Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  AlbumAlbum  NagraniaNagrania  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  StowarzyszenieStowarzyszenie  Chat
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  12 kroków12 kroków  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
Wybaczanie
Autor Wiadomość
Nirwanna
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-14, 09:24   Wybaczanie

... jak w temacie. Po rozmowie z Mężem naszły mnie refleksje przeróżne, m.in. o wybaczaniu. Stwierdziłam, że pomimo bycia żoną od 13 lat - nie znałam Męża, m.in. jego koncepcji winy, urazy i wybaczenia tejże. A różni się ona od mojej koncepcji.... Jak to wygląda? W skrócie:

Koncepcja Męża: wybaczenie polega na przerobieniu winy, zapomnieniu, i nie wracaniu do tematu, aby nie rozdrapywać ran. Aczkolwiek jest to koncepcja nie do końca stosowana w życiu przez niego. Otóż - wg niego - można wybaczyć 20 razy, ale 21-szy to już za dużo, bo się nazbierało. Czyli - w moim rozumieniu - jednak nie uległo przerobieniu i zapomnieniu?

Koncepcja moja: wybaczenie polega na "przerobieniu" winy, stwierdzeniu, że stało się, wybaczam aby złość, rozżalenie i inne emocje nie zeżarły mnie od środka, nie zapominam, bo się nie da, ale wyciągam wnioski, zbieram to co się stało jako doświadczenie i kop do mego rozwoju - i żyję dalej. Czasem do tematu jednak wracając - aczkolwiek nie jestem przekonana czy to jest dobre. I też nie do końca jest ta koncepcja przeze mnie w życiu stosowana. Ostatnio zrobiłam coś, co zaprzeczyło temu, że "przerobiłam temat" w stosunku do pewnej osoby. Czyli jednak nie wybaczyłam? :-/

Jakie są efekty tych naszych różnych koncepcji? Otóż to, że Mąż nie chce wracać do różnych przykrych tematów, odniosłam wrażenie iż uważa, że jeśli zostało powiedziane "przepraszam" i "wybaczam" - to już wszystko w porządku. W domyśle "Ona zaakceptowała moje złe zachowanie, będzie nadęta przez tydzień, a potem wszystko wróci do normy"
Z mojego punktu widzenia wygląda to tak, iż słowo "wybaczam" wypowiedziane na głos do krzywdziciela nie oznacza, że akceptuję jego zachowanie. Oznacza, że wybaczyłam ten konkretny postępek, ale słowo "przepraszam" traktuję jako zrozumienie błędu i chęć naprawy. I jeśli złe z mojego punktu widzenia zachowanie się powtarza, to nie oznacza, że za każdym razem będę mówić "wybaczam". Oznacza, że - owszem - w pewnym momencie, w swoim wnętrzu dokonam aktu wybaczenia, ale najpierw odetnę się w sposób fizyczny od zachowań, które mnie krzywdzą, i które to zachowania osoba krzywdząca powtarza, bez chęci poprawy. A kontakt i bliskość nawiążę, kiedy zaistnieje ze strony krzywdziciela chęć naprawy błędów.

I teraz powstaje dylemat - fizyczne odcięcie się od krzywdziciela zdecydowanie pomaga w osiągnięciu pewnego spokoju ducha, i dalej w wybaczaniu, ale zawsze pozostaje ta więź emocjonalna która nie daje zapomnieć. I zawsze pozostaje to swędzenie z tyłu głowy. Wybaczyłam, ale czy zrobiłam wszystko aby doszło do pojednania? I czy jest to na pewno wybaczenie?

Dużo pytań i wątpliwości....
 
     
rzaba
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-14, 21:53   

Nirvano... mi nasuwa sie co innego na mysl... jesli juz o wybaczaniu... wydawało mi sie, ze nie bede potrafiła wybaczyc, a jednak potrafie i chce, staram sie, i nawet mi przez mysl nie przechodzi ze moglo by byc inaczej, choc balam sie, ze moze nie bede umiała... moj problem to jednak to, ze druga osoba musi chciec wybaczyc sobie... a to juz nie jest takie proste... i tu nie wiem co zrobic....
 
     
Piki
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-15, 08:43   

Nirvano ...


Takie rozumienie wybaczania- mam na myśli przerobienie i nie wracanie do tematu - ma 98 proc. facetów i Twója maz nie jest tu zadnym wyjątkiem.


Jest to tak zwana technika "dania sobie po razie", którą faceci umieją stosować w zyciu, oczywiscie niekoniecznie doslownie.

W największym skrócie - mozna powiedzieć tak: mają cos do siebie, to sobie mówią, wyjasnia maksymalnie krótko i albo sie dogadaja (najczesciej), albo nie, ale już nie ciagną tematu. Potrafia "dać sobie po razie" i zaraz potem iśc razem na piwo.

Kobiety na ogól maja inną technike. Najpierw starają się dwoeidzie sie o co drugiej chodzi wszelkimi sposobami, tylko nie pytając wprost. Jak zapytaja - niwiele z tego, bo druga kobieta kreci, udaje, ze nic, ale jednak coś. Omówią to z innymi kobietami, utronioa kilka łez, potem, jak Bóg da przeanalizują wspólnie sytuację na milion sposobów, ucaluja się i przeproszą deklarując dozgonne przebaczenie i brak urazy i nadal te uraze mają.

Teraz przerysowałam :) rzezc jasna, ale zcesto tak to wyglada. Rzecz w tym, ze faceci znają swoja prostą technikę wzajemnie, kobiety swą skomplkkowaną też, ale gdy dochodzi do konfliktu na linii kobieta-mezczyzna obie strony sa zdezorientowane, bo są to dla obu sposoby neiznane i pozbawione sensu.:)

Kobiety maja potrzebę powracania do trudnych sytuacji, analizy ich, rozmowy na ten temat. Faceci pragna, zeby temat się skończyl, bo wszak się dla nich skońzcył - pożalowali, przeprosili, uzyskli przebaczenie, wiec ... tematu nie ma.

Oczywiscie upraszczam sytuację do takiej, w której ktoś faktycznie pozałował i szczerze przeprosił i nie robi dalej tego za co przepraszał.

Dla faceta, jesli kobieta powie "wybaczam" i nadal ciagnie temat sytuacja jest niezrozumiała"wybaczyla, czy nie?, czego chce?, dlaczego o tym wciąż gada?"

Dla kobiety tez jest niezrozumiala "Uznal swój bląd, dlaczego nie chce o tym porozmawiać? Unika rozmowy, bo tak naprawdę nie czuje sie winny? Znów cos ukrywa, ze nie chce o tym mówić?"

Róznica polega na tym, że facet najczesciej po prostu mówi "Słuchaj, ja juz nie chcę o tym gadać", a kobieta ma problem z powiedzeniem "Słuchaj, ja POTRZEBUJĘ rozmowy o tym. Nie żeby wypominać, nie żeby drapać rany, ale żeby coś zrozumieć, moze Ciebie"

A nawet jeśli to powie, facet nadal nie rozumie i tak w kolo.

Wiesz, w kwestii wybaczania to jest tak, że osoba, która wybacza oczekuje za to no powiedzmy wdzięcznosci.
Nie zrozum mnie źle, ale ejśli komuś wybaczymy "grubszą sprawe" - oczekujemy mimo wszystko, że ta soba to doceni.
a doceni Nirvano tylko wówczas, gdy powiesz "wybazcam" dopiero, gdy ktoś o to wybaczenie poprosi i POKAZE, że załuje i już tak nie robi.

Jeśli "wybaczam" zabrzmi wczesniej niz padło "przepraszam", ewentualnie na pierwsze "przepraszam" bez pokrycia pada, to nikt tego nie doceni.


Wybaczanie komus to jest proces, nie chwila. Jesli kochamy i ktos nas zrani, na ogół chcemy wybaczyć. Ale wówczas gdy mówimy "wybaczam" bardzo czesto tak naprawde nie wybaczyliśmy jeszcze. Po prostu chcemy, żeby bylo dobrze, zeby kochana osoba wiedziala, ze dajemy jej szansę, ze stało się, ale nam zależy na niej.

Tymczase w głowie i sercu, mimo braku powiedzmy negatywnych uczuc wobec kochanej osoby, która naas skrzywdzila tkwi uraza, żal, niepewnosc. Złe wspom,nienie powracają zcesto wcale neiprzywoływane, w najmniej pasującym nam momencie. Coś nadal w nas tkwi.

Prawdziwe przebazcenie komus i spokój ducha przychodzą wówczas, gdy zaakceptujemy, ze stało sie, jak stalo. Gdy być moze jeślitak było, zrozumiemy gdzie i jaka w tym byla nasza wina pośrednia, czy bezpośrednia, gdy owo złe wspomnienie nie wyparuje co prawda, ale zblaknie.

Na to trzeba sporo zcasu Nirvano. I sporo wysiłku, także ze strony osoby, która skrzywdziła. Nie tylko zrozumienia wybazcającego, ale i zrozumienia tego, komu się wybacza.

Ja mam to chyba szczescie, że mam okazję spokojnie i po przyjacielsku rozmawiac z osobą, która mnie zdradzila i potem chciala wybaczenia, a ja odwrotnie niz Rzaba, choc wczesniej myslalam, ze byabym w stanie taka sytuację wybaczyć, przekonałam się, ze nie umiem.

Ale wiesz, moze nie do końca nie umiem z gruntu:) Po prostu ten, kto mnie zdradził sam przyznal, ze chcial... no własnie typowo po "faceciemu". Pokajał się, prosił o wybaczenie, nie od razu dostał druga szansę, ale dostal, wiec cenił, przestal się spotykać i kontaktować i oczekiwał, ze już nie ma sprawy, przynajmniej, ze nie bedzie omawiana, że nie ebzdie jej w tłe naszego życia ciągle.
ale dla mnie ona była. Bołała, kolatała w głowie, chciałam rozmawiac, on nie bardzo, bo dla niego temat sie zakończył. Chciał tak "pstryk" i koniec.

Dziś sam przyznaje, ze to byla głupota - tak sie nie da. I nie wolno, nie trzeba tego oczekiwac. Ale ja tez nie chciałam zrozumieć - gadając o tym, a razcej probujac, chciałam powiedzeić, jak mnie boli, jak mi z tym źle, mimo, ze niby jest dobrze, ale i tak zawsze wychodzilo mi na oskarżenia i dokuczalstwo.

I w pewnym momencie zdałam sobie sprawe, że to koniec, ze ja mimo jego wysiłkow, tego, ze faktycznie chce dobrze, że nie robi nic złego nie dam rady - bo to we mnie ejst i bedzie i nie umiem "zapomnieć", tak jak on by chciał.

Myslę, ze to był brak zrozumienia z obu stron. Dziś to juz wiemy oboje i choć ja nie załuję swej decyzji o rozstaniu, to jednak mi przykro, że wtedy nie wiedziałam o sobie tego co wiem teraz.

Nirvano - piszesz, ze Twója mąż "przepraszam" traktuje jak takie sobie słowko i andal robi cos, za co przeprosil. Moze za wczesnie slyszy "wybaczam"? Moze za szybko dajesz sie przeprosic i widzi, ze takie słowko wystarczy i dalej mozna "robić swoje"?
 
     
Nirwanna
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-15, 08:44   

Rzabo - ja się zastanawiam, czemu piszesz, że Twój problem to jest to, by ta druga osoba chciała wybaczyć sobie.
To chyba jednak problem tego kogoś? Każdy wszak odpowiada tylko za siebie i to co się dzieje w jego własnym wnętrzu....

Pisałam o tym moim problemie z wybaczaniem nie w stosunku do mego Męża. Tu nie mam wątpliwości, wybaczyłam, i miłość wielce mi w tym pomogła. Odrębną kwestią jest moje zachowanie w stosunku do niego. On mojego zachowania nie rozumie, m.in. z powodu różnic w zapatrywaniu się na wybaczanie, co ono znaczy, i jak determinuje nasze zachowania.
Natomiast wybaczanie w stosunku do innych osób, zaplątanych w nasz kryzys małżeński, których nie kocham i nie lubię - to właśnie zupełnie inna bajka....
I tu mam właśnie wątpliwości - myślałam, że przerobiłam, wybaczyłam - koniec.
A tu - wraca. Drugi raz mi się coś takiego zdarza. Czyli nie przerobiłam, nie wybaczyłam... :-/

[ Dodano: 2009-01-15, 09:10 ]
Piki - bardzo fajnie umiesz wiele rzeczy uporządkować, tak psychologicznie. Sporo to daje. Serio :-)

Natomiast jeśli chodzi o "Nirvano - piszesz, ze Twója mąż "przepraszam" traktuje jak takie sobie słowko i andal robi cos, za co przeprosil. Moze za wczesnie slyszy "wybaczam"? Moze za szybko dajesz sie przeprosic i widzi, ze takie słowko wystarczy i dalej mozna "robić swoje"?
Widzisz - w tym właśnie problem.... Kiedyś w innym wątku pisałaś o tym, że są ludzie wychowani w ten sposób, że za złe rzeczy mieli stosowane kary, natomiast brakowało pozwolenia na ponoszenie konsekwencji. Racja. I w tym właśnie tkwi problem. I teraz ja to jasno widzę, kiedyś nie widziałam.
Kiedyś, w tych drobnych codziennych konfliktach, reagowałam tak, że pasowało to do mężowskiej wersji przepraszania i wybaczania, więc wszystko w naszym życiu "grało". Dopóki nie przyszedł obecny kryzys.
Bo okazało się, że powiedziałam, że tak dalej nie będzie, w ten sposób nie chcę żyć. Powiedziałam że się wyprowadzam i zaczęłam się pakować. Wtedy przeprosił, widać było, że z głębi serca, ale... No właśnie. Ja zrozumiałam, że jest w tym chęć poprawy, on najwidoczniej, że przeprasza za swoje zachowanie, ale... z kontynuacją tegoż. Czyli przeproszenie, bo są wyrzuty sumienia, ale bez refleksji nad samym postępowaniem i postanowieniem zmiany tegoż. Taki prosty mechanizm - przeproszę i wyrzuty sumienia ustaną. I już. Bez refleksji, że samo przepraszam w pewnym momencie nie wystarcza, że potrzebna jest jeszcze zmiana postępowania, za które się przeprosiło....

O tym właśnie piszę - że od czerwca mój Mąż nie usłyszał ode mnie słowa "wybaczam". Ponieważ od tamtej pory nie widać w jego zachowaniu refleksji nad swoim postępowaniem i chęci naprawy tegoż. Więc po cóż mu słyszeć owo moje "wybaczam"? Aby dalej - z moim "przyzwoleniem" - mnie krzywdzić?
Wybaczyłam - ale dla siebie. On nie musi tego usłyszeć. Usłyszy, kiedy przyjdzie na to pora. Kiedy Pan Bóg pozwoli mu to usłyszeć :-)
 
     
Piki
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-15, 09:36   

super Nirvano .. brawo

tak włąsnie ma być - wybaczaszz i wiesz, ze wybaczylaś, ale TY :) a druga strona wtedy to usłyszy, jak sobie zaluzy na to wynbazcenie swoim postępowaniem i bedzie wiedziala, ze mówisz to, bo zapracowala.

No cóz, jeśli szanowny małzonek jest tak wychowany, że wystarczyło zawsze zrobić swlodką mine i pzreprosić, a konsekwencji zero, to nie bedę Ci ściemniać, trudno bedzie go "wychować" od nowa.

Ale nie jest to niemozliwe. Jesli Twój mąz pracuje, to na pewno ze swej pracy jest jakoś tam rozliczany i jak zawali słodka mineczka i brzmiace szczerze "przepraszam" nie wystarcza, w każdym razie nie w nieskończonosc.

A wiec, jeśli tam ma świadomosc KONSEKWENCJI swoich poczynań i stara się by nie byly to przykre konsekwencje, to znaczy, ze potrafi :)

W pracy po prostu stosowana jest wobec ludzi technika "konsekwentnego wychowania", ktorą stosuja mądrzy rodzice wobec dzieci od momentu ich przyjścia na swait niemal.. tyle, ze my sobie tego jako dorosli pracownicy nie uświadamiamy. :)

MA się prawa, ma obowiazki, ma się wiezde na temat konswekwencji - tyle.

Zawalasz - Twój wybór, musisz sie liczyć z konsekwencjami, zostaleś ostrzeżony bracie :)

Jeśli Twój maz radzi sobie z tym poza domem, w domu też da radę. Tylko muszą zaistnieć dwie rzeczy:
1. Swiadomośc konsekwencji
2. świadomosc ich nieuchronnosci

Dokladie tak, jak z dzieckiem: dopóki nie sprzatniesz swego pokoju, nie wyjdziesz na dwór.

I w tym momencie niewazne, ze piekna pogoda, a od paru dni łało, niewazne, ze dziecko potrzebuje przecież pohasac na powietrzu, niewazne, ze przyszedł po nie kolega z sąsiedztwa i pyta, zcy wyjdzie teraz, niewazne ze przyjechala babunia i namawia, zeby dzieciaka puscić, bo przeciez pogoda taka śliczna.

Nie sprzatasz, nie wyłazisz - proste.

Ja te technike widzialam w domu Nirvano:) Sama na sobie to nie zdawałam sobie sprawy, ze to tak działa:) dla mnie konsekwencje swoich poczynań były czyms naturalnym. Dopiero obserwując te techniki stosowane wobec mojej młodszej siostry zdalam sobie sprawę, ze tego sie dziecko UCZY., że wcale sie z tym nie rodzimy :)

Z dorosłym jest trudniej:( juz sie nauczył złych zachowań, jest mu z nimi dobrze. ale w domu, w pracy nie, wiec je zmienił pewnie.

Znaczy - da się :)
Na przepraszanie meża reagujesz dobrze, tyle, ze nie doczytalam, jakie on konsekwencje ponosi tych swoich zachowań, za które ochoczo, acz bez pokrycia przeprasza. Po prostu nie czytałam calego wątku. Mozesz przybliżyć?
 
     
Nirwanna
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-15, 10:36   

Piki napisał/a:

Na przepraszanie meża reagujesz dobrze, tyle, ze nie doczytalam, jakie on konsekwencje ponosi tych swoich zachowań, za które ochoczo, acz bez pokrycia przeprasza. Po prostu nie czytałam calego wątku. Mozesz przybliżyć?


NIe doczytałaś, bo nie napisałam ;-)

Technicznie rzecz biorąc, dopóki Mąż będzie twierdził, że jest w tamtej zakochany i musimy się rozstać - to nie może liczyć na jakąkolwiek bliskość z mojej strony. Pomimo, że liczy na coś w rodzaju przyjaźni, rozstanie bez kłótni, itp. Jestem monogamiczna - i kropka. Jeśli chce się rozstać - proszę bardzo, podzielimy majątek, owszem - bez kłótni (na ile się da). Na rozwód się nie zgodzę, bo nie jest mi do szczęścia potrzebny. Jeśli chce go przeprowadzać, to proszę bardzo - ale ze świadomością, że ja w sądzie powiem NIE.
I po podziale majątku - koniec kontaktów między nami. Dopóki sam tego nie zechce. Ale wtedy już na zasadzie Mąż i Żona. Ja po prostu się nie zgadzam na coś, co dla niego pewnie byłoby miłe i łatwe, ale dla mnie jest poniżające i szargające moją godność. Mianowicie na to, że on sobie jest z tamtą, a ode mnie ma wciąż bliskość na zasadzie przyjaźni, i podporę w sensie mojej wiedzy na temat prowadzenia gospodarstwa.

Na coś takiego ja się nie zgadzam. I to są właśnie konsekwencje - że może się ze mną rozstać, ale nie będę mu tego ułatwiać, aby było mu łatwiej. Ani samego rozstania, ani życia po rozstaniu.

[ Dodano: 2009-01-15, 10:45 ]
Tak naprawdę toczy się teraz pomiędzy nami swego rodzaju gra: każde udowadnia drugiemu, że może żyć oddzielnie. Poniekąd słuszna koncepcja. Możemy żyć oddzielnie, tylko po co?

Ale jeśli kiedykolwiek będziemy znów razem - to to bycie razem będzie miało podwójną wartość: mianowicie będziemy ze sobą z własnego, wolnego i świadomego wyboru.

Jeśli nie - trudno. Takie są konsekwencje. Moich postępowań też.

Na razie wysyłamy sobie sygnały: "Jestem sam/a, bez Ciebie, jest mi dobrze i mogę długo tak wytrzymać. A Ty?"
Gra.
 
     
nałóg
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-15, 11:45   

Nirwana........... i to jest Twarda Miłość.Tylko nie "zapodziej" tego że tak Ty jak i tój mąż jesteście ludzmi.
Oddzielaj istotę ludzką,człowieka od czynów
 
     
Nirwanna
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-15, 11:56   

Masz absolutną rację, nałogu :-) Staram się to rozdzielać, również w tej ostatniej rozmowie powiedziałam Mężowi - że "człowiek jest ok, ale jego zachowanie jest dla mnie nie do zaakceptowania" Wiem, że usłyszał, ale czy zrozumiał? Może nie teraz, może kiedyś zrozumie... Poczekam. Mam na to całe życie :-)

Wracając jednak do tematu wybaczania - mam jeszcze sporo przed sobą do przepracowania, właśnie w stosunku do osób trochę dalej, ale jednak, związanych z tym naszym kryzysem. I wiem, że moim problemem jest to, że lubię, och - wręcz kocham - mieć rację :-/ I wciąż ciągnie mnie, by udowadniać innym, że to co mówiłam..... to, widzicie? właśnie tak wygląda! Widzicie? Miałam rację! Samo to udowadnianie może nie byłoby takim problemem (dla mnie, bo wiem, że dla innych czasem jest), ale to mnie tak trochę na siłę trzyma w przeszłości, każe analizować różne zdarzenia.... bym potem mogła powiedzieć "A widzicie? Miałam rację!" :-/

Wybaczyć innym - że nie widzieli tej racji, że też mają prawo do popełniania błędów.... Trudne :-x
 
     
Piki
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-15, 14:42   

Nirvano ...

ty traktujesz męża BARDZO PO PRZYJACIELSKU, jak bedzie miał wątpliwosci to mu to uświadom!

Podstawą przyjaźni, w odróznieniu od zwyczajnej znajomosci jest lojalnosc i zaufanie.

ty jesteś do bólu lojalna - p[owiedziałaś co sądzisz, na co mąż moze liczyć z twojej strony. Czegóż chciec wiecej od przyjaciela?
no chyba nie godzenia sie na pomiatanie, krzywdzenie itd?

Powiadasz, ze prowadzicie gre? Nirvano, ty jeszcze nie widziałas prawdziwej gry :)

nie masz pojecia, jak ludzie umieją grac, udawac, kombinować w podobnej sytuacji. intrygowac też ...

ty uczciwie powiedziałaś swoje, trzymasz sie tego - co to za "gra", to modelowa uczciwosc kobieto.

Wazne jest wszelako,zebys unikała powtarzania sie w rozmowach, które nic nie wnoszą, o le takowe są ...
Powiedziałas raz i powinno dotzreć, bo mówiłas do dorosłego nie?

Postepijesz bardzo dobrze nie godząc sie na to, żebyś była przykrywką, czy nie wiadomo w sumie kim przy jednoczesnym kontakcie twego meza z kochanką.

A ze lubisz mieć rację :)
cóz, zcasem lepiej jest jej nie mieć. Owszem, nad tym, żeby powolixc innym się pomylić i nie udowaniać im "a nie mówiłam" - popracuj.
 
     
Nirwanna
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-16, 08:43   

Cytat:
Powiadasz, ze prowadzicie gre? Nirvano, ty jeszcze nie widziałas prawdziwej gry :)

Piki, bo ja mam na myśli taką sportową, prawdziwą grę, z zasadami fair play, ja się ich trzymam; jak Mąż? Nie wiem, możliwe że też.

I tu powrót do tego, co mówiłaś w odniesieniu do odpowiedzialności, i ponoszeniu konsekwencji w pracy i w domu - że jeśli mój Mąż dał radę nauczyć się tego w kontekście swej pracy, to jest szansa, że mu się to uda w życiu prywatnym. Fakt - jest taka szansa, ja ją widzę, w perspektywie przeżytych kilkunastu wspólnych lat. Ale to mnóstwo pracy, którą on musi CHCIEĆ wykonać.

Ale do rzeczy - mój Mąż jest człowiekiem generalnie bardzo odpowiedzialnym. W pracy jest szefem dość istotnej komórki, i jest to w tej firmie komórka jedna z lepiej funkcjonujących. Właśnie - generalnie odpowiedzialny.... Problem robi się wtedy, kiedy nawarstwią mu się problemy różne: z pracy, z domu, ze znajomych, obiektywne typu kryzys gospodarczy, inne... Odreagowuje je wtedy w alkoholu. I w jeszcze inny sposób, którego długotrwałym efektem jest jego zakochanie się w innej. I generalnie robił to (o alkoholu mówię) w domu i wieczorem lub w weekendy, więc na pracę miało to wpływ znikomy. Aż zdarzył się raz, kiedy alkohol miał ogromny wpływ na pracę. I cóż? Ano - było to właśnie to dno... Odbił się. Przez pięć lat nie tknął alkoholu. Do teraz - kiedy powiedział, że to moja wina, że mu kazałam nie pić, i że on teraz wie, że umie to kontrolować, i że będzie pić. Okazało się w Nowy Rok że niekoniecznie umie... Znów dno? Tak, ale w życiu prywatnym, na pracę chyba miało znów to niewielki wpływ....
Dlatego sądzę, że to jego pierwsze dno, ale nie ostatnie, od którego będzie się odbijał.
Różnica taka, że ja już nie chcę być współuzależniona, niech sam ponosi konsekwencje swych działań.
 
     
nałóg
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-16, 10:30   

Nirwana..... pozwolisz że odniosę sie do tego co piszesz,bo piszesz o alkoholu i dnie.....o uzaleznieniu i współuzaleznieniu............. o konsekwencjach z tym związanych...

Otóż może do tego co nazywasz :" z zasadami fair play". W potocznym rozumieniu jest to taka gra która polega na stosowaniu w uproszczeniu zasady:jak ty mnie tak ja tobie.
Prawdziwa gra fair play to gra nie na zasadzie wzajemności ,gra która nie zawsze musi być miła i przyjemna dla wszystkich graczy.Bo alkoholik czy pijak,zdradzacz czy inny popapraniec ,zgodnie z tą zasadą chciałby tego, by jego postawy były akceptowane,by mógł być usprawiedliwiany,zwalniany z pełnej odpowiedzialności........... bo druga strona robiłaby podobnie.
Brak zgody na jego dysfunkcje czy 'popapranie" często jest odbierane jako gra nie fair play.
I właśnie to stawianie granic,pokazywanie błedów,pozwalanie na ponoszenie konsekwencji wywołuje bunt.
Mnie sie wydaje ,że w kontaktach z innymi ludzmi są pola na których nie wskazane jest grac fair play.
Wręcz odwrotnie.
Wg mnie to dotyczy Twojego męza.
To że on jest szefem jakiejs komórki,to że jak piszesz:"Ale do rzeczy - mój Mąż jest człowiekiem generalnie bardzo odpowiedzialnym" nie znaczy że jest odpowiedzialnym,że jest grającym fair play wobec Ciebie.

Bo dalej piszesz:'"Problem robi się wtedy, kiedy nawarstwią mu się problemy różne: z pracy, z domu, ze znajomych, obiektywne typu kryzys gospodarczy, inne... Odreagowuje je wtedy w alkoholu. I w jeszcze inny sposób, którego długotrwałym efektem jest jego zakochanie się w innej"

Zobacz,,,,,,,,,.......... czy dalej zechcesz podtrzymać to co napisałaś o odpowiedzialności męża????
Odpowiedzialny szef komórki,odpowiedzialny maż ,odpowiedzialny ojciec ..................generalnie odpowiedzialny jak piszesz..... topiący stres w alkoholu,topiący lęk i dowartościowujący siebie poprzez 'zakochanie sie w innej"

Czy to można nazwać "GENERALNIE ODPOWIEDZIALNY"?????

Nirwana.... czy Ty sama sobą nie manipulujesz?

Kolejna sprawa..... to że nie pił przez pięc lat alkoholu na tzw.dupościsku to nie znaczy że nie jest alkohol jego problemem.
Zamienił alkohol na "zakochanie sie w innej".
Potem -jak sama napisałas - poszedł w 'cug" i nie mógł sie zatrzymać.
Kolejna wg jego gra fair play to przerzucenie na Ciebie poczucia winy i zamiana swojego poczucia winy na poczucie skrzywdzenia.... Bo to Ty jesteś winna że on jeszcze nie sięgnął dna.

Co do współuzaleznienia............. czy Ty chcesz czy nie ,to sądze że jesteś współuzalezniona.Bo to jest obiektywne,niezależne.Żyjesz z człowiekiem który jest uzleżniony??? siłą rzeczy stajesz sie współuzalezniona.Róznica tylko jest w świadomości współuzależnienia i w zachowaniach.
Bo albo się brnie we współuzaleznienie albo się nie brnie i stosuje wobec uzależnionego twardą miłość.......... pozwala mu sie na ponoszenie konsekwencji,podbija sie mu jego dno poprzez okazywanie miłości jako człowiekowi ale konsekwentnie pokazując dysfunkcje i drogę do wyjścia z dysfunkcji.
Im ostrzej,im szybciej,im bardziej konsekwentnie tym szybciej jest osiągane dno i większa szansa odbicia sie od dna.

Tym większa szansa na trwałe i skuteczne przebaczenie.
Bo aby przebaczenie nastąiło i było trwałe to powinno nastaic u "popaprańca":
1.zaniechanie tych czynności czy zachowań które są dysynkcyjne i ranią innych
2.uznanie swojego błędnego myślenia i poczynań
3.szczere i bezwarunkowe przyznanie się do winy
4.przeproszenie
5.podjęcie trwałej i skutecznej pracy nad wadami chrakteru,ich nazwanie i zneutralizowanie
6.zadośćuczunienie poprzez właśnie pracę nad wadami i wynaturzonymi instynkatami
7.przyjęcie do świadomośći i akceptacji tych wad jako swoich i pogodzenie sie z ich skutkami i konsekwencjami(np.alkoholik nie powinien brać alkoholu do ust)

Powyższe skutkuje takimi zachowaniami ,że wspomnienie o dysfunkcjii nie wywołuje złosci i agresji wobec wspominającego czy przypominającego.

Bo wybaczyć nie znaczy zapomnieć.Wybaczyć to nie żyć tym co sie stało,co było udziałem wybaczającego ,ale pamietać by nie wdepnąć powtórnie w bagno.
Ale wybaczyć i pamietać to nie znaczy ,że przypominać przy każdej okazji,przy każdej różnicy zdań,wykorzystywać dysfunkcje do podporządkowania sobie partnera,do wpędzania go w nieustanne poczucie winy,do dokopywania przy nadażającej się okazji.

Napisże coś z własnego doświadczenia......... przy okazji rozmowy z żoną o dzieciach i rozwiązywaniu różnych z nimi związanych zadań,żona w sposób zupełenie naturalny -na moje jakieś utyskiwanie na dzieciaki,powiedziała: a czy masz świadomość że przez spory czas twój udział w wychowaniu był znacznie ograniczony paracą,biznesem i nałogiem ????
Nie dotkneło mnie to,ale przypomniało mi moja rolę w wychowaniu, w uczestniczeniu w życiu domowym i rodzinnym...... pomogło mi to postawić siebie we właściwym miejscu w rodzinie .

Bo ja zaakceptowałem swoja dysfunkcję ,a żona i rodzina ma jej świadomość oraz proces wybaczania jest bardzo zaawansowany.
Podrawiam i Pogody Ducha
 
     
Nirwanna
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-16, 12:41   

Nałogu - super piszesz! :-) Ta druga część Twojego posta - to po prostu trafienie w sedno.

Ustosunkuję się jednak do pierwszej części, gdyż pewnie nie napisałam wystarczająco zrozumiale; cóż, tak bywa jak się używa niedomówień i zdań potrójnie złożonych ;-)

Czy manipuluję sobą? A skąd ja biedny żuczek mam wiedzieć? Jakbym wiedziała, to bym pewnie tego nie robiła; ktoś lub coś musi mi to dopiero pokazać. Np. forum-lusterko.

Piszesz, że jestem współuzależniona. No, jestem. Wiem o tym co prawda od niedawna. Po prostu ktoś mi powiedział "Zachowujesz się jak współuzależniona, zobacz - to wygląda tak i tak". I miał rację ten ktoś. Wiem, że jestem, ale nie chcę być. To ten etap jest teraz u mnie. A przede mną droga - aby nie być współuzależnioną.

Dalej - być może zamiast słów "generalnie odpowiedzialny" powinnam użyć "raczej odpowiedzialny". Bo "absolutnie odpowiedzialny" - na pewno nie.
Może szerzej to przedstawię. Przyjmuje się, że na to jaki jest człowiek składają się geny (natura) i wychowanie. Otóż Z NATURY mój Mąż jest odpowiedzialny. Problem z wychowaniem właśnie...
Aż cisną się w tej chwili słowa Jacka Pulikowskiego - "I co? On przed ślubem był odpowiedzialny, a po ślubie już nie? To przy tobie znaczy się stał się nieodpowiedzialny, kobieto?" Cóż, racja, ale tylko w małym stopniu. Gdyż na człowieka oddziaływuje nie tylko współmałżonek, ale cała reszta świata też. U nas stało się tak, że nałożyły się na siebie w czasie - oprócz ślubu - również zakończenie życia studenckiego, a rozpoczęcie życia zawodowego, oraz wyprowadzka z naszych rodzinnych domów w mieście na odległą o 250 km wieś.
Jeszcze jedna dość istotna rzecz - mój Mąż nie przeszedł nigdy etapu "zbuntowanego nastolatka". Zawsze starał się robić wszystko najlepiej jak umiał. Ale ten nastolatek zbuntowany w nim siedzi, bo nie został "przeżyty w realu", nigdy się nie zbuntował przeciw rodzicom, światu, czemuś tam jeszcze... To ten "nastolatek" wyłazi właśnie teraz, w momentach słabszej samokontroli, kiedy problemy przerastają tę samokontrolę. I ten "nastolatek", "dzieciak" oczekuje wówczas, że jak on się uśmiechnie to żona-mama powie "No cóż, narozrabiałeś, ale sobie poradzimy" My???? No właśnie, już nie my, już sam ponoś konsekwencje swojego bycia nastolatkiem... Najwyższa pora na to.

Moja wina w tym również jest, mianowicie taka, że nieświadomie zaczęłam odgrywać, odwzorowywać relację mego Męża z matką, czyli stopniowo, bardzo subtelnie, nasza relacja zaczęła ewoluować z mąż-żona na matka-syn.

I teraz dalej. Nie można się dziwić, że memu Mężowi w pewnym momencie taki układ zaczął nieodpowiadać, jakkolwiek sam/i do niego doprowadził/śmy. I że stwierdził, że się dusi, i musi się "uwolnić". Idea bardzo słuszna, wykonanie - już nie. Nie da się zerwać pępowiny z matką, rozstając się z żoną. Zwłaszcza, jak ta matka fizycznie przejmuje obowiązki żony.

Żeby była jasność - nie usprawiedliwiam mego Męża, widzę teraz po prostu rzeczy, które do kryzysu doprowadziły, a których nie widziałam wcześniej. Ale ja jestem taka dziwna kobieta - że mam życzenie ANALIZOWAĆ i ZROZUMIEĆ.
 
     
nałóg
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-16, 18:04   

Nirwana............. Ty jednak jesteś mega współuzależniona.............. Ty totalnie usprawiedliwiasz męża.
Bo on jest nadal dorołym nastolatkiem,bo 250 km,bo przeprowadzka.......... chyba że ma to służyć nakreśleniu tła i podjęciu zdecydowanych kroków by przeciąć chory układ.

Piszesz:"Czy manipuluję sobą? A skąd ja biedny żuczek mam wiedzieć? Jakbym wiedziała, to bym pewnie tego nie robiła; ktoś lub coś musi mi to dopiero pokazać. Np. forum-lusterko"

No to juz wiesz 'biedny żuczku"........... i zaczynaj cos z tym robić.Warsztaty,lektury,wspominany Pulikowski, Gorski-pisze o współuzaleznieniach sporo,sam współuzalezniony .
A może mityng Al-anon??? i 12 stopni Al-anon?? Tam by Ci pomogli zobaczyc siebie we właściwej proporcji i we właściwym "lustrze". Bo jak jest zapisane w Księdze Koleta:"lepiej jest dwom jak jednemu,.................. Bo gdy upadną,jeden drugiego podniesie.....lecz samotnemu biada,gdy upadnie ,bo nie ma drugiego,który by go podniósł......"

Dlatego lepiej jest mieć wsparcie.Może w Twoim przypadku byłaby to włśnie gupa
Al-anon???????


Pogody Ducha
 
     
Piki
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-17, 07:06   

Hmmmm Nałogu pewnie masz sporo racji, ale nie można też wszelkich prób analizy sytuacji, czy stanu drugiego człowieka gromić i kłaść na karb współuzależnienia.

Nirvana, poniekąd słusznie mówi o tym, ze wychowanie ma spory wpływ na to, jak się człowiek zachowuje w związku i dotyczy to zarówno drobiazgów, jak sprzątanie, jak i poważnych spraw.

Pewnie, ze nie można tym usprawiedliwiać czyichś złych zachowań, ale o nie znaczy bynajmniej, ze można sobie to olać i udawać, ze tego nie było.

Nirvano, wg mnie częsciowo Twoja analiza jest słuszna. Chodzi mi o postawę Twojego meza wobec odpowiedzialnosci.

I tu pozwole sobie znów „zaczepic” Nałoga w temacie zacytowanego przezeń zdania z literatury. Nie znam publikacji Pulikowskiego i nie neguje ich tresci, ale to być może wyrwane z kontekstu zdanie i przytoczone przez Ciebie hmm no chyba najtrafniejsze nie jest choc b. popularne.
Popularne, bo bardzo łatwo na jakiegokolwiek wątpliwości „zwiazkowe” powiedzieć: a wcześniej to on/ona taki nie był? Przy tobie się taki stał?
Tak jakby wypowiadający te słowa nie zdawał sobie sprawy, ze druga strona zwyczajnie może nie wiedzieć jaki ktos był.

Okres znajomosci przedślubnej często nie pozwala na poznanie przyszłego małzonka w pełni, zwłaszcza, gdy znajomosc dotyczy ludzi b. młodych.

Inaczej człowiek podchodzić może i często podchodzi do obowiązków na studiach, inaczej do pracy, takiej normalnej, zarobkowej, np. Inaczej się mieszka w akademiku, inaczej we wspólnym domu.

Nirvano, ciekawe jest to, co piszesz o mezu i jego dośc nierównym stosunku do odpowiedzialnosci. To niestety prawda, że ludziom, którzy przez cały okres młodosci byli uładzeni, ulizani i podporzadkowani wszelkim regułom rodziców w późniejszym czasie „odwala”. I to nie jest żadne usprawiedliwianie tylko bardzo czeste zjawisko, fakt. Niektórzy nazywaja to syndromem „niewyszumienia” .

Odpowiedzialność w pracy Twój maż prawdopodobnie traktuje tak, jak kiedyś obowiązki zwiazane z edukacją. Czyli: muszę, powinienem i ok. Ale co również prawdopodobne w domu, w relacjach rodzinnych tej odpowiedzialnosci od niego nie wymagano, bo wszyscy byli bardzo zachwyceni tym, ze dobrze sobie radzi w szkole, wiec w sume na co dziecku jeszcze dokładac, tym bardziej, ze takie podporzadkowane.

Efekt jest taki ze jako dorosły Twój mąz nie ma woli i chęci bycia odpowiedzialnym pozazawodowo. A na polu zawodowym, niewykluczone, ze chce być najlepszy. Do takiego standardu się przyzwyczaił. Tego od niego wymagano. Tymczasem w pracy są wzloty i upadki i nieco inaczej jest niż w edukacji, kiedy czlowiek w zasadzie jest niezależny od innych – robi swoje. W pracy, zwłaszcza gdy się kieruje ludźmi, sporo zalezy od zespolu, sporo od ogólnej sytuacji rynkowej. Bywa, ze to osobe, która ma potrzebe bycia najlepszą przerasta.

Twój mąz siegnał po alkohol, bo próbował kiedyś tam pradopodobnie odreagować. Pił poza pracą, bo w pracy miał być najlepszy, a w domu w srodowisku rodzinnym mógł być dowolny.
Wypracował sobie, jak sama mówisz taką relacje z Toba, jak z mamą: on pracuje i jest w tym dobry, a Ty się z tego cieszysz i przymykasz oko na domowe niedociagnięcia, pewnie też z pewnych rzeczy zwalniając, robiąc za niego itd.
Nic dziwnego, ze w pewnym momencie przestało ci to pasować i nic też dziwnego, ze wówczas nastapiło u meza niemiłe zdziwo, bo jakze – dotychczas było tak miło ..

Owo zakochanie się, przy jednoczesnym wymaganiu od Ciebie, byś to zaakceptowała faktycznie wskazuje na to, że zaczął Cię traktowac jak matke. Taka, która kocha i wybaczy wszystko, dostrzeze plusy, na minusy dziecka machnie reką.
 
     
martin
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-18, 19:36   

Nirwano - jestem pod wrazeniem praktyki stosowania twardej milosci :). Nawet jesli jeszcze wiele pracy to odnosze wrazenie, ze droga dobra.

Piki - super ten pierwszy post w tym watku. Natomiast nie zgodze sie do konca z tym, co mowilas, ze faceci tak maja, ze skoro przeprosil to teraz zapomniec i juz.
Sadze, ze wiele osob zdradzajacych lub tez w ogolnym pojeciu dysfunkcyjnych tak ma - ze chcialoby sie, zeby o tamtym nie wspominac i juz. Bo nie. Bo boli. Patrzac wg klasyfikacji tylko wg plci znaczyloby to, ze ja jestem wypominajaca baba, a moja M. facetem, ktory by juz nie chcial do tego wracac.

I tu wlasnie sie troche wtrace do watku, ale piszecie o czyms co czuje jakoby bylo po czesci moim udzialem tzn. odwolujac sie do wspomnianych slow Piki oraz ponizszego cytatu z naloga:


nałóg napisał/a:

Bo aby przebaczenie nastąiło i było trwałe to powinno nastaic u "popaprańca":
1.zaniechanie tych czynności czy zachowań które są dysynkcyjne i ranią innych
2.uznanie swojego błędnego myślenia i poczynań
3.szczere i bezwarunkowe przyznanie się do winy
4.przeproszenie
5.podjęcie trwałej i skutecznej pracy nad wadami chrakteru,ich nazwanie i zneutralizowanie
6.zadośćuczunienie poprzez właśnie pracę nad wadami i wynaturzonymi instynkatami
7.przyjęcie do świadomośći i akceptacji tych wad jako swoich i pogodzenie sie z ich skutkami i konsekwencjami(np.alkoholik nie powinien brać alkoholu do ust)

Bo wybaczyć nie znaczy zapomnieć.Wybaczyć to nie żyć tym co sie stało,co było udziałem wybaczającego ,ale pamietać by nie wdepnąć powtórnie w bagno.
Ale wybaczyć i pamietać to nie znaczy ,że przypominać przy każdej okazji,przy każdej różnicy zdań,wykorzystywać dysfunkcje do podporządkowania sobie partnera,do wpędzania go w nieustanne poczucie winy,do dokopywania przy nadażającej się okazji.


No i wlasnie - jak w takim przypadku, gdy u osoby, ktora zdradzila, klamala itd. widze piekne zmiany, spelnienie (tak sadze) wszystkich 7 w/w punktow, a mimo to czesto popelniam przeciwko Niej, to co nalog okresla jako "wpędzania go w nieustanne poczucie winy,do dokopywania przy nadażającej się okazji".
Otoz nie jest to kazda nadarzajaca sie okazja, ale nastepuje to stanowczo zbyt czesto w stosunku do tego niz bym chcial. I nie z jakiejs checi podporzadkowania. Z bolu.
I teraz czy to cos mowi o mnie?
Czy tak naprawde nie wybaczylem? Czy mam problem z samym soba?
Jak walczyc z czyms takim?
Czyli krzywdzeniem krzywdziciela przez skrzywdzonego mimo, ze krzywdzacy zaluje, stara sie bardzo, a teraz sam staje sie ofiara.
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,03 sekundy. Zapytań do SQL: 9