To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Odbudowa związku po kryzysie, zdradzie, separacji, rozwodzie - odnaleźć na powrót wyłączność

Anonymous - 2016-09-11, 18:02

kenya, kinga2, dziękuję Wam obu 

Dzisiaj, po bardzo trudnym wczorajszym dniu, trudnym z powodu moich osobistych problemów, usłyszałam od męża, że mnie kocha i chce być, będzie przy mnie na dobre i złe. To te same słowa, które jakiś czas temu ja skierowałam do niego na temat małżeńskiej przysięgi pisząc list, że nie zamierzam go opuścić również w złym czasie, bo jestem jego żoną do końca życia. To jest piękne, że kiedy nie próbuję jego zmieniać na siłę, ofiarowane dobro do mnie wraca prędzej, czy później....

Anonymous - 2016-09-12, 06:24

Cytat:
To jest piękne, że kiedy nie próbuję jego zmieniać na siłę, ofiarowane dobro do mnie wraca prędzej, czy później....


Tak to właśnie działa. Miłość bez wolności i odpowiedzialności nie ma racji bytu.

Anonymous - 2016-09-12, 12:26

A czy za słowami idą również czyny?
Z tego, co piszesz mąż dopiero bardzo krótko nie spotyka się z kochanką, nie ma zatem pewności, że jego deklaracje są wiarygodne.

Ja ze swoim doświadczeniem byłabym skłonna bardziej przyjrzeć się czynom.

Anonymous - 2016-09-12, 14:58

Witaj Margaritum

Nie jestem mężczyzną, ale zdradziłam, zdradzałam...trwałam w tym 4 lata

Ekwilibrystyka powiadacie? nie, na ogół współmałżonkowie nie chcą widzieć, choć widać gołym okiem.

Sama powiedziałam o tym mężowi ( po roku) czyli 3 lata trwałam podobnie jak Wy, w swego rodzaju trójkącie.
Mój mąż, podobnie jak Ty teraz, starał się pojąć i zrozumieć mnie, to co się działo i jaka byłam. I trwał przy mnie, tak jak Ty przy swoim mężu.
A ja nie chciałam zerwać tamtej relacji.
W końcu rozstałam się z kowalskim. Ale we mnie ten proces trwał jeszcze ponad rok.
I to był bardzo trudny rok tak dla mojego męża jak i dla mnie.
Twój mówi Ci, że Cie kocha. Ja nawet tego nie umiałam powiedzieć swojemu.
Byłam rozdarta, nieszczęśliwa, świadoma, że podjęłam decyzję, ale jak w tym wszystkim się odnaleźć i wytrwać..?
Tak pewnie teraz ma twój mąż.
To bardzo trudny moment. Ale przecież w skali życia - moment.

A jednak udało się.

Sama piszesz, że jak jesteś dobrą cierpliwą czułą żona, to i twojemu mężowi jest łatwiej. I to dobro wraca do Ciebie.
Taka bądź.
Nie naiwnie dobrotliwa. Ale dobra i wrażliwa. I ufna.
Wiem, że to trudne, bo jak ufać komuś takiemu?
Ale bez zaufania nic się nie uda. Trzeba ryzykować.

Pytasz co ma się w sercu i głowie?
Takie samo rozdarcie, jakie masz teraz i Ty.
I jakie ma znaczenie, że kocha się kogoś, kogo nie powinno?
Żadne
Uczucia to uczucia. I rozpacz jest taka sama. I ból taki sam. I złamanie, zagubienie...
Da się to uleczyć, ale na to potrzeba czasu. I sprzyjającego środowiska.

Bądź dzielna...w sumie już jesteś.
I zaufaj Bogu. Daj mu te wszystkie rozterki i problemy.
Tym bardziej, że jak sama piszesz, w tym macza wyjątkowo mocno palce zła siła.

Anonymous - 2016-09-13, 11:52

Bety, to co przechodzimy jest procesem. Szalenie skomplikowanym. Bo naszym problemem nie jest jedynie temat kowalskiej (tak, to jest świetny sposób, którego tu używacie, na nazwanie osoby, której nie chcę nazywać pogardliwie kochanką, ani też przyjaciółką, bo to też nie to słowo…). Kowalska pojawiła się jako skutek, a nie przyczyna. Każde z nas dało się omotać po swojemu…
Bardzo mnie poruszyło takie zdanie, gdzieś tu przeczytane, że w życiu nie ma czegoś takiego, jak na filmach, że „nagle zrozumiał, co zrobił, w jednej chwili rzucił tę drugą złą kobietę, wrócił na kolanach i z kwiatami, błagał o przebaczenie i robił teraz wszystko, by pokazać, że zrozumiał swój błąd… i żyli dłuuuugo i szczęśliwie od tej chwili…, no jeszcze na początku z trudnymi rozmowami między nimi dwojgiem i naprawianiem zaufania”…

Jest też kowalska. A jeśli ona również cierpi? Jeśli popełniła błędy, pokochała tego, kogo nie powinna z ogromnej samotności, złapała się jedynego okrucha ciepła, jakiego doświadczyła w życiu? A teraz chce to naprawić, ale potrzebuje wiele zrozumieć, zrozumieć siebie, opowiedzieć swój żal do tego, który przychodził i tulił chociaż nie powinien. Wypowiedzieć pretensję, usłyszeć przeprosiny, sama przeprosić. Kowalska mnie przeprosiła. Może powiecie, że to tylko słowa, że nie powinnam tego traktować serio. Ja dopóki tego nie usłyszałam, nie wiedziałam, że tak bardzo potrzebuję to również od niej usłyszeć. Przeprosiła mnie za cierpienie, jakie zadała mi i za to, co zrobiła naszemu dziecku pośrednio. Był czas, kiedy czułam do niej nienawiść, dzisiaj myślę, że najwięcej krzywdy zrobiła samej sobie, chociaż z emocjami bywa różnie. Jednak większy żal mam do męża, bo mąż składał mi przysięgę i on ją złamał.

Myślicie, że jest błędem myślenie również o niej? Czy błędem jest pozwolenie mężowi, by się pożegnał również w procesie tak, jak powraca do mnie… powoli i z mozołem, trzy kroki do przodu, dwa do tyłu…. Mój mąż niestety pozwolił na to, by uzależniła się od niego, stał się jej jedynym źródłem radości, siły, sensu… wydaje mi się, że w jakiś sposób łatwiej jest z ułożeniem emocji, kiedy potencjalna kowalska jest zła, krzywdzi w sposób oczywisty, uwodzi, sama jest mężatką, chce zawłaszczyć cudzego męża, bo tak, bo takie ma widzimisię, bo taka gra erotyczna itp. Ale kiedy poza tym, że skrzywdziła mnie jest … po prostu człowiekiem, wrażliwym człowiekiem, który popełnił błąd z rozpaczy, bólu, samotności? Miałam z nią kontakt dość duży przez dwa miesiące i… mimo wielu bardzo bolesnych i trudnych emocji… polubiłam ją, rozmawiałyśmy sporo i szczerze. I trzeba było w końcu postawić granice, bo bolesne emocje po obu stronach były zbyt silne, bo taka relacja między nią i mną dłużej była nie do zniesienia, ale wiecie co… smutno mi, ja też za nią w jakiś sposób tęsknię. Dziwne, prawda? Nie wiem, może to jakiś rodzaj przeniesienia? To co powiedzieć, o moim mężu, to było ponad 5 lat (!!). Ja rozumiem, że zrobił źle, to są konsekwencje cudzołóstwa, część tego bólu, który teraz przeżywa. Ale taki jest status quo na dzisiaj, takie są fakty, takie są jego emocje, a ja mogę albo im zaprzeczać, szarpać go, że z dnia na dzień ma tamto zamknąć, albo kochać go takim, jakim jest dzisiaj, patrzeć uważnie, czy idzie we właściwym kierunku, jakie są owoce. I szukać moich własnych granic związanych z tą sytuacją, o, a to jest naprawdę trudny dla mnie kawałek.

Chciałabym naprawdę, żeby kowalskiej się ułożyło życie. A bardzo się nie układa :-( . Postawiłam granicę, w jakiś sposób odcinam się od emocji związanych z troską o nią, bo nie jestem w stanie tego znieść jednocześnie z bólem na myśl, kim jest, była dla męża. Ale jak wejdę głębiej… przykro mi, że przeżywa takie piekło. Bo to jest po prostu piekło na ziemi :-( Rozumiem, dlaczego on nie potrafi czuć się szczęśliwy wiedząc, że u niej jest tak bardzo źle. On nie chce zatrzymywać jej dla siebie, chciałby, żeby ją ktoś pokochał i został z nią. I w jakiś sposób też nie rozumiem, dlaczego tak jest, dlaczego nie została uwolniona mimo tego, co robi, mimo modlitwy, wielu mszy o uzdrowienie, egzorcyzów… Mimo ogromnego wysiłku, jaki włożyła w to, by zwrócić się do Boga. Nie wiem, jestem za mała, by to pojąć, może jeszcze nie nawróciła się całym sercem, jeszcze musi coś zrozumieć?

To nie jest w tej chwili tak, że zerwano kontakt i udajemy, że się nie znamy, a jeden telefon, czy sms od niej/do niej zawiedzie moje zaufanie do męża. Nie zawiedzie, bo ja zgadzam się raz na jakiś czas na rozmowę między nimi, póki jest konieczna. Nie było też tak, że miesiąc temu „skończył tamten związek”. Odkąd mi o tym powiedział robił różne rzeczy, by rozwiązać te więzy, z najmniejszą szkodą dla naszego małżeństwa i dla niej. Zmieniali to, co było między nimi, oddalali się od siebie. Ale robili to w procesie, nie byli w stanie zrobić tego z dnia na dzień, a próbowali wcześniej dwa razy. Kontakt seksualny jest między nimi zerwany od miesięcy, inne gesty… cóż, to bardzo bolesna część procesu, bo były/są zamykane powoli, nie z dnia na dzień. Dzisiejszy stan gestów fizycznych między nimi jest dla mnie normalny, do zaakceptowania, ale gestami są też jeszcze inne rzeczy, może nie będę szczegółowo wypisywać, nazwijmy to dowody pamięci, myślenia o kimś. Czekam na zamknięcie jeszcze i tego, ale bardziej martwi mnie stan serca mojego męża.

Z jednej strony może ktoś potępić, że pozwoliłam na to, z drugiej poznaję po owocach, że nie była to zła droga. Dzisiejszy dzień to zupełnie co innego niż pół roku temu. Inny poziom zaufania rozmowy między nami i inny o wiele uboższy, prawie szczątkowy kontakt między nimi. Czy mnie mąż oszukuje, czy mogę mu wierzyć? Hm, tak, mam takie lęki. Ale jeśli wcześniej niewierzący zaczął się modlić, przy mnie idzie do spowiedzi i przyjmuje Jezusa, to kim jestem, by mimo to mu nie wierzyć? Jeśli powiedział głośno o uczuciach, jakie do niej żywi, jeśli przeszedł przez taki koszmar, jaki przeżywa ostatnie pół roku, to po co by to robił, po to, żeby teraz spotykać się potajemnie z nią znowu? Kiedy za każdym razem, jeśli spotka ją przypadkiem, niestety zbyt blisko mieszkamy, mówi mi o tym, żebym nie usłyszała gdzieś od kogoś, że z nią rozmawiał bez mojej wiedzy…

Widzę też coś takiego, że wielu zdradzających, po tym jak zostaną zdemaskowani, płaczą, przekonują, błagają o szansę, potem robią to znowu licząc, że się nie wyda, potem znowu błagają… Mój mąż nie błagał, po prostu przeprosił, najpierw może czułam, że to za mało, po pewnym czasie, kiedy do niego bardziej dotarło, co zrobił, przeprosił znowu ze szczerego serca. I zmienia rzeczywistość w pocie czoła, nie powiedział, że „on już nigdy”, tylko że chce zmienić relacje między nią i sobą, między nami na prawdziwe, dobre. Powiedział mi, że bardzo mnie w tym procesie potrzebuje, mieć we mnie oparcie, ciepło i móc mówić o tym, co przeżywa. Bo oparł się emocjonalnie o kowalską, nasze małżeńskie więzi były poniszczone, pozrywane. Powiedział, w którejś rozmowie, w której znów głupio zażądałam wyłączności, że wyłączność to dla niego zaufanie, że będzie mógł na mnie liczyć, kiedy pozbędzie się „tamtej podpory”, że boi się puścić tamto. Napisałam głupio, bo uczę się, że żądanie czegokolwiek, tylko dlatego, że mnie się należy jako żonie, nie jest dobre, nie buduje, nie pomaga… pomaga wiara, że mój mąż mnie kocha, bo chce, jest ze mną, bo chce. Trudno mi było to zrozumieć, wydawało mi się, że jak postawię go pod ścianą przykazań, że jak przyprowadzę go do Boga, to Bóg go zmusi, by postępował „właściwie”. A on jest wolny. Jest wolny jak ja i kocha, jest, bo CHCE.

lustro, ogromnie Ci dziękuję, że napisałaś. Dla mojej nadziei, wiary potrzebowałam spotkać ludzi, który przeżyli coś podobnego, którzy powiedzą mi, że szli tą drogą i doszli w dobre miejsce... To, co masz w stopce, poruszyło mnie. Co bym zrobiła, gdyby w czasie, kiedy tak bardzo czułam się samotna, pojawił się na horyzoncie człowiek ciepły, który by mnie pocieszał? Czy jestem tak absolutnie pewna tego, że umiałabym odciąć się stanowczo tak bardzo potrzebując uczucia, czułości? Czy aby na pewno? Cudzołóstwo jest grzechem, ale czy to ja miałabym osądzić kowalską, czy męża, jakie mam do tego prawo?
Proszę, jeśli możesz, napisz więcej o swojej historii, jak udało Ci się dojrzeć do tego, żeby zamknąć tę drugą relację? I poczuć się dobrze z mężem?

Cytat:
Pytasz co ma się w sercu i głowie?
Takie samo rozdarcie, jakie masz teraz i Ty.

Wiem, wiedziałam, że mój mąż cierpi. Ale że to tak samo boli, jak i mnie... tak bardzo? Czytam te Twoje słowa i rośnie we mnie taka myśl, że mimo że wybaczyłam (albo raczej jestem w procesie wybaczania), to jego cierpienie wciąż traktuję jako swojego rodzaju karę za to, co zrobił i że moje jest większe, słuszniejsze, bardziej godne uwagi, bo to ja jestem skrzywdzona, a on krzywdziciel. Rozumiesz, o co mi chodzi? Jakbym myślała po cichu, mimo wszystko, że „dobrze ci tak”, teraz napraw, co popsułeś… a to prowadzi do żądań, wymówek, rozczeniowej postawy... Czy jego cierpienie jest mniej godne szacunku niż moje?

Anonymous - 2016-09-13, 12:59

margaritum napisał/a:
bo to ja jestem skrzywdzona, a on krzywdziciel


To nie do końca tak jest. Znaczy, fakt, ty jesteś skrzywdzona, ale to raczej jakby "rykoszetem"... Bo przecież to, co on robił/robi to nie jest wymierzone w ciebie - jest nakierowane na jego potrzeby czy spowodowane jego problemami, ale nie ma na celu skrzywdzenia ciebie.

Bo to tak samo, jak żona alkoholika, kiedy on zaczyna pić, pyta: "Dlaczego on MI to robi?" On tego nie robi jej, on to robi sobie. Takie stawianie sprawy to skrajny egocentryzm.

Dawno już to zrozumiałam. Nie jestem pępkiem świata. Mąż nie robi wszystkiego tylko po to, żeby mi dopiec albo żeby mnie zadowolić. Ma SWOJE cele, swoje problemy. Może mnie brać po uwagę, albo ignorować, część jego działań, a i owszem, jest skierowana na mnie... ale tylko część. A reszta jest zupełnie (albo prawie zupełnie) niezależna od jego stosunku do mnie. Czy to, ze on ma problemy, musi mnie ranić?

No więc rani mnie agresja skierowana na mnie (też już nie zawsze, bo nie zawsze biorę ją do siebie, tylko jak mam słabszy dzień i nie potrafię bronić granicy), rani mnie odrzucenie. Ale nie ranią mnie jego autodestrukcyjne zachowania - już nie - bo one są jego, dotyczą jego, wynikają z jego problemów, nakierowane są na niego, nawet niekoniecznie jest tak, ze mnie w tym nie bierze pod uwagę, może po prostu sobie nie dawać z czymś rady. No wiec uodporniłam sie na "rykoszety". Od tamtej pory jestem dużo spokojniejsza.

Anonymous - 2016-09-13, 14:43

Napiszę wprost: dla mnie takie rozważania na temat odczuć kowalskiej, jej krzywdy i rozterek- jest jakieś dziwne. Ja tego nie "kupuję".
Anonymous - 2016-09-13, 15:50

Bety napisał/a:
Ja tego nie "kupuję".

Co masz na myśli, to, że moje refleksje są nienormalne, czy że nie dowierzasz, że piszę szczerze?

Jestem DDD. Ona też. Mam problem z wykreśleniem własnych granic,uczę się tego dopiero i zapewne znajdzie się niejeden, który mnie naprostuje... :mrgreen: Ale takie myśli mi towarzyszą.
Szukam swojej granicy między zrozumieniem/przebaczeniem, a tym, co mogę i powinnam unieść...

Anonymous - 2016-09-13, 18:30

Bety napisał/a:
Napiszę wprost: dla mnie takie rozważania na temat odczuć kowalskiej, jej krzywdy i rozterek- jest jakieś dziwne. Ja tego nie "kupuję".


Powiem szczerze,że dla mnie też. Po co rozważać "jej " rozterki, że taka biedna., skrzywdzona?. Każdy ma swoje życie do przeżycia i trzeba pracować nad sobą, zająć się sobą. Co tobie dają takie rozważania?. Myślę ,że ona zawsze będzie obecna między Wami, w ten sposób, jeśli się nie odetniecie od niej całkowicie.. Mam nadzieję że nie analizujesz razem z mężem tego jaka to "ona" jest biedna?
Ja ,jak dowiedziałam się o zdradach i podwójnym życiu mojego męża (a też mógłby oscara dostać za wirtuozerię) to jedną z pierwszych moich myśli, pytań jakie mi przyszły na myśl i spytałam go,to kogo by ratował jak przyszłaby wojna, kogo by chronił..?
Dla mnie sensem małżeństwa jest m.in. wyłączność.
Pozdrawiam i wiem że dasz radę. Z Bogiem zawsze dajemy radę.

Anonymous - 2016-09-13, 19:00

margaritum napisał/a:
Bety napisał/a:
Ja tego nie "kupuję".

Co masz na myśli, to, że moje refleksje są nienormalne, czy że nie dowierzasz, że piszę szczerze?



Z pewnością piszesz szczerze. To jasne, ja tam Ci wierzę.
Myślę, że na jakimś etapie zdrowienia takie rozterki, dylematy, sto razy wałkowane myśli i kwestie:
kto jak się czuje, kto ma lepiej, kto gorzej, kto bardziej biedny, kto mniej, kto silniejszy, kto słabszy, kto w jakim miejscu procesu.....są zrozumiałe.
Jednak wg.mnie trochę za bardzo przejmujesz się samopoczuciem męża i kowalskiej. Nie przerobisz tego za nich. Ty masz co przerabiać u siebie, bo każdy ma. Każdy jest tu duży i niech każdy zajmie się sobą.
Momentami, kiedy Cię czytałam miałam wrażenie, że oddałabyś męża kowalskiej, żeby tylko ona miała się lepiej a i żeby on tak nie cierpiał.
Bo przecież TY JESTEŚ SILNA i jakoś to wytrzymasz. Dźwigniesz niejedno, zrozumiesz, wytłumaczysz, przeanalizujesz, wybaczysz, ..... a oni słabsi, zagubieni.

Ale to dobrze, że już o sobie coraz więcej wiesz, uczysz się stawiać granice.
Granice to zawsze jakieś ryzyko: a jeśli jednak on/ona zrobi inaczej niż tego chcę/spodziewam się/oczekuję?

Anonymous - 2016-09-13, 19:35

Margaritum

Cieszę się, że w jakiś sposób mogę pomóc.
Czytam Ciebie i nachodzą mnie rózne myśli...
po pierwsze
jest w Tobie ogromna ilość empatii i chęci zrozumienia innych
to ogromnie dużo i uwierz mi, tu na tym forum jak i w zyciu, to nie jest cecha pospolita
większość zranionych i skrzywdzonych mysli tylko o sobie ( zarówno tych porzuconych i zdradzonych jak i zdradzających porzucających)
jest w Tobie wiele przemyśleń i refleksji, widać, że sama już sporo przepracowalas ze sobą,
jest wielka wrażliwość...
To wyjątkowe i piekne.
Mam tylko jedno "ale" - postaraj się swojej empatii i chęci zrozumienia nadać rozsądne granice.
Bo w przeciwnym razie złapiesz sama siebie w pułapkę współczucia.
Ok, zrozumiałaś dlaczego tak się stało. Potrafisz dostrzec we wszystkich zaangażowanych, ludzi wartościowych i mających prawo do błędu.
Ale nie przesadź z tym, bo będziesz musiała oddać swoje zycie, małżeństwo i szczeście dla "dobra" innych. W tym na czele z dobrem kochanki.

Drugie
Napisałaś, że po 2 miesiącach kontaktów z kochanką męza musiałaś je zakończyć. Bo zbyt raniły one was obie.
A nie pomyślalaś, że tak samo powinien zrobić twoj mąż?
Ze kontakty z nią ranią i jego i ją ( ze juz o Tobie nie wspomnę).
Z mojego doświadczenia osobistego wynika, że jedynie zdecydowane i definitywne zerwanie jakichkolwiek kontaktów z kowalskim/kowalską daje szanse na prawdziwe odbudowanie relacji ze współmałżonkiem. Na odbudowę małżeństwa i wskrzeszenie miłości.
Nie da się działać sprawnie stojąc w rozkroku. Trzeba sie zdecydować - w tą albo w tą.
A stojąc juz jednoznacznie na obu nogach, mozna próbowac iść dalej.
I teraz...czy twoja zgoda na to niezwykle długotrwałe pożegnanie z kochanką nie wynika z obawy utraty męża, kiedy bedzie musiał zdecydować?

Trzecie
Ból jest bólem.
Tak samo boli złamana noga w skakaniu przez kałuże, choć mama zabroniła, jak w złamaniu na schodach przy pomocy w domu.
Twój mąż odczuwa tak samo rozdarcie i ból, jak Ty.
Każde z was na swój ból sobie w jakiś sposób zapracowało - prawda?
Ty zawiśnięciem na mężu latami, doprowadzając go do ostateczności.
On wiążąc się z kobietą, z którą nie powinien.

Czwarte
Twój mąż chce z Tobą być. Deklaruje to i w jakiś sposób pokazuje. Mieszkacie razem.
I choć jest momentami bardzo ciężko, to jednak jest.
Rozejrzyj się. Nawet na tym forum jest to osiągnięcie w kategorii cudu.
Większośc tu obecnych nie ma na to szans.
A Ty masz, doświadczasz tego.
Dlaczego? Moze dlatego, że i Ty i Twój mąż jesteście tacy, jacy jesteście.
Ty empatyczna i wrażliwa, on jednak refleksyjny.
Każde z was bładziło, ale macie szansę odnaleźć drogę i pozostać na niej wspolnie.

To, że ktoś "nie kupuje" czegoś z Twoich przemysleń...a jakimi osiągnięciami moze się sam poszczycić?

Mój mąż okazał wobec mnie ufność, na którą ludzie kiwali tylko głową.
Trwałość, na którą znajomi męża pukali się w czoło.
Wiarę, że wszystko jeszcze uda się ułożyć.
Dobroć na co dzień. Pomoc w trudnych chwilach. Zyczliwość i bliskość. Choc ja trwałam w związku z kowalskim.
Kiedy wróciłam dał mi zaufanie i swobodę, prawo do własnej intymności, prawo do mojego bólu i rozdarcia, prawo do wątpliwości i prawo do nie roztrząsania tego, co sie stało.

To oczywiście mogło się nie udać.
Ale jednak sie udało.
A czy nie włąsnie to najbardziej się liczy?

Anonymous - 2016-09-13, 19:51

właśnie! po co zajmować się kowalską? po co Ci to?

Mam wrażenie, że zrobisz wszystko, żeby tylko nie stracić męża- nawet zaprzyjaźnisz się z kowalską (to nie jest zarzut, lecz stwierdzenie)
To wygląda na całkiem dobrze funkcjonujący trójkąt, za fasadą miłości, zrozumienia, współczucia....

Ja pytam: gdzie jest granica absurdu?

Anonymous - 2016-09-13, 21:26

margaritum napisał/a:
Mój mąż niestety pozwolił na to, by uzależniła się od niego, stał się jej jedynym źródłem radości, siły, sensu

Uzależnienie dotyczy dwóch stron, zatem to nie tylko kochanka poprzez długą relację uzleżniła się od Twojego męża ale i w mężu zapewne nastąpiła taka sama zależność.

I jak to bywa ze wszystkimi uzależnieniami bez wyjątku, jedyną drogą do uwolnienia jest radykalne porzucenie przedmiotu uzależnienia.
Posługując się porównaniem do uzależnienia np. od substancji psychoaktywnych, te należy odstawić radykalnie, koniecznie zmienić środowisko, odciąć się od wszystkiego co przypomina zmysłom o naszej niewoli, innej drogi nie ma.
Nie da się pić tylko trochę, brać tylko trochę, lub spotykać się tylko okazjonalnie np. z kochanką gdy jest się uzależnionym. Wiara że tak uda się wyjść z uzależnienia jest naiwnością.
Nie da się także tego procesu przejść bez bólu. Ten jest wpisany w proces rozstawania się i bez sensu jest "uśmierzanie" tego bólu małymi lub nieczęstymi dawkami uzależniacza....czymkolwiek/kimkolwiek ten uzależniacz jest.
Ból jako efekt zespołu odstawienia też czemuś służy, w perspektywie odgrywa rolę terapeutyczną.

Anonymous - 2016-09-15, 18:24

Próbuję ubrać w słowa myśli, które mi się legną, kiedy czytam Wasze ostatnie wpisy, ale strasznie trudno mi to wszystko nazwać...

Dowiedziałam się dużo o kowalskiej, bo chciałam słuchać męża. Nie chodziło o nią, tylko o niego. Spory kawał swojego życia przeżył zatajając przede mną spotkania i przeżycia z nią i ta sytuacja go zmieniła. Ja chciałam i chcę wiedzieć dzisiaj, kim jest. Nie wypytywałam go o szczegóły typu, gdzie i kiedy byli, nasze rozmowy były o tym, co się z nim działo w środku, no a to było osadzone w kontekście. Dałam się też wmanewrować w zbyt bliski kontakt z nią, głównie dlatego, że mąż o to prosił, a ja i chciałam zrobić to dla niego i bałam się, że mnie opuści. Było to gwałtem na samej sobie z jednej strony, z drugiej jednak przyniosło też spore korzyści:
* ja zrozumiałam jego pewne zachowania, jak rozstawanie się z nią w procesie (niekoniecznie zaakceptowałam jako słuszną drogę, tylko zrozumiałam, czemu on to robi w taki sposób), zrozumiałam, dlaczego traktuje ją inaczej niż mówią to różne psychologiczne zasady
* mój mąż gdzieś w głębi naiwnie wierzył, pragnął zjeść ciastko i mieć ciastko, pragnął spotkać się we troje, spędzać czas we troje, żył w jakiejś przedziwnej iluzji, że możemy tak się czasem wszyscy spotkać i czuć dobrze, że to możliwe, zrobienie tego w praktyce otworzyło mu oczy, że takie spotkania są nierealne, że cierpienie obu kobiet, na których mu zależy, jest wtedy wielkie

Z drugiej strony nie umiałam postawić zdrowej granicy i chyba dlatego mam poczucie winy z powodu tego, na co pozwoliłam. Słuszna była uwaga, że "miałam wrażenie, że oddałabyś męża"... tak, ale to nie tyle chodzi o to, że jestem tak dobra i się troszczę o innych. Dotarło do mnie w pewnej chwili, jak ogromnym błogosławieństwem jest dla mnie fakt, że Bóg wyraźnie narysował, jak ma wyglądać małżeństwo, że obowiązuje wyłączność na całe życie. Mam bardzo niskie poczucie wartości i całe życie próbuję zasłużyć na miłość.
Jednocześnie bardzo silnie czuję w głębi serca, że nie jestem jej godna, że nie zasługuję na nią. Gdyby nie Boże drogowskazy, mogłabym dojść do wniosku, że jeśli naprawdę kocham, to powinnam np. zgodzić się na życie w trójkącie. A to z kolei prawdopodobnie w pewnym momencie doprowadziłoby mnie do samobójstwa, bo takiego układu bym psychicznie nie zniosła. Staram się patrzeć na minioną sytuację, jak na zachowanie, do którego byłam zdolna w tamtym momencie mojego życia, dzisiaj jestem w nieco innym miejscu. Moja mentalna zależność od męża była tak wielka, że byłam gotowa przejąć jego sposób myślenia, mimo że całe moje ciało i zdławione emocje próbowały we mnie wydostać się na powierzchnię.
To, co napisałam o kowalskiej to bardziej moje dotychczasowe przemyślenia, ale dzisiaj już nie roztrząsam jej osoby, sytuacji, staram się separować. To wszystko to kocioł emocji, gniewu, poczucia winy, strachu przed obroną własnych granic, bo wtedy mogę zostać odrzucona. Odrzucona nie tylko przez męża, ale i przez Boga. Miałam, a pewnie mam nadal problem z odróżnieniem chrześcijańskiego miłosierdzia od autodestrukcji, samogwałtu psychicznego. Ze znalezieniem miejsca, gdzie kończy się to pierwsze, a zaczyna już drugie.

Jednocześnie mam problem rozmawiać z mężem, bo nie ujawniane emocje wybuchają w niespodziewanych chwilach i powodują agresję słowną, złośliwość. To coś takiego, że najpierw pozwalam wejść na siebie za daleko, nie daję kominikatu, że to przekracza moje granice, a potem nagle walę męża mentalnymi pięściami, że sprawił ból. Jest mi bardzo trudno go słuchać, kiedy różni się ode mnie, bo to odczuwam jako zagrożenie. Próbuję mieć pod kontrolą jego uczucia tak, jakbym naprawdę mogła go do czegokolwiek zmusić, jeśli sam tego nie zechce. Rozwinęłam różne techniki manipulacji, a stawianie granic przez męża długo odbierałam jako brak miłości.

Jestem często nieczytelna, bo lawiruję między brakiem obrony swoich granic, a werbalną agresją. Bardzo silnie nią ranię. Nie umiem znaleźć środka, miejsca, w którym mogłabym jednocześnie nie pozwalać się ranić, ale też nie atakować.
Mam ogromne problemy z krytyką, ponieważ nie potrafię spojrzeć na taką uwagę jako na czyjąś opinię na temat kawałka mnie, ja ją odczuwam jako odrzucenie całej mojej osoby. Dlatego często idiotycznie się bronię zaprzeczając. Mój mąż bardzo się skarży, że go nie słucham. Przerywam mu w bardzo silnych emocjach i zaperzona próbuję mu wmówić, że tak, a tak nie wolno mu myśleć i czuć. Dlaczego? Głównie bo ja tak chcę.

Ja wiem, że mój mąż jest uzależniony od kowalskiej i wiem, że powinien od niej się odciąć i że ostatecznie to jest niezbędne. Próbuję jednak rozumieć jego postawę, motywy i fakt, że nie jest na to psychicznie gotowy. Z jeszcze innej beczki, obiecywał mi różne rzeczy jako etapy oddzielania się od niej, prosząc o czas i widzę, że realizuje je. Stopniowo, po trochu, ale rzeczy się dzieją, więc strategia z cierpliwością nie wydaje się najgorsza w sytuacji, jaka jest. Nie mogę go przecież zmusić do niczego. Chcę, żeby się odseparował. Gdzieś tam marzę, że ona się wyprowadzi, bo mieszka zbyt blisko, a że nie ma stałej pracy.... . Ale tak naprawdę to nie względy techniczne mają znaczenie, tylko postawa serca i umysłu mojego męża. Chociaż może jakby nastąpiło rozdzielenie odległością, to też mógłby szybciej otrzeźwieć.

Samo odejście od kowalskiej nie rozwiązuje naszych problemów, to dotarcie niejako do punktu zero. A w punkcie zero znaleźliśmy się, kiedy odsunęliśmy się od siebie zanim nastała kowalska...Tutaj znowu mam zamęt, bo mam poczucie winy za moją część, która oddaliła nas od siebie i chyba po części czuję, że mam się z pewnymi sprawami pogodzić, bo ja do nich doprowadziłam i jestem... winna i skazana.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group