Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  AlbumAlbum  NagraniaNagrania  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  StowarzyszenieStowarzyszenie  Chat
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  12 kroków12 kroków  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
Potrzebuje Was bo trudna decyzja przede mną
Autor Wiadomość
Jarosław
[Usunięty]

Wysłany: 2009-11-13, 19:18   

Paweł
Nie odpuszczaj.
Trwaj przy utrzymaniu związku i co najważniejsze (też z tym walczę) nie chowaj urazu do żony.
Nie masz chłopie najgorzej, moja pozew złożyła, a na Andrzejki płynie z lubym do Szwecji.

Patrzę w jej oczy i widzę nienawiść wtedy przypominam sobie:
I odpuść nam nasze winy...

To trudne, ale da się.

Mój chłopak ma 13 lat i mówi mi otwarcie:

Tato nie lubię mamy

Wiesz to jeszcze bardziej bolesne.

Wtedy wszystko we mnie buzuje, ale myślę sobie biedna kobieta.

Pozdrawiam
Jarek
 
     
pawelwkryzysie
[Usunięty]

Wysłany: 2009-11-13, 20:27   

U nas dziecko jest raczej spoiwem wszystkiego. Oboje bardzo kochamy syna i nikt nie chce mu wyrządzić krzywdy. Żona jest gotowa tak trwać obok siebie ale razem wychowywać dziecko. Nie wiem czy to oznacza, że planuje sobie na boku zorganizować życie. Trudno to przewidzieć.

[ Dodano: 2009-11-17, 15:45 ]
Leże w domu bo złapało mnie zapalenie płuc. Żona przed chwilą dzwoni, że odbierze małego z przedszkola, podrzuci do domu i na 17.30 idzie do kina.

Czy aż do takiego stopnia można lekceważyć swsojego męża, chyba nigdy nie przyszłoby mi do głowy żeby zrobić coś takiego.

Dam sobie rade z małym jakoś, ale to wszystko wzbudza we mnie tyle niechęci, że szkoda gadać.

Jak reagować na takie sytuacje bo aż wszystko we mnie kipi.
 
     
jaro
[Usunięty]

Wysłany: 2009-11-17, 15:48   

Nie daj się sprowokować i wciągać w takie gierki. Postaraj się zachować spokój choć mogę sobie wyobrazić jakie to musi być trudne.

3maj się chłopie.
 
     
pawelwkryzysie
[Usunięty]

Wysłany: 2009-11-20, 15:47   

Postanowiłem wyjść z "doliny cienia" i przestać dusić wszystko w sobie. Rozmawiałem o naszym kryzysie z moimi rodzicami, rozmawiałem z teściami. Przedstawiłem swój pogląd na całą sytuacje, że podejrzewam, że żona zaangażowała się w związek emocjonalny ze swoim szefem i tyle.

Oni już widzieli od jakiegoś czasu, że jest źle. Postanowiłem przestać się z tym kryć.

Teraz zostały mi już tylko stanowcze kroki. Praca nad sobą, spokój i wyciszenie ale z drugiej strony zlikwidowanie tego komfortowego stanu dla mojej małżonki, w którym mamy grać udane małżeństwo w imie ochrony rodziców i rodziny a tymczasem w domu jest jak jest.

Czas pokaże czy to była słuszna droga ale to moja decyzja i zmieniać jej już nie mam zamiaru.

Czy moje małżeństwo jest jeszcze do uratowania, nie wiem. Tyle, że biernością i uległością niczego nie wskuram.
 
     
marek12b7
[Usunięty]

Wysłany: 2009-11-20, 23:07   

Nic gorszego niż duszenie problemu w sobie. Dlatego bardzo, bardzo się cieszę z Twojego wyjścia z ”doliny cienia”. Prawda że w słońcu lepiej się czujemy, głębiej możemy oddychać? Trochę nas światło „razi” ale światło to życie. Zycie i nadzieja

pawelwkryzysie napisał/a:

Czy moje małżeństwo jest jeszcze do uratowania, nie wiem. .




Też zastanawiam się nad tym. Odpowiadam sobie -najpierw trzeba uwierzyć, że się da a potem uratować………………………Ileż to razy jest napisane twoja wiara cie uzdrowiła.

marek
 
     
Chmurka
[Usunięty]

Wysłany: 2009-11-21, 01:49   

marek12b7 napisał/a:
Odpowiadam sobie -najpierw trzeba uwierzyć, że się da a potem uratować………………………Ileż to razy jest napisane twoja wiara cie uzdrowiła.
marek


WIARA...
Czy ja wierzę, że Bóg może uratować moje małżeństwo niezależnie od tego w jakim stanie jest teraz?

Od kilku dni rozważam pewien fragment z Dziejów Apostolskich, który bardzo mnie poruszył:

W Listrze mieszkał pewien człowiek o bezwładnych nogach, kaleka od urodzenia, który nigdy nie chodził. Słuchał on przemówienia Pawła; ten spojrzał na niego uważnie i widząc, że ma wiarę potrzebną do uzdrowienia, zawołał głośno: «Stań prosto na nogach!» A on zerwał się i zaczął chodzić. (Dz. 14, 8-10)

Ja wierzę :mrgreen:
Stoję w postawie ufności i gotowości...
A to Bóg wybiera czas i miejsce...
 
     
pawelwkryzysie
[Usunięty]

Wysłany: 2009-12-10, 10:51   

Długo do Was nie pisałem, starałem się jakoś trwa ale ciężko jest. Coraz częściej zastanawiam się po co to wszystko? Po co ciągnąc małżeństwo, w którym żona tak otwarcie deklaruje nie chce z Tobą byc. Czy mam czekac, aż znowu wrócą jej uczucia? Przyznam, że ciężko w to uwierzyc patrząc na to jak obecnie żyjemy.

Nie ma rozmowy, bliskości, przyjaźni ... chyba niczego, jak trwac w takim domu ? Zmieniamy się w opiece nad dzieckiem i każdy patrzy żeby uciec i życ poza domem.

Mam mega doła, już roztaczam wizje jak spokojniej byłoby życ samemu, bez patrzenia z taką tesknotą na swoją żone. Bo serce człowiekowi pęka. Dobra wiem, zaraz napiszecie, że jestem słaby, nie radze sobie i co ze mnie za mężczyzna i głowa rodziny. Pewnie macie racje, nie radze sobie bo żona zbyt wiele dla mnie znaczyła i znaczy. Mój świat to ona, nasz synek, nasza rodzina. Pewnie jestem uzależniony od niej, byc może.

Nie umiem poprawnie reagowac na obojętnośc mojej małzonki. Zamykam się w sobie, nie umiem rozmawiac, to takie "święte oburzenie", że znalazła kogoś z kim spędza teraz całe dnie w pracy rozmawiając o wszystkim a ze mną nie ma już nic wspólnego. To ten rodzaj zdrady, który boli chyba najbardziej. Już wolałbym żeby przyszła do mnie, przyznała się do jakiegoś romansu ale zerwała z tym i chciała dalej życ ze mną bo jej zależy. A tak to brniemy nie wiadomo w co, w domu atmosfera grobowa a w pracy sielanka z uśmiechniętym szefem, który ją adoruje i nadskakuje jej jak może.

Wiem, że takie zamykanie się w sobie to też działania biernoagresywne, ale co zrobic, jak sobie z tym poradzic. Jak próbowac rozmawiac z osobą, która nie ma na to ochoty? Jak zachowywac się w takiej sytuacji w domu ?

Naprawdę jestem obecnie bliski decyzji żeby to wszystko rzucic, kocham ją ale chyba jestem za słaby żeby to pociągnąc. Każde spojrzenie na nią, jej zapach, głos, wszystko to przywołuje najpiękniejsze chwile naszego wspólnego życia, życia, które już chyba bezpowrotnie minęło. Tęsknie za nią bardzo, brakuje mi jej ciepła, dotyku, bliskości. Dlatego tak kusząca jest perspektywa rozejścia, może bedzie lżej, może nie będzie tak bolało, może uda się za jakiś czas zapomniec.[/code]
 
     
mari
[Usunięty]

Wysłany: 2009-12-10, 11:18   

pawelwkryzysie napisał/a:
Jedno co na dzień dzisiejszy postanowiłem to nie odejde nigdy z domu, choćby nie wiem jak było mi ciężko nie zrobie tego bo za bardzo kocham syna. Jeżeli moja żona zdecyduje inaczej to będzie to jej wybór ale ja do tego ręki nie przyłoże.

Paweł, nie "pękaj".
Zobacz co postanowiłeś powyżej ! Bądź konsekwentny.
Powodzenia.

http://online.biblia.pl/rozdzial.php?id=834
 
     
pawelwkryzysie
[Usunięty]

Wysłany: 2009-12-14, 10:02   

Rozmawiałem z żoną bo ciągle gryzła mnie ta obojętnośc, przecież to niemożliwe żeby tak bardzo się od siebie oddalac jeżeli, w czym ciągle mnie zapewniała, nie ma nikogo między nami.

W końcu to z siebie wydusiła. "Zakochałam się w swoim szefie, mamy wspólne pasje, marzenia, prowadzimy razem świetnie rozwijającą się firme" - no i w jednej chwili cały kilkumisięczny kryzys się wyjaśnił. Żona absolutnie nie odejdzie z pracy, nie ma takiej możliwości, decyzja jest po mojej stronie co z tym zrobie.

Mam pustkę w głowie, kocham ją ale poza rozwodem i rozejściem się nie widze zbytnio szans. Jak życ w domu z kobietą zakochaną w innym facecie, nie potrafie. Tym bardziej, że ciągle żona mnie zapewnia, że między nami już nic nie ma. Psychicznie raczej nie podołam z wiedzą o tym co jest grane.

Na chwile obecną postawiłem już żonie sprawe jasno, albo zrezygnujesz z pracy w tej sytuacji i spróbujemy się jakoś odbudowa albo się rozchodzimy, sprzedajemy co mamy i każdy idzie w swoją strone bo ja nie wytrzymam dłużej takiego życia.

Kocham ją i boję się tak jak naprawde nigdy nie bałem się w swoim życiu bo moge w jednej chwili stracic wszystko, żone, syna, dom.

Pomódlcie się za nas, za naszą rodzine.
 
     
Nirwanna
[Usunięty]

Wysłany: 2009-12-14, 10:27   

pawelwkryzysie napisał/a:
kocham ją ale poza rozwodem i rozejściem się nie widze zbytnio szans


Pawle, targają Tobą emocje olbrzymie... ale w emocjach nie podejmuj tak ważnych decyzji. Poczytaj to co zacytowałam. Wszak w jednym zdaniu masz sprzeczność. Jeśli kochasz - to nie chcesz rozwodu. A jeśli chcesz rozwodu, to dlatego, że nie umiesz "życ w domu z kobietą zakochaną w innym facecie, nie potrafie". I ja to rozumiem, dla mnie jest to całkowicie normalna postawa. Problem w tym, że rozwód nie załatwi Ci niczego. Rozwód nie sprawi, że będziesz mniej kochał żonę, lub może w ogóle, rozwód nie zapewni Ci poukładania emocji.... Rozwód na pewno nie spowoduje, że żona odkocha się i wycofa z tamtego związku. To wszystko się dzieje na innym poziomie!

Pawle, jeśli postawiłeś żonie ultimatum "albo-albo", jeśli Twoja decyzja jest zgodna z Twoją duszą, Twoim wnętrzem, jeśli masz pewność, że absolutnie nie możesz żyć pod jednym dachem z żoną, która jest zakochana w innym - to bądź konsekwentny. Z jednym zastrzeżeniem. Zamień słowo "rozwód" na "separacja".

Pozdrawiam, Pawle, masz moją modlitwę!
 
     
Jarosław
[Usunięty]

Wysłany: 2009-12-14, 10:44   

pawelwkryzysie napisał/a:


Mam pustkę w głowie, kocham ją ale poza rozwodem i rozejściem się nie widze zbytnio szans.



Pomódlcie się za nas, za naszą rodzine.


Pawle przeczytaj pierwszą linijkę cytatu, a po chwili drugą?
Jeżeli nie widzisz szans to po co ta prośba o modlitwę?
Jak to, to Pan ma coś robić wbrew Twojej woli?

Postaraj się uspokoić, czujesz się podle znam to uczucie też mam rozbuchałą żonę.
Przecież wiedziałeś o żony romansie.

To co Cię tak zabolało, to że z zimną krwią Ci o tym powiedziała?
Teraz się dopiero zacznie, skoro już powiedziała to czuję się na wpół wolna.
Aha i wysłuchaj audycji na stronie głównej, dlaczego katolik nie powinien się zgodzić na rozwód? A Ty chcesz go wywoływać? Chłopie jeśli naprawdę kochasz żonę to nigdy sobie nie darujesz, że o nią nie "walczyłeś"
Ile jesteście po ślubie?

PS
To się namyśl i napisz co to za intencja bo za rozwodem to nikt tu nie ruszy ani sercem, ani ustami.
 
     
pawelwkryzysie
[Usunięty]

Wysłany: 2009-12-14, 11:29   

Wiem, że w tym wszystkim brak spójności, ale jak ją zachowac w takim stanie. Emocje są ogromne, nic na to nie poradze.

Po ślubie jesteśmy 7 lat, mamy 4 letniego synka.

Co do intencji to oczywiście nie o rozwód mi chodzi, bardziej o decyzje jakie przed nami i to co może się wydarzyc w najbliższym czasie.

Nie mam pewności co oznacza powalczyc o żone w takiej sytuacji? "Ok rozumiem, brnij dalej w ten romans a ja w tym czasie będe nad sobą pracował, zajme się swoim życiem i spróbuje funkcjonowac obok Ciebie. Poczekam aż się odkochasz i wtedy znowu bedziemy szczęśliwym małżeństwem" - czy ktoś kto kocha drugą osobe jest w stanie temu podołac ?

Dla mnie ten moment to taki ostatni gwizdek na stanowcze decyzje, określenie się. Nie doszło jeszcze do fizycznej zdrady, jest amok, zauroczenie, zakochanie. W tej sytuacji się odsunąc i pozwolic niech wszystko dalej się toczy?

To nie do końca ja tak naprawde wybieram rozwód. Staram się doprowadzic do konfrontacji i stanowczej decyzji ze strony mojej żony. "Twoja dalsza praca i relacje z tym człowiekiem przyczyniają się do rozpadu naszej rodziny i jeżeli tego chcesz to się rozejdziemy. Decyzja należy do Ciebie, albo ratujemy nasz związek ale bez osób trzecich albo wybierasz dalsze brnięcie w ten romans a tym samym nasz rozwód. Wszystko w Twoich rękach."

Co do tego co mnie zabolało. Nie wiedziałem, że już jest tak źle. Żona ciągle mnie zwodziła, że nic ją z tym człowiekiem nie łączy, że kłopoty w naszym domu nie mają z tym nic wspólnego, oszukiwała wszystkich dookoła, nawet swoich rodziców, którym była w stanie prosto w oczy kłamac. Dlatego boli. Ciągle szukałem w sobie co robie źle, co jest nie tak, co w mojej postawie może wywoływac kryzys. Chciałem pracowac, zmieniac, ratowac nasze małżeństwo naiwnie wierząc, że to wszystko jest do naprawienia między nami. Dlatego boli.

Jakie mam szanse na granie pogodnego i zadowolonego z życia człowieka mając taki bagaż informacji? Realnie patrząc żadne. Kochac i udawac, że się nie kocha, patrzec na siebie, swoje życie i udawac, że nie widze żony. Czekac aż wszystko się tam skonczy i może żona znowu zechce na mnie spojrzec inaczej. Możliwe, że da się tak trwac latami, ja nie potrafie i to wiem.

Jak się rozejdziemy pewnie nie wybacze sobie tego do końca życia i będe rozmyślał co zepsułem. Z tym, że wiem, że nie będę umiał życ pod jednym dachem ze swoją żoną i biernie patrzec na to wszystko. Za dużo będzie wzajemnej niechęci, smutku a na tym najbardziej ucierpi nasz synek. Może i dla niego będzie lepiej jak tato wpadnie do niego uśmiechnięty i zadowolony, choc z pozoru bo pewnie cały dzień zbierał w sobie siły żeby nie pokazac po sobie jak wszystko okrutnie boli.
 
     
Nirwanna
[Usunięty]

Wysłany: 2009-12-14, 12:02   

Słusznie piszesz, że chcesz doprowadzić do konfrontacji. Dlaczego? Bo nie jesteś w stanie wytrzymać dłużej w takim układzie. Zatem każdy inny układ będzie lepszy niż ten obecny, czy tak? Czego zatem się boisz?

pawelwkryzysie napisał/a:
To nie do końca ja tak naprawde wybieram rozwód.

To nie wybieraj. Powtórzę - zamień słowo "rozwód" na "separacja".

pawelwkryzysie napisał/a:
Nie mam pewności co oznacza powalczyc o żone w takiej sytuacji? "Ok rozumiem, brnij dalej w ten romans a ja w tym czasie będe nad sobą pracował, zajme się swoim życiem i spróbuje funkcjonowac obok Ciebie. Poczekam aż się odkochasz i wtedy znowu bedziemy szczęśliwym małżeństwem" - czy ktoś kto kocha drugą osobe jest w stanie temu podołac ?

Hm, jeśli kochasz zonę, to chyba jest to jedyna sensowna droga dla Ciebie, czyż nie? Warunek jest jeden, aby temu podołać - nie sam, a z Bożą pomocą. I jeszcze jedno - "funkcjonować obok" nie zawsze oznacza "pod jednym dachem".

pawelwkryzysie napisał/a:
Jakie mam szanse na granie pogodnego i zadowolonego z życia człowieka mając taki bagaż informacji? Realnie patrząc żadne. Kochac i udawac, że się nie kocha, patrzec na siebie, swoje życie i udawac, że nie widze żony. Czekac aż wszystko się tam skonczy i może żona znowu zechce na mnie spojrzec inaczej. Możliwe, że da się tak trwac latami, ja nie potrafie i to wiem.

I bardzo słusznie, że nie potrafisz. Bo to nie o to chodzi. Bo to oznacza, że jesteś człowiekiem niezakłamanym, nie umiesz grać. Zatem - kochaj. Ale bez oczekiwania na zwrot od żony, przynajmniej na razie.

pawelwkryzysie napisał/a:
jak się rozejdziemy pewnie nie wybacze sobie tego do końca życia i będe rozmyślał co zepsułem.

Realnie patrząc - jaki masz wpływ na tę sytuację? Na żonę nie masz - to już wiesz. Żona może odejść, może się wyprowadzić, może wciąż mieszkać z Tobą, ale być w związku z kimś innym.... Może być różnie. To są jej decyzje. Nie ma co gdybać, nie ma co pisać scenariuszy, bo NIE MASZ NA TO WPŁYWU.
Masz wpływ za to - NA SIEBIE. A zatem - czy teraz nie możesz znieść takiej sytuacji, i każde inne wyjście będzie lepsze niż to co jest teraz? Czy jednak - "jak się rozejdziemy nie wybaczę sobie tego"? To jak jest? Pawle - wniknij w swoje serce, swoją duszę - czego chcesz? Poznaj siebie, poznaj swoje serce - czy teraz nie możesz wytrzymać, czy też potem sobie nie wybaczysz.... Zatrzymaj się, zatrzymaj się w modlitwie, i poznaj siebie... I proś Go o wskazówki.
 
     
pawelwkryzysie
[Usunięty]

Wysłany: 2009-12-14, 16:24   

Moja żona bardzo ze sobą walczy. Dzisiaj nie poszła do pracy, została w domu i poprosiła czy moge rano zawieźc synka do przedszkola. Bardzo duży wpływ na jej stan mieli moi teściowie. Zareagowali bardzo ostro i stanowczo na wszystko co obecnie dzieje się w jej życiu. Zawsze liczyła się z ich zdaniem a w szczególności ojca także widze, że nie jest jej lekko.

Oby ta walka coś pozytywnego dla nas wniosła. Moje zdanie nie ma już dla nie znaczenia ale gdy przeciw Tobie stają rodzice to każdy się na chwile zastanowi czy naprawdę w moim życiu jest wszystko w porządku.

Teściom moge tylko podziękowac za taką postawe. Tyle, że nie wiem czy to cokolwiek zmieni, decyzja jest wyłącznie jej. Z tym, że widac, że nie przychodzi już tak łatwo.

Pomódlcie się za moją żone bo dla niej to też trudny moment, może dostrzeże w tym wszystkim szanse dla nas. Czas pokaże.

Czuje się troche jak "jeździec bez głowy", targany emocjami, próbujący walczyc o rodzine, o nas.
 
     
Mirakulum
[Usunięty]

Wysłany: 2009-12-14, 17:24   

a ja znowu to samo

znajdż , lub przynajmniej intensywniej szukaj odpowiedzi na pytanie :

CO JEST NAJWIĘKSZYM PRAGNIENIEM TWOJEGO SERCA ?

http://nearlyangel.wrzuta...s._pawlukiewicz/

i szukać , czytać i modlić sie . Ja jak tylko tu trafiłam czytałam historie ludzi , słuchałam kazań Ks. Pawlukiewicza , oj. A Pelanowskiego . wszystkie linki które zamieszczali inni przeglądałam , i Pan dawał odpowiedzi na wszystkie wątpliwości i pytania .

szukanie skutecznie odwraca nasze oczy od małżonka i kieruje w bardziej produktywna stronę . Czekanie na cud nie polega na tkwieniu w tym samym miejscu , ale na aktywnej współpracy z Jezusem . Bo musimy wzrastać w Miłości Prawdziwej = dojrzałości duchowej
Z Bogiem - trzymaj się .
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,03 sekundy. Zapytań do SQL: 8