Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Dzisiaj była Ewangelia w drodze do Emaus... skończyła się tym, że uczniowie poznali Chrystusa, poznali że Chrystus zmartwychwstał, że dla Niego każdy z nas jest ważny.
Ewangelia o drodze uczniów do Emaus to niesamowity tekst, bardzo głęboki.
A może Ty jesteś na drodze do Emaus?
„oto dwaj uczniowie Jezusa tego samego dnia, w pierwszy dzień tygodnia”. Co to znaczy „tego samego dnia”? Po co to jest powiedziane? Ten sam dzień to dzień zmartwychwstania. Grób jest już pusty, Chrystus już wyszedł, a oni tego samego dnia odchodzą od tego grobu... odchodzą od Jerozolimy... To jest nieprawdopodobna tragedia, to jest najważniejszy dzień w historii świata, dzień, na który prorocy przygotowywali Izraela setki lat, dzień zwycięstwa, bramy Nieba otwarte, piekło pokonane... Jezus ich na to przygotowywał, oni mieli to głosić. To było ich powołanie życiowe, a oni w tym dniu, właśnie od tego odchodzą, uciekają.
Taka historia: pewien pan młody ma ślub. I na weselu pewna kobieta zawróciła mu w głowie. Taka „odstawiona” i tak go kokietowała, że jak on wypił parę kieliszków, to „coś mu odbiło”. Zapragnął jej... żona nieważna, wesele nieważne, on cały czas patrzył po sali, gdzie ona jest. Nawet przestraszył się, ze ktoś to spostrzeże – w dniu ślubu, odchodził od tego ślubu. Był to dzień wymarzony, a on tego dnia nie widział!
Tego samego dnia, kiedy Chrystus zwyciężył śmierć, uczniowie odchodzą! I dokąd idą? 60 stadiów – to jest 11 km, mają konkretny cel – Emaus. Co to jest Emaus? Wioska. ... Prypki Dolne, to jednak nie jest Paryż... Oni idą z Jerozolimy, miasta Bożego, na wieś... Odchodzą z miasta, które jest w tym dniu w centrum świata.
My też tak robimy... jak ciepło zaczyna się, wyjeżdżamy na wieś, np. na działki, obkładamy ciepłym nawozem ogórki, żeby sobie weki na zimę porobić, a frekwencja w kościołach spada. na jesień wracamy.
Można stracić wiarę wobec tragedii, jak np. umrze dziecko. Ale najgorzej jak zostawiamy Boga dla... czego? Dla takiego byle czego. To jest dramat.
Na mszy świętej też można „skoczyć” do Emaus: „kupiłem ten smalec? czy nie kupiłem? skoczę może do Castoramy...”. Nikt nie widzi! Na ostatniej wieczerzy też był szatan, który kusił...
„Szli we dwóch”. My też często odchodzimy we dwóch.
Żyją sobie chłopak i dziewczyna, blisko Jerozolimy. I poznali się, po czym ... razem zaczynają iść prosto do Emaus... Żeby odejść od Boga często potrzebujemy wspólnika. Np.: oto w biurze przychodzi nowa pani do pracy. „I nic się nie dzieje! Proszę księdza, nawet jej palcem nie dotknąłem! Jak ona przyszła to ja tylko zmieniłem perfumy na lepsze. Ona powiedziała: „Interesujesz się motorami? To może mi coś opowiesz o tych motorach?”
- Matko Najświętsza, to moja żona przez 15 lat nie zapytała mnie ani razu o moje hobby! A ta nawet powiedziała, że książkę przeczyta, bo bardzo zainteresowała się motorami. Ale proszę księdza! Ja jej nie dotknąłem i ona mnie też nie dotknęła! Tylko rzeczywiście w domu coraz częściej zacząłem do żony mówić: „aj ty to ciemna jesteś! ciemna masa z ciebie koleżanko!”. A do dzieci coraz częściej zacząłem mówić: „przestańcie mnie wnerwiać, tylko wrzeszczycie!”.
To może być na tej płaszczyźnie: woda kolońska, zainteresowania faceta motorami czy piłką nożną. I małżeństwo może zacząć się rozpadać. Tylko trzeba znaleźć sobie kogoś takiego, z kim pójdę do Emaus. Ile kobiet znalazło sobie nową przyjaciółkę i słuchać jej poglądów na temat małżeństwa, rodziny, facetów, Kościoła... i dziwnie zaczęło się dziać w małżeństwie. Uważajmy na naszych przyjaciół i pytajmy czy ja jestem jego/jej przyjacielem czy ja nim/nią manipuluję?
„Rozmawiali o wszystkim co się wydarzyło”. Odchodzą od Chrystusa ale rozmawiają o krzyżu, o naukach, o przypowieściach, o sądzie, o Piłacie...
„Gdy tak rozmawiali i rozprawiali” – można być specjalistą od spraw kościelnych w swoim środowisku, można uwielbiać tematy kościelne, można z przyjaciółmi toczyć rozmowy na temat Eldredge’a, Gruena, Wyszyńskiego, Jana Pawła II. Można być księdzem i mieć głowę zanurzoną w teologii... i można odchodzić od Jerozolimy!
„Jezus przybliżył się do nich, lecz oni oczy mieli na uwięzi (lecz wzrok mieli przybity do ziemi)” – np. w problemach małżeńskich często zwracamy uwagę na to co matka, syn, teściowa powiedzieli, córka źle się zachowuje, syn nie zdał do następnej klasy. W tej całej historii nie ma Pana Boga. Wzrok przybity do ziemi... Wielu ludzi chodzi do kościoła, są bardzo religijni, a wzrok mają przybity do ziemi. Np. w duszpasterstwie akademickim nie jest tajemnicą ile dziewczyn ma przybity wzrok do problemu: „jak znaleźć faceta”. To jest nieprawdopodobne!
Np.: Rozmawiałem ostatnio z jedną panią wiek około 40 lat i mówię: proszę pani, trzeba się liczyć z tym, że raczej pani już nie założy rodziny. I ona zaczęła płakać... Dopóki rozmawialiśmy o bogu, o grzechu, to było smutno, ale jak dotknęliśmy tego tematu, to łzy poleciały... Zacząłem mówić: „wie pani, może zdarzy się jakiś samotny, biały żagiel...”. Ale może trzeba przestawić to życie? Być panną i przeżyć to życie jako panna najlepiej jak można. My panowie mamy inne... dla nas często jest najważniejsze, żeby nie podpaść otoczeniu, żeby mnie nie przestali lubić, szanować, żeby nie być wyklętym. To już często zaczyna się na podwórku: żeby tylko kumple mnie nie wyśmiali, żeby tylko nie strzelić jakiejś gafy. „Prawdziwy mężczyzna nie boi się być nielubianym” (Medinger). Nie lubią cię? Byle byś był uczciwy i Boży, a to że cię nie lubią to już ich problem. Wielu panów traci równowagę życiową, kiedy zaczynają być nielubiani. Gdy ktoś im udowodni, że nie mieli racji. Nie bój się, że się pomyliłeś i nie miałeś racji! Świat się dla ciebie nie wali!
„Jezus przybliżył się do nich, lecz oczy mieli na uwięzi tak, że Go nie poznali” – znowu mamy wątek, że ktoś nie rozpoznaje zmartwychwstałego.
Znam od lat pewnego pana, sympatycznego, jowialnego, buzia okrągła jak księżyc w pełni... Jak się spotykamy to zawsze opowiada jakiś kawał. Przed świętami spotkanie, jest jakiś obcy człowiek w towarzystwie, przyglądam mu się i nie poznaję, nie znam go. Pytam: - Kto to jest? – To ten pan. – Jak to ten pan? – Nowotwór. Pół żołądka mu wycięli, jelit dużo. Patrzyłem na tego mężczyznę i mój system poznawczy wariował, bo ja go nie znałem, ale znałem. Był zupełnie inny. Jak zaczął mówić, to wiem, że to jest on, ale na ulicy bym go w ogóle nie poznał.
Z Chrystusem było podobnie.
Jezusa rozpoznaje się miłością. Jezusa rozpoznaje się gdy się za nim tęskni. Kiedy się go pragnie, kiedy się go chce. O tym decyduje głębia serca, a nie deklaracja naszego umysłu.
Być może ktoś z nas jest przerażony, zdruzgotany własną grzesznością, a takich osób jest wiele. I pytanie: - Czy Bóg mnie nie odtrąci? – Nie odtrąci, sam się możesz odtrącić.
Oni idą w złą stronę, a Jezus idzie razem z nimi! Kiedy kłamiesz, brniesz w kłamstwo, grzech i idziesz tam, to Chrystus idzie z Tobą!!!
„A oni zatrzymali się smutni”
Smutek zawsze nam pokazuje, że odchodzimy od Chrystusa. Pytał Bóg Kaina: „dlaczego jesteś smutny? Gdybyś żył dobrze, Twoja twarz byłaby pogodna”.
Jezus zadaje uczniom pytanie o smutek i próbuje ich zatrzymać na tej drodze, kiedy oni idą w złym kierunku.
Zadaj sobie pytanie o własny smutek, ale na początku odrzuć odpowiedzi: „jestem smutny, bo... mąż..., bo żona..., bo sąsiadka..., bo Polska..., bo politycy...”. NIE! Jestem smutny, bo coś jest we mnie nie tak! Kain nie zatrzymał się nad pytaniem o swój smutek i zabił brata.
Pan Bóg chce nas zatrzymać pytaniem o nasz smutek. Oni są smutni bo spotkali Chrystusa, ale w ich mniemaniu On ich rozczarował i oni odchodzą.
Zapytajmy się brutalnie o nasz smutek i o jego powody, przyczyny.
Oni chcieli chrześcijaństwa bez krzyża. Oni chcieli tak jak Piotr: „Panie niech to na Ciebie nie przyjdzie. Po co Ci ten krzyż? Triumfuj! Zwyciężaj!”
Albo ten młodzieniec co przyszedł do Jezusa: „Co mam zrobić, aby się zbawić?” „–Zostaw wszystko co masz. – Odszedł smutny, bo miał dóbr wiele.”
My chcemy chrześcijaństwa, życia wiecznego, pomocy, ale nie chcemy nic stracić. Chcemy chrześcijaństwa bez krzyża.
Nazwijmy rzeczy po imieniu... „Nieśmiały” – w Piśmie Świętym nikt nie jest nigdy określony terminem „nieśmiały”. A jak mówi Pismo Święte? „Tchórz”. A przeznaczenie dla tchórzy: Ap 21, 8: [znajdźcie sobie hyhy].
„Mamy duszpasterstwa zfeminizowane. Setki dziewczyn. A wielkie zgromadzenia zakonne mają w Polsce w nowicjatach po jednej – dwie siostry, a czasem ani jednej. Dlaczego? Bo klasztor to jest krzyż: tam się o 5.00 wstaje. I mamy mnóstwo stęsknionych za romantyczną miłością dziewczyn, a klasztory pustoszeją. Dziewczyny, kobiety z natury są pobożne. Dlaczego w Polsce mamy taki kryzys powołań do życia zakonnego? Być może propagujemy w Polsce chrześcijaństwo bez krzyża?
Pierwsze pytanie w wywiadzie do kardynała Dziwisza:
- księże kardynale, na czym była oparta świętość papieża Jana Pawła II?
- na wielkiej dyscyplinie wewnętrznej!
Kardynał Wyszyński, jak go internowano, to pierwsze co zrobił – napisał sobie plan dnia i przybił go na drzwiach: wstanie, pobudka, rozmyślanie, toaleta...
Dlaczego chodzimy smutni? Może żeśmy coś wypreparowali? Wielu z nas jest smutnych. To jest dowód, że idziemy do Emaus... „oni zatrzymali się smutni”.
Jezus próbuje zatrzymać nas pytaniami, np. „Judaszu, po coś tu przyszedł?”.
Pytanie o smutek może być wyzwoleniem... „a oni się zatrzymali”. I powiedzieli tak: „Ty jesteś chyba jedynym w Jerozolimie, który nie wie co się wydarzyło”. Piękny przykład pychy. On, który z grobu wyszedł, który jest Bogiem Wszechmogącym.
Czy słyszycie ten głos? „Kościół to jest jedyny, który nie wie o co chodzi w życiu, że sprzeciwia się zapłodnieniu in vitro”... szwedzki komitet Nobla pochwalił... naukowcy chwalą... aktorzy chwalą... dziennikarze chwalą... Kurczę, jeden Kościół nie wie, o co tu chodzi. „Wszyscy się zgadzają, żebym mieszkała z chłopakiem przed ślubem, matka moja się zgadza; babcia mówi: „bylibyście tam nie narozrabiali”.... Jeden Kościół nie kuma... Jeden, jedyny...
Kościół nie kuma? Czy my jesteśmy pyszni, zarozumiali i głupi???
A propos mieszkania przed ślubem. Młodzi studenci I roku, 19 lat postanowili, że zamieszkają razem. Wersja oficjalna: „taniej się płaci”.
- jak wy żyjecie?
- no, jakoś żyjemy proszę księdza,
- no a taki problem techniczny: sprzątanie?
- a to się dzielimy; w sobotę ja sprzątam to, a ona tamto...
- a zakupy?
- też mamy podział: ja przyniosę coś, a ona coś upichci
- a pieniądze?
- aaa, mamy wspólną kasę... umówione warunki: ja dokładam tyle, a ona tyle...
i pytanie do chłopaka – czy Ty się czujesz mężem?
- gdzie tam, proszę księdza, ja mam 19 lat! młody chłopak jestem...
a do dziewczyny: czy Ty się czujesz żoną?
- nie... też mam 19 lat; gdzie tam jeszcze do małżeństwa...
- Skoro nie czujesz się mężem, skoro nie czujesz się żoną, dlaczego żyjecie jak mąż z żoną?
To tak jakby do zakrystii wpadł przed 15.00 jakiś pan i zapytał: „proszę księdza? mogę sobie trochę pospowiadać? Konfesjonał wolny, a ja trochę się znam, bo psychologię studiuję! I będę pilnie słuchał!
- a czy Pan się czuje księdzem?
- nie... Wojtek jestem! Trzeci rok psychologii.... Ale jak mi ksiądz da tę fioletową... no... tę szarfę fioletową, to ja mogę nawet z tą szarfą siedzieć!
Czemu służy mieszkanie razem przed ślubem? Służy skutecznemu rozdwajaniu jaźni: nie czuję się mężem, a żyję jak mąż. Czuję się kimś innym, a robię coś innego. Czytaj: „po ślubie, mam żonę, ale mogę żyć jeszcze jako playboy, nie?!”
„Mam już żonę i dzieci. Powinienem czuć się mężem, ojcem... Ale mogę być jeszcze taki bawidamek... na imprezie mogę trochę popodrywać dziewczyny, nie?!”
Nie dziwcie się, że jak przejdziecie taką szkołę rozdwajania jaźni, to potem może się coś w życiu niedobrego stać. Kościół wie, co mówi.
Pismo Święte mówi: „Jeden jest wasz Pan i nauczyciel: Jezus Chrystus”.
Kiedy uczniowie mówią: „Ty jesteś jedynym, który nie wie, co tam się stało”, to On ich pokornie pyta: „a co tam się stało?” Jezus chce, żeby oni się wypowiedzieli. Bardzo często widzimy sens naszych myśli dopiero, gdy je wypowiemy. Dopóki nie wypowiem czegoś, nie wiem jaką to ma wartość.
Nieraz wydaje się nam, że mamy jakiś super pomysł, ale w miarę wypowiadania się tracimy to przekonanie. Ale dopóki nosimy w sobie ten pomysł, wydaje się genialny. Dopiero zauważamy rzeczywiście jak jest, gdy Jezus powie: „no, wypowiedz się”.
Wielu ludzi uważa się za mędrców dlatego, że nigdy przed nikim swojej mądrości nie wypowiedzieli. Często myślisz: ale mam super genialny pomysł! No to zaproś pięciu kolegów i powiedz im ten pomysł. Często okazuje się, że po wypowiedzeniu tego pomysłu „schodzi z niego powietrze”. Wielu ludzi myśli, że są genialni, bo o swoich myślach, pomysłach nigdy z nikim nie rozmawiali. Dopóki coś jest we mnie schowane, wydaje mi się, że to jest genialne.
Dlatego Jezus prosi, by uczniowie powiedzieli o swoich przemyśleniach. I oni opowiadają, im jest żal... ale nie Chrystusa, tylko tego, że się zawiedli... Oni myśleli tak: „Jezu, Ty sobie buduj to Królestwo Boże, realizuj sobie te Królestwo Boże, ale my mamy parę spraw do Ciebie: zdrowie, żona, mąż, kariera, dom, niska samoocena, niepowodzenie, lęki, powołanie”. A On właśnie tych paru spraw nie załatwił...
I teraz zaczyna się jeszcze ciekawiej:
- nadto niektóre z niewiast przeraziły nas!
- czym się przeraziły?
- były rano u grobu i nie znalazły ciała, wróciły i mówiły, że miały widzenie aniołów, którzy zapewniają, że On żyje; poszli niektórzy z naszych do grobu i zastali wszystko jak kobiety opowiadały, ale Jego nie widzieli
Wiecie przed czym oni uciekają? Oni nie uciekają przed krzyżem. Oni uciekają przed Zmartwychwstaniem! To jest nieprawdopodobne... Zamiast zostać w Jerozolimie i czekać czy Jezus zmartwychwstał czy nie, to oni w nogi...
A wiecie dlaczego oni uciekają od Zmartwychwstania? Bo to znaczy, że do takiego Zmartwychwstania prowadzi Golgota, a oni takiego Zmartwychwstania nie chcą... Oni wolą nie słyszeć, niech to pozostanie plotka... Lepiej tego nie wiedzieć, niech to pozostanie w sferze plotek...
„Jezus poczynając od Mojżesza, przez wszystkich proroków wykładał im co we wszystkich pismach odnosiło się do niego”
My działamy często wybiórczo: „ja lubię tę Ewangelię; ten fragment Księgi Rodzaju”... „przez wszystkie pisma”.
Wybieram sobie księdza, bo ten o płaceniu podatków nic nie powie, wybieram sobie kościół, wybieram sobie książki: dwie katolickie i trzy protestanckie, podkreślam sobie pewne rzeczy w Biblii i ustawiam życie, a Jezus mówił „przez wszystkich proroków” i wykładał im co „we wszystkich pismach odnosiło się do Niego”.
On ich ratuje pytaniem, słowem Bożym. A oni zaczęli go słuchać... i przymusili go, by z nimi został.
„Gwałtownicy zdobywają Królestwo Boże” – Jezus udaje, że ty Go nic nie obchodzisz... po co? Żebyś Go przymusił! Żebyś Go zatrzymał. Jezus dlatego przechodzi obok, żebyś ty Go przymusił, żebyś Go zatrzymał. Jezus lubi być przymuszany.
„I zgodził się na ich pomysł. Poznali Go przy łamaniu chleba”.
Dlaczego nie rozpoznajemy Chrystusa na mszy świętej? Bo Chrystus jest miłością, a my mamy różne swoje pseudo-miłości, którymi się fascynujemy.
Świat zwariował, kiedy William i Kate sobie ślubowali... Z całym szacunkiem do tych ludzi, ale ja osobiście wolę panią Wandę i pana Kazimierza, którzy mają 50 lat na liczniku. To jest miłość! A oni? Spotkamy się z Williamem i Kate za 50 lat i wtedy pogadamy... może będą pięknymi świadkami. Ale na razie taką suknię to każda pani może założyć. Świat zwariował a to są podróby miłości. Czytamy Pismo Święte, a tam jest o prawdziwej miłości. Dlatego jej nie rozpoznajemy i jesteśmy smutni.
„I w tej godzinie udali się z powrotem do Jerozolimy”. Zwróćcie uwagę! Do tej pory szli, była noc, więc szukali miejsca na nocleg, bo było niebezpiecznie. A kiedy rozpoznają Jezusa, natychmiast wracają do Jerozolimy! Nie patrzą, że jest noc, stali się odważni, mężni!
Kiedy idziesz w stronę śmierci, jest ci ciężko, wszystko jest ociężałe, wszystko jest nudne, trudne, chce się wymiotować, wszystko jest niedobre.
Kiedy idziesz w stronę życia, biegniesz jak na skrzydłach.
Kiedy idziesz w stronę śmierci nic ci nie pasuje: okno otwarte? za zimno... zamkniesz... za gorąco. Chleb za słony, zupa za słodka.
„Kto idzie do piekła, dla tego wszystko jest piekłem. Kto idzie do nieba, dla tego wszystko jest niebem.”
Jan Paweł II – czy kiedykolwiek narzekał na cokolwiek?
Ci uczniowie nie powiedzieli „skoro żeśmy doszli do tego Emaus, to przenocujmy parę dni, a potem wrócimy do Jerozolimy”. Nie, „natychmiast, w tej godzinie” biegną do Jerozolimy.
Nie żyjcie w grzechu ciężkim! O razu idźcie do spowiedzi! „Mamo, wiem obraziłem cię, to poczekam z przeprosinami do Twoich imienin, kupię wtedy jeden bukiet, będzie taniej” albo „skaleczyłem się, krew mi tryska... za tydzień będę szedł koło szpitala, to wtedy tam sobie ranę opatrzę”.
4918
Jarek321 [Usunięty]
Wysłany: 2011-05-30, 18:55 kazanie z 15 maja 2011 r.
15 maja 2011 roku ks. Piotr wygłosił następujące kazanie:
Przed tygodniem wspomniałem o rozmowie z panią, która zbliża się do wieku 40 lat. Widzę ogromny głód – małżeństwa, rodziny, co zrozumiałe. Powiedziałem, że trzeba liczyć się z tym, że może ten ukochany nie trafi się już, może go pani nie spotka. Może przeżyje pani życie w bezżenności. I może trzeba życie ustawiać tak, żeby ono w takiej samotności, bezżenności było piękne i owocne. Mnóstwo jest kobiet, które nie założyły rodziny i żyją pięknie i owocnie.
Po tej wypowiedzi dostałem dwa listy pocztą elektroniczną na ten temat: „wbił ksiądz tej kobiecie nóż w serce”; „potraktował ją ksiądz jak szmatę”; „powiedział jej ksiądz, że jest nikomu niepotrzebna”.
Zacząłem zastanawiać się jak to jest z mówieniem rzeczy trudnych, bolesnych. Dzisiaj świat kultury, mediów jest przesympatyczny. Wszyscy są dla siebie mili. Taka tendencja jest w świecie, że np. kształcenie ma być pozytywne, wszystko oparte na dialogu. Nie można krzyczeć, broń Boże kar cielesnych wymierzać. To wszystko ma mieć „pozytywną energię”. Nie chcę wchodzić w ten temat...
Dzisiaj mamy pierwszą katechezę Kościoła po Zesłaniu Ducha Świętego. Święty Piotr pierwszy raz przemawia w imieniu młodziutkiego Kościoła. W dzień Pięćdziesiątnicy stanął Piotr z jedenastoma, przemawia podniesionym głosem do tysięcy ludzi. Przemawia do tych, którzy niedawno krzyczeli, żeby ukrzyżować Chrystusa. Przemawia do ludzi, którzy mogą okazać się groźni, którzy mogą wziąć kamienie do rąk, żeby apostołów ukamienować, co było teoretycznie możliwe. I Piotr przemawia do nich mówiąc: „Niech cały dom Izraela wie z niewzruszoną pewnością, że tego Chrystusa, którego wyście ukrzyżowali, uczynił Bóg i Panem, i Mesjaszem”.
Niesamowite, bo św. Piotr im mówi od razu: „wyście ukrzyżowali Jezusa”. I mówi do nich, by pamiętali to „z niewzruszoną pewnością”. Odwaga nieprawdopodobna...
To takie stwierdzenia, których my, jako księża, boimy się wypowiadać. Tak jakby powiedzieć: „to wyście wszyscy w świętej Annie ukrzyżowali Chrystusa; cała Warszawa ukrzyżowała Chrystusa; niech cała Polska wie, że ukrzyżowała Chrystusa”.
Bardzo łatwo ktoś z was mógłby odbić to: „dlaczego ksiądz generalizuje?!”; dlaczego „wyście”?! „Cały dom Izraela”??!! Jakże łatwo to podważyć, dlaczego „wszyscy”, skąd ta „niewzruszona pewność”? „Czy nie lepiej byłoby troszeczkę skromniej mówić? Trochę bardziej delikatnie? Poza tym, krzyczeliśmy „ukrzyżuj, ukrzyżuj”, ale zostaliśmy oszukani, zmanipulowani przez Sanhedryn. A po drugie, Piotrze, ty też się Go zaparłeś. Co ty mówisz: „ukrzyżowaliście Chrystusa”? A ty to co??!!”
Ile można byłoby tu postawić wątpliwości. Wszystkie one sprowadzają się do tego, że „sprawy są o wiele bardziej skomplikowane i nie można upraszczać”. Ale oni tak nie mówią... jaka jest reakcja słuchaczy... „Gdy to usłyszeli, przejęli się do głębi serca”. Dlaczego? Na pewno wrażenie zrobiła na nich prostota Piotra: staje naprzeciwko tysięcy ludzi, którzy w każdej chwili mogą okazać się jego wielkimi wrogami i mogą doprowadzić go do śmierci.
„Staje z jedenastoma” – to był cały Kościół. Jaka była prostota w sercach apostołów... nie powiedzieli „Piotrze, to ty idź przemawiaj, a my się schowamy tutaj. Jakby cię pojmali, to jeszcze my będziemy w odwodzie gdzieś”. Oni wychodzą wszyscy, razem, z punktu widzenia taktyki to było głupie.
Mówiono, że 10 kwietnia wszyscy najważniejsi weszli do jednego samolotu...
Tak samo tutaj: Piotr z jedenastoma. Cała 12-tka apostołów wychodzi, żeby mocno napomnieć. I właśnie ta otwartość... Oni po śmierci Chrystusa i zmartwychwstaniu nie mówią „trzeba by teraz zakładać podziemne struktury”, tylko wychodzą i głoszą Ewangelię prosto z mostu.
Prosto w twarz. Prosto do serca. Prosto do uszu.
To jest wzruszające jak Kościół po ludzku jest słaby. To jest wzruszające jak powinniśmy liczyć tylko na moc Chrystusa, rezygnując z wszelkich sposobów rozwiązania problemów, które proponuje nam świat.
Przypomina mi się historia pewnej siostry zakonnej, siostry bezhabitowej, która wsiadła do pociągu. Naprzeciwko niej, w przedziale, usiadł bardzo nieciekawy typek, który zaczął zachowywać się prowokująco i agresywnie. I ona mi mówi: „jesteśmy w tym przedziale, ja sama, co ja z nim poradzę?” Siostry te noszą obrączkę, tak jak noszą kobiety – mężatki, na znak zaślubin Chrystusowi. I ona mówi: „wie ksiądz co, może to głupie, ale przyszło mi do głowy, że tak położę rękę na kolanie, żeby tę obrączkę temu facetowi pokazać, że jak on pomyśli, że jestem mężatką, to może się ode mnie odczepi. I wie ksiądz... poskutkowało. Popatrzył na tę obrączkę i zmieszał się.”
To było wzruszające – siostra zakonna, która broni się przed jakimś typem obrączką. To jest cała nasza siła... co my możemy zrobić? Koronkę odmówić, modlitwę... Stalin pytał ironicznie: „ile papież ma dywizji?” Ile my tu u św. Anny mamy karabinów? Nie mamy żadnych karabinów. Mamy o tę księgę [Pismo święte]. Za 15-20 minut rozdamy wam biały chlebek, odmówimy modlitwy i to cała nasza potęga.
To jest wzruszające, a co najważniejsze, to jest skuteczne.
Błogosławiony Jan Paweł II robił się z roku na rok coraz bardziej bezradny... i coraz bardziej skuteczny, coraz bardziej silny. Gdy umarł to zrobił się jeszcze bardziej skuteczny i jeszcze bardziej silny. To jest ta potęga Kościoła.
Jaka jest reakcja Żydów? – „przejęli się do głębi serca i zapytali: co mamy czynić?”... po takich mocnych i trudnych słowach, że „wyście ukrzyżowali Jezusa”. Piotr osiągnął jako kaznodzieja cel najlepszy: dotarł do głębi serca. Niejednokrotnie mówiliśmy tu u św. Anny, że w Kościele jest mnóstwo wielkich słów. Państwo już 100 razy słyszeli „Jezus cię kocha, Bóg cię kocha, Bogu na tobie zależy”. Nie chcę tutaj prorokować, ale wydaje mi się, że wielu z was nie doświadcza tych słów, przynajmniej jakaś część. „Ja wiem, że mnie Jezus kocha, ale ja się czuję tak potwornie samotnie”. To właśnie a propos tych pań co mają po 40, 50 lat, nie znalazły nikogo i mówią:
- no wie ksiądz, trudno jest żyć samemu; niespełnione marzenia o rodzinie, o domu, o dzieciach
- ale Jezus jest z panią!
- no wiem....
To jest właśnie ten ból. Ja rozumiem, że Jezus nie zastąpi pragnień o małżeństwie. Nie zastąpi męża, bo to są różne drogi miłości. Ale chcę powiedzieć, że na tylu rekolekcjach... Wiecie przecież... kiedyś w Polsce była moda, że jak były rekolekcje dla młodzieży i studentów, to koniecznie musiały być tematy „Bóg kocha grzeszników”. A myśmy wychodzili z kościoła i czuli się zdołowani swoimi grzechami. Jakby to do nas nie docierało.
Kościół zaczyna wchodzić w tonację, że mówi się tylko rzeczy miłe, pocieszające. Trudnych się nie mówi. A trudne rzeczy trzeba powiedzieć z miłością. Tak jak Piotr powiedział to z miłością i z pokorą, że „wyście ukrzyżowali”. Nie po to, żeby zdołować.
Może brak tych mocnych słów sprawia, że my się nie przejmujemy do głębi serca.
Pewien człowiek, rolnik, a było to w USA. Przyjechał na moment do domu traktorem, miał wejść tylko na chwilę i zaraz wracać traktorem na pole. Wszedł do domu, coś szybciutko załatwił i z powrotem wsiadł na traktor. Wrzucił wsteczny bieg i o mało co nie rozjechał własnego dziecka, które akurat podeszło pod tą wielką tylnią oponę tylnego koła traktora. Tam była jeszcze taka sytuacja, że była ogromna kałuża błota. I ten traktor nie zmiażdżył tego dziecka, tylko wgniótł je w to błoto. Oczywiście dziecko zaczęło wrzeszczeć, więc tata wycofał ten traktor, uratowano dziecko, które było trochę posiniaczone, ale nic się stało. Wszyscy zaczęli mówić: „Boże, jaki nieprawdopodobny wypadek, jaki zbieg okoliczności”. Ojciec: „na moment tylko wszedłem, skąd mogłem wiedzieć, że on mi się pod koło podłoży”. Wszyscy: „no tak, no jasne, dzieciaczek mały, nieodpowiedzialny”. I tak wszyscy mówili o tym incydencie pocieszając się. I ten kierowca traktora za dwa dni poszedł z jakimś stryjem czy dziadkiem na ryby. I usiedli we dwóch.
I ten stryjek mówi: - to była twoja wina
A ten zaczął płakać: - wiem - to była moja wina; jak cofałem ten traktor na wstecznym biegu, to poczułem, że tam może być dziecko, tylko pokłóciłem się z żoną i pomyślałem sobie: to żona jest od tego, żeby się dziećmi opiekować. Jak będzie tragedia, to będzie jej wina... i cofnąłem traktor.
Przytulili się do siebie. On się wyryczał strasznie. Uwolnił się dopiero, gdy ktoś mu powiedział: „to była twoja wina”, a nie „nie martw się stary, patrz jaki zbieg okoliczności, Pan Bóg czuwa”.
Nieraz nie dochodzą do naszych serc pewne prawdy, bo one muszą przyjść do nas w twardych słowach.
Gdybym ja miał naprzeciwko siebie 3 tysiące ludzi, którzy mogliby zaraz wyciągnąć kamienie i mogliby mnie ukamienować, to zacząłbym kazanie inaczej: „dobrze, że przyszliście, cieszę się bardzo... ukrzyżowaliście Jezusa, ale to... wiecie, Jezus jest miłosierny! On za was umarł... Dziękuję, że przyszliście.” My księża nieraz tak z rozpędu dziękujemy wam, że przyszliście, jakby to było za co dziękować. Przyszliście, bo chcecie żyć, ja też przyszedłem tu, bo chcę żyć. Lekarz nie wychodzi na korytarz szpitalny mówiąc do pacjentów „cieszę się, że przyszliście”.
A Piotr mówi: „ukrzyżowaliście Jezusa i nawróćcie się”. I mówi to z pokorą.
A teraz genialny fragment kazania księdza Stańka, gdzie on mówi na czym polega pokora: że ja nie chcę drugiego, który zadał mi ból, cierpienie, nie chcę go zniszczyć, tylko pozyskać dla siebie:
Pokora to nie kompleks niższości, to nie bojaźliwe zajmowanie ostatniego miejsca. Pokora to umiejętność odniesienia zwycięstwa nie przez obalenie przeciwnika, lecz przez jego pozyskanie. Tysiące razy piękniejszym zwycięstwem jest przekonanie wroga, by w dalszej walce stanął w moim szeregu i walczył o wartości najwyższe niż powalenie go na ziemię i triumfalne postawienie stopy na jego głowie. Tam gdzie jest zniszczenie, zwycięstwo jest połowiczne. Pełne ma miejsce jedynie wówczas, gdy przeciwnik staje się przyjacielem. Zamordowanie wroga to tylko ocalenie siebie. Przemiana wroga w przyjaciela to ocalenie siebie i ocalenie wroga. Sukces jest pełny. Takie zwycięstwo umie odnieść tylko pokora. Ona zgodzi się na szereg sytuacji przegranych, na cierpienie, poniżenie, byle tylko przekonać przeciwników o ich niewłaściwej postawie.
Co robił Jezus? On nie chciał pokonać setnika na Golgocie czy niedobrego łotra. On ich chciał jeszcze pozyskać dla siebie.
Może ktoś z was ma ojca alkoholika, którego szczerze nie cierpi? I też – jak mu zada ból, jak mu wykaże błąd, jak go zagnie, jak go poniży. Mamy prawo bronić się jak ktoś nas atakuje. Ale prawdziwa pokora to pozyskać go dla Królestwa Niebieskiego.
Może twój chłopak jest niewierzący? Pokora to nie tylko go zagiąć: „a widzisz jaki ty jesteś durny? Pokonałem cię, ty ateisto!” To nie sztuka. My chcemy nieraz nawracać ludzi, ale też dla siebie.
Osobiste wyznanie: pamiętam jak poszedłem do seminarium i w tym seminarium było mi średnio dobrze i zazdrościłem, że moi koledzy chodzą na koncerty, na mecze Legii, spotykają się z dziewczynami, robią imprezy, a ja... łacina pierwsza koniugacja... I pisałem do nich pobożne listy: „módlcie się, czytajcie Pismo Święte”. Ja ich nawracałem... dlaczego? Chciałem, żeby oni robili to co ja... żeby w sobotę napisali: „Piotr nie poszliśmy na dyskotekę, tylko jak nam zaleciłeś, odmawialiśmy różaniec”. I wtedy ja bym w seminarium powiedział „mam sojuszników”. Ja ich chciałem nawrócić dla siebie! Żeby mi było raźniej, rozumiecie?
Niejedna żona chce nawrócić męża dla siebie: „jak on zacznie chodzić do kościoła, to ten ksiądz mu tam głowę nasuszy, będzie lepszy, będzie grzeczniejszy w domu”. Chcemy nieraz nawrócić dzieci nie dla Chrystusa, tylko chcemy nawrócić dzieci, żeby były grzeczne, bo z grzecznymi dziećmi jest spokojniej.
Trzeba się zastanowić dla kogo ja chcę pozyskać tego, którego uważam za człowieka niewierzącego.
Opowiadałem też kiedyś o chłopaku, którego poznała dziewczyna: śliczny, kulturalny, mamie się spodobał... tylko jeden defekt: jest niewierzący. I obydwie panie, matka z córką postanowiły go nawrócić. Zaprowadziły go na pielgrzymkę, on tam zaczął zapoznawać się z wiarą, z liturgią. Tak się nawrócił, przyjął wiarę i ... wstąpił do seminarium... To jest pytanie do wszystkich dziewczyn: spotkasz chłopaka, nawrócisz go i on od ciebie odejdzie... chcesz go nawracać? Niejedna pani miałaby dylemat... dla kogo ja chcę pozyskać człowieka.
Święty Piotr nie chciał pozyskać sobie sojuszników „żeby już mnie nie zabili”, tylko chciał ich pozyskać dla Chrystusa.
Dzisiaj jest kult bycia miłym. Jak słyszymy twarde słowa, to czujemy się zdegustowani.
Przykład: wywiad z Richardem Mbewe, ekonomistą, pochodzi z Zambii, czarnoskóry, przebywa w Polsce:
Dziennikarz pyta: - nie chce pan, by pomagano Afryce?
On odpowiada: - nie chcę, bo państwowa pomoc jej szkodzi.
Dziennikarz: - ludzie umierają z głodu!
dr Mbewe: - trudno, niech umierają
- Mówi pan serio?
- Ttak, bo tylko wtedy znajdą determinację, by znieść swoje złe rządy; poza tym umierają i tak pomimo tej masowej pomocy, można nawet powiedzieć, że to w wyniku tej pomocy głodują
- Jak to?
- Dane ekonomiczne są przerażające, w 1970 roku 11% Afrykanów żyło w nędzy, dziś żyje ponad 70%; w ciągu 30 lat liczba ludzi żyjących w Afryce za mniej niż 1 dolara dziennie wzrosła 6-krotnie i proszę pamiętać, że w tym czasie świat wpompował tam niewiarygodne pieniądze
- To rzeczywiście zabójcza pomoc – mówi dziennikarz – dlaczego jej efekty są tak tragiczne?
- Pomoc uzależnia, niszczy przedsiębiorczość i zaradność, szkodzi całym państwom, bo afrykańscy politycy nie szukają wyjścia z sytuacji, w której znalazły się ich kraje... po co? Skoro i tak dostaną pieniądze za darmo? nie wolno dawać pieniędzy politykom! Pomoc z Zachodu jest często nieprzemyślana, bo ma właśnie taki wymiar – darczyńcy chcą zagłuszyć wyrzuty sumienia i dowartościować się: oto jesteśmy dobrzy, pomagamy słabszym.
- No dobrze – Zachód przestanie wysyłać pieniądze i co dalej? Co może zrobić, by pomóc Afryce?
- Niech przestanie pomagać! A zacznie normalnie, uczciwie handlować. To kreowałoby w Afryce miejsca pracy, dałoby chleb wielu ludziom, a zarobione pieniądze nakręcałyby tamtejszą gospodarkę.
Dziennikarz: – podsumujmy: 70% Afrykańczyków żyje za mniej niż 1$ dziennie, są zdziesiątkowani przez AIDS, mordują się w wojnach, rządzą nimi tyrani... to rzeczywiście czarny ląd.
- Jest nadzieja dla Afryki, ale to sami jej mieszkańcy muszą zrozumieć, że nikt im nie pomoże, jeżeli sami sobie nie pomogą, muszą tam do głosu dojść przywódcy, którzy będą w stanie rozmawiać z Obamą, Sarkozym czy Merkel po partnersku.
Przeczytałem ten wywiad, żebyśmy zrozumieli jak nas traktuje Pan Bóg. Jest pomoc, która przeszkadza; jest pomoc, która prowadzi do śmierci; jest pomoc, która niszczy. I dlatego Pan Bóg nie we wszystkim nam pomaga. Jest wymagający, chce żebyśmy sami wzięli sprawy w swoje ręce, bo Jemu bardzo zależy na naszym rozwoju duchowym. Bóg bywa twardy, nie zawsze jest miły. Nie zawsze da żonę, zdrowie, dom. Dziś w Ewangelii jest napisane: „owce postępują za pasterzem, bo znają jego głos”.
My wychowani przez czułe mamy, które leciały na każdy płacz... tylko wystarczyło zachlipać w łazience, a mama już na sygnale przyjeżdżała z chusteczką, z cukierkiem, z całusem. Wychowani przez mamy i przez socjalizm, nie możemy odczytać głosu Boga. Bóg mówi inaczej niż czuła mama, potrafi być bardzo czuły, ale potrafi być bardzo twardy.
Dlatego musimy się uczyć głosu Pana Boga czytając Biblię. I oczywiście nie wybiórczo. Pamiętacie? Przed tygodniem mówiłem, że Jezus wyjaśniał apostołom idącym do Emaus wszystko, co napisano we wszystkich księgach. Nie powybierać sobie te fragmenty, takie miłe... wszystko!
Czy wysłuchaliście drugiego czytania? W drugim czytaniu jest napisane: „To się Bogu podoba, jeśli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienie”. Czy zwróciliście uwagę co się Bogu podoba? Jak przetrzymasz cierpienie. On nie zawsze je skróci. Będziesz cierpieć z różnych powodów... pan się dowie, że już niestety idzie na rentę, chociaż ma 40 lat... taka choroba, że już pracy nie będzie, a dopiero co pan doktorat zrobił...
pani właśnie się dowie, że rodziny nie założy...
I trzeba będzie przetrzymać cierpienie... To się Bogu podoba!!!
Przyznam szczerze, biję się w piersi, ja do dzisiaj na ten fragment w ogóle nie zwróciłem uwagi.
My słuchamy jak Bóg uzdrawia... uzdrowienia, uzdrowienia, uzdrowienia.
Ale to się Bogu podoba: „Chrystus również cierpiał i dał wam wzór”. I ta twarda mowa, mocna mowa, nawróciła trzy tysiące osób.
Pewien pan inżynier informatyk miał spore kłopoty życiowe i pojechał do starego zakonnika. To był kawałek drogi z Warszawy:
Zakonnik pyta - zrobić ci herbaty?”
- Poproszę ojcze – mówi inżynier
- Mów już, jakie masz kłopoty? – pyta zakonnik robiąc herbatę
- No wie ojciec... jestem inteligentny, przystojny... kobiety na mnie lecą... pogubiłem się...
- Zakonnik miesza herbatę i mówi – A gdzie ty jesteś przystojny? Z której strony?
Pierwszy raz ktoś mi tak w życiu powiedział! – mówi inżynier – ciotki wszystkie: „Januszku, jakiś ty śliczny!”... dziewczyny: „jaki ty śliczny!”... mamunia: „mój najśliczniejszy Januszek!”... A ten nawet nie przestał mieszać herbaty! I palnął: „z której strony ty jesteś śliczny kolego?! Zaprezentuj tę stronę!”... I już byłem zdrowszy...
„To się Bogu podoba, jeżeli dobrze robicie, a przetrzymacie cierpienie”... Nawróciło się trzy tysiące osób od tej mowy.
A propos apostolstwa: wszyscy jesteśmy wezwani do tego, żeby głosić Chrystusa zmartwychwstałego.
Bardzo dużo dostaję listów:
„Proszę księdza, u mnie w pracy wszyscy nabijają się z Kościoła. Kobiety śmieją się ze mnie, że ja chcę być katoliczką. Absolutnie, bezlitośnie jeżdżą po jakimś zakazie in vitro... Krytykują księży... afery pedofilskie... Kościół jest głównym tematem „na nie” u mnie w pracy... Co ja mam robić? Czy to ma sens, że ja bronię Kościoła, że opowiadam się za Kościołem? Tylko kpiny sobie ze mnie robią...”
Taki przykład:
Przyszedł mężczyzna do księdza i mówi tak (a było to jeszcze za komuny): „Ojcze, pracuję w takim zakładzie pracy, gdzie jest nas dużo partyjnych. Awansujemy, mamy super warunki pracy, dobre pensje. I w moim zespole pracuje jeden człowiek, który przyznaje się do wiary. Jeden człowiek. Otwarcie mówi, że wierzy w Boga i do Kościoła chodzi. Nie awansuje, jest takim troszeczkę popychadłem. Jest takim pracownikiem drugiej kategorii. Ale ponieważ jest nieprawdopodobnie pracowity i solidny, to go nie wyrzucają. My dostajemy pensje, my, partyjni, a on nic nie dostaje. My się z niego podśmiewujemy, za jego plecami... pytamy czy różańczyk odmówiony, czy koroneczka już odmówiona... Ojcze! Trzy tygodnie temu miałem wypadek samochodowy. Przejechałem przez wiadukt i wypadłem z drogi. Samochód dachował i przygniótł mnie. Leżałem głową do ziemi w przygniecionym samochodzie. Nie mogłem wyjść i tylko czekam, że iskra dojdzie gdzieś do benzyny. Liczyłem się, że w każdej sekundzie mogę umrzeć... to się stało tak nagle! I wie ojciec o czym zacząłem myśleć? O tym moim koledze z pracy. Zacząłem się modlić... Ojcze, ja nie wiem do kogo ja się modliłem... do Boga czy do tego kolegi. Ale tak jakbym chciał powiedzieć: Panie Boże, ja znam takiego jednego pobożnego i my razem pracujemy... trochę mu dokuczałem... ale nie za bardzo! Inni bardziej... I to, że ja go znam, to Ty .... uwzględnisz to? Że ja go znam? On w tym samochodzie zakleszczonym cały czas odwoływał się do tego. Przyjechała straż pożarna, uratowała go. I ten facet pyta: Ojcze, gdybym ja wtedy umarł, miałbym szansę na zbawienie? Przez to, że ja tak się modliłem: do kolegi, do Boga? Ojciec mówi: tak! Bo ten kolega jest dla ciebie ziarnkiem soli, która posoliła cały twój zakład pracy.”
Drodzy państwo, żyjmy tak! Może cię wyśmiewają w pracy: żeś głupia, żeś dziewica, żeś czysta, że pracujesz, że jesteś uczciwa...
Żyj tak, żeby twoje koleżanki za 30, 40 lat, kiedy będą umierać, pomyślały: „Znałam taką Ewkę kiedyś, ona chodziła do kościoła i się modliła i należała do jakiegoś neokatechumenatu, do Odnowy w Duchu Świętym..."
My po to żyjemy... nie po to, żeby nawracać... nie nawrócisz swojego biura. Tylko jak oni będą umierać i całe życie będzie im przechodzić przed oczami, bo podobno tak jest, to Ty też będziesz w tym filmie.
Ja też mam taką nadzieję, że ktoś kiedyś powie: „Znałem takiego księdza, jedno takie kazanie powiedział, taki przykład”... To go może zbawić!
Pamiętam mężczyznę, który bardzo grzeszył z kobietami. I mówi: „proszę księdza, ja się modliłem do Boga... ale ja się bardziej modliłem do matki. Moja matka była taka dobra, czysta... Ja się ją tak bałem stracić przez piekło... Mówiłem tak: Boże, ze względu na matkę, ona nie ma pojęcia co ja robię. Ale to zdjęcie matki nosiłem w portfelu, żeby jej nie stracić.”
Bóg przychodzi do nas przez ludzi i chce w nasze serca wlać nadzieję. Nam księżom, jest łatwiej... antyklerykałów nie ma między nami. Ale wy pracujecie w różnych środowiskach. I dostajecie po głowie za Kościół... To ma sens! Pamiętaj: może na sądzie ostatecznym dowiesz się ilu żeś ludziom życie uratował! Tym wyśmiewanym świadectwem, że nosisz łańcuszek, że się przeżegnasz, że koronkę odmówisz, akt strzelisty... To ma sens!
5152
Jarek321 [Usunięty]
Wysłany: 2011-06-05, 22:40 kazanie z 29 maja 2011 r.
Na pewno nie raz, w różnego rodzaju filmach, widzieliśmy taką scenę, gdy ktoś jest aresztowany i policjant informuje go: „ma pan prawo skontaktować się ze swoim adwokatem”. Kiedy ten aresztowany mówi: „nie będę mówił nic, dopóki nie skontaktuję się ze swoim adwokatem”. Chciałbym zapytać, kto z was ma swojego adwokata, może kogoś stać na adwokata, zwłaszcza ludzi biznesu, ludzi polityki, na pewno bogatych ludzi.
A dzisiaj Chrystus mówi, że będzie prosił Ojca i prosi Ojca o obrońcę, pocieszyciela, właśnie adwokata dla każdego z nas. Potrzebny jest nam adwokat, kiedy jesteśmy oskarżani, a tym zajmuje się szatan: oskarża nas, poniża nas, ciągle chce udowodnić nam winę, abyśmy się w swoim sercu skurczyli, przestali wierzyć w swoją świętość, abyśmy zwątpili, upadli i powiedzieli, że „nic już z tego nie wyjdzie”. Wtedy potrzebny nam jest adwokat, który stanie w naszej obronie. Będzie nas chronił przed tym szatańskim planem złego ducha.
Niech w tej mszy świętej Duch Święty zstąpi na nas obyśmy wyszli z Kościoła przekonani, że Bóg nas naprawdę kocha, naprawdę chce, naprawdę jesteśmy dla Niego ważni.
W jakiej scenerii możemy przedstawić nasze życie religijne? W jakiej scenerii dzieje się to wszystko, co dokonuje się między Bogiem a ludźmi? Jakimi obrazami posługuje się po części Biblia, Kościół, żeby nam pokazać naszą sytuację? Niewątpliwie takim obrazem, taką rzeczywistością, w którą wpisuje się nasza relacja do Boga to jest obraz rodziny. Bóg jest naszym Ojcem, tak Go nazywamy. My jesteśmy Jego dziećmi. Bóg nam dał Matkę. Jego Syn za nas umarł. My jesteśmy niejako braćmi Chrystusa. W Nim się rodzimy do nowego życia. Temat rodzinny... nawet są święta Świętej Rodziny. W święta wspominamy Boga Ojca, Jego Syna.
Ale może być inna sceneria – wojenna. Często mówimy, że nasze życie polega na tej bitwie z szatanem. Słowo Boże jest dla nas jak tarcza, jak miecz. Bronią nas zastępy aniołów.
Ale może być jeszcze inny obraz – królestwa. Chrystus mówił, że przyszedł tu po to, żeby budować królestwo, które w nas rośnie, a człowiek nie wie jak.
Jest jeszcze jeden wycinek ludzkiej rzeczywistości, nad którym chciałbym się zatrzymać. Nasze życie religijne można ująć w kategoriach „prawniczych” – sąd, wina, obrońca, wyrok, oskarżenie, usprawiedliwienie. Wszyscy czekamy na sąd, jesteśmy przez Chrystusa usprawiedliwieni. Pamiętacie jak szatan poszedł w Niebie przed oblicze Boga i Bóg mówi: „widzisz szatanie, mam takiego sługę Hioba, zobacz jaki on jest piękny, jak on mi pięknie służy”, a szatan od razu: „służy Ci, bo ma z tego biznes, korzyść”. Od razu szatan zaczyna Hioba oskarżać... Imię szatana to jest oskarżyciel. W Apokalipsie mówi się: „szatan, który jest oskarżycielem”. Proszę zwrócić uwagę jak grzech jest blisko związany z oskarżeniem. Kiedy Ewa i Adam zgrzeszyli, to pierwsze słowa człowieka po grzechu, Adama, są (Pan Bóg mówi „gdzie jesteś Adamie, gdzieś się schował”): „Panie Boże, usłyszałem Twój głos i przestraszyłem się, bo zobaczyłem, że jestem nagi” i zaraz mówi: „bo Ewa, to ona! Dała mi ten owoc i ja go zjadłem!” Pierwsze oskarżenie! A Ewa co robi? „To szatan mnie zwiódł! I dlatego zjadłam!” Oskarżenie rodzi się zaraz kiedy grzech wchodzi w życie ludzkości.
Od tej chwili ludzie się oskarżają. Jesteśmy oskarżani i oskarżenia stały się naszą codziennością. Wydaje mi się, że im więcej jesteśmy oskarżani, tym więcej mamy w życiu do czynienia ze złym duchem, z szatanem. Mówiłem już jak inteligentni ludzie, jak wykształceni, umieją oskarżać się tak głupio... Zwracałem kilka tygodni temu uwagę na słowa w kłótniach małżeńskich: „zawsze” i „nigdy”: „ty mnie nigdy nie szanowałeś!”, „ty mnie zawsze poniżałaś!”, „twoja matka nigdy nam nie pomogła!”, „ja zawsze chciałem dobra, a ty nigdy nie uszanowałeś mojej pracy!”. Dlaczego my mówimy „zawsze” i „nigdy”? Żeby moje oskarżenie było jak pocisk! Żeby cię zgnieść! Że ty jesteś zerem! „Nigdy cię nie kochałam! Jesteś śmieszny! Wszystkie moje pocałunki były kłamstwem!” Ilu ludzi to robi? Dla ilu ludzi jest to sceneria ich codzienności?
Jak się idzie ulicą i słucha o czym ludzie rozmawiają, stojący gdzieś tam na przystankach, przed sklepem... ile tam oskarżeń... „ten nasz rząd...”. W telewizji: „co pan sądzi o wizycie Obamy?” – „Pogłupieli! Całe ulice pozamykali! Powariowali! Co to się dzieje?! To bez sensu ta wizyta!” Już oskarżanie... Jakżesz to jest bliskie, w telewizji... w naszych rozmowach...
Tu nie chodzi o to, że nam chrześcijanom... że ja tak krytykuję... że nam chrześcijanom nie wolno oskarżać, nie. Kiedy ktoś mnie okradł, to ja go oskarżam. Idę do sądu, do prokuratury, piszę akt oskarżenia, że sąsiad mnie okradł. Ale co innego jest napisać akt oskarżenia w przypadku jakimś konkretnym, kiedy mamy pewność, poważne przesłanki, a czym innym jest oskarżanie permanentne... w Apokalipsie jest napisane: „szatan oskarża nas cały czas – dniem i nocą” – bez przerwy. Stoi przed Bogiem i bez przerwy wali nasze grzechy. Mówi prawdę! O naszych kłamstwach... permanentne oskarżanie.
Nie ma takiego małżeństwa, nie ma takiej przyjaźni, żeby ktoś kogoś nie oskarżył: „zawiodłeś mnie, czekałem na ciebie dwie godziny, zobowiązałeś się być”, ale jeżeli ktoś bez przerwy oskarża... Pamiętam takie wyznanie młodego człowieka, który mówi „czego w domu nie zrobiłem, to byłem w domu oskarżony: źle zrobiłeś, trzeba po tobie wszystko poprawiać, jesteś taki niezdolny, taki do niczego...”. Są ludzie, którzy mieli oskarżeń sto dziennie! Dosłownie! Szatańskim oskarżaniem jest oskarżanie, żeby kogoś zniszczyć, poniżyć, żeby się skulił z bólu, żeby czuł się bez przerwy winny, właśnie takie dniem i nocą.
Gdyby ktoś tak zapytał: „niech mi pani szczerze powie coś o swoim mężu”. Ciekawe czy pierwsze słowa to by nie były: „no... to jest niezły gagatek!” – „A pani sąsiad?” – „Uuuu... tu dużo można powiedzieć!”. Czy pierwsze słowa, które powiedziałbym o człowieku, to są oskarżenia?
Czy ja nie stałem się człowiekiem oskarżenia?
Kiedy Ewa zaczęła oskarżać? Kiedy wpierw ją Adam oskarżył: „ona mi dała ten owoc!”. No to Ewa przerzuca dalej. Wielu ludzi, którzy siedzą na ulicach i w parkach i godzinami oskarżają: rząd, Kościół, zięcia, teścia, znajomych, szkoły, lekarzy, ministrów – to są ludzie, którzy są sami oskarżani. I oni się tym jakoś bronią. Bo to jest ten mechanizm z pierwszych stron Księgi Rodzaju. Wielu z nas to zna. Myślę, że wielu z was mogłoby powiedzieć: „ja żyłem przez całe lata oskarżany”.
To jest bolesne... idę rano kupić sobie gazetę, kupuję i przeglądam przy okazji co w innych gazetach... nie ma dnia: „Pedofilia u księży!”, „Ksiądz narozrabiał!”, „Konflikt w parafii tej i tej!”, „Ksiądz wywieziony na taczkach!”. Wracam z tego sklepu jak skazaniec... znów moja kasta narozrabiała. Państwo, którzy chcecie być wiernymi katolikami i pracujecie w biurze też codziennie dostajecie po głowie: „No jak tam, moherowy bereciku? Co tam ojciec Tadeusz powiedział w Toruniu?”, „Dziewicą jesteś? He he, czyli pokraka, której nikt nie chce!”.
Ile kobiet i mężczyzn chrześcijan żyje w ciągłym oskarżaniu! I co my mamy z tym zrobić? Kto nas obroni? Oskarżenia przychodzą z zewnątrz, ale przychodzą też z wewnątrz: bo nasze serce to kupuje: „Tak, ja jestem beznadziejny! Jestem zły! Jestem niedobry!” Te oskarżenia od wewnątrz, ze strony naszego sumienia, często wykoślawionego, często zastraszonego, sterroryzowanego, one są jeszcze bardziej bolesne.
Co z tym fantem zrobić, jeżeli ktoś jest oskarżany od lat? Może ktoś z was jest oskarżany od 20, 30 lat? Ciągle żyje w perspektywie oskarżeń...
Ps 119, 114: Ty jesteś Boże moim obrońcą. Bóg jest, jak wspomniałem na początku, adwokatem. Jezus zna problem!
Czy zwróciliście uwagę, że Jezusa też ciągle oskarżali! „A dlaczego wy zrywacie kłosy?” „A dlaczego nie obmywacie kubków?” „A dlaczego uzdrawiasz w szabat?” „Ty zmysły postradałeś!” On był ciągle oskarżany! On i Jego uczniowie.
Kiedy Jezus był sądzony, w Ewangelii wg św. Łukasza jest napisane: „arcykapłani i uczeni w piśmie stali i oskarżali go gwałtownie”. Zwróćcie uwagę na słowo „gwałtownie”: szatan się wścieka i chce nas zniszczyć oskarżeniami. Chrystusa też chciał zniszczyć oskarżeniami.
„Zawsze!”, „nigdy!”, „jesteś podły!”, „jesteś wstrętny!”, „nienawidzę cię!” – strzelamy z tych słów, największy kaliber jaki mamy.
Jezus ciągle bronił.
1J 2, 1 – „A jeśliby ktoś zgrzeszył, mamy obrońcę wobec Boga – Jezusa Chrystusa!” Jezus Chrystus jest naszym obrońcą.
Na youtube jest piękny film: „Jezus z Nazaretu”. Tam jest w tym filmie taka scena, jak Jezus uzdrawia tego niewidomego od urodzenia i ten niewidomy do niego przychodzi i oni się cieszą. Jezus cieszy się, że on widzi... on przeżywa euforię, że widzi świat – taka radość! A chwilę potem: już idą faryzeusze... już idą... zaraz będzie koniec radości. Już się czepiają! „Dlaczego go uzdrowiłeś? A ty, bezbożniku?” I wtedy jest ta przepiękna scena, jak ten uzdrowiony przed chwilą, przykucnął – ze strachu, boi się faryzeuszy. A Jezus kładzie mu głowę na ramieniu, rozmawia z faryzeuszami i głaszcze go ręką po głowie: „nie bój się, nie bój się”.
Pamiętaj jak cię ktoś oskarża, to przypomnij sobie tę scenę: siedzisz skulony, a Jezus cię głaszcze i mówi: „nie bój się, poradzimy sobie!”. To jest nieprawdopodobne! Jezus jest obrońcą! Jezus bronił apostołów, Jezus bronił biednych ludzi! Przed właśnie tym oskarżeniem faryzeuszów. Ja często mówiłem: system żydowski był oparty na oskarżeniach: tyle przepisów było, że nie były do wykonania, nie wykonałeś przepisu, byłeś oskarżany. Jak byłeś oskarżony, to się bałeś, a z bojącym się można było zrobić wszystko. To takie dołujące oskarżanie.
Czasem jest oskarżanie słuszne: „Słuchaj, ty zmarnowałeś cały rok. Zmarnowałeś pieniądze”. To jest prawda, to jest oskarżenie dla naszego zbudowania, żebyśmy stanęli w prawdzie. Ale to takie czepianie się, takie niszczenie... Znam ludzi, którzy mieli talent bardzo niebezpieczny: nie lubili jak ktoś się cieszył. Przychodzisz do takiego człowieka i mówisz: „Słuchaj! Dobrze się czuję! Te leki mi pomogły!” – „One mają dwustronne działanie... zobaczysz niedługo...”; „Słuchaj! Kupiłem sobie instrument! Będę uczył się grać!” – „Słomiany zapał... pamiętasz? Już kiedyś żeś się brał za sport, za malarstwo – nic ci nie wyszło...” I człowiek sobie myśli: „No tak, on ma rację... Po co ja to kupowałem...” To są odbieracze radości... Uwaga, bo to może być naprawdę szatańska robota.
I Jezus, który jest naszym obrońcą, odchodzi i mówi: „nie zostawię was sierotami”. Wy potrzebujecie cały czas obrońcy, bo demon zniszczy was oskarżeniami, zdołuje. „I dlatego będę prosił Ojca, żeby dał wam innego obrońcę”. Adwokata. W Biblii Tysiąclecia jest „pocieszyciel”, inne tłumaczenia mają „obrońca”.
Świat też próbuje rozwiązać problem wyrzutów sumienia przez to, że „rozcieńcza” prawo moralne. Ktoś mówi: „panie psychologu, zostawiłem żonę z dziećmi” – „Oj, co się pan martwi? Skoro pan już przestał kochać żonę z dziećmi, to spokojnie...”. I psycholog teoretycznie go rozgrzesza, rozcieńczając prawo. Chrystus tak nie robi, On mówi dzisiaj wyraźnie: „Kto mnie kocha, będzie zachowywał prawo”. Ani jedna jota nie zostanie zdjęta z prawa. „Powiedziano nie zabijaj, a ja wam mówię” – Chrystus jeszcze prawo podbija. Chrześcijaństwo nie mówi „nic się nie stało”.
„Zdradzam żonę od roku” – „Oj, nic się nie stało... Byleby się nie dowiedziała, po co ma się martwić...” Nie! Stało się, jest tragedia, ale Duch Święty rozwiąże nam tę sytuację. I tutaj uwaga, bo łatwo o pomyłkę. Mianowicie niektórzy chcą się usprawiedliwić sami, bez adwokata, bez pocieszyciela i za cel swojej pracy duchowej stawiają bezgrzeszność i perfekcjonizm.
Wielu ludzi postawiło za cel swojego chrześcijańskiego życia bezgrzeszność i perfekcjonizm: „muszę być perfekcyjnie wolny od grzechu”, „muszę być doskonały”. I oni mają argument! „Bądźcie doskonali, jak doskonały jest wasz Ojciec niebieski”. Czarno na białym! Tylko że oni nie doczytali Pisma Świętego, bo „sprawia On, że słońce wschodzi nad dobrymi i złymi. On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych”. Doskonałość Boga nie przejawia się w „mechanicznej” doskonałości, tylko w miłosierdziu! Bóg jest tak doskonały, że pochyla się nad grzesznikami w miłosierdziu. Nie chodzi o jakąś perfekcję, że ja będę miał „czyste konto” duchowe, sumienia.
Ja nie chcę zachęcać was do grzechów. Ale chodzi o to, że jak kupimy samochód, to liczymy się z tym, że możemy go zarysować. Zgodzicie się ze mną, że większość kierowców: na parkingu, przy bramie, to nieraz pamiątka z farby pozostanie, prawda? Bylibyśmy nienormalni kupując samochód i szybko – z salonu do garażu, kocem okryć, poduszkami obłożyć i po latach mówić: „Mam samochód już 15 lat i żadnej stłuczki! Lakierek nówka!” – „Ale idioto! Ty go trzymasz w garażu!” – „No to co? Ale za to jest czyściutki!”
Ja znam takich ludzi, którzy przez 10-15 lat nabijali 3 tys. km samochodem...
Trzeba się liczyć! Panie, panowie – chcecie wychodzić za mąż, żenić się? Idę o zakład, że pokłócicie się! Nie ma szans, nie ma takiego małżeństwa, żeby nie było kłótni.
Chcesz wstąpić do ruchu religijnego? Spotkasz tam ludzi dziwnie nawiedzonych! I cię wnerwią nieraz! Nie chcesz mieć do czynienia z ludźmi dziwnie nawiedzonymi? Nie wstępuj do ruchu religijnego! Przestań chodzić do kościoła!
Jeśli chcesz mieć święty spokój, to zamroź się jak Hibernatus w jakiejś nitroglicerynie i czekaj na lepsze czasy.
Samochód będzie porysowany, małżeństwo będzie z kłótniami, jak powiedział Lec: „Człowiek się rodzi i to mu szkodzi!”. Mężczyzna jak wchodzi w małżeństwo to spotyka zagadkę pod tytułem żona. Żona spotyka taką zagadkę, która nazywa się mąż, że będą nieporozumienia.
Ktoś mi opowiadał anegdotę – żona mówi do męża „chodź na spacer”, a on mówi „nie pójdę” – „przecież nic nie robisz!” – „no, nic nie robię” – „a wczoraj prosiłam cię, żebyś poszedł na spacer i też nic nie robiłeś” – „nic nie robiłem” – „no to dlaczego nie chcesz iść na spacer dzisiaj, skoro nic nie robisz?” – „bo wczoraj nie skończyłem”.
Jak żona mówi do męża „o czym myślisz?” – „o niczym”, to dla kobiety jest to wstrząs: jak można o niczym nie myśleć? A on naprawdę o niczym nie myśli.
„Przyszedłem rzucić ogień na ziemię!” Strzeżmy się grzechów, a już śmiertelnych jak nowotworu... ale porysujemy sobie tę karoserię samochodu...
Więc co jest celem pracy duchowej, jak nie perfekcjonizm? Nie taka mechaniczna doskonałość?
Pokora i miłosierdzie!
Celem pracy duchowej jest być człowiekiem pokornym. Jeszcze raz przypomnę, że być pokornym to nie znaczy mówić: „jestem najgłupszy... jestem byle jaki... jestem do niczego...”, bo to jest pycha! Ja państwu przypomnę – pycha zaczyna się od przedimka „naj-”. „Moje małżeństwo jest najgorsze”. Nie jest najgorsze! Może być nieszczęśliwe – ale czy ja wiem jakie małżeństwa są w Mławie, Krakowie, Hanowerze? Nie można być „naj-”.
Pokora to jest prawda – jestem jaki jestem, nie przeskoczę się, mogę duchowo pracować i powinienem powolutku się doskonalić, licząc się z tym, że to nie pójdzie tak łatwo.
Pokora zawsze idzie w parze z miłosierdziem. Ludzie pokorni są miłosierni. Perfekcjoniści są niemiłosierni. Nie darują sobie upadku i nie darują innym upadku. Perfekcjoniści nie darują niczego, dla nich bogiem jest idealne ułożenie jakiejś sytuacji. Diabeł jest w pewnym sensie perfekcjonistą.
Miłosierdzie wprowadza w życie człowieka komunię, pokój i łagodność, bo ja pochylam się nad bliźnim i pochylam się nad sobą. Proszę państwa – człowiek miłosierny lubi siebie! „No narozrabiałeś... ale w sumie sympatyczny jesteś, idziemy do Pana Jezusa i będziemy się leczyć”.
Perfekcjonista wymierza sobie natychmiast karę, samobiczowanie. Perfekcjoniści żyją ciągle w napięciu, dążą do przemocy i agresji. Bo oni ciągle nie mogą osiągnąć tego, co chcą osiągnąć. To są wykończeni ludzie, wymęczeni ludzie, nieprawdopodobnie są wyczerpani duchowo.
Na koniec życia Bóg nie spyta ile żeśmy chwastów wyrwali z naszej duszy, tylko ile owoców żeśmy przynieśli.
Jakbyśmy pojechali do rolnika i zapytali: „panie, pokaż pan plon swojej ziemi”, a on z dumą mówi i pokazuje: „Patrz ksiądz! sterta chwastów. Rwałem i rwałem te chwasty!” – „Czyś pan zgłupiał? Gdzie jest zboże? Zboże pan pokaż!”
Oczywiście rolnik ma do czynienia z chwastami, używa środków owadobójczych, ale jak pokaże, że jego plonem z kartofliska jest 30 wiader stonki, to coś jest nie tak...
Pan Bóg nas zapyta o miłość! Będziemy sądzeni z miłości! Dlatego mówię, że wielu ludzi mogło by coś z miłości robić, a oni siedzą, gapią się w sufit i mówią „jaki jestem beznadziejny”.
Nałogowcy kręcą się wokół siebie. Człowiek, który wpadł w nałóg – narkomanii, alkoholizmu, erotyzmu, pornografii, masturbacji... To są dramatyczne sytuacje, ale ci ludzie są najbardziej nieszczęśliwi z tego powodu, że najbardziej kręcą się wokół siebie. I chcą rozwalić ten nałóg, a nałóg nie daje się tak łatwo rozwalić. I trzeba ich z tego egocentryzmu wyprowadzić.
Czy ktoś z was ma kłopot z czystością, z pieniędzmi, z zazdrością, z nienawiścią? Trzeba powiedzieć sobie tak: „Jeszcze nie potrafię sobie z tym poradzić! I pewnie w najbliższym tygodniu, miesiącu czy roku nie poradzę sobie z tym”. To jest właśnie moja prawda o pokorze. Ale mogę robić dobro! Dzisiaj niestety popełniłem grzech, znowu. Ale mogę za 5 zł kupić bukiecik konwalii i zanieść je mojej mamie. Mogę! I babci! Bo od 10 lat zastanawiam się nad swoimi grzechami, a nie pomyślałem, że takie konwalie to tylko 5 zł kosztują... Że ja mogę poszerzać przestrzeń dobra.
Każdemu z nas zdarzało się rozpalać ognisko. Centrum ogniska to jakiś kawałek pniaka ogromnego, czy jakiś bal lub decha. Czy ktoś rozpalając ognisko próbuje zapalić tę wielką dechę w środku? Nie zapalisz zapałką wielkiej deski! Nie zapalisz zapałką ściętego pniaka! Zbieramy małe patyczki, obkładamy ten wielki pień i zapalamy małe patyczki! A od małych patyczków zapalają się większe patyczki, a od większych jeszcze większe i nagle zaczyna się palić pień!
A my chcemy z zapałkami rozwalić swój nałóg... Nie da się kochani... Nie tędy droga.
Praca duchowa polega na poszerzaniu obszaru dobra i to wola nasza może zrobić, to jest w naszym zasięgu. To jest w realnych możliwościach.
Do osób, które uwikłały się w coś, które szatan oskarża: „zobacz, znowu... codziennie ten grzech... przed Internetem... te marzenia... te wspomnienia... ta zawiść, nie możesz z tej zawiści wyjść... do ojca, do matki, bo cię kiedyś skrzywdzili” – szatan wtedy używa, dniem i nocą cię oskarża.
Pomyśl – co mógłbym zrobić dla mojego brata, dla mojej siostry? Może moja młoda siostra prosi mnie tyle czasu, żebyśmy poszli na rowery? Żebyśmy gdzieś wyjechali. Że chciałaby się przepłynąć statkiem, pociągiem itd. Zabierz, zrób komuś przyjemność! Zacznij od małych patyczków, żeby podpalić ten wielki pień!
Jesteś oskarżany? To bądź obrońcą!
Policja kiedyś przyjechała, w Otwocku, aresztować jakiegoś młodego chłopaka, jakiegoś przestępcę. O 4.00 rano weszli do domu, skuli kajdankami, wyprowadzili go roznegliżowanego. Ludzie obudzili się, wybiegli na klatkę schodową, sąsiadki mówią do zapłakanej matki tego skazanego: „niech już pani się go wyrzeknie, on już tyle pani nieszczęścia zrobił... teraz znowu go aresztowali, pani ma z nim piekło, gehennę”. A ona stała i mówi: „nie, Zbyszek jest dobry, Zbyszek się poprawi. On mi obiecał, ale on wpadł w złe towarzystwo”.
Piękna postawa obrońcy...
Oczywiście nie bądźmy naiwnie miłosierni, bo w miłosierdziu trzeba zachować realizm.
Przy okazji beatyfikacji Jana Pawła II, kardynał Dziwisz powiedział, że jak papież pojechał do Ali Agcy do więzienia – proszę państwa! wydarzenie! głowa Kościoła jedzie do przestępcy – to Ali Agca wcale Jana Pawła II nie przeprosił... Ani mu to w głowie nie było... Pytał tylko: „jak tyś to zrobił, że ty żyjesz? że ja nie trafiłem? jak to się stało?”
Nieraz trzeba długo czekać na grzesznika...
Dlatego przypominam te dwie drogi usprawiedliwienia: albo pójdziesz w miłosierdzie i w pokorę i Bóg Cię wtedy usprawiedliwi, Twój obrońca, Jezus Miłosierny albo pójdziesz w perfekcjonizm i się wykończysz: siebie, rodzinę, chłopaka, męża.
Miłosierdzie to miłowanie kogoś, kto nie zasługuje na miłość, a nawet uniemożliwia miłowanie siebie.
Czyli to też może dotyczyć także mnie: że ja sam nie zasługuję na miłość i sam uniemożliwiam, żebym ja sam siebie kochał. I jeśli ja mimo tego siebie miłuję, to jestem miłosierny wobec siebie.
Mamy kłopoty w powiedzeniu o sobie dobrego słowa.
Siądźcie sami w pokoju, zwilżcie wargi językiem i powiedzcie czule, jak najczulej swoje imię: Piotruś... Beatka...
Jak nam łatwiej idzie: „Beznadziejna jestem! Bałaganiara! Przepraszam cię, ale taki ze mnie wiesz, bałwan skończony!” Jakie to jest łatwe...
Mówiłem jak mnie denerwowały listy św. Pawła kiedyś: „Ja, Paweł, apostoł Chrystusa powołany do dzieła ewangelizacji!”, „Ja Paweł wybrany! powołany!” Ja w swojej fałszywej pokorze mówiłem: „Oj Pawle, Pawle... ty powinieneś list zaczynać inaczej! – ja, Paweł, byle jaki, taki głupiutki Paweł, nic nie rozumiem, nic nie wiem, ale piszę do was list do Koryntu...”
Nie! Paweł był pokorny! Wiedział, że jest umiłowany, że jest posłany. Po prostu walił prawdę w tych listach.
Miłosierdzie to miłowanie kogoś, kto nie zasługuje na miłość, a nawet uniemożliwia miłowanie siebie.
A perfekcjonista i egocentryk to ktoś kto bardzo siebie nie lubi i ciągle o sobie myśli.
To jest coś nieprawdopodobnego: „ktoś kto bardzo siebie nie lubi i bez przerwy o sobie myśli”. To jest egocentryk. Tak jakby postawić człowiekowi bardzo głodnemu za szybą pancerną wykwintną kolację i powiedzieć: „posiedź tu sobie parę dni i pooglądaj”.
Ja myślę, że jest wszystko jasne: miłosierdzie i perfekcjonizm. Kto nas obroni? Bo oskarżani to będziemy.
Przyjrzyjcie się jak często jesteśmy oskarżani. Z różnych stron – od środka, z zewnątrz, od najbliższych, od dalszych. To są różne sytuacje, czasem z zaskoczenia jest takie oskarżenie.
5383
Dak78 [Usunięty]
Wysłany: 2011-06-06, 10:17
Jarek321.
Dziękuję Ci za Twoją pracę dotyczącą kazań.
Będę zaglądał.
Pozdrawiam
Dak78
Jedna [Usunięty]
Wysłany: 2011-06-07, 18:21
Ale piękne to ostatnie kazanie. Jakby prosto dla mnie powiedziane
Dzisiaj przeżywamy w Kościele uroczystość Trójcy Najświętszej. Niewiele się da o tej tajemnicy powiedzieć, że Bóg jest w trzech osobach, w jednej naturze. Opracowania teologiczne brzmią tak sucho, tajemniczo, więc niewiele da się z jednej strony o tej Trójcy Świętej coś powiedzieć, wydaje się tak odległa. A z drugiej strony jest nam tak bliska... Kochani, wszystkie nasze tęsknoty za miłością, wszystkie nasze tęsknoty, żeby mieć przyjaciela, wszystkie tęsknoty, żeby ktoś mnie zrozumiał i żebym ja kogoś zrozumiał, wszystkie tęsknoty, jak śpiewała Elżbieta Adamiak, żeby sobie wieczorem posiedzieć w kuchni, w cieple, to jest wszystko z Trójcy Świętej. My ciągle szukamy akceptacji, miłości, daru, obdarowania... Obyśmy wielbili Trójcę Świętą nie tyle przez znajomość treści dogmatu – podstawową formę wszyscy znamy – ale wielbili przez to, że będziemy ją chwalili przez miłość do drugiego człowieka. Że będziemy takie „modele” Trójcy Świętej budować w swoim życiu, w swoich rodzinach, w swoich środowiskach.
Mojżesz tak powiedział do ludu:
"Zapytaj dawnych czasów, które były przed tobą od dnia, gdy Bóg stworzył na ziemi człowieka, czy zaszedł taki wypadek od jednego krańca niebios do drugiego jak ten lub czy słyszano o czymś podobnym? Czy słyszał jakiś naród głos Boży z ognia, jak ty słyszałeś, i pozostał żywym? Czy usiłował Bóg przyjść i wybrać sobie jeden naród spośród innych narodów przez doświadczenia, znaki, cuda i wojny, ręką mocną i wyciągniętym ramieniem, dziełami przerażającymi, jak to wszystko, co tobie uczynił twój Pan Bóg w Egipcie na twoich oczach? Poznaj dzisiaj i rozważ w swym sercu, że Pan jest Bogiem, a na niebie wysoko i na ziemi nisko nie ma innego. Strzeż Jego praw i nakazów, które ja dziś polecam tobie pełnić, by dobrze ci się wiodło i twym synom po tobie; byś przedłużył swe dni na ziemi, którą na zawsze daje ci Pan, twój Bóg". (Pwp 4:32-34, 39-40)
Chyba w każdym „kąciku pytań do księdza” – takie kąciki są w niejednej gazecie, ludzie piszą pytania... sam prowadzę taką audycję w radiu, odpowiadając na pytania ludzi... są pytania „dyżurne”. I jedno z pytań dyżurnych, które musi się co roku pojawić: „jak to jest, że Pan Bóg w Nowym Testamencie, Pan Jezus, to jest taki dobry, łagodny, miłosierny, serce po prostu na dłoni, a Bóg Starego Testamentu to okrutny, karze mordować, wyrżnąć wrogów Izraela, jak to jest?”. Żebyśmy nie mieli wątpliwości, że Bóg jest jeden i ten sam w Starym Testamencie i w Nowym Testamencie, to dzisiaj w Księdze Wyjścia, Pan Bóg się nam przedstawia, proszę zwrócić uwagę, że jest to początek historii zbawiania, nie sam początek, bo Izraelici są już wolni, setki lat minęły, ale w sumie dawne dzieje, dzieje Mojżesza. Pan Bóg jak mówi o sobie? – „Bóg miłosierny, litościwy, cierpliwy, bogaty w łaskę i wierność”. To jest Stary Testament, to nie jest Ewangelia. Proszę zwrócić uwagę, ile słów używa Pan Bóg, żeby się przedstawić: miłosierny, litościwy, cierpliwy, bogaty w łaskę i wierność. No, oczywiście, ktoś z was zapyta, co to za litościwy, miłosierny, skoro rzeczywiście On nieraz mówił do Izraelitów, że tych wszystkich wrogów to trzeba wybić „co do nogi”?
Proszę państwa, człowiek najbardziej łagodny, kiedy go napadną, może dostać szału, może się wściec, może zacząć kopać, gryźć, wrzeszczeć, co nie znaczy, że on się taki stał, on po prostu w danej sytuacji musiał tak zareagować. Człowiek, któremu grożą pistoletem, nożem, też potrafi wpaść w jakiś amok i bronić życia, a kiedy cała sytuacja już się skończy, znowu stanie się bardzo łagodny. Izrael to była taka kropeczka na kuli ziemskiej, która niosła zalążek lekarstwa dla całego świata. I sąsiedzi geograficzni Izraela – potęgi: Egipt, Asyria, Persja to były narody, które miały ochotę zniszczyć, zgnieść tę kropkę. Gdyby Izrael został zgnieciony, cały plan Boży poległby, dlatego Bóg bardzo bronił Izraelitów i Żydów, wiedząc, że w tamtym społeczeństwie, w tamtych rejonach, działała zasada „wszystko za wszystko” albo „nic za nic” – „ja cię zabiję, albo ty mnie zabijesz”. Tam nie było wojsk ONZ stacjonujących w strefie buforowej. I dlatego nieraz mamy błędny obraz Pana Boga Starego Testamentu i o ten obraz idzie wojna. To znaczy nie o obraz Boga Starego Testamentu, co w ogóle o obraz Boga.
Wielu ludzi ma niedobre życie religijne, wielu ludzi odeszło od religii. Wielu ludzi nie modli się, bo ma fałszywy obraz Pana Boga. Mimo że na ten temat tyle się mówi. To jest też sprawa demona. Przed trzema tygodniami mówiłem, że demon oskarża nas ciągle przed Bogiem. Demon oskarża nas wzajemnie, przychodzi do żony i mówi „twój mąż jest taki, taki, taki”, przychodzi do męża i napuszcza. A sam siada w rogu, jak sędzia w ringu i patrzy jak będą się teraz tłukli. Napuszcza ich na siebie.
Ale demon robi jeszcze jedno oskarżenie – oskarża Pana Boga wobec nas. I robi to oczywiście sprytnie, on wszystko robi sprytnie. Jak powiedział do Ewy w raju: „czy rzeczywiście Bóg powiedział nie jedzcie owoców ze wszystkich drzew w ogrodzie?” Demon nam kłamstwa nie narzuca, nie mówi „Ewo, Bóg jest niedobry, zerwij owoc”, tylko „czy ty przypadkiem nie czujesz się źle, że powinieneś sobie ulżyć tam ... wiesz, gorzałki trochę się napić ... jakiś romansik ... czy przypadkiem twoja żona nie jest dobra, że twój romans byłby usprawiedliwiony ...? Tak pomyśl sobie, zastanów się”. I on mówi generalnie: „sam na to wpadnij”. No i Ewa na to wpada. Co on mówi? „Widzisz, Bóg ... tak cię kocha, taki dobry, a nie pozwala ci jeść owoców z jednego drzewa, to jaki on dobry...” I Ewie zaczyna coś świtać... coś do tej pory jej nigdy do głowy nie przyszło. I nagle mówi: „no rzeczywiście, ten Bóg jakoś mnie tutaj ogranicza, ja sobie muszę, chcę ten owoc zjeść, posmakować go.” I tak jest od wieków kochani: „Boga nic nie obchodzi – zobacz twoja choroba, chodzisz po lekarzach, po szpitalach, wydałeś majątek i co? modlisz się na Jasnej Górze i co? pomaga ci? a widzisz? no i gdzie jest ten Bóg? przecież jest „wszechmogący”... gdyby twoja koleżanka była wszechmogąca, to by cię uzdrowiła... gdyby twój szef był wszechmogący to dałby ci horrendalną podwyżkę... a Bóg jest jeszcze bardziej wszechmogący niż koleżanka i szef i nic ci nie daje, przychodzisz do kościoła, a tu pusto i głucho”.
Przecież On może wszystko... czy On w ogóle Cię kocha? I dlatego Jezus między innymi przyszedł na świat, by nam wyprostować, oczyścić i pokazać całym sobą najprawdziwsze oblicze Boże: „Ja i Ojciec – mówił Chrystus – jedno jesteśmy”. To jest właśnie wielka tajemnica Trójcy Przenajświętszej, że Oni są jednością. „Filipie – powiedział z wyrzutem Chrystus – tyle czasu jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś?” ... „Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca”. I warunek wszystkiego w religii, fundament całego życia religijnego, kochani, to jest poznać Jezusa! Poznać Go do końca. Myśmy o Jezusie słyszeli dużo, chodzicie do kościoła co tydzień, jeździcie na rekolekcje, czytacie książki, prasę, chodzicie na pielgrzymki, o Jezusie słyszeliście dużo. W ostatnich dziesięcioleciach szczególnie dużo mówi się o miłosierdziu, że Jezus jest dobry, łaskawy, koszulki „Jezus cię kocha”, prawda? „Jezus jest dobry”, nie mówić o piekle za dużo, nie straszyć ludzi. Takie my księża dostajemy przestrogi. I wydaje się, że znamy tego Jezusa; z jak najlepszej strony żeśmy Go poznali. I że sprawa nie jest jakimś problemem. Każdy z nas potrafiłby powiedzieć o dobroci Jezusa, przynajmniej parę zdań. Każdy z nas potrafiłby może przekonywać innych jaki Jezus jest dobry. Ale co my naprawdę o Jezusie wiemy i sądzimy... Jeszcze raz przypomnę rzecz, którą do znudzenia tutaj powtarzam: Jedna nasza wiedza jest tu – w rozumie, a druga nasza wiedza jest tu – w sercu, gdzie jesteśmy my – prawdziwi.
Rozumem to my pamiętamy, że Jezus to jest Syn Boży, który przyszedł nas zbawić, urodził się z Maryi, miał 33 lata jak zginął, zmartwychwstał, jest w tabernakulum Jego ciało. Wszystko to byście zdali na „6-tkę”. A to wcale nie znaczy, że ja tego Jezusa kocham. Ja wam mówiłem po czym poznać tą wiedzę, stąd [z serca]. Co ja naprawdę, ja prawdziwy, ja głęboko, sądzę na jakiś temat. Wiecie po czym to poznać – nasze serce mówi przez uczucia. Jakie masz uczucie, kiedy klękasz przy konfesjonale? Nie myśl. Jakie masz uczucie kiedy idziesz z kimś i ktoś ci mówi „chodź na chwilę wejdziemy do kościoła” – jakie masz uczucie oprócz tego, że jest chłodno i sympatycznie? Może to jest takie inne niż ... Coffee Heaven, Arkadia i inne, prawda? Może to jest taki majestat? – ojej, to takie wielkie, a ja taki mały... Może jakiś przymus? – wchodzę do kościoła, to muszę przyklęknąć ... muszę być cicho ... muszę się ładnie zachowywać ... wypada uklęknąć w ławce, zrobić mądrą minę ... podeprzeć najlepiej głowę ręką ... pomodlić się, wyjść ...
Co ty czujesz kiedy wchodzisz do kościoła? Kiedy przypominasz sobie, że ksiądz kazał ci na spowiedzi czytać Biblię? Co ty czujesz w pierwszym odruchu? „ło Jezuu....” albo „fajnie, rzeczywiście, poczytam, bo mam taki mętlik w głowie, że może mnie to oczyści”. Co Ty czujesz, kiedy klękasz wieczorem do modlitwy?
Ktoś powiedział ciekawą rzecz: „wiesz co ty sądzisz o Jezusie? to samo co sądzisz o swoim życiu”. Proszę Państwa, jeżeli ja bym Państwu powiedział: „wiecie, dostałem wczoraj od przyjaciela nieprawdopodobny prezent, tak wyszukany, tak pasujący, tak mi potrzebny”, to ja mówiąc o prezencie, cały czas mówię o przyjacielu – on go dla mnie znalazł, on znał moje potrzeby, on się postarał. Jeślibym Państwu powiedział: „dostałem taki prezent ... o rany, nie wiem co z tym zrobić ... wyrzucić to czy nie wyrzucić ...” to ja od razu mówię, że ten co mi dał to mnie zlekceważył. Nie znał mnie, nie trafił, nie chciało mu się. I jeśli ja mówię: „ależ ja mam pokopane życie ... bryndza nie życie ...”, to co ja mówię o Panu Bogu? On nam to życie dał. On nam ten świat dał. On nam ustawia i trudne sytuacje, i krzyżowe sytuacje.
Co ja mówię o Panu Bogu, gdy mówię „nie układa mi się w życiu, zupełnie mi się nie układa, nie widzę sensu życia”. To wszystko można z grubsza przełożyć, że Jezus mi się nie układa, nie widzę sensu Jezusa, że Jezus jest pokręcony.
Natomiast jeśli ktoś mówi „trudne mam to życie, no ale się zmagam”, to już jest lepsze. Trudny jest Jezus, ale ja się o Niego zmagam. Są ludzie, którzy potrafią powiedzieć „bardzo mnie życie doświadcza, ale jestem bardzo szczęśliwym człowiekiem. Bardzo mnie Jezus doświadcza... Co mówisz o życiu? Może byłeś wczoraj u znajomych na grillu? Co tam mówiłeś? W jaką stronę chciałeś popchnąć rozmowę? Dziękczynienia za wszystko co masz? Radości? Czy raczej odwrotnie?
Jezus chce się nam przedstawić, tylko że On nie chce trafić do naszych umysłów, bo w tych umysłach, to jestem przekonany, że mamy wiedzę teologiczną przyzwoitą.
Jezus chce dotrzeć do naszego serca. Jak chce dotrzeć do naszego serca? Pokazując swoje serce! Jeśli chłopak chce zdobyć serce dziewczyny, to co jej pokazuje? Otwiera przed nią swoje serce! I w słowach i w uczynkach, i w szaleństwie, i w pięknie ... chce ją poruszyć! Nie chce jej tylko poinformować, że „cię kocham”, ale chce po rynnie wejść na 7. piętro do jej domu, żeby ona po prostu zemdlała. Chcemy poruszyć serce sercem.
Odwołam się do paru fragmentów Ewangelii, którą niedawno żeśmy rozważali. Pamiętacie, jest taki przepiękny fragment, a zaraz powiem dlaczego on jest taki wyjątkowy. Kiedy Jezus idzie z uczniami do Emaus. Ewangelia mówi „Jezus przybliżył się do nich i idzie”. A oni idą i gadają cały czas co stało się w Jerozolimie, a Jezus idzie obok i nic nie mówi. Czujecie, że tu się zaczyna coś ciekawego? Jezus sobie słucha co oni sobie mówią. To jest takie radosne.
Kiedyś jeden mój znajomy, wykładowca na uniwersytecie, przyszedł na egzamin, żeby przeegzaminować studentów, przyszedł dość wcześnie, ale sala była zamknięta, więc czekał aż jakiś woźny czy woźna przyjdzie z kluczami i otworzy. I w tym momencie przyszła studentka, która cały rok na zajęcia nie chodziła, więc nie znała swojego profesora. I mówi do niego:
„ty ... ty na egzamin?”
No to profesor mówi: „no tak”.
„Kurczę” – mówi – „jaki on jest, ten profesor? ostry?”
„No, tępy nie jest”
„Myślisz, że mam jakieś szanse u niego?”
„Jak coś umiesz...”
„Ciekawe kiedy on przyjdzie?”
„On nie przyjdzie”
„Nie przyjdzie?! Dlaczego?!”
„Bo już przyszedł, witaj, to ja”
Czy Jezus nie robi tego samego? Dołącza się do nich, oni cały czas o nim rozmawiają, i on nie mówi „o to wy o mnie mówicie! Jezus z Nazaretu, witajcie” Nie! I w końcu On ich pyta „a o czym wy rozmawiacie?” Jezus nic nie kłamie, Jezus nic złego nie robi, zadaje im pytanie: „Jakie wy rozmowy prowadzicie?” A oni mówią: „ty jesteś jedynym, który nie ma pojęcia”. To tak jakby powiedzieć: „Janie Pawle II, czy ty masz pojęcie o biografii Karola Wojtyły? Czy ty się znasz na tym, czy ty się orientujesz?”. A Jezus jeszcze pyta „Co się takiego stało w Jerozolimie?” I oni Mu wyjaśniają ...
Pamiętacie tę anegdotę, którą w Niecodzienniku zapisał ks. Jan Twardowski, jak poszedł do spowiedzi i ksiądz mu mówi „księże drogi, tak nagrzeszyłeś, że za pokutę dostaniesz poczytać wiersze księdza Twardowskiego”. On go nie poznał, że to ten. Nie wiem tylko czy czasem nie dodał „tylko czy ty zrozumiesz te wiersze?”. I ksiądz Twardowski poszedł na pokutę czytać swoje wiersze.
Jezus pyta: „Taaaaak? I co się w tej Jerozolimie stało?” I oni wtedy Mu wyjaśniają: „ty słuchaj człowieku, bo ty niekumaty jesteś ... tam, wiesz, Jezusa ukrzyżowali z Nazaretu ...” Ciekawe jakie Jezus robił miny w tym momencie „Naprawdę???? Ukrzyżowali? Jezusa?”
I potem On im zaczyna opowiadać. O Ewangelii w Starym Testamencie. I co oni potem powiedzieli, wieczorem? „Kiedy On do nas mówił serca pałały nam!” Proszę Państwa, Jezus widzi jak oni się rozgrzewają! Jak im oczy zaczynają błyszczeć! Jak Go słuchają! Jak buzie zamknęli w ciup! I kiedy Jezus zdobywa ich zainteresowanie, po prostu jest max zainteresowania, Jezus co pokazuje? Pokazywał, jakby chciał się oddalić ... „no, no, będziecie Mnie zatrzymywać?” Proszę Państwa, ktoś ci puścił ciekawy film, kulminacyjny moment, zabije go czy nie zabije, a on mówi „lecę do domu, zabieram kasetę”. Jezus to samo robi, oni są w tej chwili podekscytowani ... serce im bije, a On im pokazuje, że raczej „idę bo późno już, mama mnie woła”. Oni Go zatrzymali, przymusili. Wtedy już poszedł na całość – połamał dla nich chleb, oni Go rozpoznali, a kiedy Go rozpoznali, co zrobił? Zniknął!”
Zniknął im sprzed oczu.
Boże! Jakie to wszystko dziwne, proszę Państwa! Gdybyśmy to byli my Panem Jezusem, jak mówił Rzecki w „Lalce” – „Ach, szkoda gadać ...”. Gdybyśmy to byli my Panem Jezusem, poszlibyśmy na drogę i powiedzieli „Panowie, to ja! Zmartwychwstałem! Rozumiecie?! Lecę powiedzieć następnym! Cześć! Trzymajcie się!” A On cały dzień – udaje, że nie wie o co chodzi, oni Go pytają, On ich pyta, On im dwie godziny wyjaśnia Stary Testament, kiedy oni zaczynają się ruszać w sercu, On im pokazuje, że chce odejść. Kiedy rozpoznali Go, chcieli się rzucić Mu na szyję, to On im zniknął. Po co to wszystko??!! Żeby dotrzeć do ich serc! Żeby dotrzeć do twojego serca!
Gdybym ja, lat temu 40, przeczytał w jakiejś gazecie, że jacyś chłopcy znaleźli monety z czasów napoleońskich, ukryte w drzewie, to idę o zakład, że bym dzisiaj o tym nie pamiętał. No, jakaś informacja, ciekawostka, że chłopcy znaleźli monety. Ale kiedy ja, 40 lat temu poszedłem na film do kina „Szatan z siódmej klasy” i zobaczyłem jak oni te napisy na drzwiach, jak oni szukają w lustrze ... odbicie ... Jak ten Francuz przyjechał z Francji, tajemniczy ... jak tamci bandziory chcieli ich powstrzymać ... I na końcu znaleźli te monety.
Ale cała historia była! To ja do dziś to pamiętam i pamiętam jak wyszedłem z kina i byłem oszołomiony, to było arcydzieło sztuki filmowej! Ja do dziś, jak „Szatan z siódmej klasy”, to lubię raz na parę lat obejrzeć ten film.
Historia! Rozumiesz?! To była cała historia – tajemnicza, dziwna historia, nieoczekiwana historia. Wiesz dlaczego twoje życie się tak plącze? Dlaczego cię wyrzucili z roboty tydzień temu? Dlaczego Twój chłopak z Tobą zerwał? Bo to jest historia! A po co ta historia?! Żebyś pokochał Boga, bo On w niej jest! Tylko On gdzieś zniknął, On ci się gdzieś schował, On wróci. Kiedy będziesz w świetnej formie i przyjdziesz do kościoła, a tu kościół zamknięty. Jak nie będziesz miał ochoty na kościół, a ktoś cię będzie tam zapraszał. Pan Bóg ma nieprawdopodobną historię. Proszę Państwa, może ktoś z was miał operację – 20, 30 lat temu? Bardzo ważną. Czy pamiętacie jak lekarz wyglądał? Czy pamiętacie jak pielęgniarka wyglądała? Jak miał na nazwisko lekarz? Może ktoś z was pamięta? Co chcę powiedzieć – on wam uratował życie, może, ten lekarz. Ale tu nie było historii – przyszedł na salę operacyjną, zrobił operację. Ale matkę, która cię do szpitala przywoziła, odwoziła, czuwała przy tobie, to pokochałeś głębią serca za to, co wtedy się stało. Rozumiesz? Drodzy państwo, gdybyśmy my kierowali życiem religijnym, to powiedzielibyśmy – „Panie Jezu, uzdrów mnie, bo już mam dość tych chorób, daj parę groszy, męża mi trochę popraw, dzieci żeby były grzeczniejsze i fajnie jest!” I już jest wszystko w porządku. Wszystko byśmy załatwili!
A Jezus mówi: „dobra, dostaniesz to, tylko rozłożymy to na historię 45 lat, ale jak ty pokochasz Mnie przez tę historię – zobaczysz, jakie będą zakręty, jakie wiraże”. Jezus jest nieprawdopodobny! Anna Kamińska powiedziała – powtórzę – „jeśli cię Bóg nudzi, to nie jest prawdziwy Bóg”. Rozumiesz?! Ktoś ci dał klocek i powiedział, że to jest arcydzieło sztuki. Ktoś ci dał kawałek deski i powiedział, że to jest telewizor. I ty siedzisz przed kawałkiem deski, nic się nie dzieje i mówisz „ale ludzie mówią, że w TV ciekawe rzeczy pokazują”. Ty, to nie jest telewizor, stary! 15 lat siedzisz przed deską wieczorami – na dziennik włączasz, i nic ...
To nie jest Jezus! Ten nudny! Te flaki z olejem w kościele! Te teologiczne dogmaty, które są podawane może dla naukowców. Tak, ciekawe, ale to nie jest Jezus. I dlatego cała religia nie idzie, bo jak masz złe oblicze Boga, to cała religia stoi w miejscu.
Cały czas się zastanawiam, dlaczego Jezus jak spotkał apostołów, to nie powiedział tak: „będziecie do mnie wpadać w czwartki i w piątki, ja wam gdzieś przez pół roku wyjaśnię o co mi chodzi, kim jestem, macie tu chrystologię w trzech tomach, zaliczycie potem u mnie ...” Po co to łowienie ryb?! Po co to „pójdziesz Piotrze złowisz rybkę”?! Po co to burza na jeziorze?! Po co to uzdrowienie?! Po co te hece z winem w Kanie Galilejskiej?!
Po co?! Żebyś Go pokochał sercem!
On chce dotrzeć do naszego serca, drażniąc się nieraz z nami, napominając nas, ratując nas, wielbiąc nas.
Popatrzcie jak po zmartwychwstaniu jest ten drugi połów ryb, łowią ci apostołowie biedni ryby, łowią, nic nie złowili. Przychodzi Jezus na brzeg i pyta „złowiliście coś?” – „nic”. „Zarzućcie sieć z drugiej strony”, oni zarzucają sieć, wyciągają, tyle ryb! „Kurczę! To Jezus, ten sam numer zrobił 3 lata temu!”. Dlaczego Jezus nie stanął na brzegu i nie powiedział: „słuchajcie, to ja, Jezus z Nazaretu! Mam wizytówki dla was”.
Po co każe im łowić ryby? Żeby Go rozpoznali!
Kiedyś jedna pani, chcąc mi dać poznać, że mnie rozpoznała, ze świętej Anny, jak mi wypisywała kwitek, zaczęła śpiewać moją piosenkę. Myślę sobie – co ta kobieta, jakaś psychiczna? Wypisuje jakiś kwitek za opłatę u lekarza i śpiewa piosenkę ... Ja tak słucham, co ona śpiewa, a ona moją piosenkę śpiewa. Chciała mi sprawić radość! Ale jak mi sprytnie dała poznać, że ona mnie zna! I to tak ... poczułem się niepewnie ... co ona o mnie wie? ... Jak ona zna na pamięć moje piosenki ...
Jezus też ci nie powie: „Jezus z Nazaretu, 72 kg wagi, 1,84 m wzrostu, z pochodzenia Izraelczyk, z zawodu mesjasz”, tylko nagle obudzisz się, z chłopakiem masz ważne spotkanie i głowa cię boli. A nagle potem odwołasz spotkanie – przestała cię boleć ... „Jezu! W co ty grasz?!”
To jest nieprawdopodobne – w jednym rozdziale – drugim rozdziale Ewangelii świętego Jana, ja to dopiero zobaczyłem parę dni temu, Jezus przemienia wodę w wino, robi imprezę ... Kiedyś jeden pan mi mówił, że nie ma radośniejszej twarzy niż tego, który został na imprezie wysłany po jakiś alkohol, na stację benzynową, wraca i mówi: „mam!”. To jest ten posłaniec, mówi „mam!”. Jezus przychodzi na imprezę, brakuje wina.
Po co ten cyrk z tymi stągwiami?! Nie mógł powiedzieć, żeby ktoś znalazł jakieś stągwie? Nie – „napełnijcie stągwie po brzegi”. Nie mógł powiedzieć „znajdzie jakieś stągwie, wino zaraz się znajdzie”? Nie! – „zaczerpnijcie, zanieście na stół, staroście weselnemu pokażcie”.
Ja mówiłem Państwu, że to było 600 litrów. Jeden z księży przeliczył to na butelki – 900 butelek! Na litość boską! 900 butelek wina! I w tym samym rozdziale – drugim rozdziale Ewangelii świętego Jana, Jezus kręci bicz, bo szykuje awanturę w świątyni! Proszę Państwa, to nie to, że Jezus wszedł do świątyni, zdenerwował się i chwycił kija ... On kręcił bata na nich! Splótł! Drodzy panowie, a raczej drogie panie – jak się plecie, to to trochę trwa. To jest misterna robota. Jezus plótł: „a dostaniecie zaraz ... a dostaniecie batem ... jeszcze tutaj ładnie zapleciemy ... w końcu supełki trzy zrobimy ...” On się przygotowywał z premedytacją na tę awanturę! Ten sam Jezus, który wino ludziom daje, dużo wina ludziom daje, w tym samym rozdziale z Kany Galilejskiej poszedł do świątyni i zrobił awanturę!
Jaki On jest! Jaki jest nieprawdopodobny! Jaki jest zaskakujący!
Mówiliśmy o tym kilka tygodni temu – rozmowa z Samarytanką. Żydzi od Samarytan byli na kilometr! Jak się Żyd dotknął Samarytanina, to się kąpał cały i prał ubranie. Jak widział Samarytanina, to spluwał. Żydzi omijali Samarię dziesiątki kilometrów, żeby nie wejść na tę ziemię. A Jezus idzie do Samarytanki ... Żydowi z żoną nie wypadało publicznie rozmawiać, a Jezus z obcą kobietą rozmawia publicznie sam na sam! Proszę Państwa, to jest taki skandal! To jest taki skandal!
A po co Jezus to wszystko robi?
Skraca dystans: „ja się ciebie nie boję, kobieto! To, co tutaj mówią, że nie można rozmawiać z kobietą, że nie można rozmawiać z żoną, że nie można rozmawiać z Samarytanami, ja mam to w nosie, ja z tobą rozmawiam, jeszcze ci mówię, że jestem Żydem, to ty to widzisz, ale ja jestem jeszcze mesjaszem żydowskim”. Skraca dystans.
Czy do trędowatego, pamiętacie Państwo: trędowatych nie wolno było się dotykać! Absolutnie nie wolno się było dotykać trędowatych! Jezus już pokazał, że uzdrawia bez dotykania, a kiedy przyszedł do niego trędowaty, Jezus – jest napisane – „zdjęty litością”. Boże, jak On się wzruszył! Wyciągnął rękę! Dlaczego jest napisane „wyciągnął rękę”? Bo trędowaty stał daleko. „Wyciągnął rękę i dotknął go” Znowu skandal! Znowu Żydzi są wściekli! „Co Ty robisz Jezu! Nie dotykaj trędowatych!” A On dotyka ...
I wreszcie Jezus przełamuje trzecią barierę w relacji z ludźmi, najtrudniejszą. Jeśli ktoś nam narzuci barierę do człowieka, trudno jest nią nieraz pokonać. Ale jest bariera najtrudniejsza: kiedy my ją sobie sami narzucamy. Pamiętacie – kiedy Jezus obmywa nogi apostołom, a Piotr mówi: „O nie Panie! Nigdy nie będziesz mnie obmywał!” Piotr sam stawia barierę! „Ty się do mnie Jezu nie zbliżysz!”
Wielu z nas postawiło taką barierę: „ja jestem marny, ja jestem do niczego, jestem beznadziejny, jestem najgorszy ... Panie Jezu, wiem, że Ty jesteś najlepszy, ale jesteś daleko ode mnie, bo nikt nie jest blisko mnie, to Ty też nie jesteś blisko mnie ... a poza tym jestem grzesznikiem! Wczoraj znowu był taki grzech, inny grzech, głupi film obejrzałem, także nie ma szans ... Ja wiem, że Ty jesteś miłosierny, ale Twojego miłosierdzia nie starczy dla mnie ...”
Co powiedział Jezus do Piotra? „Jak cię nie umyję, jak ci nóg nie umyję, nie będę miał łączności z tobą” ... „nie będę miał łączności z tobą”. Pismo Święte mówi, że kiedy Jezus umarł, w tym momencie, trzy ewangelie to podają, w przybytku Starego Testamentu rozerwała się zasłona. Jakby znak – rozerwania tej zasłony. Wiecie co wielu ludzi robi? Z powrotem ją ceruje! „Panie Jezu, za blisko nie możemy być ... ja się Ciebie ciągle boję ...” Właśnie to, co mówię o swoim życiu, to co w odruchach mówię o sobie. To, co czuję, gdy słyszę, że koleżanka wyszła za mąż i świetnie jej się układa ... czuję taki ból ... taką zazdrość ... taką wściekłość ... Bo ja jestem właśnie taka: „mnie się to nie należy”.
Mówiłem już kiedyś Państwu, że w Piśmie Świętym jest parę obrazów jaka jest relacja człowieka do Boga. Jeden obraz to jest: gliny do rzeźbiarza, drugi obraz to jest owce – pasterz, trzeci obraz: słudzy – pan, czwarty obraz: dziecko – ojciec. Proszę zwrócić uwagę jak ta relacja się rozwija! Glina to jest glina – w ogóle nie wie, że jest rzeźbiarz. Ona jest martwą masą, którą się ugniata. Ale owce – pasterz to jest już coś lepszego, chociaż owce są głupie i też tego pasterza często nie słuchają, chcą od pasterza tylko tego, by je zaprowadził tam, gdzie się można najeść. Ale jest jeszcze lepszy: słudzy – pan. Słudzy już mieszkają w domu pana, już nieraz jedzą z jego stołu, może nie z panem, a dopiero jak on się naje, to oni siadają do stołu. I już jest pewna bliskość. Wreszcie ta bliskość dziecko – ojciec. Jak nieraz dziecko jest zuchwale blisko ojca! Jak dzieci, które czują, że są kochane przez ojców, pozwalają sobie na wiele, takie dziecko np. wielkiego pana generała, wejdzie tatusiowi – generałowi na kolano, ciągnie go za nos „ale masz nos tata, jak trąbę”. Żeby tak jakiś kapral spróbował .... „ale pan ma nos, jak trąbę!” To już następnego dnia byłby w cywilu. A dziecko to robi z tatą, dziecko jest zuchwałe. Taka bliskość! Bóg Ojciec mówi „bądźcie moimi dziećmi! bądźcie zuchwali!”.
To, co mnie w filmie „Pasja” najbardziej poruszyło: nie męka Chrystusa, chociaż ona rzeczywiście mnie zmroziła, ale najbardziej mnie zaskoczyło (bo męka Chrystusa – spodziewałem się: będą Go biczować, krzyżować): jak Jezus ochlapał Matkę Bożą wodą. O Boże! – w pierwszej chwili pomyślałem – Panie Jezu! Matkę Bożą?! Gdyby ktoś tak na Jasnej Górze psiknął jakimś jajkiem z wodą, na Maryję ... „skandal! profanacja! nabożeństwo trzeba robić!” A Pan Jezus na Matkę Bożą tak „chlap!” wodę... Ochlapałbyś Matkę Bożą?! Ochlapałbyś Pana Jezusa?! Z miłości? Przecież jesteś dzieckiem Bożym ...
A jest jeszcze jedna relacja! Wprawdzie ona nie wchodzi już w tę gradację, bo to jest relacja między człowiekiem a rzeczą martwą, ale .... proszę państwa, te niuanse damsko – męskie zmieniają się, ja wszystkiego nie wyczuwam, ale zgodzicie się, że jeżeli mężczyzna mówi do kobiety, chłopak do dziewczyny: „zjadłbym cię” to jest to dość odważna propozycja ... i nie wiem, czy ja to dobrze wyczuwam, ale mocno zalatuje w stronę erotyki: „zjadłbym cię całą”.
Proszę Państwa ... co Jezus wymyślił??? Ano to, że będziemy Go zjadać ... Nie dotykać, nie przytulać ... mało, mało!
Nawet akt seksualny, stosunek seksualny nie sprawia, że mężczyzna miesza się z kobietą. Pozostają cały czas dwa odrębne organizmy. A Jezus wymyślił coś więcej: „Ja będę chlebem, będziecie Mnie gryźć, a potem pójdę w wasze jelita, będę się rozkładał, stanę się waszym ciałem”. Jezus nie wie już jak to zjednoczenie pokazać! Jak tę bliskość pokazać! Jak On chce być z nami blisko! Jak On chce być z nami nieprawdopodobnie zjednoczony! On jest właśnie taki.
Za kilka, kilkanaście minut wyjdziemy z księżmi z Komunią Świętą i pokażemy wam, wszystkim, którzy chcecie ją przyjąć, pokażemy wam hostię i powiemy „Ciało Chrystusa”.
To jest droga do Trójcy Świętej. Ja dzisiaj nie dałem wam wykładu teologicznego o Trójcy Świętej, mówiłem wam cały czas o Jezusie. Ale kto zobaczył Jezusa sercem, zachwycił się Jezusem, chce z Nim żyć, chce być Mu posłuszny, ten zobaczył całą Trójcę Przenajświętszą. Nic takiego Jezus nie robi, czego nie robiłby z Nim razem Ojciec i Duch Święty. Dlatego pokażemy wam bramę do Trójcy Świętej – Jezusa Chrystusa. Ludzie nieraz nie mają w poszanowaniu komunii, eucharystii, mówią „proszę księdza ... chodziłem do komunii i też się w moim życiu nic nie zmieniło ...” Kochany! Bo to jest historia, która dopiero się rozwija! To jest serial, który się rozwija! Jeszcze żeś do połowy serialu nie dojechał ... wiesz jakie tam będą jeszcze zakręty! Ale musisz to wszystko przeżyć! Musisz tego wszystkiego doświadczyć – żeby się rozkochać. Za co kochamy właśnie – seriale, filmy? Że nam pokazują historię. Że razem z bohaterami przeżywamy ich drogę. Można pokazać początek filmu i koniec filmu: był taki Janek Kos na Syberii i ożenił się z Marusią ... koniec filmu ... trzy minuty ... i nie mielibyśmy kultowego PRL-owskiego tasiemca. Musieliśmy przeżyć tę całą historię – ktoś tam umarł, ktoś tam zginął.
Panie Jezu ... otwórz nasze serca, które zachwycają się bzdurami, jakimiś zupełnie przypadkowymi sprawami. Otwórz nasze oczy i serca, byśmy pokochali serce Twoje, serce Ojca i serce Ducha. Amen.
Przykład ciekawy, jakie jest serce Boga. To John Eldredge opowiadał na spotkaniu w Warszawie, kiedy był w Polsce [tutaj nagranie z konferencji: http://vimeo.com/channels/198484/page:2 ]. Że kazał dwóm synom umyć okno. I jeden syn mył jedną połówkę okna, a drugi syn mył drugą połówkę okna. I jak skończyli, to jeden syn mówi: „Tato! kto lepiej umył? Zobacz moje okno! Czyściutkie, eleganckie, a jego? Tato, kto lepiej umył?! Która połówka lepsza?!” I w tym momencie w połówkę jego brata uderzył wróbel. Podniósł się i odleciał. Tata mówi: „wróbel myślał, że to okno jest tak czyste, że go nie ma!” Pan Bóg wybrał przez wróbla.
Drodzy bracia, idziecie na wakacje, uważajcie na wróble! Pan Bóg wybiera przez wróble, Pan Bóg wybiera przez naturę, Pan Bóg odzywa się w takich błahych sprawach.
6082
Następne kazanie x. Piotr wygłosi dopiero w październiku.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
"Metoda in vitro jest niezgodna z prawem Bożym i naturą człowieka..."
"Pan naprawdę Zmartwychwstał! Alleluja!
„Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał!” (Łk 24,5-6) "To się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia" (1 P 2,20b) "Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33)
„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16,15)
To może być także Twoje zmartwychwstanie - zmartwychwstanie Twojego małżeństwa!
Jan Paweł II:
Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje „Westerplatte". Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie — jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić — dla siebie i dla innych.
Dla tych, którzy kochają - propozycja wzoru odpowiedzi na pozew rozwodowy
W odpowiedzi na pozew wnoszę o oddalenie powództwa w całości i nie rozwiązywanie małżeństwa stron przez rozwód.
UZASADNIENIE
Pomimo trudności jakie nasz związek przechodził i przechodzi uważam, że nadal można go uratować. Małżeństwa nie zawiera się na chwilę i nie zrywa w momencie, gdy dzieje się coś niedobrego. Pragnę nadmienić, iż w przyszłości nie zamierzam się już z nikim innym wiązać. Podjąłem (podjęłam) bowiem decyzję, że będę z żoną (mężem) na zawsze i dołożę wszelkich starań, aby nasze małżeństwo przetrwało. Scalenie związku jest możliwe nawet wtedy, gdy tych dobrych uczuć w nas nie ma. Lecz we mnie takie uczucia nadal są i bardzo kocham swoją żonę (męża), pomimo, iż w chwili obecnej nie łączy nas więź fizyczna. Jednak wyrażam pragnienie ratowania Naszego małżeństwa i gotowy (gotowa) jestem podjąć trud jaki się z tym wiąże. Uważam, że przy odrobinie dobrej woli możemy odbudować dobrą relację miłości.
Dobro mojej żony (męża) jest dla mnie po Bogu najważniejsze. Przed Bogiem to bowiem ślubowałem (ślubowałam).
Moim zdaniem każdy związek ma swoje trudności, a nieporozumienia jakie wydarzyły się między nami nie są powodem, aby przekreślić nasze małżeństwo i rozbijać naszą rodzinę. Myślę, że każdy rozwód negatywnie wpływa nie tylko na współmałżonków, ale także na ich rodziny, dzieci i krzywdzi niepotrzebnie wiele bliskich sobie osób. Oddziaływuje również negatywnie na inne małżeństwa.
Z moją (moim) żoną (mężem) znaliśmy się długo przed zawarciem naszego małżeństwa i uważam, że był to wystarczający czas na wzajemne poznanie się. Po razem przeżytych "X" latach (jako para, narzeczeni i małżonkowie) żona (mąż) jest dla mnie zbyt ważną osobą, aby przekreślić większość wspólnie spędzonych lat. Według mnie w naszym związku nie wygasły więzi emocjonalne i duchowe. Podkreślam, iż nadal kocham żonę (męża) i pomimo, że oddaliliśmy się od siebie, chcę uratować nasze małżeństwo. Osobiście wyrażam wolę i chęć naprawy naszych małżeńskich relacji, gdyż mam przekonanie, że każdy związek małżeński dotknięty poważnym kryzysem jest do uratowania.
Orzeczenie rozwodu spowodowałoby, że ucierpiałoby dobro wspólnych małoletnich dzieci stron oraz byłoby sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Dzieci potrzebują stabilnego emocjonalnego kontaktu z obojgiem rodziców oraz podejmowania przez obie strony wszelkich starań, by zaspokoić potrzeby rodziny. Rozwód grozi osłabieniem lub zerwaniem więzi emocjonalnej dzieci z rodzicem zamieszkującym poza rodziną. Rozwód stron wpłynie także niekorzystnie na ich rozwój intelektualny, społeczny, psychiczny i duchowy, obniży ich status materialny i będzie usankcjonowaniem niepoważnego traktowania instytucji rodziny.
Jestem katolikiem (katoliczką), osobą wierzącą. Moje przekonania religijne nie pozwalają mi wyrazić zgody na rozwód, gdyż jak mówi w punkcie 2384 Katechizm Kościoła Katolickiego: "Rozwód znieważa przymierze zbawcze, którego znakiem jest małżeństwo sakramentalne", natomiast Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego w punkcie 347 nazywa rozwód jednym z najcięższych grzechów, który godzi w sakrament małżeństwa.
Wysoki Sądzie, proszę o danie nam szansy na uratowanie naszego małżeństwa. Uważam, ze każda rodzina, w tym i nasza, na to zasługuje. Nie zmienię zdania w tej ważnej sprawie, bo wtedy będę niewiarygodny w każdej innej. Brak wyrażenia mojej zgody na rozwód nie wskazuje na to, iż kierują mną złe emocje tj. złość czy złośliwość. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie zmuszę żony (męża) do miłości. Rozumiem, że moja odmowa komplikuje sytuację, ale tak czuję, takie są moje przekonania religijne i to dyktuje mi serce.
Bardzo kocham moją (mojego) żonę (męża) i w związku z powyższym wnoszę jak na wstępie.
List Episkopatu Polski na święto św. Rodziny
Warto jeszcze raz podkreślić, że u podstaw każdej rodziny stoi małżeństwo. Chrześcijańskie patrzenie na małżeństwo w pełni uwzględnia wyjątkową naturę tej wspólnoty osób. Małżeństwo to związek mężczyzny i niewiasty, zawierany na całe ich życie, i z tej racji pełniący także określone zadania społeczne. Chrystus podkreślił, że mężczyzna opuszcza nawet ojca i matkę, aby złączyć się ze swoją żoną i być z nią przez całe życie jako jedno ciało (por. Mt 19,6). To samo dotyczy niewiasty. Naszym zadaniem jest nieustanne przypominanie, iż tylko tak rozumianą wspólnotę mężczyzny i niewiasty wolno nazywać małżeństwem. Żaden inny związek osób nie może być nawet przyrównywany do małżeństwa. Chrześcijanie decyzję o zawarciu małżeństwa wypowiadają wobec Boga i wobec Kościoła. Tak zawierany związek Chrystus czyni sakramentem, czyli tajemnicą uświęcenia małżonków, znakiem swojej obecności we wszystkich ich sprawach, a jednocześnie źródłem specjalnej łaski dla nich. Głębia duchowości chrześcijańskich małżonków powstaje właśnie we współpracy z łaską sakramentu małżeństwa. więcej >>
Wszechświat na miarę człowieka
Wszechświat jest ogromny. Żeby sobie uzmysłowić rozmiary wszechświata, załóżmy, że odległość Ziemia - Słońce to jeden milimetr. Wtedy najbliższa gwiazda znajduje się mniej więcej w odległości 300 metrów od Słońca. Do Słońca mamy jeden milimetr, a do najbliższej gwiazdy około 300 metrów. Słońce razem z całym otoczeniem gwiezdnym tworzy ogromny system zwany Droga Mleczną (galaktykę w kształcie ogromnego dysku). W naszej umownej skali ten ogromny dysk ma średnicę około 6 tysięcy kilometrów, czyli mniej więcej tak, jak stąd do Stanów Zjednoczonych. Światło zużywa na przebycie od jednego końca tego dysku do drugiego - około 100 tysięcy lat. W tym dysku mieści się około 100 miliardów gwiazd. To jest ogromny dysk! Jeszcze mniej więcej sto lat temu uważano, że to jest cały wszechświat. Okazało się, że tak wcale nie jest. Wszechświat jest znacznie, znacznie większy! Jeżeli te 6 tysięcy kilometrów znowu przeskalujemy, tym razem do jednego centymetra, to cały wszechświat, który potrafimy zaobserwować (w tej skali) jest kulą o średnicy 3 kilometrów. I w tym właśnie obszarze, jest około 100 miliardów galaktyk (czyli takich dużych systemów gwiezdnych, oczywiście różnych kształtów, różnych wielkości). To właśnie jest cały wszechświat, który potrafimy badać metodami fizycznymi, wykorzystując techniki astronomiczne. (Wszechświat na miarę człowieka >>>)
Musicie zawsze powstawać!
Możecie rozerwać swoje fotografie i zniszczyć prezenty. Możecie podeptać swoje szczęśliwe wspomnienia i próbować dzielić to, co było dla dwojga. Możecie przeklinać Kościół i Boga.
Ale Jego potęga nie może nic uczynić przeciw waszej wolności. Bo jeżeli dobrowolnie prosiliście Go, by zobowiązał się z wami... On nie może was "rozwieść".
To zbyt trudne? A kto powiedział, że łatwo być
człowiekiem wolnym i odpowiedzialnym. Miłość się staje Jest miłością w marszu, chlebem codziennym.
Nie jest umeblowana mieszkaniem, ale domem do zbudowania i utrzymania, a często do remontu. Nie jest triumfalnym "TAK", ale jest mnóstwem "tak", które wypełniają życie, pośród mnóstwa "nie".
Człowiek jest słaby, ma prawo zbłądzić! Ale musi zawsze powstawać i zawsze iść. I nie wolno mu odebrać życia, które ofiarował drugiemu; ono stało się nim.
Klasycznym tekstem biblijnym ukazującym w świetle wiary wartość i sens środków ubogich jest scena walki z Amalekitami. W czasie przejścia przez pustynię, w drodze do Ziemi Obiecanej, dochodzi do walki pomiędzy Izraelitami a kontrolującymi szlaki pustyni Amalekitami (zob. Wj 17, 8-13). Mojżesz to Boży człowiek, który wie, w jaki sposób może zapewnić swoim wojskom zwycięstwo. Gdyby był strategiem myślącym jedynie po ludzku, stanąłby sam na czele walczących, tak jak to zwykle bywa w strategii. Przecież swoją postawą na pewno by ich pociągał, tak byli wpatrzeni w niego. On zaś zrobił coś, co z punktu widzenia strategii wojskowej było absurdalne - wycofał się, zostawił wojsko pod wodzą swego zastępcy Jozuego, a sam odszedł na wzgórze, by tam się modlić. Wiedział on, człowiek Boży, człowiek modlitwy, kto decyduje o losach świata i o losach jego narodu. Stąd te wyciągnięte na szczycie wzgórza w geście wiary ramiona Mojżesza. Między nim a doliną, gdzie toczy się walka, jest ścisła łączność. Kiedy ręce mu mdleją, to jego wojsko cofa się. On wie, co to znaczy - Bóg chce, aby on wciąż wysilał się, by stale wyciągał ręce do Pana. Gdy ręce zupełnie drętwiały, towarzyszący Mojżeszowi Aaron i Chur podtrzymywali je. Przez cały więc dzień ten gest wyciągniętych do Pana rąk towarzyszył walce Izraelitów, a kiedy przyszedł wieczór, zwycięstwo było po ich stronie. To jednak nie Jozue zwyciężył, nie jego wojsko walczące na dole odniosło zwycięstwo - to tam, na wzgórzu, zwyciężył Mojżesz, zwyciężyła jego wiara.
Gdyby ta scena miała powtórzyć się w naszych czasach, wówczas uwaga dziennikarzy, kamery telewizyjne, światła reflektorów skierowane byłyby tam, gdzie Jozue walczy. Wydawałoby się nam, że to tam się wszystko decyduje. Kto z nas próbowałby patrzeć na samotnego, modlącego się gdzieś człowieka? A to ten samotny człowiek zwycięża, ponieważ Bóg zwycięża przez jego wiarę.
Wyciągnięte do góry ręce Mojżesza są symbolem, one mówią, że to Bóg rozstrzyga o wszystkim. - Ty tam jesteś, który rządzisz, od Ciebie wszystko zależy. Ludzkiej szansy może być śmiesznie mało, ale dla Ciebie, Boże, nie ma rzeczy niemożliwych. Gest wyciągniętych dłoni, tych mdlejących rąk, to gest wiary, to ubogi środek wyrażający szaleństwo wiary w nieskończoną moc i nieskończoną miłość Pana.
„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że ciebie nie opuszczę aż do śmierci" - to tekst przysięgi małżeńskiej wypowiadany bez żadnych warunków uzupełniających. Początek drogi. Niezapisana karta z podpisem: „aż do śmierci". A co, gdy pojawią się trudności, kryzys, zdrada?...
„Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, zadali Mu pyta-nie: «Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?» On im odpowiedział: «czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich mężczyzną i kobietą? Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i będą oboje jednym ciałem. A tak nie są już dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela»"(Mt 19, 3-5). Dwanaście lat temu nasilający się kryzys, którego skutkiem byt nowy związek mojego męża, separacja i rozwód, doprowadził do rozpadu moje małżeństwo. Porozumienie zostało zerwane. Zepchnięta na dalszy plan, wyeliminowana z życia, nigdy w swoim sercu nie przestałam być żoną mojego męża. Sytuacje, wobec których stawałam, zda-wały się przerastać moją wytrzymałość, odbierały nadzieję, niszczyły wszystko we mnie i wokół mnie. Widziałam, że w tych trudnych chwilach Bóg stawał przy mnie i mówił: „wystarczy ci mojej łaski", „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Był Tym, który uczył mnie, jak nieść krzyż zerwanej jedności, rozbitej rodziny, zdrady, zaparcia, odrzucenia, szyderstwa, cynizmu, własnej słabości, popełnionych grzechów i błędów. Podnosił, nawracał, przebaczał, uczyt przebaczać. Kochał. Akceptował. Prowadził. Nadawał swój sens wydarzeniom, które po ludzku zdawały się nie mieć sensu. Byt wierny przymierzu, które zawarł z nami przed laty przez sakrament małżeństwa. Teraz wiem, że małżeństwo chrześcijańskie jest czym innym niż małżeństwo naturalne. Jest wielką łaską, jest historią świętą, w którą angażuje się Pan Bóg. Jest wydarzeniem, które sprawia, „że mąż i żona połączeni przez sakrament to nie przypadkowe osoby, które się dobrały lub nie, lecz te, którym Bóg powiedział «tak», by się stały jednym ciałem, w drodze do zbawienia".
Ja tę nadzwyczajność małżeństwa sakramentalnego zaczęłam widzieć niestety późno, bo w momencie, gdy wszystko zaczęto się rozpadać. W naszym małżeństwie byliśmy najpierw my: mój mąż, dzieci, ja i wszystko inne. Potem Pan Bóg, taki na zasadzie pomóż, daj, zrób. Nie Ten, ku któremu zmierza wszystko. Nie Bóg, lecz bożek, który zapewnia pomyślność planom, spełnia oczekiwania, daje zdrowie, zabiera trudności... Bankructwo moich wyobrażeń o małżeństwie i rodzinie stało się dla mnie źródłem łaski, poprzez którą Bóg otwierał mi oczy. Pokazywał tę miłość, z którą On przyszedł na świat. Stawał przy mnie wyszydzony, opluty, odepchnięty, fałszywie osądzony, opuszczony, na drodze, której jedyną perspektywą była haniebna śmierć, I mówił: to jest droga łaski, przez którą przychodzi zbawienie i nowe życie, czy chcesz tak kochać? Swoją łaską Pan Bóg nigdy nie pozwolił mi zrezygnować z modlitwy za mojego męża i o jedność mojej rodziny, budowania w sobie postawy przebaczenia, pojednania i porozumienia, nigdy nie dał wyrazić zgody na rozwód i rozmyślne występowanie przeciwko mężowi. Zalegalizowanie nowego związku mojego męża postrzegam jako zalegalizowanie cudzołóstwa („A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę (...) a bierze inną popełnia cudzołóstwo, I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Mt,19.9)). I jako zaproszenie do gorliwszej modlitwy i głębszego zawierzenia. Nasza historia jest ciągle otwarta, ale wiem, że Pan Bóg nie powiedział w niej ostatniego Słowa. Jakie ono będzie i kiedy je wypowie, nie wiem, ale wierzę, że zostanie wypowiedziane dla mnie, mojego męża, naszych dzieci i wszystkich, których nasza historia dotknęła. Będzie ono Dobrą Nowiną dla każdego nas. Bo małżeństwo sakramentalne jest historią świętą, przymierzem, któremu Pan Bóg pozostaje wierny do końca.
"Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy" (Mk 9,23) "Nie bój się, wierz tylko!" (Mk 5,36)
Słowa Jezusa nie pozostawiają żadnych wątpliwości: "Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie" (J 6, 53). Ile tego życia będziemy mieli w sobie tu na ziemi, tyle i tylko tyle zabierzemy w świat wieczności. I na bardzo długo możemy znaleźć się w czyśćcu, aby dojść do pełni życia, do miary nieba.
Pamiętajmy jednak, że w Kościele nic nie jest magią. Jezus podczas swojego ziemskiego nauczania mówił:
- do kobiety kananejskiej:
«O niewiasto wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz!» (Mt 15,28)
- do kobiety, która prowadziła w mieście życie grzeszne:
«Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!» (Łk 7,37.50)
- do oczyszczonego z trądu Samarytanina:
«Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Łk 17,19)
- do kobiety cierpiącej na krwotok:
«Ufaj, córko! Twoja wiara cię ocaliła» (Mt 9,22)
- do niewidomego Bartymeusza:
«Idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Mk 10,52)
Modlitwa o odrodzenie małżeństwa
Panie, przedstawiam Ci nasze małżeństwo – mojego męża (moją żonę) i mnie. Dziękuję, że nas połączyłeś, że podarowałeś nas sobie nawzajem i umocniłeś nasz związek swoim sakramentem. Panie, w tej chwili nasze małżeństwo nie jest takie, jakim Ty chciałbyś je widzieć. Potrzebuje uzdrowienia. Jednak dla Ciebie, który kochasz nas oboje, nie ma rzeczy niemożliwych. Dlatego proszę Cię:
- o dar szczerej rozmowy,
- o „przemycie oczu”, abyśmy spojrzeli na siebie oczami Twojej miłości, która „nie pamięta złego” i „we wszystkim pokłada nadzieję”,
- o odkrycie – pośród mnóstwa różnic – tego dobra, które nas łączy, wokół którego można coś zbudować (zgodnie z radą Apostoła: zło dobrem zwyciężaj),
- o wyjaśnienie i wybaczenie dawnych urazów, o uzdrowienie ran i wszystkiego, co chore, o uwolnienie od nałogów i złych nawyków.
Niech w naszym małżeństwie wypełni się wola Twoja.
Niech nasza relacja odrodzi się i ożywi, przynosząc owoce nam samym oraz wszystkim wokół. Ufam Tobie, Jezu, i już teraz dziękuję Ci za wszystko, co dla nas uczynisz. Uwielbiam Cię w sercu i błogosławię w całym moim życiu. Amen..
Święty Józefie, sprawiedliwy mężu i ojcze, który z takim oddaniem opiekowałeś się Jezusem i Maryją – wstaw się za nami. Zaopiekuj się naszym małżeństwem. Powierzam Ci również inne małżeństwa, szczególnie te, które przeżywają jakieś trudności. Proszę – módl się za nami wszystkimi! Amen!
Modlitwa o siedem Darów Ducha Świętego
Duchu Święty, Ty nas uświęcasz, wspomagając w pracy nad sobą. Ty nas pocieszasz wspierając, gdy jesteśmy słabi i bezradni. Proszę Cię o Twoje dary:
1. Proszę o dar mądrości, bym poznał i umiłował Prawdę wiekuistą, ktorą jesteś Ty, moj Boże.
2. Proszę o dar rozumu, abym na ile mój umysł może pojąć, zrozumiał prawdy wiary.
3. Proszę o dar umiejętności, abym patrząc na świat, dostrzegał w nim dzieło Twojej dobroci i mądrości i abym nie łudził się, że rzeczy stworzone mogą zaspokoić wszystkie moje pragnienia.
4. Proszę o dar rady na chwile trudne, gdy nie będę wiedział jak postąpić.
5. Proszę o dar męstwa na czas szczególnych trudności i pokus.
6. Proszę o dar pobożności, abym chętnie obcował z Tobą w modlitwie, abym patrzył na ludzi jako na braci, a na Kościół jako miejsce Twojego działania.
7. Na koniec proszę o dar bojaźni Bożej, bym lękał się grzechu, który obraża Ciebie, Boga po trzykroć Świętego. Amen.
Akt poświęcenia się Niepokalanemu Sercu Maryi
Obieram Cię dziś, Maryjo, w obliczu całego dworu niebieskiego, na moją Matkę i Panią. Z całym oddaniem i miłością powierzam i poświęcam Tobie moje ciało i moją duszę, wszystkie moje dobra wewnętrzne i zewnętrzne, a także zasługi moich dobrych uczynków przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Tobie zostawiam całkowite i pełne prawo dysponowania mną jak niewolnikiem oraz wszystkim, co do mnie należy, bez zastrzeżeń, według Twojego upodobania, na większą chwałę Bożą teraz i na wieki. Amen.