Odbudowa związku po kryzysie, zdradzie, separacji, rozwodzie - odnaleźć na powrót wyłączność
Anonymous - 2016-09-16, 05:47
margaritum napisał/a: | Dałam się też wmanewrować w zbyt bliski kontakt z nią, głównie dlatego, że mąż o to prosił, a ja i chciałam zrobić to dla niego i bałam się, że mnie opuści. Było to gwałtem na samej sobie z jednej strony, z drugiej jednak przyniosło też spore korzyści:
* ja zrozumiałam jego pewne zachowania, jak rozstawanie się z nią w procesie (niekoniecznie zaakceptowałam jako słuszną drogę, tylko zrozumiałam, czemu on to robi w taki sposób), zrozumiałam, dlaczego traktuje ją inaczej niż mówią to różne psychologiczne zasady
* mój mąż gdzieś w głębi naiwnie wierzył, pragnął zjeść ciastko i mieć ciastko, pragnął spotkać się we troje, spędzać czas we troje, żył w jakiejś przedziwnej iluzji, że możemy tak się czasem wszyscy spotkać i czuć dobrze, że to możliwe, zrobienie tego w praktyce otworzyło mu oczy, że takie spotkania są nierealne, że cierpienie obu kobiet, na których mu zależy, jest wtedy wielkie |
moim zdaniem, tutaj nie ma żadnej filozofii- mąż chciałbym żyć w układzie trójkata, bo tak jest mu wygodnie. Ty na to się godzisz- i to próbuję Ci powiedzieć.
Rozważania, co czuje/ bądź nie czuje mąż w układzie z kowalską, lub kowalska nic nie wnoszą.
On się zwyczajnie zakochał i tyle, nie potrafi z tego zrezygnowac- tu nie ma co się tyle zagłębiać.
Takie rozważania "zadymiają" tylko całą sprawę, żeby Cię osłabić w stawianiu granic.
Mąz chce utrzymać istniejący układ. Gdy dla niego samego stał się on zbyt obciążający ujawnił go, żeby zmniejszyc poczucie winy i uzyskać Twoje przyzwolenie. Ty sama sankcjonujesz zaistniały stan rzeczy.
Co sobie tym rekompensujesz, to sama tez napsiałaś- strach przed odejściem męża.
Byłam w takiej samej sytuacji. Mąż domagał się , żebym zaakceptowała kowalską. Twierdził, że jak ją poznam, to zrozumiem jaka to cudowna i świetna osoba i będziemy sobie żyć w harmonii we trójkę.
Anonymous - 2016-09-16, 05:55
Do mnie argumenty, że mąż taka bidulka, uwikłany i bez mocy, żeby zerwać z kochanką- nie przemawiają, ja tego nie "kupuję".
Ani jakiegoś uwikłania magicznego, jaiejś nadprzyrodzonej mocy, która niby go trzyma przy kochance- też nie.
Ta moc to zwykły grzech, a na grzechy jest sposób- to co napsiala Kenya: całkowita abstynecja, modlitwa, spowiedź, grupa wsparcia, praca nad sobą.
Anonymous - 2016-09-16, 07:08
Lepiej niż Bety i kilka osób przede mną bym tego nie ujęła. Margaritum, piszesz, że wiesz o kontaktach ciągłych męża z kowalską PÓKI SĄ KONIECZNE.
Że przepraszam co?
Otóż nie są konieczne, a wręcz całkowicie zbędne.
Dobrze by było, gdybyś jednak otrząsnęła się ze swojej mgiełki niezdrowej empatii i spojrzała na to inaczej. Na zimno, przynajmniej się postaraj.
Zobacz.
Zgodzisz się ze mną, że cudzołożenie jest złamanym przykazaniem, tak jak kradzież i zabijanie (może inne kalibry szkód, ale mimo wszystko takie same są to Boskie przykazania i zasada ich przestrzegania jest taka sama. Jest proste: Nie cudzołóż. Nie zabijaj. Nie kradnij.
Nie ma tam: nie kradnij, no chyba, że jesteś biedny. Nie zabijaj, no chyba, że masz powód. Nie cudzołóż, no chyba, że żona Cię pierwsza zdradziła itd.
I spójrz - zamień cudzołożenie na zabijanie, kradzież. Och - złodziej i morderca przyznał się do swoich przewin, ale ponieważ jest taki nieszczęśliwy, bo tak to lubił robić, przywiązał się do tego, że pozwalasz mu jeszcze trochę pookradać, jeszcze trochę pozabijać.
Cudzołożenie, zdrada to przecież nie tylko spanie ze sobą, intymność. To także zerwanie tego świętego trójkąta małżeńskiego, w którym jesteś Ty, mąż i Bóg. Nie ma tam miejsca na osobę postronną. Nie ma miejsca na wyrywanie sobie chwil, budowanie więzi. Przecież oni cały czas budują więź - utrzymując ze sobą kontakt.
Tu nie ma zrywania plastra milimetr po milimetrze. Plaster zrywa się raz, a dobrze.
Jeśli myślisz, że my wszyscy się mylimy, bo Twoja sytuacja jest taka wyjątkowa, inna niż wszystkie, to Cię zasmucę. Grzech, zdrada - to wszystko są sprawy niestety banalne i powtarzalne.
Czemu Jezus ze złością powywracał stoły handlujących w świątyni Ojca? Mógł przecież poczekać, aż zarobią, a potem strzelić im pogadankę, bo przecież pewnie musieli zarobić na życie.
Nie - Jezus nie miał sentymentów. Dla niego jest tak, albo nie. I takimi zasadami powinniśmy się kierować w życiu, bo dzięki temu jest jasny i wyraźny kierunek. W przeciwnym razie wszystko się rozmywa. Zobacz - sama widzisz, że granice się zacierają.
Dosyć się pobawili przed, w trakcie i po. Koniec. Całkowite zerwanie kontaktów, zarówno jego z nią, i jej z Tobą. Ta osoba ma zniknąć, także dla jej dobra.
Ma prawo do miłości i normalnego życia z własnym mężem, a nie życie w grzechu (nawet jeśli bez seksu, o ile go nie ma) z cudzym mężem. Żal Ci jej? To chyba lepiej, żeby się odcięła od zła?
Nie ma innego wyjścia, nie ma innej rady. Budować możecie we dwoje, z Bogiem. Dopóki ona będzie krążyć obok Was (nie ma znaczenia rola!), to dopóty będzie ferment w Waszym związku.
Możliwe, że mąż będzie protestował - wtedy szybko wyjdzie na jaw jego prawdziwa chęć do zmian i naprawy małżeństwa.
Uczucia nie są ważne w tym momencie. Ważna jest decyzja. Odrzucam spotkania, buduję rodzinę. Choćby serce chciało inaczej. Bez mocnych filarów w takich postanowieniach, to tak się możecie bujać latami...
Anonymous - 2016-09-16, 07:16
Aha, i jeszcze jedno. Niepotrzebnie też tak bronisz Kowalskiej. Oczywiście - to mąż przysięgał i to on jest winien. Ale gdyby ta Kowalska rzeczywiście w sercu miała przeprosiny, dobro Twoje i Waszego dziecka, to sama by się odcięła, zniknęła, zamknęła drzwi przed mężem, mimo, że wyrywałaby się do niego. A ponieważ ma gdzieś Waszą rodzinę, ważniejsze jest dla niej zauroczenie (bo nie miłość - owocem miłości nigdy nie może być coś złego), to bawi się w podchody i nadaje tej relacji romantyczności rodem z kiepskich amerykańskich filmów klasy C.
Jeśli boisz się podjąć stanowcze decyzje, bo boisz się, że mąż odejdzie - to niczego nie zbudujecie. Najpierw musisz być pewna, że potrafisz bez męża żyć - dopiero wtedy możesz coś działać. W przeciwnym razie mąż będzie Tobą kręcił, jak chciał, co też i robi cały czas....
Anonymous - 2016-09-16, 09:08
Rozumiem. Mam wątpliwości, ale przychylam się do Waszego zdania, gdzieś na dnie serca boję się i wiem, że macie rację... Ale teraz... załóżmy, że całkowicie się zgadzam i widzę, że należy postawić granicę, ultimatum mężowi. Bo chyba do tego zmierzamy. Stając w szczerości takiej, na jaką mnie stać w tej chwili: boję się, nie to nie jest strach, to jest lęk przeraźliwy. Lęk przed tym, co będę czuła i co się będzie działo ze mną bez niego. Technicznie, w codzienności z wieloma rzeczami jestem w stanie sobie poradzić, to jest bariera psychiczna. I znajomość siebie niestety.
W sumie, niezależnie od faktu, czy miałabym dzisiaj postawić ultimatum, czy też za jakiś czas on zdoła dojść do podobnych wniosków, to i tak jest niezbędna jedna rzecz.
Cytat: | Jeśli boisz się podjąć stanowcze decyzje, bo boisz się, że mąż odejdzie - to niczego nie zbudujecie. Najpierw musisz być pewna, że potrafisz bez męża żyć. | Potrzebuję wiedzieć, że mogę bez niego żyć. Jak mam to zrobić? Jak zbudować samą siebie? Dzisiaj nie jestem w stanie takiej granicy mu postawić, czy ma sens stawianie granic pomniejszych? To nie oznacza, że odrzucam możliwość, że będę musiała wykonać krok, którego się boję, ale jeszcze nie teraz, jeszcze nie potrafię.
Czytam wiele rzeczy o DDD, chodzę na 12 kroków, przestałam do niego dzwonić za każdym razem, jak trochę gorzej, czy bardzo gorzej się poczuję. Oczywiście modlitwa. Wybieram się do ogniska sycharu, czekam na pierwsze spotkanie po wakacjach. Czy mogę zrobić coś jeszcze?
Bardzo mi pomaga bycie tu z Wami, obawiam się takiego momentu, w którym nie uniosę Prawdy otrzymywanej od Was i zrezygnuję z tego wsparcia. Nie chcę tego, dlatego staram się być szczera tak, jak potrafię.
Anonymous - 2016-09-16, 09:16
Jakie to wszystko mądre - w teorii.
Jakie proste - w teorii.
Jakie skuteczne - w teorii.
Juz pisałam i powtórzę, to że ktoś czegoś "nie kupuje" (to było na sprzedaż?), to nie znaczy, że ma rację i nie znaczy, że to słuszne...to niekupowanie.
Jasne, najlepiej by było, żeby mąż odciął się od kowalskiej. Też uważam, że tak powinno być.
Ale nie zawsze jest tak, jak my uważamy, że powinno.
I nie zawsze takie "dociśniecie" męża do muru daje pożądane efekty.
Ja jestem bardziej za szukaniem właściwej metody niż książkowej metody.
Kazdy jest inny i inaczej reaguje. Momenty bywają też rożne. Być możne faktycznie mąż nie potrafi się odciąć od kowalskiej.
A to, że kowalska myśli o sobie, a nie o innych, to chyba jest jasne. Dlaczego miała by się przejmować innymi? Ale czy to, że ktoś nie mysli o innych i ich nie chce zrozumieć, jest równoznaczne z tym, że inni próbując go zrozumieć robią źle?
Nie zgadzam się z bezdusznym podejściem do współmałżonka, nawet grzeszącego ( to dla was jest grzech, bo dla niewierzących nie), i raniącego.
Każdy ma uczucia. Każdy moze się w tych uczuciach pogubić. Każdy ma prawo do naprawy. Ci nie znaczy, że ta naprawa ma być taka i na takich warunkach, jak uważa żona ( w tym przypadku zona)
Póki co mąż wywiazuje się z wycofywania się z tamtej relacji.
Ok, nie jest to fajne, tak czekać az to zrobić. Jest trudne i nie daje gwarancji powodzenia. Ale co ją daje?
Ja wiem, że taka postawa jam autorki, potrafi być bardziej skuteczna, od ksiązkowych metod.
Potrafi.
Co nie znaczy, że zawsze jest. Ale nie ma uniwersalnej recepty.
Anonymous - 2016-09-16, 09:30
Margaritum
Opowiem Ci pewną historię.
Pewna kobieta była zdradzana przez swojego męża. Ona przypuszczała, ale nie miała pewności. W końcu wszystko się wydało. Że było kilka kochanek, że próbował nawiązywać kontakty na portalach społecznościowych, ...
Jak zareagowała? Ostra zdecydowana decyzja o rozstaniu. Mąż długo się opierał, ale w końcu zgodził się. Dziewczyna była wtedy roztrzęsiona, na silnych lekach, po których często też nie mogła spać. Obecność męża, który wychodził sobie, kiedy chciał, działała na nią bardzo depresyjnie. Ciągle zadręczała się myślami, co on robi.
Od czasu wyprowadzki męża zaczęła się uspokajać, bo go nie widziała i nie wiedziała co robi. On na początku nie był zadowolony, bo chciał mieć dom (normalny !) i kochankę. Ale myślał, że z kochanką też będzie nieźle. Okazało się, że kochanka nie ma dla niego tyle czasu, ile on by chciał (miała swoje dzieci z poprzedniego związku). Niejedna samotna noc, niejedna samotny wieczór spowodował, że mąż zostawił w końcu kochankę. Zostawił bezwzględnie. Zmienił swoje zwyczaje, żeby nawet nie spotkać kochanki przypadkiem. Przestał pić (przez pewien okres zagłuszał w ten sposób swoje sumienie). Chce wrócić do domu. Dlaczego? Bo wreszcie zrozumiał, ile może stracić.
Postawienie zdecydowanych granic spowodowało, że:
1. dziewczyna zaczęła samotnie dochodzić do siebie. Już potrafi przespać całą noc, czasami nawet budzi ją budzik;
2. mąż zmuszony do jasnej deklaracji "co dalej" przemyślał sprawę.
Czy mogło się to skończyć inaczej? Tak, mogło, ale udało się.
Nigdy pozwalanie na trójkąt nie daje rezultatów. Faceci są "zafiksowani funkcjonalnie". Jeżeli nie ma powodu, to się nie zmieniają. Ten powód musi zostać przed nimi postawiony. Na szczęście faceci są leniwi i gnuśni (wiem, co piszę ). Dzięki temu nie działają emocjonalnie, tylko racjonalnie kalkulują, co im się bardziej opłaca.
Historia jest oparta na faktach. W celu ochrony danych osobowych trochę ją utajniłem.
Czytałaś naszą broszurę? Jest tutaj:
http://www.broszura.sychar.org/
Polecam szczególnie strony 13-14.
Anonymous - 2016-09-16, 09:59
Jacek-sychar napisał/a: | Faceci są "zafiksowani funkcjonalnie". Jeżeli nie ma powodu, to się nie zmieniają. Ten powód musi zostać przed nimi postawiony. Na szczęście faceci są leniwi i gnuśni (wiem, co piszę ). Dzięki temu nie działają emocjonalnie, tylko racjonalnie kalkulują, co im się bardziej opłaca. |
Pozwolę sobie nie zgodzić się.
Tak samo pozwolę sobie nie zgodzić się z Bety i Bonaqua.
Po pierwsze, nie każdy facet jest taki sam.
Po drugie, faceci działają BARDZO emocjonalnie, tylko lubią o sobie myśleć, ze sie kierują chłodnymi kalkulacjami, albo ze postępują logicznie.
Po trzecie - mężczyzna może sam z siebie zacząć się zmieniać i pracować nad sobą, na co mam mnóstwo przykładów wśród znajomych - nie stąd.
Po czwarte - do niektórych rzeczy trzeba po prostu dojrzeć. I tyle. I tak samo ty, margaritum, jak i twój mąż, musicie dojrzeć do pewnych rzeczy.
Postawienie sprawy na ostrzu noża nie zmieni tego, co mąż czuje do kochanki. To, co on do niej czuje, zapewne nie zmieni się jeszcze bardzo długo. Nie zmusi go też do "przyzwoitego" postępowania. Prędzej do podwójnego życia.
Bety, Bonaqua, Jacek, piszecie tak, jakby to postawienie granicy (na które margaritum nie jest gotowa!) miało być remedium na ch problemy małżeńskie. Nie jest. Nie będzie. Tym bardziej, że margaritum nie jest w stanie tego zrobić, na ten moment.
Anonymous - 2016-09-16, 11:13
Jacek-sychar napisał/a: |
Czy mogło się to skończyć inaczej? Tak, mogło, ale udało się. |
Jacku
mogło się skończyć inaczej...i bardzo często się tak kończy
owszem, wywarcie takiej presji na męzu bywa skuteczne, ale tylko bywa
popatrz ile osób tutaj ze statusem " w trakcie rozwodu" lub "po rozwodzie"
a przecież spora część z nich własnie przyparła zdradzającego współmałżonka do muru
a ja mam swoją własną historię, która pomimo postawy mojego męza podobnej do postawy Margaritum, zakończyła się pomyślnie.
Środki trzeba dopasować do osoby i chwili.
Na tą chwilę Margaritum nie potrafi postawić takiego ultimatum i ponieść jego konsekwencji.
A co zrobił by jej mąż...?
[edit moderacji - poprawiono cytowanie]
Anonymous - 2016-09-16, 11:58
lustro napisał/a: | I nie zawsze takie "dociśniecie" męża do muru daje pożądane efekty.
|
też uważam, że "dociskanie" nie zawsze jest dobre.
Chyba, że ktoś jest już na skraju wytrzymałości psychicznej.
Ja nie dociskałam, raczej wybrałam metodę wycofania emocjonalnego.
Jednak uważam- wcześniej już o tym pisałam- że spotkania z kowalską, dywagacje na temat co myśli, co czuje, to już granica przesunięta w drugą stronę.
Pewnie, że każdy musi SAM określić swoje granice. Ja napisałam swoje zdanie, oparte na moich doświadczeniach.
Anonymous - 2016-09-16, 12:05
Moim postawieniem granicy było powiedzenie mężowi, że ja nie uczestniczę w takim trójkącie.
I wycofałam się emocjonalnie z jego manipulacji. Jesli chciał gdzies wychodzić, wychodził, jeśli chciał zostać w domu- zostawał. Ale też nie reagowałam już na jego deklaracje słowne, że mnie kocha i dla mnie zrobi wszystko.
Byłam świadoma tego, że mąż o własnych siłach nie wyjdzie z romansów, że dopóki nie zacznie coś ze sobą robić (np. terapia) nic się nie zmieni, bo on jest za słaby. Ale też nie ratowałam go na siłę i kosztem swojego zdrowia i utraty godności.
Anonymous - 2016-09-16, 12:10
chcę też podkreślić, że ja swojemu mężowi żadnego ultimatum nie stawiałam
ani nie pisałam, że Margaritum ma stawiać
uważam natomiast- z całą stanowczością- ze dorabianie do sytuacji "ideologii", że kowalska biedna, mąz biedny, uwikłany, ...... jest przejawem skrajnego współuzależnienia, sankcjonuje powstały niezdrowy układ i wyniszcza emocjonalnie samą Margaritum
Anonymous - 2016-09-16, 12:33
Pisanie, że spotkanie z kowalską było konieczne, bo mąż się po tym lepiej poczuł, bo zrozumiał, bo .... jest jakieś dziwne.
Ja pytam: jak TY Margaritum czułaś się po tym (lub tych) spotkaniach?
I pytam, gdzie jest granica absurdu, to znaczy, że gdyby mąż chcial, żebyś jechała z nim i kochanką na urlop też byś to zaakceptowała? I jeszcze dalej, czy spanie w jednym łóżku też jest akceptowalne, bo mąż coś przez to zrozumie?
Gdzie jest granica?
Anonymous - 2016-09-16, 13:41
Oczywiście Margaritum nie musi stawiać żadnych granic.
Pytam się tylko ile ona w takim trójkącie wytrzyma. Moim zdaniem będzie się tak długo tym zadręczać, że w końcu skończy w wariatkowie lub z inną depresją. Postawienie granic jest też ratunkiem dla siebie.
Brak granic powoduje, że przestajemy być szanowani przez współmałżonka. Często też przestajemy szanować siebie.
|
|
|