Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  AlbumAlbum  NagraniaNagrania  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  StowarzyszenieStowarzyszenie  Chat
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  12 kroków12 kroków  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
Juz nie mam siły...
Autor Wiadomość
kasia
[Usunięty]

Wysłany: 2009-09-11, 00:50   

cierpliwy napisał/a:

Jeżeli głuchy wybiera że chce pozostać głuchy do konca życia-to taki pozostanie.


patrz wyżej: Św.Paweł

P.s. cierpliwy, a czy zastanawiasz się nad tym, że może ten głuchy nigdy nie poczuł jak to jest gdy się SŁYSZY? Czy naprawdę sądzisz, że -racjonalnie rzecz biorąc- chciałby pozostać kaleki do końca życia?
 
     
kasia
[Usunięty]

Wysłany: 2009-09-11, 01:02   

ak70

z Twojego postu wyziera chęć odpoczynku po ciągłym użeraniu się z przykrymi zachowaniami męża. Walkę o małżeństwo zdaje się, że całkowicie wzięłaś na swoje barki. A Pan Jezus już od dawna czeka na współpracę z Tobą i czasem daniem Jemu wolnej ręki (tak, żeby zwiększyć przewagę nad przeciwnikiem ;-) )Jak to w praktyce - ograniczyć się do obrony swojej godności -Świątyni Ducha Świętego i powierzyć całkowicie walkę o męża nie z mężem Panu Bogu. Nie bać się i odpocząć czasem.

pozdrawiam Cię!
Ostatnio zmieniony przez kasia 2009-09-11, 01:04, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
cierpliwy
[Usunięty]

Wysłany: 2009-09-11, 01:03   

kasia napisał/a:
cierpliwy, przeczytaj sobie historię o Szawle, to już będziesz wiedział, jak Bóg sprawia, że taki ktoś zaczyna słyszeć i to jaaak, a że przez ślepotę... no cóż

przepraszam Cię, oczekiwałeś odpowiedzi od Kingi ale akurat Św.Paweł przyszedł mi do głowy

Kasiu bardzo dobra odpowiedż-i własnie takiej oczekiwałem.

Tak własnie wielu zaplątanych,zagubionych,niewiarków -odzyskuje wzrok.
I słysza to co tyle negowali.

O ty własnie piszę -to jest ten cud UZDROWIENIA.

I odpowiem katarzynie 74 czemu tak zareagowałem,czemu znegowałem.

Dałem stop jedynie słowom na pozór prostym.

Wszechmocny-te słowa sa proste dla nas ,kochających,wierzących,wiedzacych.

Dla niedowiarków ,nie wystarczy napisac jednego wyrazu,nie wystarczy napisać bo tak jest.
Niedowiarek oczekuje czegos więcej-to cos więcej pięknie pokazała kasia.


Ja ostatnio czesto jestem przed takimi problemami,wobec mego najstarszego syna.
Jak mu okazac działania Boga,jak pokazac łaske jaka nas obdarza.

Gdy z jego strony wciąż słysze negację-i słowa jak nie dotkne ,nie poczuje nie ufam.

Za przykładem pięknych kazan ks.Pawlukiewicza.

Starałem sie ukazywać w jego życiu codziennym obecnośc Boga-własnie taka namacalna.

I czym bardziej sie otwiera,czym bardziej słyszy-tym bardziej wierze nawet w te małe cudziki.

Katarzyno 74 Bóg nas w pełni wypełnia,jak otwieramy na Niego swa duszę.
Pisze tak bo kiedys byłem taki sam jak mój syn.

Trzeba było własnie mego cudu-jak go nie nazwac.
 
     
kasia
[Usunięty]

Wysłany: 2009-09-11, 01:20   

cierpliwy napisał/a:

Ja ostatnio czesto jestem przed takimi problemami, wobec mego najstarszego syna.
Jak mu okazac działania Boga,jak pokazac łaske jaka nas obdarza.


Oto chodzi, że Bóg czasem zezwala na takie sytuacje i w sposób dla nas niewyobrażalny w nieoczekiwanym czasie potrafi sam dotknąć woli człowieka - "poruszyć ją" - w taki sposób, że u człowieka następuję tzw. nawrócenie- a może inaczej- odwrócenie o 180 stopni punktu odniesienia wszystkich przyszłych działań ;-)

Piękne jest Twoje świadectwo ojca, który formuje syna. Następuje jednak czasem taki etap w życiu, że człowiek chce sam "poczuć", bo to co dotychczas, to dlatego, że dla taty, bo jak sam nie dotknie to nie uwierzy (tak jak z naszymi mężami czasem i miłością,której "nie czują") No i nasz Miłosiernie kochający tata pozwala na to, żeby tenże dokonał w pełni świadomego, jakże dojrzałego kroku w Jego stronę wynikającego z użycia swojej wolnej woli. A że ją "troszkę" poruszy, bo babcia się o to mocno modli i spokoju Mu nie daje, to cóż.. wolno Mu ;-)
 
     
Katarzyna74
[Usunięty]

Wysłany: 2009-09-11, 02:41   

Cierpliwy, nie bardzo rozumiem, o co Ci chodzi.

Czytam Cię i chyba samego siebie przekonujesz do czegoś, bo ja nie ogarniam Twojego toku myślenia. Zaczynasz od jednej tezy, potem sam jej zaprzeczasz. Piszesz, ze nie zgadzasz się z Kingą, za to zgadzasz z Kasią - a ona pisze o tym samym, tylko używa innych słów.

W ogóle jakoś za dużo jest tych słów, Cierpliwy. Pomalutku.

Wyliczyłeś, kiedy pomagamy, a kiedy przeszkadzamy Panu Bogu.

A ja tylko odpowiedziałam, że wierzę w Boga Wszechmogącego, któremu nie jest w stanie nic ani nikt przeszkodzić. Żaden człowiek, żadnym zachowaniem. I o tym pisała także Kinga, o niczym więcej.

Z tym chcesz polemizować?


Szanujmy siebie nawzajem, to co piszemy i jak piszemy, bo potem zaczyna to przypominać jakieś przerzucanie się poglądami. Nie bardzo mam ochotę szczerze mówiąc, na takie dyskutowanie i filozofowanie. Jesteśmy w wątku AK i jej sprawa tutaj jest najważniejsza.



ak70 napisał/a:

A ja juz tak nie chcę... pomimo tego, że słowa kingi:
kinga2kinga2 napisał/a:
Takie stwierdzenie odbiera Bogu łaskę cudu uzdrowienia małżeństwa nawet " wbrew" chęciom jednej ze stron. On zna nasze serca lepiej niż my sami i dlatego potrafi zaskoczyć.

poruszyły we mnie nadzieję.




I słusznie, Ak, że masz nadzieję, bo słowa Kingi przedstawiają w malutkiej pigułce sedno wiary w Boga.

Uznajemy, że może wszystko.
Oddajemy Mu ufnie nasze problemy, troski, kłopoty.
Oddajemy problemy naszego małżeństwa Bogu, a przecież nie ma lepszego Powiernika i Doradcy od Niego.
Skoro oddajemy, to jest nam lżej, bo Ktoś Mądrzejszy się tym już zajmuje.
Jeśli nie jest nam lżej, to też zadanie dla nas, bo widocznie za mało ufamy Panu Bogu?

Jeśli zostawiamy dziecko pod opieką kogoś, komu ufamy - to spokojnie spędzamy czas poza domem, wiedząc, że nic złego nie spotka naszego dziecka. I robimy swoje.

Jeśli powierzamy dziecko niedoświadczonej opiekunce - wychodzimy z domu, ale drżymy cały czas, czy nic się nie stanie, tak?

Tak więc to nasze zadanie - zaufać, uwierzyć, że lepszego Opiekuna naszego małżeństwa od Boga NIE MA.

Co dalej robimy?

Przestajemy walczyć z tym, nad czym nie mamy i nie mieliśmy nigdy władzy - czyli Małżonka i jego uczucia i zachowanie. Zostawiamy to Panu Bogu. Już On sam sobie poradzi. ;)
A my zajmujemy się sobą, bo tylko takie poletko zostawił nam Bóg do obrabiania i z tego poletka będziemy się rozliczać.

Praca nad sobą sprawi, że zachowanie Małżonka będzie nas bolało mniej - choć będzie może robił to samo.

I wierzymy w to, że Bóg może wszystko. Jest Wszechmogący, więc kto wie, co trzyma dla nas w zanadrzu.

To są ogólniki, ale trudno doradzać, skoro każdy ma inną sytuację. Trzeba to już w skupieniu, może z przewodnikiem duchowym, spowiednikiem, psychologiem przerobić we własnym zakresie. Co mogę zrobić, aby było mi lepiej żyć.

Czasami to będzie terapia, czasami wyprowadzka, czasami twarde warunki postawione mężowi, czasami kroki formalne - alimenty, separacja. To już sprawa indywidualna, bo sami najlepiej wiemy, co nas boli, co rani, przed czym mamy prawo się bronić, jakie prawa egzekwować. I wszystko zgodnie z naukami Jezusa. Czyli - z miłością. Do małżonka i do siebie samego - na równi.

Cierpliwość, czas i własne poletko.

Z Panem Bogiem, AK!
 
     
w.z.
[Usunięty]

Wysłany: 2009-09-11, 08:12   

cierpliwy napisał/a:


Aby coś dalej zadziałało,aby coś miało sznse naprawy-trzeba to puścić,pełne zaufanie Bogu.

Zgadza się należy zaufac Bogu,nalezy ufac ze chce dla nas jak najlepiej.

Lecz to zaufanie ,nie ma wcale oznaczać oddaje ,zakładam rece i czekam.
Zaufanie w naprawie małżeństwa,to pojecie tego co oczekuje od nas Bóg.

To to wszystko na co zwraca nam uwagę.
To jest identycznie jak własnie praca nad sobą.

Co wtedy robimy??-czy mówimy jestem,byłem zły oddaję Tobie Panie co złe,i czekam co od Ciebie dostanę???

Zmieniaj siebie-by byc dobrym,kochajacym człowiekiem.

Tak samo wyglada naprawa związku.

Nie ucieczka,nie wycofanie,nie założenie rąk,nie słowa tyle zrobiłem-a teraz Panie działaj,a ja poczekam.

....



Witaj. Podoba mi się to co napisałeś. Zaufanie Bogu to czyny, to fakty, które z tego zaufania wynikają. Podobnie jak miłośc - to nie uczucie (tylko), ale też decyzja - tu decyzja by zaufac Jezusowi. I gdy zaczniesz każdego dnia pytac się Pana - "czego oczekujesz ode mnie" - to On odpowie i pokaże co robic.

Najpierw jednak moim zdaniem powinna byc ta decyzja - oddanie wszystkiego Bogu, a potem wynikające z niej czyny. Jesteśmy grzesznymi ludźmi i nasze czyny nigdy nie będą idealne, jednak gdy staramy się rozeznawac wolę Bożą i oddawac Mu wszystko co robimy to nigdy się na Nim nie zawiedziemy, bo Bóg nawet z naszej głupoty potrafi wyprowadzic dobro.
 
     
mami
[Usunięty]

Wysłany: 2009-09-11, 11:40   

módl sie i pracuj...
szkoda, że tylko modlitwa, a za mało pracy..Bóg nie każe nas, pozwala nam tylko konsekwentnie zobaczyc wyniki naszego postępowania..
Na przemian szukamy ofiary, na którą możemy zrzucić winę za naszą sytuację lub składamy sie się na ołtarzu samopoświęcenia i męczennictwa.
Do każdego należy decyzja czy chce coś z tym zrobić
walczyć, zmieniac, czy trwac w starym...

"A czemuż widzisz źdźbło w oku brata twego, (..)

Na nasze zycie wpływ ma zdobyta wiedza i doświadczenia, kiedy zyje nam sie dobrze i szczęśliwie, potrzeba zmian nawet nie przychodzi nam do głowy...
problem robi sie gdy w naszym zyciu coś nam nie wychodzi, jestesmy nieszczęśliwe, wciąż cierpimy i jesteśmy niezadowoleni...
wtedy potrzeba zmian jest nieunikniona, inaczej wciąż czujemy sie zle...dochodzi do ostrych kryzysów, które uwidoczniają jak bardzo potrzeba jest w naszym życiu zmiana...
Jeśli ktoś upiera sie przed tymi zmianami jego radość życia sie przesuwa w czasie, a my wciąż cierpimy... zazwyczaj nie pomagają żadne rady, a jesli je stosujemy to nie pod siebie, a pod innych, bowiem uważamy, że to inni sa winni, robią źle, zapominamy, że by była gra potrzeba jest dwojga graczy... a my spełniamy jakąś z ról w grze, ofiary, kata, kłamce, ratownika... zgodnie z wiedza, doświadczeniem zdobytym w dzieciństwie, późniejszym życiu...
działamy jak nas nauczono, postępujemy jak widzielismy w domu i nierzadko były to złe wzorce, dziś mamy wpływ na nie, możemy to co było niewłasciwe samemu naprawiać, ale to wymaga samopoznania siebie samego...
cóż kiedy to trudne, kiedy wolimy by to druga strona sie zmieniała...a nikt nie widzi swoich wad, braków...
to prawda, ze każde małżeństwo da sie uratować, ale potrzeba jest zgoda dojrzała dwojga osób, inaczej nikt nie przerobi za drugą strone jego problemów...
to prawda, ze potrzeba zmian we mnie wdrożona zmienia druga strone, ale również sprawia, że druga strona może wcale nie chcieć tak jak my dokonywac zmian w sobie, nawet jak juz widzi pewne swoje braki, poczucie winy szybko zanika więc, ucieka przed nami i "idzie do lasu" zawsze znajdzie sie ktoś pomocny, gotowy do nowej gry...
z czasem wiadomo jak kończą sie te związki... problem nieprzerobiony, te same kłopoty, i takie same zycie tyle, że z inna osoba i w innym miejscu...

nie ma innego wyjścia jak inwestycja w siebie samego, we własny rozwój osobisty, by zyło sie lepiej, nam i tym którzy są wokoło nas, partnerzy, dzieci, rodzina, znajomi, pracownicy....

Czerwona,
dziekuje, potrzeba zmian uzmysłowiła mi, że mam prawo do lepszego zycia, dziś widze i wiem, że można...dzięki pracy włozonej w siebie...wiele czasu poświęconego nie na użalaniu sie, tylko na samokształceniu... pozwoliło mi zapomnieć, nie mysleć, jak i własciwie oceniac decyzje, motywy innych...
Ty, czerwona tak samo widzisz wiele i sie uczysz, że cierpisz to normalne, nie byłoby cierpienia gdyby nie było straty, a strata jest wielka i wielkie sa jej konsekwencje...
Krzywda nie byłaby krzywdą, gdyby nie stanowiła uderzenia w poczucie wartości, godności człowieka; gdyby nie była formą okazania braku szacunku i miłości. Odbiera ona poczucie wartości, która trzeba na nowo odbudowac... i trzeba sobie na to pozwolic... widzieć szanse na nowe lepsze zycie...jak?
trzeba sobie pozwolić na wizje nowego zycia bez partnera, wyobrazić sobie ją lepsza niz dziś widzimy ją z partnerem...
gdy kogoś spotykamy tworzymy wspólna przyszłość, gdy ktoś odchodzi zostajemy z naszymi marzeniami o tej przyszłości, musimy wtedy na nowo zmieniać obraz naszej rzeczywistości...
to trudne widmo nowego życia.. nie widzimy sie samego, wolimy nadal z tym kimś, a jego nie ma, tu musi przyjść pozytywne myslenie by zacząć tworzyć własnie tą nową przyszłość, bez tej osoby, która od nas odeszła...
jak będziemy na nie... to i ból i cierpienie bedzie wiecznie ciężkie a sytuacja nie do zaakceptowania, i brak przyszłości.. jest pustka, która trzeba wypełnic...

pozdrawiam gorąco czerwona, idziesz dobra droga

[ Dodano: 2009-09-11, 12:48 ]
jak wcielić w zycie to czego nie chce, jak zmienić i nauczyć innych respektowania mojego zdania, potrzeb,
Dobre pytanie.. JAK? Jak nauczyc kogoś, komu mówi się stanowczo, że nie chcę, aby dzieci były uczone złym przykładem pewnych zachowań, kto ma to gdzieś i nic sobie z tego nie robi? Jak to wyegzekwować? Bo ja juz chyba próbowałam wszystkiego


Ak a czy potrafisz stanowczo trwac przy swojej decyzji, bez obwiniania drugą strone, męża o to, że nie chce, bez litowania sie nad soba, że on nie chce a ja musze i powinnam...
Rób co do ciebie nalezy, i nie patrz na obowiązki innych jak je wypełniaja, co zrobili dobrze co zle...
skup sie na sobie i tylko na tym na co masz wpływ... to rób tak jak uważasz i zgodnie z własnym sumieniem,
przestanie cie bolec, że ktoś zrobił inaczej, zle a nie został ukarany... przestanie bolec niesprawiedliwość, że innym dobrze a mnie zle...robie co do mnie nalezy, nie robie za nikogo co nie jest moim obowiązkiem,
nie staram sie nikogo wyręczać... właściwie pojmuje swoje obowiązki jako matki i zony... bez oceniania męża jak on sie wywiązuje ze swoich...



Dużo pewnie prawdy jest mami - jak zwykle!! - w tym, co napisałaś. Tylko ja, kiedy poprosiłam męża o 2 szansę dla nas, nawet juz po tym jak mnie zdradził, zrobiłam to, o czym napisał cierpliwy: stanęłam w prawdzie. Spojrzałam (i codziennie patrzę) na siebie, na swoje wady, na swoje zachowania, na które - o czym się dopiero wtedy dowiedziałam - tak wielki wpływ miała moja przeszłość

widzisz sie tylko zła, tak też cie widza inni, tak podchodza do tego co robisz i mówisz, jak możesz być pewna słuszności swojego zdania, a jeszcze trwania przy nim, i wmawiania mężowi, ze masz racje...skoro masz o sobie złe zdanie..jak ktoś o słabym mniemaniu może drugą strone przekonać o słuszności swoich racji...
jesli jestem niepewna, słaba to każdy mnie przekona, i zmanipuluje podług własnego myślenia...
asertywnie to -stanowczo, bez lęku...
a ile w tobie Ak obawy przed upartym staniem przy swoich racjach, ile lęku że odejdzie, zostawi sama, że będzie miał zły humor, że znieważy, nakrzyczy, że.../mozna mnozyc w każdy związku, rodzinie inne schamety/
jak mówić, prosić o pomoc, by druga strona nie czuła sie urażona...
jak przyjmowac odmowe, jak uczyć sie radzić samemu, gdy i taka potrzeba zachodzi w zyciu...

Ak pytałam o pozytywy w twoim zyciu, o zalety...
a Ty Ak znów odpisałaś, ze codziennie patrzysz na swoje wady... kazdy je ma... ale zalety tez ma każdy, one sprawiają, że człowiek
czuje sie wartościowszy, na nich buduje samoocene, one motywują go do działań...
nie wady
Ak smaruj tu mi pozytywy swojego życia, zalety swojej osoby...

To trudne... kochać kogoś kto odpycha, kto cię nie chce, nie słucha, nie liczy się z Tobą.. trudno kochać i trudno się za niego modlić... trudno wciąż czekać na cud, kiedy jest się coraz dalej od siebie...


skoro trudne odpuść, to właśnie jest trudne... pogodzenie, że nie mam wpływu na kogoś
 
     
cierpliwy
[Usunięty]

Wysłany: 2009-09-11, 13:39   

mami napisał/a:
módl sie i pracuj...
szkoda, że tylko modlitwa, a za mało pracy

Widzisz Katarzyno -skupiasz sie na upominaniu!!!

Tak takie upomnienie poszło w moja stronę.

Jak mogłem zanegować ,że Bóg moze byc wszechmocny.

Czy to ja negowałem??? czy tez to twoje echo niepewnosci???


Madre słowa mami modlenie i praca w parze-wtedy dopiero faktycznie kroczymy droga
Boską.

Samo modlenie nieraz nie wystarcza-modlimy sie ,modlimy brak efektu i co??

naste puje wewnętrzne rozbicie.

I aby uszanowac watek Ak-odpowiem tak Kinga tez uzyła tylko oschłego przykładu jak
Ty Katarzyno .

Czy mam prawo was oceniac ???

napewno nie ,ale moge jako człowiek prosić o to by podawane tu lekarstwo poranionym ludziom jakim jest miłośc Boga.

nie było jedynie prostym przekazem bierz to bo cie uzdrowi.

Ludzie nieraz potrzebuja troche wiecej serca.


Aby dac to serce .trzeba nieraz mieć-bez zadufania w sobie,bez oceny własnej ja to mam .ja to wierzę,ja to kocham.

A inni jeżeli głosza nawet to samo,lecz w odmiennej formie-lecz nie słyszane naszym głosem.

To juz żle
 
     
Katarzyna74
[Usunięty]

Wysłany: 2009-09-11, 14:45   

mami napisał/a:
Ak pytałam o pozytywy w twoim zyciu, o zalety...
a Ty Ak znów odpisałaś, ze codziennie patrzysz na swoje wady... kazdy je ma... ale zalety tez ma każdy, one sprawiają, że człowiek
czuje sie wartościowszy, na nich buduje samoocene, one motywują go do działań...
nie wady


No właśnie, to jest trudne.

Na początku człowiek myśli, że w ogóle ma mało zalet, albo w ogóle ich nie ma. Potrafiłam wypisać sobie mnóstwo moich negatywnych zachowań, a dwa czy trzy plusiki.

Ale zaraz dodałam sobie czwarty: szczerość wobec siebie - skoro niczego przed sobą samą nie ubarwiałam.

A potem pracowałam na zasadzie eliminacji wad.

Czyli na przykład - małostkowość, jak to zwalczyć, nie czepiać się drobiazgów, nie widzieć tragedii w tym, że czegoś nie zrobię dobrze, nie zrobię na czas. I kiedy już po jakimś czasie widziałam poprawę, dodałam plusik - wytrwałość.

Wad mam jeszcze trochę, ale w końcu zdaję sobie sprawę, że praca nad sobą trwa do końca życia. :)
 
     
Danka 9
[Usunięty]

Wysłany: 2009-09-11, 14:53   

droga ak

piszesz
Cytat:
Ja rozumiem, że mąż może czuć sie wypalony, zmęczony "dźwiganiem mnie". Ale tak naprawdę to juz od długiego czasu tego nie robi!! :cry: Radze sobie sama, coraz lepiej z każdym dniem i coraz lepiej czuję sie we własnym towarzystwie. Nie dźwiga mnie, więc powinno byc mu lżej... a jednocześnie też nie robi nic, aby mnie przekonać, że mu zależy (wręcz przeciwnie), że chce powalczyć.

chwała Bogu ze już nie dźwiga!!! Nie jest zadaniem meza dźwiganie żony.
To czego nie dostałas od rodziców sama mozesz sobie wypracować.
Ani mąż ani nikt inny nie da Ci tego w prezencie.

Mozesz, ale nie musisz...wtedy będziesz czekać aż ktoś Ci ofiaruje ciepło i miłosc...czasem czekać w nieskończoność, bo to czekanie podszyte jest dziecinnym należy się, dajcie natychmiast, macie siłe czy nie, ja już muszę dostać.

Wiesz, jak krzyk u niemowlaka. Ludzie uciekają od takiego wymagania.
Nikt oprocz Pana Boga Ciebie nie jest w stanie udźwignąć.

Tez to zaakceptowałam.
Ak i to co pisze Malgosia, dalsza terapia DDA, to jak z namawianiem mojego meza, wiem ze dobrze mu zrobi terapia...ale on sm musi dojrzec.
Nie wiem czy Ty doszłas do tego punktu by się odbić.
Na razie winę zrzucasz na męza...i tak może Ci wygodniej?
(nie mowie ze mąż jest bez wad, kazdy ja ma)

Pozdrawiam
 
     
ak70
[Usunięty]

Wysłany: 2009-09-14, 08:40   

mami napisał/a:
Ak a czy potrafisz stanowczo trwac przy swojej decyzji, bez obwiniania drugą strone, męża o to, że nie chce, bez litowania sie nad soba, że on nie chce a ja musze i powinnam...

Stanowczo? Tak... gorzej z tym "bez obwiniania i bez litowania się"... bo ja też mam prawo do zmęczenia! a jednak go nie mam... bo teraz jestem przeziębiona, kaszlę i smarkam, a mąż chodzi po domu i otwiera okna, choć prosiłam go kilka razy, aby tego nie robił lub wietrzył, kiedy mnie nie ma w domu. To jest działanie na złość i nikt mi nie powie, że jest inaczej.. bo nie jest.
mami napisał/a:
Ak pytałam o pozytywy w twoim zyciu, o zalety...
a Ty Ak znów odpisałaś, ze codziennie patrzysz na swoje wady... kazdy je ma... ale zalety tez ma każdy, one sprawiają, że człowiek
czuje sie wartościowszy, na nich buduje samoocene, one motywują go do działań...
nie wady
Ak smaruj tu mi pozytywy swojego życia, zalety swojej osoby...

Pewnie jakies zalety mam... ale nie wiem, jakie. Wczoraj byłam na obiedzie u rodziców... w rozmowie z mamą dowiedziałam się, że zmieniłam się... na gorsze. Oj, zabolało... bardzo. Z tej strony nie spodziewałam się ataku. Powiedziała, że stałam się zimna. Juz z domu napisałam jej smsa "Musiałam się zmienić Mamo.. kolejny raz... żeby przetrwać". A ona odpisała "Wiem i dobrze Cie rozumiem. Trzymaj się, bardzo Cię kocham". A ja popłynęłam...
Katarzyna74 napisał/a:
Oddajemy Mu ufnie nasze problemy, troski, kłopoty.
Oddajemy problemy naszego małżeństwa Bogu, a przecież nie ma lepszego Powiernika i Doradcy od Niego.
Skoro oddajemy, to jest nam lżej, bo Ktoś Mądrzejszy się tym już zajmuje.

Kasiu... próbuję... ale chyba się nie udaje, bo wcale nie jest mi lżej..
Wiem, że duzo pracy jeszcze przede mną.. wiem Danusiu, że terapia jest konieczna. Jakoś ciężko sie zebrać. Czuję się przytłoczona i unieruchomiona.
kasia napisał/a:
ak70
z Twojego postu wyziera chęć odpoczynku po ciągłym użeraniu się z przykrymi zachowaniami męża. Walkę o małżeństwo zdaje się, że całkowicie wzięłaś na swoje barki.

Tak Kasiu... marze o odpoczynku.. o odpoczynku od ciągłych kłótni dzieci, od tego, aby pamiętać o wszystkim: zakupach, praniu, prasowaniu, szykowaniu dzieciom ciuchów do szkoły i przedszkola, śniadań, kolacji.. sprawdzania lekcji, pilnowania lekarstw... chciałabym mieć chwilę luzu, bo juz nie daje rady. Tak zwyczajnie, po ludzku. Zwłaszcza teraz, kiedy czuje sie fatalnie, bo dopadło mnie brzydkie przeziębienie i marze o tym, aby po pracy przyjśc do domu i wypocząć. Nie mam szans... :-(

Małgosiu - tak, skończyłam terapię grupową DDA rok temu. Chciałam iść na kontynuację w kolejnym roku, ale.. nie wyszło (pisałam juz o tym, nie chcę sie powtarzać). Chodziłam na grupę wsparcia w tym roku przez kilka miesięcy. Staram się czytać mądre książki, modlić się. Tylko nie potrafię tego puścić... nie potrafię.. nie wiem czemu, bo ten ciężar coraz bardziej mnie przytłacza. Piszesz "potrzebni są ludzie, z ktorymi można pogadac, w których można sie prejrzec, na których mozna sie oprzeć... " - tak, TAK!!! Potrzebuję takich ludzi... ale ich nie ma...

Artuano.. napisałaś "Ak, piszesz, że to TY poprosiłaś. Czyli Ty widziałaś swoje błędy, to że jesteś DDA i jeszcze coś tam z przeszłości Ci doskwierało.
A czy mąż widział to, co on Ci zrobił ? Czy on Cię przeprosił za zdradę ? Czy poprosił Cię o drugą szansę i odbudowę małżeństwa ? "
odpowiedź na te pytania brzmi: NIE. I myślę, że on do tej pory nie zdaje sobie z tego sprawy, co mi - nam - zrobił. Bo tak po prostu wygodniej.. bo wtedy musiałby przyznać, że nie jest taki idealny jak sam sobie wmawia... bo może wtedy wypadałoby nad soba popracować.. bo zepchnięcie na kogoś odpowiedzialności za swój błąd jest łatwiejsze... bo wymaganie od kogoś, aby się zmieniał i dostosował do ciebie jest wygodniejsze.
To był mój błąd... nie zastosowałam wtedy twardej miłości, bo nie znałam Dobsona. Wierzyłam w naszą miłość i w to, że jest na tyle silna, że uda nam się odbudować powoli to, co zepsuliśmy. I ufałam mu... choć fakty mówiły co innego, ale ja wtedy nie dopuszczałam ich do siebie. Byłam głupią idealistką, która wierzy, że ludzie są dobrzy, że zechcą, że miłość wszystko pokona!! :cry:
Nie wyszło... bo nie mogło. Bo zabrakło kilku elementów, a przede wszystkim tego, o czym napisał Cierpliwy: działania OBYDWU stron.

Kingo... dziękuję po raz kolejny za linki.

Dziękuję Wam wszystkim... za wszystko. Dzisiaj mam doła-giganta, bo dodatkowo czuje sie źle fizycznie. Dobrze było wejść tu i poczytać, pomarzyć, że ktoś o mnie myśli, że martwi się, modli...
Dziękuję..
 
     
..monika..
[Usunięty]

Wysłany: 2009-09-14, 11:38   

Kochana Ak,
piszesz, ze nie masz juz sily. wiec nie walcz i nie szarp sie.
czytam Twoje posty i odpowiedzi na nie bys jasno komunikowala mezowi swe potrzeby itp. choc sledzac Twoja historie od dawna wiem, ze juz to robisz. wiem, ze sie zmieniasz, zmagasz z przeszloscia i terazniejszoscia.
i jestes bardzo dzielna!
ja nie chce udzielac Ci porad. po ludzku zrobilas juz wszystko. wiem, ze zmienianie siebie, nawet jesli nie odmieni swiata - odmieni TWOJ swiat. ja juz nauczylam sie nie spodziewac i nie czekac, kiedy moja praca nade mna zacznie promieniowac i ludzie wkolo mnie tez poczuja sie zmobilizowani do pracy. bo tak nie jest. ja to ja. mi bylo zle w zyciu, zle ze soba, zle z przeszloscia, ktora ciagnela sie za mna, wiec ja sama chcialam cos dla siebie zrobic.
widze, ze teraz jestem zaradniejsza, lepsza, cierpliwsza. widze, ze na moje otoczenie ma to taki wplyw, ze lepiej im teraz ze mna. a jesli nie - to ja z kolei nauczylam sie radzic sobie sama ze soba.
i tyle.
tylko?
az?
ja mysle, ze az. kazdy z nas ma wolna wole. dotyczy ona takze checi zmiany i pracy nad soba. i nam sie to udalo! zabralysmy sie za siebie.

przytulam Cie mocno. i nie poddawaj sie!
 
     
mami
[Usunięty]

Wysłany: 2009-09-14, 12:13   

ak70 napisał/a:
Stanowczo? Tak... gorzej z tym "bez obwiniania i bez litowania się"... bo ja też mam prawo do zmęczenia! a jednak go nie mam... bo teraz jestem przeziębiona, kaszlę i smarkam, a mąż chodzi po domu i otwiera okna, choć prosiłam go kilka razy, aby tego nie robił lub wietrzył, kiedy mnie nie ma w domu. To jest działanie na złość i nikt mi nie powie, że jest inaczej.. bo nie jest.

Ak odpisze tak, bo nie znam męża twojego, a to co piszesz może byc tylko twoim odbiorem sytuacji....
zatem, czy Ty uważasz, ze mąż jest aż tak podłym draniem, że gdy ty chora i zmęczona lezysz w łóżku, to mąż z premedytacja otwiera ci na złość okno, by cie wykończyć...
cóż za potwór...a może tylko twoj odbiór tej sytuacji...
co jesli ty żle odbierasz np ta sytuacje, i wiele innych w twoim zyciu...a mąż robi coś i zupełnie nie zdaje sobie sprawy z tego co ty myslisz o tym...by sie dowiedziec, trzeba od razu umiec powiedziec... kochanie leże chora w łóżku czy ty chcesz bym była mocniej chora, czy to sprawi ci przyjemność?

a jesli to prawda Ak, że twój mąż jest potworem, to co ty robisz z kims takim, co chce cie pozbawic zdrowia i wszelkimi sposobami dąży do tego...

hm, mysle, że masz takie mniemanie o mężu, mąż to czuje, trudno w takich relacjach o miłość...o dobre gesty jak i tak nic nie daja, żona i tak mnie widzi potworem...
AK kim jest potwór, który cie krzywdzi, może to wcale nie mąż, a kto inny...
potrzebujesz terapii,
potrzebujesz psychologa, który przerobi całe twoje dzeciństwo...
ak70 napisał/a:
Pewnie jakies zalety mam... ale nie wiem, jakie. Wczoraj byłam na obiedzie u rodziców... w rozmowie z mamą dowiedziałam się, że zmieniłam się... na gorsze. Oj, zabolało... bardzo. Z tej strony nie spodziewałam się ataku. Powiedziała, że stałam się zimna. Juz z domu napisałam jej smsa "Musiałam się zmienić Mamo.. kolejny raz... żeby przetrwać". A ona odpisała "Wiem i dobrze Cie rozumiem. Trzymaj się, bardzo Cię kocham". A ja popłynęłam...


...............Pewnie jakies zalety mam... ale nie wiem, jakie...
to pracuj nad tym dobrym postrzeganiem siebie... bez litowania sie nad soba, możesz, owszem ale co to daje, chwilowa poprawe nastroju...na chwile możemy ci pomóc jakimś postem, ale co dalej...to za mało by przetrwac 24 na dobe...trzeba to z siebie wydobyć...
Ak grasz role ofiary losu i okoliczności, takie zachowania nie prowadza do niczego, niczemu dobremu nie służą, niezależnie jak ciężką masz sytuacje, do ciebie nalezy decyzja co z tym robić dalej...
Ak dasz rade, tylko pozwól innym sobie pomóc, czasami potrzebny jest ktoś inny, bo to co sami dla siebie zrobilismy juz nie wystarcza, teraz kolej na bardziej fachową pomoc dla siebie i rodziny
pozdrawiam gorąco, trzymaj sie ciepło
 
     
ak70
[Usunięty]

Wysłany: 2009-09-16, 15:29   

..monika.. napisał/a:
Kochana Ak,
piszesz, ze nie masz juz sily. wiec nie walcz i nie szarp sie.
czytam Twoje posty i odpowiedzi na nie bys jasno komunikowala mezowi swe potrzeby itp. choc sledzac Twoja historie od dawna wiem, ze juz to robisz. wiem, ze sie zmieniasz, zmagasz z przeszloscia i terazniejszoscia.
i jestes bardzo dzielna!

Dziękuję Moniko... takie słowa dodają mi sił... bo coraz ich mniej.
..monika.. napisał/a:
ja juz nauczylam sie nie spodziewac i nie czekac, kiedy moja praca nade mna zacznie promieniowac i ludzie wkolo mnie tez poczuja sie zmobilizowani do pracy. bo tak nie jest. ja to ja.

To prawda.. nie jest. Ja to ja. Moja zmiana nie mobilizuje męża do zmiany - wręcz przeciwnie. Jest powodem docinków i szyderstw. Staram sie puszczać mimo uszu, ale.. to trudne... bo patrzą i słuchają też dzieci.
Nie jestem cierpliwsza - przeciwnie. Czy lepsza? nie mnie to oceniać... Zaradniejsza?Zawsze jakoś sobie radziłam, choć było to podszyte niepewnością i strachem... może teraz ciut lepiej, bo jestem po prostu starsza i bardziej doświadczona.
Ja też Cię pozdrawiam Moniko... czy będziesz na rekolekcjach? Ja może się wybiorę...

Wczoraj byłam na wywiwdówce u syna w szkole. Wychowawczyni go chwaliła, że zmienił sie na lepsze jest bardziej odpowiedzialny, spokojniejszy, aktywny na lekcjach... ja tez to widzę i jestem z niego bardzo dumna, o czym nie omieszkam mu mówić często. Mąż przeciwnie. Jego strata, że nie chce dostrzec we własnym dziecku potencjału. Że nie wie, że polonistka sama z siebie zgłosiła go do konkursu jako jedynego chłopca w klasie. Że pani od przyrody jest zaskoczona jego zasobem wiedzy ponad program. Że dopiero wczoraj zapytał kto jest jego wychowawczynią. Że pokiwał z politowaniem głową, kiedy powiedziałam, że pani go chwali i zmienił sie na lepsze... JEGO STRATA!! Ale, niestety, dla dziecka to tez strata...

mami napisał/a:
zatem, czy Ty uważasz, ze mąż jest aż tak podłym draniem, że gdy ty chora i zmęczona lezysz w łóżku, to mąż z premedytacja otwiera ci na złość okno, by cie wykończyć...

mami... nie wiem czy z premedytacją, nie jestem w jego głowie i nie znam jego myśli.. ale skoro prosze raz i drugi, aby tego nie robił, a on robi nadal... no to wnioski same sie nasuwają... nie myślę, że chce mnie wykończyć, ale, że po prostu o mnie nie dba...
tak, to mój odbiór tej sytuacji... i nie będzie niczyj inny.
mami napisał/a:
hm, mysle, że masz takie mniemanie o mężu, mąż to czuje, trudno w takich relacjach o miłość...o dobre gesty jak i tak nic nie daja, żona i tak mnie widzi potworem...

a czy on robi coś, abym zmieniła zdanie? nie! nawet nie wiesz jak chciałabym odbierać go inaczej.... widzę jego pomoc czasem w domu i za nia mu dziękuję - zawsze! chcę by wiedział, że to widzę i doceniam... z jego strony nie moge liczyc na wdzięczność "jesteś moją żona i masz to robić".. koniec cytatu... więc "dziękuję" za obiad, nad którym szczególnie sie napracowałam wcale mi sie nie należy...
mami napisał/a:
AK kim jest potwór, który cie krzywdzi, może to wcale nie mąż, a kto inny...
potrzebujesz terapii,
potrzebujesz psychologa, który przerobi całe twoje dzeciństwo...

mąż mnie może nie tyle krzywdzi (choć jednak tak czuje czasami, kiedy da mi mocno popalić), ale mi dokłada od siebie... nie wspiera, nie pomaga. Psycholog nie mieszka ze mną, nie widzi konkretnych sytuacji. Poza tym mam świadomość, że byłam dalej po terapii grupowej i cofnęłam się właśnie przez takie, a nie inne zachowanie i brak wsparcia męża :cry: Bo to właśnie on powinien byc przy mnie najbliżej, to on jest ze mną na codzień i ma na mnie niebagatelny wpływ...
 
     
Małgosia
[Usunięty]

Wysłany: 2009-09-16, 15:59   

Ak, nie mów, co mąż "powinien"
On nic Ci nie da.
On jest chory.
Tylko ranisz siebie!
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 5