To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Odbudowa związku po kryzysie, zdradzie, separacji, rozwodzie - Zdradził, nie żałuje, nie odchodzi

Anonymous - 2016-12-14, 16:58

Hania-żona napisał/a:
Przeczytałam "Purpurową nić" - nie myślałam, że ktoś napisał o mnie książkę ;)
tez przeczytałam....dziękuję Haniu....jestem na etapie przeciecia wszelkich nici łączących mnie z mężem i puszczenie go wolno....czy Pan Bóg zechce kiedyś, żeby on wrócił? Nwm. Wiem tylko tyle, że muszę mężowi i jego kochance wybaczyć. I sobie za współudział w kryzysie. To moja duma i zrzędzenie popchnęły go w kierunku innej kobiety. Ale to on podjął ostateczną decyzję. Ja nie mam na niego wpływu. Mam głęboką nadzieję, że jednak kiedyś Tatuś dotrze do jego serca. Módlcie się za to kochani.
Anonymous - 2016-12-15, 21:18

Nie czekam już dłużej na niego.
Nie umiem na niego patrzeć bez gotowania się w środku.
Sama jestem nędzna, bo co chwilę mu dogryzam.
Cały czas myślałam, że potrafiłabym z nim być, gdyby zerwał romans. Teraz mówi, że zerwał, ale szczerze mówiąc wisi mi to.
Nie wyobrażam sobie życia z tym człowiekiem.

Anonymous - 2016-12-20, 19:34

To jest wydaje mi sie jeden z kolejnych etapow ktore przechodzimy w kryzysie.
Efekt Twego cierpienia, ktorego doświadczyłaś w kryzysie.

Nie wiem ile watków przeczytałaś, ja widzę (obserwując z dystansu i siebie), że na początku zazwyczaj sie mocno biczujemy, chcemy powrotu współmałżonków na zasadach nawet naruszających naszą godność, po jakimś zaś czasie to sie może kończyć.
W miejsce tego mogą sie natomiast pojawić negatywne uczucia - żal, chęć rewanżu, gniew, obojętność.
Wydaje mi sie to zupełnie naturalne, zwłaszcza spoglądając na to co sie działo.

Ważne jednak co z tym zrobisz, bo wydaje mi się, że to Twój obszar, Twoja odpowiedzialność.
Od Ciebie zalezy w co to przekujesz i jak się tym zajmiesz.

A skoro na teraz nie chcesz i nie potrafisz - moze daj sobie czas.
Masz do tego prawo :)
Oddaj to Bogu. On Ci pomoże.

Anonymous - 2016-12-21, 10:38

Pavel,

Trafnie ubrałeś w słowa to, co we mnie siedzi w tym temacie.

Tak sobie myślę, że całe moje kryzysowe mówienie i myślenie: "kocham go, wszystko mu wybaczę, niech tylko wróci" to z miłością nie miało nic wspólnego. To był bardziej strach przed zostaniem samą.

Teraz przychodzi czas na prawdziwą miłość.
Miłość, która jest wyborem i wiernością temu wyborowi.
Niezależnie od tego, czy mąż zostanie z nami, czy odejdzie.

Anonymous - 2016-12-21, 11:34

Hania-żona, Pavel, u mnie jest tak samo.....ogromny deficyt miłości....równy strachowi przed samotnoscia.
Anonymous - 2016-12-21, 11:39

kasedo napisał/a:
u mnie jest tak samo.....ogromny deficyt miłości....równy strachowi przed samotnoscia

Ale po jakimś czasie ten strach mija.
Na szczęście my mamy Boga, który nas nigdy nie opuszcza. Trzeba mu tylko zaufać.
Ufacie przewodnikowi w górach, że Was dobrze prowadzi, ufacie lekarzowi, że Was dobrze leczy? A oni są tylko ludźmi i czasami się mylą. Bóg nie myli się nigdy i wystarczy tylko w niego uwierzyć. Ale wielu woli wierzyć we własne siły. :-(
Dlatego pojawia się strach, bo wiemy, ile my ludzi mamy ograniczeń.

Anonymous - 2016-12-21, 23:02

Ja lekarzom nie ufam. Przewodnikowi juz chyba zaufałbym bardziej.
To co było jednak sednem Twojej wypowiedzi Jacku chciałbym powtórzyć, bo ja również przez długi czas pokładałem zbyt dużą wiarę we własne siły. I szarpałem się jak ryba w sieci.

Zaufanie Bogu i powierzenie mu zarówno nas samych jak i naszych małżeństw - to chyba kluczowe. Nie potrafiłem tego długo zrozumieć, zresztą wątpie, czy i teraz to wystarczająco rozumiem :)
Po prostu wierzę :) Mój rozum nie wszystko musi ogarniać.

W jakiejś przynajmniej części na szczęście dla siebie w końcu udalo mi się to zrobić.
Wiem, dlaczego nawet - poziom mojej bezsilności sięgnął granicy, wszystkie moje ludzkie działania wydawały sie przynosić więcej szkód, niż pożytku, a ból stawał się zbyt trudny do zniesienia.

Po tym, gdy to zrobiłem zniknął przede wszystkim ten paraliżujący strach.
Zaakceptowałem (przynajmniej w jakiejś części) wszystkie możliwe zakończenia kryzysu.

Anonymous - 2016-12-22, 08:59

Pavel napisał/a:
(...)poziom mojej bezsilności sięgnął granicy, wszystkie moje ludzkie działania wydawały sie przynosić więcej szkód, niż pożytku, a ból stawał się zbyt trudny do zniesienia.

Po tym, gdy to zrobiłem zniknął przede wszystkim ten paraliżujący strach.
Zaakceptowałem (przynajmniej w jakiejś części) wszystkie możliwe zakończenia kryzysu.


Przychodzi taki moment, kiedy ta bezsilność, o której Pavel piszesz, jest tak duża, że po prostu nie chce Ci się nic robić. Ja jestem w takim czasie.
Wydaje mi się, że sama nie wiem, kiedy, przekroczyłam punkt krytyczny, w którym już nie czekam na męża z wyciągniętymi ramionami, byleby tylko chciał wrócić.

Kilkanaście dni temu usłyszałam od niego, że z kowalską skończył relację "miłosną" i że łączy ich już tylko praca. Za tymi słowami nie idzie nic więcej, w naszej relacji kompletnie nic się nie zmieniło: kilka oficjalnych komunikatów w ciagu dnia i tyle. Chęci na zmianę pracy - brak. Na pracę nad naszym małżeństwem, odbudowywanie, naprawianie - brak. Dlatego dla mnie deklaracja męża to kolejne puste słowa, które już przecież nie raz słyszałam, a potem okazywało się, że romans kwitnie.

Mam w sobie ogromny bunt na to, że mąż nawet nie spytał mnie, czy ja chcę, aby on "wrócił" (nie fizycznie, bo cały czas mieszka z nami, ale w każdy możliwy inny sposób). Tak, jak podjął decyzję o zdradzie, tak teraz (być może) podjął decyzję o zakończeniu romansu i powrocie na łono rodziny, kompletnie nie licząc się ze mną.

Zastanawiam się: na co mi to wszystko?

Anonymous - 2016-12-22, 09:01

Pavel napisał/a:
W jakiejś przynajmniej części na szczęście dla siebie w końcu udalo mi się to zrobić.
Wiem, dlaczego nawet - poziom mojej bezsilności sięgnął granicy, wszystkie moje ludzkie działania wydawały sie przynosić więcej szkód, niż pożytku, a ból stawał się zbyt trudny do zniesienia.
:cry: Ja jestem daleko.....poziom bezsilności :evil:
Pavel napisał/a:
Po tym, gdy to zrobiłem zniknął przede wszystkim ten paraliżujący strach.
Zaakceptowałem (przynajmniej w jakiejś części) wszystkie możliwe zakończenia kryzysu.
strach nie mija.....koniec kryzysu wydaje się być jedyny.... :cry:
Anonymous - 2017-01-10, 07:10

Witajcie Kochani

Pavel napisał/a:
(...) ja widzę (obserwując z dystansu i siebie), że na początku zazwyczaj sie mocno biczujemy, chcemy powrotu współmałżonków na zasadach nawet naruszających naszą godność, po jakimś zaś czasie to sie może kończyć.


Tak... jeszcze miesiąc temu dałabym wszystko za to, żeby mąż wrócił. A dzisiaj?

Od czasu napisania przeze mnie ostatniego posta coś się dzieje, coś sie zmienia.
Mój mąż (chyba) otrząsnął sie z amoku. Piszę "chyba", ponieważ ja w to ciągle wątpię. Nie umiem uwierzyć w jego szczere intencje emocjonalnego powrotu do nas, w jego chęć odbudowania małżeństwa.

Ponieważ jemu teraz zależy, uzewnętrzniam wobec niego cały żal, jaki nagromadził się we mnie przez cały czas jego romansu. Mam wrażenie, że wszystko przeżywam od nowa, tylko już inaczej, jakby powoli "odcinając" tamte sprawy. To bardzo trudne.

Tak, wiem, powinnam dziękować Bogu. I dziękuję.
Jednocześnie nie umiem sobie wyobrazić dalszego wspólnego życia z mężem. Ani bez niego.

Co teraz?

PS. Przeczytałam "Romans, zdrada i co dalej". I nie wiem, co dalej.

Anonymous - 2017-01-10, 07:20

I wiecie co jeszcze?

Coraz częściej patrzę teraz na męża i w sercu myślę: "Kochanie, co Ty sobie zrobiłeś, Ty będziesz żył z poczuciem winy już zawsze...". I jest mi go szczerze szkoda, bo wydaje mi się, że on teraz naprawdę cierpi.
W opozycji do tej myśli jest żal: "Jak mogłeś ?!".

Trudno się żyje z takimi skrajnościami w sercu i w myślach, które nawzajem się przeplataja. Jestem bardzo ekstrawertywna i mój mąż widzi od razu po moim zachowaniu zmiany tych myśli. A one bardzo dynamicznie się zmieniają.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group