Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  AlbumAlbum  NagraniaNagrania  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  StowarzyszenieStowarzyszenie  Chat
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  12 kroków12 kroków  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
Rozmowy z gentelmenem
Autor Wiadomość
mami
[Usunięty]

Wysłany: 2009-12-31, 16:03   

...........W podobny tonie przebiegała ostatnia rozmowa, trochę dobrych wspomnień, trochę śmiechu i gdy prosiłem aby nie wracać do przeszłości i że nie dam się wciągnąć, to ona na to, że jej wystarczy minuta aby mnie zirytować, i robiła wszystko aż z każdą minutą robiło się coraz gorzej, próbowałem nie wciągać się w tą jałową dyskusję ale nie dałem rady i udało się jej po 5 minutach już nastrój się zmienił, aż w pewnym momencie chciałem poprostu wyjść. A jak ją odwoziłem do domu to ponownie to samo, dojechaliśmy a ona w samochodzie jeszcze z 10 minut nawija aż miałem ochotę wyrzucić ją z tego samochodu. Na szczęście opanowałem się i wytrwałem. ............

przerobić możesz coś za co TY jestes odpowiedzialny... tu nie chodzi o wine bo o nią w związku tak naprawde trudno okreslic kto bardziej winny...w relacjach między dwojgiem tak naprawde winne sa obie strony, bo zatracili sie w komunikacji i prawidłowym rozwiązywaniu problemów.... obarczając dziecinnie wina druga strone za brak tych dobrych relacji
- słowami typu gdybys ty sie zminił, to byłoby inaczej

skupiamy sie na sobie nie na partnerze, zmieniamy siebie nie partnera, bo na siebie mamy tylko wpływ na swoje mysli i zachowania, reakcje powodujące w nas emocje negatywne
bądź odpowiedzialny za to co ty robisz źle a nie co partner...co jest twoim problemem a nie zony...
piszesz, iż łatwo cie wyprowadzić z równowagi...
problem tyczy sie tylko żony zachowań, czy masz z innymi z tym tez problem?
warto nad tym sie zastanowić, a potem przerobic swój problem, który jak pisałam bierze sie z niskiej samooceny i wartości człowieka, a krytyka jest odbierana jako atak, nie zas jako uwaga w kierunku zmiany zachowań moich...
inaczej mówiąc nie ma w takich uwagach krytyki osoby a jedynie krytyka zachowań, które w takiej osobie uruchamiaja postawe obrona swojego ja... ja OK
jak przerobisz w sobie ten problem, o wiele łatwiej będzie ci wtedy porozumiec sie nie tylko z zona ale i z innymi... nie będzie zbędnej energii przeznaczanej na obrone swojego ja, poprzez atak/ obrone... własnej osoby a będzie skupienie sie na problemie jaki ktoś ci komunikuje... i jak go najlepiej rozwiązac...

.........tutaj chodzi o to, że ona nie chce przyznać że oboje jesteśmy winni tej sytuacji. nawet wmawiała mi, że ona nie zdradziła! (nie wiem chyba jej się coś z psychiką porobiło). Dopiero gdy przytoczyłem pewne fakty to przemilczała a potem dodała, że zapomniała!
Eh tak to jest z kobietami, to zawsze my faceci musimy być winni i jak śmiemy twierdzić, że wina leży po obu stronach. To jest drażliwy punkt. ....
.......

a po co dochodzic winy...po której stronie jest....przyznanie sie do niej... co to da oprócz samoświadomości....
ty wiesz, że oboje jestecie winni więc po co udowadniac drugiej stronie to i żądać tego samego?
lepiej znależć złoty środek wyjścia z kryzysu niz usłyszeć jestem winna/ny bo to nadal nie rozwiązuje problemu....
samo przyznanie nie rozwiązuje go...
ale może sprawiać w tej osobie jakąs satysfakcje, poczujesz sie dowartościowany...
jednak jak przerobisz znów w sobie ten problem, nie bedziesz potrzebował takiego przyznania, bowiem sama świadomość iż masz racje ci wystarczy
i nie będziesz musiał udowadniać tej racji drugiej stronie.... nie bedziesz musiał szukac w uznaniu winy przez partnera

jesteś w sytuacji kryzysowej jako jeden z uczestników i jako ten uczestnik- jesteś współodpowiedzialny za rozwiązanie go, bez patrzenia co robi druga strona...
nawet jak nic nie robi, to jej problem, widac jeszcze nie dojrzała do przerobienia swojego problemu...
ty zas stoisz nad nią wyżej bo dziś już wiesz, że ty masz problem jakis, który bez względu na to co robi druga strona musisz naprawic, by innym zyło sie z toba lepiej, by tobie samemu było ze soba dobrze...
inne patrzenie na sprawe jest tylko spychaniem odpowiedzialności za kryzys na druga strone, bo nie robi z tym nic, więc ty tez jestes zwolniony z tego?
można i tak, ale nadal masz problem ty ze soba, ona ze sobą i wy ze sobą nawzajem poprzez brak przerobienia własnych problemów rzutujących na druga osobe...
i to jest opowiedz dlaczego ja sie mam zmieniac nie druga strona, bo ona tez jest winna... jej problemy zostawiam jej
a być może pod wpływem moicj zmian zachowań ona także zmieni zachowanie do mnie... bo nie czując sie atakowana, czy tez zmuszana do wzięcia na siebie winy, będzie szukac dróg rozwiązania i polepszenia relacji miedzy chocby jesli nie małzonkami to rodzicami... choćby tylko na rzecz dziecka....
to co działa to tylko praca nad soba... nie nad partnerem, na wytykanie jego wad, tylko jak jego wady wpływają na mnie i co moge zrobić, by inaczej reagować... jak zmienic własne postępowanie by nie dac sie wyprowadzic z równowagi...
trudne! ale wykonalne.... dopiero potem moge pracowac nad związkiem kiedy sam przerobiłem problem jaki ktoś na mnie odziałuje a ja reaguje prawidłowo... wtedy jakimś dziwnym trafem i cudem osoba ta tez sie zmienia... jej zachowanie do mnie jest pełne szacunku i nie ma walki


tu większość walczy o uznanie swojej racji... ty słusznie dajesz kłam tym racjom... jako przeciwnik
bo cóz komu po tym że ktos poczuje sie winny jak nic nie zrobi... tu wielu czuje sie winna.... ale czy ktoś z tym coś robi... wola raczej szukac tych co potwierdza winę partnera, wtedy czują się choć na chwile lepiej i są dowartościowani... ale tylko chwilowo nadal po czasie czują krzywde...dlaczego?
bo nie przerobili swojego problemu
bo chcą usłyszec że to inni są winni mocniej, bardziej...burza sie na opinie o sobie, co nie zabrania im psuc opini drugiego partnera...pragną szacunku nie okazując go samemu...czując sie zwolnionym tylko dlatego, że druga strona postepuje zle ja mam prawo do obrony siebie atakujac i wytykając jej winy...
opowiadając
- jaki to zły był jak mi to źle było, i jaka/ jaki to ja jestem wspaniały/ła
nie lepiej pozostawić tą osobe samej sobie... by w ciszy sama przerobiła swój problem?
bo to tylko woda na młyn, do niepotrzebnych dalszych kłotni pod tytułem kto winny....lepiej uciąc i zając sie soba
gdy emocje opadają to wtedy szybciej o porozumienia i zażegnanie konfliktu
 
     
czerwona
[Usunięty]

Wysłany: 2009-12-31, 17:42   

Mami -odpowiadam Ci dziś bo dziś zajrzałam tutaj.
Trudne pytanie mi zadałaś - nie potrafię odpowiedzieć czy jego ewentulane poczucie winy byłoby dla mnie jakimś zadośćuczynieniem .Tak po ludzku pewnie pomyślałabym :" a widzisz...." ale to nie wyrównało by rachunków. Pewne zdarzenia są nie do odwrócenia , jego poczucie winy lub brak tego poczucia nie zmienią rzeczywistości .Została kupka gruzu. I tylko tą kupkę gruzu mam przed oczami - jego odczucia tak naprawdę nie mają juz żadnego znaczenia.
 
     
mami
[Usunięty]

Wysłany: 2010-01-02, 12:15   

było to pytanie na słowa z twojego postu
....Oddanie sprawiedliwości drugiej stronie - choćby we własnej głowie . I nieliczenie na to , że nasz postawa coś zmieni. Że druga stona też zechce kiedyś oddać nam sprawiedliwość. Bo to już tylko w rękach , głowie i uczuciach drugiej strony ...

na co pieknie odpisałas

...jego odczucia tak naprawdę nie mają juz żadnego znaczenia...


o to w tym chodzi, odczucia innej osoby, nie moga wpływac na rzeczywistość moja, na moje zachowania, na moją opinie o sobie, zaniżać bądź zawyżać moją samoocene...
dowartościowanie własnej osoby musi byc we mnie, tkwic z wewnętrznej siły i wiary w siebie samego...
nie podyktowane zaś pozytywnymi ocenami innych....
w momencie braku takich bodźców pobudzających mnie do potwierdzania swojej osoby zanika wiary w siebie i nadzieja w słuszność dzialania
i na odwrót
nasza samoocena nie może uleć zmianie tylko dlatego, iż ktoś uważa coś innego niż my zakładamy...
w przeciwnym wypadku każdy by nami manipulował...
sugerując coś wpadalibyśmy w pułapki mysleniowe, potem w działania i zachowania nie nasze, a podyktowane sugestią innych...jakąś opinia i kazdy mógłby sterowac nami bez pilota....

owszem bierzemy pod uwage, to co sie dzieje wkół nas i co o nas mówią, bierzemy przez filtr
ale to my podejmujemy decyzje, świadomie i sami jesteśmy odpowiedzialni za stan rzeczy jaki po takiej decyzji mamy...
im więcej zatem przerobimy pracy nad soba, tym mniejsze prawdopodobieństwo w przyszłości cierpieniom...
 
     
czerwona
[Usunięty]

Wysłany: 2010-01-02, 13:40   

Mami - przestać patrzeć na świat i siebie j e g o/j e j oczami , przetrzeć swoje własne oczy - to chyba podstawa do budowania przyszłości ( trud również) . Kiedy czytam nowe wpisy na forum chciałabym życzyć tego wszystkim Forumowiczom( Ty Mami nie potrzebujesz takich życzeń! :-> ). I tego właśnie Tobie Palomo i Wam wszystkim w Nowym Roku życzę ! Pozdrawiam .
 
     
Mirela
[Usunięty]

Wysłany: 2010-01-02, 14:34   

czerwona napisał/a:
Mami -odpowiadam Ci dziś bo dziś zajrzałam tutaj.
Trudne pytanie mi zadałaś - nie potrafię odpowiedzieć czy jego ewentulane poczucie winy byłoby dla mnie jakimś zadośćuczynieniem .Tak po ludzku pewnie pomyślałabym :" a widzisz...." ale to nie wyrównało by rachunków. Pewne zdarzenia są nie do odwrócenia , jego poczucie winy lub brak tego poczucia nie zmienią rzeczywistości .Została kupka gruzu. I tylko tą kupkę gruzu mam przed oczami - jego odczucia tak naprawdę nie mają juz żadnego znaczenia.


Czy zadośćuczynienie=wyrównaniem rachunków?

W PRZEBACZENIU nie ma wyrównania rachunków...za to daje wolność od skrzywdzenia...siłe do dalszego dążenia ku DOBRU.

Grzech rodzi krzywdę , cierpienie, ranę , boleść nawet śmierć wew, przede wszystkim utratę Boga, który jest żródłem MIŁOŚCI. Żeby móc zadośćuczynić i przyjąć zadośćuczynienie ( jakiekolwiek ono byłoby zgodne z wolą Bożą) trzeba znaleść się w CENTRUM BOŻEJ MIŁOŚCI i z niej czerpać...i uczyć się przyjmowania i oddawania często nieporadej praktyki w miłowaniu przez człowieka.
Nasze wyobrażenia o zadośćuczynieniu są zapewne różne...
Warto zapytać w konfesjonaleo zadośćuczynienie...Polecam...
Myślę sobie ,że często problem nie leży w zadośćuczynieniu co oczywiście równiez się zdarza, bywa i tak...niestety,że pokrzywdzone osoby nie potrafią w poczuciu ciągłego skrzywdzenia przyjąć jakiekolwiek dobro od krzywdziciela ,ponieważ w tej sytuacji trudno jest oddzielić grzech od człowieka.

Pozdrawiam serdecznie w Nowym Roku
  
 
     
mami
[Usunięty]

Wysłany: 2010-01-02, 19:40   

Mirelo, czerwoną wlasnie o tym pisze, nie oczekuje wyrównania krzywd... Nie oczekuje od męża poczucia winy za wyrządzone zło... Ma świadomość własnego udziału jak i dokonuje we właściwy sposob wybaczenia... A robi to głównie dla siebie... By uwolnić się od poczucia skrzywdzenia, by zacząć nowy etap swojego życia pełen miłości i zrozumienia dla innych... Dlatego nie oczekuje poczucia winy u męża, choć akt zadośćuczynienia ze strony męża byłyby dla kogoś takiego jakimś gestem dobrej woli że strony męża, przyznaniem się też do jego udziału a przez to jakas forma wybaczenia ...ale na pewno nie mógłby wyrównać krzywd zadanych... Jest/w pełni tego świadoma
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,01 sekundy. Zapytań do SQL: 8