Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Błogosławieństwa Bożego, aby narodzony tej świętej nocy Zbawiciel świata, obecny w naszym życiu, zawsze napełniał nas radością i nadzieją, a Jego światłość zwyciężała w nas to, co od Boga oddala - życzy administrator
List?Hmm,pisałam juz list jakiś rok po jego odejściu(a nie ma go ponad dwa lata).Nawet nie wiedział wtedy,ze wyjechałam z dziecmi na 3 tygodnie.Napisałam i zostawiłam w szufladzie z jego rzaczami.Powiedziałam o tym jak zadzwonił.Bez komentarza,list zabrał,ale nic nie powiedział jak sie potem spotkalismy,zupełnie zero odzewu i jakiejkolwiek rozmowy.A jak zaczęłam ja,gdy zapytałam,wysmiał mnie:(jak to było w jego zwyczaju.Czy teraz pisac?Nie wiem czy potrafiłabym mu napisac cokolwiek.Raczej nie.Przyjeżdza,jest inny,pomaga,ale....nie ma rozmowy,nie ma tematu nas.A ja juz nawet nie pytam,nie zaczynam,bo i tak zobacze jego plecy.Czy jest z tego jakies wyjście?
rebound [Usunięty]
Wysłany: 2006-11-28, 17:14
chagrine...
ochlodzic sie troche, .............sa ludzie i ludziska ............
sprubuj nie brac sobie tego do serca (wiem, wiem...nie mozliwe )
Jesli tak reaguje na Ciebie to nie zasluzyl na rodzine, nie dojzal do tego ...
niektorzy nigdy nie dojzewaja ...smutna rzeczywistosc ...
Skoro on nic nie ma Tobie do powiedzenia to nie zebraj za nim ... jestes MAMA i naprawde takiego meza Ci nie potrzeba ... moze, jak on zobaczy ze radzisz sobie swietnie a nawet i lepiej bez niego, zacznie w nim cos pracowac ... ale czy to juz nie bedzie za puzno dla niego...?...
nie dawaj sie ... ie za kilka milych slow czy gest ... nie tak latwo ...
pozdrawiam
a.kolinska [Usunięty]
Wysłany: 2006-11-28, 22:13
mam potrzebę się wypisać,przepraszam, że nie pomagam,nie biorę udziału w dyskusjach,poprostu jeszcze nie mam tyle siły,czytam wasze posty i myśłę o was.Dzisiejszy dzień był jednym z lepszych,zapisałam sie na wymianę opon w samochodzie,trochę popracowałam,bo jutro mam juz dwa razy przekładane spotknie z klientem,ale moja wydajność nadal jest bliska zeru.Na noc robi mi sie potwornie smutno,pracuję sama ( mam wolny zawód),właśćiwie to gdy w małżeństwie było mi dobrze,czułam się bezpiecznie,wtedy nie zabiegałam o towarzystwo.Przebywałam zazwyczaj wśród znajomych,przyjaciół i rodziny męża,bo on jest mega- towarzyski,ma tłum znajomych, ja natomiast nie mam przyjaciół,jedynie znajomych ze studiów,z którymi spotykam sie coraz rzadziej bo są bardzo zajęci.Czuję się więc samotna i trudno mi jest żyć.
Właściwie nie wiem co stało sie główną przyczyną naszego kryzysu,mój pesymizm,ta dziewczyna,która podobno jest tylko koleżanką z którą nie zamierza planowac życia(to po co się z nią całował,umawiał na rower i po co do niej pisze,że na nią czeka),czy wreszcie jego porażka na studiach.Dzisiaj sie z nim widziałam,wpadłam do domu po ubrania,a on właśnie wrócił z uczelni.Nie rozmawialiśmy o nas,tylko o samochodzie,siatkarzach,zwierzył mi się ,że ciężko przeżywa to kolejne powtarzanie roku,wstydzi się, boi się chodzić do dziekanatu,ogólnie jest mu ciężko.Podkreślił też,że musi nad sobąpracować,samodoskonalić się,a jak sama nazwa wskazuje można to robić tylko samemu,ja nie pytałam o nasze sprawy tylko spokojnie próbowałam go podnieść na duchu,udzielałam rad.Był smutny,kiedyś nigdy nie był smutny.Tylko nie wiem co do samotnej pracy nad sobą mają te koleżanki,którym wybiera narty,które gotują mu obiad.Myślę,że nadal flirtuje z tą "Koleżanką od pocałunków",zmienił kod więc na szczęście już nie mam dostępu i się nie zadręczam.Ale jestem pewna ,że znajomość będzie kontynuował.Nie wiem co jest dla niego głownym powodem do myślenia o rozstaniu,bądź separacji,nie wiem.Dla mnie to nie było powodów,by żyć teraz osobno,on mi kazał się przenieść do rodziców,bo potrzebuje czasu na zastanowienia,a ja tak chciałabym przy nim być,od mojej ostatniej histerii minęło dopiero 5 dni,a ja już nie mogę wytrzymać,muszę zacząć coś robić,basen,kino,książka,język.Ktoś pisał,że często niezadowolenie z sexu z małżonkiem/ką pcha drugą osobę w inne ramiona i prowadzi do kryzysu.U nas tego problemu nie było,oboje byliśmy zachwyceni swoją fizycznością.Wiem,że nadal podobam się mężowi,sex napewno nas łączył.Więc dlaczego,tak bardzo byłam uciążliwa?Ja tak chciałabym go znowu przytulić!!Dlaczego Bóg najpierw zabrał mi dziecko,a teraz zabiera męża.Do czego ma mnie doprowadzić to cierpienie,ja nie chcę już cierpieć.
P.S.Jak długo czekacie na odpowiedź psychologa,czy można się wcale nie doczekać?
[ Dodano: 2006-11-28, 22:14 ]
mam potrzebę się wypisać,przepraszam, że nie pomagam,nie biorę udziału w dyskusjach,poprostu jeszcze nie mam tyle siły,czytam wasze posty i myśłę o was.Dzisiejszy dzień był jednym z lepszych,zapisałam sie na wymianę opon w samochodzie,trochę popracowałam,bo jutro mam juz dwa razy przekładane spotknie z klientem,ale moja wydajność nadal jest bliska zeru.Na noc robi mi sie potwornie smutno,pracuję sama ( mam wolny zawód),właśćiwie to gdy w małżeństwie było mi dobrze,czułam się bezpiecznie,wtedy nie zabiegałam o towarzystwo.Przebywałam zazwyczaj wśród znajomych,przyjaciół i rodziny męża,bo on jest mega- towarzyski,ma tłum znajomych, ja natomiast nie mam przyjaciół,jedynie znajomych ze studiów,z którymi spotykam sie coraz rzadziej bo są bardzo zajęci.Czuję się więc samotna i trudno mi jest żyć.
Właściwie nie wiem co stało sie główną przyczyną naszego kryzysu,mój pesymizm,ta dziewczyna,która podobno jest tylko koleżanką z którą nie zamierza planowac życia(to po co się z nią całował,umawiał na rower i po co do niej pisze,że na nią czeka),czy wreszcie jego porażka na studiach.Dzisiaj sie z nim widziałam,wpadłam do domu po ubrania,a on właśnie wrócił z uczelni.Nie rozmawialiśmy o nas,tylko o samochodzie,siatkarzach,zwierzył mi się ,że ciężko przeżywa to kolejne powtarzanie roku,wstydzi się, boi się chodzić do dziekanatu,ogólnie jest mu ciężko.Podkreślił też,że musi nad sobąpracować,samodoskonalić się,a jak sama nazwa wskazuje można to robić tylko samemu,ja nie pytałam o nasze sprawy tylko spokojnie próbowałam go podnieść na duchu,udzielałam rad.Był smutny,kiedyś nigdy nie był smutny.Tylko nie wiem co do samotnej pracy nad sobą mają te koleżanki,którym wybiera narty,które gotują mu obiad.Myślę,że nadal flirtuje z tą "Koleżanką od pocałunków",zmienił kod więc na szczęście już nie mam dostępu i się nie zadręczam.Ale jestem pewna ,że znajomość będzie kontynuował.Nie wiem co jest dla niego głownym powodem do myślenia o rozstaniu,bądź separacji,nie wiem.Dla mnie to nie było powodów,by żyć teraz osobno,on mi kazał się przenieść do rodziców,bo potrzebuje czasu na zastanowienia,a ja tak chciałabym przy nim być,od mojej ostatniej histerii minęło dopiero 5 dni,a ja już nie mogę wytrzymać,muszę zacząć coś robić,basen,kino,książka,język.Ktoś pisał,że często niezadowolenie z sexu z małżonkiem/ką pcha drugą osobę w inne ramiona i prowadzi do kryzysu.U nas tego problemu nie było,oboje byliśmy zachwyceni swoją fizycznością.Wiem,że nadal podobam się mężowi,sex napewno nas łączył.Więc dlaczego,tak bardzo byłam uciążliwa?Ja tak chciałabym go znowu przytulić!!Dlaczego Bóg najpierw zabrał mi dziecko,a teraz zabiera męża.Do czego ma mnie doprowadzić to cierpienie,ja nie chcę już cierpieć.
P.S.Jak długo czekacie na odpowiedź psychologa,czy można się wcale nie doczekać?
Jo-anka [Usunięty]
Wysłany: 2006-11-29, 00:09
chagrine napisał/a:
List?Hmm,pisałam juz list ....,list zabrał,ale nic nie powiedział jak sie potem spotkalismy,zupełnie zero odzewu i jakiejkolwiek rozmowy.A jak zaczęłam ja,gdy zapytałam,wysmiał mnie:(jak to było w jego zwyczaju.
Chagrine- mogę sie pod Tobą podpisać:(
ania z belgii [Usunięty]
Wysłany: 2006-11-29, 00:36
Kochana...
Nie jestem Błękitną, ale też z wykształcenia jestem psychologiem.
Magda z pewnością jest bardzo zajęta i gdy znajdzie chwilę odpowie na Twoje pytania.
Ja zacznę od końca. Podobnie jak Ty straciłam dziecko i męża. Właściwie straciłam dwoje dzieci. Wielokrotnie pytałam Boga dlaczego, buntowałam się się, kłóciłam. Dziś wiem, że to wszystko było mi potrzebne, by móc wzrastać, by rozwijać się wewnętrznie. Źródeł naszego kryzysu dziś szukam właśnie w naszych reakcjach i sposobach radzenia sobie ze stratą pierwszego dziecka. Nie radziliśmy sobie i nie potrafiliśmy o tym rozmawiać - mąż nie chciał wracać, by mnie nie ranić, ja potrzebowałam rozmowy, ale sądziłam, że jego to nie interesuje. W ten sposób wyhodowaliśmy sobie trupa w szafie...
Piszesz o fizyczności - czasami fizyczność przesłania całą resztę? Może to właśnie reszty szuka u koleżanek. Może zwyczajnie czuje, że nie potrafi sprostać problemom, które macie i dlatego ucieka? Może czuje się odtrącony?
To są pytania, na które szuka się odpowiedzi na terapii, na forum za dużo nie można pomóc, bo cóż to tylko forum - nie ma możliwości pracy z dwoma stronami, nie widzi się wszystkiego...
Wiesz, ludzie przeważnie garną się do ludzi spełnionych, zadowolonych, uśmiechniętych. Smutek i rozpacz odpychają... Może warto, byś porozmawiała na żywo z terapeutą? Jeśli mąż nie chce poddać się terapii, to trudno, ale nie znaczy, że Ty też masz z tego rezygnować...
Póki co pamiętam w modlitwie
a.kolinska [Usunięty]
Wysłany: 2006-11-29, 00:37
jakaś czarna rozpacz mnie dopadła,płaczę i się nakręcam,potrzebuję miłości jak powietrza,duszę się bez niej,przypomniało mi się,że gdy tak rozpaczałam mąż mówił,że mi chyba potrzebny mi jest poprostu ktokolwiek,żeby był,to niekoniecznie musi być on,że tą potrzebę czułości mam za bardzo rozbudowaną.To prawda,czuję sie teraz jak bezbronne małe dziecko,piszę tutaj by przypadkiem w tej rozpaczy,nie chwycić za telefon i nie zadzwonić do niego.Nie umiem sie modlić,moja wiara jest bardzo słaba, brakuje mi cierpliwości,z natury jestem histeryczką i katastrofistką,jak pokonać siebie.Może ktoś z was jest teraz dostępny na gg,chętnie porozmawiam,bo teraz napewno nie zasnę!!! Wiem,że każde spotkanie z nim strasznie przeżywam,odradza się we mnie cały ból,ale tak bardzo chcę jutro do niego pojechać,jestem umówiona w Warszawie o 20.00 i chciałam u niego zanocować.Boję się jednak,że to się źle skończy,on jest chory,a wstać musi na zajęcia o 6.30,będzie rozdrażniony,a ja pewnie nie wytrzymam i sie popłaczę.Wiem,że powinnam jeszcze dać mu ode mnie odpocząć i poczekać na jego ruch,może się ztęskni.Nie wiem,najgorsze przede mną w najbliższych dniach wróci ze Szwajcarii ta niby tylko "koleżanka".jej nie wzrusza,że ma żonę,pisze w mailach,jak chwali sie wszystkim,ze w Polsce ktoś na nią czeka.Jak sie odsunę to ona zacznie działać.Boze jak to boli!!!
rebound [Usunięty]
Wysłany: 2006-11-29, 04:52
mam propozycje do przemyslenia, widze ze pisanie pomaga Ci najlepiej ... to jak rozmowa
kup gruby zeszyt z jakiego mozna ciezko kartki wyrywac [ma byc widac gdzie byly kartki wyrywane(jak ksiazka )] pisz pamietnik wszytko co Ciebie boli, i raz na tydzien wyrywaj kartki z niego i spalaj je ...zobaczysz po jakims czasie ogladajac ten zeszyt ktory moze juz bedzie mial tylko grzbiet przyjdzie ulga ...
wiem jak ciezko ale musisz koniecznie stanac na nogi i sprubowac zyc samodzielnie, napewno to potrafisz !!!
im bardziej samodzielna bedziesz tym wiecej interesujaca dla meza... wyprubuj zobaczysz jak dziala
po za tym naprawdze radze Ci terapie ktora tu na forum nie jest mozliwa, umow sie z psychologiem i porozmawiaj ...napewno pomoze ...
a ja czekam na Twoje "raporty" -- jak masz ochote, oczywiscie .... moze napiszesz jak i co zmienilas ..krok za kroczkiem ...
powodzenia
pozdrawiam
a.kolinska [Usunięty]
Wysłany: 2006-11-30, 23:56
Dziękuję za wasze wsparcie i modlitwy,smutno się robi jak człowiek widzi,że tyle cierpienia na tym świecie,a życie jedno i każdy chciałby być trochę szczęśliwy.Widzę,że moje problemy to nic,w porównaniu z problemami Moni.W jej sytuacji jasno widać którą drogę należy obrać,uciekać i już.
A co u mnie,ta rozmowa z mężem, której sie tak bałam wypadła świetnie i zasnęłam spokojna i nawet szczęśliwa(nocowałam u niego).Powiedział,że on nie ma zamiaru teraz się rozwodzić,on chce mieć czas dla siebie,chce wyjść na prostą,a potem prawdopodobnie wróci,że wie,że mi ciężko i będzie dzwonił i sprawdzał jak sie czuję,że jemu tez ciężko też się czuje ze mną związany,ale teraz musi być sam bez żony.Przytuliłam się do niego i poszłam spokojnie spać do drugiego pokoju.Ale oczywiście swoim zwyczajem chciałam wiedzieć coś wiecej,zadzwoniłam dzisiaj popołudniu i pytam jaki ten czas jest mu potrzebny(on ma jutro kolokwium był rozdrażniony moim tel.,miałam nie dzwonić),on mówi ,że nie wie:2 lata, 1.5 roku.Ja sie przeraziłam z miesiąca robi sie półtora roku i co to jest,żona nie może być z mężem ,który ma problemy,studiuje(podobno jestem upierdliwa i czasochłonna,jego mama jeszcze bardziej,ale mamy nie może sie pozbyć więc pozbywa sie mnie bo musi)Pytałam jak to sobie wyobraża,powiedział,że nie wie,że przecież on mi dał wolną rękę zawsze mogę odejść,jak chce od niego teraz decyzji to możemy się rozwieść).Na dzisiaj nie jesteśmy juz razem,a jak go kocham to poczekam(on liczy sie z tym,że mogę zmienić zdanie).bo przecież wszystko może się zdażyć.
Oczywiście nie daje mi 100% gwarancji,że jak wyjdzie na prostą to nie odejdzie,Jak mu powiedziałam,że mnie rani ,że go kocham i tęsknięa,to powiedział,że on mnie też kocha,ale taraz nauka i tylko nauka(mam jednak wątpliwości,czy ta dziewczyna się w to nie włączy).Co mam robić,czekać w zawieszeniu,kocham i chcę by wszystko wróciło do normy,więc poczekam cierpliwie i zajmę się sobą swoimi zainteresowaniami,zacznę nadrabiać zaległości,będe sie modlić i żyć nadzieją,teraz jestem dobrej myśli,choć samotność wieczorową porą mnie dobija.
Pozdrawiam wszystkich ciepło i dziękuję za tą radę z pisaniem,notuję każdy dzień odkąd zaczął sie ten kryzys.Modlę się za was wszystkich byście byli szczęśliwi.
[ Dodano: 2006-12-03, 00:26 ]
rebound
Wybrałam się do psychologa poleconego przez koleżankę(była to pierwsza wizyta więc jeszcze nic się nie roztrzygnęło),nie byłam do tej pani do końca przekonana,więc poszłam sprawdzić inne miejsce (też z polecenia),tam trafiłam na p. psycholog w moim wieku czyli przed 30- stką.Co do niej też mam wątpliwości ja gadałam przez 50 min,a ona tylko słuchała i patrzyła na zegarek (za wizytę zapłaciłam 100 zł).W pon. jestem umówiona z tą pierwszą Panią.
Jestem z Warszawy,może ktoś z was ma kogoś sprawdzonego,bo chciałabym poddać się terapii?
Mój stan psychiczny jest już dużo lepszy i to w dużej mierze dzięki wam i waszym radom,no i oczywiście modlitwie,w której moc dopiero uczę sie wierzyć.Wstyd sie przyznać,ale od naszego ślubu w kościele byłam tylko w szczególne święta,moja wiara jest bardzo słaba,pewnie dlatego że nie mam kontaktu z kościołem,postaram się to zmienić.ale czy to uczciwe postępować według zasady "gdy Trwoga to do Boga".Gdy juz nic nie pomaga to zwracam się do Boga,którego dotychczas niedostrzegałam.W tej mojej miłośći do Boga jest dużo interesowności,proszę pomódlcie się za mnie bym nauczyła się kochać Boga bezinteresownie!
Nocami nadal jest ciężko,w nocy budzą się demony chciałoby sie porozmawiać,a nie ma z kim,mąż kazał mi się wyprowadzić to był jego warunek:mam mu dać spokój, niedzwonić,a on sie zastanowi czego chce.A we mnie wciąż rodzi sie bunt,przecież żona powinna być przy mężu,na dobre i na złe.Od razu rodzą sie pytania,co on teraz robi, z kim jest?I taka huśtawka nastrojów,smutne będą te święta!
monikaj [Usunięty]
Wysłany: 2006-12-11, 16:26 nie radzę sobie...
Znalazłam Was, gdy rozpaczliwie szukałam pomocy. Swego czasu umacnialiście mnie swoją siła i chęcią walki o małżeństwo. Myślałam, że poradzę sobie sama. Już wiem, ze nie dam rady. Poczucia jakiejkoliwek wartości-brak.Brak mi sił. Proszę, może spoglądając z boku na moją historię ,"wyprostujecie"mnie. Błękitna, Ciebie szczególnie prosze o pomoc. Pogubiłam sięw uczuciach.Pozwolicie, ze strzeszcze historię.Bardzo proszę o Wasze spojrzenie ...
Jesteśmy małżeństwem od 2001 roku.Mamy dwie córeczki.Chyba jeszcze sie kochamy.Mąż krótko przed ślubem rozmawiał na gg z poznaną w necie dziewczyną, potem były maile, propozycje spotkania się, pierwsze spotkanie.Zorientowałam się-zakończył sprawę. Potem urodziła siepierwsza córcia- z ręką na sercu- byłam szczęśliwa.Mąż dostał przypadkowego Sms-a od jakiejś dziewczyny z problemami, odpowiedział, jakoś zaczęli sms-ować. Byłam tak zaślepiona miłością, że nie reagowałam na chowanie sięmęża w łazience , sms-y do 2-3 w nocy.W mojej ocenie był to flirt, dla męża-też, co przyznał. I tłumaczył, ze nie wie, czemu tak robił. Obiecał, że kontakt zerwie-i... okazało się, że kontak ciągnął kolejne 2 miesiące.Czemu? Nie wie. Potem byłam w ciąży- zagrożonej. Cała rodzina biegała wokół mnie pomagając, teściowa gotowała obiady, mój ginekolog prosił męża, zeby o mnie dbał, pilnował, abym się nie denerwowałaitp. A mój mąż przez cały okres ciąży i pół roku po porodzie- używał dodatkowych kart telefonicznych(ma tel.na abonament). Podobno to dla niego bez znaczenia. Miał karty, zeby sprawdzić, czy ja go sprawdzam. Uzywał ich podobno "tak, na codzień". I podobno już od dawna ich nie doładowywuje. Żałuję, że kłamał. Kartę/y doładowywuje przez konto w banku.Nie ufam mu, w ciągu trzech lat nazbierałoby siemoże kilkamiesięcy, kiedy mąż mnie nie oszukiwał. Nie podejrzewam go o zdradę fizyczną, ale ciągły strach, niepokój jest potworny. Mówi, ze coś do mnie jeszcze czuje- może i tak, ale nie stać go na pokazanie- nie wymagam prezentów, kwiatów słowotoku z zapewneniami o miości. Wystarczyłoby, gdyby mnie pocałował"naprawdę', a nie cmoknął w policzek , gdy wraca z pracy. Pewnie powiecie, ze nie rozmawiamy.Mamy dość wałkowania tematu, czemu mąż robił to i to, czemu nie pomyślał, że ryzykuje małżeństwo i mnie krzywdzi? Odpowiedź-nie wiem, nie pomyślałem. I jeszce mój problem - wiem, co robił mąż nie dlatego, ze go sprawdzam. Wiem, bo czuję. nie potrafię tego wyjaśnić- po prostu np. mąż czyta Sms-a , pytam- od kogo?-a, od macieja/. A ja wiem/czuję, że to nieprawda. Mąż czyta wyciąg z banku- patrze na niego i sama czuję ten specyficzny niepokój. Wiem, ze coś jest nie tak. jakby rodzaj przeczuć, intuicji.Dotyczy to, jak zauważyłam osób z najblizszego otoczenia- mamy, kolegi zpracy(którego synek znalazł sięw szpitalu), czasem widzę w snach sytuacje, które potem siezdarzają. I zawsze jest to coś niedobrego/niosącego ból.Eydawało mi się,że te przeczucia to mój głupi wymysł, coś, co sobie sama wmawiam.Tylko dlaczego śnio mi sie że Mąz s\ms-uje z dziewczyną, dlaczego patrząc na męża jestem głęboko przekonana, ze nie mówi prawdy, a przyciśnięty, faktycznie- okazuje sie , ze nie mówi prawdy/ Dlaczego czuję niepokój, którego nie moge zagłuszyć melisą, labofarmem i in. Dlaczego tak silnie czuję emocje innych. Nie wiem, moze sobie wmówiłam. może jestem tak beznadziejnie podejrzliwa?
boli mnie wszystko w środku. czuję sieskrzywdzona, nie mam nikogo, komu mogłabym się choćby wyzalić.
Czuję sięsłaba. Mąż sobie poradzi. Wiele razy powtarza, ze gdybyśmy sięrozstali, on b. szybko kogoś znajdzie, a ja napewno sobie nie poradze. Pewnie ma rację- zarabiam mało, charakter mam nie do zniesienia.Gdy pytam, czemu nie chce od mnie odejść? Nie wiem, szkoda mi dzieci.
Proponowałam nam psychologa-nie ma mowy.On nie potrzebuje.Zaproponowałam, zebyśmy ustalili sobie 3 rzeczy, które są dla nas wzajemnie ważne, a których będziemy ptzrstrzegac. poprosiłam o;1. noszenie przez niego obrączki( nie nosił, bo mu przeszkadzała).2.o raz w tyg.kąpanie/karmienie zdieci-wybrał kąpanie.3.żeby pomyslał kilka razy zanim zrobi coś, co może mnie skrzywdzić. Mąz natomiast- 1. o możliwośc trzech wyjść "na miasto/na piwoz z kolegami- fakt- czepiałm sie, gdy on wyjeżdzał na konferencje., szkolenia, wychodził zkolagami, a ja byłam z dziećmi- bo albo karmiłam albo w zagrożonej ciąży.2.o niewspominanie, ze jego rodzice nam nie pogają-fakt jest mi przykro,że teściowie, mimo, że ich prosiłam i mimo, że mieszkają kilka min.jazdy samochodem od nas- nie zaopiekowali się dziećmi, abyśmy mogli razem wyjść do np,kina, a gdy opiekunka raz zajęła siędziećmi, teściowa się obraziła. 3.abym nie pokazywała swoich złych nastrojów, kiedy on wraca z pracy. To ostatnie j. dla nie chyba najtrudniejsze, bo i w pracy jest różnie, i czasem moja mama zadzowni z pretensjami, ze u niej coś nie tak itp. ale uczciwie się staram. I taki na razie mamy plan wspólnego zycia. Mnie jast dalej ciężko. jestem świadoma, jak bardzo jestem słaba. Proszę o pomoc.
Ostatnio zmieniony przez monikaj 2006-12-13, 22:46, w całości zmieniany 2 razy
Grażynka [Usunięty]
Wysłany: 2006-12-11, 21:53
Moim zdaniem powinnaś przede wszystkim zadbać o siebie i swoje zdrowie psychiczne. Z tego, co piszesz, wynika, że nie jesteś w dobrej formie. Radziłabym Ci wizytę u psychologa - jeśli mąż nie chce - idź sama. Pomóż sobie. Może być tak, że jak Ty będziesz silniejsza, sytuacja w domu zacznie się zmieniać na lepsze. Ściskam mocno.
a.kolinska [Usunięty]
Wysłany: 2006-12-14, 00:02
Witajcie!
Ostatnio się nie odzywałam,bo posłuchałam waszych rad i zajęłam sie sobą, bo chodzę do psychologa,bo kupiłam sobie książkę Dobsona,a przede wszystkim poszłam do spowiedzi i modlę się każdego dnia.I mam rezultaty.Jestem spokojna,uśmiecham się zaczynam myśleć pozytywnie,choć w moim małżeństwie bez zmian.Ale ja chcę sie zmienić.Już nie ma we mnie paniki,już nie chce niczego na siłę,już potrafię zaakceptować ,a nawet polubić wizję przyszłości bez męża ( tu pewnie lekko przesadziłam).Pisałam wam w świadectwach o cudzie,niestety ten cud nie był tak przełomowy jak myślałam na początku.Przyjęchałam do męża w niedzielę zakładając,że jak zapowiadał pójdziemy razem do kościoła(troche powątpiewałam) i co okazało się,że to był słomiany zapał,zwalił na naukę,że nie ma czasu,rozmowę ze mna zaczął czytając jednocześnie książkę,więc to ja raczej mówiłam.Prosiłam ,żeby ze mną posłuchał homilli ks. Pawlukiewicza,posłuchał,nie wiem co z tego co usłyszał sobie przyswoił i czy wogóle go to obeszło.Rozmawialiśmy spokojnie,on potwierdzał swoja winę w całej tej sprawie,ale decyzji nie zmienił.Jego stanowisko to teraz on i nauka,bo bez jego skończonych studiów nasze małżeństwo nie ma racji bytu.Spytałam czy gdybym odeszła to by był ucieszony,powiedział,że było by mu bardzo smutno bo jest do mnie przywiązany,ale uszanował by taką decyzję.I znowu powtórzył,że nie chce sie rozwodzić,chce wyprostować swoją sytuację i potrzebuje czasu(ile, nie wiadomo),jak mu się uda to będzie myślał dalej.Potem rozmawiałiśmy o świętach,on by chciał,żebym była z nim na Wigilii u jego rodziny ,a on do mojej nie pójdzie.Ja mu na to powiedziałam,że albo będziemy wszędzie razem,albo nigdzie,ma się zastanowić.Jeśli chodzi o sylwestra to mamy go spędzić oddzielnie,jego zdaniem.Napiszcie co byście zrobili na moim miejscu,zważywszy,że teraz nie mieszkamy razem zgodnie z jego życzeniem,a raczej rozkazem.Ja osobiscie uważam ,że to jakis cyrk i oczywiscie gdzies tam w oddali jest ta "pocieszycielka",moze ten sylwester zarezerwował dla niej?Nie rozmawiam z nim o niej bo uważam,że to mnie do niczego nie doprowadzi,jeśli będzie chciał zdradzać, okłamywać to to bedzie to robił,jesli ona nie ma sumienia to nie ma i już,ja go nie zmuszę, żeby był inny niż chce być.Jeśli wyjdzie na jaw ,że kłamie i że to wszystko to gra na zwłokę,to ja będę gotowa na to by odejść z podniesiona głową,nie dam się maltretowac psychicznie,mam przecież jedno życie i nie chcę g o zmarnować.Dam mu wolność, o którą prosi,niech się nią zahłyśnie,a potem bedzie trzeba zdecydować,jzaczynam odkrywać ,że życie na mężu sie nie zaczyna i nie kończy.Oczywiście moje uczucia się nie zmnieniły ja wiem czego chcę,ja uważam,że trzeba walczyć,ratować,a nie uciekać w krzaki,ale ja nie chce przyjąć go bezkrytycznie,nie zaakceptuję kłamstwa i zdrady.Wiem ,że wolę samotność,od życia w wiecznym stresie i myślenia co tym razem mąż wywinie.Dzięki wam staję się silniejsza ,dziękuję!
[ Dodano: 2006-12-14, 00:17 ]
monikaj!
Mój mąż też uważa ,że jestem słaba i tak samo jak twój mówił mi,że jeśli byśmy sie rozstali to on napewno sobie kogoś znajdzie(dziewczyny go ubustwiają,bo nie znają prawdy o nim),a ja.....
I rzeczywiście, chyba przyswoiłam sobie to twierdzenie,że jestem słaba.I na początku naszego krótkiego jeszcze kryzysu,bo dopiero niewiele ponad miesiąc,panikowałam,ryczałam, wpada łm w histerię i nawet wzięłam pare psychotropów.Dzwoniłam codziennie,noce były koszmarne bo ja jestem takim z natury przytulakiem.Nie mogłam pracować,nie robiłam nic,cały czas myślałam,nawet w nocy.A teraz dzięki temu forum,modlitwie,psychologowi i własnej pracy nad sobą,stałam się spokojna i jest już o niebo lepiej,staram się wyrobić w sobie cierpliwość.Oczywiście czuję,że jestem jeszcze blisko krawędzi i każda zła wiadomość łatwo wytrąci mnie z równowagi,ale wiem,że juz nie cofnę się z tej drogi naprawy siebie.
Ty też musisz się wyciszyć,emocje są złym doradcą,trzeba dać sobie odpocząć by każde z was usłyszało siebie swoje myśli,prawdziwe pragnienia.Teraz kończę swój wywód bo trzeba rano wstać,postaram się dokończyc jutro.aha napisz skąd jesteś!
monikaj [Usunięty]
Wysłany: 2006-12-14, 08:00
Jestem z Poznania. Wiem, ze potrzebuję pomocy, bo od dwóch lat starałam się poradzić sobie jakoś sama i jest tylko gorzej. Zero poczucia wartości. Przeraża mnie, że mój dzień kręci się wokół meża. Zresztą, mój mąż też jako jeden z warunków ew. dalszego bycia razem postawił "dużo wolności" - w praktyce wychodzi kiedy chce, na ile chce, informując tylko, ze wychodzi. I, faktycznie, jest przystojny, ma pracę, w której poznaje wciąż nowe osoby, itp...Ciężko mi. Czuję się jak taka małe coś wciśniete w kat i aż boję się nosa wyściubić. Licze na Waszą pomoc, bo jakaś część rozumu wbija mi do głowy, że przeciez sa dzieci. Muszę być dla nich silna. no i nie mam siły.
WiolaSz [Usunięty]
Wysłany: 2006-12-15, 10:35
Monika, mam podobną sytuację do Ciebie. Ciągłe kłamstwa, smsy itd. Nie mogę ci radzić bo sama mam nierozwiazany problem. Mogę Ci tylko powiedzieć co do tej pory zrobiłam, ale czy to będzie dobre to sie okaże. Miałam podejrzenia, że kogoś ma, też czułam jak ty że kłamie. Nawet jeśli nie było go w domu, tez czułam, że coś złego robi. Wypierał się, ale wiadomo, ze kłamstwa zawsze wyjdą. Po kilku takich razach zrozumiałam, że moja intuicja się sprawdza. Któregoś dnia czułam że sie z nią skontaktował. Nie miałam dowodów, ale w ciemno powiedziałam że wiem o tym. Zaprzeczał. Po kilku ddniach okazało się że miałam rację. Ja teraz wiem kiedy kłamie, ale nie mogę w to wierzyć bez dowodów. Gdy się przyznał do znajomości , pierwsze co zrobiłam to poszłam do teściowej. Mimo, że to jej syn to mnie wspiera do dnia dzisiejszego. Sama miał problemy z mężem to wszystko rozumie. Mąż sie na to wscieka , że nie stawia sie za nim. Całą jego rodzinę mam za sobą. Plus dla mnie.
Druga sprawa to psycholog. Nie umiałam sobie z tym poradzić, wiec umówiłam się na wizytę. Chyba nie trafiłam na najlepszego. Ale dowiedziałam się, ze to nie ja mam problem tylko mój mąż. Mnie psycholog na tamtym etepie nie był potrzebny. Ale ta wizyta wzmocniła mnie.Z cichej myszki zaczęła wydobywać się energia. Zaczęłam myśleć to co ja chcę dla siebie. Zrozumiałam, że muszę być stanowcza. Faceci lubią stanowcze kobiety. Ulegają im. Kiedy zaczęłam mówić czego chcę, a co mi się nie podoba, zaczął przecierać oczy. nie poznawał mnie. Nawet stwierdził że mu się to podoba i szkoda, że wcześniej taka nie była. Nie mówiłam, że chce żeby był ze mną , tylko o tym, że chce być szczęśliwa, kochana itd. I jeśli on nie chce być tym facetem to trudno. Wydaje mi się że wdarł się niepokój w jego życie, że mogę sobie kogoś znaleźć z kim będę szczęśliwa. Powiedziałam, że nie jest jedynym facetem na świecie, i że nie zmuszę go aby mnie kochał. To będzie jego strata jak odrzuci moja miłość.
On przyznaje się do tego, że nigdy nie znajdzie takiej kobiety jak ja i żadnej nie będzie mógł zaufać jak mnie. Przekonał się że wiem czego chcę, i że sobie poradze bez niego z pomoca rodziny. Najgorzej, że dzieci na tym cierpią. A! wiele razy jak byłam wsciekła wychodziłam z domu. Nie mówiłam gdzie idę. zostawiałam dom tatusiowi. Nie było mnie czasami kilka godzin. Siedziałam u takich kolezanek o ktyórych nie wiedział gdzie mieszkają. Wtedy zaczęły sie telefony, smsy. Gdzie jesteś, co robisz, martwie się o ciebie, wracaj proszę, jesteś dla mnie bardzo ważna itd.Ja teraz jestem górą, chociaż są dni , że mam dość wszystkiego, gdyby nie dzieci juz by mnie nie było. Mam nadzieję że to wszystko do niego dociera, że to on może zostać odsunięty. Kiedyś nie chciał iść razem do psychologa, teraz sam zaproponował. Powiedzia, ze musi zrozumieć co jest nie tak z nim, że mnie tak bardzo rani chociaz tego nie chce.
Czy zrobiłam dobrze czas pokaże. Ja czuję że on mnie kocha, tylko gdzieś się zagubiliśmy i teraz nie możemy się odnaleźć.
a.kolinska [Usunięty]
Wysłany: 2006-12-15, 11:02
czytam twoją historię i strasznie mi smutno.Kłamstwo zabija,a nasi mężowie grają nim z nami.Mój to opanował drobne kłamstwo do perfekcji,straciłam do niego zaufanie.Współczuje Ci że u was trwa to juz dwa lata ja tyle nie wytrzymam,z tym że my nie mamy dzieci(tzn.mieliśmy,żyło tylko w moim łonie,nie poznało tego świata).Napewno bez dzieci decyzje sa prostrze.Wolność!mój też cierpiał na jej brak,więc wydalił żonę z domu i teraz ma jej pod dostatkiem ostatnio nawet nie zadzwoni.Było już spokojnie do wczoraj,kiedy o 00.00 wyjechałam po brata i w drodze powrotnej rozbiłąm samochód garbusa.Załamałam się jutro mam ważne spotkanie,a w samochodzie wszystko zaczęło nawalać,śmierdzi benzyną w środku i takie tam.Zadzwoniłam do męża,wiedziałam, że nie śpi bo się uczył i się wyżaliłam.On się wściekł powiedział,że jestem nieostrożna jak zwykle,że po co gdzieś włóczę sie po nocy.Jednym słowem mam za swoje.Wpadłam w rozpacz,dzwoniłam do niego jeszcze kilka razy a on w połowie odkładał słuchawkę.Pomyślałam sobie, po co mi taki mąż skoro nie mam w nim wsparcia,skoro ciągle się martwię z jego powodu.Głupie te uczucia!Chyba kocham wyobrażenie,a nie realnego człowieka.Sama nie wiem.Dzisiaj mam podły nastrój.
W twojej sytuacji pewne jest jedno,tak dalej nie może być,ty się wykończysz,małżeństwo to wspólna praca,wspólne wyjścia do kina,tu nie ma już takiej wolności jak w kawalerskim życiu.On to musi zrozumieć.Ty musisz z nim rozmawiać cierpliwie i spokojnie,o tym jak sie czujesz,czego potrzebujesz,o was.Pewnie przydał by sie jakiś dobry psycholog no i książka o której wszyscy tu piszą"Miłość potrzebuje stanowczość".A najważniejsza jest modlitwa i pozytywna myślenie wbrew logice.w twojej sytuacji, widze analogię do mojego kryzysu.Nie można być uległym,nie można zepchnąć się na boczny tor bo wtedy przestajesz być interesująca dla męża.Przepraszam,że piszę takie rzeczy,ale chyba zdrowiej jest odejść(jesli oczywiście walczyło się najpierw o małżeństwo wszelkimi sposobami) niż do reszty zgoszknieći dać się zniszcyć.Ja jestem z Warszawy.Trzymaj sie ciepło,pomodlę się za Ciebie!
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
"Metoda in vitro jest niezgodna z prawem Bożym i naturą człowieka..."
"Pan naprawdę Zmartwychwstał! Alleluja!
„Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał!” (Łk 24,5-6) "To się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia" (1 P 2,20b) "Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33)
„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16,15)
To może być także Twoje zmartwychwstanie - zmartwychwstanie Twojego małżeństwa!
Jan Paweł II:
Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje „Westerplatte". Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie — jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić — dla siebie i dla innych.
Dla tych, którzy kochają - propozycja wzoru odpowiedzi na pozew rozwodowy
W odpowiedzi na pozew wnoszę o oddalenie powództwa w całości i nie rozwiązywanie małżeństwa stron przez rozwód.
UZASADNIENIE
Pomimo trudności jakie nasz związek przechodził i przechodzi uważam, że nadal można go uratować. Małżeństwa nie zawiera się na chwilę i nie zrywa w momencie, gdy dzieje się coś niedobrego. Pragnę nadmienić, iż w przyszłości nie zamierzam się już z nikim innym wiązać. Podjąłem (podjęłam) bowiem decyzję, że będę z żoną (mężem) na zawsze i dołożę wszelkich starań, aby nasze małżeństwo przetrwało. Scalenie związku jest możliwe nawet wtedy, gdy tych dobrych uczuć w nas nie ma. Lecz we mnie takie uczucia nadal są i bardzo kocham swoją żonę (męża), pomimo, iż w chwili obecnej nie łączy nas więź fizyczna. Jednak wyrażam pragnienie ratowania Naszego małżeństwa i gotowy (gotowa) jestem podjąć trud jaki się z tym wiąże. Uważam, że przy odrobinie dobrej woli możemy odbudować dobrą relację miłości.
Dobro mojej żony (męża) jest dla mnie po Bogu najważniejsze. Przed Bogiem to bowiem ślubowałem (ślubowałam).
Moim zdaniem każdy związek ma swoje trudności, a nieporozumienia jakie wydarzyły się między nami nie są powodem, aby przekreślić nasze małżeństwo i rozbijać naszą rodzinę. Myślę, że każdy rozwód negatywnie wpływa nie tylko na współmałżonków, ale także na ich rodziny, dzieci i krzywdzi niepotrzebnie wiele bliskich sobie osób. Oddziaływuje również negatywnie na inne małżeństwa.
Z moją (moim) żoną (mężem) znaliśmy się długo przed zawarciem naszego małżeństwa i uważam, że był to wystarczający czas na wzajemne poznanie się. Po razem przeżytych "X" latach (jako para, narzeczeni i małżonkowie) żona (mąż) jest dla mnie zbyt ważną osobą, aby przekreślić większość wspólnie spędzonych lat. Według mnie w naszym związku nie wygasły więzi emocjonalne i duchowe. Podkreślam, iż nadal kocham żonę (męża) i pomimo, że oddaliliśmy się od siebie, chcę uratować nasze małżeństwo. Osobiście wyrażam wolę i chęć naprawy naszych małżeńskich relacji, gdyż mam przekonanie, że każdy związek małżeński dotknięty poważnym kryzysem jest do uratowania.
Orzeczenie rozwodu spowodowałoby, że ucierpiałoby dobro wspólnych małoletnich dzieci stron oraz byłoby sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Dzieci potrzebują stabilnego emocjonalnego kontaktu z obojgiem rodziców oraz podejmowania przez obie strony wszelkich starań, by zaspokoić potrzeby rodziny. Rozwód grozi osłabieniem lub zerwaniem więzi emocjonalnej dzieci z rodzicem zamieszkującym poza rodziną. Rozwód stron wpłynie także niekorzystnie na ich rozwój intelektualny, społeczny, psychiczny i duchowy, obniży ich status materialny i będzie usankcjonowaniem niepoważnego traktowania instytucji rodziny.
Wysoki Sądzie, proszę o danie nam szansy na uratowanie naszego małżeństwa. Uważam, ze każda rodzina, w tym i nasza, na to zasługuje. Nie zmienię zdania w tej ważnej sprawie, bo wtedy będę niewiarygodny w każdej innej. Brak wyrażenia mojej zgody na rozwód nie wskazuje na to, iż kierują mną złe emocje tj. złość czy złośliwość. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie zmuszę żony (męża) do miłości. Rozumiem, że moja odmowa komplikuje sytuację, ale tak czuję, takie są moje przekonania religijne i to dyktuje mi serce.
Bardzo kocham moją (mojego) żonę (męża) i w związku z powyższym wnoszę jak na wstępie.
List Episkopatu Polski na święto św. Rodziny
Warto jeszcze raz podkreślić, że u podstaw każdej rodziny stoi małżeństwo. Chrześcijańskie patrzenie na małżeństwo w pełni uwzględnia wyjątkową naturę tej wspólnoty osób. Małżeństwo to związek mężczyzny i niewiasty, zawierany na całe ich życie, i z tej racji pełniący także określone zadania społeczne. Chrystus podkreślił, że mężczyzna opuszcza nawet ojca i matkę, aby złączyć się ze swoją żoną i być z nią przez całe życie jako jedno ciało (por. Mt 19,6). To samo dotyczy niewiasty. Naszym zadaniem jest nieustanne przypominanie, iż tylko tak rozumianą wspólnotę mężczyzny i niewiasty wolno nazywać małżeństwem. Żaden inny związek osób nie może być nawet przyrównywany do małżeństwa. Chrześcijanie decyzję o zawarciu małżeństwa wypowiadają wobec Boga i wobec Kościoła. Tak zawierany związek Chrystus czyni sakramentem, czyli tajemnicą uświęcenia małżonków, znakiem swojej obecności we wszystkich ich sprawach, a jednocześnie źródłem specjalnej łaski dla nich. Głębia duchowości chrześcijańskich małżonków powstaje właśnie we współpracy z łaską sakramentu małżeństwa. więcej >>
Wszechświat na miarę człowieka
Wszechświat jest ogromny. Żeby sobie uzmysłowić rozmiary wszechświata, załóżmy, że odległość Ziemia - Słońce to jeden milimetr. Wtedy najbliższa gwiazda znajduje się mniej więcej w odległości 300 metrów od Słońca. Do Słońca mamy jeden milimetr, a do najbliższej gwiazdy około 300 metrów. Słońce razem z całym otoczeniem gwiezdnym tworzy ogromny system zwany Droga Mleczną (galaktykę w kształcie ogromnego dysku). W naszej umownej skali ten ogromny dysk ma średnicę około 6 tysięcy kilometrów, czyli mniej więcej tak, jak stąd do Stanów Zjednoczonych. Światło zużywa na przebycie od jednego końca tego dysku do drugiego - około 100 tysięcy lat. W tym dysku mieści się około 100 miliardów gwiazd. To jest ogromny dysk! Jeszcze mniej więcej sto lat temu uważano, że to jest cały wszechświat. Okazało się, że tak wcale nie jest. Wszechświat jest znacznie, znacznie większy! Jeżeli te 6 tysięcy kilometrów znowu przeskalujemy, tym razem do jednego centymetra, to cały wszechświat, który potrafimy zaobserwować (w tej skali) jest kulą o średnicy 3 kilometrów. I w tym właśnie obszarze, jest około 100 miliardów galaktyk (czyli takich dużych systemów gwiezdnych, oczywiście różnych kształtów, różnych wielkości). To właśnie jest cały wszechświat, który potrafimy badać metodami fizycznymi, wykorzystując techniki astronomiczne. (Wszechświat na miarę człowieka >>>)
Musicie zawsze powstawać!
Możecie rozerwać swoje fotografie i zniszczyć prezenty. Możecie podeptać swoje szczęśliwe wspomnienia i próbować dzielić to, co było dla dwojga. Możecie przeklinać Kościół i Boga.
Ale Jego potęga nie może nic uczynić przeciw waszej wolności. Bo jeżeli dobrowolnie prosiliście Go, by zobowiązał się z wami... On nie może was "rozwieść".
To zbyt trudne? A kto powiedział, że łatwo być
człowiekiem wolnym i odpowiedzialnym. Miłość się staje Jest miłością w marszu, chlebem codziennym.
Nie jest umeblowana mieszkaniem, ale domem do zbudowania i utrzymania, a często do remontu. Nie jest triumfalnym "TAK", ale jest mnóstwem "tak", które wypełniają życie, pośród mnóstwa "nie".
Człowiek jest słaby, ma prawo zbłądzić! Ale musi zawsze powstawać i zawsze iść. I nie wolno mu odebrać życia, które ofiarował drugiemu; ono stało się nim.
Klasycznym tekstem biblijnym ukazującym w świetle wiary wartość i sens środków ubogich jest scena walki z Amalekitami. W czasie przejścia przez pustynię, w drodze do Ziemi Obiecanej, dochodzi do walki pomiędzy Izraelitami a kontrolującymi szlaki pustyni Amalekitami (zob. Wj 17, 8-13). Mojżesz to Boży człowiek, który wie, w jaki sposób może zapewnić swoim wojskom zwycięstwo. Gdyby był strategiem myślącym jedynie po ludzku, stanąłby sam na czele walczących, tak jak to zwykle bywa w strategii. Przecież swoją postawą na pewno by ich pociągał, tak byli wpatrzeni w niego. On zaś zrobił coś, co z punktu widzenia strategii wojskowej było absurdalne - wycofał się, zostawił wojsko pod wodzą swego zastępcy Jozuego, a sam odszedł na wzgórze, by tam się modlić. Wiedział on, człowiek Boży, człowiek modlitwy, kto decyduje o losach świata i o losach jego narodu. Stąd te wyciągnięte na szczycie wzgórza w geście wiary ramiona Mojżesza. Między nim a doliną, gdzie toczy się walka, jest ścisła łączność. Kiedy ręce mu mdleją, to jego wojsko cofa się. On wie, co to znaczy - Bóg chce, aby on wciąż wysilał się, by stale wyciągał ręce do Pana. Gdy ręce zupełnie drętwiały, towarzyszący Mojżeszowi Aaron i Chur podtrzymywali je. Przez cały więc dzień ten gest wyciągniętych do Pana rąk towarzyszył walce Izraelitów, a kiedy przyszedł wieczór, zwycięstwo było po ich stronie. To jednak nie Jozue zwyciężył, nie jego wojsko walczące na dole odniosło zwycięstwo - to tam, na wzgórzu, zwyciężył Mojżesz, zwyciężyła jego wiara.
Gdyby ta scena miała powtórzyć się w naszych czasach, wówczas uwaga dziennikarzy, kamery telewizyjne, światła reflektorów skierowane byłyby tam, gdzie Jozue walczy. Wydawałoby się nam, że to tam się wszystko decyduje. Kto z nas próbowałby patrzeć na samotnego, modlącego się gdzieś człowieka? A to ten samotny człowiek zwycięża, ponieważ Bóg zwycięża przez jego wiarę.
Wyciągnięte do góry ręce Mojżesza są symbolem, one mówią, że to Bóg rozstrzyga o wszystkim. - Ty tam jesteś, który rządzisz, od Ciebie wszystko zależy. Ludzkiej szansy może być śmiesznie mało, ale dla Ciebie, Boże, nie ma rzeczy niemożliwych. Gest wyciągniętych dłoni, tych mdlejących rąk, to gest wiary, to ubogi środek wyrażający szaleństwo wiary w nieskończoną moc i nieskończoną miłość Pana.
„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że ciebie nie opuszczę aż do śmierci" - to tekst przysięgi małżeńskiej wypowiadany bez żadnych warunków uzupełniających. Początek drogi. Niezapisana karta z podpisem: „aż do śmierci". A co, gdy pojawią się trudności, kryzys, zdrada?...
„Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, zadali Mu pyta-nie: «Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?» On im odpowiedział: «czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich mężczyzną i kobietą? Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i będą oboje jednym ciałem. A tak nie są już dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela»"(Mt 19, 3-5). Dwanaście lat temu nasilający się kryzys, którego skutkiem byt nowy związek mojego męża, separacja i rozwód, doprowadził do rozpadu moje małżeństwo. Porozumienie zostało zerwane. Zepchnięta na dalszy plan, wyeliminowana z życia, nigdy w swoim sercu nie przestałam być żoną mojego męża. Sytuacje, wobec których stawałam, zda-wały się przerastać moją wytrzymałość, odbierały nadzieję, niszczyły wszystko we mnie i wokół mnie. Widziałam, że w tych trudnych chwilach Bóg stawał przy mnie i mówił: „wystarczy ci mojej łaski", „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Był Tym, który uczył mnie, jak nieść krzyż zerwanej jedności, rozbitej rodziny, zdrady, zaparcia, odrzucenia, szyderstwa, cynizmu, własnej słabości, popełnionych grzechów i błędów. Podnosił, nawracał, przebaczał, uczyt przebaczać. Kochał. Akceptował. Prowadził. Nadawał swój sens wydarzeniom, które po ludzku zdawały się nie mieć sensu. Byt wierny przymierzu, które zawarł z nami przed laty przez sakrament małżeństwa. Teraz wiem, że małżeństwo chrześcijańskie jest czym innym niż małżeństwo naturalne. Jest wielką łaską, jest historią świętą, w którą angażuje się Pan Bóg. Jest wydarzeniem, które sprawia, „że mąż i żona połączeni przez sakrament to nie przypadkowe osoby, które się dobrały lub nie, lecz te, którym Bóg powiedział «tak», by się stały jednym ciałem, w drodze do zbawienia".
Ja tę nadzwyczajność małżeństwa sakramentalnego zaczęłam widzieć niestety późno, bo w momencie, gdy wszystko zaczęto się rozpadać. W naszym małżeństwie byliśmy najpierw my: mój mąż, dzieci, ja i wszystko inne. Potem Pan Bóg, taki na zasadzie pomóż, daj, zrób. Nie Ten, ku któremu zmierza wszystko. Nie Bóg, lecz bożek, który zapewnia pomyślność planom, spełnia oczekiwania, daje zdrowie, zabiera trudności... Bankructwo moich wyobrażeń o małżeństwie i rodzinie stało się dla mnie źródłem łaski, poprzez którą Bóg otwierał mi oczy. Pokazywał tę miłość, z którą On przyszedł na świat. Stawał przy mnie wyszydzony, opluty, odepchnięty, fałszywie osądzony, opuszczony, na drodze, której jedyną perspektywą była haniebna śmierć, I mówił: to jest droga łaski, przez którą przychodzi zbawienie i nowe życie, czy chcesz tak kochać? Swoją łaską Pan Bóg nigdy nie pozwolił mi zrezygnować z modlitwy za mojego męża i o jedność mojej rodziny, budowania w sobie postawy przebaczenia, pojednania i porozumienia, nigdy nie dał wyrazić zgody na rozwód i rozmyślne występowanie przeciwko mężowi. Zalegalizowanie nowego związku mojego męża postrzegam jako zalegalizowanie cudzołóstwa („A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę (...) a bierze inną popełnia cudzołóstwo, I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Mt,19.9)). I jako zaproszenie do gorliwszej modlitwy i głębszego zawierzenia. Nasza historia jest ciągle otwarta, ale wiem, że Pan Bóg nie powiedział w niej ostatniego Słowa. Jakie ono będzie i kiedy je wypowie, nie wiem, ale wierzę, że zostanie wypowiedziane dla mnie, mojego męża, naszych dzieci i wszystkich, których nasza historia dotknęła. Będzie ono Dobrą Nowiną dla każdego nas. Bo małżeństwo sakramentalne jest historią świętą, przymierzem, któremu Pan Bóg pozostaje wierny do końca.