To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - nasze problemy....

Anonymous - 2015-04-09, 18:16
Temat postu: nasze problemy....
Witam!
Troszkę się zastanawiałam nad napisaniem na forum choć dzięki temu ,że tu trafiłam ( to zaś zasługa Św.Józefa ) zmieniłam swoje podejście do kryzysu w moim małżeństwie a może i dzięki temu trwam ....
Za mną 10 lat wydawałby się udanego małżeństwa dla wielu osób ... bo ja dopiero w tym roku odważyłam się "wyjść" do ludzi i nie kryć wszystkiego w sobie ale to nie tak ,że chodzę i nadaje na męża po prostu mówię,że nie jest ok i otworzyłam się do kilku osób ...
mamy troje dzieci - dwoje zaplanowanych i nawet co do płci :-) a trzecie zaplanowane dla nas przez Boga ( choć wiedziałam ,że coś w tym cyklu nie jest tak jak zwykle... ) , z perspektywy czasu wiem ,że gdyby nie ono pewnie było by inaczej a małżeństwa by raczej nie było...
Parą jesteśmy długo bo już 17 lat ( były w tym czasie studia - nie mieszkaliśmy razem ) , po studiach - czas na ślub i samodzielne życie...
tak to u nas jakoś,że ja mam "pewny" , "dobry" zawód i nie mam problemów ani ze znalezieniem pracy ani z zarobkami i a mąż mimo wyższego wykształcenia szukał swojego miejsca i znalazł pracę ,która sprawia mu dużą satysfakcję i może zarobić ale musi temu dużo czasu poświęcić praca ma jeden duży minus - z młodymi ludźmi non stop i młodymi kobietami też... co okazało się ponad siły mojego męża i pogrąża nasze małżeństwo
W drugiej ciąży (6lat) temu zauważyłam ,że coś jest nie tak ,że szuka czegoś ,zaczął wychodzić więcej z domu a ,że ja też się średnio czułam choć pracowałam do 8, 5 m-ca to jakoś mocno nie drążyłam choć widziałam,że się zmienia ... Pierwszy raz zawiódł mnie na całej linii w dzień porodu - opił się bo synowi się syn urodził a mówiłam mu od rana ,że coś się może zacząć - od 20 do niego pisałam bo zaczęły się skurcze a wrócił przed północą jak wsiadałam do samochodu ,żeby na porodówkę jechać ( tata mój mnie zawiózł a z synkiem został wujek .. ) ..... jak się okazało późniejsza kochanka go do domu odprowadzała.... no ale wybaczyłam... hormony , drugie maleńkie dziecko, trochę zdrowotnych komplikacji... potem okazało się ,że mam guza na jajniku - konieczna operacja - bałam się strasznie i to maleńkie przy piersi dzieciątko .... a on mnie nie wspierał coraz więcej pracował i był obok - szczerze widziałam to doskonale ale sama mydliłam sobie oczy i jeszcze tak strasznie bałam się tej operacji.... ale skończyło się dobrze i przyszły najgorsze Święta Bożego Narodzenia .... wiedziałam od początku ,że coś nie tak - głupio się tłumaczył i wymagał co raz więcej a ja się starałam ( w głowie że jeśli jest ktoś to ja będę" lepsza" od niej ) , znalazłam smsy to się tłumaczył... a ja tak bardzo chciałam mu wierzyć...
no i pojawiło się troszkę niespodziewanie ( 26dzien cyklu, objawy niepewne... ale lampka wina ;-) ) trzecie dzieciątko - wtedy byłam już pewna,że mnie zdradza.... ale w wakacje nagle zaczął być inny , wyjechaliśmy na tydzień za granicę i tam znowu znalazłam przypadkiem smsa .... i on nie wytrzymał i się przyznał ... dwoje małych dzieci, trzecie w drodze ... chce być ze mną ,kocha, tamto to "tylko seks" ... ale wyszło na jaw ,że pierwszy raz zrobił to jak byłam po operacji w szpitalu, nawet w naszą rocznicę ślubu.... a czego jak czego ale na seks , jego brak czy jakość to chyba nie mógł narzekać....
starałam się wybaczyć , nie wypominać.... a on robiła dalej głupoty i przykrości , w ogóle się nie starał żebym mu zaufała, uwierzyła wręcz czasem sam podsycał moje domysły.... jakoś się kręciło....a rok temu namówił mnie na kredyt (rozwój mojej firmy ) i wiedziałam,że czeka nas trudny rok wydawało mi się, że o tym mówiliśmy i rozmawialiśmy - realnie wiedziałam,że nagle będę musiała pracować 6 dni w tygodniu przynajmniej przez pół roku .... no i tak było, zostawił mnie samą ze wszystkimi odbiorami , papierami, urzędnikami.... a on założył sobie swoje konto bez upoważnień dla mnie, konta na portalach społecznościowych , pozabezpieczał telefon , kupił samochód - tak ja się godziłam bo wszystko zgrabnie tłumaczył a ja też się wkurzałam i "groziłam " rozdzielnościa majątkową i zostawiał mnie "samą" on pracował.... jeszcze w listopadzie pojechał ze mną do Paryża ( na 10 rocznicę ślubu - marzyłam o tym długo ) - to ładnie wygląda na fb i dzieciaki mają co podziwiać.... a potem się odsuwał co raz dalej aż w końcu go przymusiłam i wydukał ,że on do mnie nic nie czuje,że by się wyprowadził, że tylko dzieci się liczą ale ,że jedyne co czuje to strach .. a i padła mu odporność , wszystkie badania na dolnej granicy normy , testosteron nawet poniżej - no bo seksu już nie było - i wiem ,że go to dobiło - tylko wiem,że pisał z jakąś małolatą już wcześniej ale się tłumaczył dziwnie i w ogóle mnie nie słuchał - no ale ona jego zapewne bardzo .... wiem ,że miał dużo stresu bo próbował zdać egzamin - chyba z 5 razy podchodził do tego , dużo pracował no i odkrył ,że mnie nie kocha..... od grudnia bardzo dużo pracuje (12-16 godzin ) , jest chudy , blady ale się nie wyprowadził ,śpimy w jednym łóżku , "jak chcę to się mogę przytulić" , słucha nawet co do niego mówię ale ja z niego wyciągnęłam tylko ,że nikogo nie ma ,że nie wie co będzie ,że jak będzie chciał to na terapię pojedziemy ale teraz nie, że ma problem i go nie rozumiem , że dla mnie tylko kredyty się liczyły i pieniądze a jego zostawiłam i był sam ( no tu to był pijany .... )
przemyślałam to ,przesłuchałam , modlę się i wiem ,że mam problem z postawieniem mu granic ,że zawsze miałam....
a on teraz ma dobrze bo prawie nic nie mówi, troszeczkę się dziećmi zajmie ale niezbyt dużo - ja muszę wszystko ogarnąć... pracuje i w soboty i w niedziele.... no ale był u kolejnego lekarza - i tylko na takiego nie trafił co by mu powiedział - panie zajeżdżasz swój organizm to odmawia Ci posłuszeństwa to czym zgrzeszyłeś....
a wiem wredota ze mnie wychodzi ale czasem mi tak źle i samotnie...
wiem ,że popełniłam w tym małżeństwie całą masę błędów....i wiem,że nie jestem odpowiedzialna za jego głupotę ... ale dalej mi na nim zależy , na tym ,żeby był zdrowy , szczęśliwy , chciałbym widzieć jego uśmiech i żeby mnie traktował tak jak kiedyś , tak "po naszemu" ,że wiedziałam,że jestem ważna , kochana, pożądana....
a tak przytula się do ściany we wspólnym łóżku , przechodzi obok tak żeby mnie nie dotknąć, nawet jak coś mówi to nie wymawia mojego imienia ani nawet żono nie mówi.... tak po 2 miesiącach był nawet seks z mojej inicjatywy.... potem z jego .... ale czuję się chyba gorzej niż prostytutka no bo nawet po imieniu mi nie mówi.... nie ma tej wrogości co w grudniu była ale jest obojętność ..... my się nigdy nie kłóciliśmy....
tak naprawdę to nie wiem czego oczekuje pisząc do was .... może chciałam pokazać kolejną stronę medalu - gdzie mąż niby nie ma na co narzekać a szuka , gdzie żona nie jest, wredna , oschła ani oziębła i jeszcze zarabia..........
ale to jednak zawsze to samo - wszystko prawie jest tylko i aż Boga miedzy nami zabrakło.....
wierzę ,że uda nam się uratować to małżeństwo choć nie bardzo wiem jak to może wyglądać....
syn idzie za miesiąc do komunii, a mąż chyba pierwszy raz nie był u spowiedzi przed Wielkanocą...

Jezu ufam Tobie

takie krótkie zdanie i takie trudne zadanie

Anonymous - 2015-04-09, 19:02

Słonko

Witaj Słonko na naszym forum i to w swoim wątku.

Ciężko się czyta takie listy. Maja ludzie właściwie wszystko, co potrzebne dla życia, a tacy są nieszczęśliwi i szukają gdzieś tego szczęścia na boku.

Słonko napisał/a:
mam problem z postawieniem mu granic


Tak, to chyba jest największy Twój problem. Chciałabyś, kochasz, więc i dużo dajesz. Ale u Ciebie chyba działa stare polskie przysłowie "łatwo przyszło, łatwo poszło". Mąż nie dostrzega tego, co ma. Może musi stracić to, żeby zrozumieć.

A czy Ty siebie kochasz?
Bo z tego listu, coś to nie wynika. Tylko mąż i mąż. Jakoś nudne to. Zacznij bardziej się szanować. Musisz odzyskać wiarę w siebie. Znasz swoją wartość, to widać. Ale musisz się jeszcze bardziej siebie polubić.

Jak zostałem sam, to wydawało mi się, że świat się mój skończył. Ale okazało się, że tyle ciekawych rzeczy jest jeszcze doi zrobienia, do zobaczenia. Okazało się, jak jestem potrzebny moim dzieciom. Jak odżałowałem swoją stratę, to życie nagle nabrało blasku. Wróciłem do żywych. I ludzie chętniej ze mną przebywają. Nie jestem już smutny jak noc listopadowa czy skazaniec idący na szafot, ale wesoły, uśmiechnięty. Kiedyś się ode mnie odsuwali, bo bali się mojej miny marsowej, a teraz ciągle coś się dzieje.

Słonko
Zacznij walczyć o siebie. Potem może przyjdzie czas na męża. Może jak zobaczy Cię zmienioną, to sam zaraz przybiegnie?

Życzę powodzenia.

Anonymous - 2015-04-09, 19:31

Mąż wszedł na złą drogę, dopomogło mu środowisko pracy, nie doceniał tego co ma. Prawdopodobne, że jego choroby są konsekwencją i tego grzesznego życia. Na Twoim miejscu bym się przebadała na HIVa na wszelki wypadek. On musi się nawrócić. Ty Słonko powinnaś o siebie dbać, rzeczywiście nauczyć się mądrzej kochać, wymagać.
I tak jak napisałaś - Jezu ufam Tobie i wszystko się ułoży na pewno.

Anonymous - 2015-04-09, 20:49

Dziękuje za miłe słowa:-)
Wiem ,że dużo o mężu - to mój pierwszy i jedyny facet.... i dużo o nas myślę, myślałam... a i nadal jest trudno jak jest obok a tak na prawdę go nie ma.... przeanalizowałam jego i swoje zachowania już wiele razy...
a siebie lubię , do ludzi wychodzę , pracuję z ludźmi więc i "wyglądać" muszę;-) ,mam dużo zainteresowań także z poza pracy i ciągle nowe pomysły a za mało czasu na realizację .... no bo dzieci, dom , praca .... wad tez mam sporo ale tak sobie myślę,że można z nimi żyć ;-)
Wiem ,że "boję" się ludzi tzn. mało mam takich dobrych znajomych a przyjaciół ? - do jakiegoś czasu myślałam ,że mój mąż to mój przyjaciel....
wstydziłam się bardzo po odkryciu zdrady te 5 lat temu i do listopada to wiedziały o tym tylko dwie osoby a ja żałuję,że się nie otworzyłam wcześniej.... ale obwiniałam siebie , wstydziłam się bo on to taki "ideał" ....
mierzę się teraz z tym ,że on jest inny niż moje wyobrażenia o nim i ,że przez ostatnie lata mówił mi to co chciałam usłyszeć a wylewny to nigdy nie był więc i komunikacja siadła na całej linii , teraz po za dziećmi to nie mamy wiele spraw wspólnych - bo ja za poważna jestem i mam wrażeni,że go trochę przerażam
do tego mąż jest tchórzem a ja go nie wyrzucę bo wiem ,że nie będzie potrafił wrócić - nie w tym etapie - jak bym go wyrzuciła zaraz po odkryciu zdrady czy innych ekscesach to pewnie by go to obudziło teraz mam głębokie przekonanie o tym ,że to nie ta droga i dostałby argument , że jest taki beznadziejny jak myśli...
zarzucił mi ,że "poradzę sobie bez niego"
bo mam pomysł na dalszy rozwój a on nie bardzo....
i zamiast mi pomóc bo ja to dla nas robię to on się chowa i ucieka w pracę - bo musi zarabiać ... ma dużo kompleksów z dzieciństwa i jak jego 10 lat młodszy brat zaczął się bawić na studiach to mu się "żal straconych lat" zrobiło....
mam żal o ten stracony czas i o to ,że go dalej marnuje bo boi się popracować nad sobą...

miało być więcej o mnie a wyszło jak zawsze :-)
mało wychodzę bo nie bardzo jest gdzie i z kim na miejscu ( mieszkamy na wsi) , na szczęście Pan Bóg postawił na mojej drodze fantastyczną dziewczynę , która mnie wspiera bo przeszła podobną drogę ( tam alkoholizm pokonują każdego dnia) , myślałam o wspólnocie i mam niby tylko 60km ale problem ,że wtedy pracuje a z różnych względów nie bardzo mogę to przeorganizować no i trochę się boję, wstydzę?
szukałam pomocy trzy lata temu i spotkałam panią bardzo miłą z Poradni rodzinnej ale wątpię,żeby jej rady pomogły ocalić jakieś małżeństwo.... ale już psycholog była nieco mądrzejsza....
wkurza mnie czasem to ,że ja w tym związku wychodzę na taką super , jak nawet z księdzem rozmawiałam to też jechał w tym stylu,że nie docenia ,że ma za dobrze - no ma ale ja nie wiem jak to zmienić .... wyrzucam sobie dużo a to lenistwo, a to bałaganiarstwo ( nie lubię prasować i myć okien :-) no i w samochodzie aż strach), a jak już robię na tym szydełku czy czytam to znowu ,że dzieciom za mało czasu poświęcam..... no i za dużo pracuję - dzieci mówią,że za dobra jestem w pracy i dlatego tak dużo muszę pracować;-) a ja trochę sobie myślę,że sama się w to wpędziłam bo to daje mi satysfakcję no i trochę chcę "pokazać" mężowi i sobie,że faktycznie sobie poradzę....
teściowa zarzuca mi ,że się dziećmi za bardzo zajęłam , że mieszkamy z moim tatą ( ale mój mąż z moim ojcem rozmawia i na mecze razem jeżdżą i piwo piją a ze swoim to nie słyszałam żeby coś go łączyło) no i to za pracą męża wróciliśmy na wieś.....
dużo tego - ja jemu to tak na prawdę współczuję, może nie potrzebnie, zaplątał się całkiem i nie potrafi się do tego przyznać i poprosić o pomoc ....
a ja taki ideał;-p
przynajmniej wierny ;-)

Anonymous - 2015-04-11, 18:35

Czytam i czytam , dalej i na nowo ,i coś odkryłam chyba...
1. brak granic - bo naiwnie wierzyłam,że on tak jak i ja zawsze będzie miał dobro małżeństwa i moje przed sobą ,
2. ja wszystkie problemy rozwiązywałam przez łóżko - może to głupio brzmi ale dotarło do mnie ,że tak właśnie to działało.
Nie bardzo mam się z kim tym podzielić a może jak napiszę to coś wy mi podpowiecie. No był ten seks przedmałżeński ale łatwa nie byłam - jakieś trzy lata "dojrzewałam" do tego ale jak myślę to my wtedy powinniśmy się byli pobrać ale zmarła moja mama, studia. Chyba chciałam go "mocniej" przywiązać. Ślub i potem na swoim - było fajnie choć w wynajętym mieszkaniu. Wróciliśmy na wieś za męża pracą i zamieszkaliśmy z moim tatą. Problemy i odsuwanie zaczęło się jak byłam w drugiej ciąży - koledzy, koleżanki no i ten brat na studiach a w domu obowiązki , nuda i żona opuchnięta z mniejszymi lub większymi fochami . ja go nawet rozumiem ,że wolał "wybyć' choć wszystko było niby ok. Poród i zaczęły się problemy - moje zdrowotne, maleńkie dziecko i drugie w buncie dwulatka - ja zajęłam się sobą, swoim strachem a on popłynął bo tak bardzo potrzebował sobie udowodnić swoją wartość. Dobra a ja jak już doszłam do siebie, jak zorientowałam się ,że sygnałki, ciągłe smsy nie potrafiłam stanąć w prawdzie i wprost z nim porozmawiać, tak jak powinnam postawić wreszcie granicę. Strasznie się bałam , strasznie ,że zostanę z dwójką dzieci i że będą gadać. Głupia , naiwna byłam i próbowałam pokazać mu jaki "skarb" ma w domu ,że seks ze mną będzie tysiąc razy lepszy no i miałam go wtedy dla siebie a on mnie tak oszukiwał. Wiele było takich sytuacji ,że jego zły humor a ja w ramach "poprawienia' nastroju ładowałam nas do łóżka czasem czułam ,że to nie w porządku ,że coś nie gra ale to był sprawdzony , "bezpieczny" sposób na poprawienie sytuacji. Nigdy chyba nie umiałam otwarcie z nim porozmawiać jak mi coś nie pasowało - ja oczywiście mówiłam to on się obrażał i były "ciche" dni a ja czułam się tym tak zagrożona ,że po tych kilku dniach "kary" byłam gotowa na wszystko i dalej tak mam - wszystko we mnie piszczy , każda prawie myśl poświęcona mężowi i, że nie ma bliskości ,że jestem samotna. Ryczeć mi się chce jak sobie to uświadamiam - niby mądra kobieta, racjonalnie myśląca i wszystko co się działo widziałam ,czułam i spieprzyłam sama to na czym najbardziej mi zależało. Pozwalałam niemal na wszystko - bo potem był ze mną i tylko ze mną - uwierzyłam ,że przez seks pokazuje mi jak mnie kocha - a może sama sobie wmówiłam to kłamstwo?
Nie wiem czy kogoś ma - emocjonalnie podejrzewam ,że tak , choć się wypiera, fizycznie to na razie klapa - bo mu organizm odmówił posłuszeństwa . W ten sposób jemu samoocena sięgnęła dna a ja zostałam pozbawiona "jedynego" znanego mi sposobu na poprawienie mężowi nastroju.....
Nie dałam mu szansy na to ,żeby sam sobie wybaczył - zrobiłam to za niego - bo tak chciałam ,żeby było dobrze - żebym ja miała dobrze i spokojnie a było tylko gorzej bo on podświadomie przestał mnie szanować bo sama siebie szanowałam tylko pozornie. I dlatego nie było już prawie nic miłego z jego strony - kochasz mnie? kocham... podobam Ci się - taak... brakowało mi cały czas "czegoś" czego nie potrafiłam nazwać ale dom, dzieci, praca i się toczyło.
Trochę to głupie i przejaskrawione jak myślę bo przecież mężowi humor poprawiały również zakupy, wyjazdy bez nas na mecze i jak się zgadzałam na jego pomysły szczególnie im bardziej mi się nie podobały, lajki na fb (gdzie nawet "znajomą" nie jestem... On tez dojrzałością nie grzeszył...
Chora jestem, zbudowałam fikcję i nie wiem jak z niej wyjść , co robić żeby siebie zrozumieć i żeby nie zniszczyć do końca małżeństwa ?
Miał rację,że ode mnie uciekał, niby nie zmuszałam, nie zrzędziłam , wybaczyłam zdradę a on ciągnął dalej jak dziecko sprawdzał ile może. Nawet umiałam to nazwać bo mówiłam do niego ,że czuję się jak jego matka - ja coś ograniczam a on próbuje ile może jeszcze. I co z tego ,że to widziałam - nic z tym nie zrobiłam - bo ja czułam się skrzywdzona - on przecież się nie pokajał , nie zadośćuczynił ..... I straszyłam ostatnio jak już czułam tę pustkę emocjonalną - że tak nie chcę żyć obok ,że tak nie dam rady no to on pierwszy "nie dał" rady.
Jak z tego kręgu wyjść ?
Na psychoterapię ? Z nim na razie nie ma szans ...
Jestem przerażona tym co w sobie odkryłam a pewnie jeszcze całe mnóstwo bagna jest pod spodem. Nigdy za bardzo w siebie nie wierzyłam i to "manie" męża też miało mi pomóc w utrzymaniu poczucia swojej wartości . ( to dziwne bo ludzie mnie lubią, mam dobrą pracę, wygląd w miarę ) .
Co robić? Jak żyć z mężem pod jednym dachem , spać w jednym łóżku, jak nie mieć pretensji i doceniać (zmienił mi opony i umył samochód dzisiaj rano)
Jak tak czytałam to moja sytuacja nie jest taka najgorsza ale jak tak nie chcę a nie wiem jak zacząć to zmieniać....
Proszę o jakieś pomysły , rady...
Wiem,że pan Bóg dopuścił do tego wszystkiego żebym w końcu przejrzała, modlę się za niego , za małżeństwo i nawet druga nowennę odmawiam i chodzę tez w tygodniu na msze rano i słucham rekolekcji, przeczytałam już "granice w relacjach małżeńskich" i to chyba wszystko pozwoliło mi te refleksje tylko dalej nie wiem jak się pozbierać .
Może jeszcze coś wymyślę choć już ostatnio to boję się swoich pomysłów bo tyle ich miałam....

Anonymous - 2015-04-11, 19:07

Alleluja Słonko

Coś się zaczyna dziać. Zaczynasz myśleć, rozważać, patrzeć w przeszłość. To bardzo dobrze.
Co robi lekarz, jak chce leczyć pacjenta? Musi postawić diagnozę. To pierwszy krok. I Ty właśnie zaczęłaś stawiać diagnozę stanu Waszego małżeństwa. Potem przyjdzie krok druki, czyli terapia. Żeby terapia była skuteczna, musi być poprawna diagnoza.

Myślę, że rad tutaj usłyszysz aż za dużo.

Słonko napisał/a:
zmienił mi opony i umył samochód dzisiaj rano

A podziękowałaś mu? Powiedziałaś, jak to dobrze, że go masz i on to zrobił, bo Ty nie dałabyś sama rady tego zrobić? Zacznij pielęgnować jego męskie ego. Musi się dalej przy Tobie czuć mężczyzną. Z jednym ma może trudności, ale w ilu jeszcze sprawach może się okazać prawdziwym supermenem!

Znasz może książkę Jacka Pulikowskiego "Gdzie ci mężczyźni? O męskości dla kobiet i mężczyzn, Wydawnictwo Fides, Kraków 2012. Jest to prawdziwa "instrukcja obsługi mężczyzny".

Anonymous - 2015-04-11, 23:08

Po prostu mi Ciebie żal Słonko. A z drugiej strony chciałbym potrafić być taki jak twój mąż, a nie taka dupa wołowa która zawsze pierwsza wyciąga rękę bo nie potrafi chodzić po domu obok siebie i nie odzywać się. Trzymam za Was kciuki, a co do tego co napisał Jacek to nie przypominam sobie żeby moja żona kiedykolwiek za cokolwiek mi podziękowała - przecież łaski jej nie robię. Dzisiaj oczywiście jak co sobotę musiałem posprzątać całe mieszkanie bo żona była w pracy (całe 2 godz.). Potem z synem na rower potem w piłkę itd. A teraz zona siedzi w innym pokoju i ogląda "Twoja twarz brzmi znajomo" bo przecież nie położy się z mężem do łóżka, bo mógłby jeszcze coś chcieć od niej. Idę spać bo jutro 4:30 pobudka i do pracy.
Anonymous - 2015-04-12, 07:41

Słonko, przeczytałam to, co napisałaś o sobie. Przyznaję, że Twoja samoocena jest niesamowita - podobnie jak napisał to Jacek, uważam, że diagnoza postawiona, trzeba zacząć leczyć.
Polecam warsztat 12 kroków.
Na jesień zaczynamy kolejną edycję tu, w Sycharze, przez internet.
To dobra forma dla tych, którzy nie podołaliby wymaganiom stacjonarnych spotkań.

Zapraszam, bo warto !

Anonymous - 2015-04-13, 18:48

Napisałam w nocy długi post i się skasował ( tak miałam skopiować ale chyba zbyt zmęczona byłam )
To dzisiaj będzie krócej - mam nadzieję :-)

Jacku - dziękuje mężowi - przynajmniej się staram ale podejrzewam ,że robię to w jakiś nie umiejetny sposób bo chyba zwykłe "dziękuję ,że mi umyłeś samochód , posprzątałeś w domu , pojechałeś z nami , zrobiłeś zakupy, itp. " to zbyt mało? Mąż wzrusza ramionami i nic a ja się zastanawiam czy pokłon by zmienił jego reakcję? Wredna znowu jestem ale nie wiem jak to robić - mówiłam ,że ważne ,że się cieszę ,że doceniam , że to miłe .... no i nic ale ja dzieci uczę ,że dziękujemy za pomoc to i sama to robię. Siostra (psycholog) kiedyś zarzuciła mi, że nie umiem "konstruktywnie krytykować" no to i dziękować odpowiednio chyba też nie.

Harnaś dziękuję za miłe słowa , a mąż to tchórz po prostu bo on w to milczenie ze strachu ucieka tak myślę i jest to okropne po prostu - ja też robiłam wszystko żeby tak nie było.... no ale nie tak jak powinnam.

Gosiu ja to jeszcze sporo mam pewnie to zdiagnozowania - to co napisałam to po przeczytaniu "granice w relacjach małżeńskich " i po lekturze nowych wątków , których niestety sporo...
Zastanawiałam się nad warsztatami 12 kroków ale nie bardzo mogę znaleźć (albo źle szukam ) jak to wygląda tak praktycznie bo podejrzewam ,że muszę mieć komputer i czas tylko dla siebie , pewnie wieczorami ? Myślę też o psychoterapii ale jakoś to opornie mi idzie...

Mąż był u lekarza - niestety mimo nie najgorszych wyników wypada "coś" znaleźć i dostał zastrzyki zamiast zalecenia zmiany trybu życia , nie wiem jak mąż na to bo tak mi odpowiedział na temat wizyty ,że już nie wnikałam a on nie spytał czy mu będę robić te zastrzyki więc się nie narzucam . ja nie specjalista ale coś tam wiem i obserwuję męża i wydaje mi się ,że mogą te zastrzyki jeszcze coś rozregulować no ale nie mogę się za bardzo wtrącać bo do tego lekarza, którego proponowałam on nie chce i sam sobie wymyślił.... no i sama nie wiem wtrącać się czy nie?
Bolą go plecy po ciężkiej pracy fizycznej - proponowałam masaż (bez podtekstów bo i tak nie można ;-) ) ale nie, woli jęczeć i stękać przy wstawaniu i przekręcaniu - może cennik wywieszę to skorzysta bo za darmo i z dobrego serca ( no może trochę wrażliwa jestem na cierpienie innych i mi to spokój zaburza ;-) ) a on nie chce....
Dużo mam dylematów dnia codziennego np. finansów - kurcze faceci - żona zarabia lepiej od was no to wołacie na nią kasę ? ma swoje a jak dzieci na pizzę zabraliśmy to on do mnie ,że ma 20 zł tylko - on odkłada podobno na komunię i wakacje a może i jeszcze na coś - nie mam dostępu do konta , głupio się czuje bo prawie nie dokłada do życia - sobie ostatnio ubrań nakupował a jeszcze potrafi mnie poprosić o pieniądze.... kiedyś to on zarządzał naszymi finansami i mi to w ogóle nie przeszkadzało ale od kiedy założył sobie to konto to ja muszę radzić sobie ze wszystkim sama - nie cierpię tego i już mu to mówiłam ale o jakby "boi" się zbyt angażować w "moje' sprawy. Wiem ja go "straszyłam" rozdzielnością majątkową i to by głupie nie było z różnych względów no ale pewnie uraziłam męską ambicję.....
miało być krótko....

Anonymous - 2015-04-13, 21:26

Nigdy nie będę chyba potrafił zrozumieć jak można być małżeństwem i mieć dwa osobne konta w banku...
Anonymous - 2015-04-13, 21:57

pachura napisał/a:
Nigdy nie będę chyba potrafił zrozumieć jak można być małżeństwem i mieć dwa osobne konta w banku...


Ale pewnie zrozumiesz sytuację dość powszechną, że żona ma upoważnienie do konta męża, a mąż nie ma upoważnienia do konta żony?
Ja rozumiem i zupełnie mi to nie przeszkadza;)

Anonymous - 2015-04-13, 22:00

grzegorz_ napisał/a:
Ale pewnie zrozumiesz sytuację dość powszechną, że żona ma upoważnienie do konta męża, a mąż nie ma upoważnienia do konta żony?


Sytuacja dość powszechna???
A skąd Grzegorz masz takie dane?

Anonymous - 2015-04-13, 22:04

Z obserwacji, albo raczej z rozmów ze znajomymi.

Nie rozumiem tego "wszystko razem", "wszystko wspólne".
Można mieć osobne konta i ustalić zdrowe reguły, kto za co płaci.
Podobnie można mieć osobne pasje, osobne pokoje (niekoniecznie sypialnie) i nawet osobnych znajomych. Kto nie jest rok po ślubie to zrozumie o czym piszę.
Oczywiście osobne sprawy nie oznacza, że tych osobnych ma być więcej niż wspólnych, ale litości
wszystko razem przez 50 lat to w bajkach.

Anonymous - 2015-04-13, 22:17

grzegorz_ napisał/a:
Z obserwacji, albo raczej z rozmów ze znajomymi.


A ja z obserwacji i rozmów ze znajomymi mam inne informacje.

Tak więc twierdzenie, że sytuacja jest dość powszechna jest nieuprawniona.
Jest tylko Twoją opinią na podstawie kontaktu z Twoimi znajomymi. Nie stanowi to jednak podstawy do uogólniania i twierdzenia, że to powszechna sytuacja.
Nie uogólniajmy więc.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group