Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i
gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Portal  AlbumAlbum  NagraniaNagrania  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  StowarzyszenieStowarzyszenie  Chat  PolczatPolczat
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
czy to miłość, czy choroba?
Autor Wiadomość
bird70
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-18, 17:01   czy to miłość, czy choroba?

Witam, widzę, że nie jestem odosobniona w moich doświadczeniach... a jednak historia każdej i każdego z nas jest inna.
Moje małżeństwo od początku było nietypowe... poznaliśmy się w układzie: podopieczny- opiekun. Mój mąż jest młodszy ode mnie o 9 lat. Byłam dojrzałą (tylko wiekiem) kobietą, nie dopuszczałam nawet myśli, że z tej zanjomości będzie jakiś romans... Tymczasem zakochałam się pierwszą spóźnioną miłością... To on był moim pierwszym i jedynym mężczyzną... Włączyłam cały bagaż moich wartości i pomysłów, wychowania: małżeństwo, dzieci, zaangażowanie w tworzenie związku... I powoli stało się to chyba moim przekleństwem... Mąż miał problemy ze zdrowiem psychicznym, licznymi nałogami... A ja trwałam z nadzieją, że skoro stanęliśmy na swojej drodze, to może jest w tym jakiś wyższy cel i cała włożona energia kiedyś do mnie wróci. Żyłam nadzieją, że on będzie dojrzewał, dorastał, że będziemy zmieniać się oboje i wreszcie zaczniemy budować coraz zdrowsze więzi.
Wiele razy przeżywałam piekło, częściej czułam się samotna niż w związku. Zaszłam w ciążę, poroniłam- mąż niby był przy mnie, ale w ciągu alkoholowym. Coraz częsciej czułam się tylko wykorzystywana. Coraz bardziej raniło mnie jego postępowanie- szukanie spełnienia poza małżeństwem, niecierpliwość i odpychanie mnie emocjonalne, fizyczne... Stawałam się coraz bardziej zgorzkaniała i złośliwa...
Przed rokiem mąż postanowił, że odjrzał do ciężkiej pracy, wyjechał za granicę. Prze ten rok widywaliśmy się średnio co kilka miesięcy- zawsze się wtedy kłóciliśmy. Ja- zazdrosna, podejrzliwa, on zażarcie broniący swojej "wolności". Jednak kiedy zaproponawał, żebym zastanowiła się i przyjechała do niego, zrobiłam to, choć kosztowało mnie to mnóstwo energii, stresu, zmian. Przygotowywyaliśmy się do mojego przyjazdu ok. pół roku, tzn. ja się przygotowywałam- musiałam zadbać o urlop w pracy, zabezpieczyć nasze psy, mieszkanie itd. , sprzedałam moje autko... Podjęłąm leczenie z nadzieją, że może jeszcze stanie się cud i uda mi się zajść w ciążę. Znów uwierzyłam, że skoro on chce, żebym była z nim, to będzie jeszcze dobrze, że teraz wreszcie zbudujemy ciś na dorosłych zasadach... Jechałam z nadzieją i wiarą, że oboje chcemy, że oboje się zaangażujemy... No i kolejna klapa... Jestem tu miesiąc, a już wiele razy usłyszałam, że tylko komplikuję mu życie, musi się ze mną liczyć, przejmować moimi nastrojami itd. Powtarza, że on nie umie żyć w związku, że woli być sam, bo jest egoistą i żyje tak, jak mu wygodnie, nie chce brać odpowiedzialności za nikogo innego...
Powiecie, masz, co chciałaś... czego się właściwie spodziewałam po takim chorym układzie? chyba naprawdę cudu...
Przepraszam, ze tak dużo i może tonem użalania się, ale musiałam to opisać...
Pozdrawiam
 
     
lena
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-18, 23:46   

Bird...poznaliście się w układzie podopieczny - opiekun i tak też myślę wyglądało wasze wspólne życie.

Nienajlepszy start i nienajlepsze małżeństwo.
Dorosła (dojrzała wiekiem) kobieta spragniona macierzyństwa bierze pod opiekę egoistycznego dzieciucha z problemami
Jest plan, jakaś wizja, realizacja pomysłów....i klapa.
Bird...doprawdy nie wiem co powiedzieć,napisać....chyba chciałam tylko żebyś nie czuła sie pominieta.
Rany....niewiem...tu chyba trzeba kogos bardzo, bardzo kompetentnego.
Ksiądz?

Trzymaj sie dziewczyno

Ps.
To nie użalanie...to jak spowiedx z popełnionych błędów.
 
     
mami
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-19, 09:57   

bird
kiedy robimy wszystko by ratowac a jednak w tej walce jestesmy osamotnione, nie pozostaje nic innego jak tylko sie poddac i rozpocząc nowe zycie...
zacząc od zmian dla siebie po to by zycie nabrało nowych barw i sensu
cóz jeśli mąz mimo ciągłych naszych próśb nadal nie pragnie nic zmieniac nie mozemy nic
odpowiedzialne jesteśmy za małżeństwie tylko w tej kwestii jaki my mamy wpływ na nie, dalej nie ma juz nic...
nie możemy odpowiadac za to na co nie mamy wpływu ani zmieniac czegos co ktos nie chce zmieniac
zmiany ida dwukierunkowo pod warunkiem ze ktos tez ma te same pragnienia jak my tz pragnie równie mocno jak my i zależy nam obu na poprawie małżeństwa
tak walka o lepszy związek jest jednotorowa i zmiany sa tylko tam gdzie ja cos robie zle i naprawiam
niestety na konflikt pracuja dwie strony i dwie musza je naprawiac
czas bird bys poczuła sie wolna jak ptak
twoje zycie, małżeństwo i problemy z tym związane to nie zamknięta klatka z której nie możesz sie uwolnic
mozesz uwolnic sie od tego przymusu ciągłego starania sie o dobro dla Was obojga bo sama w pojedynke nie zdziałasz nic
czas zaczac myślec o sobie, realizowac swoja autonomie. może mąż dostrzeze twoje zmiany
może zapragnie tego co ty pod wpływem utraconej miłosci i braku zaangazowania sie z twojej strony
a może po przostu nigdy nie dojrzeje do zmian bo i taka ewentualnosc istnieje
jest samolubem, egoista i tylko jak sam zobaczy pustke wokoło siebie doczegos go to zmobilizuje
inaczej nigdy nie dojrzeje,

trzymaj sie ciepło pozdrawiam
 
     
bird70
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-19, 15:00   

Dziękuję za to, co napisałyście... Pięknie to ujęłaś, mami:
Cytat:
czas bird bys poczuła sie wolna jak ptak
twoje zycie, małżeństwo i problemy z tym związane to nie zamknięta klatka z której nie możesz sie uwolnic
mozesz uwolnic sie od tego przymusu ciągłego starania sie o dobro dla Was obojga bo sama w pojedynke nie zdziałasz nic

Proces podejmowania decyzji trwa... jestem już nawet nieco spokojniejsza. Postanowiłam, że zostanę tu u męża do świąt, a później już z nim nie wrócę, zostanę u siebie i postaram się żyć dla siebie... Mam nadzieję, że wytrwam w tej decyzji...
Szukam jakiegoś sanatorium- pomyślałam, że to dobry pomysł, żeby sobie trochę poukładać wszystko w głowie i uczuciach... Staram się nie poddawać destrukcyjnym myślom i żalowi, choć wiem, że będą mnie dopadać i będę musiała sobie z nimi radzić. Czasem czuję przed tym wręcz paniczny strach. Ale wierzę, że to minie.
Dziś, kiedy wyszłam na spacer- gadałam głośno do siebie. Wyszło na to, że najbardziej mi żal tej wspólnej lepszej przyszłości, w którą po smutnych latach uwierzyłam. Ale to przecież były tylko moje wyobrażenia... A ja mam się skupić na faktach. I fakty są takie, że mój mąż nie chce być odpowiedzialny za małżeństwo, Nie chce od siebie wymagać, nie chce być wierny, woli rozmieniać się na drobne w licznych krótkotrwałych romansach. A ja czuję się tym coraz bardziej upokorzona i tracę dla siebie zupełnie szacunek.
Tak, jak mówisz, mami, może czas poczuć się wolną jak ptak- i zobaczyć, co życie przyniesie...
Jeszcze raz dziękuję za trzeźwe uwagi, dziewczyny:) Pozdrawiam serdecznie

[ Dodano: 2008-11-20, 21:56 ]
Tak mi dziś ciężko ze sobą... Nałóg pisze tu często: wentyluj emocje. Więc piszę tutaj... Wychodzi na to, że popełniłam wielki błąd wybierając na męża człowieka niedojrzałego i zaburzonego. Ale zrobiłam to i to fakt. Wiążę nas przysięga, która dla niego jest tylko irytującym ograniczeniem wolności.
Co z tego, że staram się podejmować decyzje o sobie, dla siebie... dziś mi ciężko, bo włączyło mi się użalanie nad sobą. Niewiele zaznałam dobrego od mojego męża. Nasz związek to moje ciągłe złudne nadzieje... Z tymi iluzjami tak mi się ciężko rozstać. Z tym wyobrażeniem o lepszym życiu, z mężem, któremu na mnie zależy... Poraża mnie świadomość, że być może nigdy tego nie zaznam...
Świadomie, w rozumie- wiem, że nie mam wyjścia: muszą zadbać o siebie, nauczyć się żyć sama z satysfakcją i spokojem ducha... ale w emocjach... nie umiem tego nawet nazwać, czuję się wykorzystana, wyciśnięta jak cytryna i odrzucona na pobocze nowego zycia mojego męża. 8 lat żyłam na jednej nodze- czekając. Wiele rzeczy przeczekałam, nie ma już do nich powrotu... Sama o sobie nie myślę dobrze- jak mogłam tak długo tkwić w takim chorym układzie...
Może być tak, że moja separacja od męża będzie mu tylko na rękę i w uczuciach nie mogę się z tym pogodzić, choć rozum mówi- i tak nie masz na to wpływu...
Może moje pisanie w ogóle nie na to forum, może zbyt chaotyczne, ale radzę sobie, jak umiem najlepiej...
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,01 sekundy. Zapytań do SQL: 9