to ich wzajemna miłość ma tak solidny fundament, że nie naruszy jej ani odległość, ani upływ czasu. Mądrze wychowane dzieci opuszczają dom rodzinny bez lęku i poczucia winy. Bez lęku, gdyż nauczyły się od rodziców mądrze myśleć, odpowiedzialnie kochać i solidnie pracować. Bez poczucia winy, gdyż są one pewne tego, że ich rodzice nadal kochają siebie nawzajem i ponieważ widzą, że rodzice są spokojni zarówno o własną przyszłość, jak i o przyszłość dzieci, które dobrze wyposażyli na drogę samodzielnego życia.
ks. Marek Dziewiecki
http://www.katolik.pl/ind...rtykuly&id=2294 |
|
|
|
|
kinga2 [Usunięty]
|
Wysłany: 2011-02-21, 00:14
|
|
|
Szukającym drogi
Nienawidzić ojca i matkę?
Trudno sobie wyobrazić chrześcijanina, który nie odczułby niepokoju wobec tych słów Pana Jezusa: Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem (Łk 14,26).
Owszem, znajdziemy w Ewangeliach słowa podobne: Kto miłuje ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto miłuje syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien (Mt 10,37). Ale te słowa wyrażają coś dla człowieka wierzącego oczywistego. Skoro bowiem Bóg jest Miłością i źródłem wszelkiej miłości w stworzeniach, to jasne, że należy Go kochać na pierwszym miejscu, więcej niż ojca i matkę, i niż rodzone dzieci. Miłość Boga jest miłością źródłową – to ona uzdolnia nas do tego, że potrafimy kochać się wzajemnie. Adam Mickiewicz wyjaśnił to w znanym czterowierszu pt. Źródła:
Mówisz: Niech sobie ludzie nie kochają Boga,
Byle im była cnota i Ojczyzna droga.
Głupiec mówi: Niech sobie źródło wyschnie w górach,
Byleby mi płynęła woda w miejskich rurach.
Słowem, jeśli Boga nie będziemy kochać na pierwszym miejscu, wtedy i nasza miłość do najbliższych będzie okaleczona i czegoś istotnego będzie jej brakowało.
A jest tak dlatego, że Bóg pierwszy nas umiłował. On nie tylko prawdziwie kocha nas wszystkich i każdego z nas odrębnie, ale kocha nas bardziej niż ktokolwiek, więcej niż najbardziej kochająca matka czy ojciec, więcej niż najbardziej oddany mąż czy żona, syn czy córka. To z Boga, z Jego miłości do nas, płynie nasza zdolność do miłości wzajemnej. Gdyby Bóg pierwszy nie ogarnął nas swoją miłością, nie mogłaby zaistnieć miłość między rodzicami i dziećmi ani jakakolwiek inna miłość.
Biblijna uwaga metodologiczna
Ale żeby Pan Jezus zachęcał do nienawiści? I to do nienawiści wobec osób najbliższych? To się nie mieści w głowie! Przecież On głosił miłość powszechną, nakazywał nam kochać nieprzyjaciół, a sam modlił się za własnych morderców, i to w czasie, kiedy oni straszliwie Go krzywdzili!
Warto jednak zauważyć: Nawet przez myśl nam nie przyjdzie, że swoim słowem o nienawiści wobec ojca i matki Pan Jezus chciał zrelatywizować przykazanie miłości bliźniego albo przykazanie "Czcij ojca i matkę" albo że chciał jakoś te przykazania rozmiękczyć. My jedynie – zdezorientowani – pytamy: "O co Ci, Panie Jezu, chodzi, kiedy każesz nam mieć w nienawiści wszystkich naszych bliskich, a nawet i siebie samego?".
Skąd ta nasza intuicyjna pewność, że Pan Jezus nie chciał w najmniejszym stopniu podważać przykazania "Czcij ojca i matkę"? Przypomnijmy najpierw, że On sam poddał się temu przykazaniu, gdy przyjął człowieczeństwo.
Ponadto w trakcie głoszenia Ewangelii Pan Jezus niejeden raz przypominał nam o naszych obowiązkach względem rodziców. Zapytany przez bogatego młodzieńca, jakie przykazania trzeba zachować, żeby osiągnąć życie wieczne, wymienił zarówno przykazanie "Czcij ojca i matkę", jak "Miłuj bliźniego swego jak siebie samego" (por. Mt 19,19). Wcześniej bardzo ostro upomniał faryzeuszów, że pod pozorem ofiary na cele religijne pozbawiają swoich starych rodziców należnego im wsparcia (por. Mt 15,3-6).
Nie tylko jednak Ewangelie, ale całe Pismo Święte – zarówno Stary Testament (por. Wj 20,12; Kpł 19,3; Pwt 5,16; Tob 4,3n; Syr 3,2-16), jak i Listy Apostolskie (por. Ef 6,1-3; Kol 3,30) – zgodnie podkreślają znaczenie przykazania "Czcij ojca i matkę". Otóż jedna z pierwszych zasad metodologicznych odczytywania Pisma Świętego głosi, że poszczególne teksty biblijne należy interpretować w kontekście całego Pisma Świętego. Zasadę tę intuicyjnie przeczuwają nawet ci, którzy nigdy o niej nie słyszeli, i to stąd bierze się nasza pewność, że Pan Jezus niewątpliwie nie chciał podważać przykazania nakazującego nam szacunek wobec naszych rodziców.
Nienawiść ku dobremu
Co wobec tego znaczą słowa, że trzeba nienawidzić ojca i matkę? Zacznijmy od końca. Otóż wzywając nas do nienawiści wobec najbliższych, Pan Jezus powiedział, że każdy z nas powinien mieć w nienawiści również samego siebie. A przecież wiara nas uczy, że każdy z nas jest skarbem dla samego Pana Boga i przedmiotem Jego szczególnej miłości. Zatem jest poza dyskusją, że obrażalibyśmy Pana Boga dosłowną nienawiścią samych siebie. Zresztą miłość samego siebie jest zgodnie z Bożym zamysłem miarą miłości bliźniego: "Kochaj bliźniego swego jak siebie samego".
Mieć w nienawiści siebie samego to znaczy mieć w nienawiści i chcieć z siebie usunąć to wszystko, co we mnie jest niezgodne z Bogiem; to wszystko, co sprawia, że ani samego siebie prawdziwie nie kocham, ani nie umiem jeszcze kochać w pełni prawdziwie moich najbliższych. Jak to nieraz mówili Ojcowie Kościoła: "Czy ty naprawdę kochasz swoje rodzone dzieci, jeśli nie umiesz prawdziwie kochać samego siebie?".
Analogicznie, mieć w nienawiści ojca i matkę, męża i żonę, syna i córkę, w ustach Pana Jezusa znaczy: Staraj się najbliższe ci osoby kochać w taki sposób, żeby to was wszystkich przybliżało do Boga.
Zobaczmy to na konkretnych przykładach. Matka Machabejska miała w takiej błogosławionej nienawiści swoich synów, kiedy dodawała im sił, ażeby wybrali raczej śmierć męczeńską niż apostazję (por. 2 Mch 7,20-29). Z kolei Perpetua, młoda chrześcijanka kartagińska z początku III wieku, wolała bezsilnie patrzeć, jak jej niewierzący ojciec odchodzi od zmysłów na myśl, że jego córka zostanie skazana na śmierć, niż ratować życie i pocieszyć ojca poprzez zaparcie się Chrystusa. Mieć w błogosławionej nienawiści swoich rodziców lub swoje rodzone dzieci oznacza, żeby nie aprobować ich grzechu, żeby nie świadczyć fałszywie na ich korzyść przed sądem, żeby nie szukać ich dobra, jeżeli wiąże się to z cudzą krzywdą, żeby nie poddać się aborcji, nawet jeżeli żąda tego rodzona matka.
Słowem, Pan Jezus wzywa nas do takiej "nienawiści", która wybiera miłość prawdziwą przeciw miłości krótkowzrocznej.
Ochrona przed zaślepiającą mocą miłości
Ażeby odsłonić sens Chrystusowego wezwania do nienawiści nawet własnych rodziców, Ojcowie Kościoła zestawiali je nieraz z Jego nakazem miłości nieprzyjaciół. Przykazanie to ma nas chronić przed zaślepiającą mocą nienawiści. Przed krzywdą wolno nam się bronić, krzywdziciela wolno ukarać, a czynione przez niego zło napiętnować. Ale nie wolno nam go nienawidzić. Trzeba zauważać, że zło, jakie on czyni, to nie jest on cały.
Otóż tak jak słowo o miłowaniu nieprzyjaciół ma nas chronić przed zaślepiającą mocą nienawiści, tak słowo o tym, żeby mieć w nienawiści tych, których najbardziej kochamy, ma nas chronić przed zaślepiającą mocą miłości. To, że kogoś bardzo kocham, nie może oznaczać, że kocham wszystko, co on czyni. Jeśli naprawdę kocham, to bardzo boli mnie zło, jakie czyni osoba przeze mnie kochana. A jeżeli ojciec lub matka, mąż lub żona albo rodzone dziecko, oczekują ode mnie jakiegoś zła, nigdy na to nie pójdę. Tylko wtedy prawdziwie kocham moich najbliższych, jeżeli kocham ich w Bogu.
Zgoda między ludźmi, a szczególnie między ludźmi mieszkającymi w jednym domu i stanowiącymi jedną rodzinę, jest wielkim dobrem i wiele dla tej zgody warto poświęcić. Ale nie jest ona dobrem najwyższym i jest cena, której dla jej osiągnięcia płacić nie wolno. To o tym mówił Pan Jezus w innym, również trudnym swoim pouczeniu: Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam. Odtąd bowiem pięcioro będzie rozdwojonych w jednym domu: troje stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu; ojciec przeciw synowi, a syn przeciw ojcu; matka przeciw córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw synowej, a synowa przeciw teściowej (Łk 12,51-53).
Jacek Salij OP
http://www.katolik.pl/ind...rtykuly&id=2695 |
|
|
|
|
kinga2 [Usunięty]
|
|
|
|
|
kinga2 [Usunięty]
|
|
|
|
|
kinga2 [Usunięty]
|
|
|
|
|
kinga2 [Usunięty]
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
|
Dodaj temat do Ulubionych Wersja do druku
|
| Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 8 |
|
|