To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Odbudowa związku po kryzysie, zdradzie, separacji, rozwodzie - pomozcie prosze

Anonymous - 2014-03-08, 09:12
Temat postu: pomozcie prosze
Witam wszystkich na forum.

Nie bardzo wiedzialam gdzie umiescic ten watek wiec z gory przepraszam jesli tu on nie pasuje.

Nie radze sobie z uczuciem winy za to ze zawodze rodzicow.

Moze zaczne od poczatku. Mam 24 lata. Ostatnie 4 lata spedzilam na obczyznie, mieszkajac z partnerem. Skonczylam tu pol roku temu studia, pracuje w zawodzie od nie dawna. Mam tu rowniez kuzynke, ktora byla zawsze wsparciem. A wsparcia potrzebowalam.Partner jak sobie z czyms nie radzil to szedl sie upic, podburzal sie bardzo wtedy i byly awantury w domu, rozwalal szafki, ze mna zrywal, wyzywal... to byl glowny problem. Reszta problemow byla calkowicie normalna jak to w zwiazku i nie rzutowala na decyzje czy byc razem czy nie.

Po swietach, w Polsce, zaraz przed chrzcinami, a dzien przed weselem kuzynki, poklocilismy sie.Uznal ze nie idzie na chrzciy ze to nie ma sensu (nie pamietam kto pierwszy powiedzial zegnaj, czesto to bylam ja). Wyszedl.Poszlo o pieniadze, wiec zabral wszystkie (dla kuzynki na prezent mielismy pieniadze rowniez). Mieszkam w malej miejscowosci. Nie bylo go dlugo, wiedzialam co sie swieci, ze moze sie upil, no i nie mylilam sie.Moj brat z ojcem wyszli sie przejsc zobaczyc co z nim, znalezli go pobitego, ze zlamana noga, pijanego, sila z policja wsadzili go w karetke. Pozniej telefon ze szpitala ze robi problemy. Pojechalismy. Rzucal sie wyzywal personel, w koncu jak tata go szarpnal sie rzucil na tate (nie pobil go, ja stalam miedzy nimi). Na nastepny dzien odwiezli go do miasta na przystanek, mielismy lot po 3 dniach, mieszkal w hotelu nad restauracja gdzie bylo wesele. Widzialam jak cierpi, ja tez cierpialam. Bylam zla. Ale zachowalam klase na weselu, bawilam sie, nie plakalam.

Minelo dwa miesiace. Jestem po terapii. Widze ile zlego ja wyrzadzilam. Jak ciagle krzyczalam. Jak wyliczalam staremu chlopu, ktory pomagal mi sie utrzymywac i zarabial duzo wiecej kazdy grosz, jak te kilka razy w odwiedzinach u mnie w domu w polsce go sztorcowalam i ustawialam zeby robil to czy tamto bo sie spodoba rodzinie ktora od poczatku go nie akceptowala, po prostu tolerowala. Nigdzie nie chcialam wychodzic z nim bo wolalam odpoczac w domu. Karczemne awantury jak nie mial ochoty od razu po pracy po obiedzie zmyc tylko chcial sie najpierw wykompac i chwile posiedziec. wyzwiska i z mojej strony. na sile zmienianie i wmawianie jak powinnien sie zachowac co powinien czuc czego nie powinien bo ja wiem zawsze wszystko lepiej.

Przez te dwa miesiace zdarzylam z kims byc cala noc...przez rozpacz jedynie. Blad wielki. Ale znowu spotykam sie z owym partnerem. Wydarzylo sie cos takiego co dalo nam okropnego kopa. On po terapii, ja po terapii. Spedzilismy wiele lat razem, za rok mial byc slub, znam tego czlowieka, brakuje mi go pomimo ze jestem wsciekla, wiem jak patrzymy na swiat i ile mamy wspolnego. Zdecydowalam zaryzykowac. Dac nam ostatnia szanse, ze zwyklej ciekawosci czy jeszcze bedziemy umieli razem byc. Zmienilam sie, nie dla niego ale dla siebie, i mysle ze bede zalowala jesli nie sprobuje. Staram sie do tego podejsc nie jak na smierc czy zycie. Po prostu jak sie nie uda, cos nie wyjdzie, to odejde, nie mamy wspolnych kredytow, sama sie spokojnie utrzymam, z dnia na dzien moge odejsc.

I problemem nie jest moj zwiazek, staralam sie przedstawic dlaczego moja rodzina nienawidzi mojego partnera. I ja ich rozumiem. I wiem ze sie o mnie boja. Nikt go nie chce widziec. Mama uwaza go za psychopate, ciagle tylko jaki on niewyksztalcony, jak nic nie osiagnal, ma prace ktora jej sie nie podoba...teraz daje sobie upust w oczernianiu go. Wiem ze byc moze ma racje, moze nie warto, moze to nie wyjdzie. Ale nie zmienia to faktu ze to MOJA decyzja. Mama placze cale noce w polsce, nie moze nic zrobic, brat wypisuje jaka to ja glupia, ze on sobie nie zyczy takiego szwagra, ze na slub nie przyjdzie jak bede planowac. Babcia wydzwania ze jak umrze nie chce go na pogrzebie. Mama mnie stawia na piedestal a on winny wszystkiemu i calemu zlu. Ja mam zawsze powody do swojego zachowania, ona widzi ze ja jestem nieszczesliwa. Placze ze dziecko jej ginie. Kuzynka zla bo zawiodlam ja ze moge na niego patrzec. I dzien w dzien sa klotnie zale placze. Rozumiem ich motywy. Pewnie sie rozpadnie, ale wole zalowac ze sprobowalam i nie wyszlo niz cale zycie ze nie dalismy sobie szansy.

Tylko ze ja dzien w dzien placze, nie mam znowu zycia swojego a przezywam to jak oni przezywaja. Nic zlego sie teraz nie dzieje. Planujemy wynajac razem znowu pokoj. Dac sobie szanse. Albo wyjdzie albo nie. Nie ma tragedii. Ale dla nich jest. Mama twierdzi ze on mnie nastawia na rodzine, bo zaczelam sie stawiac i mowic jak na mnie dzialaja ich takie placze, ze ja nie potrafie decydowac czego chce, ze tylko ich przezywam, ze oni przesadzaja, nie dzieje mi sie tu krzywda. Ze czuje sie manipulowana, owszem dla mojego niby dobra ale jestem juz duza, na wlasnym utrzymaniu, moge zdecydowac sama. Nie prosze zeby go kochali, jak sie ulozy to minie duzo duzo czasu i go zaakceptuja moze jedynie. Jak sie nie ulozy to sie nie ulozy. Ale nieee bo corka jej ginie. A ja zmienialam decyzje pod ich wplywem kilka razy i uciekalam bo nie moge zniesc syt w domu. ale jak uciekalam wiedzialam ze chce z nim sprobowac i wracalam.

tak bylo zawsze. kochaja mnie i chca dla mnie jak najlepiej, ja to wiem. ale jak mam zadz do domu to rece mi sie trzesa, mam ataki leku bo znowu beda ubolewac nad moja tragedia. nie moge sie za nic zabrac bo oni placza pprzez moja decyzje. chociaz wiem ze jak cos mi pomoga i tak, ze ja jestem w domu mile widziana...


jak sie uwolnic od uczucia winy i zrobic to na co mam ochote?? mialam juz mysli nawet samobojcze bo nie umialam wybrac czy on czy rodzice bo bede nieszczesliwa cokolwiek bbym nie zrobila. wybiore dla spokoju rodzicow, bede nieszczesliwa ze nie sprobowalam, wybiore jego nie bede umiala sie tym cieszyc przez codzienne placze ze zmarnowalamm zycie, ze ma zal do siebie ze nie umiala mnie wychowac. jak sobie poradzic?

Anonymous - 2014-03-08, 09:33

Witaj, użytkowniczko :-)
Czy jesteś świadoma, że jesteś na forum katolickim? Nawet jeśli nie, to nie jest przypadek, że tu trafiłaś. Bo masz w tym momencie idealną okazję, aby zacząć budować swoje życie na Bożym czyli megatrwałym fundamencie. Do tej pory zachowywałaś się jak dziecko w piaskownicy, więc nic dziwnego że wszystko się sypało, pora zacząć dorosłe i odpowiedzialne życie. Co oznacza, że to
uzytkowniczka napisał/a:
jak sie uwolnic od uczucia winy i zrobic to na co mam ochote??
przyjmiesz do wiadomości, że jest nierealne. Nie ma na świecie czegoś takiego, to współczesny mit. Ale jest możliwe takie coś: bez poczucia winy wziąć odpowiedzialność za własne życie, że świadomością konsekwencji za każdy dokonany wybór. To jak - jesteś na to gotowa?
Anonymous - 2014-03-08, 09:42

Jestem na to gotowa. Wiem jak wygladal ten zwiazek, wiem ile zle zrobilam, licze ze i on wie co on robil zle ale na to juz nie mam wplywu. Nie bede na sile go uswiadamiac o jego bledach i umoralniac jak to powinno wygladac. Mysle ze ta sytuacja to byl wstrzas dla nas obojga, plus terapia ktora otworzyla oczy na wiele spraw.

Chce wzial odpowiedzialnosc za swoje czyny i decyzje. To tez staram sie uswiadomic w domu, ze jestem samodzielna, od kilku lat ponosze lepsze czy gorsze konsekwencje swoich decyzji, ale ponosze je ja.

Duzo mysle zrozumielismy, bynajmniej ja. I chce sprobowac. Ale to jak sie zachowuja w domu, traktuja mnie jak bym nie umiala zdecydowac, jak bym wlasnie ta decyzja przekreslila swoje zycie, sprawia ze ja naprawde jedyne co to przezywam ich zal, placze, mam ataki, nie moge jesc...

Anonymous - 2014-03-08, 09:49
Temat postu: Re: pomozcie prosze
uzytkowniczka napisał/a:

Partner jak sobie z czyms nie radzil to szedl sie upic, podburzal sie bardzo wtedy i byly awantury w domu, rozwalal szafki, ze mna zrywal, wyzywal... to byl glowny problem.


Wierzysz jak tysiąc innych kobiet, że Wasza miłość GO nawróci. Nie będzie pił, będzie panował nad emocjami itp...Twoi rodzice chyba mają rację.

Piszesz, że jak nie wyjdzie to się rozstaniecie.
Niby rozsądne, ale jeśli teraz nie potrafisz się rozstać to będziesz potrafiła za 5 lat?
Ludzie się od siebie uzależniają. Mało jest kobiet bitych, wyzywanych, nie szanowanych, które tkwią w chorych związkach bo....kochają swojego "kata"?

Anonymous - 2014-03-08, 09:52

To jeden z tych związków gdzie z sobą jest źle, ale bez siebie jeszcze gorzej.
Awantury, wyzwiska, upijanie się, rozwalanie szafek wraz z całym repertuarem zachowań wskazujących na wysoce dysfunkcyjny układ, sugeruje że to jednak nie związek dwojga kochających się i szanujących się wzajemnie ludzi ale zwykła tragifarsa, która tylko pretenduje do miana związku.

Nie dziwię się wcale, że rodzina się martwi o Ciebie, wszak wykazujesz oczywiste cechy uzależnienia od człowieka który CIę nie szanuje, o miłości nawet nie wspominam gdyż brak miłości z jego strony jest oczywisty, "Twoja miłość" natomiast nosi dla mnie znamiona nałogowego lgnięcia.

Usprawiedliwiasz jego zachowanie swoim postępowaniem -to jedna z cech uzależnienia od partnera.

Owszem, nikt Ci nie zabroni kontynuować tej ze wszech miar destrukcyjnej znajomości, jesteś dorosła zatem konsekwencje głównie TY najdotkliwiej odczujesz, choć bliscy także będą mieli ogromny dyskomort patrząc na Ciebie.

Mam w rodzinie podobny przykład jak Twój, zatem wiem o czym mówię. Też rodzina odradzała swojej córce związek z mężczyzną który dopuszczał się przemocy psychicznej a i fizycznej już przed ślubem, lecz dziewczyna postąpiła wbrew sugestiom najbliższych -bo kochała, mimo wszystko ;-) Ślub tylko wzmógł represje z jego strony.
Kiedy ona ma dość chce go opuścić, ucieka, szuka pomocy u najbliższych, po czym zmienia zdanie i znów wchodzi w ten sam zaklęty krąg emocjonalnego rollercoastera. Myślę, że czasem musi dojść do tragedii by ludzi zechcieli przejrzeć na oczy.
Ślub czy dzieci tylko przypieczętują Twoją zależność. Skoro na ten moment nie jesteś gotowa by uwolnić od tej zależności, nie podejmuj przynajmniej kluczowych i nieodwracalnych decyzji życiowych.

Anonymous - 2014-03-08, 10:00

Ale nie podejmuje kluczowych. Nie wychodze za niego za tydzien za maz. Rozumie rodzine i wszystkich. I wcale nie uwazam ze moja milosc go zmieni. Porblem w tym ze cokolwiek bym nie napisala albo bedzie ze go tlumacze, albo w co to ja wierze, nawet jesli w to nie wierze.

Nie pisze tu w sprawie zwiazku, pisze w sprawie poczucia winy ktore zawsze mnie ogarnialo do tego stopnia do jakiego pisze jesli rodzice chcieli, doradzali inaczej a ja zrobilam po swojemu. Nigdy nie wrocilam po czacie wyznaczonym do domu, nie mialam okresu buntu, jak cos robilam to czy tak by mama zrobila myslalam, czy beda zadowoleni, chociaz nie mialam presji w domu z niczym.

Wystarczylo by powiedzenie swojego zdania, rozmowa o ich obawach, pokazanie ich zdania, ale to jednak ja zyje tym zyciem a nie mama prawda? Jak moge plakac i nie moc nic zrobic, bo w domu doslownie nie spia, siedza jak omotani, placza, dzwonia i placza ze juz sobie zycie zmarnowalam, ze gine...

Anonymous - 2014-03-08, 10:15

uzytkowniczka napisał/a:
Jestem na to gotowa. Wiem jak wygladal ten zwiazek, wiem ile zle zrobilam, licze ze i on wie co on robil zle


Użytkowniczko, ale z wzięciem dorosłej odpowiedzialności za swoje życie to ja mam na myśli CAŁE życie, a nie tylko kwestie związku lub poczucia winy. To są raptem symptomy. Dobrze, że bolą te symptomy, bo sygnalizują że coś trzeba zrobić, ale leczymy chorobę, nie jedynie objawy.

Dwa miesiące i po terapii? Dla przemocowca i osoby współuzależnionej....? Żeby na trwałe zmienić pewne zachowania i sposób myślenia trzeba o wiele dłuższej terapii, tak szybko leczy jedynie Jezus, ale o Nim nic nie mówisz, niestety.

Poza tym ja widzę u Ciebie spore uzależnienie od opinii innych, czyli po prostu wewnętrzną słabość. Ona teraz wychodzi w relacji z rodziną i z tym "partnerem" też, ale nie jest metodą uwolnić się od nich i poczucia winy z tym związanego, a wyłącznym wyjściem jest praca nad sobą.

Powtórzę pytanie - czy wiesz, że jesteś na forum katolickim? Czy znasz Boży pomysł na życie ludzkie, zwłaszcza to w rodzinie?

Anonymous - 2014-03-08, 10:25

Tak wiem gdzie jestem. Pewnie w innej sytuacji bym tutaj nie napisala, ale jestem zalamana i zmeczona. Jeste wierzaca, chociaz ostatnio sie opuscilam i w modlitwie i kosciele.


wiec co masz na mysli z ta odpowiedzialnoscia ?

jestem po terapii, on rowniez. Za dwa tygodnie zmieniam terapeute, jak drugi wroci z polski, zeby dalej kontynuowac. On jest w ciaglym kontakcie ze swoja psycholog, i z poczatku byl rowniez z ksiedzem o wsparcie duchowe.

Anonymous - 2014-03-08, 10:56

uzytkowniczka napisał/a:
Jeste wierzaca, chociaz ostatnio sie opuscilam i w modlitwie i kosciele.


wiec co masz na mysli z ta odpowiedzialnoscia ?

Między innymi to mam na myśli, z jednej strony mówisz "jestem wierząca", a jednocześnie postępujesz, jakby Boga nie było, mam na myśli np. mieszkanie z partnerem bez ślubu. To niespójność, pokazująca wewnętrzną niespójność. Wiem wiem - "wszyscy tak robią", "są inne czasy", itp. Sporo jest nas tu takich, którzy startowali podobnie jak Ty, teraz przeżywamy kryzysy, borykamy się z rozwodami, często cierpią dzieci.

Odpowiedzialność za siebie i swoje życie to wewnętrzna spójność i dążenie do niej. To siła wewnętrzna widząca zło i dobro, i umiejąca wybrać dobro. To umiejętność stawiania granic sobie i innym w każdej sytuacji - rodzinnej, towarzyskiej, służbowej. To patrzenie na innego człowieka jako na człowieka, a nie przedmiot do zaspakajania emocjonalnego. I nieustająca do końca życia praca nad tym wszystkim. I wreszcie klamra na to wszystko - to relacja z Bogiem, w której najlepiej wychodzi praca nad sobą i realizacja Twojego indywidualnego pomysłu na życie.

Skoro jesteś załamana i zmęczona to jest to najlepszy moment, aby powierzyć swoje życie Najlepszemu Kierownikowi.
Tak na początek do poczytania: http://gosc.pl/doc/187282...odl-sie-za-nami
A następnie całe forum tak naprawdę, materiałów do rozkminiania swojego życia mamy tu naprawdę mnóstwo :-)

Anonymous - 2014-03-08, 11:20

uzytkowniczka napisał/a:
Ale nie podejmuje kluczowych. Nie wychodze za niego za tydzien za maz.

Mieszkanie razem z mężczyzną, który nie jest Twoim mężem, to już ważna decyzja, którą wyrządzasz sobie krzywdę. Jeżeli w dodatku z nim współżyjesz, to tak jakbyś już podejmowała decyzję na całe życie. Ona jest kluczowa, bo zawsze może począć się dziecko.

Ja Ci proponuję najpierw zdobyć sporo wiedzy na temat zdrowego funkcjonowania związku, takiego wg Bożego zamysłu, czyli najlepszego dla nas. Na początek polecam całą masę kazań i konferencji księdza Pawlukiewicza, czy pana Jacka Pulikowskiego, ich się dobrze słucha. Znajdziesz spokojnie w internecie. Skoro tak bardzo chcesz próbować jeszcze raz budować związek z tym mężczyzną, to porządnie się do tego przygotuj, podejdź bardziej odpowiedzialnie. Śmiem przypuszczać, że gdybyś rzeczywiście skorzystała z Bożych wskazówek, to i rodzice byliby spokojniejsi. Bo i ja się im nie dziwię, że się martwią. Jesteś ich córką, kochają Cię i chcą dla Ciebie dobrze, boli ich to, gdy patrzą na jakie niebezpieczeństwo się narażasz.

Dobrze, że chcecie kontynuować terapię, bo 2 miesiące to tak naprawdę niewiele, choć oczywiście świetnie, że ten najtrudniejszy etap - początek macie już za sobą.

I co najważniejsze - powrót do modlitwy, sakramentów, zawierzanie siebie i swoich bliskich Panu Bogu. Ja proponuję codzienny różaniec i Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Stały spowiednik też jest świetną pomocą.

Mam wrażenie, że masz chęć coś zmieniać, pracować nad sobą, uczyć się. Wykorzystaj zatem dobrze i rozsądnie ten potencjał.

Anonymous - 2014-03-08, 12:41

W tej sytuacji to akurat dobrze, że Użytkowniczka
nie ma kościelnego ślubu.
Może się zastanowić czy z TYM facetem chce być, a nie
jak z NIM wytrzymać do końca życia

Anonymous - 2014-03-08, 14:40

Zgadzam się, bym dodała jeszcze - czy z TYM chce być oraz JAK chce być.
Anonymous - 2014-03-08, 19:40

Jeżeli już teraz widzisz i czujesz,że jest coś nie tak między wami, kiedy on teraz upija się i w taki sposób wyraża gniew ,jak opisujesz, to chyba to nie jest miłość? Twoi bliscy widzą to z boku i jeżeli większość twierdzi,że coś jest nie tak,to poważnie bym się zastanowiła ,czy taki związek ma sens i przyszłość.
Anonymous - 2014-03-08, 20:23

bosa napisał/a:
Twoi bliscy widzą to z boku i jeżeli większość twierdzi,że coś jest nie tak,to poważnie bym się zastanowiła ,czy taki związek ma sens i przyszłość.


Witaj droga uzytkowniczko!

To wielka łaska i szczęście, że jesteś na Tym forum.
1. Uczestniczycie w terapiach.
2. Masz duze obawy co do zwiazku w ktorym jesteś.
3. Nie bierzesz pod uwage glosu osob Ci najblizszych.
4. Chcesz porady, ale tak naprawde chyba nie tego szukasz.
5. Piszesz o problemach w rozmowie z najblizszymi.
6. Zdajesz sie bardziej na glos obcych terapeutow niz tych ktorzy Cie kochaja.

Sprobowalas juz pewnie wszystkiego... Proszę Cie sprobuj modlitwy.
Zacznij od nowa, zacznij jeszcze raz.
Czlowiek z wiekiem ;-) widzi ze Bog przemawia przez ludzi. i tak naprawde czesto do nas krzyczy ! Ale serce otepiale na jego glos nie slyszy tych wolan.
Posluze sie porownaniem duchowo jestes w takim stanie jak osoba potracona przez samochod.
Chcesz biegac a Ty ledwie chodzisz :-)
Trzymaj się ! Wracaj na forum i kazdy z nas moze Ci przedstawic swoja historie :-)



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group