Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Wito, mam 99 osób na głowie, nie wracam do wertowania stron do tyłu. Chcesz napisz jeszcze raz, nie chcesz nie pisz.
Zapytałam, bo mi dziś Duch Święty tchnął !
Nie pamiętam Twoich uzupełnień "bo..bo...bo..." Przykro mi, nie pójdę wstecz z braku możliwości techniczno-organizacyjnych.
Nie musisz pisać, ale możesz teraz napisać, jak chcesz.
Poza tym na cynizm i drwinę też są sposoby. Jesteś katolikiem, szukaj rozwiązań Chrystusowych.
I koniecznie włącz się w modlitwę Koronką do Bożego Miłosierdzia, którą modlimy się ze wspólnotą Sychar za małżeństw i rodziny aż do Niedzieli Miłosierdzia - tydzień po Wielkanocy.
Pozdrawiam.
ps. cynizmu się nie wybacza BO NIE MA TAKIEJ POTRZEBY. Cynizm się demaskuje.
ok - napisze jeszcze raz
pięć lat po ślubie w 1991 roku wybaczyłem bezgranicznie, nigdy nawet wtedy kiedy w 2005,2006 roku byłem prowokowany do tamtej zdrady nie wracałem.
teraz w przebaczeniu nie przeszkadza mi fakt kolejnych zdrad żony (nie walczyłbym w sądzie o to by oddalić jej pozew) lecz jej postawa, w której jakoby odpowiedzialność za to co się stało spoczywa na mnie, jej zakłamywanie rzeczywistości, cynizm,
Elżbieta [Usunięty]
Wysłany: 2009-01-23, 17:41
Wito, weź sobie na spokojnie przeanalizuj ten link, który podałam.
Ksiądz Marek bardzo szczególowo tłumaczy jak postępować z cynizmem, podaje konkretne szczegółowe świetne sytuacje i to działa.
Jesli w zonie jest cynizm, to odpowiednie Twoje podejście + szczypta miłości męża do żony, czyli Wita do Basi i naprawdę to zadziała.
Wito, pokochasz żonę na nowo, zobaczysz !
Cierpliwości+mądrości+roztropności+wiary+ODWAGI+zrzucenie na barki Pana Jezusa swojej niemocy= cel (taki, jaki masz cel ZGODNY Z WOLĄ OJCA W NIEBIE)
wito [Usunięty]
Wysłany: 2009-01-23, 18:34
Elżbieta napisał/a:
Wito, pokochasz żonę na nowo, zobaczysz !
ja już jej nie chce przekonywać, nie wiem kto ale napisał wcześniej, że cokolwiek by nie zrobił to i tak będzie źle. Pogodziłem się z faktem, że nie będziemy razem. Po tym co zaszło nie mógł bym.
usłyszałem kiedyś od kogoś kto zna sprawę - i tak to ty jesteś moralnym zwycięzcą w tej sprawie. Tylko Co z tego Elu??? Czy ta satysfakcja zmieni coś w moich relacjach z tymi, którzy mnie opuścili???
moim celem obecnie jest nie dopuścić by żona przejęła kontrolę nad najmłodszą córką. Efekty jej starań bym był zboczeńcem, schizofrenikiem, zazdrośnikiem i Bóg wie jeszcze kim - widać. Ja walczyłem o naszą rodzinę a ona by "dziewczynki jej to darowały" (zakłamując rzeczywistość, tak bardzo się tego obawiała w rozmowie z kochankiem "nie mogę się rozwieść, jest dobrym mężem i tatusiem, dziewczynki mi tego nigdy nie darują").
mam dla kogo żyć.
To że nie mam zamiaru z nią być nie oznacza, że nie pragnę jej wybaczyć. Już nie jako żonie, jako matce naszych dzieci. Pragnę jej wybaczyć jako bliźniemu i ufam, że kiedyś tej łaski dostąpię. Kiedy??? może jak wreszcie skończy się przepychanka w sądzie. Może wtedy. A jak nie? Wierzę, że kiedyś tak.
Ola2 [Usunięty]
Wysłany: 2009-01-23, 18:59
'To Olu, jesteś wielka !!"
E tam, zaraz wielka. Mam 1,60 cm w kapeluszu
" Ale rozumiem, że męża kochasz nadal....bo nikt Ci kochac nie zabrania ! Jesteś wolna od złosci i nienawiści a sercu radość i ciągle maj..... "
Pewnie, że kocham... i Ciebie też, i Wita, i Andrzeja, i pana od budki od piwa, i tę zgryźliwą sąsiadkę... bo kocham wszystkich... nawet swego wrednego szefa, zwłaszcza jak przestaje się mnie czepiać, też go kocham. Jestem wolna!!!!!! Huraaa!!!
Elżbieta [Usunięty]
Wysłany: 2009-01-23, 19:30
wito napisał/a:
To że nie mam zamiaru z nią być nie oznacza, że nie pragnę jej wybaczyć. Już nie jako żonie, jako matce naszych dzieci. Pragnę jej wybaczyć jako bliźniemu i ufam, że kiedyś tej łaski dostąpię. Kiedy??? może jak wreszcie skończy się przepychanka w sądzie. Może wtedy. A jak nie? Wierzę, że kiedyś tak.
Wito, bądź cierpliwy.
Cierpliwych i wiernych nagradza Bóg !
Witaj Ola :)
Małgosia [Usunięty]
Wysłany: 2009-01-23, 19:41
Wito,
po pierwsze - nikt nie zmusza nikogo, aby wierzył, że jego małżeństwo jest do uratowania. Taka wiara jest u podstaw naszej wspólnoty, ale nie każdy tak łatwo w to wierzy, to często jest trudny i długi proces. I nikt nie będzie dyskryminowany czy odrzucany z tego powodu.
po drugie - dlaczego wierzysz w "rozgrzeszenie" dane Ci przez psychologa - nie za łatwe to?
Tylko Ty znasz siebie, a jeszcze lepiej Pan Bóg...
po trzecie - ciągle wraca temat "zmieniania siebie" - bo w Twoich i Eli postach ciągle słyszę "to jego/jej wybór - ja z tym nie mam nic wspólnego". I wiem, że tu tkwi błąd rozumowania. On nie pozwala stanąć w prawdzie. Nie pozwala ruszyć z miejsca. To byłoby za łatwe.
Otóż nie wierzę, że idealne, kochające się, wspierające się, czułe małżeństwo, które oparło całkowicie swoje życie na Bogu, które też na zewnątrz promieniuje miłością - nagle, ni z tego ni z owego rozpada się, jedno z małżonków odchodzi.
Zazwyczaj wcześniej jest coś, co rośnie latami, niewypowiedziane.
Ela powie - mógł mówić - może nie umiał, może nikt go nie nauczył, może sam nie umiał nazwać swoich uczuć, może czegoś się bał...
Wito, pisałeś, że pomagałeś żonie, że byłeś dobrym mężem - ale może Twoja żona potrzebowała czegoś innego.
Wiesz Wito - nie wierze, że Twoja zona jest złym człowiekiem.
Jestem tez przekonana, że gdyby z Nią rozmawiać, to jej opowieść byłaby inna.
Niekoniecznie dlatego, ze kłamie.
Przepraszam Was za tę wiwisekcję - pewnie nie ma nic wspólnego z prawdą, chcę tylko powiedzieć, że człowiek jest bardzo skomplikowany i często nie wiemy, czego potrzebuje, nawet ten najbliższy. I winą może jest nie tylko zło, które czynimy, ale także zaniechanie, niezauważenie, nie dawanie przestrzeni drugiej osobie itp. itd...
Wiele osób też ma problemy z dzieciństwa - jedni sobie z tym daja radę, inni nie, u niektórych wybucha coś po latach.
Bardzo często też ludzie tak naprawdę są niewierzący, mimo deklaracji - i co wtedy, na czym mają opierać swoje zasady, trwać w małżeństwie, kiedy tak naprawdę, mimo chodzenia do kościoła, nigdy nie akceptowali nauki Kościoła?
Już się tłumaczę - nikogo nie usprawiedliwiam. Nie relatywizuję. Chcę tylko powiedzieć, ze prawdziwą winę każdego człowieka zna tylko Bóg.
My możemy nazwać tylko swoje winy. I nad nimi pracować.
Powiem jeszcze o sobie - jestem w takiej sytuacji, że bardzo łatwo mogę mówić - mój mąż jest taki, taki, taki, zrobił to i to. Rozwalił nasze małżeństwo.
Ale im dłużej tkwię w tym kryzysie - tym wyraźniej widzę moje winy, tym wyraźniej widzę ogrom pracy przed sobą, ty mniejsze wydają mi się winy mojego m.
pozdrawiam Was serdecznie i całuję (jeśli można )
Elżbieta [Usunięty]
Wysłany: 2009-01-23, 19:53
Małgosiu, niedobrze iść drogą "wina",
lepiej iść drogą "przebaczenie".
Bo wina zakłada karę, a przebaczenie zakłada miłosierdzie.
Są więc dwie drogi :
1. iśc drogą winy i kary - i wciąż rozpamiętywać je, i zadawać sobie kary (to dzieje się nawet nieświadomie)
2. iść drogą przebaczenia i miłosierdzia - droga za Chrystusem; tu nie ma zupelnie rozpamiętywania win,
bo zresztą winy okazują się nierzadko naszymi słabościami i ułomnościami, więc tym bardziej są winami pozornymi.
DROGA WIN I KAR - TO JAK BŁĘDNE KOŁO.
ZRESZTĄ CZY NIE OD TEGO JEST KONFESJONAŁ?...
MOJA WINA, MOJA WINA, MOJA BARDZO WIELKA WINA, WYZNAJĄ WCIĄŻ KATOLICY - w Trybunale Miłosierdzia, jak napisała s.Faustyna..
i tu mamy niespodziankę - te dwie drogi łączą się więc.... teraz to do mnie dotarło...
że tak łączy to Bóg Ojciec.
Małgosia napisał/a:
Taka wiara jest u podstaw naszej wspólnoty,
tak, jest to wiara "dobrowolna" i Chwala Panu, że ludzie wierzą w łaski Sakramentu Małżeństwa
może to jedyne takie miejsce... i Chwała Bogu, że jest !
wito [Usunięty]
Wysłany: 2009-01-23, 20:20
Małgosia napisał/a:
po trzecie - ciągle wraca temat "zmieniania siebie" - bo w Twoich i Eli postach ciągle słyszę "to jego/jej wybór - ja z tym nie mam nic wspólnego". I wiem, że tu tkwi błąd rozumowania. On nie pozwala stanąć w prawdzie. Nie pozwala ruszyć z miejsca. To byłoby za łatwe.
tak Małgosiu - wepchnąłem ja w 1991 roku do łóżka mojego własnego brata - bo zapraszałem go do domu. A potem tak to przecież ja podpisałem umowę z firma internetowa czym umożliwiłem jej uprawianie cyberseksu.
POZDRAWIAM, moze i masz racje ale ja juz nie mam siły i nie chce więcej słyszeć że zdrada jest "praca naukową"
Monika36 [Usunięty]
Wysłany: 2009-01-23, 20:43
Ciągle tu jest na forum problem. Jedni uważają ,że przyczyną zdrady jest połowa winy osoby zdradzonej, bo coś tam , coś tam...żle czyniła albo nie czyniła i małżonkowi zabrakło czegoś do szczęścia.
To ja powiem tak :
Dlaczego tyle tutaj zdradzonych osób i w kryzysie nie zdradza ? Tylko piszą godzinami na forum i szukają pomocy ? przecież mają powód- małżonek jest winny kryzysu, do którego doprowadziła zdrada.
Nie robią tego, bo kochają , a jeśli ktoś naprawdę kocha to NIGDY nie zdradzi.
A jak ktoś ma ochotę na zdradę i oszustwo , to każdy preteks jest dobry. Niektórzy to potrafią wywołać "sztuczną awanturę ", aby wyjść z domu na parę godzin szaleństwa, a pokrzywdzona osoba godzinami przemyśluje co zrobiła złego . Nic...zwyczajnie nic.
A jakby takiego , który zdradza złapać na gorącym uczynku za rękę ...to on powie prosto w oczy, że to nie jego ręka tylko kolegi.
Za bardzo nie szukajcie win w sobie. Bo to też do niczego dobrego nie doprowadzi.
Małgosia [Usunięty]
Wysłany: 2009-01-23, 21:25
Wito - pewnie, ze nie chcesz słyszeć, i nie słyszysz, bo nie mieszkasz z żoną.
Tylko dlaczego to wciąż tak boli?
Jasne, że nie odpowiadasz za to, co zrobiła zona. Tylko katalog jej uczynków zostaw jej i Panu Bogu.
Ty zajmij się swoim.
Tylko o to chodzi.
[ Dodano: 2009-01-23, 21:28 ]
Monika36 napisał/a:
Za bardzo nie szukajcie win w sobie. Bo to też do niczego dobrego nie doprowadzi.
Nie trzeba szukać "za bardzo", ale chodzi o stanięcie w prawdzie o sobie i swoim małżeństwie. Bez tego nie da się być szczęśliwym i wolnym człowiekiem
Elżbieta [Usunięty]
Wysłany: 2009-01-23, 22:03
Monika36 napisał/a:
Za bardzo nie szukajcie win w sobie. Bo to też do niczego dobrego nie doprowadzi.
Moniko, zgadzam się z Tobą.
Wciąż próbuję podpowiadać jak można iść - NIE DROGĄ WINY I KARY, A DROGĄ PRZEBACZENIA I MIŁOSIERDZIA.
Ostatnio zmieniony przez Elżbieta 2009-02-22, 23:09, w całości zmieniany 1 raz
EL. [Usunięty]
Wysłany: 2009-01-23, 23:24
Małgosia pisze - ( Małgosi Ciebie cytuję, bo tak samo myślę, a Ty ładniej nazywasz ) :
"Powiem jeszcze o sobie - jestem w takiej sytuacji, że bardzo łatwo mogę mówić - mój mąż jest taki, taki, taki, zrobił to i to. Rozwalił nasze małżeństwo.
Ale im dłużej tkwię w tym kryzysie - tym wyraźniej widzę moje winy, tym wyraźniej widzę ogrom pracy przed sobą, ty mniejsze wydają mi się winy mojego"
Raczej nie mówie już o winie...ale o odpowiedzialności. Mój mąż rozwalił nasze małżeństwo, ale im dłużej tkwiłam w kryzysie, im bardziej zalezało mi na odrodzeniu i uratowaniu mojego małżeństwa, tym wyraźniej widziałam ile ode mnie zalezy, widziałam ogrom pracy przed sobą i NAD SOBĄ , tym bardziej rozumiałam, że mój mąż nie wie o co chodzi, bładxzi, gubi się, grzeszy,...i to ja jestem - biorę na siebie odpowiedzialnośc naprawy , walki i siły wytrwania....bo mnie zależało i tak chciałam - moja decyzja, wybór! Przestałam czekac na męża....sama zakasałam rękawy !
I dalej Małgosia pisze - "Jasne, że nie odpowiadasz za to, co zrobiła zona. Tylko katalog jej uczynków zostaw jej i Panu Bogu.
Ty zajmij się swoim.
Tylko o to chodzi."
Wito....przeciez my juz wiemy wszystko o Twojej zonie....no.....wszystko co Ty nam o Niej opowiedziałeś....wredna i zla baba, tyle wnioskuję ....więc po co nas stale chcesz o tym przekonywać...słyszę przecież ! I tak naprawdę to Ona mnie wcale nie interesuje.....ale Ty Wito ! Pisz o sobie, mów o sobie,.....zostaw tę żonę w świętym spokoju.....to Ty tu , dla mnie jesteś wazny ! A ja w Twoim sercu ciągle widzę żal, złość?? i tylko Ona, Ona , Ona....a gdzie Ty ??
Nie uwolniłes sie jeszcze....przebaczyłeś ?.....i o tę przemianę w Tobie chodzi Wito ! Dystans do innych a skupoienie sie na sobie...tu i teraz TY ! Pozdro !! EL.
martin [Usunięty]
Wysłany: 2009-01-24, 14:05
Małgosia napisał/a:
ciągle wraca temat "zmieniania siebie" - bo w Twoich i Eli postach ciągle słyszę "to jego/jej wybór - ja z tym nie mam nic wspólnego". I wiem, że tu tkwi błąd rozumowania. On nie pozwala stanąć w prawdzie. Nie pozwala ruszyć z miejsca. To byłoby za łatwe.
Otóż nie wierzę, że idealne, kochające się, wspierające się, czułe małżeństwo, które oparło całkowicie swoje życie na Bogu, które też na zewnątrz promieniuje miłością - nagle, ni z tego ni z owego rozpada się, jedno z małżonków odchodzi.
Zazwyczaj wcześniej jest coś, co rośnie latami, niewypowiedziane.
Ela powie - mógł mówić - może nie umiał, może nikt go nie nauczył, może sam nie umiał nazwać swoich uczuć, może czegoś się bał...
Wito, pisałeś, że pomagałeś żonie, że byłeś dobrym mężem - ale może Twoja żona potrzebowała czegoś innego.
Ale im dłużej tkwię w tym kryzysie - tym wyraźniej widzę moje winy, tym wyraźniej widzę ogrom pracy przed sobą, ty mniejsze wydają mi się winy mojego m.
Kojarzy mi sie takie okreslenie "Hail to You champion" :)
Fantastyczny post Malgosiu.
Po prostu prawdziwy.
Zawsze cos jest przyczyna. I teraz nie jest to usprawiedliwienie zadnego z tych co odeszli i zdradzali, ale tak jak to Malgosia wspomniala, dopiero spojrzenie na swoj udzial w kryzysie pozwala zblizyc nas choc troche do obiektywizmu.
W przypadku mojej M. kryzys rosl i byl niewypowiedziany. Dlatego, ze nie umiala tego wyrazic, czego potrzebuje, sadzila, ze mi to przekazuje, a tymczasem ja nic nie widzialem.
I znowu podkreslam, to nie zmienia faktu, ze potem zrobila straszne rzeczy i sam co niestety pewnie widac w moich ostatnich postach mam problem moze nie tylko z wybaczeniem, co z zalem i pogodzeniem sie z utrata Jej dawnego obrazu w moich oczach.
Ale widze swoje bledy. Rany jak strasznie bolesnie je widze. Ja z kolei czasem ide za daleko i biore cala wine na siebie. A potem znowu cala przerzucam na druga strone. Powstaje niezdrowa sytuacja, gdzie ciagle ktos jest obarczany.
I wiem, ze to zle, ale staram sie zobaczyc, ze z tej drugiej strony tez byl czlowiek nieszczesliwy, albo z problemami. Nie umniejsza to naszego bolu jako zdradzonych. Ale pozwala czasami, a zwlaszcza widzac cierpienie tej drugiej strony, ze to tez ludzie i tez maja swoj bol.
I tak jak Malgosia mowi, moze maz Elzd nie wyniosl z domu komunikowania uczuc. Moze zona Wita miala jakies nieuporzadkowane relacje, ktore pchnely Ją do takich zachowan. Nie wiemy i nie usprawiedliwiamy.
Elzbieto - sadze, ze Malgosia miala raczej na mysli podejscie owszem winy, ale tez przebaczenia. Bo nie da sie zaprzeczyc, ze w kryzysie sa winni i trzeba zdac sobie z tego sprawe, ze czesto nieswiadomie cos psulismy.
Monika36 - sadze, ze zazwyczaj winy w kryzysie obojga malzonkow jest mniej wiecej po polowie, ale to przeciez nie chodzi o licytowanie sie. Ale tak jak ktos napisal zdradzajacy ma wolna wole.
Napisalas: "a jeśli ktoś naprawdę kocha to NIGDY nie zdradzi."
To smutne i zgadzam sie z Toba. Pewnie potrzebna jest prawdziwa, gleboka milosc, do ktorej niewielu jest zdolnych, zeby to sie nie zdarzylo.
Prawde pisze EL - musimy spojrzec w siebie i wyjsc z glowy zdradzaczy. Bo tylko nad soba mozemy pracowac.
Małgosia [Usunięty]
Wysłany: 2009-01-24, 15:11
EL. napisał/a:
Dlaczego nawoływanie zmiany siebie ma być równe z przyjęciem winy ? Coś xle zrozumiałam ?
Napisałam tak , bo właśnie zaczęłam warsztaty z Jackiem - są fantastyczne i zmuszają do bardzo głębokiego spojrzenia na siebie, do rewizji własnego myslenia.
Pierwszy krok jest o sięgnięciu dna, uznaniu swojej bezsilności, ale też właśnie o przyjęciu swoich win i wzięciu odpowiedzialności za własne życie
Otóż właśnie wczoraj myśląc nad tym zobaczyłam, że dopóki raczej skupiamy sie na naszych współmałżonkach, którzy nas skrzywdzili - uciekamy od nazwania naszych win i właśnie wzięcia odpowiedzialności za własne życie.
Dopóki mówimy - on postawił mnie w takiej sytuacji, ja tego nie chciałam, nie miałam na to wpływu - stawiamy się w sytuacji dzieci, które płaczą, są skrzywdzone i mogą się tylko skarżyć...
A przecież jesteśmy dorośli. Jeśli przyjmiemy odpowiedzialność za własne życie - wtedy też przyjmiemy, że mamy siłę, jesteśmy władni je zmieniać!!! Od nas ono zależy!!!
To właśnie jest szansa i początek ZMIANY!!!
EL. - dzięki za to, co napisałaś o tym zakasaniu rękawów - uczę się od Ciebie :)
Elżbieto - masz rację o kładzeniu akcentu na przebaczenie - sorry, jeśli denerwuje Cie tym pisaniem o winie - może chodzi tutaj raczej, jak pisał Martin - o odpowiedzialność.
Sądzę też, że aby przebaczać - trzeba najpierw wiedzieć, co. Trzeba nazwać nasz problem. Stanąć w prawdzie.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum