Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  AlbumAlbum  NagraniaNagrania  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  StowarzyszenieStowarzyszenie  Chat
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  12 kroków12 kroków  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
Małżeństwo, dziecko, droga życia
Autor Wiadomość
LK
[Usunięty]

Wysłany: 2009-04-15, 09:41   Małżeństwo, dziecko, droga życia

Ciężko zacząć... Może od naszego początku... Poznaliśmy się kiedy ja miałam 18 lat, on 19. Po trzech latach niemożliwości życia bez siebie pobraliśmy się. W czasie ślubu czułam faktycznie Najwyższego, który nam błogosławi... okazało się, ze w inny sposób niż byśmy oczekiwali. Tak, tak, oczekiwali. Chyba każdy ma jakieś marzenia i własne oczekiwania w takiej sytuacji. Szybko po ślubie zaszłam w ciążę, urodził nam się cudowny synek, który w wyniku, jak sądzimy, późniejszych błędów lekarzy stał się dzieckiem niepełnosprawnym. Teraz ma 8 lat, epilepsję, nie mówi, zero samooobsługi, we wszystkim wymaga pomocy i jeszcze te ciągle nieprzespane noce... Oboje przy tym chodzimy do pracy, Mały do przedszkola specjalnego, albo siedzi z babcią. Mama męża pomaga nam przy opiece, ale jest osobą bardzo apodyktyczną i wtrącającą się we wszystko. Zawsze siedziała w domu i zarządzała życiem rodzinnym. Ja z kolei jestem osobą ugodową, więc sądząc, że się dogadamy zdecydowałam się na zamieszkanie z mężem i jego rodziną. To był duży błąd, bo nie mieliśmy okazji stworzyć sobie własnego świata. Trafiłam do cudzego, poukładanego w nie do końca odpowiadający mi sposób. Nie zdążyliśmy się sobą nacieszyć, bo zaraz ciąża, dziecko, choroba dziecka... Własne przyjemności odkładaliśmy na kiedy indziej, tym bardziej, że ciągle słyszeliśmy, że za mało poświęcamy sie dziecku, ja jestem wyrodną matką, bo chodzę do pracy itd... Jakoś w tym cudzym świecie o sobie zapomniałam, mężowi dałam dużo swobody pozwalając na realizację hobby... Zmienił pracę na lepszą i dającą motywację do działania... Ja przestałam jakoś przystawać do jego życia, w którym zaczął odnosić sukcesy. Kilka miesięcy temu Mały trafił w stanie padaczkowym do szpitala, musiał zostać wprowadzony na jakiś czas w śpiączkę farmakologiczną żeby to wyciszyć... Ciężkie przeżycie dla nas obojga.
Mąż niedawno poznał kobietę... Jest człowiekiem z zasadami, więc zdecydował się na szczerą rozmowę ze mną. Oddaliliśmy się bardzo od siebie, więc nic dziwnego, że komuś w końcu udało się wcisnąć. Zdecydowaliśmy, że popracujemy nad naszym związkiem i na wszystko potrzeba czasu... Szokiem była dla mnie informacja, że ją kocha... Nie spał z nią, pod tym względem mu wierzę, skoro sam zaczął temat, ale do czegoś między nimi doszło skoro nazywają to miłością. Ona odwołała swój ślub i czeka na MOJEGO MĘŻA. Czuję się jak na bombie zegarowej... Miała podobno zasady, że nigdy z żonatym, nigdy z kolegą z pracy... Jak widać zasady się zmieniają... On za nią tęskni, od czasu do czasu się spotykają "na spacerku"... Ode mnie oczekuje pracy nad sobą żebym stała się taką osobą jak kiedyś, a czas ma zweryfikować, które uczucie jest prawdziwe... Przez jakiś czas zmuszałam się do jedzenia, nie mogłam spać, myślałam, że serce mi wyskoczy... Straszne uczucie... Jak można pchać się w czyjeś małżeństwo i rozwalać rodzinę niepełnosprawnemu dziecku???!!!
Wszystko zbiegło się czasem Wielkiego Postu. Chodziliśmy razem do Kościółka. Ja czułam taką bezsilność i bezradność, że zrozumiałam, co to znaczy być jak dziecko i niech się dzieje wola Twoja... Mąż poczuł, że robi właściwie dając Nam szansę. Ja mam straszne huśtawki nastroju w tej chwili. Od pewności, że wszystko się ułoży i pełnego zaufania Bogu, po wszechogarniajace wątpliwości, strach, zwątpienie... Dużo się modlę.. W sumie im bardziej zaczęłam zbliżać sie do Boga i podejmować różne działania w konkrentnych intencjach, tym bardziej zaczęło się gmatwać życie... Albo taka kręta ścieżka do szczęścia, albo działanie złego... albo jeszcze coś innego, o czym nie mam pojęcia.
Na pewno zrozumiałam, że do tej pory miałam poprzestawianą hierarchię wartości... Wychodząc za mąż stawiałam męża na pierwszym miejscu, inaczej nie umiałam i jego rozwój starałam się wspierać. Przekonałam się, że na ludziach nie można do końca polegać i na nich budować szczęścia... Z nimi tak, ale nie na nich. Poza cięższymi chwilami, które staram się oddać Panu i które stają sie na szczęście coraz krótsze, mam teraz inny obraz świata. To Bóg jest na piedestale, Jego staram sie kochać bezwarunkową i ufną miłością dziecka nie kwestionując decyzji. Coraz rzadziej pytam dlaczego coś stało czy dzieje tak a nie inaczej. Pytania krążą czasem po głowie, ale uczę się je zastępować ufnością i prośbą o opiekę oraz prowadzenie właściwą drogą. Dużo mi dało poczytanie sobie Waszego forum. Zrozumiałam, że odpowiadać mogę tylko za siebie.. że będę za siebie odpowiadać, więc przede wszystkim siebie muszę "poskładać". Nie tak jak chce mnie widzieć mąż, tylko Bóg. Mąż też będzie odpowiadał za własne postępowanie, więc podejmie własne decyzje. Próbowałam już być taka jak chcieli inni i ani ja, ani oni nie byli z tego zadowoleni... Uczucia do "tej trzeciej" mam różne... Z jednej strony jest dla mnie intruzem, z drugiej może ich spotkanie będzie dla nas szansą na naprawę związku, który zaniedbaliśmy (bo chore dziecko, bo coś tam...), a dla niej na uniknięcie życiowego błędu - ślubu w niewłaściwym facetem... Nie potrafię myśleć o niej tylko dobrze, nie byłabym człowiekiem... ale za nią też się modlę. Chyba to było najtrudniejsze.
Pracuję nad sobą, dużo się modlę. Modlitwa już mi się nie dłuży jak kiedyś, ale jej potrzeba płynie z serca. Pomaga mi, wycisza emocje. Staram sie też wszystko oddać Bogu i poddać sie jego prowadzeniu. Zamknąć oczy, wyciągnąć rękę i dać się prowadzić... nie myśleć o przyszłości, nie bać się, tylko zaufać i chłonąć otaczający świat. Myślę, że to jedyne wyjście. Dopadł mnie jednocześnie kryzys w związku, ze zdrowiem dziecka, w pracy... Na każdym polu, więc pozostało albo zwariować, albo wreszcie faktycznie uwierzyć i zaufać Bogu.
Napisałam się.... Chociaż i tak nie napisałam wszystkiego co krąży mi po głowie... Tak trudno te wszystkie uczucia zamknąć w słowach. Spisane jakoś inaczej "ważą". Pamiętam o Was w swoich modlitwach, Was proszę o to samo. W intencji uzdrowienia małżeństwa, dziecka, wskazania właściwej drogi.
 
     
elzd1
[Usunięty]

Wysłany: 2009-04-15, 17:08   

Piękna wypowiedź, mogę tylko pozazdrościć rozwagi, opanowania, spokoju.
LK. Mam nadzieję że zwyciężysz zło, które opanowało Waszą rodzinę. Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo siły.
 
     
LK
[Usunięty]

Wysłany: 2009-04-15, 20:19   

Dziękuję, czasem jest opanowanie i spokój, czasem rozpacz... Staram się zło dobrem zwyciężać i po prostu się modlić kiedy ona znowu dzwoni do mojego męża, a robi to niestety codziennie... nawet na chwilę nie chce zniknąć z naszego życia, a wszelkie próby perswazji żeby ograniczył rozmowy z nią itd kończyły się propozycją separacji, bo to na jej punkcie teraz stracił głowę. Dobrze, że nie do końca. Mam ogromną nadzieję, że przetrwamy ten kryzys. Potrzebuję ogromnie dużo siły żeby przede wszystkim uporządkować siebie pomimo bardzo niesprzyjających "okoliczności przyrody" i ruszyć pełną parą właściwą drogą. Siłę chcę czerpać ze wspólnej modlitwy z Wami.
 
     
Małgoos
[Usunięty]

Wysłany: 2009-04-15, 23:33   

LK ... poruszyła mnie Twoja historia ... Utożsamiłam się z Tobą lękającą o zdrowie i życie synka . Ta ciągła niepewność, strach, a teraz jeszcze niepewność o los małżeństwa. Piszesz o swoich uczuciach do „tej trzeciej” w sposób bardzo wyważony ... Przepraszam więc za swoje emocje, ale jej zachowanie przypomina mi zachowanie małego dziecka , które z kawałka ciacha wydłubuje rodzynki , bo te lubi najbardziej, a resztę zostawia innym ...
Ona „wydłubała” sobie Twojego męża . Myślę ,że warto jej „uświadomić” ,że zostało coś jeszcze ... Ty , Twoje zranienie i dziecko, które w sposób szczególny wymaga opieki obojga rodziców... Może warto „uzmysłowić” tej pani jak rzeczywiście wygląda „całokształt”. Może na wspólny spacer mąż zabierze synka ... Owa pani zaopiekuje się Waszym synkiem, nakarmi, przebierze , może przydałby im się taki weekend ...
Nie namawiam Ciebie do „walki” o małżeństwo poprzez osobę synka ... ale w tych wszystkich trudnych życiowych momentach jakoby oczywiste staje się ,że to matka „zostaje” z dzieckiem , może gdyby tak odwrócić sytuacje , te „trzecie” pojawiałby się rzadziej, a może na krócej ?
Zdaje się ,że w marcowym numerze „Zwierciadła” jest bardzo ciekawy artykuł o ogromnej miłości, poświęceniu się obojga rodziców w opiece nad chorym dzieckiem, o wzajemnym wspieraniu się ... o tym jaki miało to wpływ na ich małżeństwo ...
Polecam ... Obiecuję modlitwę ... Mam nadzieję ,że jak sama piszesz ta sytuacja jest szansą na poprawę Waszego związku ....
 
     
LK
[Usunięty]

Wysłany: 2009-04-16, 08:07   

Dziękuję, modlitwa i wewnętrzne wyciszenie są teraz dla mnie najważniejsze, bo przez pewien czas miała, wrażenie, że się rozpadnę... Przyszłość zostawiłam Panu Bogu. Na Waszym (teraz Naszym ;-) ) forum znalazłam link do stronki, z której tekst wydrukowałam, noszę przy sobie i czytam na głos jak przychodzą czarne chmury. Pomaga.
http://www.katolicki.net/...tym_zajmij.html
Zastanawiałam sie co by było gdyby za jakiś czas wybrał ją... jak by wyglądała ta alternatywna nierzeczywistość... Stwierdziłam, że z ogromnym bólem serca, ale zostawiłabym dziecko mężowi, a sama gdzieś bym wyjechała. Nasz mały Cud śpi z nami, bo zawsze któreś z nas się budzi kiedy coś się dzieje, bywało, że musieliśmy spać na zmianę i czuwać. Mąż bardzo kocha naszego synka z wzajemnością, którą widać. Myślę, że obca osoba nie wytrzymałaby takiej rzeczywistości. Obyśmy się o tym nie musieli nigdy przekonywać. Wymówek jej robić nie będę... korci, ale nie. To musi być decyzja mojego męża, bo nie chcę potem do końca życia obawiać się, że będzie kolejna "trzecia"... Teraz pracuję nad sobą, modlę się i czekam. Na ile potrafię żyję teraźniejszością, a przyszłość zostawiam Bogu. Dziekuję Mu za każdy uśmiech dziecka, męża, mój, za każdą pozytywną chwilę i ufam. Dzięki takim wspólnotom ludzi jak ta, wiem, że nie jestem sama, że ktoś będzie się modlił i będzie silny kiedy ja osłabnę, a potem zbiorę siły żeby wesprzeć osobę, której się wyczerpały. Razem nam sie uda. W końcu Jezus obiecał, że będzie tam, gdzie ludzie się zbierają w Jego imię.
 
     
kasia1
[Usunięty]

Wysłany: 2009-04-16, 08:54   

Witaj LK :-)
Twoja historia jest rzeczywiście poruszająca... ale przyznam, że jeszcze bardziej porusza mnie Twoja postawa w tym wszystkim.
Rzadko się zdarza, żeby na to forum weszła osoba tak spokojna, tak opanowana, tak świadoma jakichś własnych błędów, tak gotowa do pracy nad sobą... skrzywdzona, a jednocześnie nie oskarżająca osoby, która Cię krzywdzi... i gotowa tak bardzo zaufać Panu Bogu...
Jak czytam to, co piszesz, to czuję, że to nie są tylko słowa o zawierzeniu Bogu... ja czuję, że to Twoje oddanie się Jemu na prowadzenie jest bardzo prawdziwe...
Podziwiam... i obiecuję Ci pamięć w modlitwie.
Niech w Twoim sercu zawsze będzie Boży Pokój!!!
Pozdrawiam serdecznie :)
 
     
bozka
[Usunięty]

Wysłany: 2009-04-16, 16:03   

LK "zazdroszczę" spokoju i mądrości. Podziwiam.
Podziwiam tez, że stać cię na to, aby mieszkać z mężem pod jednym dachem. Jeśli on odbiera telefony od niej... jesli bywa zamyślony, pewnie tęskniący...
Mąż jest pewnie w amoku. Pewnie to bierzesz pod uwagę... pewnie ci to trochę pomaga...
Mąż nie okłamał cie. Powiedział prawdę lub jej część... Super - pomyslałam sobie w pierwszym momencie... - Mój kłamał, do konca! A to kłamstwo bolało obok zdrady...
Ale potem przyszła inna myśl. Twój mąż podzielił sie z tobą swoim ciemnym bagażem. Czy okrutne nie jest, gdy powiedział - staraj sie, a sobie zostawił decyzję, że zadecyduje z kim będzie.
Urzadził sztafetę w której kazał Ci wziąc udział. Ty - znana dobrze, opatrzona, umęczona zyciem i ta nowa, której ciała podobno nie zasmakował, która jest dla niego necącą tajemnicą...
Nie zazdroszczę Ci, choć mnie maż okłamywał...
Ale Kusy kręci przemyslnie....
Obie na szczeście wiemy, że rodzina to dobro warte wiele wyrzeczeń...
Bądź cicha i cierpliwa... Pomysl tylko, jak z będziesz sie czuła po tym wszystkim... nawet po happy endzie...
 
     
LK
[Usunięty]

Wysłany: 2009-04-17, 08:24   

Nie wiem czy jest czego zazdrościć... Wybrałam jedno z możliwych rozwiązań. Czuję się abstrakcyjnie w całej tej sytuacji... Inaczej pewni bym zareagowałą gdybym to ja odkryła, że coś się dzieje. Może dziwnie to zabrzmi, ale przez to, że to mąż zaczął rozmowę o nas i był szczery aż do bólu, zaufałam mu bardziej. Mógł po prostu wplątać się do reszty w związek z nią, a mnie oszukiwać, a wybrał próbę ratowania związku. Wiele było błędów po obu stronach, "pomogła" rodzina. Równie dobrze pewnie mogłaby przytrafić się odwrotna sytuacja i ja mogłabym sądzić, że w kimś się zakochałam... w kimś, nowym, miłym, traktującym mnie tak jak mąż na początku... No ale takie są uroki początków. Zawsze pewnie zastanawiałabym się czy potem nie będzie tak samo. Między nami jest też przyjaźń, więc może dzieki niej udało sie porozmawiać... W życiu nie przechodziłam takiej huśtawki nastrojów, wiary i beznadziejności, braku snu, apetytu, euforii, płaczu... Wreszczie doszłam do punktu "Niech się dzieje wola Twoja". Nie staram się na siłę zadowolić męża tylko robić wszystko w zgodzie z sobą. Na dłuższą metę nie dałabym rady uszczęśliwiać kogoś na siłę i wbrew sobie. Nie mając szczęścia nie można go dać... Z pustego i Salomon... Skupiliśmy się na chorym dziecku zapominając o sobie, teraz mam nadzieję, że uda nam sie odnaleźć i odratować naszą podeschniętą roślinkę... Zaczęliśmy różne rzeczy robić wspólnie, mąż też się stara, więc nie jest tylko tak, że to ja mam się szarpać i coś udowadniać... O! Razem np. rzuciliśmy palenie z takich większych wyzwań). Na pewno ten chwast w jego serduchu nie pomaga (tak w ramach ogrodniczych porównań ;-) , ale jak to zwykle bywa z chwastem, trzeba pozbyć się korzeni, bo samo wyrwanie tego co wyrosło nie pomoże.
Nie wiem jak się to wszystko skończy, nie wiem jaki end będzie happy... Jasne, że chcę ratować małżeństwo, chcę żeby trwało dopóki śmierć nas nie rozłączy, ale chcę też żeby było to faktycznie małżeństwo, a nie wspólna wegetacja i życie w jednym mieszkaniu. Nie wyobrażam sobie bycia z kimś kosztem siebie i tej osoby. Może absurdalnie, ale czuję, że cała ta sytuacja jest faktycznie szansą dla nas na lepsze jutro. Mam nadzieję, że na wspólne jutro, ale o tym zdecyduje już Bóg.
 
     
bozka
[Usunięty]

Wysłany: 2009-04-18, 14:37   

Oj! Uda wam się, uda!!! Tak czuję! Wiecej wiary, radości... uśmiechu! I podziekuj męzowi za uczciwosc i szansę...
Uważam jednak, że skoro chce z Tobą odbudowywać małżenstwo, powinien zawiesić a najlepiej zerwać znajomosc z Tamtą. Bezwzglednie. Masz prawo tego oczekiwać, a nawet zadać! Przeciez to ty jestes prawowita zona! Czyz nie tak!
 
     
Danka 9
[Usunięty]

Wysłany: 2009-04-23, 09:54   

Lk, ja też z podziwem czytam Twoj post, zaimponowałaś mi mądrością i rozwagą :)
Będę pamiętać w modlitwie!


Może warto dołączyc swoją opowieść do wątku "rozwod czy ratowanie" tam duzo osob zaglada, z tego co zdazylam sie zorientowac.
Na pewno twoje posty wniosa duzo madrosci i beda swiadectwem jak radzic sobie z kryzysem, tak jak ktos pisal wyzej, malo osob potrafi tak swiadomie podchodzic do kryzysu.

A i wsparcie tez Tobie się przyda !

Z Bogiem. :)
 
     
LK
[Usunięty]

Wysłany: 2009-04-23, 14:25   

Wsparcie bardzo mi się przyda. Dziękuję za ciepłe słowa. Nie czuję się bardzo mądra. To świeża sprawa, bo wszystko wydarzyło się w ciągu ostatniego miesiąca. Nie umiem długo rozpaczać, z czego się akurat cieszę. Musiałam więc coś zrobić z bezsennością, brakiem apetytu, nudnościami ze stresu, płaczem... Myślę, że nie bez znaczenia był czas w jakim się to wszystko zadziało, bo naturalne w tym czasie częste "wizyty" w Kościele bardzo mi pomogły. Poczytałam sobie Wasze wpisy i zdałam sobie sprawę, że też byłam "bluszczem". Nie wiem czy to naturalna skłonność kobiet...? Zrezygnowałam z siebie na własne życzenie. Przynajmniej w domu, bo w pracy jestem uważana za osobę radosną, uśmiechniętą, silną itd... Pooglądałam sobie swoje zdjęcia i stwierdziłam, że sama siebie nie poznaję. Zawsze lubiłam ćwiczyć, jeździć na rowerze, konno, spacerować, spotykać się z przyjaciółmi... Przestałam robić to wszystko i wstyd się przyznać, dbać o siebie wystarczająco też, bo ciut mnie przybyło... Chyba potrzebowałam jakiegoś porządnego "kopa" żeby mi łuski z oczu spadły, bo nie wiem dlaczego różnych oczywistych rzeczy nie widziałam wcześniej. Bardzo pomógł mi mój młodszy brat. Zawsze mieliśmy super kontakt, który też został zaniedbany... Spotkaliśmy się, opowiedziałam mu wszystko, a on po długiej rozmowie ze mną w końcu się roześmiał i powiedział, że ulżyło mu, bo myślał, że coś poważnego się stało (jakaś choroba), a z czymś takim na pewno damy sobie radę ;-) Też zaczęłam się śmiać, bo faktycznie w perspektywie chociażby problemów zdrowotnych mojego synka, problem zakochanego męża jakoś zaczął wyglądać inaczej... No i wzięłam się za siebie, ćwiczę, chudnę, jeżdżę na rowerze, robię wszystko żeby nie zadręczać się problemami. Bardzo pomaga mi czytanie na głos wspomnianego wyżej fragmentu. Jak zaczynam się czuć fatalnie, zaczynam się też modlić żeby zastąpić niepokój modlitwą, tak jak jest tam napisane. Mąż już chętniej wraca do domu i to widać, częściej się uśmiecha. Cieszy mnie to, bo takiego go kocham. Nie potrafiłabym go uwiązać, bo mi coś kiedyś obiecał. Pobraliśmy się z wyboru i bycia z kimś nie chcę traktować jak utratę wolności i przymus. Teraz zaczynamy nową drogę. Kiedy "włącza mi się stare myślenie" sama siebie ustawiam do pionu i przypominam sobie, że teraz dla mnie bycie małżeństwem, czyli jednym ciałem i duszą, to bycie całością, ale dzięki temu, że jesteśmy dwiema uzupełniającymi się osobami, a nie jedną osobą.... Zagmatwałam, ale może ktoś mnie zrozumie... Uczę się nie "zlewać" z mężem, tylko być sobą i zaczynam czuć się z sobą coraz lepiej.
Bardzo będę wdzięczna za modlitwę i za Was też się modlę, bo dużo siły jest potrzebne na reorganizację siebie, a lepszego jej źródła nie widzę.
Co do wątku, to też po fakcie pomyślałam, że mogłam napisać w innym miejscu... Ale prosiłam o modlitwę i intencje wydały mi się wtedy najwłaściwsze...
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 10