Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Wysłany: 2012-07-27, 16:49 Moja żona mnie nie kocha... Zarządała rozwodu...
Witajcie... Na wstępie napiszę, że nie jestem bardzo pobożnym człowiekiem. Chociaż pochodzę z katolickiej rodziny, to nie mogę powiedzieć że jestem częstym gościem w kościele na niedzielnej mszy, chociaż w ostatnich tygodniach to się zmieniło. opowiem Wam po krótce co się stało. Mam 30 lat. Ożeniłem się z moją wybranką życia niecały rok temu, dokładnie 13 sierpnia 2011 roku po 13 latach związku. Przeżyłem z nią w zasadzie wszystkie pierwsze razy jakie młody człowiek doświadcza na swojej drodze... Dzisiaj moja żona zapragnęła byś "wolna bez pętli na szyi" i szykuje pozew rozwodowy. Mówi wciąż że to wszystko moja wina, że to ja dałem plamę i to z mojego powodu nasze małżeństwo jest już fikcją, tylko na papierze. Nie chcę się tu wybielać bo nie jestem idealnym człowiekiem, mam swoje wady i przywary. Ale nad życie kocham swoją żonę i nie potrafię sobie poradzić z faktem że jej nie będzie... Myślałem że jestem silnym facetem, że nic mnie nie złamie, a nasze małżeństwo będzie dla mnie czymś mocnym, nierozerwalnym i stałym. Jak bardzo się myliłem... Teraz mieszkam u rodziców, nie mamy dzieci, mieszkania (bo wynajmowaliśmy), ani wspólnych zobowiązań finansowych. Gro moich znajomych powtarza mi że to dobrze bo będzie nam obojgu łatwiej zacząć nowe życie... Mimo to czuję że straciłem najważniejszą osobę mojego życia. Panicznie boję się sądnego dnia, tak jak na myśl przychodzą mi jej słowa "MICHAŁ JA CIĘ JUŻ NIE KOCHAM!!! ZROZUM TO!!!" Nie wiem co robić, nie mam pojęcia jak się zachować, nie wiem co teraz będzie, co dalej?? co mam zrobić?? z kim porozmawiać?? Jestem tak załamany że nachodzą mnie już dziwne myśli. Nie wiem czy ona kogoś ma, czy ktoś jej zaimponował bardziej niż ja. Nie wiem już co robić. Sprawa w sądzie jest pewna i tego już nie cofnę. Tylko jak teraz życ?? Jak mam żyć ze świadomością że ona może być z kimś innym?? Jak pozbawić się myśli że to jedyna osoba na którą zasługuję?? Pisze o tym bo jestem w naprawdę ciężkiej sytuacji, z resztą jak wiele osób tutaj. Z tym że moja sytuacja jest taka, że żona wiele razy mówiła mi o tym jak bardzo jest nieszczęśliwa i że mi nie ufa. Ja jako facet oczywiście przyjmowałem to do wiadomości, ale nigdy o tym nie rozmawialiśmy, nie było konkretnych wniosków, nie było kompromisu ani ustaleń. Teraz to widzę jak na dłoni. Teraz juz wiem co zrobiłem źle i czuję się z tym fatalnie. Wiele razy od kąd mieszkamy już osobno próbowałem z nią rozmawiać. Ale ona nei wierzy już w to że się zmieniłem i że chcę ratować nasz związek. Mówi że to przyzwyczajenie, że teraz żyje normalnie, że za mną nie tęskni i że nie kocha... Pomóżcie błagam bo nie wiem jak długo to wytrzymam...
AdrianQ7 [Usunięty]
Wysłany: 2012-07-27, 18:59 Re: Moja żona mnie nie kocha... Zarządała rozwodu...
Witaj, dobrze trafiłeś
Rozumiem, że mieliście ślub kościelny? Poczytaj to forum i stronę gł Sychar - znajdziesz tu wiele podobnych sytuacji, wielu podobnych facetów i wiele dobrych rad. Pewnych rzeczy nie cofniesz - nieczystość, inne grzechy, ale możesz zacząć to naprawiać. Zacząć pracę nad sobą.
Ps. bardzo ogólnie napisałeś o swej sytuacji, jak żyliście i dlaczego żona odchodzi, więc trudno coś konkretnego powiedzieć.
Michał1982 [Usunięty]
Wysłany: 2012-07-27, 19:49
no cóż... żyliśmy razem prawie 14 lat od liceum. Ona jest moja pierwsza poważną miłością z resztą ja jej również. Iwona w swoim domu rodzinnym raczej była trzymana "krótko". Rodzice dbali o to żeby wracała o 21wszej zawsze do domu, zmieniło sie to wówczas kiedy zaczęliśmy ze sobą "chodzić" Jej rodzice zobaczyli że jestem wart ich córki i co raz to pozwalali nam na więcej. Wspólne wyjazdy, wspólne wakacje itd. Wszystko robiliśmy razem. Ja studiowałem zaocznie w związku z czym miałem pracę. Na początku zatrudniłem się jako przedstawiciel handlowy i jeździłem po połowie Polski i sprzedawałem towar. Często szczególnie na wakacje zabierałem w trasy ją ze sobą żeby być częściej razem. Tak bardzo się kochaliśmy. Do tej pory pamiętam wspaniałe chwile które razem przeżyliśmy... Potem były studia. Ona jest ode mnie 2 lata młodsza ma 28 wiosenek. Zaczęła studiować na Politechnice Wrocławskiej, lecz nieststy w wałbrzyskiej filli. Nieststy nie radziła sobie tam więc postanowiliśmy wspólnie że poświęci rok i przeniesie się na studia na uczelnię w której ja studiowałem. Myślałem wtedy że będziemy bliżej siebie, z reszta sam zaproponowałem jej kierunek który mogłaby studiować. I tak też się stało. wszystko toczyło się tak jak miało być, wynajęliśmy pokoje w akademiku. żyliśmy wspólnie. Często u niej bywałem i pomagałem jej w szkolnych sprawach, chociaż nie byłem prymusem. Pamiętam doskonale sytuację, kiedy zbliżał się termin oddania prac dyplomowych na tytuł magistra. Ile wtedy było płaczu że nie zdążymy bo jej promotor pokreślił jej całą stylistykę... Pamiętam jak zarywaliśmy razem noce by zdążyc na czas. Komputer nie dawał rady bo nie było jej stać na lepszy, po za tym ten na ktaórym pracowała jej oddałem... I udało się. Pamiętam jak biegłem ile sił w nogach aby zdążyc do dziekanatu z jej pracą. tak samo było z obroną inżyniera. Jak to wspominam to śmiać mi się chce bo wszystko skończyło się dobrze, Iwona obroniła się bardzo dobrze, wspólnie cieszyliśmy się z jej sukcesu, ja natomiast pracując zaniechałem nauki i nie obroniłem się... Do tej pory mam ukończone studia, lecz bez papieru ponieważ nie zdążyłem napisać pracy. Wspólnie stwierdziliśmy że skoro zarabiam, a ona ma wyzsze tytuły to jakoś nam się ułoży. Jeszcze w czasie studiów zmieniałem pracę kilkukrotnie, aż trafiłem na stanowisko projektanta mebli na wymiar. Pracowałem do godz 20 bo studio projektowe znajdowało się w galerii wnętrz otwartej do późna... Ale jeszcze wtedy moja żona chwaliła sie wszystkim że jej facet to projektant. do dziś pracuję w tym zawodzie zmieniając pracodawców chyba jeszcze 4 razy. Nieststy w tej branży nie można kończyć pracy o godz 15... My zawsze byliśmy rogaczami. Ja jestem Koziorożczem, a ona Baranem. Często się kłuciliśmy, ale zawsze razem wychodziliśmy z założenia że to tylko wzmacnia nasz związek. Pamietam jak podczas studiów jeszcze na 4 tym roku oświadczyłęm się jej. Zrobiłem to po ciężkiej kłótni. Za oststnie pieniądze kupiłem pierścionek zaręczynowy i ona powiedziała TAK. Byłem przeszczęśliwy!!! Po 11 latach związku postanowiliśmy zamieszkać razem. Najpierw było malutkie mieszkanie na tym samym osiedlu gdzie mamy swoje rodzinne domy. Pamiętam jak dziś jak namawialiśmy naszych rodziców na zezwolenie. Oczywiście byli przeciwni zamieszkaniu razem przed ślubem, ale my chcialiśmy się "dotrzeć". Pamiętam jak Iwona błagała z płaczem na twarzy moich rodziców, jak ich przekonywała do tego że jak nie spróbujemy żyć razem to się nie przekonamy jak to naprawdę jest. Pamiętam jak mówiła: Jeśli będzie bieda to będzie nasza bieda i sami nauczymy się jak przez nią przejść". Nasi rodzice po prostu bali się że sobie nie poradzimy z opłatami, zyciem itd... Ale stało się. Zamieszkaliśmy razem. Poczuliśmy wolność, niezalezność i ogromne uczucie które tylko scementowało nasz związek. Nieststy proza życia pokazała że nie jest tak kolorowo. Iwona studiując dziennie nie miała możliwości wcześniej zdobyć doświadczenia w jakiejkolwiek dziedzinie pracy. Szukaliśmy jej stanowiska przez prawie rok. Do tej pory przez te lata ja byłem osobą która łożyła na nasz związek. Stało się tak, że z braku "laku" Iwona zatrudniła się w sklepie odziezowym na pasażu Tesco. Pracowała tam bodaj 2 lata... Przez ten czas zdobyła stanowisko zastępcy kierownika, ale czuła że przecież nie po to kończyła studia żeby grzebać się w ciuchach. W tym czasie kiedy mieszkaliśmy razem bywały między nami różne rozterki i kłótnie. Iwona przez swoją "domową" przeszłość była typem domatora. Nie lubiała chodzić do barów ani spotykać się ze znajomymi, bo tak naprawdę ich nie miała... Dawne koleżanki ze studiów poszły w swoją stronę i słuch o nich zaginął. Następne jej znajome pojawiły się w jej pierwszej pracy. No cóż... Iwona była tam najbardziej wykształcona i najstarsza, więc imponowała w jakiś sposób swoim koleżankom. Ja natomiast zawsze wszędzie ją zapraszałem, zawsze chciałem wszędzie iść z nią, ale ona nie chciała bo nie lubiała, więc chodziłem sam... Oczywiście się jej to nie podobało, powiedziała mi że moje słowa i sposób w jaki się jej oświadczyłem był poniżej krytyki... Postanowiłem w takim razie oświadczyć się ponownie!!!!! kupiłem drugi pierscionek 40 róż uklęknąłem i ze łzami w oczach wyznałem jej swoją miłość... Wszystko wróciło do normy. Potem zmieniliśmy mieszkanie na troszkę większe, a Iwona zmieniła pracę na lepszą. W tym momencie pracuje w biurze i całkiem nieźle zarabia. mieszkanie zmieniliśmy jeszcze przed ślubem i pamiętam jak wracałem z kolegami z baru, kiedy nas napadnięto... Miałem rozbitą głowę straciłem przytomność. Do tej pory nie pamietam jak doszedłem do domu. Pamiętam tylko jak do niej zadzwoniłem żeby po mnie wyjechała bo fatalnie się czuję. Od tamtej pory, a mijają już 2 lata nigdzie do żadnego baru już nie wyszedłem. Bo jej to biecałem. Obiecałem sobie że koniec z tym i tego się trzymałem. Od tego momentu zaczęły się nasze problemy, a przynajmniej ja to tak widzę. Ponieważ moja żona twierdzi że to był proces postepujący i że od dawna mi nie ufała. Ona jest dość specyficzną osobą. Zawsze jak osiągnie jakiś sukces dostaje skrzydeł... Tak było kiedyś gdy zdała maturę. Wtedy też się ode mnie odsunęła i zaczęła się spotykać z chłopakiem z jej dawnej szkoły. Nie trwało to jednak długo i wróciliśmy do siebie. Teraz kiedy dostała nową pracę, poczuła że jest niezależna sama dla siebie. Może sama się utrzymać, sama może o sobie decydować. A ja jestem typem kombinatora. Mam prace taką jaką mam. I to poza miastem. W jedną stronę mam 50 km. Zawsze dojeżdżałem do pracy samochodem, co przyznaję nie było rozsądne bo przepalałem w ten sposób prawie 1000 zł miesięcznie, ale chciałem być szybciej w domu. teraz dojeżdżam autobusem i widzę że mogę być nawet o tej samej porze z powrotem.... Cóż, człowiek uczy się na błędach, ale to że nie było mnie w domu był jednym z powodów jej odejścia. następna sprawa o którą mnie wini to fakt, że całe dnie i wieczory wolne spędzałem w garażu jej ojca. To była moja pasja. Kupowałem lekko uderzone samochody i sprzedawałem z zyskiem, bo chciałem nam zapewnić godny byt, oraz wkład własny do kredytu, bo planowaliśmy wspólne M. do tego jeszcze doszedł mój brak zaangażowania w sprawy domowe. Co prawda czasem cos ugotowałem bo bardzo chwaliła sobie moje sphagetti, co weekend witałem ją w łóżku gorąca kawą z mlekiem, ale to nie wystarczyło do tego abym był godnym mężem... Jeśli chodzi o sprawy intymne.... No cóz... Iwona nie należała do osób które bardzo chętnie podchodziły do tych spraw. Oczywiście to rozumiałem, są ludzie którzy to lubią a są którzy lubią to mniej. Wtedy się od siebie oddaliliśmy na dobre. Zacząłem przesiadywać nocami przed telewizorem, albo na internecie, czasem nawet do 2-3 w nocy. wiedziałem że jak się położę z nią spać to powie mi: "jesteś aż tak zmęczony czy przyszedłeś tylko po jedno??". Ona wstawała wcześnie rano do pracy, o godz 6. Ja natomiast spokojnie 2h później. Po prostu od zawsze byłem nocnym Markiem... Wszystko poskładało się do jednego worka, az worek pękł... Dużo by mówić jeszcze o tym jak wyglądało nasze życie, dużo by mówic o tym co ja dla niej zrobiłem. Fakt jest taki, że nawaliłem. Nawaliłem na całej linii i nie wiem czy mogę coś jeszcze zrobić. Dzisiaj napisałem jej list, który włożyłem do jej skrzynki. Mam nadzieję że go przeczyta, ale wątpię żeby to coś dało... Napisałem w nim słowa naszej małżeńskiej przysięgi i błagałem o wybaczenie. Czy ktoś z was panowie był w podobnej sytuacji?? Czy taki szmat czasu da się wymazać z pamięci kobiety?? Czy ona faktycznie już mnie nie kocha??
Ostatnio zmieniony przez Michał1982 2012-07-27, 20:11, w całości zmieniany 1 raz
aniołek25 [Usunięty]
Wysłany: 2012-07-27, 19:59
Wątpię żeby taka miłość mogła tak po prostu wyparować. Zaufaj Panu Bogu. Oddaj się modlitwie np o uzdrowienie małżeństwa. Pozdrawiam
Michał1982 [Usunięty]
Wysłany: 2012-07-27, 20:11
dziękuję za wsparcie, modlitwę odmawiałem już wiele razy....
hi554 [Usunięty]
Wysłany: 2012-07-27, 20:18
Witaj,
sądzę, że jeśli między wami nie stają osoby trzecie to jest duża szansa na ponowne jej rozkochanie..tylko trzeba sposobu i cierpliwości..jeśli między dwojgiem ludzi była szczera miłość to moim zdaniem ona nie wygasa..może bardzo przygasnąć ale nigdy nie zgaśnie do końca..ja jestem tu nowa i mam inną sytuację może dużo Ci nie pomogę, sama się dopiero uczę ale myślę, że ludzie, którzy się tu znajdują pocieszą Cię :) mają taką jakąś uspokajającą moc..:) tyle co ja zdążyłam zakodować przez ostatnie parę dni: nie gódź się na rozwód, nie narzucaj się(mi z tym opornie idzie :) ), zajmij się sobą i powierz wszystko Bogu..
..doskonale rozumiem Twoje rozgoryczenie, ciężko pogodzić się ze stratą osoby, którą się kocha ale pomyśl, że może obecna sytuacja zaistniała w konkretnym celu..może to jest zły dobrego początek..:)
nie wiem jak stoisz z wiarą..mi pomogły 2 filmy: "Spotkanie", na który trafiłam przypadkiem i "Fireproof", który idealnie pasuje do Twojej sytuacji..
..polecono mi prośby o wsparcie do Św Rity patronki spraw beznadziejnych..modlitwy za męża i małżeństwo..może i Tobie też pomogą:)
3maj się :)
Michał1982 [Usunięty]
Wysłany: 2012-07-27, 20:21
co chcesz powiedzieć przez nie godzenie się na rozwód?? Przecież to ją jeszcze bardziej rozjuszy..... Do tego jeszcze dziś powiedziała mi że już za mną nie tęskni i że juz mnie nei kocha!!!!!!!!!!
AdrianQ7 [Usunięty]
Wysłany: 2012-07-27, 20:49
No więc chodziło mi gł. o to byś opisał, dlaczego żona odchodzi, o co ona Cię wini i co ty widzisz ze swej strony nie tak, nie musiałeś opowiadać życia, ale ok :))
Z tego co piszesz wynika, że nie ma jakiejś konkretnej wielkiej twojej winy, która zraniła śmiertelnie żonę i której nie może Ci wybaczyć (tak?). Raczej żona obwinianiem Ciebie chce usprawiedliwić swoje odejście. Jeśli uważasz że tak jest - to przestań ją przepraszać. Przepraszając ciągle i błagając o wybaczenie (czego??? - że chciałeś zarobić na was???), utwierdzasz ją w przekonaniu, że faktycznie ty wszystko nawaliłeś i ona ma prawo Cię zostawić - nie ma prawa.
My zawsze byliśmy rogaczami. Ja jestem Koziorożczem, a ona Baranem. Często się kłuciliśmy, ale zawsze razem wychodziliśmy z założenia że to tylko wzmacnia nasz związek. Ty naprawdę przywiązujesz wagę do znaków zodiaku? Wiesz, ze poza tym, ze to jest głupie, pierwotne, to jest to też antychrześcijańskie, jest grzechem?
Jeśli ją kochasz i chcesz zrobić porządek w swoim życiu i małżeństwie, to nie gódź się na rozwód. Poczytaj forum i stronę Sychar - pisałem - tam znajdziesz uzasadnienie dlaczego... oraz świadectwa osób, które się zeszły z powrotem tylko dzięki tej decyzji o wierności przysiędze małż. mimo sprzeciwu małżonka.
Przygotuj się do spowiedzi - z całego życia. Weź z internetu jakiś dobry rachunek sumienia i przygotuj sie, potem spowiedź. Od tego trzeba zacząć. Potem droga wiary i modlitwy. Czytaj to forum, tu też będziemy Cię wspierać. Bo może być ciężko: żona odejdzie, zezłości sie że nie zgadzasz sie na rozwód (nie możesz się zgodzić), może ktoś jej się podoba - ale TY musisz być mocny i walczyć o wasze małżeństwo.
modlitwę odmawiałem już wiele razy.... Modlitwa to jak jedzenie - liczysz ile razy jadłeś w życiu? Módl się teraz jak najwięcej.
Wiem, ze Ci ciężko, bo kochasz żonę, nie wyobrażasz sobie życia bez niej, ranią Cię jej słowa o braku miłości. Nie przejmuj sie słowami kobiet, to Ty masz ją kochać i zawalczyć (ona wtedy pokocha). Ale nie pisaniem rozpaczliwych listów (pogarszasz sprawę), a swą wiarą, nadzieją i miłością, swą stanowczością, że mimo jej postawy i zagubienia, ty będziesz działał na rzecz małż.: zmieniał się, dojrzewał do tego sakramentu i żył dla Boga.
Michał1982 [Usunięty]
Wysłany: 2012-07-27, 20:50
i o jakim sposobie HI mówisz??
hi554 [Usunięty]
Wysłany: 2012-07-27, 20:56
dając zgodę na rozwód łamiesz przysięgę, sam czynisz grzech a i jej otwierasz furtkę do życia w grzechu(będzie czuła się wolna i zacznie życie z kimś innym a Ty jej to ułatwisz)..jeśli będziecie dalej małżeństwem to zawsze będzie jakaś szansa pogodzenia się :) a tak to spalisz most..w sumie co masz do stracenia..i tak, jest na Ciebie zła..wchodzeniem w.....nic nie zyskasz..i kota można zagłaskać na śmierć :) ja tak zrobiłam:(
nie chcę Ci źle doradzać...sama się dopiero uczę..może mnie ktoś poprawi
módl się do Boga o jej nawrócenie, do jej Anioła Stróża żeby chronił ją przed złymi myślami..modlitwy mają naprawdę wielką moc..a powierzenie wszystkiego Bogu naprawdę daje ulgę..wiesz, że nie jesteś z tym wszystkim sam..
a tak z takich porad świeckich..musisz jej zaimponować..przede wszystkim zadbać o siebie..ludzie sami lgną do osób, które promienieją..mi to wszyscy radzą, staram się ale przez ciążę czuję, że mam ograniczone możliwości i czuję się na tym polu skreślona..i to mnie dobija..Ty możesz dużo..pokaż, że jesteś jakiś (a nie jak flaki z olejem), że jesteś wartościową osobą..kobietę trzeba sobą zainteresować..znasz żonę długo więc powinieneś wiedzieć jaki jest na nią sposób..ja sposób na męża znam ale póki co nie mogę go wprowadzić w życie z pewnych względów :(
jak będziesz siedział zapłakany z miną zbitego psa to będzie działało tylko na Twoją niekorzyść
Michał1982 [Usunięty]
Wysłany: 2012-07-27, 20:58
AdrianQ7, dziękuję Ci, Widzisz, wiele osób mówi mi że nie ma konkretnego powodu dla którego ona chce się rozwieźć (nawet nie wiem jak to się pisze). Moja mama była u niej. Wyobraźcie sobie że Iwona mówi do niej już na Pani a nie MAMO!!!!! Ja z jej rodzicami mam bardzo dobry kontakt. Oczywiście nie narzucam się bo wiem ile nerwów to wszystkich kosztuje. Zawsze ich szanowałem i szanuję i będę szanował, a ona chce żebym się nie kontaktował z jej rodziną i nie sposkował z jej plecami z jej mamą. Tylko że zarówno ja jak i jej mama przezywamy to tak traumatycznie że sam się nei poznaję... Ale AdrianQ7, powiedz mi, jeśli nie zgodzę się na rozwód to przecież z góry bede skazany na jeszcze większe cierpienie. To forum nie pozwala mi pisać słów jakie do mnie mówiła ale jej słownictwo do mnie jest wręcz makabryczne... Nie chcę nawet myśleć co będzie jeśli na sprawie sądowej powiem że się nei zgadzam na rozwód....
[ Dodano: 2012-07-27, 21:08 ] AdrianQ7, hi554, nie miałem pojęcia że spotkam tu tak zyczliwych ludzi.... aż się poryczałem....
hi554 [Usunięty]
Wysłany: 2012-07-27, 21:12
czemu na jeszcze wieksze cierpienie???
AdrianQ7 [Usunięty]
Wysłany: 2012-07-27, 21:12
Napisałem Ci, nie martw się jej słowami - wiesz jak żona na mnie przeklinała? i co? i nic z tego nie zostało... Nie przejmuj się słowami kobiety :).
Co do rozwodu - macie ślub sakramentalny, uświadom sobie (i żonie jak bedzie okazja) - że rozwód NIC NIE ZMIENIA - dalej JESTEŚCIE I ZAWSZE BĘDZIECIE MAŁŻEŃSTWEM. To z tego powodu nie możesz zgodzić się na rozwód - z perspektywy katolickiej to jest grzech, a z perspektywy faceta: to złamanie przysięgi (najważniejszej w życiu) - którą złożyłeś żonie.
Jeśli złamiesz najważniejszą przysięgę jej daną - jak ona będzie mogła kiedykolwiek Ci zaufać w mniejszych sprawach? Tak jej to możesz powiedzieć.
ps. A kobieta jest zmienną, więc gdy zmni decyzję , to co? - to też jej możesz powiedzieć, nie płacz, żartuj z nią
Ostatnio zmieniony przez AdrianQ7 2012-07-27, 21:15, w całości zmieniany 2 razy
Michał1982 [Usunięty]
Wysłany: 2012-07-27, 21:14
bo już sobie wyobrażam z jakim obrzydzeniem i wściekłością na mnie patrzy... Rozmawiałem z nią o tym. Chce wnieść pozew za porozumieniem stron żeby jak najszybciej się ode mnie uwolnić.... Boże co ja takiego zrobiłem.....
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
Zadaniem Stowarzyszenie Trudnych Małżeństw SYCHAR jest wspieranie rozwoju naszej Wspólnoty - powstających Ognisk Sycharowskich poprzez m.in. drukowanie materiałów, ulotek... Pomóż nam pomagać małżonkom, umacniać ich w wierności i nadziei! >>
„Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał!” (Łk 24,5-6) "To się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia" (1 P 2,20b) "Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33)
„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16,15)
To może być także Twoje zmartwychwstanie - zmartwychwstanie Twojego małżeństwa!
Jan Paweł II:
Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje „Westerplatte". Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie — jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić — dla siebie i dla innych.
Dla tych, którzy kochają - propozycja wzoru odpowiedzi na pozew rozwodowy
W odpowiedzi na pozew wnoszę o oddalenie powództwa w całości i nie rozwiązywanie małżeństwa stron przez rozwód.
UZASADNIENIE
Pomimo trudności jakie nasz związek przechodził i przechodzi uważam, że nadal można go uratować. Małżeństwa nie zawiera się na chwilę i nie zrywa w momencie, gdy dzieje się coś niedobrego. Pragnę nadmienić, iż w przyszłości nie zamierzam się już z nikim innym wiązać. Podjąłem (podjęłam) bowiem decyzję, że będę z żoną (mężem) na zawsze i dołożę wszelkich starań, aby nasze małżeństwo przetrwało. Scalenie związku jest możliwe nawet wtedy, gdy tych dobrych uczuć w nas nie ma. Lecz we mnie takie uczucia nadal są i bardzo kocham swoją żonę (męża), pomimo, iż w chwili obecnej nie łączy nas więź fizyczna. Jednak wyrażam pragnienie ratowania Naszego małżeństwa i gotowy (gotowa) jestem podjąć trud jaki się z tym wiąże. Uważam, że przy odrobinie dobrej woli możemy odbudować dobrą relację miłości.
Dobro mojej żony (męża) jest dla mnie po Bogu najważniejsze. Przed Bogiem to bowiem ślubowałem (ślubowałam).
Moim zdaniem każdy związek ma swoje trudności, a nieporozumienia jakie wydarzyły się między nami nie są powodem, aby przekreślić nasze małżeństwo i rozbijać naszą rodzinę. Myślę, że każdy rozwód negatywnie wpływa nie tylko na współmałżonków, ale także na ich rodziny, dzieci i krzywdzi niepotrzebnie wiele bliskich sobie osób. Oddziaływuje również negatywnie na inne małżeństwa.
Z moją (moim) żoną (mężem) znaliśmy się długo przed zawarciem naszego małżeństwa i uważam, że był to wystarczający czas na wzajemne poznanie się. Po razem przeżytych "X" latach (jako para, narzeczeni i małżonkowie) żona (mąż) jest dla mnie zbyt ważną osobą, aby przekreślić większość wspólnie spędzonych lat. Według mnie w naszym związku nie wygasły więzi emocjonalne i duchowe. Podkreślam, iż nadal kocham żonę (męża) i pomimo, że oddaliliśmy się od siebie, chcę uratować nasze małżeństwo. Osobiście wyrażam wolę i chęć naprawy naszych małżeńskich relacji, gdyż mam przekonanie, że każdy związek małżeński dotknięty poważnym kryzysem jest do uratowania.
Orzeczenie rozwodu spowodowałoby, że ucierpiałoby dobro wspólnych małoletnich dzieci stron oraz byłoby sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Dzieci potrzebują stabilnego emocjonalnego kontaktu z obojgiem rodziców oraz podejmowania przez obie strony wszelkich starań, by zaspokoić potrzeby rodziny. Rozwód grozi osłabieniem lub zerwaniem więzi emocjonalnej dzieci z rodzicem zamieszkującym poza rodziną. Rozwód stron wpłynie także niekorzystnie na ich rozwój intelektualny, społeczny, psychiczny i duchowy, obniży ich status materialny i będzie usankcjonowaniem niepoważnego traktowania instytucji rodziny.
Jestem katolikiem (katoliczką), osobą wierzącą. Moje przekonania religijne nie pozwalają mi wyrazić zgody na rozwód, gdyż jak mówi w punkcie 2384 Katechizm Kościoła Katolickiego: "Rozwód znieważa przymierze zbawcze, którego znakiem jest małżeństwo sakramentalne", natomiast Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego w punkcie 347 nazywa rozwód jednym z najcięższych grzechów, który godzi w sakrament małżeństwa.
Wysoki Sądzie, proszę o danie nam szansy na uratowanie naszego małżeństwa. Uważam, ze każda rodzina, w tym i nasza, na to zasługuje. Nie zmienię zdania w tej ważnej sprawie, bo wtedy będę niewiarygodny w każdej innej. Brak wyrażenia mojej zgody na rozwód nie wskazuje na to, iż kierują mną złe emocje tj. złość czy złośliwość. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie zmuszę żony (męża) do miłości. Rozumiem, że moja odmowa komplikuje sytuację, ale tak czuję, takie są moje przekonania religijne i to dyktuje mi serce.
Bardzo kocham moją (mojego) żonę (męża) i w związku z powyższym wnoszę jak na wstępie.
List Episkopatu Polski na święto św. Rodziny
Warto jeszcze raz podkreślić, że u podstaw każdej rodziny stoi małżeństwo. Chrześcijańskie patrzenie na małżeństwo w pełni uwzględnia wyjątkową naturę tej wspólnoty osób. Małżeństwo to związek mężczyzny i niewiasty, zawierany na całe ich życie, i z tej racji pełniący także określone zadania społeczne. Chrystus podkreślił, że mężczyzna opuszcza nawet ojca i matkę, aby złączyć się ze swoją żoną i być z nią przez całe życie jako jedno ciało (por. Mt 19,6). To samo dotyczy niewiasty. Naszym zadaniem jest nieustanne przypominanie, iż tylko tak rozumianą wspólnotę mężczyzny i niewiasty wolno nazywać małżeństwem. Żaden inny związek osób nie może być nawet przyrównywany do małżeństwa. Chrześcijanie decyzję o zawarciu małżeństwa wypowiadają wobec Boga i wobec Kościoła. Tak zawierany związek Chrystus czyni sakramentem, czyli tajemnicą uświęcenia małżonków, znakiem swojej obecności we wszystkich ich sprawach, a jednocześnie źródłem specjalnej łaski dla nich. Głębia duchowości chrześcijańskich małżonków powstaje właśnie we współpracy z łaską sakramentu małżeństwa. więcej >>
Wszechświat na miarę człowieka
Wszechświat jest ogromny. Żeby sobie uzmysłowić rozmiary wszechświata, załóżmy, że odległość Ziemia - Słońce to jeden milimetr. Wtedy najbliższa gwiazda znajduje się mniej więcej w odległości 300 metrów od Słońca. Do Słońca mamy jeden milimetr, a do najbliższej gwiazdy około 300 metrów. Słońce razem z całym otoczeniem gwiezdnym tworzy ogromny system zwany Droga Mleczną (galaktykę w kształcie ogromnego dysku). W naszej umownej skali ten ogromny dysk ma średnicę około 6 tysięcy kilometrów, czyli mniej więcej tak, jak stąd do Stanów Zjednoczonych. Światło zużywa na przebycie od jednego końca tego dysku do drugiego - około 100 tysięcy lat. W tym dysku mieści się około 100 miliardów gwiazd. To jest ogromny dysk! Jeszcze mniej więcej sto lat temu uważano, że to jest cały wszechświat. Okazało się, że tak wcale nie jest. Wszechświat jest znacznie, znacznie większy! Jeżeli te 6 tysięcy kilometrów znowu przeskalujemy, tym razem do jednego centymetra, to cały wszechświat, który potrafimy zaobserwować (w tej skali) jest kulą o średnicy 3 kilometrów. I w tym właśnie obszarze, jest około 100 miliardów galaktyk (czyli takich dużych systemów gwiezdnych, oczywiście różnych kształtów, różnych wielkości). To właśnie jest cały wszechświat, który potrafimy badać metodami fizycznymi, wykorzystując techniki astronomiczne. (Wszechświat na miarę człowieka >>>)
Musicie zawsze powstawać!
Możecie rozerwać swoje fotografie i zniszczyć prezenty. Możecie podeptać swoje szczęśliwe wspomnienia i próbować dzielić to, co było dla dwojga. Możecie przeklinać Kościół i Boga.
Ale Jego potęga nie może nic uczynić przeciw waszej wolności. Bo jeżeli dobrowolnie prosiliście Go, by zobowiązał się z wami... On nie może was "rozwieść".
To zbyt trudne? A kto powiedział, że łatwo być
człowiekiem wolnym i odpowiedzialnym. Miłość się staje Jest miłością w marszu, chlebem codziennym.
Nie jest umeblowana mieszkaniem, ale domem do zbudowania i utrzymania, a często do remontu. Nie jest triumfalnym "TAK", ale jest mnóstwem "tak", które wypełniają życie, pośród mnóstwa "nie".
Człowiek jest słaby, ma prawo zbłądzić! Ale musi zawsze powstawać i zawsze iść. I nie wolno mu odebrać życia, które ofiarował drugiemu; ono stało się nim.
Klasycznym tekstem biblijnym ukazującym w świetle wiary wartość i sens środków ubogich jest scena walki z Amalekitami. W czasie przejścia przez pustynię, w drodze do Ziemi Obiecanej, dochodzi do walki pomiędzy Izraelitami a kontrolującymi szlaki pustyni Amalekitami (zob. Wj 17, 8-13). Mojżesz to Boży człowiek, który wie, w jaki sposób może zapewnić swoim wojskom zwycięstwo. Gdyby był strategiem myślącym jedynie po ludzku, stanąłby sam na czele walczących, tak jak to zwykle bywa w strategii. Przecież swoją postawą na pewno by ich pociągał, tak byli wpatrzeni w niego. On zaś zrobił coś, co z punktu widzenia strategii wojskowej było absurdalne - wycofał się, zostawił wojsko pod wodzą swego zastępcy Jozuego, a sam odszedł na wzgórze, by tam się modlić. Wiedział on, człowiek Boży, człowiek modlitwy, kto decyduje o losach świata i o losach jego narodu. Stąd te wyciągnięte na szczycie wzgórza w geście wiary ramiona Mojżesza. Między nim a doliną, gdzie toczy się walka, jest ścisła łączność. Kiedy ręce mu mdleją, to jego wojsko cofa się. On wie, co to znaczy - Bóg chce, aby on wciąż wysilał się, by stale wyciągał ręce do Pana. Gdy ręce zupełnie drętwiały, towarzyszący Mojżeszowi Aaron i Chur podtrzymywali je. Przez cały więc dzień ten gest wyciągniętych do Pana rąk towarzyszył walce Izraelitów, a kiedy przyszedł wieczór, zwycięstwo było po ich stronie. To jednak nie Jozue zwyciężył, nie jego wojsko walczące na dole odniosło zwycięstwo - to tam, na wzgórzu, zwyciężył Mojżesz, zwyciężyła jego wiara.
Gdyby ta scena miała powtórzyć się w naszych czasach, wówczas uwaga dziennikarzy, kamery telewizyjne, światła reflektorów skierowane byłyby tam, gdzie Jozue walczy. Wydawałoby się nam, że to tam się wszystko decyduje. Kto z nas próbowałby patrzeć na samotnego, modlącego się gdzieś człowieka? A to ten samotny człowiek zwycięża, ponieważ Bóg zwycięża przez jego wiarę.
Wyciągnięte do góry ręce Mojżesza są symbolem, one mówią, że to Bóg rozstrzyga o wszystkim. - Ty tam jesteś, który rządzisz, od Ciebie wszystko zależy. Ludzkiej szansy może być śmiesznie mało, ale dla Ciebie, Boże, nie ma rzeczy niemożliwych. Gest wyciągniętych dłoni, tych mdlejących rąk, to gest wiary, to ubogi środek wyrażający szaleństwo wiary w nieskończoną moc i nieskończoną miłość Pana.
„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że ciebie nie opuszczę aż do śmierci" - to tekst przysięgi małżeńskiej wypowiadany bez żadnych warunków uzupełniających. Początek drogi. Niezapisana karta z podpisem: „aż do śmierci". A co, gdy pojawią się trudności, kryzys, zdrada?...
„Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, zadali Mu pyta-nie: «Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?» On im odpowiedział: «czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich mężczyzną i kobietą? Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i będą oboje jednym ciałem. A tak nie są już dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela»"(Mt 19, 3-5). Dwanaście lat temu nasilający się kryzys, którego skutkiem byt nowy związek mojego męża, separacja i rozwód, doprowadził do rozpadu moje małżeństwo. Porozumienie zostało zerwane. Zepchnięta na dalszy plan, wyeliminowana z życia, nigdy w swoim sercu nie przestałam być żoną mojego męża. Sytuacje, wobec których stawałam, zda-wały się przerastać moją wytrzymałość, odbierały nadzieję, niszczyły wszystko we mnie i wokół mnie. Widziałam, że w tych trudnych chwilach Bóg stawał przy mnie i mówił: „wystarczy ci mojej łaski", „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Był Tym, który uczył mnie, jak nieść krzyż zerwanej jedności, rozbitej rodziny, zdrady, zaparcia, odrzucenia, szyderstwa, cynizmu, własnej słabości, popełnionych grzechów i błędów. Podnosił, nawracał, przebaczał, uczyt przebaczać. Kochał. Akceptował. Prowadził. Nadawał swój sens wydarzeniom, które po ludzku zdawały się nie mieć sensu. Byt wierny przymierzu, które zawarł z nami przed laty przez sakrament małżeństwa. Teraz wiem, że małżeństwo chrześcijańskie jest czym innym niż małżeństwo naturalne. Jest wielką łaską, jest historią świętą, w którą angażuje się Pan Bóg. Jest wydarzeniem, które sprawia, „że mąż i żona połączeni przez sakrament to nie przypadkowe osoby, które się dobrały lub nie, lecz te, którym Bóg powiedział «tak», by się stały jednym ciałem, w drodze do zbawienia".
Ja tę nadzwyczajność małżeństwa sakramentalnego zaczęłam widzieć niestety późno, bo w momencie, gdy wszystko zaczęto się rozpadać. W naszym małżeństwie byliśmy najpierw my: mój mąż, dzieci, ja i wszystko inne. Potem Pan Bóg, taki na zasadzie pomóż, daj, zrób. Nie Ten, ku któremu zmierza wszystko. Nie Bóg, lecz bożek, który zapewnia pomyślność planom, spełnia oczekiwania, daje zdrowie, zabiera trudności... Bankructwo moich wyobrażeń o małżeństwie i rodzinie stało się dla mnie źródłem łaski, poprzez którą Bóg otwierał mi oczy. Pokazywał tę miłość, z którą On przyszedł na świat. Stawał przy mnie wyszydzony, opluty, odepchnięty, fałszywie osądzony, opuszczony, na drodze, której jedyną perspektywą była haniebna śmierć, I mówił: to jest droga łaski, przez którą przychodzi zbawienie i nowe życie, czy chcesz tak kochać? Swoją łaską Pan Bóg nigdy nie pozwolił mi zrezygnować z modlitwy za mojego męża i o jedność mojej rodziny, budowania w sobie postawy przebaczenia, pojednania i porozumienia, nigdy nie dał wyrazić zgody na rozwód i rozmyślne występowanie przeciwko mężowi. Zalegalizowanie nowego związku mojego męża postrzegam jako zalegalizowanie cudzołóstwa („A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę (...) a bierze inną popełnia cudzołóstwo, I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Mt,19.9)). I jako zaproszenie do gorliwszej modlitwy i głębszego zawierzenia. Nasza historia jest ciągle otwarta, ale wiem, że Pan Bóg nie powiedział w niej ostatniego Słowa. Jakie ono będzie i kiedy je wypowie, nie wiem, ale wierzę, że zostanie wypowiedziane dla mnie, mojego męża, naszych dzieci i wszystkich, których nasza historia dotknęła. Będzie ono Dobrą Nowiną dla każdego nas. Bo małżeństwo sakramentalne jest historią świętą, przymierzem, któremu Pan Bóg pozostaje wierny do końca.
"Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy" (Mk 9,23) "Nie bój się, wierz tylko!" (Mk 5,36)
Słowa Jezusa nie pozostawiają żadnych wątpliwości: "Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie" (J 6, 53). Ile tego życia będziemy mieli w sobie tu na ziemi, tyle i tylko tyle zabierzemy w świat wieczności. I na bardzo długo możemy znaleźć się w czyśćcu, aby dojść do pełni życia, do miary nieba.
Pamiętajmy jednak, że w Kościele nic nie jest magią. Jezus podczas swojego ziemskiego nauczania mówił:
- do kobiety kananejskiej:
«O niewiasto wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz!» (Mt 15,28)
- do kobiety, która prowadziła w mieście życie grzeszne:
«Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!» (Łk 7,37.50)
- do oczyszczonego z trądu Samarytanina:
«Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Łk 17,19)
- do kobiety cierpiącej na krwotok:
«Ufaj, córko! Twoja wiara cię ocaliła» (Mt 9,22)
- do niewidomego Bartymeusza:
«Idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Mk 10,52)
Modlitwa o odrodzenie małżeństwa
Panie, przedstawiam Ci nasze małżeństwo – mojego męża (moją żonę) i mnie. Dziękuję, że nas połączyłeś, że podarowałeś nas sobie nawzajem i umocniłeś nasz związek swoim sakramentem. Panie, w tej chwili nasze małżeństwo nie jest takie, jakim Ty chciałbyś je widzieć. Potrzebuje uzdrowienia. Jednak dla Ciebie, który kochasz nas oboje, nie ma rzeczy niemożliwych. Dlatego proszę Cię:
- o dar szczerej rozmowy,
- o „przemycie oczu”, abyśmy spojrzeli na siebie oczami Twojej miłości, która „nie pamięta złego” i „we wszystkim pokłada nadzieję”,
- o odkrycie – pośród mnóstwa różnic – tego dobra, które nas łączy, wokół którego można coś zbudować (zgodnie z radą Apostoła: zło dobrem zwyciężaj),
- o wyjaśnienie i wybaczenie dawnych urazów, o uzdrowienie ran i wszystkiego, co chore, o uwolnienie od nałogów i złych nawyków.
Niech w naszym małżeństwie wypełni się wola Twoja.
Niech nasza relacja odrodzi się i ożywi, przynosząc owoce nam samym oraz wszystkim wokół. Ufam Tobie, Jezu, i już teraz dziękuję Ci za wszystko, co dla nas uczynisz. Uwielbiam Cię w sercu i błogosławię w całym moim życiu. Amen..
Święty Józefie, sprawiedliwy mężu i ojcze, który z takim oddaniem opiekowałeś się Jezusem i Maryją – wstaw się za nami. Zaopiekuj się naszym małżeństwem. Powierzam Ci również inne małżeństwa, szczególnie te, które przeżywają jakieś trudności. Proszę – módl się za nami wszystkimi! Amen!
Modlitwa o siedem Darów Ducha Świętego
Duchu Święty, Ty nas uświęcasz, wspomagając w pracy nad sobą. Ty nas pocieszasz wspierając, gdy jesteśmy słabi i bezradni. Proszę Cię o Twoje dary:
1. Proszę o dar mądrości, bym poznał i umiłował Prawdę wiekuistą, ktorą jesteś Ty, moj Boże.
2. Proszę o dar rozumu, abym na ile mój umysł może pojąć, zrozumiał prawdy wiary.
3. Proszę o dar umiejętności, abym patrząc na świat, dostrzegał w nim dzieło Twojej dobroci i mądrości i abym nie łudził się, że rzeczy stworzone mogą zaspokoić wszystkie moje pragnienia.
4. Proszę o dar rady na chwile trudne, gdy nie będę wiedział jak postąpić.
5. Proszę o dar męstwa na czas szczególnych trudności i pokus.
6. Proszę o dar pobożności, abym chętnie obcował z Tobą w modlitwie, abym patrzył na ludzi jako na braci, a na Kościół jako miejsce Twojego działania.
7. Na koniec proszę o dar bojaźni Bożej, bym lękał się grzechu, który obraża Ciebie, Boga po trzykroć Świętego. Amen.
Akt poświęcenia się Niepokalanemu Sercu Maryi
Obieram Cię dziś, Maryjo, w obliczu całego dworu niebieskiego, na moją Matkę i Panią. Z całym oddaniem i miłością powierzam i poświęcam Tobie moje ciało i moją duszę, wszystkie moje dobra wewnętrzne i zewnętrzne, a także zasługi moich dobrych uczynków przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Tobie zostawiam całkowite i pełne prawo dysponowania mną jak niewolnikiem oraz wszystkim, co do mnie należy, bez zastrzeżeń, według Twojego upodobania, na większą chwałę Bożą teraz i na wieki. Amen.