Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Zaskoczyłaś mnie tymi pytaniami.
Zastanawiałam się na prawdę co bym zmieniła w sobie, co bym zrobiła teraz po pierwszej zdradzie. Szczerze to chyba nie wiem.
Zawsze sobie mówimy, że teraz będziemy mądrzejsi, będziemy uważać a w praktyce....
W każdym poście który czytam na tym forum doszukuję się podobieństw do swojej sytuacji, do swojej zdrady i prawie w każdym coś znajduje.
O pierwszej zdradzie męża dowiedziałam się po 4 latach małżeństwa, trwała długo bo około 1,5 roku. Dowiedziałam się od kochanki która poinformowała mnie telefonicznie, mówiąc mi przy okazji jakim oszustem jest mój mąż i przepraszając za to co mi zrobiła.
Powiedziała mi również, że mój mąż zataił przed nią fakt, że jest żonaty i spotykał się z nią jawnie, jeżdził do niej do pracy, domu, spędzał z nią mnóstwo czasu zaniedbując dom, mieli wspólnie długie wyjazdy, znał jej znajomych, ona była w jego pracy (w której ja nigdy nie byłam), zresztą wprowadził ją w szczegóły życia rodzinnego, opowiadał o dzieciństwie, rodzinie...
Gdy jej powiedział o tym, że ma żonę, była już mocno zaangażowana, i mimo, że z nim zerwała, zdołał ją namówić na kontynuowanie tego.
W czasie gdy mąż mnie zdradzał byłam w ciąży z drugim dzieckiem, niestety poroniłam w piątym miesiącu. Zarówno w czasie ciąży jak i po poronieniu mąż mnie zdradzał, miał za nic mnie i moje uczucia.
Wiesz teraz wspominając to przyznaję ze wstydem, że całą swoją złośc i nienawiść przelałam na tamtą kobietę.
Winniłam tylką ją jego całkowicie usprawiedliwiając.
Nie chciałam jej słuchać, nie wierzyłam w to co mówi. Byłam bardzo młoda, miałam 27 lat i wolałam uwierzyć jemu.
Niestety potrafiła mi udowodnić, że mówiła prawdę. Dała mi jego listy, wydrukowaną pocztę elektr.
Czarno na białym stało tam, że i ją na początku oszukiwał, udawał osobę wolną i to on zaczął romans.
Ale i tak nie chciałam wierzyć, wolałam wierzyć w to co on mówił.
A mówił pięknie, przyznał się do wszystkiego, okazywał skruchę, mówił, że tylko mnie kocha, że tamto było błędem który nigdy się nie powtórzy, że mnie już nigdy nie zawiedzie, że zawsze zostanie ze mną.....
Chyba każda kobieta chce słuchać, że zdradzony mąż zrozumiał jak wielką uczynił jej krzywdę i teraz dopiero przekonał się jak bardzo mocno ją kocha i jest dla niego światem całym.
Chodził do kościoła co niedzielę, wyspowiadał się ze zdrady i wydawałoby się, że szczerze żałuje.
Zreszą dawał mi tysiące dowodów na to, że będzie szczery.
Poszedł na terapię małżeńską, przyznał się do zdrady rodzinie. Myślałam wtedy, pomimo wstydu, że bliscy powinni wiedzieć o tym by mogli nam pomóc.
Po początkowej awanturze jakoś się z tym pogodzili i próbowali traktować go normalnie a z czasem to się samo unormowało.
Sprzedał samochód którym jeżdził na spotkania z nią, by mi pokazać, że nawet najdrobniejsze szczegóły tamtego chce wymazać.
Zerwał kontakty ze wszystkimi "koleżankami" ( a sporo ich było), prowadziliśmy tylko życie rodzinne a na wszystkie wyjścia ze znajomymi chodziliśmy razem. Sprawdzałam jego telefon, bilingi, dał mi nawet hasła do swojej poczty, konta, gg bym widziała, że jest "czysty".
Bardzo mnie to uspokoiło i po pewnym czasie przestałam sprawdzać bo nic tam nie było, zresztą żle się czułam z tą kontrolą.
Dałam sobie spokój, uznałam, że się zmienił a po ponad 2 latach kiedy wykryła się kolejna
zdrada ( tym razem urzędniczka z banku udzielająca kredytu) okazało się, że zrobił sobie nowe konto pocztowe, nowe gg, a nawet nowe konto w banku (żeby mieć swobodę finansową) a do kochanki dzwonił z innej karty i znów całe noce w pracy z nią przegadywał.
Nawet brał pojedyńcze dni urlopu by spędzić czas z kochanką, kłamiąc prosto w oczy, że idzie do pracy i prosząc kolegów by dzwonili do niego kiedy jest w domu by zamienić zmiany ( to miało na celu uwiarygodnić jego wersję).
A o kochance koledzy wiedzieli, w pracy wisiał na telefonie całe dnie i noce i niczego za bardzo nie ukrywał.
Teraz wiem, że jeśli ktoś chce oszukać, zdradzać, to zrobi to i na nic zda się kontrola.
W moim przypadku nawet terapia roczna nie dała efektu, tzn.może nie tak-dała byliśmy razem, szczęśliwi bez jego zdrad 2 lata i 3 miesiące.
Potem mąż znów zaczął kłamać i szukać adrenaliny......oczywiście znów o niczym nie wiedziałam i nic nie podejrzewałam. W domu był idealny, dużo rozmawialiśmy, znów mu zaufałam, więc nawet cienia podejrzeń nie miałam tak umiejętnie kłamał.
Oszukał i przekonał do siebie mnie i całą moją rodzinę która wybaczyła mu zdradę.
Nawet moja matka i siostra które ciągle mnie przestrzegały, że on nigdy nie zrozumie co zrobił i to znów zrobi, mu uwierzyły.
Powinnam brać ich zdanie pod uwagę ponieważ widziały go o wiele trzeżwiej niż ja.
A ja młoda, zakochana, chciałam wierzyć w to co mówi.
Teraz po kilku latach myślę, że byłam ślepa, nie chciałam widzieć, słyszeć...
Nawet głupie sygnały wolałam ignorować a nie zastanawiać się nad tym, czemu mój mąż z każdą kobietą próbował flirtować, czemu szukał sobie przyjaciółek i koleżanek wszędzie a wszelkie kontakty z nimi starannie ukrywał.
Zresztą potem w taki sposób podrywał kolejne zdobycze - na kumpla najlepszego.
Nawet łatwość z którą kłamał wszystkim powinna mnie zastanowić, skoro kłamie wszystkim to mnie pewnie również.
Nie mówię, że mój mąż chciał ode mnie odejść z kochanką. Absolutnie nie. Nawet przy pierwszej zdradzie przy krórej podobno się tak zakochał, że śwata za nią nie widział nie rozpatrywał odejścia ( choć ją oszukiwał co do rozwodu gdy wyszło, że ma żonę).
Chciał być ze mną, z dzieckiem, mieć dom ale wiodąc codzienne życie mieć przy tym odskocznię, adrenalinę...
Dlatego tak starannie póżniej się ukrywał, tak kłamał we wszystkim już.
Jest kłamcą doskonałym, patologicznym ale...
Nie mogę powiedzieć, że jest złym ojcem, nie dba o dzieci, bo to nieprawda.
Kocha dzieci bardzo, dba o nie, dba o mnie, dom ale z szukania sobie kogoś kto go zainspiruje, pociąga nie potrafi zrezygnować.
Na początku są to platoniczne znajomości do rozmów, flirtów ale potem jest już zdrada emocjonalna, fizyczna.
To jest jak choroba. Wcześniej z tym walczył, pilnował się, starał się nie kłamać ale to jego druga natura.
Nie może tego opanować.
Zawsze uważał, że kłamstwo to nic złego, a tylko ułatwia życie........
Na tym forum ktoś już napisał, że co innego jeśli zdradą jest jednorazowy skok w bok a długi związek emocjonalny i fizyczny takie prowadzenie drugiego życia. Podpisuję się pod całkowicie. Jeśli zdradzający nie zakończy tego szybko ale brnie w to dalej i dalej angażując się całkowicie i takie życie mu pasuje to marne moim zdaniem są rokowania do tego by się zmienił i przestało mu to pasować. Niektórzy ludzie nie są w stanie pogodzić podwójnego życia i angażują się tylko fizycznie lub emocjonalnie albo trwa to krótko bo nie są umieją tego wytrzymać.
Ludzie którzy to potrafią, dobrze się w tym czują i potrafią to doskonale ukryć raczej do tego wrócą ponieważ jest to dla nich rodzajem narkotyku, adrenaliny bez której nie są do końca spełnieni.
Pytałaś co bym zrobiła teraz a czego nie.
Jedyne co mogę na pewno powiedzieć, że teraz już nie szukałabym winy za zdradę w sobie.
Nie usprawiedliwiałabym jego zdrady tym, że mieliśmy problemy.
Nie usprawiedliwiałabym jego zdrad, kłamstw nie tylko przed sobą ale przed rodziną, znajomymi (takie rzeczy zwykle wychodzą i są jakże skwapliwie omawiane).
Po pierwszej zdradzie uważałam, że jestem również winna. Nie umiałam zmienić tego sposobu myślenia, wydawało mi się, że skoro mąż mnie zdradził to oznacza, że w naszym związku czegoś zabrakło, że szukał w tamtej kobiecie czegoś czego nie miałam ja.
Skoro z nią wolał rozawiać to znaczy, że my nie umieliśmy rozmawiać, skoro z nią wolał uprawiać sex, była lepsza ode mnie, skoro z nią wolał gdzieś jechać to znaczy, że z nią się lepiej bawił... dlaczego?... bo ze mną jest coś nie tak...powinnam się zmienić...
Pierwsza kochanka była pewna siebie, wiedząca czego chce, znająca swoje potrzeby, dobrze zarabiająca, mąż był zafascynowany jej pewnością siebie, stylem życia, ciągłymi wyjazdami a ja byłam taką szarą myszką, skromną, katoliczką ( nawet to było w jego oczach wadą na którą żalił się kochance).
Śmieszne to teraz się wydaje, ale próbowałam zmienić siebie zupełnie. Starałam się zmienić tok mego myślenia, styl życia, ubierania się.
Starałam się być bardziej pewna siebie, rozrywkowa aby jemu się spodobać. Nawet sex który w naszym związku był inicjowany tylko przez męża starałam się teraz ja inicjować o wiele częściej byle by nie znalazł sobie kogoś innego.
Nie mówiłam, nie wracałam do zdrady, żeby mu pokazać, że wybaczyłam, że mu ufam teraz....
Akceptowałam i wspierałam każdą jego decyzję i okazywałam mu to do znudzenia aż.
Niepotrzebnie zupełnie.
Teraz to mi się wydaje wręcz śmieszne, że zatraciłam siebie próbując zmienić się dla niego.
Zatraciłam siebie wiecznie usprawiedliwaijąc jego i jego czyny.
I teraz patrząc wstecz nie wybaczyłabym chyba tak szybko jak to zrobiłam. Wtedy chciałam tylko jak najszybciej zapomnieć i żyć dalej.
Teraz myślę, że to szybkie wybaczenie a nawet przepraszanie go za nasze kryzysy i moją wymyśloną winę dało mu poczucie bezkarności i przekonanie, że może powtórzyć zdradę a ja mu znów wybaczę i znów usprawiedliwię. Co zresztą uczynił a ja znów wybaczyłam.
Teraz już wiem, że ludzie tacy jak on nie zmienią się i najważniejsze co zrozumiałam, że w jego zdradach nie ma mojej winy a tylko jego słaba wola i brak zasad.
Ale zrozumienie tego zajeło mi kilka lat, starganie nerwów i zmarnowanie życia.
Niestety część tego odbiła się na dzieciach. A najbardziej bolesnym przeżyciem z tego okresu były nie jego zdrady, tylko kiedy starsza córka przyniosła z przedszkola rewelacje o tatusiu który lubi inną panią do której jeżdzi wieczorem.
Trochę wyszło tego pisania mimo, że starałam się tylko o pierwszej zdradzie pisać.
kenya [Usunięty]
Wysłany: 2013-04-10, 12:03
Dojrzały, mądry, wnikliwy tekst oparty na Twoich trudnych doświadczeniach Małgosiu.
Współczuję Ci bardzo, bo przeszłaś naprawdę wiele, ale z drugiej strony widać jak bardzo stałaś się świadoma poprzez te traumatyczne doświadczenia.
Może to rzeczywiście tak jest, że trzeba czasu i trudnych doświadczeń, żeby pozbyć się złudzeń by zacząć na swoje życie i swojego partenera patrzyć realnie. Celem przecież nie jest tkwienie w iluzji jakże często samodzielnie budowanej i pielęgnowanej, lecz ujrzenie PRAWDY, o nas samych przede wszystkim.
Wielki szacun:)
niezapominajka8 [Usunięty]
Wysłany: 2013-04-10, 19:42
Dzięki Małgosiu. Smutna twoja historia, zresztą jak każda z tych opisanych na forum.
Okazuje się, że nikt nie potrafi dać żadnych wskazówek, jedynie być czujnym, ostrożnym...
Ale co to tak na prawdę oznacza?
Chyba każda osoba zdradzona bez wyjątku nie wymaże zdrady, ot tak po prostu. Wydaje mi się, że w ogóle jest to niemożliwe. Zawsze znajdzie się coś co będzie przypominało o niej.....
A wybaczenie to sprawa indywidualna. Przychodzi czas i samemu się wybacza dla siebie, żeby jeszcze móc się cieszyć życiem...
Wiesz, wydaje mi się, że źle mnie zrozumiałaś. Ja nie winię siebie za zdradę. Już niejednokrotnie o tym pisałam. Owszem za kryzys tak, bo był. Ale kryzysy inaczej się rozwiązuje...
Poza tym każdy człowiek jest inny, każdy związek jest inny... więc nie można generalizować....
Jedynym sposobem, aby sprawdzić, czy zostanę ponownie skrzywdzona jest danie szansy. Innej drogi nie ma. Chyba, że wiesz jaka to napisz, ale do tej pory nikt nie napisał, kiedy jest ten właściwy moment na zaufanie, rozpoczęcie odbudowy związku, ile ma trwać ta czujność, ostrożność???
Jeśli mam do czynienia z jednostką patologiczną, która nie chce zmiany prawdziwej to nie mam żadnej szansy....
Jedyną cenną wskazówką, którą znalazłam na forum i która jest potwierdzeniem mojej drogi to Bóg. Tylko On mnie wycisza, tylko On potrafi mnie utulić, pocieszyć, tylko On daje mi nadzieję, że nawet ten, w którym pokładam takie nadzieje zawiedzie mnie to On zawsze będzie na mnie czekał...
Dlatego tyle we mnie radości, bo odnalazłam w tym wszystkim Boga, który stał i czekał, żebym Go wpuściła do mojego życia.... Tak to Bóg mnie tak pocieszył, nie mąż i jego zmiana... On jest tylko człowiekiem i znów mnie może zawieść....
Pogodziłam się z tym całkowicie. Może to zrobić ponownie....
Ale to też się wyda kiedyś.... Sprawdzanie nic nie da... Oj można oszukiwać ile się tylko chce, jeśli się chce. Ja też mogę kłamać... Zabawić się.... Tylko mi to nie jest do niczego potrzebne... Znam swoja wartość, która niestety zostało mocno zachwiana, ale odrodziłam się silniejsza w Bogu...
Nie nadskakuję mężowi, nie zmieniam swojego stylu ubierania i wielu innych rzeczy.
Przyznaję to ja mam bardzo ciężki charakter i czasami trudno ze mną wytrzymać. Lubię mieć wszystko pod kontrolą. To ja negocjuję ceny, wybieram, jestem przedsiębiorcza. Jeśli coś dotyczy bezpośrednio mojej osoby to ja podejmuję decyzję, nie pozwalam innym robić tego za siebie. Jestem uparta. Z tym mam duży problem. Z dialogiem.... I tu na pewno bardzo się zmieniłam. Zaczęłam rozmawiać i słuchać... i wciąż się uczę... bo nie jest to takie łatwe....
Może niektórzy uznają, że moja postawa jest niedojrzała, ale jestem dzieckiem Bożym, a dziecko pojmuje świat z pewną prostotą i ufnością. Postanowiłam już nie komplikować niczego. Żyje, obserwuję, kocham , modlę się, a przede wszystkim staram się powierzyć wszystko Bogu. I chyba tu mam największy problem, bo lubię rządzić i trochę się z Nim kłócę....
Poza tym moje życie osobiste (nie moje i męża), zaczyna nabierać nowych perspektyw....
zaczynam nowy bardzo interesujący etap, który bardzo mnie cieszy i wręcz nie wierzę, że się udało coś co rok, dwa lata temu było niemożliwe
Ostatnio przeczytałam pewną rzecz mianowicie (chyba w najnowszym numerze Egzorcysty). Natrafiłam jak Św. Faustyna pyta Boga " Czemu udzielasz mi tyle łask?" na co Bóg odrzekł ja mam dla każdego tyle, ale tylko Ty chcesz je przyjąć".
Mi to daje do myślenia....
Z Bogiem
[ Dodano: 2013-04-10, 21:21 ]
Małgosiu a jak sobie teraz radzisz???
Jesteście nadal razem???
MałgosiaK [Usunięty]
Wysłany: 2013-04-10, 23:08
Kenya
Dziękuję.
Jesteś jedną z osób które bardzo odważnie formułują swoje poglądy na tym forum. I choć z nie wszystkimi się zgadzam to w bardzo wielu odnajduję prawdziwe sedno poruszanych spraw.
Niezapominajko,
To chyba oczywiste, że nikt nie da Ci wyrażnej rady co masz zrobić :)
Zresztą nie jest Ci to potrzebne.
Pomyśl, czy posłuchałabyś jakiejś?
Pytasz jaki jest czas tej czujności, ostrożności?
A skąd niby ja mam to wiedzieć :)
U mnie przez ponad 2 lata było cudownie ale po tym okresie znów zostałam zdradzona i niestety mój mąż okazał się zdrajcą patologicznym.
U ciebie nie musi się to powtórzyć.
Każda historia jest indywidualna, choć w zdradach jako takich sporo jest podobieństw.
Nie powinno się genaralizować bo każdy człowiek jest inny ale...czasami historie się powtarzają i dlatego czytając warto wyciągać wnioski!
Co tu kryć, ludzie którzy są zdolni długotrwale zdradzać, prowadzić podwójne życia są też zdolni do zdrady ponownej i bardziej prawdopodobne, że to oni znów zdradzą a nie ci którzy zdradzili raz i od razu to przerwali.
Widzisz to jak z chorobami - w niektórych chorobach istnieje grupa osób podwyższonego ryzyka, która ma o wiele większe prawdopodobieństwo zachorowania.
Tak ja widzę osoby które są zdolne do długotrwałych zdrad i kłamstw - to osóby, które w pierwszej kolejności powinny zostać objęte "czujną oberwacją".
I to jest ryzyko które powinna poznać osoba która decyduje się żyć ze zdradzającym, między innymi po to by być świadomą tego co może się znów przytrafić i co może mieć konsekwencje nie tylko na życie żony ale też dzieci, rodziny.
Jeśli w sposobie postępowania swego męża widzisz podobieństwo między postępowaniem mojego to jest on w grupie podwyższonego ryzyka.
I powinnaś mieć tego pełną świadomość.
To chyba o tej ostrożności i czujności właśnie pisano na tym forum.
Może to dziwne porównanie z chorobami ale to już chyba moje skrzywienie zawodowe :)
Bardzo podoba mi się twoje zdanie:
Cytat:
Oj można oszukiwać ile się tylko chce, jeśli się chce. Ja też mogę kłamać... Zabawić się.... Tylko mi to nie jest do niczego potrzebne... Znam swoja wartość, która niestety zostało mocno zachwiana, ale odrodziłam się silniejsza w Bogu...
Dobrze to wyraziłaś. Można, kłamać, oszukiwać, zabawić się ... jeśli się chce, ale tobie to nie jest do niczego potrzebne.
Dobrze, że są osoby które mają wartości których się w życiu trzymają.
Mi również nigdy to nie było potrzebne.
Nigdy nie miałam ochoty się "odegrać", zdradzić, kłamać po to by się zabawić...
To nie dla mnie.
Dobrze, że w tym wszystkim co Cię spotkało odnalazłaś Boga.
To bardzo ważne, żeby znależć dla siebie coś/Kogoś kto może dać Ci całkowite pocieszenie, oderwanie myśli od złych spraw.
Każdy chyba musi mieć jakąś "ucieczkę" przed tym co się stało aby nie zwariować.
W Twoim przypadku jest to Bóg, w moim dzieci i praca.
To dzieci teraz dają mi powody by żyć, tak jak moja praca, która ciągle daje mi wiele satysfakcji i chyba nigdy mimo swojej trudności nie znudzi.
Wiem że może to zabrzmieć infantylnie wręcz ale naprawdę kocham to co robię, ten zawód był moją wielką pasją, marzeniem i cieszę się, że z niego nie zrezygnowałam w chwilach zwątpienia. W czasie gdy tak bardzo cierpiałam przez zdrady, spalałam się, to praca dawała mi dużo pocieszenia i radości.
Co u mnie teraz?
Nareszcie mogę na takie pytanie odpowiedzieć z uśmiechem ( zajeło to kilka ładnych lat).
Jest dobrze :).
Stanełam wreszcie na nogi, przestłam się bać nowych zdrad.
Mam kogo kochać, dla kogo żyć, jestem zrealizowana zawodowo, odzyskałam wreszcie spokój... wszystko się powoli układa.
Nie żyję już ciągłymi romansami męża, kłamstwami, oszukując sama siebie, ciągle tłumacząc dzieciom gdzie jest tatuś, chyba odnalazłam wreszcie siebie.
Niestety mojego męża uratować nie zdołałam, on ma już swoje życie, za które sam jest odpowiedzialny...i to jest jego wybór.
Mieszkamy jeszcze razem w jednym budynku ale to już kwestia miesiąca, by się wyprowadził...
O rozwodzie nie myślę ( nie jest mi potrzebny zresztą) będę żyła sama, mam nadzieję że godnie i w zgodzie z własnym sumieniem.
A co przyniesie przyszłość... nie wiem.
Piszesz, że Ty również znalazłaś coś dla siebie:
Cytat:
Poza tym moje życie osobiste (nie moje i męża), zaczyna nabierać nowych perspektyw....
zaczynam nowy bardzo interesujący etap, który bardzo mnie cieszy i wręcz nie wierzę, że się udało coś co rok, dwa lata temu było niemożliwe
Czy masz na myśli pracę czy coś innego?
Jeśli pracę o jakiej marzyłaś to gratuluję :)
A jeśli coś innego to uchyl rąbek tajemnicy ;)
Pozdrawiam
Małgosia
niezapominajka8 [Usunięty]
Wysłany: 2013-04-12, 15:38
Witaj!!!!
Tak to praca w miejscu, o którym zawsze marzyłam i już przeglądam kursy, na które chcę pojechać. Jestem taka szczęśliwa, bo znów zacznę się rozwijać
To na prawdę jest cud
Dlatego jestem strasznie podekscytowana.
I jestem przeszczęśliwa, bo moja córka sama już zaczęła siadać i gadać "mama mama". To są takie moje małe radości, ale dają mi takiego pozytywnego kopniaka na każdy dzień
Niedawno wrócili z wycieczki moi rodzice i właśnie mama opowiedziała mi historie znajomej, która dwukrotnie była mężatką, za każdym razem powodem rozwodu były zdrady męża. Ona jest pilotem na wycieczkach, a mężowie sprowadzali sobie kochanki jak ona była w pracy.... Teraz jest sama....
Czy można zapomnieć i tak beztrosko żyć. Oj nie da się..... Cały czas jak o czymś takim słyszę , czytam czuję szpilę w sercu. Chyba tak już pozostanie.
Wiadomo każdy, by chciał mieć przy sobie kogoś bliskiego, kogoś komu można zaufać i ktoś kto będzie zwłaszcza w chorobie i nieszczęściu tymczasem.......
Cóż tu gdybać. Życie wszystko zweryfikuje. A ja pokładam nadzieję w Bogu, że nam dopomoże.
Niedługo zaczynamy terapię
katalotka72 [Usunięty]
Wysłany: 2013-04-12, 15:41
powodzenia !!!
niezapominajka8 [Usunięty]
Wysłany: 2013-04-12, 16:40
Wierzę, że z Bogiem wszystko się uda
A najbardziej to pragnę życia wiecznego z moim mężem. Tu jesteśmy tylko na chwilę. Teraz modlę się całym sercem, aby mój mąż nawrócił się i w ten sposób uchronił się od potępienia wiecznego.....
Ale jego serce zna tylko Bóg..... A ja muszę trwać....
[ Dodano: 2013-04-14, 19:20 ]
Wczoraj poczułam niesamowitą pustkę i obojętność w stosunku do męża....
Nigdy tak nie miałam.... Jakby był obcym mi człowiekiem.... Trochę mnie to przeraża...
Zawsze czułam, że go bardzo mocno kocham (choć miłość to nie uczucie), a teraz patrzę i nie rozumie co się ze mną dzieje....
Dziś poszłam do spowiedzi i przyjęłam Eucharystię. Strasznie lubię popołudniowe Msze Święte. dziś czułam się jakby ta Msza była odprawiana specjalnie dla mnie....
Wchodzę do Kościoła, a tam kapłan w konfesjonale z różańcem, więc bez chwili zawahania poszłam do spowiedzi. Zwłaszcza, że dziś zrobiłam rachunek sumienia i pomyślałam, że dobrze by było wyspowiadać się..... a tu taka niespodzianka....
Dziś też zamówiłam Mszę Św.z racji naszej rocznicy ślubu i 10 Mszy Świętych w październiku o "błogosławieństwo i uzdrowienie drzewa genealogicznego i zerwanie wszystkich więzi ze złem w rodzinach wiadomych Bogu" połączonych z nabożeństwem różańcowym....
I wyszłam jakaś taka podbudowana.... Wracając z kościoła odmówiłam Koronkę.....
Podjęłam kolejną decyzję już nie będę modliła się w swoich intencjach. Tak właściwie to ja nie wiem co jest dla mnie dobre. Oddaję to Bogu, bo czasami nie mam sił zastanawiać się o co ja mam się tak właściwie modlić, o co prosić.... Przecież to co może wydawać mi się właściwe może być totalną porażką.....
Tylu doznałam łask i cudów w moim życiu, że czas właściwy przestać walczyć....
Pisałam już, że lubię rządzić... Oj bardzo. Nawet z Panem Bogiem lubię się podroczyć ....
Ale teraz chcę mu oddać wszystko....
Jutro zaczynamy terapię.... Kolejny cud.... Ale zastanawiam się po co tam pójdę? Czasami mam tyle pytań, a dziś już sama nie wiem co stanowi mój problem.... Może to zły chce mnie zniechęcić.....
Łzy mi same płyną jak patrzę na ostatni rok.... To wszystko co się stało.... Tyle mam ran.... Nie tylko zadanych przez męża..... Ostatnio inna osoba mnie zawiodła, która byłam dla mnie autorytetem...... I mam ochotę tupnąć nogą, a w tej konkretnej sytuacji iść do Sądu, bo sprawa jest wygrana.... Ale myślę, że pomimo, że tyle ostatnio gadam na ten temat, nie pójdę, bo moja krzywda zostanie mi wynagrodzona kiedyś przez Boga...
A Pan Bóg już zaczął mi wynagradzać wszystkie krzywdy swoją obecnością
Ależ On musi kochać człowieka.....
Każdego, a najbardziej tych popranych...pogubionych.....błądzących....
Pokoju serca dla wszystkich odwiedzających forum takiego jakie niesie Maryja Najkorniejsza ze wszystkich....
Orsz [Usunięty]
Wysłany: 2013-04-19, 01:29
MałgosiaK
Bardzo ciekawie piszesz i masz bardzo trafne spostrzeżenia. Jeśli można chciałbym coś wtrącić.
1. Czy aby na pewno nie ma w Tobie żadnej winy? Powiedz mi jak trafiłaś na takiego łachudrę? Nie chodzi o to bym chciał się ciebie czepiać. Jak w końcu też nie wybrałem idealnie, choć moja żona generalnie jest chyba lepszym człowiekiem niż ja, nie mówiąc już o Twoim mężu. Pytam się tylko czy widziałabyś teraz jakieś metody na to by dziewczyny a także chłopcy nie rujnowali sobie życia wchodząc w małżeństwa z bardzie dla niech nieodpowiednimi ludźmi. To jest Twój przypadek. U siebie widzę co innego. Ja trafiłem na ambitny temat i mu nie sprostałem. Warto chyba tak poroztrząsać te kwestia w ramach memento dla innych. A może i nam się przyda w naprawie tego co nienaprawialne?
2. To drobiazg na tle tego co piszesz, ale bardzo istotny. Mężczyźni nie szukają ekscytacji, adrenaliny, szukają po prostu seksu. Jest to swego rodzaju ekscytacja, ale sprowadzająca się do zachłanności i potrzeby krótkotrwałego użycia i spełnienia. Daje zadowolenia na dzień, tydzień, w zależności od temperamentu. Jedna babka to po prostu mało. Męskie pożądanie lgnie do każdego obiektu spełniającego gusta. I liczy się ciało. Reszta jest tylko dodatkiem. Całe to mówienie, że mężczyzna się zakochał w innej, jest zwykłym kłamstwem i podpuchą dla łatwowiernych kobiet. Mężczyzna może kochać tylko jedną kobietę. Przynajmniej ten zdrowy, hetero. Wytworzyła się swego rodzaju kultura, taka otoczka dobrych manier na rzecz podrywu i przygód niby miłosnych. Nasza pop kultura jest tym przesiąknięta, ale jest to wynik trendu antycywilizacyjnego. To jest bajer by omotać emocjonalnie kobietę. Mężczyźnie chodzi tylko o jedno. Nie łudźcie się Drogie Panie. Romantyzm jest tylko w czystości, niewinności i wierności. Wszystko co jest poza tym jest obrzydliwością i każdy mężczyzna to wie, ale rządzi nim ten przyrząd. Niestety wstręt po złym uczynku szybciej skieruje do swojej ofiary niż na siebie. On przecież jest tylko człowiekiem.
Szanowni panowie, zdradziłem nasz sekret?
grzegorz_ [Usunięty]
Wysłany: 2013-04-19, 15:28
Orsz
Każdy człowiek, każdy związek to inna historia.
Uogólnienia są bez sensu.
[ Dodano: 2013-04-19, 16:30 ]
Orsz napisał/a:
Mężczyzna może kochać tylko jedną kobietę. Przynajmniej ten zdrowy, hetero.
W pełni zgoda, dotyczy to także kobiet.
W danym czasie można kochać jedną kobietę /mężczyznę.
Byłoby pieknie, gdyby całe życie była to ta sama kobieta/mężczyzna....nie byłoby wtedy tego forum
niezapominajka8 [Usunięty]
Wysłany: 2013-04-19, 20:02
Orsz bingo!!!!
Moje obserwacje potwierdzają to co napisałeś.... A co masz na myśli w sensie ciało?
Z tego co zauważyłam to mój mąż wybrał ciało pierwsze lepsze gotowe do zdrady.....
Pamiętam jak mnie zdobywał mąż. Oj nie było tak łatwo. To co pisał kochance na mnie by nie zadziałało..... Aczkolwiek i tak bolało, że z jakąkolwiek kobietą flirtował....
Wracając do mnie pustka nadal trwa.....
Zastanawiam się czy się przypadkiem nie odkochałam.... A może tak wygląda dojrzała miłość??? Jej kolejny etap???
Już nie wiem o co chodzi ze mną????
Czy ktoś tak miał???
Owszem wypełnia mnie wielka radość, nawet w tę deszczową pogodę. A buzia mi się śmieje od ucha do ucha, ale do życia, do drzew, kwiatów, ptaków za oknem.... a męża mogłoby nie być....
Orsz [Usunięty]
Wysłany: 2013-04-20, 01:00
Gdzieś kiedyś w jakiejś książce czytałem jak to obowiązkiem ojca było zweryfikowanie absztyfikanta swojej córki. Bez pozytywnego przejścia testów u swoich przyszłych teściów gość nie miał szans. Młode kobietki są naiwne. Być może i powstrzymanie się od seksu przedmałżeńskiego w niektórych przypadkach stanowi niewystarczającą rękojmię.
Dojrzała miłość... co to jest? Dla mnie jest to miłość dwojga ludzi w wieku 70-80 lat, którzy byli dla siebie jedynymi w życiu, przeszli zwycięsko wszystkie burze, znają siebie na wylot, w sprawach fundamentalnych nigdy siebie nie zawiedli, drobiazgi bez problemu sobie wybaczają, w jednej ręce podpierają się laską a drugą trzymają się wzajemnie. I pomyśle że moja zona o czymś takim marzyła. Coś w naszym życiu niezatrybiło.
Tak bym to próbował definiować. Jak do tego ma się zdrada? Oczywiście zdrada fizyczna, bo emocjonalna jest tylko przejściowym stanem emocji i naprawdę każdemu może się zdarzyć. każdy może mieć chwilę słabości. Ważne by znał granice i poczuwał się do minimum przyzwoitości względem siebie i małżonka oraz dzieci i całej rodziny. Nie lekceważyłbym mówiąc o tym choćby spraw medycznych.
Dojrzała miłość zawsze może być do Boga i ona pewnie uodparnia na braki miłości ziemskiej. Pytanie czy wówczas lepiej być samemu czy razem?
Swallow [Usunięty]
Wysłany: 2013-04-20, 06:10
Orsz napisał/a:
Tak bym to próbował definiować. Jak do tego ma się zdrada? Oczywiście zdrada fizyczna, bo emocjonalna jest tylko przejściowym stanem emocji i naprawdę każdemu może się zdarzyć. każdy może mieć chwilę słabości. Ważne by znał granice i poczuwał się do minimum przyzwoitości względem siebie i małżonka oraz dzieci i całej rodzin
Tylko, że ta definicja może być przydatna tylko na Twój użytek (bo sam tę definicję stworzyłeś), ewentualnie na użytek mężczyzn, dla których zdrada fizyczna jest najgorszym złem, a lekceważą zauroczenie i zdrady emocjonalne. Przyzwoitość względem siebie - no może być naprawdę gumowa, tak jak gumowe mogą być nasze zasady. Przecież skoro się zakochałem, to pójście do łóżka jest w jakimś sensie zgodne z moimi uczuciami. Prawda?
I zgadza się, obserwuję, że mężczyźni z taką łatwością sobie flirtują z obcymi kobietami (bo przecież nie poszliśmy do łóżka, więc cóż takiego się stało) i łatwiej wybaczają żonom romanse wirtualne, niż zdradę fizyczną.
Dla mnie, jako zdradzanej niegdyś żony, ta definicja to jak strzał kulą w płot. Bo to tak, jakby się miało poczucie własności ciała drugiego małżonka i było to jakimś warunkiem sine qua non w ogóle do wspólnego życia, to jakieś chore myślenie, sugerujące jakieś zaburzenia w postrzeganiu drugiego człowieka jako czegoś do "używania", przedmiotu. Tak jak szczoteczkę do zębów. Każdy ma swoją, Ty masz swoją i nie chcesz, by używał jej ktoś inny. Nawet choćby raz. Rozumiesz analogię? Niech żona sobie tam ewentualnie flirtuje, każdemu się może zdarzyć, a co tam jej dusza kogoś obchodzi? Ale jak już ciałem się odda, to do widzenia. Użytą szczoteczkę do zębów przez kogoś innego też wyrzucasz. Smutne podejście, zwłaszcza dla Twojej żony, która, mogę Cię zapewnić, czuje to Twoje użytkowe postrzeganie jej osoby na milion procent. I czuła pewnie przed zdradą, przecież takie postrzeganie żony, jako ciała do używania czy osoby bez potrzeb emocjonalnych musiała czuć już wcześniej.
W zdradzie mojego męża najbardziej bolało mnie to, że zabiegał o inną kobietę. Że planował spotkania, marzył, fantazjował, dał jej wyłączoność na jego myśli, pragnienia, że tęsknił, że WYBIERAŁ ją, a nie mnie do spędzania z nim czasu, do zwierzeń, rozmów, że wykradał się ze swojego codziennego życia, by słac jej wiadomości z troską o jej sen, zdrowie, samopoczucie.
Same zbliżenia nie obchodziły mnie i nie ma znaczenia, czy były, czy ich nie było. jedyna kwestią jest kwestia zdrowotna. Ale to tylko ciało, drugorzędna sprawa. Też ważna (zdrowie, niechciana ciąża), ale drugorzędna.
Ważniejsze jest to, co do tego prowadziło, a więc emocje.
Nie rozumiem, czemu niektórzy mężczyźni, umniejszając zło zdrady emocjonalnej, a nadając szczególny ciężar zdradzie fizycznej, sami robią z siebie, nie wiem, zwierzęta, umniejszając rolę emocji w zdradach, a sprowadzając ją tylko do samego aktu płciowego. Rządzi Wam przyrząd - napisałeś. No cóż. Mam inne zdanie o mężczyznach, nawet mimo zdrady mojego męża. Mimo wszystko uważam, że stać Was na bycie człowiekiem, a nie jakimś nie wiem - psem? Co go to instynkt goni, więc leci za pierwszą lepszą. W przeciwnym razie musiałabym chyba przerzucić się na kobiety. Wierzę w to, że mężczyźni są na tyle silni, że potrafią postawić wyżej potrzeby ducha nad potrzeby ciała i pokonają instynkt. Jedni się potkną o jedno ciało kobiety, inni o całe tłumy, zanim to zrozumieją. A są tacy, którzy nie potkną się o żadne ciało, bo są blisko Boga i mimo smutku, samotności, prędzej poszukają godnych sposobów na pokonanie kryzysu.
Bóg w Biblii bardzo ma wysokie zdanie o mężczyznach, mężach. I ja też chcę tak o nich myśleć. Wierzę, że mój mąż sobie z tym poradził. Bolesną dla nas drogą, ale poradził.
Przysięgamy wierność duchową przede wszystkim, bo jak ona jest, to i fizyczna też będzie. Nie ma, że zauroczyć się można i owszem, ale jak do niczego nie dojdzie, to jest ok. Piramidalna bzdura. I nie ma też tak, że jak jest zdrada emocjonalna, to nic takiego się nie stało.
Bierzemy ślub w Kościele, z Bogiem zawieramy święte przymierze, a Ty tu tak trywializujesz kwestię wierności, jakbyśmy byli bez duszy. A same ciała sobie do ślubu szły. Nie znam Twojej żony, ale skoro zostałeś zdradzony, jestem przekonana, że nie wrażeń seksualnych szukała, tylko bliskości, uwagi, zainteresowania. A może właśnie poczucia, że nie jest tylko ciałem, szczoteczką do zębów na użytek jednego człowieka?
A to, że kochanek tę jej potrzebę wykorzystał, to już inna sprawa.
Jeśli dusza żony chce z Tobą być i wiesz o tym, zacznij ją traktować jak duszę właśnie, a nie jak użytą przez kogoś innego szczoteczkę do zębów. Dusza, emocje, bezpieczeństwo, bliskość duchowa jest stokroć ważniejsza i ona jest podstawą małżeństwa. Jeśli się o tę bliskośc duchową dba, minimalizuje się ryzyko kryzysu, rozłamu w rodzinie. Bo zdrada jest pochodną kryzysu, a nie jej przyczyną. Nie ma tak, że jest doskonałe małżeństwo i jest zdrada, a potem z tego powodu kryzys.
Szczęśliwa i kochana żona nie pójdzie w tango z innym. Nie ma takiej możliwości.
Szczęśliwy i szanowany mąż nie będzie szukał innych dróg.
(oczywiście nie mówię o jednostkach zaburzonych, seksoholikach itd, bo w takich przypadkach małżonek może stanąć na rzęsach, a nie przeskoczy pewnych spraw...)
Jeśli człowiek w kryzysie idzie drogą na skróty, to jest po prostu głupi i leniwy, a nie zły. To znaczy, że albo nie wie, jak może w Boży sposób zaradzić swojej samotności, albo mu się nie chce.
Ale i tak wiele kobiet i mężczyzn w czasie kryzysu szuka pomocy w prawidlowy sposób, poprzez rozmowy, komunikację, terapię, lektury, a przede wszystkim przez Boga. I chwała im za to.
I nie ma znaczenia, że nam się wydaje, że byliśmy ok i dawaliśmy naszym małżonkom miłość i szacunek, a oni i tak to olali. Też mi się wydawało, że byłam świetną żoną. Niestety, nigdy tak nie ma. Nikt z nas nie jest doskonały, zwłaszcza w relacjach z innymi ludźmi, których musimy tolerować z ich cechami charakteru, musimy iść na kompromisy, dogadywać się, czasem ustępować, czasem postymulować, czasem postawić granice.
Orsz, pomoże Ci zmiana Twojego myślenia na temat kobiet. Jeśli zrozumiesz, że o duszę żony jest walka i to się liczy najbardziej, to po pierwsze sama zdrada fizyczna już nie będzie Cię boleć, a żona - kochana jako osoba, człowiek, istota duchowa, nigdy nie spojrzy na innego mężczyznę, a wtedy i ciałem będzie Ci wierna. Jedno z drugiego wypływa.
Orsz napisał/a:
Dojrzała miłość... co to jest? Dla mnie jest to miłość dwojga ludzi w wieku 70-80 lat, którzy byli dla siebie jedynymi w życiu, przeszli zwycięsko wszystkie burze, znają siebie na wylot, w sprawach fundamentalnych nigdy siebie nie zawiedli, drobiazgi bez problemu sobie wybaczają, w jednej ręce podpierają się laską a drugą trzymają się wzajemnie
Jeśli dla żony sprawą fundamentalną jest nie traktowanie jej jak ciała do używania, to jak oceniasz: zawiodłeś ją, czy nie?
Czy dojrzała miłość wybacza tylko drobiazgu? Więc cóż to za dojrzałość?
Co jest drobiazgiem dla Ciebie, a co dla Twojej żony? Dla Ciebie drobiazgiem jest na przykład zdrada emocjonalna? Piszesz: każdemu może się zdarzyć.
Dla niej, dla Twojej żony drobiazgiem być nie musi.
Orszu, miłość jak z książek nie istnieje, to tylko nasze wyobrażenia. Miłość, małżeństwo to przede wszystkim ciężka praca nad związkiem i nad relacjami i ocenić ją będziesz mógł właśnie u schyłku życia. Tylko jedyne, co możesz ocenić, to własny wkład w pracę nad tymi relacjami. Wybaczenie też jest wysiłkiem, pracą.
Pozdrawiam, udanej soboty życzę. :)
MałgosiaK [Usunięty]
Wysłany: 2013-04-20, 11:54
Orsz,
Nie postzegam mojego męża jako łachudry, skończonego drania. Postrzegam go jako człowieka chorego, niezdolnego do wierności małżeńskiej.
Pogodziłam się z tym już.
Nie chcę być niesprawiedliwa ma dużo cech które cenię, pisałam już o tym, że kocha dzieci, jest dobrym ojcem, dba o dom ale NIE POTRAFI zapanować nad tym by nie szukać innych kobiet do zdrady. I w czasie zdrad tylko nowy obiekt jest ważny i nic innego. To jest silniejsze od niego i on już nawet z tym nie walczy. Ja nie potrafię i nie chcę już tak żyć.
A co do tego co piszesz, że mężczyżni postrzegają kochanki jako ciało -obiekty sexualne, tylko i wyłącznie - wybacz ale to bzdura zupełna.
Oczywiście, nie jestem mężczyzną i mogę mówić tylko za siebie i opowiadać o tym co mi się zdarzyło...
Ja to widzę zupełnie inaczej.
Mój mąż szukał właśnie adrenaliny, emocji a potem dopiero sexu.
I wiem to między innymi dlatego, że mi to powiedział, wyszło to podczas terapii, czytałam jego korespondencje z kochanką, z nią rozmawiałam no i znam go naprawdę dobrze. Mówię o pierwszej zdradzie.
To nie było pierwsze lepsze ciało gotowe do zdrady jak pisze Niezapominajka.
Pierwsza kochanka mego męża nie była nawet sexbombą, była po prostu pewna siebie, przebojowa, rozrywkowa i prowadziła zupełnie inny styl życia niż on. Imponowała mu i go pociągała.
I długo zdobywał kochankę zanim poszła z nim do łóżka ( około 7 miesięcy).
Przez ten czas był na każde jej skinienie, po pracy jeżdził do niej nie do domu, przed jej pracą "warował", kupował jej kwiaty, prezenciki drobne, zabierał do kawiarni by z nią godzinami rozmawiać, rozmawiał z nią całe noce (i zawsze mieli tematy), planował z nią wyjazdy i nie mógł się ich doczekać, nawet z domu gdy ja z nim byłam esemesował do niej i dzwonił....ba nawet gdy byliśmy na uroczystościach rodzinnych, w święta do niej słał smsy.
On tylko tym żył w tym czasie.
Więc naprawdę nie mów mi, że było to tylko oparte na sexie bo w tym czasie go nie było nawet...
A gdy doszło do sexu, nie znudził się nim szybko i tego nie zerwał tylko nadal z nią jeżdził na wycieczki, zamawiał pokoje hotelowe i spędzali po kilka dni, nie tylko na sexie ale na rozmowach, wycieczkach, kajakach, nartach, pływaniu....i on tego chciał, o tym właśnie marzył, nie mógł się tego doczekać.
W tym czasie ja mogłabym nie istnieć...
Nawet wyjazdy planował szczegółowo, kina, knajpy, tańce byle ona się nie nudziłą z nim.
Niezapominajko piszesz, że to co pisał twój mąż na Ciebie by nie zadziałało...
A naprawdę można powiedzieć, że czytało się całą korespondencję kochanków a nie wyrywki, czy naprawdę żona wie co mąż robi i chcę robić dla innej kobiety?
Mężczyzna zawsze przedstawi wersję jak najmniej obciążającą dla siebie a pewne fakty wychodzą nawet po latach. Nawet jeśli wydaje się teraz szczery trzeba pamiętać, że potrafił nas okłamywać długo i potrafi to zrobić a więc też prawdopodobnie nie o wszystkim nam opowiedział.
Co do kochanek absolutnie ich nie bronię tylko po terapii zupełnie inaczej to widzę.
Wcześniej tylko kochankę winniłam. Teraz zupełnie inaczej myślę.
Chyba mało jest kobiet które nawiązują romanse i od razu idą do łóżka, choć my zdradzane żony staramy się tym pocieszać i myśleć o nich w kategoriach ostatnich szuj. Ja takie myślenie mam już dawno za sobą i myślę, że to nie ona była całkowicie winna.
Wiem, że nie była.
Zresztą mój mąż ukrył przed nią, że jest żonaty, nie nosił obrączki,on zainicjował romans...
Kiedyś myślała o niej jak o ostatniej..., teraz wiem, że gdyby to on za nią nie biegał jak pies do niczego by nie doszło. Ona zrywała kilka razy a on nie dawał za wygraną.
To on zawinnił, to on szukał, zabiegał i płaszczył się wręcz przed nią by się z nim widywała, błagał wręcz o spotkania, a gdy była na niego zła wydzwaniał godzinami, smsował, przepraszał ( nawet gdy ja byłam w domu on wychodził przed dom i tam rozmawiał).
Jestem kobietą Orsz i dla mnie zdrada emocjonalna ma bardzo duże znaczenie.
Ona jest ściśle powiązana ze zdradą fizyczna - w moim przypadku.
Zdrada emocjonalna czyli flirt bez sexu to co innego niż długotrwałe związki z emocjami, adrenaliną i sexem jako uzupełnieniem tego.
Podpisuję się całkowicie pod tym co napisała Swallow:
Cytat:
W zdradzie mojego męża najbardziej bolało mnie to, że zabiegał o inną kobietę. Że planował spotkania, marzył, fantazjował, dał jej wyłączoność na jego myśli, pragnienia, że tęsknił, że WYBIERAŁ ją, a nie mnie do spędzania z nim czasu, do zwierzeń, rozmów, że wykradał się ze swojego codziennego życia, by słac jej wiadomości z troską o jej sen, zdrowie, samopoczucie.
Ważniejsze jest to, co do tego prowadziło, a więc emocje.
To dokładnie to samo co czuję ja.
To dla mnie było najbardziej bolesne po wykryciu 1 zdrady.
Cytat:
Nie rozumiem, czemu niektórzy mężczyźni, umniejszając zło zdrady emocjonalnej, a nadając szczególny ciężar zdradzie fizycznej, sami robią z siebie, nie wiem, zwierzęta, umniejszając rolę emocji w zdradach, a sprowadzając ją tylko do samego aktu płciowego
.
Czy uwierzysz Orsz, że mój mąż przez 1,5 roku codziennie wysyłał sms na dobranoc i dzień dobry kochance?
Ja w czasie zdrady byłam 5 miesięcy w ciąży ale mój mąż miał to gdzieś...
Umniejszanie zdrady emocjonalnej jest właśnie domeną mężczyzn, niestety w oczach kobiet jest to o wiele istotniejsze.
Dla mnie właśnie to zaufanie, mówienie jej o wszystkim ( nawet o naszym pożyciu małżeńskim), kłamstwa wobec mnie, te emocje które czuł, a nawet wydawanie ostatnich pieniędzy nie na dom a na to by z nią wyjechać boli o wiele bardziej niż ich sex ( który bolał bardzo)
Ja w taki sposób właśnie to widzę.
Trochę się we mnie odezwały dawne emocje gdy to pisałam, aż mnie to dziwi...chyba nawet po 20 latach będę pamiętać o tych zdradach :(
Niezapominajko.
Nie wiem co Ci powiedzieć zupełnie.
Powodzenia na terapii.
Nie wiem czy masz współną terapię z mężem czy osobno.
Jeśli z mężem, pomyśl też o samodzielnej dla samej siebie.
kenya [Usunięty]
Wysłany: 2013-04-20, 12:18
Orsz napisał:
Cytat:
Całe to mówienie, że mężczyzna się zakochał w innej, jest zwykłym kłamstwem i podpuchą dla łatwowiernych kobiet. Mężczyzna może kochać tylko jedną kobietę. Przynajmniej ten zdrowy, hetero.
Odwrócę znaczenie, uznając za łatwowierne nie tylko kochanki ale przede wszyskim zdradzone żony.
No i właśnie cała rzesza naiwniaczek (zdradzonych żon) bazuje na takim domyśle, że mężuś (kochankę) tylko pip,pip...a mnie kocha, co jest absolutną bzdurą, ponieważ nie można kochać kogoś kogo się po prostu nie szanuje.
Co do reszty..gratuluję odwagi. Nie wiem na ile twoje, Orsz wynurzenia na temat zdrad fizycznych i emocjonalnych są reprezentatywne w środowisku męskim, ale jakoś niewielu do tej pory protestuje:)
Małgosiu, jak zawsze, wspaniała analiza:)
Cytat:
Mój mąż szukał właśnie adrenaliny, emocji a potem dopiero sexu.
Narkotyczny taniec samca, dragi naturalnie wydzielane w mózgu zdradzacza, pod wpływem emocji, nimi się karmi, zdrada fizyczna to tylko wisienka na torcie zdradzacza.
Banał, ale tak to działa.
Już się nie mogę doczekać komentarzy ortodoksyjnej części tego forum, że jednak cuda się zdarzają i że taki przypadek też może przeżyć metamofozę, cóż, mam zgoła inne zdanie na ten temat.
Chyba jednak będzie to przemilczane.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
„Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał!” (Łk 24,5-6) "To się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia" (1 P 2,20b) "Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33)
„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16,15)
To może być także Twoje zmartwychwstanie - zmartwychwstanie Twojego małżeństwa!
Jan Paweł II:
Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje „Westerplatte". Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie — jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić — dla siebie i dla innych.
Dla tych, którzy kochają - propozycja wzoru odpowiedzi na pozew rozwodowy
W odpowiedzi na pozew wnoszę o oddalenie powództwa w całości i nie rozwiązywanie małżeństwa stron przez rozwód.
UZASADNIENIE
Pomimo trudności jakie nasz związek przechodził i przechodzi uważam, że nadal można go uratować. Małżeństwa nie zawiera się na chwilę i nie zrywa w momencie, gdy dzieje się coś niedobrego. Pragnę nadmienić, iż w przyszłości nie zamierzam się już z nikim innym wiązać. Podjąłem (podjęłam) bowiem decyzję, że będę z żoną (mężem) na zawsze i dołożę wszelkich starań, aby nasze małżeństwo przetrwało. Scalenie związku jest możliwe nawet wtedy, gdy tych dobrych uczuć w nas nie ma. Lecz we mnie takie uczucia nadal są i bardzo kocham swoją żonę (męża), pomimo, iż w chwili obecnej nie łączy nas więź fizyczna. Jednak wyrażam pragnienie ratowania Naszego małżeństwa i gotowy (gotowa) jestem podjąć trud jaki się z tym wiąże. Uważam, że przy odrobinie dobrej woli możemy odbudować dobrą relację miłości.
Dobro mojej żony (męża) jest dla mnie po Bogu najważniejsze. Przed Bogiem to bowiem ślubowałem (ślubowałam).
Moim zdaniem każdy związek ma swoje trudności, a nieporozumienia jakie wydarzyły się między nami nie są powodem, aby przekreślić nasze małżeństwo i rozbijać naszą rodzinę. Myślę, że każdy rozwód negatywnie wpływa nie tylko na współmałżonków, ale także na ich rodziny, dzieci i krzywdzi niepotrzebnie wiele bliskich sobie osób. Oddziaływuje również negatywnie na inne małżeństwa.
Z moją (moim) żoną (mężem) znaliśmy się długo przed zawarciem naszego małżeństwa i uważam, że był to wystarczający czas na wzajemne poznanie się. Po razem przeżytych "X" latach (jako para, narzeczeni i małżonkowie) żona (mąż) jest dla mnie zbyt ważną osobą, aby przekreślić większość wspólnie spędzonych lat. Według mnie w naszym związku nie wygasły więzi emocjonalne i duchowe. Podkreślam, iż nadal kocham żonę (męża) i pomimo, że oddaliliśmy się od siebie, chcę uratować nasze małżeństwo. Osobiście wyrażam wolę i chęć naprawy naszych małżeńskich relacji, gdyż mam przekonanie, że każdy związek małżeński dotknięty poważnym kryzysem jest do uratowania.
Orzeczenie rozwodu spowodowałoby, że ucierpiałoby dobro wspólnych małoletnich dzieci stron oraz byłoby sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Dzieci potrzebują stabilnego emocjonalnego kontaktu z obojgiem rodziców oraz podejmowania przez obie strony wszelkich starań, by zaspokoić potrzeby rodziny. Rozwód grozi osłabieniem lub zerwaniem więzi emocjonalnej dzieci z rodzicem zamieszkującym poza rodziną. Rozwód stron wpłynie także niekorzystnie na ich rozwój intelektualny, społeczny, psychiczny i duchowy, obniży ich status materialny i będzie usankcjonowaniem niepoważnego traktowania instytucji rodziny.
Jestem katolikiem (katoliczką), osobą wierzącą. Moje przekonania religijne nie pozwalają mi wyrazić zgody na rozwód, gdyż jak mówi w punkcie 2384 Katechizm Kościoła Katolickiego: "Rozwód znieważa przymierze zbawcze, którego znakiem jest małżeństwo sakramentalne", natomiast Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego w punkcie 347 nazywa rozwód jednym z najcięższych grzechów, który godzi w sakrament małżeństwa.
Wysoki Sądzie, proszę o danie nam szansy na uratowanie naszego małżeństwa. Uważam, ze każda rodzina, w tym i nasza, na to zasługuje. Nie zmienię zdania w tej ważnej sprawie, bo wtedy będę niewiarygodny w każdej innej. Brak wyrażenia mojej zgody na rozwód nie wskazuje na to, iż kierują mną złe emocje tj. złość czy złośliwość. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie zmuszę żony (męża) do miłości. Rozumiem, że moja odmowa komplikuje sytuację, ale tak czuję, takie są moje przekonania religijne i to dyktuje mi serce.
Bardzo kocham moją (mojego) żonę (męża) i w związku z powyższym wnoszę jak na wstępie.
List Episkopatu Polski na święto św. Rodziny
Warto jeszcze raz podkreślić, że u podstaw każdej rodziny stoi małżeństwo. Chrześcijańskie patrzenie na małżeństwo w pełni uwzględnia wyjątkową naturę tej wspólnoty osób. Małżeństwo to związek mężczyzny i niewiasty, zawierany na całe ich życie, i z tej racji pełniący także określone zadania społeczne. Chrystus podkreślił, że mężczyzna opuszcza nawet ojca i matkę, aby złączyć się ze swoją żoną i być z nią przez całe życie jako jedno ciało (por. Mt 19,6). To samo dotyczy niewiasty. Naszym zadaniem jest nieustanne przypominanie, iż tylko tak rozumianą wspólnotę mężczyzny i niewiasty wolno nazywać małżeństwem. Żaden inny związek osób nie może być nawet przyrównywany do małżeństwa. Chrześcijanie decyzję o zawarciu małżeństwa wypowiadają wobec Boga i wobec Kościoła. Tak zawierany związek Chrystus czyni sakramentem, czyli tajemnicą uświęcenia małżonków, znakiem swojej obecności we wszystkich ich sprawach, a jednocześnie źródłem specjalnej łaski dla nich. Głębia duchowości chrześcijańskich małżonków powstaje właśnie we współpracy z łaską sakramentu małżeństwa. więcej >>
Wszechświat na miarę człowieka
Wszechświat jest ogromny. Żeby sobie uzmysłowić rozmiary wszechświata, załóżmy, że odległość Ziemia - Słońce to jeden milimetr. Wtedy najbliższa gwiazda znajduje się mniej więcej w odległości 300 metrów od Słońca. Do Słońca mamy jeden milimetr, a do najbliższej gwiazdy około 300 metrów. Słońce razem z całym otoczeniem gwiezdnym tworzy ogromny system zwany Droga Mleczną (galaktykę w kształcie ogromnego dysku). W naszej umownej skali ten ogromny dysk ma średnicę około 6 tysięcy kilometrów, czyli mniej więcej tak, jak stąd do Stanów Zjednoczonych. Światło zużywa na przebycie od jednego końca tego dysku do drugiego - około 100 tysięcy lat. W tym dysku mieści się około 100 miliardów gwiazd. To jest ogromny dysk! Jeszcze mniej więcej sto lat temu uważano, że to jest cały wszechświat. Okazało się, że tak wcale nie jest. Wszechświat jest znacznie, znacznie większy! Jeżeli te 6 tysięcy kilometrów znowu przeskalujemy, tym razem do jednego centymetra, to cały wszechświat, który potrafimy zaobserwować (w tej skali) jest kulą o średnicy 3 kilometrów. I w tym właśnie obszarze, jest około 100 miliardów galaktyk (czyli takich dużych systemów gwiezdnych, oczywiście różnych kształtów, różnych wielkości). To właśnie jest cały wszechświat, który potrafimy badać metodami fizycznymi, wykorzystując techniki astronomiczne. (Wszechświat na miarę człowieka >>>)
Musicie zawsze powstawać!
Możecie rozerwać swoje fotografie i zniszczyć prezenty. Możecie podeptać swoje szczęśliwe wspomnienia i próbować dzielić to, co było dla dwojga. Możecie przeklinać Kościół i Boga.
Ale Jego potęga nie może nic uczynić przeciw waszej wolności. Bo jeżeli dobrowolnie prosiliście Go, by zobowiązał się z wami... On nie może was "rozwieść".
To zbyt trudne? A kto powiedział, że łatwo być
człowiekiem wolnym i odpowiedzialnym. Miłość się staje Jest miłością w marszu, chlebem codziennym.
Nie jest umeblowana mieszkaniem, ale domem do zbudowania i utrzymania, a często do remontu. Nie jest triumfalnym "TAK", ale jest mnóstwem "tak", które wypełniają życie, pośród mnóstwa "nie".
Człowiek jest słaby, ma prawo zbłądzić! Ale musi zawsze powstawać i zawsze iść. I nie wolno mu odebrać życia, które ofiarował drugiemu; ono stało się nim.
Klasycznym tekstem biblijnym ukazującym w świetle wiary wartość i sens środków ubogich jest scena walki z Amalekitami. W czasie przejścia przez pustynię, w drodze do Ziemi Obiecanej, dochodzi do walki pomiędzy Izraelitami a kontrolującymi szlaki pustyni Amalekitami (zob. Wj 17, 8-13). Mojżesz to Boży człowiek, który wie, w jaki sposób może zapewnić swoim wojskom zwycięstwo. Gdyby był strategiem myślącym jedynie po ludzku, stanąłby sam na czele walczących, tak jak to zwykle bywa w strategii. Przecież swoją postawą na pewno by ich pociągał, tak byli wpatrzeni w niego. On zaś zrobił coś, co z punktu widzenia strategii wojskowej było absurdalne - wycofał się, zostawił wojsko pod wodzą swego zastępcy Jozuego, a sam odszedł na wzgórze, by tam się modlić. Wiedział on, człowiek Boży, człowiek modlitwy, kto decyduje o losach świata i o losach jego narodu. Stąd te wyciągnięte na szczycie wzgórza w geście wiary ramiona Mojżesza. Między nim a doliną, gdzie toczy się walka, jest ścisła łączność. Kiedy ręce mu mdleją, to jego wojsko cofa się. On wie, co to znaczy - Bóg chce, aby on wciąż wysilał się, by stale wyciągał ręce do Pana. Gdy ręce zupełnie drętwiały, towarzyszący Mojżeszowi Aaron i Chur podtrzymywali je. Przez cały więc dzień ten gest wyciągniętych do Pana rąk towarzyszył walce Izraelitów, a kiedy przyszedł wieczór, zwycięstwo było po ich stronie. To jednak nie Jozue zwyciężył, nie jego wojsko walczące na dole odniosło zwycięstwo - to tam, na wzgórzu, zwyciężył Mojżesz, zwyciężyła jego wiara.
Gdyby ta scena miała powtórzyć się w naszych czasach, wówczas uwaga dziennikarzy, kamery telewizyjne, światła reflektorów skierowane byłyby tam, gdzie Jozue walczy. Wydawałoby się nam, że to tam się wszystko decyduje. Kto z nas próbowałby patrzeć na samotnego, modlącego się gdzieś człowieka? A to ten samotny człowiek zwycięża, ponieważ Bóg zwycięża przez jego wiarę.
Wyciągnięte do góry ręce Mojżesza są symbolem, one mówią, że to Bóg rozstrzyga o wszystkim. - Ty tam jesteś, który rządzisz, od Ciebie wszystko zależy. Ludzkiej szansy może być śmiesznie mało, ale dla Ciebie, Boże, nie ma rzeczy niemożliwych. Gest wyciągniętych dłoni, tych mdlejących rąk, to gest wiary, to ubogi środek wyrażający szaleństwo wiary w nieskończoną moc i nieskończoną miłość Pana.
„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że ciebie nie opuszczę aż do śmierci" - to tekst przysięgi małżeńskiej wypowiadany bez żadnych warunków uzupełniających. Początek drogi. Niezapisana karta z podpisem: „aż do śmierci". A co, gdy pojawią się trudności, kryzys, zdrada?...
„Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, zadali Mu pyta-nie: «Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?» On im odpowiedział: «czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich mężczyzną i kobietą? Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i będą oboje jednym ciałem. A tak nie są już dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela»"(Mt 19, 3-5). Dwanaście lat temu nasilający się kryzys, którego skutkiem byt nowy związek mojego męża, separacja i rozwód, doprowadził do rozpadu moje małżeństwo. Porozumienie zostało zerwane. Zepchnięta na dalszy plan, wyeliminowana z życia, nigdy w swoim sercu nie przestałam być żoną mojego męża. Sytuacje, wobec których stawałam, zda-wały się przerastać moją wytrzymałość, odbierały nadzieję, niszczyły wszystko we mnie i wokół mnie. Widziałam, że w tych trudnych chwilach Bóg stawał przy mnie i mówił: „wystarczy ci mojej łaski", „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Był Tym, który uczył mnie, jak nieść krzyż zerwanej jedności, rozbitej rodziny, zdrady, zaparcia, odrzucenia, szyderstwa, cynizmu, własnej słabości, popełnionych grzechów i błędów. Podnosił, nawracał, przebaczał, uczyt przebaczać. Kochał. Akceptował. Prowadził. Nadawał swój sens wydarzeniom, które po ludzku zdawały się nie mieć sensu. Byt wierny przymierzu, które zawarł z nami przed laty przez sakrament małżeństwa. Teraz wiem, że małżeństwo chrześcijańskie jest czym innym niż małżeństwo naturalne. Jest wielką łaską, jest historią świętą, w którą angażuje się Pan Bóg. Jest wydarzeniem, które sprawia, „że mąż i żona połączeni przez sakrament to nie przypadkowe osoby, które się dobrały lub nie, lecz te, którym Bóg powiedział «tak», by się stały jednym ciałem, w drodze do zbawienia".
Ja tę nadzwyczajność małżeństwa sakramentalnego zaczęłam widzieć niestety późno, bo w momencie, gdy wszystko zaczęto się rozpadać. W naszym małżeństwie byliśmy najpierw my: mój mąż, dzieci, ja i wszystko inne. Potem Pan Bóg, taki na zasadzie pomóż, daj, zrób. Nie Ten, ku któremu zmierza wszystko. Nie Bóg, lecz bożek, który zapewnia pomyślność planom, spełnia oczekiwania, daje zdrowie, zabiera trudności... Bankructwo moich wyobrażeń o małżeństwie i rodzinie stało się dla mnie źródłem łaski, poprzez którą Bóg otwierał mi oczy. Pokazywał tę miłość, z którą On przyszedł na świat. Stawał przy mnie wyszydzony, opluty, odepchnięty, fałszywie osądzony, opuszczony, na drodze, której jedyną perspektywą była haniebna śmierć, I mówił: to jest droga łaski, przez którą przychodzi zbawienie i nowe życie, czy chcesz tak kochać? Swoją łaską Pan Bóg nigdy nie pozwolił mi zrezygnować z modlitwy za mojego męża i o jedność mojej rodziny, budowania w sobie postawy przebaczenia, pojednania i porozumienia, nigdy nie dał wyrazić zgody na rozwód i rozmyślne występowanie przeciwko mężowi. Zalegalizowanie nowego związku mojego męża postrzegam jako zalegalizowanie cudzołóstwa („A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę (...) a bierze inną popełnia cudzołóstwo, I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Mt,19.9)). I jako zaproszenie do gorliwszej modlitwy i głębszego zawierzenia. Nasza historia jest ciągle otwarta, ale wiem, że Pan Bóg nie powiedział w niej ostatniego Słowa. Jakie ono będzie i kiedy je wypowie, nie wiem, ale wierzę, że zostanie wypowiedziane dla mnie, mojego męża, naszych dzieci i wszystkich, których nasza historia dotknęła. Będzie ono Dobrą Nowiną dla każdego nas. Bo małżeństwo sakramentalne jest historią świętą, przymierzem, któremu Pan Bóg pozostaje wierny do końca.
"Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy" (Mk 9,23) "Nie bój się, wierz tylko!" (Mk 5,36)
Słowa Jezusa nie pozostawiają żadnych wątpliwości: "Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie" (J 6, 53). Ile tego życia będziemy mieli w sobie tu na ziemi, tyle i tylko tyle zabierzemy w świat wieczności. I na bardzo długo możemy znaleźć się w czyśćcu, aby dojść do pełni życia, do miary nieba.
Pamiętajmy jednak, że w Kościele nic nie jest magią. Jezus podczas swojego ziemskiego nauczania mówił:
- do kobiety kananejskiej:
«O niewiasto wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz!» (Mt 15,28)
- do kobiety, która prowadziła w mieście życie grzeszne:
«Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!» (Łk 7,37.50)
- do oczyszczonego z trądu Samarytanina:
«Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Łk 17,19)
- do kobiety cierpiącej na krwotok:
«Ufaj, córko! Twoja wiara cię ocaliła» (Mt 9,22)
- do niewidomego Bartymeusza:
«Idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Mk 10,52)
Modlitwa o odrodzenie małżeństwa
Panie, przedstawiam Ci nasze małżeństwo – mojego męża (moją żonę) i mnie. Dziękuję, że nas połączyłeś, że podarowałeś nas sobie nawzajem i umocniłeś nasz związek swoim sakramentem. Panie, w tej chwili nasze małżeństwo nie jest takie, jakim Ty chciałbyś je widzieć. Potrzebuje uzdrowienia. Jednak dla Ciebie, który kochasz nas oboje, nie ma rzeczy niemożliwych. Dlatego proszę Cię:
- o dar szczerej rozmowy,
- o „przemycie oczu”, abyśmy spojrzeli na siebie oczami Twojej miłości, która „nie pamięta złego” i „we wszystkim pokłada nadzieję”,
- o odkrycie – pośród mnóstwa różnic – tego dobra, które nas łączy, wokół którego można coś zbudować (zgodnie z radą Apostoła: zło dobrem zwyciężaj),
- o wyjaśnienie i wybaczenie dawnych urazów, o uzdrowienie ran i wszystkiego, co chore, o uwolnienie od nałogów i złych nawyków.
Niech w naszym małżeństwie wypełni się wola Twoja.
Niech nasza relacja odrodzi się i ożywi, przynosząc owoce nam samym oraz wszystkim wokół. Ufam Tobie, Jezu, i już teraz dziękuję Ci za wszystko, co dla nas uczynisz. Uwielbiam Cię w sercu i błogosławię w całym moim życiu. Amen..
Święty Józefie, sprawiedliwy mężu i ojcze, który z takim oddaniem opiekowałeś się Jezusem i Maryją – wstaw się za nami. Zaopiekuj się naszym małżeństwem. Powierzam Ci również inne małżeństwa, szczególnie te, które przeżywają jakieś trudności. Proszę – módl się za nami wszystkimi! Amen!
Modlitwa o siedem Darów Ducha Świętego
Duchu Święty, Ty nas uświęcasz, wspomagając w pracy nad sobą. Ty nas pocieszasz wspierając, gdy jesteśmy słabi i bezradni. Proszę Cię o Twoje dary:
1. Proszę o dar mądrości, bym poznał i umiłował Prawdę wiekuistą, ktorą jesteś Ty, moj Boże.
2. Proszę o dar rozumu, abym na ile mój umysł może pojąć, zrozumiał prawdy wiary.
3. Proszę o dar umiejętności, abym patrząc na świat, dostrzegał w nim dzieło Twojej dobroci i mądrości i abym nie łudził się, że rzeczy stworzone mogą zaspokoić wszystkie moje pragnienia.
4. Proszę o dar rady na chwile trudne, gdy nie będę wiedział jak postąpić.
5. Proszę o dar męstwa na czas szczególnych trudności i pokus.
6. Proszę o dar pobożności, abym chętnie obcował z Tobą w modlitwie, abym patrzył na ludzi jako na braci, a na Kościół jako miejsce Twojego działania.
7. Na koniec proszę o dar bojaźni Bożej, bym lękał się grzechu, który obraża Ciebie, Boga po trzykroć Świętego. Amen.
Akt poświęcenia się Niepokalanemu Sercu Maryi
Obieram Cię dziś, Maryjo, w obliczu całego dworu niebieskiego, na moją Matkę i Panią. Z całym oddaniem i miłością powierzam i poświęcam Tobie moje ciało i moją duszę, wszystkie moje dobra wewnętrzne i zewnętrzne, a także zasługi moich dobrych uczynków przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Tobie zostawiam całkowite i pełne prawo dysponowania mną jak niewolnikiem oraz wszystkim, co do mnie należy, bez zastrzeżeń, według Twojego upodobania, na większą chwałę Bożą teraz i na wieki. Amen.