Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  RSSRSS  BłogosławieństwaBłogosławieństwa  RekolekcjeRekolekcje  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  12 kroków12 kroków  StowarzyszenieStowarzyszenie  KronikaKronika
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  NagraniaNagrania  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki

Poprzedni temat «» Następny temat
Nie wiem co dalej z tym wszystkim zrobic...
Autor Wiadomość
salim
[Usunięty]

Wysłany: 2012-03-07, 02:13   Nie wiem co dalej z tym wszystkim zrobic...

Witam!

Przyznam, że sam nie wiem, jak znalazłem to forum... Szukam od dawna pomocy i odpowiedzi na moje wątpliwości, ale czuję, że cały czas błądzę... Szukam teraz nadziei w Bogu, ale sam już nie wiem czy jest możliwe wyjście z tego błędnego koła. Ponizej przdstawiam moją historię, ostrzegam- długie ;-) zawiera też sporo własnych przemyśleń i smutnych wniosków...

A więc może zacznę od początku - mam prawie 35 lat, żonę i 2-letnią córeczkę, a mój problem dotyczy kłopotów w małżeństwie, a dokładniej problem tkwi we mnie. Jesteśmy z żoną parą od 10 lat, w tym 5 w małżeństwie. Jako para, zawsze byliśmy zgodni, mamy podobne charaktery, podobne cele w życiu i potrafimy wyszukiwać kompromisy w różnych sprawach. Drobne sprzeczki zdarzają się od czasu do czasu, ale to nic poważnego.Moja żona jest dobrą dziewczyną, przez cały okres naszego związku nigdy mnie nie zawiodła, wiem, że mogę jej zaufać i że bardzo kocha mnie i naszą córkę.
Cały problem polega na tym, że ja nie potrafię odwzajemnić jej miłości. Wszystko zaczęło się z 2,3 lata temu, kiedy zaczęły nachodzić mnie wątpliwości, czy moja żona jest na pewno tą jedyną miłością. Nic się nie działo złego w naszym związku, ale mimo to takie myśli po prostu przyszły. Wiem, że winę można by zrzucić na popularną rutynę, ale chyba nie w tym tkwi problem. Im dalej, tym było gorzej, od ponad roku jest już ze mną fatalnie. Pewnego razu po prostu dotarło do mnie, że nie kocham żony. Świadomość tego faktu wręcz zwaliła mnie z nóg, miałem kłopoty ze snem, serce kołatało mi jak szalone. Mój umysł nie mógł przyjąć tego do wiadomości, wpadłem w depresję, na nic nie mam ochoty, bywają dni lepsze, kiedy nabieram chęci do życia, ale szybko potem moje demony znowu mnie dopadają i trzymają długo. Zacząłem doszukiwać sie przyczyn tej sytuacji, analizować dzieciństwo i lata młodzieńcze w celu rozpoznania, gdzie popełniłem błąd. Stopniowo analizowałem poszczególne etapy życia, a brutalna prawda o sobie samym zaczęła się powoli przede mną odkrywać. Rodzice zadbali, aby moje dzieciństwo przebiegało raczej bezproblemowo. Im jednak bardziej dorastałem tym więcej niedoskonałości w sobie widziałem, których nie potrafiłem zaakceptować, co powodowało, ze stawałem się coraz to bardziej zakompleksiony. Okulary jak denka od słoików, wada wymowy skutecznie powiększały niechęć do samego siebie - ja chciałem być jak inni chłopacy, nie chciałem być sobą. Szkoła średnia to był też dramat, kompleksy jeszcze bardziej się wyolbrzymiły, dalej chciałem być jak inni, przebojowi, pewni siebie koledzy. Do tego zaczęły dochodzić coraz częstsze docinki, które bardzo bolały, ale jeszcze bardziej utwierdzały mnie w przekonaniu, że nie chcę być sobą. Narastająca frustracja i stres spowodowała, ze zacząłem się jąkać i zacinać, głownie w sytuacjach stresowych. O dziewczynach wtedy nie myślałem, byłem tak zakompleksiony, że nie wierzyłem, aby jakakolwiek mogła się mną zainteresowac, jeśli już coś sie działo, to myślałem, ze dziewczyna robi to "dla jaj". Podczas, gdy ludzie młodzi przeżywali swoje pierwsze miłości, ja nic takiego nie doświadczyłem. Potem były studia zaoczne i praca. W kilku pierwszych miejscach pracy po prostu nie przedłużano mi umowy za moją niepewność siebie i "dupowatość". Gdzieś po kątach podśmiechiwano się ze mnie i nie traktowano poważnie.
Miałem tak niską samoocenę, że za prawdziwą wartość siebie uważałem to, co mówią o mnie inni. A że nie mówili dobrze, uważałem że mają rację. Z czasem przestałem słuchac co ma do powiedzenia moje serce i dusza, a ważniejsze było, aby inni uważali mnie za równego im, aby ktoś mnie docenił... ważniejsze było co myślą inni, niż co myślę ja sam.

Moje życie miłosne nie było usłane różami. Z powodu kompleksów nie potrafiłem stworzyć związku, zakochać się z wzajemnością. Nawet już po 20 r.życia dalej byłem bez dziewczyny. Moje wyobrażenie było takie, że każdy spotyka swoją wielką miłośc, ludzie poznają się i od razu wiedzą, że to jest właśnie TA kobieta i potem żyją długo i szczęśliwie. Ja szukałem kobiety idealnej, mimo swoich kompleksów, oczekiwałem perfekcyjności od potencjalnej wybranki. Lata mijały, a moja wielka miłośc się nie pojawiała, w każdej dziewczynie coś mi nie odpowiadało i dalej nie potrafiłem stworzyc związku. W wieku 25 lat poznałem moją obecną żonę. Nie było wielkich fajerwerków czy motyli w brzuchu, ale świetnie nam się rozmawiało, mieliśmy wiele wspólnego, często rozumieliśmy się bez słów. Nie byłem w stanie zakochania, ale postanowiłem kontynuowac ten związek. Z czasem poznawałem żonę lepiej, odpowiadala mi pod wieloma względami, chociaż dalej miewałem wątpliwości, gdyż nie była kobietą idealną, taką jaką sobie wymarzyłem... Wszyscy mówili, ze pasujemy do siebie, a to już dla mnie sporo znaczyło... Mimo tego, że gdzieś wewnątrz nie byłem pewien, czy to to, to jednak dalej kontynuowałem ten związek. I jakiż byłem dumny, jak inni mówili jaka to fajna i sympatyczna dziewczyna. I w końcu przestali gadac, bo "on ma w końcu dziewczynę". Oczywiście nie był to związek na siłe. Bardzo fajnie spędzało mi się z nią czas nawet nic nie robiąc. Po paru latach postanowiliśmy wziąc ślub kościelny.
Z perspektywy czasu patrząc, dotarło do mnie ostatnio, że nieświadomie wykorzystałem swoją żonę... Będąc z nią podreperowywałem swoją wątłą samoocenę, sprawiało mi satysfakcję jak ludzie dobrze o niej mówili, bo była moją dziewczyną, a to czy serce tego naprawdę chciało było na drugim planie... Byc może bałem się też samotności, miałem 25 lat, dalej byłem prawiczkiem a moja wymarzona miłośc się nie pojawiała. Moja żona pokochała mnie takiego jakim jestem i czuję, że kocha mnie nadal... Dotarło też do mnie, ze tak naprawdę nie wiem co to jest miłość. Nigdy nie czułem, ze kogoś kocham, nie wiem co to znaczy. Czuję w sercu kompletną pustkę. Przezyłem kilka zauroczeń, ale takich bardziej platonicznych, serce biło mi bardziej na widok jakiejś dziewczyny, ale nigdy nic z tego nie było bo byłem zbyt nieśmiały, aby coś rozpocząc. Po czasie to po prostu mijało... Rodzice bardzo dużo mi dali i dbali o mnie, jestem im bardzo wdzięczny, ale nie potrafię powiedziec, czy ich kocham. Zona również dała mi sporo miłości, a ja po prostu nie potrafię tego odwzajemnic, o córkę też dbam i sie staram, ale nie wiem co czuję. To wszystko tak jakby, "bo wypada i trzeba" a nie zaś z czystej potrzeby serca... Chyba jestem jakiś emocjonalnie okaleczony.

To co sie obecnie wyrabia w mojej głowie po prostu mnie przerasta. Zona jest wspaniałą kobietą, ale po prostu przestała mi sie fizycznie podobac. Ogólnie jest atrakcyjną kobietą, ale moja chora psychika wypatrzyła wszystkie niedoskonałosci, zalety natomiast są schowane. Żona miała kłopoty hormonalne, które pozostawiły po sobie ślad.
Wiem doskonale jak to wszystko brzmi, sam nie wierze, że mam takie myśli, przybija mnie to bo nie spodziewałem sie tego po sobie. Wszedzie widzę kobiety atrakcyjniejsze od mojej żony, bez przerwy porównuję siebie i ją do innych. Widząc ładną dziewczynę, od razu przychodzą mi myśli, że z nią na pewno byłbym szcześliwszy niż z moją żoną. Jest mi tak bardzo wstyd za to wszystko, ale piszę szczerze, co się dzieje w mojej głowie, Co gorsza, w momentach większych dołow, przychodzą mi do głowy jeszcze gorsze myśli, ze nie będę już szczęśliwy z żoną, że lepiej byłoby odejśc i zacząc wszystko od nowa... Ale mam tak potworne wyrzuty sumienia, ze nie umiałbym zbudowac nowego szczęscia na nieszczęściu żony. Sama obecnosc takich myśli powoduje, że straciłem resztki szacunku do samego siebie, kiedyś nie wyobrażaem sobie, jak ludzie mogą sie rozwodzic, a teraz sam mam takie myśli... Uważałem siebie za dobrego człowieka, a teraz kryzys wewnętrzny ukazał mi kim naprawdę jestem, człowiekiem który dla pogoni za własnym szczęściem myśli o odejściu od żony i dziecka... Smutne... Nie wiem, co robic, ta depresja trwa juz tak długo, nie potrafię sobie z nią poradzic, widze teraz jak wiele błędów popełniłem w przeszłosci, nie moge ich sobie wybaczyc. Chciałbym tak bardzo byc szczęśliwy z żoną, ale ja NIE POTRAFIĘ KOCHAC, nie potrafie pokochac istoty niedoskonałej, jaką jest moja żona, nie potrafie zaakceptowac jej niedoskonałości. Mój umysł i serce ciągle poszukuje tej jedynej doskonałej. Jestem już bardzo zmęczony tym wszystkim, tym wiecznym poszukiwaniem czegos co moze nie istnieje, tego wiecznego obserwowania innych kobiet i wybrażania sobie jak to byłbym z nimi szczęśliwy. Wiem, że gdybym pokochał żonę taką jaka jest, to bylibyśmy szczęśliwi. Moze do tej pory żyłem wg złych wartości, może potrzebuję całkowitej przemiany duchowej. Staciłem chęc i motywację do życia, bo życie w zakłamaniu i wewnętrznej niespójności wykańcza mnie.
Aby sobie pomóc, prowadziłem korespondencję mailową z pewną panią psycholog oraz bardzo mądrym księdzem, oboje twierdzą, że powodem tej sytuacji są moje zbyt wygórowane oczekiwania i wyobrażenia oraz błędne przekonania co do miłości, że za bardzo utożsamiam ją ze zrywem uczuc. Prawda, z tym właśnie kojarzy mi się miłośc. Ksiądz napisał mi również, że mój brak miłości do siebie przeniosłem na żonę. Też prawda, nigdy nie kochałem siebie, nigdy nie byłem szczęśliwy sam ze sobą.

Czytając to co napisałem, odnosze wrażenie, że nie ma czego zbierac, ze po prostu dokonałem niewłaściwego wyboru… Ksiądz napisał mi, że jeśli zmiana wyglądu spowodowała takie odczucia, to pokazuje jak powierzchowna to była miłośc…Dzięki temu jest tam gdzieś na dnie małe światełko nadziei, ze ta prawdziwa miłość ukryta gdzieś głęboko we mnie, nagle wyjdzie na powierzchnię i zapałam nią do żony.
Wielu może zapytac – „skoro nie byłeś pewny, to po co się żeniłeś?” Prawda, ale wtedy tak nie myślałem.
Wiem teraz, jak wiele popełniłem błędów w przeszłości, głównie przez moje kompleksy. Gdybym mógł, cofnąłbym czas i zrobił wiele rzeczy inaczej. Ale czasu nie cofnę. Jestem TU i TERAZ i próbuję odpowiedziec sobie na pytanie, jak być szczęśliwym? Ja CHCĘ być szczęśliwym i kochającym mężem i ojcem, a nie tylko udawac takiego, moja żona i córka zasługują na prawdziwą miłośc.
Nie oczekuję gotowych odpowiedzi bo takich pewnie nie ma, sam poszukuję takowych od długiego czasu. Poza tym nikt za mnie decyzji nie podejmie, bo tylko ja wezmę odpowiedzialnośc za swoje czyny. Ale może ktoś pomoże mi spojrzec na problem z innej strony. Coś mi mówi, że problem tkwi we mnie i to ja musze się diametralnie zmienic, aby poczuc w końcu szczęście i spokój ducha. Byłbym wdzięczny za wszelkie odpowiedzi zarówno na forum jak i na priv.
draw
Wiem, wyszło strasznie długie ;-) dziękuję wszystkim, którzy dotrwali do końca. Pozdrawiam
 
     
marta176
[Usunięty]

Wysłany: 2012-03-07, 07:52   

..
Ostatnio zmieniony przez marta176 2012-12-29, 11:11, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
katalotka72
[Usunięty]

Wysłany: 2012-03-07, 08:00   

czyba dobrze trafiles...
jezeli skorzystasz z rad naszych madrych glow to na pewno cos osiagniesz, ja ze swojej strony tylko powiem, ze powinienes sie zapisac do grupy 12 krokowej ktora sie tworzy, bo bedziesz mial szanse w ciagu trwania warsztatow polubic siebie i zrozumiec co Toba kieruje, a potem probowac to zmienic...
bo dla Boga nie ma rzeczy niemozliwych - tylko trzeba mu odrobinke pomoc :mrgreen:
 
     
koralik
[Usunięty]

Wysłany: 2012-03-07, 09:18   

Witaj

Ja również trafiłam tu niedawno i na chwilę obecną raczej więcej "biorę" aniżeli "daję", (ponieważ dopiero niedawno zaczęłam pracę na sobą) ale chciałabym napisać Tobie jedną rzecz, którą kiedyś ktoś mi powiedział.

Miałam podobne myśli , czy zrobiłam słusznie wychodząc za mojego męża, czy to TA WŁAŚCIWA osoba, czy może gdybym dokonała innego wyboru dzisiaj nie przechodziłabym tego co przechodzę, PO CO TO WSZYSTKO??? itd...

I wiesz wtedy przypadkowo (ale czy na pewno :D ??) poznana osoba powiedziała mi, że "Bóg nie stawia na naszej drodze przypadkowych ludzi, że to wszystko ma głębszy, ukryty sens tylko my nie zawsze go dostrzegamy, a czasami potrzeba nam na to więcej czasu"

Ty już dużo rzeczy widzisz, wiesz ale mimo wszystko pojawił się niepokój, wątpliwości... MUSISZ ZAUFAĆ BOGU DO KOŃCA by przetrwać to wszystko, byście Wy przetrwali. Może to być doskonałą okazją do twórczego wykorzystania tego czasu i do popracowania nad sobą :-)

Ja również serdecznie zapraszam Cię do wpisania się do grupy 7 (aktualnie trwają zapisy), i spojrzenia w głąb siebie, a może to być najwspanialsza podróż Twojego życia.

Pogody Ducha (wreszcie zrozumiałam) :-D
 
     
Mirela
[Usunięty]

Wysłany: 2012-03-07, 15:57   

Salim
Serdecznie Ciebie witam !

Z całą pewnością żeby można było kochać drugiego człowieka trzeba kochać siebie samego.
Oczywiście polecam CI TO CO najlepsze RELACJE Z BOGIEM .

Ksiądz Marek Dziewiecki pieknie i przystępnie pisze na ten temat , z calą pewnością znajdziesz jakąś cześć odpowiedzi...
http://diecezja.radom.pl/...sakrament-mioci

Nie znajdzie człowiek szcześcia jesli nie bedzie wiedział czym ono jest i jeśli go nie doświadczy, nie bedzie potrafił kochać jeśli sam w sobie tej Miłosci nie odkryje. Człowiek zdolny jest do pieknego odkrycia TAJEMNICY O SOBIE w relacji z Bogiem.

Cytat:
"Sakrament małżeństwa to Boży pomysł na najpiękniejszą więź, jaką - z Bożą pomocą - mężczyzna i kobieta są w stanie zbudować w oparciu o miłość wierną, wielkoduszną i czułą. Realizacja tego pomysłu wymaga – obok trwania w przyjaźni z Bogiem – spełnienia jeszcze dwóch innych warunków: wypływania na głębię człowieczeństwa oraz precyzyjnego rozumienia istoty miłości. Pierwszy z tych warunków to dorastanie do człowieczeństwa na miarę zamysłu Boga względem człowieka. Do małżeństwa sakramentalnego dorasta ten, kto wie, że być człowiekiem to być kimś nieodwołalnie kochanym przez Boga i kimś podobnym do Boga, czyli zdolnym do tego, by przyjąć miłość i by kochać. Żaden człowiek nie jest jednak Bogiem i nie jest miłością. Po grzechu pierworodnym często łatwiej nam krzywdzić samych siebie i innych ludzi niż kochać. Miłość nie przychodzi więc nam w sposób spontaniczny. Wymaga panowania nad sobą, zwłaszcza nad popędami i uczuciami, a także codziennej dyscypliny, czujności i nawrócenia."

Kochać może tylko ten, kto wypływa na taką głębię człowieczeństwa, że odkrywa swoją bezcenność oraz bezcenność osoby, którą uczy się kochać. Taki człowiek wie, że być osobą to być kimś, kto można kochać, ale kogo nie można posiadać. Wie też i to, że kto kocha, może ofiarować tej drugiej osobie czas, siły, zdrowie a w skrajnych sytuacjach nawet życie doczesne, ale nic więcej. Człowiek dojrzały nikomu – nawet osobie, którą kocha najbardziej na świecie – nie ofiaruje swojej godności dziecka Bożego, swojej świętości, czystości, wolności i trwania na drodze zbawienia. Nie ofiaruje tego, co w nim najpiękniejsze i bezcenne z tego oczywistego powodu, że gdyby to zrobił, to okradłby samego siebie z tego, co nie jest jego własnością lecz darem Boga i przestałby być zdolnym do miłości. Przeciwnie, zraniłby samego siebie i stałby się człowiekiem potrzebującym pomocy, a nie tym, który potrafi kochać i dorasta do małżeństwa.


Do takiej miłości małżeńskiej, jaką proponuje Bóg, może dorosnąć tylko ten, kto precyzyjnie rozumie naturę miłości. Nie jest to w naszych czasach proste, gdyż obecnie miłość często bywa mylona z seksualnością, z zakochaniem i uczuciem, z tolerancją i akceptacją, z „wolnymi związkami” albo z naiwnością. Właśnie dlatego zrozumieć miłość i dojrzale pokochać może jedynie ten, kto wie, czym miłość nie jest, a co stanowi jej istotę."


"
błąd drugi to przekonanie, że miłość jest uczuciem i że zakochanie się to najbardziej intensywna forma miłości. Tymczasem kochać to nie to samo, co przeżywać określone stany emocjonalne. Gdyby istotą miłości było uczucie, to nie można by było jej ślubować, gdyż uczucia bywają zmienne i nieobliczalne. Uczucia stanowią cząstkę człowieka, są jedną z jego cech. Natomiast miłość to postawa całego człowieka. Uczucia przeżywamy także wobec zwierząt, przedmiotów czy wydarzeń, a zatem wtedy, gdy coś lubimy lub gdy czymś się cieszymy. Tymczasem miłość to stały sposób postępowania, a nie chwilowy nastrój. Błędne przekonanie, iż miłość jest uczuciem, wynika z tego, że każdy, kto kocha, przeżywa silne uczucia. Nie istnieje miłość bez uczuć. Jeśli ktoś jest wobec drugiej osoby emocjonalnie obojętny, to znaczy, że jej nie kocha. Jednak z tego, że uczucia zawsze towarzyszą miłości, nie wynika, że stanowią jej istotę. Ani nie jest prawdą, że miłość to uczucie i ani że ten, kto kocha, przeżywa jedynie „piękne” uczucia. Natomiast jest prawdą, że miłości zawsze towarzyszą uczucia, ale są one różne: od radości i entuzjazmu do rozgoryczenia, gniewu, żalu, i cierpienia. W każdym słowie i czynie Jezus wyrażał miłość, ale przeżywał różne stany emocjonalne. Kiedy kochający rodzice odkrywają, że ich syn jest narkomanem, przeżywają dramatyczny niepokój, lęk i wiele innych bolesnych uczuć - właśnie dlatego, że kochają syna. Mylenie miłości z uczuciem sprawia, że uczucia zostają uznane za kryterium postępowania. Tymczasem stany emocjonalne - podobnie jak popędy - są ślepe, a kierowanie się nimi prowadzi do życiowych pomyłek, krzywd i cierpień."


"
Miłość jest świadomą i dobrowolną postawą, a uczucia są jednym ze sposobów wyrażania tejże postawy. Miłość to kwestia wolności i daru, a uczucia to kwestia potrzeb i spontaniczności. Miłość skupia nas na potrzebach innych ludzi, a uczucia skupiają nas na naszych własnych potrzebach i przeżyciach. Miłość prowadzi na szczyty bezinteresowności i wolności, a więzi oparte na potrzebach emocjonalnych prowadzą do uzależnienia się od drugiej osoby, do zazdrości, agresji i rozczarowania. Miłość owocuje pogodą ducha i spokojem, a skupianie się na uczuciach prowadzi do niepokojów i napięć. To właśnie dlatego radość człowieka zakochanego bywa pełna niepokoju, a zakochani czasem ranią się wzajemnie poprzez różne formy emocjonalnego szantażu. Miłość prowadzi do trwałej radości, a kierowanie się uczuciami niszczy więzi międzyludzkie oraz prowadzi do trwałego niepokoju. Człowiek dojrzały w zakochaniu ma świadomość, że jest nieskończenie ważniejszy od swego zakochania. Jeśli ktoś z przygotowujących się do sakramentu małżeństwa myśli, że przygotowuje się do ślubowania uczuć czy do wiecznego zakochania (takiego nie ma!), to nie dorasta do miłości."
Niech Pan błogosławi Tobie i Twoim bliskim:)
Ważne bys dał sobie czas na cierpliwe odkrywanie szczęscia i miłości w Tobie z Bogiem , z terapeutą , który myślę sobie jest CI równiez potrzebny, po to by ponazywac pewne rzeczy poprawnie, po to byś odnalazł własciwą perspektywe patrzenia na siebie i bliskich.
Piękne rzeczy przed Tobą :)
Pozdrawiam
 
     
salim
[Usunięty]

Wysłany: 2012-03-08, 01:55   

Witam!

I dziękuję za wszystkie odpowiedzi.Przyznam,że dajecie mi jakąś nadzieję, bo ja już ją chyba zupełnie straciłem...

Może przybliżę sytuację jeszcze bardziej. Wydaje mi się, że jesteśmy z żoną dośc dobraną parą, myślimy w podobny sposób, mamy podobne priorytety i dążymy do wspólnych celów, raczej mało się sprzeczamy, nie ma u nas w domu problemu z uzależnieniami itp a mimo tego kryzys się pojawił.
Od dawna czułem, że coś jest nie tak. W momencie, kiedy dotarło do mnie, że nie kocham żony, wszystkie inne karty zaczęły się odsłaniac. Uświadomiłem sobie, że tak naprawdę chyba nigdy jej nie kochałem, okazało się, że wziąłem ślub z niewłaściwych powodów. Fakt,dobrze czułem się w Jej towarzystwie no i nasze podobieństwo charakterów też dobrze wróżyło na przyszłośc,ale teraz wiem, że nie miało to nic wspólnego z miłością. Dodatkowo, bałem się samotności i nie chciałem odstawac od innych. Biorąc ślub, robiłem to w dobrej wierze, ale zupełnie nieświadomie popełniałem wielki błąd. Mimo ówczesnych 29 lat byłem jeszcze strasznie niedojrzały emocjonalnie i nie gotowy do prawdziwej miłości.

Dodatkowo, obecnie nie potrafię nawet zaakceptowac wyglądu zewnętrznego zony, przestała mi się podobac. Wiem, że to przykre, ale patrząc na nią narasta we mnie frustracja i wówczas daję jej upust poprzez niemiłe komentarze w kierunku żony. Przez to wszystko straciłem też ochotę na zbliżenia seksualne z żoną,czyli robi się dramatycznie...
Ponadto podobają mi sie inne kobiety, porównuję je z żoną i jeszcze bardziej widzę, czego mi brak. Czuję, że bardziej żyjemy jak brat i siostra czy współlokatorzy, chociaż Jej oczy aż wołają do mnie "tylko mnie kochaj"! Ale ja nie potrafię, czuję obojętnośc. Chyba jestem jakimś ewenementem, ale ja po prostu nie wiem czym jest miłośc, nigdy jej nie czułem.

Myślałem, że robię dobrze, a tak naprawdę oszukiwałem siebie, żonę, znajomych, rodzinę i nie potrafię z tym dalej tak życ. Moja żona jest dobrą, miłą i szlachetną dziewczyną i zasługuje na to, aby ktoś Ją prawdziwie kochał. Zaufała mi, a ja Ją zawiodłem...

Wiem, nisko upadłem, nie wiem, czy dam radę się podniesc... Nie chcę przejśc przez życie udając dobrego męża i ojca, ja chcę nim byc! Mam wrażenie, że gram w jakiejś farsie, do której, co gorsza, sam napisałem scenariusz.
Wierzę, że jest wiele różnych programów pozwalających związkom przejśc kryzysy i odbudowac miłośc, ale zdaje mi się, że moja sytuacja jest zgoła odmienna, bo jak można odbudowac coś, czego nigdy nie było?

W moim przypadku musiałbym tak naprawdę pokochac żonę po raz pierwszy. Ale czy do tego można się zmusic?...

Pozdrawiam i dziękuję, że jesteście...
Salim
 
     
kinga2
[Usunięty]

Wysłany: 2012-03-08, 04:45   

salim napisał/a:
W momencie, kiedy dotarło do mnie, że nie kocham żony, wszystkie inne karty zaczęły się odsłaniac. Uświadomiłem sobie, że tak naprawdę chyba nigdy jej nie kochałem

Witaj.
Tak sobie pomyślałam,że miłość do jakiej tęsknisz to ekscytacja, zauroczenie i fascynacja, a Miłość małzeńska to proces, który rodzi się ze wspólnego życia, obowiązków, radości i smutków, odpowiedzialności i wzajemnego oddania. Z tego co piszesz wiele tych elementów jet obecnych w Waszym życiu, ale ich nie dostrzegasz.

Myślę,że nosisz w sobie tak wiele zranień, że nałozone na szarą rzeczywistośc mocno Cie przygniotły i stąd te problemy. Wiele osób tak ma, ale nie wszyscy wpadaja w depresję i tu rodzą się pytania: Skąd przyszła? Jakie ma podłoże? Czy ją leczysz?
Czy zona jest świadoma destrukcyjnych stanów emocjonalnych jakie przeżywasz?
Czy podjeliście jakies wspólne przeciwdziałania temu problemowi? Terapia, rekolekcje itd?
Osobiście zachęcam Cię do tych warsztatów 12-to krokowych, ale dopiero po określeniu co jest z Twoja depresją, bo bez tego możesz nie osiagnąć wszystkich owoców tegoż warsztatu.
Zachęcam Cię też do stałej relacji z Bogiem, zaproś do niej również żonę i córę. Wspólna modlitwa małżonków działa wiele dobra, a Bóg nie odmawia swojej pomocy modlącym się rodzinom. Jeśli Mu pozwolisz uleczy Twoje rany, pomoże podnieść samoocenę i obudzi te upragniona miłość z motylami w brzuchu do żony. :mrgreen: Ale musisz tego chcieć.
 
     
tolka
[Usunięty]

Wysłany: 2012-03-08, 11:42   

Witam,
Jak czytam Twój post to tak jakbym czytała słowa mojego męża, też uważa że nie kocha tylko on swoje uczucia ulokował gdzie indziej. Jego sytuacja wyglądała troszeczkę inaczej był zawsze duszą towarzystwa i z nawiązywaniem kontaktów nie miał większego problemu. Wiem że był zakochany we mnie po uszy bo to ewidentnie było widać. Ale u nas chyba przyszedł taki kryzys ok 4 lata temu że moja miłość się chyba trochę wypaliła , albo problemy które mieliśmy spowodowały oziębłość. Dochodziło do tego że wpadałam w furię jak mąż próbował się do mnie odezwać , nie chciałam na niego patrzeć , z nim rozmawiać a o zbliżeniu nie było mowy. Patrząc z perspektywy czasu to on kochał chyba bardziej niż ja. Później wyjechał na kilka miesięcy za granicę i to była dla nas dobra rozłąka. Zatęskniłam i uświadomiłam sobie że kocham. Ta miłość wróciła ze zdwojona siłą. Prze z4 lata było super aż pół roku temu mój mąż zaczął się oddalać i w końcu stwierdził że nie kocha. Nie wierzę że można się odkochać od tak sobie bez powodu ( bo nie umiał podać żadnego) Wierzę że Pan Bóg nie stawia na swojej drodze ludzi przez przypadek a miłość nie umiera tylko jest tam w sercu gdzieś głęboko uśpiona. Tylko od ciebie zależy czy ją obudzisz, bo skoro byliście zgraną parą to to musiała być miłość. Bez niej nie udałoby wam się być dobrym małżeństwem przez tyle lat. Módl się o siłę i o odrodzenie tej miłości, szukaj w żonie tych dobrych cech , tych które ci się w niej podobały. Nie niszcz tego co jest miedzy wami, ratuj póki możesz i chcesz, bo niestety mój mąż twierdzi że jest u nas co ratować tylko on nie chce.
Musisz chcieć , bo naprawdę Warto walczyć o miłość i rodzinę.
Pamiętam w modlitwie i pozdrawiam
Sylwia
 
     
Muzyka
[Usunięty]

Wysłany: 2012-03-08, 16:04   

Salim tyle zostało już dobrego napisane, że po prostu grzechem będzie jak nie skorzystasz z tych porad i małymi krokami nie zaczniesz naprawiać siebie, małżeństwa i rodziny swojej.

Jeśli chciałbyś spędzić kilka dni sam na sam ze swoją Ukochaną, to polecam rekolekcje dla małżeństw. Będziecie mieć czas dla siebie, www.spotkaniamalzenskie.pl
Nie trać czasu!

Jeśli chodzi zaś o Ciebie, to polecam więcej rozmów z psychologiem a nawet psychoterapię, najlepiej grupową, www.nest-terapia.eu
Dzięki niej będziesz mógł np. powrócić do dzieciństwa i jak tylko będziesz chciał, to 'spotkać się' ze swoimi rodzicami, osobami, które różne słowa i opinie wypowiadały... w ten sposób będziesz mógł odzyskać swoją wartość.

Jeśli zaś chodzi o Ciebie i Żonę, to myślę, że nie ma dla Boga przypadków. Być może Dabieł ma zamiar właśnie Was rozdzielić, poróżnić, osłabić Waszą miłość...
Nie dajcie się :)

Twoją historia jest bardzo mi bliska... nie buduj szczęścia na nieszczęściu innych a pomysł z rozwodem nie jest dobry, bo chyba chcesz mieć możliwość spotkania się ze swoją córką może i z Żoną po śmierci? Jesteśmy odpowiedzialni za to, co oswoiliśmy - jesteś odpowiedzialny za zbawienie Żony nawet z Nią nie żyjąc...
 
     
Michaił
[Usunięty]

Wysłany: 2012-03-08, 16:38   

najpierw parę pytań:
- gdyby była sytuacja że ktoś by na was napadł czy stanąłbyś w obronie żony ?
- czy lubisz uszczęśliwiać swoją żonę (kwiaty, drobne upominki itp.) ?
- czy lubisz ją przytulać ?
- czy lubisz z nią rozmawiać (słuchać) ?

teraz kilka rad, bo piszesz że żona Ci się nie podoba:
- wyciągnij ją na zakupy i wykaż inicjatywę w doborze ciuchów - kolor, krój to ważne słowa :-) nie zgadzaj się na pierwszy lepszy ciuch, powiedz, że dwa wieszaki dalej jest lepszy, ona i tak weźmie co się jej spodoba,
- nie musisz znać różnicy między sukienką a spódnicą to prawie to samo ;-)
- zapłać za zakupy :mrgreen:
- zaproś na obiad do restauracji, jak będziecie wychodzić do ludzi to będzie się musiała za siebie wziąć, jak nie to przynajmniej coś zjesz ;-)
- mów żonie że ją kochasz,
- mów żonie że ładnie wygląda w tej nowej: bluzce, sukience itp., a te stare to w sumie już zkulkowane,
- tak w ogóle to mów żonie że ładnie wygląda i jest najpiękniejsza na świecie,
- korzystaj z rad koleżanek z postów wyżej.

Pozdrawiam
 
     
salim
[Usunięty]

Wysłany: 2012-03-09, 01:58   

Witajcie!
Dzięki za kolejną porcję informacji, chyba się od Was zaczynam uzależniac ;-)
Ciesze się bardzo, że trafiłem na to forum, naprawdę dużo mi dajecie.

Cytat:
Tak sobie pomyślałam,że miłość do jakiej tęsknisz to ekscytacja, zauroczenie i fascynacja


Tak, Kinga, masz rację, za taką miłością tęsknię, bo takiej nie przeżywałem z żoną. Wiem, że to błędne myślenie, ale miłość kojarzy mi się właśnie z fascynacją i zauroczeniem tą drugą osobą, najpierw wyglądem zewnętrznym, później osobowością. Wiem, że te uczucia później się osłabiają i powinny przerodzic się w miłość właściwą, ale tego etapu początkowego mi tak strasznie brakuje.
Wiesz, jak tak sobie analizuję jak to było, to żona nie była nigdy moim ideałem jeśli chodzi o wygląd, dlatego nie byłem nią zauroczony, ale naprawdę świetnie się dogadywaliśmy, więc kontynuowałem nasz związek. Z sobie tylko wiadomych wówczas powodów, skoro tejże fascynacji nie było, chciałem chyba niejako 'przeskoczyc' ten pierwszy etap i przejsc do następnego. Jednym z wielu moich błędów było jednak to, że nie starałem się należycie o pogłebienie naszej relacji i o prawdziwe pokochanie zony. Z czasem wygląd żony się zmienił, mało tego, obecnie widzę w niej wiele cech wyglądu, których nigdy bym nie szukał u kobiet, stąd brak akceptacji i to w rezultacie ukazało nagą prawdę o powierzchowności mojej 'miłości'...

Z tą moją depresją to jest tak- kiedy nastąpiło moje 'przebudzenie' to naprawdę zwaliło mnie z nóg, nie mogłem spac i normalnie funkcjonowac, byłem jak w jakimś amoku. Źródłem było nagłe odkrycie całej prawdy o sobie i o moim małżeństwie, napływające myśli o rozstaniu i przeogromne wyrzuty sumienia (jak mogłem Jej to zrobic?). Jakoś przetrwałem najgorszy okres faszerując się alkoholem i papierosami i zastanawiając się co dalej. Wertowałem setki for zeby dowiedziec się co ze mną nie tak, nakupowałem parę książek, aby zgłębic wiedze w tym temacie.
To było gdzieś z rok temu. Teraz moje emocje nieco się wyciszyły, mogę w miarę normalnie spac i życ. Często jeszcze łapię doły przy napływie złych myśli ale nie ma już tragedii.

Przyznam szczerze, od daaawna nie czułem szczęścia i wewnętrznego spokoju, moje serce jest tak jakby w ciągłym poszukiwaniu i nie chce odpocząc, jest też pełne niepokoju...

Cytat:
najpierw parę pytań:
- gdyby była sytuacja że ktoś by na was napadł czy stanąłbyś w obronie żony ?
- czy lubisz uszczęśliwiać swoją żonę (kwiaty, drobne upominki itp.) ?
- czy lubisz ją przytulać ?
- czy lubisz z nią rozmawiać (słuchać) ?


No więc Michał, nie dałbym Jej krzywdy zrobic, zrobiłbym wszystko, aby Ją ochronic. Jeśli chodzi o upominki to robię okazjonalnie, ale z ręką na sercu to głównie kiedy wypada a nie tak odruchowo. Bardzo lubiliśmy ze sobą rozmawiac, ale w związku z moimi obecnymi negatywnymi emocjami jestem, niestety, znacznie mniej wylewny niż kiedyś.

Jeśli chodzi o wiarę, to tez wszystko było nie tak. Jak miliony innych polskich katolików, niby byłem wierzący, do kościoła chodziłem, ale tak naprawdę nigdy nie miałem głębokiej relacji z Bogiem. Pacierze były odklepywane, podobnie jak msze. Teraz dopiero widze to wszystko, dopiero kiełkuje we mnie ta myśl, jak złe i puste było moje życie. Przyznam, że nadal jestem człowiekiem słabej wiary, tak trudno mi nadal uwierzyc, że Jezus może mi pomóc, zwłaszcza gdy wszyscy wokoło negują Jego istnienie.
Tak więc szukam, szukam, czytam i poznaję. Ostatnio czytałem świadectwo Glorii Polo, naprawdę coś pięknego http://polish.gloriapolo.net/
Dziękuję Wam za wszystko, może jeszcze mi się uda, choc lekko nie będzie.
Pora spac ;-)

Pozdrawiam
Salim
 
     
Malwina75
[Usunięty]

Wysłany: 2012-03-09, 04:00   

Oj, Salim, Salim.....wierz mi - i Twoja żona i każdy inny człowiek robi wiele rzeczy tylko dlatego, że tak wypada, że trzeba, nawet jeśli się nie chce, ale po to, żeby innemu było przyjemnie. Twój problem, że nie potrafisz czerpać przyjemności z bezinteresownego dawania......

Czytam Cię i i ciągle wygląd, uroda, powierzchowność.....
Do czego ta uroda jest potrzebna? Do używania kobiety?
Bo cudowną, mądrą i kochającą kobietę-człowieka do życia już masz.

Kobieta to nie przedmiot do używania.

Taka pycha przez Ciebie przemawia, jakbyś do końca życia miał zamiar być jurny, pełen wigoru, z pełną i silną potencją, wspaniałą kondycją itd itd. Skąd ta pewność?

Chyba masz za małą wyobraźnię.

Więc sobie wyobraź - tracisz wzrok.
Albo tracisz potencję - no co, takie czasy mamy niestety. Nie jesteś nastolatkiem, raczej może być w tych sprawach już tylko gorzej.

Czy zaczniesz wtedy rozumieć, jak wygląd ma niewielkie znaczenie wobec takich cech charakteru, jakie ma żona?

Jak ona musi cierpieć, słysząc od własnego męża, że jest nieładna, że brzydko wygląda...Boże, współczuję jej, tak mi jej żal, że aż mi się łzy w oczach zakręciły. :( Dla kobiety usłyszeć coś takiego od ukochanego, to jak powiedzieć dla mężczyzny, że jest ciemniakiem, frajerem bez jaj, nieudacznikiem i kiepskim kochankiem.

Czy Ty choć przez chwilę zastanowiłeś się, co ona czuje?
Skupiasz się tak bardzo na swoich odczuciach, że zapomniałeś o tym człowieku, który mimo Twoich wad, jak sam wspomniałeś kiepskiego wyglądu, jest przy Tobie. I cierpi. Jeśli pisałeś o niej, to tylko czy Cię kocha, czy nie, o jej uczuciach względem Ciebie.

A co ona czuje?

Tyle już tu pięknych rad wyczytałeś, a Ty w kółko Macieju - bo brzydka, bo nie podoba się jej wygląd. Pod przykrywką uszczęśliwiania żony swoim odejściem pławisz się w swoim egoizmie i nie zaprzeczaj, bo tylko egoizm nakazuje nam wykorzystywać innych ludzi. I chyba nie ma znaczenia, czy świadomie, czy nie. Jeśli świadomie, to już chyba pod psychopatię podchodzi....

To pomyśl realnie. Pisałeś o sobie, że jesteś niezbyt atrakcyjny, masz wyjątkowo niską samoocenę (bo to widać, jeśli oceniasz wartość partnerki życiowej od jej wyglądu).
Więc zostawiasz żonę, powiedzmy, że nie cierpi aż tak, więc co dalej?
Szukasz nowej partnerki?

Myślisz, że inne kobiety nie tyją, chodzą po domu w pełnym makijażu, cebulę kroją w fikuśnych fartuszkach, nie korzystają z toalety? Nie chorują?

Z czym wystąpisz przed swoją nową partnerką, o której już tutaj od jakiegoś czasu próbujesz w zawoalowany sposób powiedzieć? (że o niej marzysz)
Jesteś żonaty (ewentualnie będziesz rozwiedziony) z alimentami, z matką swoich dzieci ciągle w tle. Niesłowny, zimny, powierzchowny. Kolejne kobiety chcesz unieszczęśliwiać?

Jaką wartość sobą będziesz wtedy przedstawiał, co tej nowej pięknej i atrakcyjnej kobiecie zaproponujesz, żeby Cię chciała?

Obruszysz się, że jednak coś tam w sobie masz i bardzo dobrze. Bo to pierwszy krok na zbudowaniu poczucia, że jednak wygląd nie jest aż tak ważny.

Zgadzam się, dla mężczyzny na pewno tak. Ale czy to jest podstawa miłości?

No to jedziemy dalej z wyobraźnią i scenariuszami.

Wiążesz się z piękną dziewczyną, jest fascynacja, motyle w brzuchu. I nagle ona ulega wypadkowi. Nie wiem - ulega poparzeniom, nie ma nosa, ust, włosów, wpada w depresję itd.

Co dalej? Skończy się ta Twoja miłość? No przecież będziesz miał sytuację taką, jak niby masz teraz. Kobietę miłą i dobrą, ale niestety już nie-piękną. Już Ci się nie podoba, więc nie kochasz. Won. Nowej trzeba poszukać, bo przecież ja muszę mieć piękną kobietę.

te wszystkie przykłady są po to - by uzmysłowić Ci, że gonisz za cieniem. Za czymś, czego nie ma, co jest nieważne w ogólnym rozrachunku... bo uroda mija.
Za ileś lat będziesz starszym człowiekiem i jedyną radością Twojego życia będzie to, że obok jest kobieta, która chce wypić z Tobą szklankę herbaty i jak wnuki przyjdą. Bo wszystko inne mija. Uroda, namiętność.

Wiesz, tu na forum też jest już taki jeden człowiek, który oświadczył, że nie kochał nigdy żony, że nie wydaje mu się atrakcyjna i że nigdy nie powiedział, że jej kocha. Minęło 20 lat małżeństwa, żona wystąpiła o rozwód i nagle ten człowiek się obudził, można powiedzieć, że cierpi, chciałby cofnąć czas, wyznał, że jednak kocha żonę. Tylko trochę za późno, machina poszła w ruch, a kto wie, może w tle jest i inny mężczyzna....

Mam wrażenie, że Tobie też takiego bodźca potrzeba. Upadku na dno, żeby zrozumieć po jednej stronie rzeczy błahe, a po drugiej te ważne.

Niejeden też dopiero się otrząsał z marazmu, kiedy ta nieatrakcyjna żona nagle wpada jakiemuś innemu mężczyźnie w oko. I który potrafi dostrzec w niej te walory, jakichon sam nie widział. Naprawdę potrzeba do tego kolejnej rozbitej rodziny......???????

Salimie, dobrze, że tu jesteś, ale zostaw już w spokoju wygląd żony. Skoro pisałeś, że ogólnie jest atrakcyjną kobietą, a tylko TOBIE się nie podoba, to sam widzisz, że problem jest w Tobie, a nie w niej.

Michaił, w tych komplementach to też nie jest tak do końca. Owszem, kobieta lubi ich słuchać, ale nie zawsze w nie wierzy, bo też i nie zawsze są prawdziwe lub szczere.
Jeśli Salim wytykał jej wygląd, wady w tym wyglądzie, fukał, to co da - i jej i jemu - że powie jej teraz, że jest najpiękniejsza na świecie? Sztuczność i jakąś farsę.

Salim sam najpierw musi znaleźć piękno w żonie i dostrzegać drobiazgi, to, że ma np. ładne usta, albo słodki najmniejszy palec dłoni, że pieprzyk na jej ramieniu ma kształt serduszka, że ładnie pachnie, drobiazgi. Dostrzec i to komplementować. A przede wszystkim zrozumieć, że żona kwitnie i pięknieje wtedy, kiedy w oczach męża jest ta jedyną i najpiękniejszą. Żony kochających mężczyzn zawsze są piękne, młode i uśmiechnięte. Żony zdradzane (gdzie w tle jest inna, ta lepsza, piękniejsza, młodsza), brzydną, starzeją się, tracą wiarę w siebie, pogodę ducha - dopóki się z tego nie otrząsną. Kobieta nieszczęśliwa nie będzie dbała o swoją atrakcyjność.
Jeśli kobieta usłyszy od męża, że jest brzydka - to.......nawet wtedy starania się o poprawienie wyglądu jest dla niej uwłaczające, bo będzie czuła, że jest jakimś przedmiotem, który musi się odnowić, poprawić, żeby przypaść do gustu mężowi.

I na koniec, gdzieś tutaj wyczytałam, że by być szczęśliwym, trzeba dawać.
A Ty szukasz szczęścia w braniu.

Każda inna kobieta wydaje Ci się atrakcyjniejsza od żony, bo jest nowa, inna.
Zapewniam, że po kilku miesiącach, kiedy kurz chemii opadnie, nagle okaże się, że do jasnej anielki, to znowu nie "to".

Twoja żona jest lepsza ode mnie. Bo mimo wszystko trwa.
A ja szukałam pocieszenia i potwierdzenia swojej atrakcyjności u innych.
Dopiero terapia wykazuje mi jasno, jak błądziłam i jak przegapiałam prawdziwe szczęście, którego doświadczałam, szukając na skróty. Jak ja bym chciała, żeby wtedy, kiedy stałam w takim punkcie jak Ty - trafić na to forum..................................
Jak ja potrzebowałam stosu wiader wody na głowę, potrzebowałam, ale nie szukałam, szłam jak ćma w ogień. I można powiedzieć, że się spaliłam, a moje ówczesne rozterki (bardzo podobne do Twoich teraz), wydają mi się tak głupie, że aż się czerwienię do łokci............

Namów żonie (i opłać) profesjonalną sesję zdjęciową, ze stylistką, wizażystką.
Nie bierz w tym udziału, tylko ją zaproś na taką sesję i potem obejrzyj zdjęcia.

Zobaczysz piękno swojej żony niecodziennej, a jednak TWOJEJ. Urodę może na co dzień skrywaną, ale jednak istniejącą, bo każdy człowiek jest piękny na swój sposób.

Następnie ustaw sobie wybraną fotkę żony na pulpicie komputera, inne opraw w ramki, inne wrzuć na telefon. Patrz i się zachwycaj, bo to Twoją żona, wybranka, mama Twoich dzieci, Twoja przyjaciółka i towarzyszka nie tylko na dobre, ale i na złe dni.

Zakochaj się w niej na nowo lub pierwszy raz, skoro nigdy nie byłeś zakochany w niej.

To jest dopiero wyzwanie!

I terapia koniecznie. Indywidualna i małżeńska. Żona też może potrzebować tego, bo może się okazać, że tak ją poraniłeś, że kiedy się w niej na nowo zakochasz, ona może już Cię wtedy odtrącić........

Powodzenia................................
 
     
Malwina83
[Usunięty]

Wysłany: 2012-03-09, 09:05   

Malwina75- jestem pod wrażeniem, super post!!!konkretny i bardzo wartościowy
 
     
bywalec
[Usunięty]

Wysłany: 2012-03-09, 09:25   

salim napisał/a:
Aby sobie pomóc, prowadziłem korespondencję mailową z pewną panią psycholog oraz bardzo mądrym księdzem, oboje twierdzą, że powodem tej sytuacji są moje zbyt wygórowane oczekiwania i wyobrażenia oraz błędne przekonania co do miłości, że za bardzo utożsamiam ją ze zrywem uczuc. Prawda, z tym właśnie kojarzy mi się miłośc. Ksiądz napisał mi również, że mój brak miłości do siebie przeniosłem na żonę. Też prawda, nigdy nie kochałem siebie, nigdy nie byłem szczęśliwy sam ze sobą.



wlaściwa diagnoza...co zrobiłeś z tym, masz kryzys osobowości, na który ma wpływ doświadczenie z dzieciństwa. Może indywidualna terapia dobrego terapuety pomoże ci w tym...

NIe czujesz przynależności do grupy jak kiedys do rówieśników tak dziś do rodziny, żony... powodem wtedy było myślenie, iż winą jest twoj zewnętrzny wygląd, dziś przerzuciłeś to na żonę, że jej zewnętrzny wygląd jest powodem braku miłości w waszym małzeństwie..


A głównym powodem jesteś ty, a raczej twoje nastawienie, że jak byś był kiedyś pięknym, to wszyscy by chcieli z toba przebywać, dziś gdyby żona była piękną kobieta wtedy twoje nastawienie do niej by sie zmieniło jak kiedys twoich rówieśników i byłoby cudownie i motylki by fruwały...

nie, nie... czujesz im starszy jestes, że jesteś gorszy od innych, że praca nie taka, że za mało w porównaniu do innych masz, że samochód nie ten, ze zona, nie taka jak innych mężczyzn.
Myslisz, że gdybyś miał te dobra, tą piękną miss, genialnie uzdolnione dzieci, to wszyscy by nagle zaczeli starać o twoje względy, przyjażn, zewszad sypały by sie propozycje spotkań i nawiązywania przyjażni...

Nic z tego, ludzie mają swoje życie, ty swoje, zawsze znajdą się lepsi od nas, jak i gorsi.
Idealna zona nie wzbudzi w tobie uczuć o jakich marzysz, mozę na krutko nowa piękna inna kobieta by to wyzwoliła, byłbyś jak kiedys w centrum zainteresowania, ale w końcu jak wyżej ludzie mająswoje życie, i nie są po to by nas utwierdzac o tak ty jestes szałowym facetem, powiodło ci sie w zyciu, a ty po takim zwrocie poczułbyś sie tak jak zawsze ci brakowało.

Czyli akceptacji siebie samego...czas dorosnąć i przyjąć życie takim jakie jest. Czas przerobić niezaspokojone potrzeby z dzieciństwa braku tej akceptacji i zacząc sie cieszyc tym co masz...


A powiem ci na ucho....)) wielu tu na forum ci zazdrości, uroczej mądrej zony, wspaniałych dzieci, tego że żona cie kocha i masz dla kogo życ, bo oni tego nie mają....


cóż wiem, tylko, że takie moje mówienie niczego nie zmienia, zmieni dopiero, gdy po latach takiej relacji z zona doświadczysz kryzysu, oddalenia sie żony... wtedy dopiero ze zdwojona siła powrócą odczucia odrzucenia jakich doświadczyłeś będac w szkole...


mozesz dzis cos z tym zrobic, ale sama emailowa droga z psychologiem tego nie przerobi, potrzebna jest ci face to face terapia, pomysl, może warto pójść tym tropem...

chyba, że wolisz myśleć o romantycznej miłości na ucho znów ci powiem, to wymysł na dobre pieniądze po dobrze nakręconym filmie, czy napisanej książce... lub
wolisz myslec to wina w wyglądzie żony,
powodów chęci trwania w swoim myśleniu że mi jest źle mozna wymyślać wiele i że inni mają wpływ bym poczuł się jak zawsze marzyłem ale i tak niestety to nie sprawi rozwiązania problemu... ale ludzie tak juz mają chcą by to inni zaspakajali nasze potrzeby, niz samemu zastanowić sie czego chce od zycia, ile sam moge zmienic
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group





Zadaniem Stowarzyszenie Trudnych Małżeństw SYCHAR jest wspieranie rozwoju naszej Wspólnoty
- powstających Ognisk Sycharowskich poprzez m.in. drukowanie materiałów, ulotek...
Pomóż nam pomagać małżonkom, umacniać ich w wierności i nadziei! >>


Błogosławieństwo ks. kardynała Stanisława Dziwisza dla Wspólnoty SYCHAR
Zapraszamy do zgłaszania modlitewnych intencji za małżonków Siostrom Matki Bożej Miłosierdzia
Rozwód jest potrzebny tylko po to, aby móc bez przeszkód wejść w oficjalny związek z kimś innym
Rozwód nie jest jedynym możliwym zabezpieczeniem | Propozycja odpowiedzi na pozew rozwodowy


"Stop rozwodom" - podpisz petycję !











Stanowisko Episkopatu Polski:

"Metoda in vitro jest niezgodna z prawem Bożym
i naturą człowieka..." – więcej na stronie >>>






To naprawdę bardzo ważna ankieta zwolenników in vitro - włącz się!
Możesz w niej wyrazić swój sprzeciw głosując przeciw petycji...











"Pan naprawdę Zmartwychwstał! Alleluja!

„Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał!” (Łk 24,5-6)
"To się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia" (1 P 2,20b)
"Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33)
„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16,15)



To może być także Twoje zmartwychwstanie - zmartwychwstanie Twojego małżeństwa!









Jan Paweł II:

Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje „Westerplatte". Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie — jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić — dla siebie i dla innych.





Dla tych, którzy kochają - propozycja wzoru odpowiedzi na pozew rozwodowy


W odpowiedzi na pozew wnoszę o oddalenie powództwa w całości i nie rozwiązywanie małżeństwa stron przez rozwód.

UZASADNIENIE

Pomimo trudności jakie nasz związek przechodził i przechodzi uważam, że nadal można go uratować. Małżeństwa nie zawiera się na chwilę i nie zrywa w momencie, gdy dzieje się coś niedobrego. Pragnę nadmienić, iż w przyszłości nie zamierzam się już z nikim innym wiązać. Podjąłem (podjęłam) bowiem decyzję, że będę z żoną (mężem) na zawsze i dołożę wszelkich starań, aby nasze małżeństwo przetrwało. Scalenie związku jest możliwe nawet wtedy, gdy tych dobrych uczuć w nas nie ma. Lecz we mnie takie uczucia nadal są i bardzo kocham swoją żonę (męża), pomimo, iż w chwili obecnej nie łączy nas więź fizyczna. Jednak wyrażam pragnienie ratowania Naszego małżeństwa i gotowy (gotowa) jestem podjąć trud jaki się z tym wiąże. Uważam, że przy odrobinie dobrej woli możemy odbudować dobrą relację miłości.

Dobro mojej żony (męża) jest dla mnie po Bogu najważniejsze. Przed Bogiem to bowiem ślubowałem (ślubowałam).

Moim zdaniem każdy związek ma swoje trudności, a nieporozumienia jakie wydarzyły się między nami nie są powodem, aby przekreślić nasze małżeństwo i rozbijać naszą rodzinę. Myślę, że każdy rozwód negatywnie wpływa nie tylko na współmałżonków, ale także na ich rodziny, dzieci i krzywdzi niepotrzebnie wiele bliskich sobie osób. Oddziaływuje również negatywnie na inne małżeństwa.

Z moją (moim) żoną (mężem) znaliśmy się długo przed zawarciem naszego małżeństwa i uważam, że był to wystarczający czas na wzajemne poznanie się. Po razem przeżytych "X" latach (jako para, narzeczeni i małżonkowie) żona (mąż) jest dla mnie zbyt ważną osobą, aby przekreślić większość wspólnie spędzonych lat. Według mnie w naszym związku nie wygasły więzi emocjonalne i duchowe. Podkreślam, iż nadal kocham żonę (męża) i pomimo, że oddaliliśmy się od siebie, chcę uratować nasze małżeństwo. Osobiście wyrażam wolę i chęć naprawy naszych małżeńskich relacji, gdyż mam przekonanie, że każdy związek małżeński dotknięty poważnym kryzysem jest do uratowania.

Orzeczenie rozwodu spowodowałoby, że ucierpiałoby dobro wspólnych małoletnich dzieci stron oraz byłoby sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Dzieci potrzebują stabilnego emocjonalnego kontaktu z obojgiem rodziców oraz podejmowania przez obie strony wszelkich starań, by zaspokoić potrzeby rodziny. Rozwód grozi osłabieniem lub zerwaniem więzi emocjonalnej dzieci z rodzicem zamieszkującym poza rodziną. Rozwód stron wpłynie także niekorzystnie na ich rozwój intelektualny, społeczny, psychiczny i duchowy, obniży ich status materialny i będzie usankcjonowaniem niepoważnego traktowania instytucji rodziny.

Jestem katolikiem (katoliczką), osobą wierzącą. Moje przekonania religijne nie pozwalają mi wyrazić zgody na rozwód, gdyż jak mówi w punkcie 2384 Katechizm Kościoła Katolickiego: "Rozwód znieważa przymierze zbawcze, którego znakiem jest małżeństwo sakramentalne", natomiast Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego w punkcie 347 nazywa rozwód jednym z najcięższych grzechów, który godzi w sakrament małżeństwa.

Wysoki Sądzie, proszę o danie nam szansy na uratowanie naszego małżeństwa. Uważam, ze każda rodzina, w tym i nasza, na to zasługuje. Nie zmienię zdania w tej ważnej sprawie, bo wtedy będę niewiarygodny w każdej innej. Brak wyrażenia mojej zgody na rozwód nie wskazuje na to, iż kierują mną złe emocje tj. złość czy złośliwość. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie zmuszę żony (męża) do miłości. Rozumiem, że moja odmowa komplikuje sytuację, ale tak czuję, takie są moje przekonania religijne i to dyktuje mi serce.

Bardzo kocham moją (mojego) żonę (męża) i w związku z powyższym wnoszę jak na wstępie.



List Episkopatu Polski na święto św. Rodziny

Warto jeszcze raz podkreślić, że u podstaw każdej rodziny stoi małżeństwo. Chrześcijańskie patrzenie na małżeństwo w pełni uwzględnia wyjątkową naturę tej wspólnoty osób. Małżeństwo to związek mężczyzny i niewiasty, zawierany na całe ich życie, i z tej racji pełniący także określone zadania społeczne. Chrystus podkreślił, że mężczyzna opuszcza nawet ojca i matkę, aby złączyć się ze swoją żoną i być z nią przez całe życie jako jedno ciało (por. Mt 19,6). To samo dotyczy niewiasty. Naszym zadaniem jest nieustanne przypominanie, iż tylko tak rozumianą wspólnotę mężczyzny i niewiasty wolno nazywać małżeństwem. Żaden inny związek osób nie może być nawet przyrównywany do małżeństwa. Chrześcijanie decyzję o zawarciu małżeństwa wypowiadają wobec Boga i wobec Kościoła. Tak zawierany związek Chrystus czyni sakramentem, czyli tajemnicą uświęcenia małżonków, znakiem swojej obecności we wszystkich ich sprawach, a jednocześnie źródłem specjalnej łaski dla nich. Głębia duchowości chrześcijańskich małżonków powstaje właśnie we współpracy z łaską sakramentu małżeństwa. więcej >>



Wszechświat na miarę człowieka

Wszechświat jest ogromny. Żeby sobie uzmysłowić rozmiary wszechświata, załóżmy, że odległość Ziemia - Słońce to jeden milimetr. Wtedy najbliższa gwiazda znajduje się mniej więcej w odległości 300 metrów od Słońca. Do Słońca mamy jeden milimetr, a do najbliższej gwiazdy około 300 metrów. Słońce razem z całym otoczeniem gwiezdnym tworzy ogromny system zwany Droga Mleczną (galaktykę w kształcie ogromnego dysku). W naszej umownej skali ten ogromny dysk ma średnicę około 6 tysięcy kilometrów, czyli mniej więcej tak, jak stąd do Stanów Zjednoczonych. Światło zużywa na przebycie od jednego końca tego dysku do drugiego - około 100 tysięcy lat. W tym dysku mieści się około 100 miliardów gwiazd. To jest ogromny dysk! Jeszcze mniej więcej sto lat temu uważano, że to jest cały wszechświat. Okazało się, że tak wcale nie jest. Wszechświat jest znacznie, znacznie większy! Jeżeli te 6 tysięcy kilometrów znowu przeskalujemy, tym razem do jednego centymetra, to cały wszechświat, który potrafimy zaobserwować (w tej skali) jest kulą o średnicy 3 kilometrów. I w tym właśnie obszarze, jest około 100 miliardów galaktyk (czyli takich dużych systemów gwiezdnych, oczywiście różnych kształtów, różnych wielkości). To właśnie jest cały wszechświat, który potrafimy badać metodami fizycznymi, wykorzystując techniki astronomiczne. (Wszechświat na miarę człowieka >>>)



Musicie zawsze powstawać!

Możecie rozerwać swoje fotografie
i zniszczyć prezenty.
Możecie podeptać swoje szczęśliwe wspomnienia
i próbować dzielić to, co było dla dwojga.
Możecie przeklinać Kościół i Boga.

Ale Jego potęga nie może nic uczynić
przeciw waszej wolności.
Bo jeżeli dobrowolnie prosiliście Go,
by zobowiązał się z wami...
On nie może was "rozwieść".

To zbyt trudne?
A kto powiedział, że łatwo być
człowiekiem wolnym i odpowiedzialnym.
Miłość się staje
Jest miłością w marszu, chlebem codziennym.

Nie jest umeblowana mieszkaniem,
ale domem do zbudowania i utrzymania,
a często do remontu.
Nie jest triumfalnym "TAK",
ale jest mnóstwem "tak",
które wypełniają życie, pośród mnóstwa "nie".

Człowiek jest słaby, ma prawo zbłądzić!
Ale musi zawsze powstawać i zawsze iść.
I nie wolno mu odebrać życia,
które ofiarował drugiemu; ono stało się nim.

Michel Quoist



Rozważania o wierze/Dynamizm wiary/Zwycięstwo przez wiarę

Klasycznym tekstem biblijnym ukazującym w świetle wiary wartość i sens środków ubogich jest scena walki z Amalekitami. W czasie przejścia przez pustynię, w drodze do Ziemi Obiecanej, dochodzi do walki pomiędzy Izraelitami a kontrolującymi szlaki pustyni Amalekitami (zob. Wj 17, 8-13). Mojżesz to Boży człowiek, który wie, w jaki sposób może zapewnić swoim wojskom zwycięstwo. Gdyby był strategiem myślącym jedynie po ludzku, stanąłby sam na czele walczących, tak jak to zwykle bywa w strategii. Przecież swoją postawą na pewno by ich pociągał, tak byli wpatrzeni w niego. On zaś zrobił coś, co z punktu widzenia strategii wojskowej było absurdalne - wycofał się, zostawił wojsko pod wodzą swego zastępcy Jozuego, a sam odszedł na wzgórze, by tam się modlić. Wiedział on, człowiek Boży, człowiek modlitwy, kto decyduje o losach świata i o losach jego narodu. Stąd te wyciągnięte na szczycie wzgórza w geście wiary ramiona Mojżesza. Między nim a doliną, gdzie toczy się walka, jest ścisła łączność. Kiedy ręce mu mdleją, to jego wojsko cofa się. On wie, co to znaczy - Bóg chce, aby on wciąż wysilał się, by stale wyciągał ręce do Pana. Gdy ręce zupełnie drętwiały, towarzyszący Mojżeszowi Aaron i Chur podtrzymywali je. Przez cały więc dzień ten gest wyciągniętych do Pana rąk towarzyszył walce Izraelitów, a kiedy przyszedł wieczór, zwycięstwo było po ich stronie. To jednak nie Jozue zwyciężył, nie jego wojsko walczące na dole odniosło zwycięstwo - to tam, na wzgórzu, zwyciężył Mojżesz, zwyciężyła jego wiara.

Gdyby ta scena miała powtórzyć się w naszych czasach, wówczas uwaga dziennikarzy, kamery telewizyjne, światła reflektorów skierowane byłyby tam, gdzie Jozue walczy. Wydawałoby się nam, że to tam się wszystko decyduje. Kto z nas próbowałby patrzeć na samotnego, modlącego się gdzieś człowieka? A to ten samotny człowiek zwycięża, ponieważ Bóg zwycięża przez jego wiarę.

Wyciągnięte do góry ręce Mojżesza są symbolem, one mówią, że to Bóg rozstrzyga o wszystkim. - Ty tam jesteś, który rządzisz, od Ciebie wszystko zależy. Ludzkiej szansy może być śmiesznie mało, ale dla Ciebie, Boże, nie ma rzeczy niemożliwych. Gest wyciągniętych dłoni, tych mdlejących rąk, to gest wiary, to ubogi środek wyrażający szaleństwo wiary w nieskończoną moc i nieskończoną miłość Pana.

ks. Tadeusz Dajczer "Rozważania o wierze"


Małżeństwo nierozerwalne?!... - wierność mimo wszystko

„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że ciebie nie opuszczę aż do śmierci" - to tekst przysięgi małżeńskiej wypowiadany bez żadnych warunków uzupełniających. Początek drogi. Niezapisana karta z podpisem: „aż do śmierci". A co, gdy pojawią się trudności, kryzys, zdrada?...

„Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, zadali Mu pyta-nie: «Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?» On im odpowiedział: «czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich mężczyzną i kobietą? Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i będą oboje jednym ciałem. A tak nie są już dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela»"(Mt 19, 3-5). Dwanaście lat temu nasilający się kryzys, którego skutkiem byt nowy związek mojego męża, separacja i rozwód, doprowadził do rozpadu moje małżeństwo. Porozumienie zostało zerwane. Zepchnięta na dalszy plan, wyeliminowana z życia, nigdy w swoim sercu nie przestałam być żoną mojego męża. Sytuacje, wobec których stawałam, zda-wały się przerastać moją wytrzymałość, odbierały nadzieję, niszczyły wszystko we mnie i wokół mnie. Widziałam, że w tych trudnych chwilach Bóg stawał przy mnie i mówił: „wystarczy ci mojej łaski", „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Był Tym, który uczył mnie, jak nieść krzyż zerwanej jedności, rozbitej rodziny, zdrady, zaparcia, odrzucenia, szyderstwa, cynizmu, własnej słabości, popełnionych grzechów i błędów. Podnosił, nawracał, przebaczał, uczyt przebaczać. Kochał. Akceptował. Prowadził. Nadawał swój sens wydarzeniom, które po ludzku zdawały się nie mieć sensu. Byt wierny przymierzu, które zawarł z nami przed laty przez sakrament małżeństwa. Teraz wiem, że małżeństwo chrześcijańskie jest czym innym niż małżeństwo naturalne. Jest wielką łaską, jest historią świętą, w którą angażuje się Pan Bóg. Jest wydarzeniem, które sprawia, „że mąż i żona połączeni przez sakrament to nie przypadkowe osoby, które się dobrały lub nie, lecz te, którym Bóg powiedział «tak», by się stały jednym ciałem, w drodze do zbawienia".

Ja tę nadzwyczajność małżeństwa sakramentalnego zaczęłam widzieć niestety późno, bo w momencie, gdy wszystko zaczęto się rozpadać. W naszym małżeństwie byliśmy najpierw my: mój mąż, dzieci, ja i wszystko inne. Potem Pan Bóg, taki na zasadzie pomóż, daj, zrób. Nie Ten, ku któremu zmierza wszystko. Nie Bóg, lecz bożek, który zapewnia pomyślność planom, spełnia oczekiwania, daje zdrowie, zabiera trudności... Bankructwo moich wyobrażeń o małżeństwie i rodzinie stało się dla mnie źródłem łaski, poprzez którą Bóg otwierał mi oczy. Pokazywał tę miłość, z którą On przyszedł na świat. Stawał przy mnie wyszydzony, opluty, odepchnięty, fałszywie osądzony, opuszczony, na drodze, której jedyną perspektywą była haniebna śmierć, I mówił: to jest droga łaski, przez którą przychodzi zbawienie i nowe życie, czy chcesz tak kochać? Swoją łaską Pan Bóg nigdy nie pozwolił mi zrezygnować z modlitwy za mojego męża i o jedność mojej rodziny, budowania w sobie postawy przebaczenia, pojednania i porozumienia, nigdy nie dał wyrazić zgody na rozwód i rozmyślne występowanie przeciwko mężowi. Zalegalizowanie nowego związku mojego męża postrzegam jako zalegalizowanie cudzołóstwa („A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę (...) a bierze inną popełnia cudzołóstwo, I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Mt,19.9)). I jako zaproszenie do gorliwszej modlitwy i głębszego zawierzenia. Nasza historia jest ciągle otwarta, ale wiem, że Pan Bóg nie powiedział w niej ostatniego Słowa. Jakie ono będzie i kiedy je wypowie, nie wiem, ale wierzę, że zostanie wypowiedziane dla mnie, mojego męża, naszych dzieci i wszystkich, których nasza historia dotknęła. Będzie ono Dobrą Nowiną dla każdego nas. Bo małżeństwo sakramentalne jest historią świętą, przymierzem, któremu Pan Bóg pozostaje wierny do końca.

Maria

Forum Pomocy "Świadectwa"


Slowo.pl - Małżeństwo o jakim marzymy. Jednym z elementów budowania silnej relacji małżeńskiej jest atrakcyjność współmałżonków dla siebie nawzajem. Może nie brzmi to zbyt duchowo, ale jest to biblijna zasada. Osobą, dla której mam być atrakcyjną kobietą, jest przede wszystkim mój mąż. W wielu związkach dbałość o wzajemną atrakcyjność stopniowo zanika wraz ze stażem małżeńskim, a często zaraz po ślubie. Dbamy o siebie w okresie narzeczeństwa, żeby zdobyć wybraną osobę, lecz gdy małżeństwo staje się faktem, przestajemy zwracać uwagę na swój wygląd. Na przykład żona dba o siebie tylko wtedy, kiedy wychodzi do pracy lub na spotkanie ze znajomymi. Natomiast w domu wita powracającego męża w poplamionym fartuchu, komunikując mu w ten sposób: "Jesteś dla mnie mniej ważny niż mój szef i koledzy w pracy. Dla ciebie nie muszę się już starać". Tego typu postawy szybko zauważają małe dzieci. Pamiętam, jak pewnego dnia ubrałam się w domu bardziej elegancko niż zwykle, a moje dzieci natychmiast zapytały: "Mamusiu, czy będą u nas dzisiaj goście?". Taką sytuację można wykorzystać, by powiedzieć im: "Dbam o siebie dla was, bo to wy jesteście dla mnie najważniejszymi osobami, dla których chcę być atrakcyjną osobą". Nie oznacza to wcale potrzeby kupowania najdroższych ubrań czy kosmetyków. Dbałość o wygląd jest sposobem wyrażenia współmałżonkowi, jak ważną jest dla nas osobą: "To Bóg mi ciebie darował. Poprzez troskę o higienę i wygląd chcę ci wyrazić, jak bardzo mocno cię kocham". Ta zasada dotyczy zarówno kobiet jak i mężczyzn.



"Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy" (Mk 9,23)
"Nie bój się, wierz tylko!" (Mk 5,36)


Słowa Jezusa nie pozostawiają żadnych wątpliwości: "Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie" (J 6, 53). Ile tego życia będziemy mieli w sobie tu na ziemi, tyle i tylko tyle zabierzemy w świat wieczności. I na bardzo długo możemy znaleźć się w czyśćcu, aby dojść do pełni życia, do miary nieba.
Pamiętajmy jednak, że w Kościele nic nie jest magią. Jezus podczas swojego ziemskiego nauczania mówił:
- do kobiety kananejskiej:
«O niewiasto wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz!» (Mt 15,28)
- do kobiety, która prowadziła w mieście życie grzeszne:
«Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!» (Łk 7,37.50)
- do oczyszczonego z trądu Samarytanina:
«Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Łk 17,19)
- do kobiety cierpiącej na krwotok:
«Ufaj, córko! Twoja wiara cię ocaliła» (Mt 9,22)
- do niewidomego Bartymeusza:
«Idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Mk 10,52)


Modlitwa o odrodzenie małżeństwa

Panie, przedstawiam Ci nasze małżeństwo – mojego męża (moją żonę) i mnie. Dziękuję, że nas połączyłeś, że podarowałeś nas sobie nawzajem i umocniłeś nasz związek swoim sakramentem. Panie, w tej chwili nasze małżeństwo nie jest takie, jakim Ty chciałbyś je widzieć. Potrzebuje uzdrowienia. Jednak dla Ciebie, który kochasz nas oboje, nie ma rzeczy niemożliwych. Dlatego proszę Cię:

- o dar szczerej rozmowy,
- o „przemycie oczu”, abyśmy spojrzeli na siebie oczami Twojej miłości, która „nie pamięta złego” i „we wszystkim pokłada nadzieję”,
- o odkrycie – pośród mnóstwa różnic – tego dobra, które nas łączy, wokół którego można coś zbudować (zgodnie z radą Apostoła: zło dobrem zwyciężaj),
- o wyjaśnienie i wybaczenie dawnych urazów, o uzdrowienie ran i wszystkiego, co chore, o uwolnienie od nałogów i złych nawyków.

Niech w naszym małżeństwie wypełni się wola Twoja.
Niech nasza relacja odrodzi się i ożywi, przynosząc owoce nam samym oraz wszystkim wokół. Ufam Tobie, Jezu, i już teraz dziękuję Ci za wszystko, co dla nas uczynisz. Uwielbiam Cię w sercu i błogosławię w całym moim życiu. Amen..

Święty Józefie, sprawiedliwy mężu i ojcze, który z takim oddaniem opiekowałeś się Jezusem i Maryją – wstaw się za nami. Zaopiekuj się naszym małżeństwem. Powierzam Ci również inne małżeństwa, szczególnie te, które przeżywają jakieś trudności. Proszę – módl się za nami wszystkimi! Amen!


Modlitwa o siedem Darów Ducha Świętego

Duchu Święty, Ty nas uświęcasz, wspomagając w pracy nad sobą. Ty nas pocieszasz wspierając, gdy jesteśmy słabi i bezradni. Proszę Cię o Twoje dary:

1. Proszę o dar mądrości, bym poznał i umiłował Prawdę wiekuistą, ktorą jesteś Ty, moj Boże.
2. Proszę o dar rozumu, abym na ile mój umysł może pojąć, zrozumiał prawdy wiary.
3. Proszę o dar umiejętności, abym patrząc na świat, dostrzegał w nim dzieło Twojej dobroci i mądrości i abym nie łudził się, że rzeczy stworzone mogą zaspokoić wszystkie moje pragnienia.
4. Proszę o dar rady na chwile trudne, gdy nie będę wiedział jak postąpić.
5. Proszę o dar męstwa na czas szczególnych trudności i pokus.
6. Proszę o dar pobożności, abym chętnie obcował z Tobą w modlitwie, abym patrzył na ludzi jako na braci, a na Kościół jako miejsce Twojego działania.
7. Na koniec proszę o dar bojaźni Bożej, bym lękał się grzechu, który obraża Ciebie, Boga po trzykroć Świętego. Amen.


Akt poświęcenia się Niepokalanemu Sercu Maryi

Obieram Cię dziś, Maryjo, w obliczu całego dworu niebieskiego, na moją Matkę i Panią. Z całym oddaniem i miłością powierzam i poświęcam Tobie moje ciało i moją duszę, wszystkie moje dobra wewnętrzne i zewnętrzne, a także zasługi moich dobrych uczynków przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Tobie zostawiam całkowite i pełne prawo dysponowania mną jak niewolnikiem oraz wszystkim, co do mnie należy, bez zastrzeżeń, według Twojego upodobania, na większą chwałę Bożą teraz i na wieki. Amen.

św. Ludwik de Montfort

Pełnia modlitwy




ks. Tomasz Seweryn www.ks.seweryn.com.pl 

Rekolekcje ojca Billa w Polsce www.ojciecbill.pl
We czci niech będzie małżeństwo pod każdym względem i łoże nieskalane... (Hbr 13,4a) - konferencja dr Mieczysława Guzewicza (www.mojemalzenstwo.pl), małżonka, ojca trojga dzieci, doktora teologii biblijnej, członka Rady Episkopatu Polski ds. Rodziny - Górka Klasztorna 2007.04.20-22 - część 1We czci niech będzie małżeństwo pod każdym względem i łoże nieskalane... (Hbr 13,4a) - konferencja dr Mieczysława Guzewicza (www.mojemalzenstwo.pl), małżonka, ojca trojga dzieci, doktora teologii biblijnej, członka Rady Episkopatu Polski ds. Rodziny - Górka Klasztorna 2007.04.20-22 - część 2Kto powinien rządzić w małżeństwie? - ks. Piotr PawlukiewiczKapitanie, dokąd płyniecie? - ks. Piotr PawlukiewiczJakie są nasze rzeczywiste wielkie pragnienia? - ks. Piotr PawlukiewiczOdpowiedzialność za miłość - dr Wanda Półtawska - psychiatra Bitwa toczy się o nasze serca - ks. Piotr PawlukiewiczKto się Mnie dotknął? - ks. Piotr Pawlukiewicz Miłość jest trudna - ks. Piotr Pawlukiewicz
Przebaczenie i cierpienie w małżeństwie - dr M. Guzewicz, teolog-biblistaZ każdej trudnej sytuacji jest dobre wyjście - ks. Piotr PawlukiewiczMłodzież - ks. Piotr PawlukiewiczSex, poezja czy rzemiosloWalentynki - ks. Piotr Pawlukiewicz Mężczyźni - ks. Piotr PawlukiewiczFałszywe miłosierdzie - ks. Piotr PawlukiewiczSakrament małżeństwa a dobro dziecka - ks. Piotr Pawlukiewicz
Ja ... biorę Ciebie ... za żonę/męża i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.
Rodzice wobec rozwodów dzieci - rekolekcje Jacka Pulikowskiego - Leśniów 25-27 września 2009



Tożsamość mężczyzny i kobiety - rekolekcje ks. Piotra Pawlukiewicza - Leśniów 24-26 lipca 2009


Przeciąć pępowinę, aby żyć w prawdzie i zgodnie z wolą Bożą | Tylko dla Panów | Mężczyźni i kobiety różnią się | Tylko dla Pań
Mąż marnotrawny | Miłość i odpowiedzialność | Miłość potrzebuje stanowczości | Umierać dla miłości
Trudne małżeństwo | Czy wolno katolikowi zgodzić się na rozwód?
Korespondencja Agnieszki z prof. o. Jackiem Salijem
.
W 2002 roku Jan Paweł II potępiając w ostrych słowach rozwody powiedział, że adwokaci jako ludzie wolnego zawodu, muszą
zawsze odmawiać użycia swoich umiejętności zawodowych do sprzecznego ze sprawiedliwością celu, jakim jest rozwód.
KAI
Ks. dr Marek Dziewiecki - Miłość nigdy nie pomaga w złym. Właśnie dlatego doradca katolicki w żadnej sytuacji nie proponuje krzywdzonemu małżonkowi rozwodu, gdyż nie wolno nikomu proponować łamania przysięgi złożonej wobec Boga i człowieka.
Godność i moc sakramentu małżeństwa chrześcijańskiego | Ks. biskup Zbigniew Kiernikowski "Nawet gdy drugiemu nie zależy"

Bitwa toczy się o nasze serce - ks. Piotr Pawlukiewicz


Kto powinien rządzić w małżeństwie? - ks. Piotr Pawlukiewicz


Kiedy rodzi się dziecko, mąż idzie na bok - ks. Piotr Pawlukiewicz


Do kobiety trzeba iść już z siłą ducha nie po to, by tę siłę zyskać - ks. Piotr Pawlukiewicz


Czy kochasz swojego męża tak, aby dać z siebie wszystko i go uratować? - ks. Piotr Pawlukiewicz


Jakie są nasze rzeczywiste wielkie pragnienia? Czy takie jak Bartymeusza? - ks. Piotr Pawlukiewicz


Miłość jest trudna: Kryzys nigdy nie jest końcem - "Katechizm Poręczny" ks. Piotra Pawlukiewicza


Ze względu na "dobro dziecka" małżonkowie sakramentalni mają żyć osobno? - ks. Piotr Pawlukiewicz


Cierpienie i przebaczenie w małżeństwie - konferencja dr Mieczysława Guzewicza, teologa-biblisty


Co to znaczy "moja była żona"? - dr Wanda Półtawska - psychiatra, członek Papieskiej Rady ds. Rodziny


"We czci niech będzie małżeństwo pod każdym względem i łoże nieskalane" (Hbr 13,4a) - dr M. Guzewicz


Nic nie usprawiedliwia rozwodu, gdyż od 1999 r. obowiązuje w Polsce ustawa o separacji :: Każdy rozwód jest wyjątkowy



Żyć mocniej



Stawać się sobą cz. 1



Stawać się sobą cz. 2



Wykład o narzeczeństwie i małżeństwie



Kryzysy są po to, by przeżyć je do końca



Kilka słów o miłości






Książki warte Twojego czasu ---> książki gratis w zakładce *biuletyn*
Strona wygenerowana w 0,03 sekundy. Zapytań do SQL: 8