Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Błogosławieństwa Bożego, aby narodzony tej świętej nocy Zbawiciel świata, obecny w naszym życiu, zawsze napełniał nas radością i nadzieją, a Jego światłość zwyciężała w nas to, co od Boga oddala - życzy administrator
Witaj Błekitna
Usłyszałam o tej stronie,znalazłam Was.Nie wiem co mam robic,czytam wasze wypowiedzi i jest mi głupio,Wiedziałam,że nie jestem jedyna ,która wyje po nocach w poduszke zadając sobie od ponad dwóch lat,czemu własnie ja,czemu moje dzieci?Czytam i widze osoby szukające pomocy.Ja chyba tez jej potrzebuje.Nie daje rady.Mój mąż odszedł ode mnie i naszych córeczek.Wykrzyczał mi,że wszystko sie skończyło,że juz nic nie ma.Załatwił nam swoją osobista separacje,bo w sadzie nie bylismy.Nie ma go ponad dwa lata a jego ubrania wciąż wiszą w szafie.Nie ma go a ja wciąz mysle....i zadaje sobie pytanie co ja zrobiłam złego?Odwiedza dziewczynki prawie co tydzien jak przyjeżdza do swojej mamy.Ilekroc chciałam porozmawiac odwracał sie.Teraz nie mam odwagi nawet zaczynac.Temat"NAS"nie istnieje i tego co dalej.Ida kolejne świeta,kolejne bez niego. A ja nawet nie umiem sie cieszyć,że wogóle będą.
Błekitna napisałam Ci prywatną wiadomość,nawet nie wiem czy ją dostałaś:(Nie umiem sie połapac w tych okienkach.jednak komputer to nie jest mój przyjaciel,zawsze cos pogubie).Czuje jednak,cos mi podpowiada,że tutaj może znajdę ten spokój ducha,którego tak szukam.Jak mam sobie poradzic z ta miłościa,która wciąż mam w sercu do tego człowieka,do człowieka,który tak bardzo zranił mnie i dzieci.Poplatane to wszystko,wiem,ale prosze o pomoc,nie umiem sie pozbierać.
wabona [Usunięty]
Wysłany: 2006-11-22, 06:14
Chagrine, co prawda nie jestem Błękitną, ale sobie popiszę. Mój mąż odszedł prawie rok temu, wcześniej - przez rok mnie zdradzał. A jeszcze wcześniej też przez rok go nie było. Nie cofam się już - bo ogólnie wygląda to nieciekawie. piszesz, że Twój mąż odwiedza dzieci - mój - średnio raz na miesiąc - więc rzadziej.
Nic nie piszesz, czy on kogoś ma. Dwa lata to dużo. Czy jego wizyty odbywają się z Twoim udziałem? Czy nie zauważyłaś, że zmienił się? Wreszcie, czy Ty się zmieniłaś - i czy on te zmiany zauważa? Zostawił ubrania - więc tak jakby zostawił sobie możliwość powrotu. Nie złożył żadnego pozwu - to też plus.
Zauważyłam, że jesteś bardzo uzależniona emocjonalnie od męża. Przecież masz jeszcze dzieci, a zbliżające święta mogą być okazją do tego, żeby sprawić im i sobie radość.
Wiesz, mi osobiście dużo dają rozważania "Kwadrans z Jezusem" - polecam je wszystkim, bo dają możliwość wygadania się Jezusowi - jak przyjacielowi.
Ponadto udało mi się tak całkowicie zaufać woli Pana - poświęciłam mu całkowicie swoje życie, oddałam Mu swoje troski i kłopoty, poprosiłam, by pokierował mną tak, aby było dobrze.
Chagrine, my musimy być szczęśliwe - chociażby dla dzieci. Trudno - stało się tak a nie inaczej, ale żyć trzeba dalej, ale tak, aby to życie było owocne. Na mężu świat się nie kończy. Pozdrawiam i przepraszam, że wcięłam się tu zamiast Błękitnej.
Błękitna - wybacz!
chagrine [Usunięty]
Wysłany: 2006-11-22, 08:52
Dziekuje Wanboma za tych kilka słów.Nie napisałam nic więcej o mężu,bo i tak cięzko mi było pierwszy raz sklecic te kilka zdań,miałam zamęt i szum w głowie od myśli.Mąz odszedł do innej.Nie wiem czy nadal sa razem,on mówi,że nie.Jednak po tylu kłamstwach którymi mnie karmił i po tym jak potraktował,nie umiem mu zaufac.Gdy urodziła sie nasza młodsza córeczka(5 lat)mąz pierwszy raz wyjechał na kilka miesięcy za granicę.Wrócił na pół roku i znowu wyjechał.wrócił i znowu wyjechał.Tak więc praktycznie byłam sama z moimi maluchami.Gdyby nie uczucie do niego i wiara,że będzie dobrze,że wróci i znowu bedziemy szczęśliwi z naszymi dziecmi,to chyba nie zniosłabym tej wiecznej rozłaki.Ale stało sie inaczej,po ostatnim wyjeżdzie wrócił i był nieobecny dla nas.Miał jakies ciągłe pretensje,wszystko mu nie pasowało
bardzo zadko siadał z nami do stołu,mnie omijał jak tredowatego.wpadłam w depresje,zaczęłam brac leki.On nawet nie wiedział,mówił,że głupia jestem.Praktycznie odkąd wrócił mówił o odejściu.Byłam zszokowana,nie wiedziałam co sie dzieje,dopiero potem wyszło,gdzie mój mąż wydzwania wielkie rachunki,gdzie jeżdzi zamiast ofiarowac nam odrobine uwagi i czasu.Walczyłam,chciałam rozmawiac,ale moje słowa natrafiały na mur ironicznego smiechu i odrzucenia.Gdy zapytał mnie "A czym jest dla Ciebie miłośc"-zaczęłam mu cytowac Hymn o miłości,bo z tym szłam do ołtarza w dniu naszego slubu.Jego realkcja powaliła mnie z nóg,bo powiedział"Gdzie ty sie takich głupot naczytałaś"A przecież przez lata jeszcze przed małżeństwem i po slubie gralismy w zespole młodzoiezowym w Kosciele,spiewalismy na Mszach,prowadzilismy czuwania,rózańce i drogi krzyzowe.Więc wyobrazasz sobie reakcje.Moze dlatego tak trudno mi sie pozbierac,bo wszystko w co wierzyłam zawaliło się.Mąż przyjezdza,fakt,wariuje z dziecmi,bawi się,wymysla jakies śmieszności.Próbuje mnie zaczepiac od jakiegos czasu.jednak nigdy nie zaczął rozmowy o nas.A ja?Ja widze,że zaczęłam sie zamykac,wycofywać.Chciałabym aby wrócił,ale sama siebie pytam,co niby miałby nam do zaoferowania po tym co zrobił?Czy znowu kłamstwa?Pogubiłam się.Będe tu zaglądała,może wasze mysli,podpowiedzi pomoga mi uwierzyc,że ja tez cos znacze,że pomimo nerwów,które teraz mna owładneły wyjde na prosta,że sie uspokoję.Dziekuję jeszcze raz.teraz musze biec do pracy i odprowadzic dzieci.
a.kolinska [Usunięty]
Wysłany: 2006-11-26, 17:52 Prosze o pomoc
Pisałam w "pytaniach do psychologa" z prośbą o rady,więc nie będę przypomonać swojej historii tylko napisze co nowego.a więc mój mąż odkąd ja przestałam histeryzować,dzwoni każdego dnia (3 dni pod rząd z pytaniem jak sie czuję),najpierw przyjęłam to z ogromną nadzieją i spałam spokojnie,ale dzisiejszy tel. raczej skłania mnie do postawienia tezy:" dzwoni bo się poważnie martwi o mój stan psychiczny,bo ma poczucie winy ,ale jakby w głowie sobie postanowił,że wracać nie ma zamiaru,bo jak w tel. zadżwięczała cisza to go spytałam czy jescze coś chciał mi przekazać wtedy zmienił ton głosu stał się szorstki i oficjalny.a ja tak chciałam żeby mi powiedział,podjąłem decyzję, przyjeżdżaj,zaczniemy od nowa!
Milczę i nie histeryzuję dopiero od Piątku i już czuję sie na skraju wyczerpania.Co on ma w głowie,czy ta nauka tak go przybiła,czy dziewczyna mu zawróciła w głowie i zaczął się zastanawiać czy ona nie była by lepszążoną ode mnie-super zoorganizowana,optymistycznie nastwiona do żyia tupeciara to ona ,a ja lekko bojaźliwa z niską samooceną,wiecznie niezadowolona(może bez przesady,ale on tak to widzi) furiatka,artystka co chodzi swoimi drogami(mówił mi,że nie rozumie moich problemów natury egzystencjalnej).Kocham go i chciałabym porozumienia,panicznie boję się co ja zrobię bez niego (potrzebuję miłości,bliskości drugiej osoby,żeby żyć).Nie wiem czy wytrzymam cierpliwie w ciszy czekając na jego decyzję, miesiąc albo dłużej.Proszę o rady!
wabona [Usunięty]
Wysłany: 2006-11-26, 19:03
Słuchaj, a co to znaczy miesiąc. Niektórzy z nas czekają sporo dłużej. To, że Twój mąż tak często dzwoni, to naprawdę dużo znaczy. Gdyby chciał się odciąć, wcale by nie dzwonił - tak jak mój. Nawet, gdy przyjeżdża, w ogóle się nie odzywa.
Grażynka [Usunięty]
Wysłany: 2006-11-26, 19:11
a.kolinska napisał/a:
Nie wiem czy wytrzymam cierpliwie w ciszy czekając na jego decyzję, miesiąc albo dłużej
Ja czekam od września ubiegłego roku...
wito [Usunięty]
Wysłany: 2006-11-26, 20:02
Ja od czerwca kiedy chciałem porozmawiać słyszałem w odpowiedzi same obelgi i wyzwiska. Od września kiedy żona się wyprowadziła nie rozmawiałem z Nią ani razu. I sprawy rodzinne ułożyły sie same. Ja zabieram córkę w czwartek ze szkoły w poniedziałek odprowadzam, a starsza kontaktuje się z żoną w szkole. Raz zadzwoniła jak dziecko było chore, że mogę ją zabrać ze szkoły w piątek. Kiedy zapytałem "co u Ciebie" usłyszałem "a wiesz jestem szczęśliwa". To dobrze, że dzwoni, że martwi sie o Twoje zdrowie, to znak że coś czuje. Moja żona nie zadzwoniła nawet kiedy skręciłem nogę i wiedziała, że muszę na drugi dzień iść do pracy. Nie zapytała nawet poprzez córkę. Nie interesowało jej czy dam radę wziąść najmłodszą do siebie na czas kiedy Ona pojedzie na uczelnię. PO PROSTU BYłA PEWNA, żE TAK ZROBIę. Nie okazała minimum zainteresowania moją sytuacją.
Więc ciesz się tym, że dzwoni chociażby z zapytaniem o Twoje zdrowie. To znak, że nie pracuje nad zabiciem w sobie wszelkich uczuć wobec Ciebie.
wabona [Usunięty]
Wysłany: 2006-11-26, 20:27
wito napisał/a:
To znak, że nie pracuje nad zabiciem w sobie wszelkich uczuć wobec Ciebie.
Bardzo trafne określenie, Wito. Właśnie mój mąż włożył wszelki wysiłek, by tego dokonać. I tak sobie myślę, że wystarczyło tylko troszeczkę się przyłożyć, byśmy byli szczęśliwi, a on, "ciężko pracując", nie w tym kierunku, co trzeba, zabił "nas" zupełnie. Na amen!
Grażynka [Usunięty]
Wysłany: 2006-11-26, 20:30
wanboma napisał/a:
Bardzo trafne określenie, Wito. Właśnie mój mąż włożył wszelki wysiłek, by tego dokonać. I tak sobie myślę, że wystarczyło tylko troszeczkę się przyłożyć, byśmy byli szczęśliwi, a on, "ciężko pracując", nie w tym kierunku, co trzeba, zabił "nas" zupełnie. Na amen!
Mam wrażenie, że mój robi to samo...
a.kolinska [Usunięty]
Wysłany: 2006-11-26, 21:28
Niestety dzisiaj rozmawiałam z jego mamą i dowiedziałam się,że w piątek miał przerwę między zajęciami i przyprowadził do mieszkania brata 3 koleżanki,które poprosił o ugotowanie mu obiadu,a potem w sobotę pojechał z inną koleżanką,pomóc jej w wyborze nart,a podobno ja mu przeszkadzałam w nauce,on miał teraz poświęcić się wyłącznie nauce i proszę jak się uczy,podobno siedzi przed telewizorem lub śpi.Myślę,że on kompletnie się pogubił,nie wie w która stronę pójść,chce ode mnie uciec bo chce zacząć wszystko od nowa,a ja jestem z jego feralnej przeszłośći,tylko jest mu ciężko,jeszcze się nie zdecydował.Boże jak mi źle,kocham i nienawidzę,nie mogę uwierzyć własnym oczom,to zupełnie nie ten człowiek,którego znałam,to diabeł wcielony bez sumienia,aż trudno uwierzyć,że był kiedyś taki dobry i czuły!!
Mirela [Usunięty]
Wysłany: 2006-11-26, 21:46
Hej! :)
Tak się składa ,że to Pan Bóg decyduje ile potrzeba nam czasu na przemianę, na poznanie własnego ja, na zrozumienie swoich błędów, na ich naprawę, na zadośćuczynienie, na pojęcie i ukochanie Miłości. On wie najlepiej:)
Napisałaś: „ja lekko bojaźliwa z niską samooceną,wiecznie niezadowolona(może bez przesady,ale on tak to widzi) furiatka,artystka co chodzi swoimi drogami(mówił mi,że nie rozumie moich problemów natury egzystencjalnej).”
To jest ocena męża czy Twoje domysły?
Bo czasem robimy błąd podstawowy , sami domysłami piszemy scenariusze, które zawsze szukają zła, nigdy dobra. Mało tego , te domysły są przyczyną niepotrzebnych emocji.
Dla Was obojga to trudny czas.
Ja taki trudny czas mam za sobą. Ten czas można spożytkować .W ciszy można usłyszeć i zobaczyć więcej . W ciszy odnajdujemy Pana Boga. W ciszy potrafimy z Nim rozmawiać . W ciszy uczymy się miłować.
Cieszę się ,że jesteś tutaj.
Uśmiechaj się , zajmij się sobą, rozwijaj swoje pasje. Przede wszystkim oddychaj Miłością.
Modlitwa jest kółkiem ratunkowym.
Pozdrawiam serdecznie :)
chagrine [Usunięty]
Wysłany: 2006-11-27, 21:29
Ja czekam już dwa i pól roku na decyzje męża.Może to ja powinnam ja podjąc za niego,nie wiem.Od pewnego czasu częściej do nas dzwoni,pyta jak dzieci,jak moje zdrowie.Zaczął pomagac w pracach domowych w trakcie wizyt u dzieci.Nie wiem co o tym myslec,czy cos dobrego za tym pójdzie.Może dlatego,że boje się zaufac,narobic sobie nadziei a potem dostac obuchem po głowie.
Mirela napisałaś,że to Bóg nad wszystkim czuwa i on wie najlepiej ile czasu potrzeba....Dziekuję za te słowa,chociaz nie były one do mnie kierowane.Przypomniały mi to,w co wierzyłam odkąd odszedł mój mąż.Nie wiem tylko,jak długo jeszcze dam rade trwac w takim zawieszeniu.Brak Jego decyzji,mój strach...kolejne święta w rozbitej rodzinie...Bije się z myslami,aby wreszcie spakowac jego rzeczy i wynieśc do piwnicy skoro on nie umie ich zabrać.Ale czy powinnam?
rebound [Usunięty]
Wysłany: 2006-11-27, 22:07
chagrine ...
a moze napiszesz mu list ? ... ze widzisz ze pomaga w domu ze sie interesuje, ze dzwoni itd... moze podkreslisz w tym liscie jak milo jest ostatnio przez to co robi ... ale tez ze swieta sie zblizaja i ze chciala bys wiedziec czy bedzie z wami w tym roku ... moze odpowie w liscie, pisac jest latwiej jak mowic prosto w oczy ...
moze to jego pruba powrotu ? ...nie wie jak sie do tego zabrac ...
wiele mozliwosci na to nowe zainteresowanie wami i pomoc w domu ...
tak tylko pomyslalam o liscie ktory mogla bys napisac ... takim spokojnym cieplym tonem :)
pozdrawiam
agata [Usunięty]
Wysłany: 2006-11-28, 09:50
a.kolinska, napisałaś:
"bo jak w tel. zadżwięczała cisza to go spytałam czy jescze coś chciał mi przekazać wtedy zmienił ton głosu stał się szorstki i oficjalny.a ja tak chciałam żeby mi powiedział,podjąłem decyzję, przyjeżdżaj,zaczniemy od nowa! "
Zrobił się szorstki i oficjalny bo i Ty oficjalnie go zapytałaś! Martwi się o Ciebie, ale to nie znaczy, ze jest w tej chwili silniejszy od Ciebie. Może i on Ciebie potrzebuje, tylko nie rozchwianej, ale spokojnej, pomocnej, będącej oparciem. Sytuacja go przerosła. Szamocze się teraz. Ja to tak widzę. Nie namawiam Cię byś teraz stała sie jego ratowniczką i opiekunką, tylko myślę, może to nie wygląda do końca tak, jak Ci się wydaje? Nie daj się zwątpieniu, rozpaczy, panice.
Życzę spokoju. Pokoju w sercu, można go znaleźć w modlitwie. Pozdrawiam :)
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
"Metoda in vitro jest niezgodna z prawem Bożym i naturą człowieka..."
"Pan naprawdę Zmartwychwstał! Alleluja!
„Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał!” (Łk 24,5-6) "To się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia" (1 P 2,20b) "Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33)
„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16,15)
To może być także Twoje zmartwychwstanie - zmartwychwstanie Twojego małżeństwa!
Jan Paweł II:
Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje „Westerplatte". Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie — jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić — dla siebie i dla innych.
Dla tych, którzy kochają - propozycja wzoru odpowiedzi na pozew rozwodowy
W odpowiedzi na pozew wnoszę o oddalenie powództwa w całości i nie rozwiązywanie małżeństwa stron przez rozwód.
UZASADNIENIE
Pomimo trudności jakie nasz związek przechodził i przechodzi uważam, że nadal można go uratować. Małżeństwa nie zawiera się na chwilę i nie zrywa w momencie, gdy dzieje się coś niedobrego. Pragnę nadmienić, iż w przyszłości nie zamierzam się już z nikim innym wiązać. Podjąłem (podjęłam) bowiem decyzję, że będę z żoną (mężem) na zawsze i dołożę wszelkich starań, aby nasze małżeństwo przetrwało. Scalenie związku jest możliwe nawet wtedy, gdy tych dobrych uczuć w nas nie ma. Lecz we mnie takie uczucia nadal są i bardzo kocham swoją żonę (męża), pomimo, iż w chwili obecnej nie łączy nas więź fizyczna. Jednak wyrażam pragnienie ratowania Naszego małżeństwa i gotowy (gotowa) jestem podjąć trud jaki się z tym wiąże. Uważam, że przy odrobinie dobrej woli możemy odbudować dobrą relację miłości.
Dobro mojej żony (męża) jest dla mnie po Bogu najważniejsze. Przed Bogiem to bowiem ślubowałem (ślubowałam).
Moim zdaniem każdy związek ma swoje trudności, a nieporozumienia jakie wydarzyły się między nami nie są powodem, aby przekreślić nasze małżeństwo i rozbijać naszą rodzinę. Myślę, że każdy rozwód negatywnie wpływa nie tylko na współmałżonków, ale także na ich rodziny, dzieci i krzywdzi niepotrzebnie wiele bliskich sobie osób. Oddziaływuje również negatywnie na inne małżeństwa.
Z moją (moim) żoną (mężem) znaliśmy się długo przed zawarciem naszego małżeństwa i uważam, że był to wystarczający czas na wzajemne poznanie się. Po razem przeżytych "X" latach (jako para, narzeczeni i małżonkowie) żona (mąż) jest dla mnie zbyt ważną osobą, aby przekreślić większość wspólnie spędzonych lat. Według mnie w naszym związku nie wygasły więzi emocjonalne i duchowe. Podkreślam, iż nadal kocham żonę (męża) i pomimo, że oddaliliśmy się od siebie, chcę uratować nasze małżeństwo. Osobiście wyrażam wolę i chęć naprawy naszych małżeńskich relacji, gdyż mam przekonanie, że każdy związek małżeński dotknięty poważnym kryzysem jest do uratowania.
Orzeczenie rozwodu spowodowałoby, że ucierpiałoby dobro wspólnych małoletnich dzieci stron oraz byłoby sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Dzieci potrzebują stabilnego emocjonalnego kontaktu z obojgiem rodziców oraz podejmowania przez obie strony wszelkich starań, by zaspokoić potrzeby rodziny. Rozwód grozi osłabieniem lub zerwaniem więzi emocjonalnej dzieci z rodzicem zamieszkującym poza rodziną. Rozwód stron wpłynie także niekorzystnie na ich rozwój intelektualny, społeczny, psychiczny i duchowy, obniży ich status materialny i będzie usankcjonowaniem niepoważnego traktowania instytucji rodziny.
Wysoki Sądzie, proszę o danie nam szansy na uratowanie naszego małżeństwa. Uważam, ze każda rodzina, w tym i nasza, na to zasługuje. Nie zmienię zdania w tej ważnej sprawie, bo wtedy będę niewiarygodny w każdej innej. Brak wyrażenia mojej zgody na rozwód nie wskazuje na to, iż kierują mną złe emocje tj. złość czy złośliwość. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie zmuszę żony (męża) do miłości. Rozumiem, że moja odmowa komplikuje sytuację, ale tak czuję, takie są moje przekonania religijne i to dyktuje mi serce.
Bardzo kocham moją (mojego) żonę (męża) i w związku z powyższym wnoszę jak na wstępie.
List Episkopatu Polski na święto św. Rodziny
Warto jeszcze raz podkreślić, że u podstaw każdej rodziny stoi małżeństwo. Chrześcijańskie patrzenie na małżeństwo w pełni uwzględnia wyjątkową naturę tej wspólnoty osób. Małżeństwo to związek mężczyzny i niewiasty, zawierany na całe ich życie, i z tej racji pełniący także określone zadania społeczne. Chrystus podkreślił, że mężczyzna opuszcza nawet ojca i matkę, aby złączyć się ze swoją żoną i być z nią przez całe życie jako jedno ciało (por. Mt 19,6). To samo dotyczy niewiasty. Naszym zadaniem jest nieustanne przypominanie, iż tylko tak rozumianą wspólnotę mężczyzny i niewiasty wolno nazywać małżeństwem. Żaden inny związek osób nie może być nawet przyrównywany do małżeństwa. Chrześcijanie decyzję o zawarciu małżeństwa wypowiadają wobec Boga i wobec Kościoła. Tak zawierany związek Chrystus czyni sakramentem, czyli tajemnicą uświęcenia małżonków, znakiem swojej obecności we wszystkich ich sprawach, a jednocześnie źródłem specjalnej łaski dla nich. Głębia duchowości chrześcijańskich małżonków powstaje właśnie we współpracy z łaską sakramentu małżeństwa. więcej >>
Wszechświat na miarę człowieka
Wszechświat jest ogromny. Żeby sobie uzmysłowić rozmiary wszechświata, załóżmy, że odległość Ziemia - Słońce to jeden milimetr. Wtedy najbliższa gwiazda znajduje się mniej więcej w odległości 300 metrów od Słońca. Do Słońca mamy jeden milimetr, a do najbliższej gwiazdy około 300 metrów. Słońce razem z całym otoczeniem gwiezdnym tworzy ogromny system zwany Droga Mleczną (galaktykę w kształcie ogromnego dysku). W naszej umownej skali ten ogromny dysk ma średnicę około 6 tysięcy kilometrów, czyli mniej więcej tak, jak stąd do Stanów Zjednoczonych. Światło zużywa na przebycie od jednego końca tego dysku do drugiego - około 100 tysięcy lat. W tym dysku mieści się około 100 miliardów gwiazd. To jest ogromny dysk! Jeszcze mniej więcej sto lat temu uważano, że to jest cały wszechświat. Okazało się, że tak wcale nie jest. Wszechświat jest znacznie, znacznie większy! Jeżeli te 6 tysięcy kilometrów znowu przeskalujemy, tym razem do jednego centymetra, to cały wszechświat, który potrafimy zaobserwować (w tej skali) jest kulą o średnicy 3 kilometrów. I w tym właśnie obszarze, jest około 100 miliardów galaktyk (czyli takich dużych systemów gwiezdnych, oczywiście różnych kształtów, różnych wielkości). To właśnie jest cały wszechświat, który potrafimy badać metodami fizycznymi, wykorzystując techniki astronomiczne. (Wszechświat na miarę człowieka >>>)
Musicie zawsze powstawać!
Możecie rozerwać swoje fotografie i zniszczyć prezenty. Możecie podeptać swoje szczęśliwe wspomnienia i próbować dzielić to, co było dla dwojga. Możecie przeklinać Kościół i Boga.
Ale Jego potęga nie może nic uczynić przeciw waszej wolności. Bo jeżeli dobrowolnie prosiliście Go, by zobowiązał się z wami... On nie może was "rozwieść".
To zbyt trudne? A kto powiedział, że łatwo być
człowiekiem wolnym i odpowiedzialnym. Miłość się staje Jest miłością w marszu, chlebem codziennym.
Nie jest umeblowana mieszkaniem, ale domem do zbudowania i utrzymania, a często do remontu. Nie jest triumfalnym "TAK", ale jest mnóstwem "tak", które wypełniają życie, pośród mnóstwa "nie".
Człowiek jest słaby, ma prawo zbłądzić! Ale musi zawsze powstawać i zawsze iść. I nie wolno mu odebrać życia, które ofiarował drugiemu; ono stało się nim.
Klasycznym tekstem biblijnym ukazującym w świetle wiary wartość i sens środków ubogich jest scena walki z Amalekitami. W czasie przejścia przez pustynię, w drodze do Ziemi Obiecanej, dochodzi do walki pomiędzy Izraelitami a kontrolującymi szlaki pustyni Amalekitami (zob. Wj 17, 8-13). Mojżesz to Boży człowiek, który wie, w jaki sposób może zapewnić swoim wojskom zwycięstwo. Gdyby był strategiem myślącym jedynie po ludzku, stanąłby sam na czele walczących, tak jak to zwykle bywa w strategii. Przecież swoją postawą na pewno by ich pociągał, tak byli wpatrzeni w niego. On zaś zrobił coś, co z punktu widzenia strategii wojskowej było absurdalne - wycofał się, zostawił wojsko pod wodzą swego zastępcy Jozuego, a sam odszedł na wzgórze, by tam się modlić. Wiedział on, człowiek Boży, człowiek modlitwy, kto decyduje o losach świata i o losach jego narodu. Stąd te wyciągnięte na szczycie wzgórza w geście wiary ramiona Mojżesza. Między nim a doliną, gdzie toczy się walka, jest ścisła łączność. Kiedy ręce mu mdleją, to jego wojsko cofa się. On wie, co to znaczy - Bóg chce, aby on wciąż wysilał się, by stale wyciągał ręce do Pana. Gdy ręce zupełnie drętwiały, towarzyszący Mojżeszowi Aaron i Chur podtrzymywali je. Przez cały więc dzień ten gest wyciągniętych do Pana rąk towarzyszył walce Izraelitów, a kiedy przyszedł wieczór, zwycięstwo było po ich stronie. To jednak nie Jozue zwyciężył, nie jego wojsko walczące na dole odniosło zwycięstwo - to tam, na wzgórzu, zwyciężył Mojżesz, zwyciężyła jego wiara.
Gdyby ta scena miała powtórzyć się w naszych czasach, wówczas uwaga dziennikarzy, kamery telewizyjne, światła reflektorów skierowane byłyby tam, gdzie Jozue walczy. Wydawałoby się nam, że to tam się wszystko decyduje. Kto z nas próbowałby patrzeć na samotnego, modlącego się gdzieś człowieka? A to ten samotny człowiek zwycięża, ponieważ Bóg zwycięża przez jego wiarę.
Wyciągnięte do góry ręce Mojżesza są symbolem, one mówią, że to Bóg rozstrzyga o wszystkim. - Ty tam jesteś, który rządzisz, od Ciebie wszystko zależy. Ludzkiej szansy może być śmiesznie mało, ale dla Ciebie, Boże, nie ma rzeczy niemożliwych. Gest wyciągniętych dłoni, tych mdlejących rąk, to gest wiary, to ubogi środek wyrażający szaleństwo wiary w nieskończoną moc i nieskończoną miłość Pana.
„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że ciebie nie opuszczę aż do śmierci" - to tekst przysięgi małżeńskiej wypowiadany bez żadnych warunków uzupełniających. Początek drogi. Niezapisana karta z podpisem: „aż do śmierci". A co, gdy pojawią się trudności, kryzys, zdrada?...
„Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, zadali Mu pyta-nie: «Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?» On im odpowiedział: «czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich mężczyzną i kobietą? Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i będą oboje jednym ciałem. A tak nie są już dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela»"(Mt 19, 3-5). Dwanaście lat temu nasilający się kryzys, którego skutkiem byt nowy związek mojego męża, separacja i rozwód, doprowadził do rozpadu moje małżeństwo. Porozumienie zostało zerwane. Zepchnięta na dalszy plan, wyeliminowana z życia, nigdy w swoim sercu nie przestałam być żoną mojego męża. Sytuacje, wobec których stawałam, zda-wały się przerastać moją wytrzymałość, odbierały nadzieję, niszczyły wszystko we mnie i wokół mnie. Widziałam, że w tych trudnych chwilach Bóg stawał przy mnie i mówił: „wystarczy ci mojej łaski", „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Był Tym, który uczył mnie, jak nieść krzyż zerwanej jedności, rozbitej rodziny, zdrady, zaparcia, odrzucenia, szyderstwa, cynizmu, własnej słabości, popełnionych grzechów i błędów. Podnosił, nawracał, przebaczał, uczyt przebaczać. Kochał. Akceptował. Prowadził. Nadawał swój sens wydarzeniom, które po ludzku zdawały się nie mieć sensu. Byt wierny przymierzu, które zawarł z nami przed laty przez sakrament małżeństwa. Teraz wiem, że małżeństwo chrześcijańskie jest czym innym niż małżeństwo naturalne. Jest wielką łaską, jest historią świętą, w którą angażuje się Pan Bóg. Jest wydarzeniem, które sprawia, „że mąż i żona połączeni przez sakrament to nie przypadkowe osoby, które się dobrały lub nie, lecz te, którym Bóg powiedział «tak», by się stały jednym ciałem, w drodze do zbawienia".
Ja tę nadzwyczajność małżeństwa sakramentalnego zaczęłam widzieć niestety późno, bo w momencie, gdy wszystko zaczęto się rozpadać. W naszym małżeństwie byliśmy najpierw my: mój mąż, dzieci, ja i wszystko inne. Potem Pan Bóg, taki na zasadzie pomóż, daj, zrób. Nie Ten, ku któremu zmierza wszystko. Nie Bóg, lecz bożek, który zapewnia pomyślność planom, spełnia oczekiwania, daje zdrowie, zabiera trudności... Bankructwo moich wyobrażeń o małżeństwie i rodzinie stało się dla mnie źródłem łaski, poprzez którą Bóg otwierał mi oczy. Pokazywał tę miłość, z którą On przyszedł na świat. Stawał przy mnie wyszydzony, opluty, odepchnięty, fałszywie osądzony, opuszczony, na drodze, której jedyną perspektywą była haniebna śmierć, I mówił: to jest droga łaski, przez którą przychodzi zbawienie i nowe życie, czy chcesz tak kochać? Swoją łaską Pan Bóg nigdy nie pozwolił mi zrezygnować z modlitwy za mojego męża i o jedność mojej rodziny, budowania w sobie postawy przebaczenia, pojednania i porozumienia, nigdy nie dał wyrazić zgody na rozwód i rozmyślne występowanie przeciwko mężowi. Zalegalizowanie nowego związku mojego męża postrzegam jako zalegalizowanie cudzołóstwa („A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę (...) a bierze inną popełnia cudzołóstwo, I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Mt,19.9)). I jako zaproszenie do gorliwszej modlitwy i głębszego zawierzenia. Nasza historia jest ciągle otwarta, ale wiem, że Pan Bóg nie powiedział w niej ostatniego Słowa. Jakie ono będzie i kiedy je wypowie, nie wiem, ale wierzę, że zostanie wypowiedziane dla mnie, mojego męża, naszych dzieci i wszystkich, których nasza historia dotknęła. Będzie ono Dobrą Nowiną dla każdego nas. Bo małżeństwo sakramentalne jest historią świętą, przymierzem, któremu Pan Bóg pozostaje wierny do końca.