Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Imię małżonka/i: Kama
Staż małżeński: 31 Dołączył: 22 Mar 2006 Posty: 391 Skąd: Warszawa
Wysłany: 2006-10-28, 23:05 Odwaga wierności - pójście na całość!
"Gdy Jezus razem z uczniami i sporym tłumem wychodził z Jerycha, niewidomy żebrak Bartymeusz, syn Tymeusza, siedział przy drodze. Ten słysząc, że to jest Jezus z Nazaretu, zaczął wołać: "Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną". Wielu nastawało na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: "Synu Dawida, ulituj się nade mną". Jezus przystanął i rzekł: "Zawołajcie go". I przywołali niewidomego, mówiąc mu: "Bądź dobrej myśli, wstań, woła cię". On zrzucił z siebie płaszcz, zerwał się i przyszedł do Jezusa. A Jezus przemówił do niego: "Co chcesz, abym ci uczynił?" Powiedział Mu niewidomy: "Rabbuni, żebym przejrzał". Jezus mu rzekł: "Idź, twoja wiara cię uzdrowiła". Natychmiast przejrzał i szedł za Nim drogą."
Mk 10, 46-52
Ewangelia na 30. niedzielę zwykłą opowiada historię niewidomego człowieka, który został uzdrowiony przez Jezusa. Został uzdrowiony - ponieważ miał odwagę, by głośno wołać, mimo tego iż "wielu nastawało na niego, żeby umilkł". Kolejnym gestem pełnym odwagi, na jaki zdobył się niewidomy, było zrzucenie z siebie płaszcza. Jest to także gest symboliczny - przypomina zrzucenie z siebie jakiegoś pancerza, kieruje nasze myśli w stronę narodzin. Bo rzeczywiście - ta chwila była dla Bartymeusza ponownym narodzeniem. Spotkanie z Jezusem odmieniło jego życie. Już nie wracał po płaszcz. Już nie było powrotu do tego miejsca, z którego wyruszył. Odtąd całe jego życie zostało podporządkowane Jezusowi.
Zechciejmy sobie zadać pytanie - czy w naszym kroczeniu za Jezusem jesteśmy tak odważni i bezkompromisowi, jak Bartymeusz? Czy umiemy wyrażać naszą wiarę w Jezusa nawet na przekór tym, których kłuje to w oczy? Czy nie dajemy się wbić w kanony politycznej poprawności, kosztem wierności Bogu? Niech przykład uzdrowionego Bartymeusza doda nam odwagi i zachęci do "pójścia na całość" za Jezusem.
_________________ "Módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga, a działaj, jakby wszystko zależało tylko od ciebie" (Święty Ignacy Loyola)
"Najpierw modlitwa, potem przebłaganie, dopiero na trzecim miejscu - daleko "na trzecim miejscu"- działanie" (Święty Josemaria Escriva)
„Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia” (List św. Pawła do Filipian 4:13)
„I nie uczynił tam wielu cudów z powodu ich niewiary” (Ew. Mateusza 13:58)
"Przysięga małżeńska i jej konsekwencje" - ks. dr Marek Dziewiecki www.sychar.org ::: www.skype.sychar.org ::: www.rws.sychar.org
Ostatnio zmieniony przez Andrzej 2006-10-29, 23:05, w całości zmieniany 2 razy
Artur [Usunięty]
Wysłany: 2006-10-29, 00:07
Brawo Andrzeju, ten temat nie powinien być martwy.
Proponuję wszystkim refleksję nad słowem Bożym na niedzielę.
Niech to słowo daje nam nadzieję.
Przyjmując z wiarą słowo, przez jego czytanie i medytowanie,
jesteśmy oddani w moc słowa, które daje życie.
Jezu, spraw abym przejrzał.
Mirela [Usunięty]
Wysłany: 2006-10-29, 17:50
Odpowiedzi na te pytania są pewnego rodzaju miernikiem , obrazem nas samych, obrazem
naszych relacji z Chrystusem.
Przypomniała mi się historia, kiedyś o tym pisałam. Historia mojej koleżanki z pracy. Bardzo wyraźnie i mądrze określała się na płaszczyźnie wiary. Reakcje otoczenia niejednokrotnie były bolesne. Spotykało ją wiele przykrości z tego powodu. Zapamiętam ją ( dziś to moja przyjaciółka) z jaką siłą wyrażała przynależność do Chrystusa. Dziś doświadczam tego samego. Gdyby to była inna” odmienność” , pewno bym się bała.
Szkoda tylko ,że „praktykujący chrześcijanie” nie krzyczą Panie z taką siłą głosu ,jak wołając „ratunku” w sytuacji ekstremalnej.
Jeszcze jedno pytanie nasuwa mi się. Czy my na pewno chcemy być uzdrowieni przez takiego lekarza jak Jezus Chrystus ? Czy po wyjściu z gabinetu nie wyrzucamy recept? Dlaczego ciągle chcemy być ślepi? Dlaczego akceptacja środowiska jest dla nas ważniejsza od Chrystusa?
Pozdrawiam serdecznie:)
W czym trudność?
zona_i_mama [Usunięty]
Wysłany: 2009-01-12, 21:37
A ja się dopiszę o leczeniu przez Jezusa, ale tak bardziej ogólnie, tzn nie w odniesieniu do konkretnego fragmentu tylko do Pisma Św. w ogóle.
od lat "trułam" Bogu w sprawie swojego męża. To było dla mnie centrum modlitwy.
Kiedyś odbyłam kilka dyskusji ze Świadkami Jehowy. Oczywiście jak gadanie do ściany, pozorna strata czasu. Ale po 2 spotkaniach z nimi wróciło mi dawne pragnienie: przeczytać Pismo Św. od A do Z Całe, po prostu.
Nieraz się do tego zabierałam, zwykle po ks. Rodzaju miałam dość.
Teraz mnie zmobilizowało to, ze skoro Świadkowie czytają bez przerwy tę swoją przeinaczoną Biblię, to co dopiero ja , chrześcijanka, katoliczka. Powinnam tym bardziej.
No i jakoś tak mnie Bóg zmobilizował.
Czytam wg planu 2-letniego, bo akurat taki mi odpowiadał, ale są też inne - co komu pasuje.
http://biblijna.strona.pl/teksty/dlaczego_plan.htm
15 min dziennie. I wiecie co?
Nagle - mimo ze to był czas podjęcia szczególnej modlitwy i postu za męża - przestało być dla mnie takie ważne kontrolowanie Boga czy już zmienia męża, czy nie. Po raz pierwszy w życiu powiedziałam Bogu szczerze, ze Go kocham, a nie tylko, ze Go potrzebuję.
Zaczęły się cuda. On zaczął leczyć. Ale mnie. Poczułam, ze choćby nie uleczył męża, najważniejsze jest to, ze On wzbudza we mnie pragnienie, by On naprawdę był moim Panem.
I tak postrzegam Jezusa teraz jako lekarza.
Działa w człowieku. Przez swoje Słowo (parę razy zdarzyło mi się opuścić codzienną modlitwę z Pismem Św. mam wtedy takiego moralnego kaca, taka pustkę....). Może nie być na modlitwie fajerwerków, ale po tygodniu, dwu, trzech zaczynasz dostrzegać, ze chcesz, naprawdę chcesz odwrócić swój świat do góry nogami, że czasem nawet nie boisz się cierpienia, byle tylko być z Jezusem (niekoniecznie czuć Jego obecność. być z Nim w taki sposób, jak On tego chce). To szalenie trudne, po ludzku dla mnie nieosiągalne. Ale On, sama nie wiem jak i kiedy, tak właśnie zmienia ludzkie serca przez Słowo. Dlatego warto być Słowu wiernym, czytać Je. Ono zmienia, to jest coś niesamowitego.
Dodam też, ze mnie jest bardzo bliska tez postawa ignacjańska na modlitwie i takie proszenie o otwarcie się na zasadzie: ja tu jestem, to jest mój czas tylko dla Ciebie, Panie, a Ty rób, co chcesz. Zawsze mnie tego uczył mój duchowy przewodnik...
EL. [Usunięty]
Wysłany: 2009-01-13, 13:42
Żona - mama pisze -
15 min dziennie. I wiecie co?
Nagle - mimo ze to był czas podjęcia szczególnej modlitwy i postu za męża - przestało być dla mnie takie ważne kontrolowanie Boga czy już zmienia męża, czy nie. Po raz pierwszy w życiu powiedziałam Bogu szczerze, ze Go kocham, a nie tylko, ze Go potrzebuję.
Zaczęły się cuda. On zaczął leczyć. Ale mnie. Poczułam, ze choćby nie uleczył męża, najważniejsze jest to, ze On wzbudza we mnie pragnienie, by On naprawdę był moim Panem.
I tak postrzegam Jezusa teraz jako lekarza. .....itd.....
Wiesz, doświadczyłam tego samego o czym piszesz ! Pozdro!! EL.
Elżbieta [Usunięty]
Wysłany: 2009-01-13, 16:05
EL. napisał/a:
Żona - mama pisze -
15 min dziennie. I wiecie co?
Nagle - mimo ze to był czas podjęcia szczególnej modlitwy i postu za męża - przestało być dla mnie takie ważne kontrolowanie Boga czy już zmienia męża, czy nie. Po raz pierwszy w życiu powiedziałam Bogu szczerze, ze Go kocham, a nie tylko, ze Go potrzebuję.
Zaczęły się cuda. On zaczął leczyć. Ale mnie. Poczułam, ze choćby nie uleczył męża, najważniejsze jest to, ze On wzbudza we mnie pragnienie, by On naprawdę był moim Panem.
I tak postrzegam Jezusa teraz jako lekarza. .....itd.....
Wiesz, doświadczyłam tego samego o czym piszesz ! Pozdro!! EL.
Oto Cały Nasz Pan Jezus.
"Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście"
Cieszę się Waszym szczęściem, bo szczęście, ktorego szukamy to Jezus ukryty w Eucharystii.
zona_i_mama [Usunięty]
Wysłany: 2009-01-13, 20:17
tak, szczęście to przemiana taka, że przestajesz bać się własnej małości. Że liczysz tylko na NIego. Umieć liczyć na Niego i Jego krzyż - dorastać do całkowitego zawierzenia z nadzieją, że dzięki Krzyżowi i wyłącznie Jemu my, biedacy wygramy wiecznośc, taką, ze "ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało"
CHWAŁA PANU <><
[ Dodano: 2009-01-13, 20:17 ]
tak, szczęście to przemiana taka, że przestajesz bać się własnej małości. Że liczysz tylko na NIego. Umieć liczyć na Niego i Jego krzyż - dorastać do całkowitego zawierzenia z nadzieją, że dzięki Krzyżowi i wyłącznie Jemu my, biedacy wygramy wiecznośc, taką, ze "ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało"
CHWAŁA PANU <><
mark1 [Usunięty]
Wysłany: 2009-01-13, 22:56
Wspaniale Pan Bog trafia do nas w sposób czsem nieoczekiwany, a tak prosty no 15 minut kwadrans z naszego pełnego gonitwy i pośpiechu Życia i Pismo Święte, które leży obok!
Wytchnie, ulga i miłość promieniująca na nas.
[ Dodano: 2009-03-04, 12:56 ]
wypisz wymaluj moja sytuacja
http://www.mateusz.pl/mt/as/20090225.htm
Żył kiedyś w Indiach bardzo bogaty i hojny Pan, który codziennie rozdawał część swojego majątku, dając każdego dnia innej grupie ludzi. Jednego dnia były to wdowy, drugiego inwalidzi, trzeciego biedni studenci, itd. Jedynym warunkiem było to, że ci, którzy otrzymywali, musieli czekać na swoją kolej w milczeniu. Kiedy przyszedł dzień na adwokatów, jeden z nich wygłosił piękną mowę, w której przekonująco argumentował, dlaczego to właśnie on powinien otrzymać, ale szczodry Pan po prostu koło niego przeszedł, jakby go w ogóle nie zauważył. Następnego dnia dar mieli otrzymać kulawi. Adwokat przywiązał sobie dwie deseczki do obu stron nogi udając kalekę, ale bogaty Pan natychmiast go rozpoznał i ominął go. Nazajutrz była kolej na wdowy, adwokat więc przebrał się za wdowę, ale i tym razem nie udało mu się oszukać hojnego Pana. W końcu adwokat wpadł na taki pomysł. Umówił się z grabarzem, który owinął go w całun i położył na drodze, gdzie miał przechodzić bogacz. Pomyślał bowiem, że hojny Pan z pewnością okaże się litościwy i rzuci jakieś złote monety na jego pochówek, a wtedy podzieli się nimi z grabarzem. Przechodząc, Pan rzeczywiście wysypał złoto na jego całun. Ręka adwokata szybko przedarła się przez całun, aby chwycić złote monety zanim zdąży to zrobić grabarz. Następnie adwokat zrzucił z siebie całun i zawołał, „Widzisz Panie, w końcu otrzymałem z twojej hojności?” „Tak” odpowiedział Pan „ale najpierw musiałeś umrzeć.”
Jednym z morałów tego opowiadania jest to, iż możemy otrzymać hojne dary od Pana dopiero wtedy, kiedy nauczymy się milczeć i słuchać, kiedy umrzemy dla siebie samego. Dzisiaj milczenie stało się rzeczywiście wielką sztuką. Prawie każdy z nas chce mówić, a nie słuchać. Kiedy pozornie słuchamy, jest to często bardzo powierzchowne. Po kilkunastu czy kilkudziesięciu sekundach słuchania drugiego człowieka już wiemy, co mu odpowiedzieć i czekamy tylko na okazję otwarcia ust, nie słuchając już więcej tego, co on do nas mówi. Czasami tak naprawdę nie słuchamy od samego początku, tylko czekamy niecierpliwie na naszą kolej powiedzenia tego, co chcemy, bo to się nam wydaje najważniejsze. Najzabawniejsze jest, kiedy dwie osoby mówią do siebie jednocześnie, bo wtedy żadna nie chce słuchać nawet przez moment. Jeśli nie potrafimy kogoś wysłuchać w skupieniu i do końca, to dajemy mu do zrozumienia, że on dla nas nie jest ważny. Nigdy nie będziemy w stanie pomóc drugiej osobie jeśli nawet nie jesteśmy w stanie jej cierpliwie wysłuchać, w pełni koncentrując się na tym, co ta osoba chce nam powiedzieć i co tak naprawdę ją boli.
Innym powodem dlaczego nie słuchamy do końca jest to, że boimy się ciszy. Widać to nawet w liturgii. Pomimo zachęt ostatniego soboru i szczegółowych komentarzy w Mszale rzymskim, zalecających święte milczenie w pewnych momentach sprawowania Eucharystii, nie czujemy się z tym komfortowo i często spieszymy się, nie zostawiając sobie czasu na refleksję. Nie bójmy się ciszy, bo ona jest nam bardzo potrzebna. Dopiero w tej ciszy możemy się zastanowić, co tak naprawdę usłyszeliśmy i zadać drugiej osobie pytania, które nas upewnią, albo skorygują nasze zrozumienie problemu. Druga osoba musi wiedzieć, że to, co do nas mówi, rzeczywiście do nas dotarło zanim zdecyduje się kontynuować i otworzyć przed nami jeszcze bardziej intymnie.
Oczywiście, potrzeba milczenia i słuchania odnosi się nie tylko do drugiego człowieka, do tego, co on i Duch św. przez niego ma nam do powiedzenia, ale również do bezpośredniego słuchania Boga w czasie naszej modlitwy. Ile to razy odmawiamy, czy też raczej odklepujemy modlitwy tak, jakbyśmy musieli tylko wypełnić jakąś powinność. Zaproszenie do głębszej modlitwy traktujemy jako podjęcie dodatkowych zobowiązań. Jeśli do tej pory mówiliśmy jakąś modlitwę poranną i wieczorną, to teraz dodajemy różaniec, koronkę, rachunek sumienia, kilka litanii, brewiarz, drogę krzyżową, gorzkie żale, codzienną Eucharystię, modlitwę za kogoś, etc., etc. Nawet na adoracji staramy się mówić coś do Boga. Rezultatem tego mnożenia zobowiązań jest najczęściej coraz większe zmęczenie – i nic w tym dziwnego – skoro sami nakładamy na siebie coraz większe ciężary.
Być może Bóg wcale nie chce, abyśmy się tak sami umęczali. Może hojny i szczodry Pan chce, abyśmy odpoczęli w głębokiej ciszy, bo dopiero wtedy naprawdę możemy Go usłyszeć, dopiero wtedy nasza modlitwa będzie bardziej autentyczna, bo będzie to słuchanie samego Boga, a nie ciągłe mówienie? Czy naprawdę wydaje nam się, że my mamy tyle mądrości w sobie, iż musimy jej jak najwięcej Bogu przekazać? Jeśli to Bóg jest mądrością, to zacznijmy Jego słuchać, zamiast zagłuszać go naszą mową i naszymi myślami.
Jak w praktyce słuchać Boga? Siadamy czasem w ciszy i staramy się Go intensywnie słuchać. I ta intensywność nam właśnie przeszkadza, bo używamy za bardzo naszego mózgu i znowu Boga zagłuszamy. Problemem jest to, że za bardzo chcemy coś osiągnąć własnym sprytem, jak ten adwokat z opowiadania, a tymczasem hojny Pan chce, abyśmy zamilkli i nie starali się nic robić, aby to On mógł nam dać swoje dary. Wszystkie nasze własne kombinacje i starania muszą „umrzeć” zanim będziemy gotowi naprawdę otrzymać coś drogocennego, czego nie zmarnujemy. Nie bójmy się więc po prostu być w ciszy, odpocząć w niej, nie starając się nic osiągnąć i niczego się nie spodziewając.
Kiedy jestem w stanie wszystko, co moje, oddać i po prostu w tej ciszy się całkowicie zrelaksować, a nie myśleć, to doświadczam bardzo głębokiego odpoczynku. Po takiej dwudziestominutowej medytacji bez myślenia i mówienia, bez używania mojego mózgu, czuję się bardziej wypoczęty niż po całej nocy spania. Wydawałoby się, że to był tylko i wyłącznie odpoczynek, a nie modlitwa, stracony czas z punktu widzenia kogoś, kto chce jak najwięcej w ciągu dnia osiągnąć. Jednak warto jest tracić czas na milczeniu, jeśli zasiadam do niego ze świadomością, iż będę ten czas tracił w głębokiej obecności Bożej.
Po takim „traceniu” czasu i głębokim odpoczynku, z reguły doświadczam, iż jestem dużo bardziej świadomy tego, co wokół mnie się dzieje. Jestem bardziej autentycznie obecny w kontaktach z drugim człowiekiem i z całym stworzeniem. Potrafię wtedy lepiej słuchać, a to już jest bardzo dużo, bo głębokie słuchanie to najlepsza modlitwa.
To słuchanie nie musi, a nawet nie powinno być, w czasie samej medytacji, ale w naszym codziennym życiu. Jeśli lepiej słucham swojego małżonka, dzieci, przyjaciół, współpracowników, napotkanych przechodniów, przyrody, to znaczy, że moje wcześniejsze wyciszenie przynosi dobre owoce. Jeśli natomiast całe słuchanie polegało tylko i wyłącznie na pięknych przeżyciach w czasie medytacji, a potem nie przynosi żadnych owoców, to być może w czasie zewnętrznej ciszy nie potrafiłem „umrzeć”, tylko byłem nadal pełny siebie.
Medytacją nie musi też być tylko i wyłącznie siedzenie na modlitewnej ciszy w zamkniętym pokoju. Dla mnie takim wyciszeniem jest też spacer w górach lub nad oceanem, czy też rytmiczne wiosłowanie w łódce na cichym jeziorze. Dla żeglarza może to być płynięcie jachtem po spokojnym oceanie, a dla wędkarza siedzenie w ciszy z zarzuconą wędką. Nie tylko jesteśmy wtedy pełni zachwytu nad boskim dziełem stworzenia, ale i głęboko odpoczywamy.
Chodzi mi jednak o coś więcej niż sam odpoczynek. Chodzi mi o taki odpoczynek w obecności Bożej, który rodzi we mnie głębszą świadomość otaczającego mnie świata. Zaczynam wtedy rozumieć, iż wszystko wokół mnie jest „święte”. To z kolei rodzi we mnie większe współczucie w sytuacjach gdzie dzieje się krzywda. I to już jest stopniowe umieranie dla siebie samego. Głębokie wyciszenie mojego własnego ja pozwala mi z czasem zrozumieć, iż istnieję nie sam dla siebie, ale jestem częścią czegoś więcej. Jestem częścią jakiejś wspólnoty, całego stworzenia i swoje własne szczęście mogę osiągnąć tylko będąc w pełni dla i z całym otaczającym mnie światem, będąc w głębokiej komunii z Bogiem, który jest obecny w każdej istocie.
Wielki Post jest dla mnie zaproszeniem do umierania dla samego siebie, do umierania dla mojego egoizmu, do postu od polegania na sobie samym, do modlitwy odpoczynku, do jałmużny, w której ofiarowuję drugiej osobie dar mojego autentycznego słuchania. Polecam takie przeżywanie Wielkiego Postu tym wszystkim, którzy są na codzień zabiegani i pełni zobowiązań. Zamiast brać na siebie dodatkowe ciężary, polecam post od nich. W tym całym zabieganiu jest być może ukryta moja własna duma, przekonanie, że większą ilością modlitw i zobowiązań jestem w stanie zrobić dla świata więcej niż sam Bóg, że On sobie beze mnie nie poradzi. Czy ja potrafię czasem nic nie robić i po prostu być, czy też jestem ciągle pełnym własnych pomysłów adwokatem?
Jeśli będziemy potrafili umrzeć dla swojej pychy i egoizmu zanim umrzemy fizycznie, to w momencie śmierci nie będzie już miało co w naszej istocie umierać, bo nie będzie w niej nic sztucznego i nieprawdziwego, tylko prosta, bezwarunkowa, nieoceniająca nikogo miłość, w głębokiej jedności z całym stworzeniem.
Umrzyj zanim umrzesz, abyś nie umarł jak będziesz umierać.
Andrzej Sobczyk
Augustyn [Usunięty]
Wysłany: 2012-07-12, 02:52
Katechezy Jana Pawła II
"Kto straci swe życie z powodu mnie i Ewangelii, zachowa je"
"Piotr i inni Apostołowie — z wyjątkiem Judasza — rozumieją i przyjmują wezwanie Jezusa jako całkowite wyrzeczenie się siebie i mienia na rzecz głoszenia królestwa Bożego. Oni sami przypomną Jezusowi ustami Piotra: „Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą” (Mt 19,27). Łukasz dodaje: „swoją własność” (Łk 18,28); zaś Jezus odpowiadając Piotrowi, jak gdyby precyzuje, o jaką to „własność” chodzi: „Zaprawdę, powiadam wam: Nikt nie opuszcza domu albo żony, braci, rodziców albo dzieci dla królestwa Bożego, żeby nie otrzymał daleko więcej w tym czasie, a w wieku przyszłym — życia wiecznego” (Łk 18,29-30).
Według Mateusza, Jezus mówi także o opuszczeniu sióstr, matki i pola „dla Mego imienia”; kto to uczyni — obiecuje — „stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy” (Mt 19,29).
Tekst Ewangelii Markowej dodaje dalsze uściślenia. Jezus mówi tu o opuszczeniu wszystkich tych rzeczy „z powodu Mnie i z powodu Ewangelii”, i o nagrodzie: nikt nie opuszcza tego wszystkiego, „żeby nie otrzymał stokroć więcej teraz, w tym czasie, domów, braci, sióstr, matek, dzieci i pól wśród prześladowań, a życia wiecznego w czasie przyszłym” (Mk 10,29-30).
Pozostawmy na razie metaforyczny język Jezusa i zastanówmy się, kim jest Ten, który wzywa do pójścia za sobą, obiecując za to wielkie nagrody, a nawet „życie wieczne”? Czy zwykły syn człowieczy może obiecywać tak wiele, czy może być kimś, komu uwierzą i za którym pójdą, czy może z taką mocą oddziaływać nie tylko na owych szczęśliwych uczniów, ale na miliony ludzi wszystkich czasów?
Uczniowie pamiętają przecież, z jak wielkim autorytetem Chrystus wezwał ich do pójścia za sobą. Nie zawahał się zażądać od nich radykalnego oddania, które określał, wydawałoby się, w paradoksalny sposób, kiedy na przykład mówiąc, że przyszedł, aby „przynieść nie pokój, ale miecz” (por. Mt 10,34), to znaczy, by swoim „pójdź za Mną” wprowadzić podziały i rozdarcie nawet do rodzin, stwierdził: „Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną nie jest Mnie godzien” (Mt 10,37-38). Jeszcze bardziej gwałtownie i stanowczo brzmią te słowa w wersji Łukasza: „Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści (hebraizm oznaczający „nie odrywa się od”) swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem” (Łk 14,26)." ( fragment ze str. http://www.apostol.pl/jan...elii-zachowa-je )
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dla tych, którzy kochają - propozycja wzoru odpowiedzi na pozew rozwodowy
Poniższy wzór ma charakter orientacyjny i nie zastępuje porady prawnej. W odpowiedzi na pozew warto odnieść się do wszystkich twierdzeń pozwu i zadbać o to, aby nasza odpowiedź była zgodna z prawdą.
W odpowiedzi na pozew wnoszę o oddalenie powództwa w całości i nie rozwiązywanie małżeństwa stron przez rozwód.
UZASADNIENIE
Pomimo trudności jakie nasz związek przechodził i przechodzi uważam, że nadal można go uratować. Małżeństwa nie zawiera się na chwilę i nie zrywa w momencie, gdy dzieje się coś niedobrego. Pragnę nadmienić, iż w przyszłości nie zamierzam się już z nikim innym wiązać. Podjąłem (podjęłam) bowiem decyzję, że będę z żoną (mężem) na zawsze i dołożę wszelkich starań, aby nasze małżeństwo przetrwało. Scalenie związku jest możliwe nawet wtedy, gdy tych dobrych uczuć w nas nie ma. Lecz we mnie takie uczucia nadal są i bardzo kocham swoją żonę (męża), pomimo, iż w chwili obecnej nie łączy nas więź fizyczna. Jednak wyrażam pragnienie ratowania Naszego małżeństwa i gotowy (gotowa) jestem podjąć trud jaki się z tym wiąże. Uważam, że przy odrobinie dobrej woli możemy odbudować dobrą relację miłości.
Dobro mojej żony (męża) jest dla mnie po Bogu najważniejsze. Przed Bogiem to bowiem ślubowałem (ślubowałam).
Moim zdaniem każdy związek ma swoje trudności, a nieporozumienia jakie wydarzyły się między nami nie są powodem, aby przekreślić nasze małżeństwo i rozbijać naszą rodzinę. Myślę, że każdy rozwód negatywnie wpływa nie tylko na współmałżonków, ale także na ich rodziny, dzieci i krzywdzi niepotrzebnie wiele bliskich sobie osób. Oddziaływuje również negatywnie na inne małżeństwa.
Z moją (moim) żoną (mężem) znaliśmy się długo przed zawarciem naszego małżeństwa i uważam, że był to wystarczający czas na wzajemne poznanie się. Po razem przeżytych "X" latach (jako para, narzeczeni i małżonkowie) żona (mąż) jest dla mnie zbyt ważną osobą, aby przekreślić większość wspólnie spędzonych lat. Według mnie w naszym związku nie wygasły więzi emocjonalne i duchowe. Podkreślam, iż nadal kocham żonę (męża) i pomimo, że oddaliliśmy się od siebie, chcę uratować nasze małżeństwo. Osobiście wyrażam wolę i chęć naprawy naszych małżeńskich relacji, gdyż mam przekonanie, że każdy związek małżeński dotknięty poważnym kryzysem jest do uratowania.
Orzeczenie rozwodu spowodowałoby, że ucierpiałoby dobro wspólnych małoletnich dzieci stron oraz byłoby sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Dzieci potrzebują stabilnego emocjonalnego kontaktu z obojgiem rodziców oraz podejmowania przez obie strony wszelkich starań, by zaspokoić potrzeby rodziny. Rozwód grozi osłabieniem lub zerwaniem więzi emocjonalnej dzieci z rodzicem zamieszkującym poza rodziną. Rozwód stron wpłynie także niekorzystnie na ich rozwój intelektualny, społeczny, psychiczny i duchowy, obniży ich status materialny i będzie usankcjonowaniem niepoważnego traktowania instytucji rodziny.
Jestem katolikiem (katoliczką), osobą wierzącą. Moje przekonania religijne nie pozwalają mi wyrazić zgody na rozwód, gdyż jak mówi w punkcie 2384 Katechizm Kościoła Katolickiego: "Rozwód znieważa przymierze zbawcze, którego znakiem jest małżeństwo sakramentalne", natomiast Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego w punkcie 347 nazywa rozwód jednym z najcięższych grzechów, który godzi w sakrament małżeństwa.
Wysoki Sądzie, proszę o danie nam szansy na uratowanie naszego małżeństwa. Uważam, ze każda rodzina, w tym i nasza, na to zasługuje. Nie zmienię zdania w tej ważnej sprawie, bo wtedy będę niewiarygodny w każdej innej. Brak wyrażenia mojej zgody na rozwód nie wskazuje na to, iż kierują mną złe emocje tj. złość czy złośliwość. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie zmuszę żony (męża) do miłości. Rozumiem, że moja odmowa komplikuje sytuację, ale tak czuję, takie są moje przekonania religijne i to dyktuje mi serce.
Bardzo kocham moją (mojego) żonę (męża) i w związku z powyższym wnoszę jak na wstępie.
List Episkopatu Polski na święto św. Rodziny
Warto jeszcze raz podkreślić, że u podstaw każdej rodziny stoi małżeństwo. Chrześcijańskie patrzenie na małżeństwo w pełni uwzględnia wyjątkową naturę tej wspólnoty osób. Małżeństwo to związek mężczyzny i niewiasty, zawierany na całe ich życie, i z tej racji pełniący także określone zadania społeczne. Chrystus podkreślił, że mężczyzna opuszcza nawet ojca i matkę, aby złączyć się ze swoją żoną i być z nią przez całe życie jako jedno ciało (por. Mt 19,6). To samo dotyczy niewiasty. Naszym zadaniem jest nieustanne przypominanie, iż tylko tak rozumianą wspólnotę mężczyzny i niewiasty wolno nazywać małżeństwem. Żaden inny związek osób nie może być nawet przyrównywany do małżeństwa. Chrześcijanie decyzję o zawarciu małżeństwa wypowiadają wobec Boga i wobec Kościoła. Tak zawierany związek Chrystus czyni sakramentem, czyli tajemnicą uświęcenia małżonków, znakiem swojej obecności we wszystkich ich sprawach, a jednocześnie źródłem specjalnej łaski dla nich. Głębia duchowości chrześcijańskich małżonków powstaje właśnie we współpracy z łaską sakramentu małżeństwa. więcej >>
Wszechświat na miarę człowieka
Wszechświat jest ogromny. Żeby sobie uzmysłowić rozmiary wszechświata, załóżmy, że odległość Ziemia - Słońce to jeden milimetr. Wtedy najbliższa gwiazda znajduje się mniej więcej w odległości 300 metrów od Słońca. Do Słońca mamy jeden milimetr, a do najbliższej gwiazdy około 300 metrów. Słońce razem z całym otoczeniem gwiezdnym tworzy ogromny system zwany Droga Mleczną (galaktykę w kształcie ogromnego dysku). W naszej umownej skali ten ogromny dysk ma średnicę około 6 tysięcy kilometrów, czyli mniej więcej tak, jak stąd do Stanów Zjednoczonych. Światło zużywa na przebycie od jednego końca tego dysku do drugiego - około 100 tysięcy lat. W tym dysku mieści się około 100 miliardów gwiazd. To jest ogromny dysk! Jeszcze mniej więcej sto lat temu uważano, że to jest cały wszechświat. Okazało się, że tak wcale nie jest. Wszechświat jest znacznie, znacznie większy! Jeżeli te 6 tysięcy kilometrów znowu przeskalujemy, tym razem do jednego centymetra, to cały wszechświat, który potrafimy zaobserwować (w tej skali) jest kulą o średnicy 3 kilometrów. I w tym właśnie obszarze, jest około 100 miliardów galaktyk (czyli takich dużych systemów gwiezdnych, oczywiście różnych kształtów, różnych wielkości). To właśnie jest cały wszechświat, który potrafimy badać metodami fizycznymi, wykorzystując techniki astronomiczne. (Wszechświat na miarę człowieka >>>)
Musicie zawsze powstawać!
Możecie rozerwać swoje fotografie i zniszczyć prezenty. Możecie podeptać swoje szczęśliwe wspomnienia i próbować dzielić to, co było dla dwojga. Możecie przeklinać Kościół i Boga.
Ale Jego potęga nie może nic uczynić przeciw waszej wolności. Bo jeżeli dobrowolnie prosiliście Go, by zobowiązał się z wami... On nie może was "rozwieść".
To zbyt trudne? A kto powiedział, że łatwo być
człowiekiem wolnym i odpowiedzialnym. Miłość się staje Jest miłością w marszu, chlebem codziennym.
Nie jest umeblowana mieszkaniem, ale domem do zbudowania i utrzymania, a często do remontu. Nie jest triumfalnym "TAK", ale jest mnóstwem "tak", które wypełniają życie, pośród mnóstwa "nie".
Człowiek jest słaby, ma prawo zbłądzić! Ale musi zawsze powstawać i zawsze iść. I nie wolno mu odebrać życia, które ofiarował drugiemu; ono stało się nim.
Klasycznym tekstem biblijnym ukazującym w świetle wiary wartość i sens środków ubogich jest scena walki z Amalekitami. W czasie przejścia przez pustynię, w drodze do Ziemi Obiecanej, dochodzi do walki pomiędzy Izraelitami a kontrolującymi szlaki pustyni Amalekitami (zob. Wj 17, 8-13). Mojżesz to Boży człowiek, który wie, w jaki sposób może zapewnić swoim wojskom zwycięstwo. Gdyby był strategiem myślącym jedynie po ludzku, stanąłby sam na czele walczących, tak jak to zwykle bywa w strategii. Przecież swoją postawą na pewno by ich pociągał, tak byli wpatrzeni w niego. On zaś zrobił coś, co z punktu widzenia strategii wojskowej było absurdalne - wycofał się, zostawił wojsko pod wodzą swego zastępcy Jozuego, a sam odszedł na wzgórze, by tam się modlić. Wiedział on, człowiek Boży, człowiek modlitwy, kto decyduje o losach świata i o losach jego narodu. Stąd te wyciągnięte na szczycie wzgórza w geście wiary ramiona Mojżesza. Między nim a doliną, gdzie toczy się walka, jest ścisła łączność. Kiedy ręce mu mdleją, to jego wojsko cofa się. On wie, co to znaczy - Bóg chce, aby on wciąż wysilał się, by stale wyciągał ręce do Pana. Gdy ręce zupełnie drętwiały, towarzyszący Mojżeszowi Aaron i Chur podtrzymywali je. Przez cały więc dzień ten gest wyciągniętych do Pana rąk towarzyszył walce Izraelitów, a kiedy przyszedł wieczór, zwycięstwo było po ich stronie. To jednak nie Jozue zwyciężył, nie jego wojsko walczące na dole odniosło zwycięstwo - to tam, na wzgórzu, zwyciężył Mojżesz, zwyciężyła jego wiara.
Gdyby ta scena miała powtórzyć się w naszych czasach, wówczas uwaga dziennikarzy, kamery telewizyjne, światła reflektorów skierowane byłyby tam, gdzie Jozue walczy. Wydawałoby się nam, że to tam się wszystko decyduje. Kto z nas próbowałby patrzeć na samotnego, modlącego się gdzieś człowieka? A to ten samotny człowiek zwycięża, ponieważ Bóg zwycięża przez jego wiarę.
Wyciągnięte do góry ręce Mojżesza są symbolem, one mówią, że to Bóg rozstrzyga o wszystkim. - Ty tam jesteś, który rządzisz, od Ciebie wszystko zależy. Ludzkiej szansy może być śmiesznie mało, ale dla Ciebie, Boże, nie ma rzeczy niemożliwych. Gest wyciągniętych dłoni, tych mdlejących rąk, to gest wiary, to ubogi środek wyrażający szaleństwo wiary w nieskończoną moc i nieskończoną miłość Pana.
„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że ciebie nie opuszczę aż do śmierci" - to tekst przysięgi małżeńskiej wypowiadany bez żadnych warunków uzupełniających. Początek drogi. Niezapisana karta z podpisem: „aż do śmierci". A co, gdy pojawią się trudności, kryzys, zdrada?...
„Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, zadali Mu pyta-nie: «Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?» On im odpowiedział: «czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich mężczyzną i kobietą? Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i będą oboje jednym ciałem. A tak nie są już dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela»"(Mt 19, 3-5). Dwanaście lat temu nasilający się kryzys, którego skutkiem byt nowy związek mojego męża, separacja i rozwód, doprowadził do rozpadu moje małżeństwo. Porozumienie zostało zerwane. Zepchnięta na dalszy plan, wyeliminowana z życia, nigdy w swoim sercu nie przestałam być żoną mojego męża. Sytuacje, wobec których stawałam, zda-wały się przerastać moją wytrzymałość, odbierały nadzieję, niszczyły wszystko we mnie i wokół mnie. Widziałam, że w tych trudnych chwilach Bóg stawał przy mnie i mówił: „wystarczy ci mojej łaski", „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Był Tym, który uczył mnie, jak nieść krzyż zerwanej jedności, rozbitej rodziny, zdrady, zaparcia, odrzucenia, szyderstwa, cynizmu, własnej słabości, popełnionych grzechów i błędów. Podnosił, nawracał, przebaczał, uczyt przebaczać. Kochał. Akceptował. Prowadził. Nadawał swój sens wydarzeniom, które po ludzku zdawały się nie mieć sensu. Byt wierny przymierzu, które zawarł z nami przed laty przez sakrament małżeństwa. Teraz wiem, że małżeństwo chrześcijańskie jest czym innym niż małżeństwo naturalne. Jest wielką łaską, jest historią świętą, w którą angażuje się Pan Bóg. Jest wydarzeniem, które sprawia, „że mąż i żona połączeni przez sakrament to nie przypadkowe osoby, które się dobrały lub nie, lecz te, którym Bóg powiedział «tak», by się stały jednym ciałem, w drodze do zbawienia".
Ja tę nadzwyczajność małżeństwa sakramentalnego zaczęłam widzieć niestety późno, bo w momencie, gdy wszystko zaczęto się rozpadać. W naszym małżeństwie byliśmy najpierw my: mój mąż, dzieci, ja i wszystko inne. Potem Pan Bóg, taki na zasadzie pomóż, daj, zrób. Nie Ten, ku któremu zmierza wszystko. Nie Bóg, lecz bożek, który zapewnia pomyślność planom, spełnia oczekiwania, daje zdrowie, zabiera trudności... Bankructwo moich wyobrażeń o małżeństwie i rodzinie stało się dla mnie źródłem łaski, poprzez którą Bóg otwierał mi oczy. Pokazywał tę miłość, z którą On przyszedł na świat. Stawał przy mnie wyszydzony, opluty, odepchnięty, fałszywie osądzony, opuszczony, na drodze, której jedyną perspektywą była haniebna śmierć, I mówił: to jest droga łaski, przez którą przychodzi zbawienie i nowe życie, czy chcesz tak kochać? Swoją łaską Pan Bóg nigdy nie pozwolił mi zrezygnować z modlitwy za mojego męża i o jedność mojej rodziny, budowania w sobie postawy przebaczenia, pojednania i porozumienia, nigdy nie dał wyrazić zgody na rozwód i rozmyślne występowanie przeciwko mężowi. Zalegalizowanie nowego związku mojego męża postrzegam jako zalegalizowanie cudzołóstwa („A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę (...) a bierze inną popełnia cudzołóstwo, I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Mt,19.9)). I jako zaproszenie do gorliwszej modlitwy i głębszego zawierzenia. Nasza historia jest ciągle otwarta, ale wiem, że Pan Bóg nie powiedział w niej ostatniego Słowa. Jakie ono będzie i kiedy je wypowie, nie wiem, ale wierzę, że zostanie wypowiedziane dla mnie, mojego męża, naszych dzieci i wszystkich, których nasza historia dotknęła. Będzie ono Dobrą Nowiną dla każdego nas. Bo małżeństwo sakramentalne jest historią świętą, przymierzem, któremu Pan Bóg pozostaje wierny do końca.
"Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy" (Mk 9,23) "Nie bój się, wierz tylko!" (Mk 5,36)
Słowa Jezusa nie pozostawiają żadnych wątpliwości: "Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie" (J 6, 53). Ile tego życia będziemy mieli w sobie tu na ziemi, tyle i tylko tyle zabierzemy w świat wieczności. I na bardzo długo możemy znaleźć się w czyśćcu, aby dojść do pełni życia, do miary nieba.
Pamiętajmy jednak, że w Kościele nic nie jest magią. Jezus podczas swojego ziemskiego nauczania mówił:
- do kobiety kananejskiej:
«O niewiasto wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz!» (Mt 15,28)
- do kobiety, która prowadziła w mieście życie grzeszne:
«Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!» (Łk 7,37.50)
- do oczyszczonego z trądu Samarytanina:
«Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Łk 17,19)
- do kobiety cierpiącej na krwotok:
«Ufaj, córko! Twoja wiara cię ocaliła» (Mt 9,22)
- do niewidomego Bartymeusza:
«Idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Mk 10,52)
Modlitwa o odrodzenie małżeństwa
Panie, przedstawiam Ci nasze małżeństwo – mojego męża (moją żonę) i mnie. Dziękuję, że nas połączyłeś, że podarowałeś nas sobie nawzajem i umocniłeś nasz związek swoim sakramentem. Panie, w tej chwili nasze małżeństwo nie jest takie, jakim Ty chciałbyś je widzieć. Potrzebuje uzdrowienia. Jednak dla Ciebie, który kochasz nas oboje, nie ma rzeczy niemożliwych. Dlatego proszę Cię:
- o dar szczerej rozmowy,
- o „przemycie oczu”, abyśmy spojrzeli na siebie oczami Twojej miłości, która „nie pamięta złego” i „we wszystkim pokłada nadzieję”,
- o odkrycie – pośród mnóstwa różnic – tego dobra, które nas łączy, wokół którego można coś zbudować (zgodnie z radą Apostoła: zło dobrem zwyciężaj),
- o wyjaśnienie i wybaczenie dawnych urazów, o uzdrowienie ran i wszystkiego, co chore, o uwolnienie od nałogów i złych nawyków.
Niech w naszym małżeństwie wypełni się wola Twoja.
Niech nasza relacja odrodzi się i ożywi, przynosząc owoce nam samym oraz wszystkim wokół. Ufam Tobie, Jezu, i już teraz dziękuję Ci za wszystko, co dla nas uczynisz. Uwielbiam Cię w sercu i błogosławię w całym moim życiu. Amen..
Święty Józefie, sprawiedliwy mężu i ojcze, który z takim oddaniem opiekowałeś się Jezusem i Maryją – wstaw się za nami. Zaopiekuj się naszym małżeństwem. Powierzam Ci również inne małżeństwa, szczególnie te, które przeżywają jakieś trudności. Proszę – módl się za nami wszystkimi! Amen!
Modlitwa o siedem Darów Ducha Świętego
Duchu Święty, Ty nas uświęcasz, wspomagając w pracy nad sobą. Ty nas pocieszasz wspierając, gdy jesteśmy słabi i bezradni. Proszę Cię o Twoje dary:
1. Proszę o dar mądrości, bym poznał i umiłował Prawdę wiekuistą, ktorą jesteś Ty, moj Boże.
2. Proszę o dar rozumu, abym na ile mój umysł może pojąć, zrozumiał prawdy wiary.
3. Proszę o dar umiejętności, abym patrząc na świat, dostrzegał w nim dzieło Twojej dobroci i mądrości i abym nie łudził się, że rzeczy stworzone mogą zaspokoić wszystkie moje pragnienia.
4. Proszę o dar rady na chwile trudne, gdy nie będę wiedział jak postąpić.
5. Proszę o dar męstwa na czas szczególnych trudności i pokus.
6. Proszę o dar pobożności, abym chętnie obcował z Tobą w modlitwie, abym patrzył na ludzi jako na braci, a na Kościół jako miejsce Twojego działania.
7. Na koniec proszę o dar bojaźni Bożej, bym lękał się grzechu, który obraża Ciebie, Boga po trzykroć Świętego. Amen.
Akt poświęcenia się Niepokalanemu Sercu Maryi
Obieram Cię dziś, Maryjo, w obliczu całego dworu niebieskiego, na moją Matkę i Panią. Z całym oddaniem i miłością powierzam i poświęcam Tobie moje ciało i moją duszę, wszystkie moje dobra wewnętrzne i zewnętrzne, a także zasługi moich dobrych uczynków przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Tobie zostawiam całkowite i pełne prawo dysponowania mną jak niewolnikiem oraz wszystkim, co do mnie należy, bez zastrzeżeń, według Twojego upodobania, na większą chwałę Bożą teraz i na wieki. Amen.
W 2002 roku Jan Paweł II potępiając w ostrych słowach rozwody powiedział, że adwokaci jako ludzie wolnego zawodu, muszą zawsze odmawiać użycia swoich umiejętności zawodowych do sprzecznego ze sprawiedliwością celu, jakim jest rozwód. KAIKs. dr Marek Dziewiecki - Miłość nigdy nie pomaga w złym. Właśnie dlatego doradca katolicki w żadnej sytuacji nie proponuje krzywdzonemu małżonkowi rozwodu, gdyż nie wolno nikomu proponować łamania przysięgi złożonej wobec Boga i człowieka.