Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i
gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Portal  AlbumAlbum  NagraniaNagrania  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  StowarzyszenieStowarzyszenie  Chat  PolczatPolczat
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
...taka historia...
Autor Wiadomość
kot
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-11, 18:41   ...taka historia...

Spieprzyłem życie. Byłem (i jestem) głupcem, egoistą, zbrodniarzem.

Od sześciu lat jesteśmy małżeństwem. Pobraliśmy się trochę nierozważnie, to znaczy nasze charaktery, jak dziś to widać, nie bardzo zgadzają się ze sobą. Praktycznie od pierwszego roku oddaliliśmy się od siebie.

Niestety moje próby nawiązania rodzinnego życia w większości kończyły się źle. Miałem ambicje, wyobrażenia jak to powinno wyglądać. Np. chciałem przyrządzić pyszną kolację, bo myślałem, że będzie romantycznie itp. Żona miała inne zdanie. że napaskudzę w kuchni i że Ona woli żebym kuchni się nie tykał. Czy wiecie, jak bardzo mnie to bolało? Albo chciałem wyjść na wspólny spacer, a Żona szykowała się zawsze do wyjścia przez wiele godzin, aż było już ciemno. Albo chciałem urządzić mieszkanie - pracowałem wówczas jako "artysta" grafik i sądziłem, że wiem o czym mówię. Podobno mówiłem źle, a autorytetem był dla Niej pod tym względem Jej ojciec. No cóż, nie byłem bez winy, bo na sprawach domowych znam się mało, np. nie potrafiłem wówczas oczyścić kolanka kranu i takich tam. I tą winę na siebie za każdym razem brałem, a jednocześnie gdzieś w głębi rósł we mnie żal.

W końcu sobie odpuściłem, bo nie chciałem wciąż się kłócić. Zostawiłem wszystkie sprawy domowe Żonie. Kretyn. Zagubiłem się w swoim prywatnym, wewnętrznym życiu, odszedłem w pasje, hobby i inne takie.

Konflikty narastały, wiadomo. Ale takie niewypowiedziane, oboje dusiliśmy je w sobie. Nie kłóciliśmy się wprost. Był jeden moment, kiedy wszystko mogło się odmienić na dobre. Przyszło na świat dziecko. Kiedy Żona była w ciąży (a ciąża była naprawdę z problemami) starałem się dla Niej jak najlepiej. Starałem się ciągle być przy Niej i o Nią dbać. Chciałem mieć z Nią dziecko, nie macie pojęcia jak bardzo. I wściekle kochałem i Ją i to jeszcze nie narodzone. I czułem, że właśnie staję się mężczyzną, ojcem, że dokonuje się we mnie jakaś nieprawdopodobna przemiana i wracam, tworzę z Żoną i dzieckiem coś uniwersalnego i wiecznego..

Wtedy przyjechała Jej matka. Ja to tak czuję, że dosłownie zabrała mi dziecko. W tych pierwszych tygodniach właściwie nie miałem okazji do kontaktu z Nim, bo "teściowa" w zasadzie przejęła dom i wszystko co z nim związane. Dlaczego na to pozwoliłem? Żona była chora, poród był piekielnie ciężki i wiedziałem, że obecność mamy jest Jej potrzebna. Nie mogłem w tej sytuacji walczyć o swoje, bo byłoby to Jej kosztem. Do konfliktów i tak doszło. Ustąpiłem, przepraszałem, chociaż nic złego nie zrobiłem. I jednocześnie wiedziałem, czułem, że to nieprawdopodobne uczucie we mnie ginie. Że jestem odsunięty, nieważny. Że rodzina to Żona, dziecko i Jej matka.

Potem było gorzej i w zasadzie z tej traumy nie wyszedłem.

Poszedłem na studia. W ich trakcie poznałem kogoś. Może ktoś pomyśli, że ot, banalna zdrada, ale ja naprawdę nie szukałem i nie chciałem tej znajomości, ani tego, co potem nastąpiło. Przez trzy lata od początku małżeństwa, a przez chyba pięć lat od kiedy z Żoną byliśmy razem nigdy nawet nie spojrzałem na inną kobietę i nie miałem specjalnej ochoty nawet żadnych znajomości z kobietami utrzymywać, mam na myśli takie zupełnie niewinne. Właściwie to w ogóle nie rozmawiałem z innymi kobietami z wyjątkiem jakichś spraw służbowych w pracy.

I poznałem Ją. Nawet nie miałem pojęcia, że można być kimś takim, tak w pełni człowiekiem. Takim mądrym, dobrym, głębokim. Ona przeszła przez wszystko co może spotkać człowieka i zachowała duszę tak piękną, że miałem ochotę przed Nią klękać. Zauroczenie było po obu stronach równie mocne, przy czym nie mam pojęcia co Ona widziała we mnie. Myślałem, że może coś, jakiś potencjał, kim mógłbym być... Podjąłem wówczas decyzję, że oddam jej siebie. Tak, właśnie decyzję, bo było to przemyślane i nawet teraz, znając konsekwencje, myślę że postąpiłbym wtedy tak samo.

O tym, co było potem pisał tu nie będę. Tylko że fizyczne zauroczenie było równie mocne i równie wzajemne.

Co dalej? Trwało to dwa lata. Przez dwa lata wiodłem podwójne życie. Potem się rozstaliśmy, nie potrafiliśmy oboje znieść moralnego obciążenia, poczucia winy. To rozstanie nie było ładne, z mojej winy.

Ja przeszedłem przez kryzys, depresję, wizyty u psychologa... Wówczas jednak relacja mojej Żony do mnie zmieniła się na plus. Przestałem być poniżany, zaczęła zauważać moje uczucia, przynajmniej mniej więcej. To nie znaczy że było dobrze, daleko do tego, ale było lepiej. Ja też próbowałem. Minęły kolejne dwa lata.

Uświadomiłem sobie w czasie tych dwóch lat, że to, co czuję do Kobiety, którą poznałem na studiach to w rzeczywistości miłość. Taka prawdziwa, która nie przemija, jest cierpliwa, nie pamięta złego, we wszystkim pokłada nadzieję... Tak, kocham Ją.

Co czuję do Żony? Trudno to zdefiniować. Przyjaźń i szacunek na pewno. Miłość cała gdzieś odeszła przez te wszystkie lata. Ona mówi podobnie, że została tylko przyjaźń.

Próbuję zrekonstruować swoje uczucia. Odnaleźć w sobie taki fundament, na którym mógłbym zacząć budować miłość do Niej, a jednocześnie wiem, że nie ma tego fundamentu więc go nie znajdę. Ale próbuję. Wiem, że z... z Nią byłbym szczęśliwy bez reszty, myślę też że Żona byłaby szczęśliwsza beze mnie, za to z kimś kto lepiej odpowiada jej wyobrażeniom, a jednocześnie nie jestem w stanie wyrządzić krzywdy dziecku i nie chcę łamać tego, co ocalało z przysięgi.

Więc tak jak to widzę, będę nieszczęśliwy do końca życia, moja Żona będzie nieszczęśliwa choćby z tego powodu że będzie mieć nieszczęśliwego męża, ONA - wiem, że to co czuje do mnie jest równie bezczasowe i wielkie, co tu mówić... No ale dziecko na tym zyska. A może wcale nie. I myślę, że podjąłem fatalną decyzję i wcale nie każde małżeństwo jest warte ratowania. Że małżeństwo nie składa się z samych uniesień i szczęśliwych dni, ale na litość Boską w normalnym wartościowym związku CZASAMI takie bywają! A może też są relacje które są więcej warte od toksycznego małżeństwa. I teraz jedyny wniosek jaki potrafię wyciągnąć, to że sam jestem słabym człowiekiem, niedojrzałym i chyba nawet złym, bo jakakolwiek decyzja byłaby pewnie dobra, a stan taki jaki jest - to jest właśnie złe...

Może jest też tak, że nie potrafię ująć rzeczywistości w karby i stawić jej czoła. Może powinienem poddać się jakiemuś leczeniu, zmienić się na siłę w imię przysięgi i dobra rodziny.

A może też jest tak, że Bóg prowadzi przez życie czasem tak nieprawdopodobnymi ścieżkami i tak doświadcza, że czasem prowadzi do siebie poprzez największe tragedie i wiąże ze sobą ślubem dwoje ludzi tylko (i aż) po to, by mogli rozstać się mądrzejszymi i być lepszymi ludźmi?

Proszę, błagam o pomoc.
 
     
mami
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-11, 21:51   

...I teraz jedyny wniosek jaki potrafię wyciągnąć, to że sam jestem słabym człowiekiem, niedojrzałym i chyba nawet złym, bo jakakolwiek decyzja byłaby pewnie dobra, a stan taki jaki jest - to jest właśnie złe...

i jak z takim świadectwem o sobie pragniesz budowac cokolwiek?
myślisz że moze ci sie udac w innym związku, przecież sam deklarujesz sie jako ten zły, słąby i niedojrzały człowiek myślisz ze nowy związek bedzie lepszy? w czym lepszy
na pewno inny ale na pewno tez beda tam te same problemy co w poprzednim
sam to deklarujesz swoim postem

na koniec manipulacje sam przed sobą
...A może też jest tak, że Bóg prowadzi przez życie czasem tak nieprawdopodobnymi ścieżkami i tak doświadcza, że czasem prowadzi do siebie poprzez największe tragedie i wiąże ze sobą ślubem dwoje ludzi tylko (i aż) po to, by mogli rozstać się mądrzejszymi i być lepszymi ludźmi? ...

gdyby Bóg w taki sposób rozwiązywał problemy to boje sie o wszystkie te kryzysowe małżeństwa
usprawiedliwiasz sie przed soba by łatwiej ci było odejsc od żony i nie miec moralnych wyrzutów i religijnych
prawda jest taka, że dla nas katolików nie ma odejsc by stac sie mądrzejszym u boku innego czy innej stac sie mozemy lepsi tylko poprzez prace nad soba i dla siebie
po to zmiany w nas samych bysmy stawali sie dojrzalsi
pozdrawiam
 
     
ketram
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-11, 22:06   

kot

Jesteś facet czy mięczak? Prawdziwy facet wie kto jest jego żoną, a kto nią nie jest. Boga nie mieszaj do swoich teorii - połączył Was na dobre i na złe. I Twoim zakichanym obowiązkiem jest uczynić swoją żonę szcześliwą, siebie szczęśliwym i Wasze dziecko !
Bierz się do roboty. Poczytaj nasze forum. Ze zrozumieniem.

życzę powodzenia

P.S.

Najgorszy rodzaj slepoty - nie widzieć, że się nie widzi
 
     
agnieszka78
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-12, 07:43   

uuuuuuuuuuuuu ale z Ciebie manipulator, najpierw na wstępnie napisał zes niedobry cobyśmy Ci o tym nie truli...ale Ty nie czujesz się niedobry bo ten kto serio czuje się zły i odpowiedzialny za to zło pragnie przede wszytskim to zmienić, nie może od tak sobie żyć z takim poczuciem-więc Ty go nie masz-czujesz sie usprawiedliwiony a powody jakimi się usprawiedliwiasz ...brak slow...przeczytaj je i otwórz oczy bo teraz jestes ślepy! ..zrobienie czy niezrobienie kolacji to dla ciebie kwestia ambicji? powód jaki podajesz co do rozbicia małzeństwa? albo ze żona się długo szykowała żeby ładnie dla ciebie wyglądać? kilutygodniowa pomoc teściowej w domu kończy się dla ciebie traumą i zanikiem uczuć????!!!! facet gdzie Twoja siła i rozum. .. podobno wrzos najlepiej rozrasta sie na poligonie gdzie ma najmniej sprzyjające warunki-musi walczyc z niesprzyjającymi warunkami i robi sie silniejszy...i tak jest z kochankami-wy tacy biedni cały świat przeciwko wam a wasze "uczucie" takie wyjątkowe nie dane wam było poznać prozy codziennego zycia dawaliście sobie tylko chwile uniesień...ale pewnie matka kochanki to cudowna kobieta a ona sama pozwoli ci obiad ugotować-to takie piekne co? a nawet jak z czasem piękne nie będzie no to ile możesz probowac, juz to pociągniesz mimo ze okaze sie ze kolejny związek będzie taki sam bo Ty jestes ten sam, to Ty nie masz siły, to Ty idziesz po nią do innych kobiet a nawet chciałes ją od swojego dziecka
 
     
Macius
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-12, 08:33   

kot napisał/a:
I czułem, że właśnie staję się mężczyzną, ojcem, że dokonuje się we mnie jakaś nieprawdopodobna przemiana i wracam, tworzę z Żoną i dzieckiem coś uniwersalnego i wiecznego..


Bardzo pięknie to napisałeś. A za chwilę pokazujesz że to nie było wieczne, bo po paru tygodniach już ci przeszło. To co są warte takie twoje uczucia i stany uniesienia, może się zastanów? Czy na czymś takim ma polegać bycie z drugą osobą??

kot napisał/a:
jednocześnie nie jestem w stanie wyrządzić krzywdy dziecku i nie chcę łamać tego, co ocalało z przysięgi


Przepraszam, omal nie spadłem z krzesła jak to przeczytałem. Co z twojej strony zostało z tej przysięgi:
ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że Cię nie opuszczę aż do śmierci
Z tego co napisałeś, to złamałeś chyba wszystko (jeśli opuszczenie można rozumieć jako porzucenie emocjonalne)? Już naprawdę nie masz dużo do łamania. A bzykanie się z koleżanką... przepraszam za brak elegancji... głębokie zaangażowanie w poza-małżeński związek, to nie była krzywda dla dziecka i żony??

kot napisał/a:
Odnaleźć w sobie taki fundament, na którym mógłbym zacząć budować miłość do Niej, a jednocześnie wiem, że nie ma tego fundamentu więc go nie znajdę. Ale próbuję.


Strasznie to zaplątane jakieś w tobie. Przyjaźń o której piszesz chyba może być takim fundamentem, choćby jakimś początkiem? A twoje uczucia do dziecka... bycie tatusiem na dystans, nawet przy regularnych kontaktach, to prawie całkowite wyłączenie się z wychowywania dziecka. A może znajdziesz jakąś siłę w tym, że wbrew różnym potknięciom potrafisz dochować swojej małżeńskiej przysięgi, chociaż na razie się nie udawało?
 
     
kot
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-12, 12:55   

Dziękuję Wam wszystkim za to, co napisaliście i za te kubły zimnej wody...

Macius: no zaplątane. Dlatego do Was przyszedłem: po pomoc, poradę. Ja to widzę tak, że sama przyjaźń nie wystarczy, jeśli nie ma nic innego. Szukam, próbuję, i na razie nie mam pomysłów co z tym zrobić. Ale czuję wewnątrz, bo to nie wynika z logiki tylko gdzieś ze środka mnie, że gdyby było już pewne, że jedynym co miałoby nas łączyć byłaby ta przyjaźń, jeśli małżeństwo miałoby funkcjonować tylko w sensie gospodarczym to to dopiero byłoby naprawdę złe.

Ketram: nie, to nie jest aż tak proste, a odwoływanie się do ambicji "bycia prawdziwym facetem" na mnie nie działa :-) Przyznaję, że, pewnie jak większość z nas, na dźwięk "musisz" zwłaszcza w połączeniu z "do końca życia" mam podświadomą chęć czmychnąć gdzie pieprz rośnie, ale wiadomo że są sprawy które naprawdę się musi i naprawdę do końca życia. Ważne, żeby umieć je znaleźć i odseparować od tych, które takie nie są. I np. bycie ojcem jest w tej pierwszej kategorii, a małżeństwo, kiedyś myślałem że też, a teraz nie jestem pewien.

Mami: to ważne, co piszesz i przemyślę to. Bo skomentować trudno, chciałbym więcej ale w tej chwili nie potrafię pytać. Dziękuję.

Agnieszko, z tą manipulacją masz dużo racji, chociaż nie napisałem w ten sposób z wyrachowania. Ale podświadome motywy były pewnie takie jak piszesz, a we mnie jest dużo takiego pokręconego myślenia którego chętnie bym się pozbył gdybym znalazł sposób.

Lekko piszesz o tych naszych konfliktach, które wydają się błahe; a przecież właśnie z takich drobnych spraw dwoje ludzi bardzo sprawnie potrafi sobie ułożyć wspólny powszedni koszmar. Bo to drobiazgi, ale powtarzane codziennie są jak kropla drążąca skałę. Dla mnie to był problem, dramat. Wiem teraz, że to, co sam robiłem i jaki byłem było podobnym dramatem dla Żony.

Nie myślę o odejściu do innej, bo nie chcę już kolejnych krzywd. To przeszłość, chociaż obecna w moim sercu i w pewien sposób pamięć dni naprawdę wypełnionych wzajemnym uczuciem, sam fakt że one były, daje... trudno to opisać, jakieś światło które pomaga przetrwać trudne czasy. Ale z tego zrezygnowałem, bo taka relacja, która choć piękna u podstaw opiera się na kłamstwie, zdradzie, prowadziłaby tylko w kolejne cierpienia dla wszystkich. Tak, gdybym był dopiero na początku swojej drogi i pełen wiary bez wahania byłbym z Nią - ale nie jestem i co bym nie robił to nigdy nie będę. I teraz chciałbym tylko wyprowadzić siebie, Żonę i dziecko z tego labiryntu, który zbudowaliśmy i umieć podjąć właściwe, dobre decyzje - takie, co do których nie będę miał kiedyś wątpliwości. Wiem, że zrobiłem jakiś tam krok na drodze, która ma co najmniej dwie ścieżki, a nie wiem która jest właściwa. Wcale nie wiem, czy zostając nie funduję nam kolejnych lat koszmaru. Bo nie pamiętam dobrych dni naszego małżeństwa już od lat. W dobrej wierze i z dobrymi chęciami umieliśmy się nawzajem ranić, kiedy każde z nas myślało że buduje, tak naprawdę wyjmowało cegiełki z naszego związku. Na jakiej podstawie mogę myśleć, że od dziś będzie inaczej? Bo mamy dobre chęci?

Ale jestem, próbuję. Wiem, że jeszcze za mało się staram.

A wrzosy, co by o nich nie mówić, są bardzo pięknymi kwiatami :-)
 
     
samotna
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-12, 13:22   

Posłuchaj kot, to że tu jesteś to już bardzo dużo...
Jak ja pragnełabym widzieć chęci mojego męża na odbudowe i uzdrowienie naszego małżeństwa, ale niestety mąz juz nie chce.
Jest tyle możliwości kocie, nie wiem spróbujcie przede wszystkim rozmowy ze sobą, nie budujcie na domysłach, zacznijcie od wzajemnej komunikacji.
Powiedz żonie co czujesz, ze chciałbyś inaczej, lepiej, pracujcie nad wzajemnymi relacjami.
Może jakaś wspólna terapia dla małżeństw...
 
     
Justyna1
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-12, 13:46   

Kot!

"Wcale nie wiem, czy zostając nie funduję nam kolejnych lat koszmaru" wiesz, co, noz mi sie w kieszeni otwiera, jak slysze takie slowa! (bo podobne slyszalam...). Podejmujesz decyzje za siebie, Twoja zone i Wasze dziecko. TY sie zastanawiasz, czy odejsc, zeby uczynic ich szczesliwszymi! hahaha!!! Moze by tak usiasc przy stole i porozmawiac, tak... na poczatek... A czego chce Twoja zona? Jak jej tak zle (jak piszesz), to czemu ona nie spakuje walizek? A no bo, Kocie, nie chce najwyrazniej. A Ty bys ja na sile uszczesliwic chcial ... odchodzac...
A teraz spokojniej ;-) : sprobuj uporzadkowac swoje mysli, nie rob planow na daleka przyszlosc, pomysl, co moglbys zmienic/zrobic dzisiaj. Porozmawiaj z zona. Moze byc tez tak, ze nie umiecie rozmawiac ze soba o TYCH problemach. Poszukajcie wiec sobie kogos, kto Wam w tym pomoze (a tu radzilabym kogos z polecenia, nie na slepo w ksiazce telefonicznej szukac!).
Najlatwiej jest powiedziec "Odchodze" (to mozesz powiedziec zawsze), sztuka jest zabrac sie do roboty, sprobowac rozwiazac problemy, postarac sie, szukac pomocy. A odejscie, to ucieczka. Wtedy tez uciekles do kochanki, bo milo bylo, cieplutko, zakochani byliscie. Kot, zyles w ciaglym uniesieniu z kochanka, bezproblemowo, no bo i kiedy mialy byc problemy, to bylo nastolatkowe spotykanie sie. Nie mialo nic wspolnego z rzeczywistoscia, z placeniem rachunkow, nieprzespanymi nocami przy chorym dziecku, zastanawianiem sie, co na obiad zrobic i calym mnostwem innych przyziemnych spraw, z ktorymi borykasz sie na codzien z zona. Moze przesadze teraz, ale: tak, Twoja zona potrzebowala 2 godzin na wyszykowanie sie, bo caly dzien w domu i przy dziecku, a to plama na bluzce, a to jeszcze trzeba posprzatac itd., a kochanka... rano elegancka do pracy, wypachniona... Hmmm... pewnie, ze na takiej mozna oko zawiesic.
Rozpisalam sie za bardzo :-D Tylko jeszcze jedno: wpadles w depresje z powodu rozstania z kochanka? Czy dobrze zrozumialam? Nadal ja kochasz i ona Ciebie? Dobrze zrozumialam? A przy Twoim lozku szpitalnym siedziala Twoja zona? Dobrze zrozumialam? Hmmm.....
 
     
Ola2
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-12, 13:58   

Kocie, czy Twoja żona wie o zdradzie?
 
     
Piki
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-12, 14:04   

Wiecie co?

Tyle sie napisaliście wczesniej o przebaczaniu zdradzającemu, a teraz tak "pojechaliście" po tym Kocie. :cry:

On po prostu jest teraz szczery - na tym etapie życia - tak czuje. Pewnie byłoby super, gdyby do tamtej kobiety uz niczego nie czuł, poczuł nagle ogromne uczucie i namietność do żony, a ona przyjełaby go z otwartymi ramionami.

Ale widać nie ejst tak prosto. Na ten moment jest tak, że Kot rozstał się z tamtą kobietą, ale uczuć nie da się z dnai na dzień zmienić. Cg=hyba to wiecie, skoro wielu/wiele z Was twierdzi, ze kocha zdradzającą zone, albo meza - okrutnika.

teraz napiszę coś bardzo niepopularnego, co moze zostanie usunięte, ale trudno.
Tak Kocie, masz rację - życie z niekochaną osobą i życie z osobą, która nas nie kocha moze być koszmarem.

Osobiscie uważam, że nic na siłę. Roważasz mozliwosc bycia znów z zoną - ok. Porozmawiaj z nią o tym, ale niech Cię ręka boska broni przed oszukiwaniem jej znó. Tym razem oszukiwaniem, że ją kochasz.
Jeśli Cię stać na to, powiedz prawdę. Tzn. jai jest obecnie twój stan ducha.
Ma prawo wiedzieć, choc pewnie ją to bardzo zaboli, ale tylko mówiąc prawde dasz jej szansę na to, żeby mogla swiadomie ona podjąć decyzje czego chce.

Jeśli cie na to nie stac - po prostu na razie nie rób nic radykalnego.
Na pewno nie kłam ...
Już dośc ją oklamywałeś.

Powodzenia Kocie
 
     
czerwona
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-12, 14:08   

Kocie , naskoczyli tu wszyscy na Ciebie i trochę racji mają. Chyba jesteś jeszcze trochę dzieciuchem . Faktycznie potajemne randki z dziewczyną to złuda , pozorne szczęscie. Nie wiadomo jak czułbyś się z nią po dwóch latach mieszkania ze sobą. Romans jest fajny jak jest romansem - ucieczką od rzeczywistości, często kiedy przekształca się w codzienność przestaje być szcześciem i też staje się obowiązkiem .Ale oczywiście nie ma reguły.
To jest forum katolickie - tu ludzie chcą ratować malżeństwa. Myślę, że podstawowa rzecz jaka powienieneś zrobić to terapia dla małżeństw. Wspólnie z żoną . Spróbować ratować małżeństwo. Tak robią odpowiedzialni i dojrzali ludzie. Masz dziecko i jesteś za nie odpowiedzialny . Jeśli nie potraficie być szczęśliwą rodziną - przekonajcie się o tym próbując ją naprawić. Szukasz pretekstu do odejścia - to widać w Twoich postach. Chcesz się przed sobą usprawiedliwić , wytłumaczyć , przerzucić winę na żone ( że tesciowa itd.) Nie pisz tutaj tylko porozmawiaj z żoną- ona chyba jest najbardziej zainteresowana. Jeśli nie potraficie rozmawiać - iddźcie do terapeuty choćby tylko po to. Zniszczyć coś to bardzo prosta sprawa - ale , wierz mi, tak robia tylko głupcy.To najprostsza droga , która na dodatek często prowadzi do nikąd- nie mówiąc o tym , że niszczy życie Twojemu dziecku. Rozwód zawsze niszczy życie dziecku( jeśli oczywiście nie ma jakichś patologii, alkoholizmu itp.) .
 
     
Piki
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-12, 14:15   

Czerwona .. moze masz rację co do intencji Kota, moze - nie?

Ja taka pewna nie ejstem, czy szuka pretekstu do odejscia - wszak takowy ma, niedawno jeszcze był w zwiazku z inną kobietą, mógł w nim zostać i wcale nie rozwazac powroru do żony, prawda?

skoro rozwaza, to coś w tym jest.

Myslę, ze napisal co czuje, po prostu.
 
     
kot
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-12, 15:12   

Czerwona: to nie jest tak, że jesteśmy w jakichś okropnych relacjach i nie potrafimy ze sobą rozmawiać. Rozmawiamy, godzinami. I o ewentualnym rozstaniu i o próbie bycia jednak razem. O większości spraw o których tutaj piszę z Wami już z Żoną rozmawiałem, to nie jest tak że Ona nic nie wie a ja na forum internetowym wylewam swoje żale, bo to by było chore. Cóż... nie wie tylko o zdradzie i mam nadzieję że się nigdy nie dowie.

Jakoś te inicjatywy naprawy wszystkie wychodzą ode mnie tylko. To znaczy słowa, owszem, ale co do czynów to ja planuję, robię, zaczynam rozmowy. Ale może ja po prostu jestem silniejszy i mam więcej energii, dlatego. Terapię małżeńską proponowałem, nawet teraz ostatnio znowu, ale Żona nie zgadza się. Może ma trochę racji, sam już byłem u psychologa, który potrafił tylko przerabiać moje słowa w pytania, które i tak już sobie zadaję.

Ale co do tego, że jestem dzieciuchem to masz rację. I tak już nie takim jak te kilka lat temu. Próbuję się poukładać, obiecać że już nigdy... dorosnąć, ale nie ze wszystkim mi się udaje i ciągle odkrywam, że powinienem postępować inaczej.

Justyna: no wiesz, te najtrudniejsze decyzje też ktoś podejmować musi. Brak decyzji jest najgorszy. Żona również myśli o rozstaniu, ale podobnie jak ja podejrzewa, że jeszcze nie zrobiliśmy tak naprawdę wszystkiego żeby tą sytuację zmienić. No i szukamy tych sposobów... a te poszukiwania wyglądają trochę tak, jakbyś przetrząsała wielką walizkę w poszukiwania ziarenka piasku, które może tam jest, a może już go tam nie ma.

Nie jestem pewien dokładnie o co pytasz na końcu, ale spróbuję odpowiedzieć. Z kochanką - paskudnie to słowo wygląda, ale co zrobić - rozstałem się dwa lata temu i prosiłem żeby nie kontaktowała się ze mną więcej. Tak, dlatego właśnie wpadłem wtedy w depresję i nikt mnie z niej nie wyciągał - ani kochanka (nie wiedziała), ani Żona. Wyszedłem z tego sam. Nie dyskredytuję tu Żony, pewnie gdybym poprosił o pomoc to bym ją otrzymał, ale wówczas byliśmy strasznie daleko od siebie i nie chciałem prosić. Owszem, nadal Tamtą kocham, mówię to otwarcie. I wydaje mi się, że gdybym się wyparł tej miłości, to zniszczyłbym wszystko to, co w tej, poza tym chorej sytuacji, było prawdziwego i pięknego. To dziwne uczucie. Nie potrzebuję Jej obecności, cieszyłbym się gdyby naprawdę udało jej się ułożyć życie z jakimś porządnym facetem, za to nieprawdopodobnie ważne jest dla mnie to, że ktoś taki w ogóle istnieje, chodzi po ziemi, nosi w sobie wspomnienia te same które dla mnie są tak cenne.

Piki: dziękuję za odważne słowa, i zapewniam że nie zamierzam ich użyć jako argumentu dla siebie :) ale dobrze jest wiedzieć, że myśli które przychodzą do głowy nie powstają w wyniku jakiegoś uszkodzonego pojmowania świata, tylko ktoś jeszcze tak uważa...
Nie szukam pretekstu do odejścia. Ja w sensie emocjonalnym już odszedłem dawno temu, a Żona ode mnie tak samo. Szukam raczej pretekstu do pozostania. Gdybym taki znalazł i mógł się go uczepić, taki niepodważalny logiczny punkt... przecież lepsza jest rodzina cała niż rozbita. Przy czym moja teraz jest rozbita, a może, kto wie, będzie jeszcze cała. A może i nie.

Samotna: dziękuję za wsparcie :-) robimy co możemy... myślę, że jakkolwiek by się to nie skończyło, to damy radę wyprostować swoje życia choćby dlatego, że potrafimy rozmawiać...
 
     
Ola2
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-12, 16:07   

‎„Jakoś te inicjatywy naprawy wszystkie wychodzą ode mnie tylko.”‎

Twoja żona niewiele już może zrobić, niestety, bo nie zna prawdziwej przyczyny Twojego ‎zachowania. Jej podstawowa wada nienaprawialna zresztą, to: nie jest Nią. Wszystkie inne ‎negatywy, jakie napiszesz o żonie to pokłosie kochania innej.‎
Odradzam Ci opowiedzenia zonie o zdradzie, chyba że chcesz mieć większe kłopoty. Gdy jej ‎powiesz, prawdopodobnie po okresie szoku zacznie się bardziej starać, co prawdopodobnie ‎pogorszy bardziej wasze relacje. A tak. Pożyjesz z nią rok, dwa – poudajesz naprawianie, a ‎potem ona będzie miała już dość tego Twego starania, no bo ile można żyć z człowiekim-‎manekinem, i może sama zaproponuje rozstanie. No chyba, że Twa żona zmęczona Twym ‎powierzchownym naprawianiu, znajdzie pana od kawy – pocieszyciela, który będzie rozumiał ją ‎bardziej niż Ty... Wtedy to będzie odlot, bo wcale się nie ucieszysz z tego, tylko ‎prawdopodobnie zaczniesz bardziej się starać o swoje małżeństwo.‎
Gdybyś odszedł z tamtą prawdopodobnie też nie byłbyś szczęśliwy. Miałbyś świadomość tego, ‎że skrzywdziłeś żonę i dziecko. Z czasem zaczęłaby plątać się po głowie myśl: co by było, ‎gdybym nie odszedł od rodziny... ‎

Co by nie było, masz przechlapane. Straciłeś kiedyś kontrolę nad uczuciami i teraz są tego ‎konsekwencje. Dla mnie co byś nie zrobił to i tak konsekwencje Twej niekontroli poniesie ‎rodzina.‎
Gdybyś przed laty zamiast wkładać energię w potajemny związek, zaangażował ją w ‎naprawianie małżeństwa na początku jego istnienia, nie miałbyś tego, co teraz.... Gdyby, ‎gdyby... gdyby...‎

A Twoja historia jak nabardziej powinna być ku przestrodze nieostrożnym. Moim zdaniem dopóki się nie odkochasz, to nie uda Ci się żadna naprawa małżeństwa.
A odkochanie nie jest mozliwe, jeśli rozstanie z Nią traktujesz jako poświęcenie siebie na ognisku rodzinnym - pieczeni z tego niestety nie będzie - będzie tylko smród spalenizny... i pogorzelisko...
 
     
CA
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-12, 16:17   

...To przeszłość, chociaż obecna w moim sercu i w pewien sposób pamięć dni naprawdę wypełnionych wzajemnym uczuciem, sam fakt że one były, daje... trudno to opisać, jakieś światło które pomaga przetrwać trudne czasy...

A moim zdaniem gloryfikujesz nie to co trzeba, tym co uważasz za "światło hmm na dodatek zakładasz, że na trudne czasy" być może zafundowałeś sobie drogę = życie "pod górkę" i to bez względu na to, którą ze ścieżek byś wybrał, na dziś (bo jutro zależy od tego co wybierzesz dziś) skopałeś życie sobie i najbliższymi Ci osobom
- dziecku, którego jak piszesz tak bardzo pragnąłeś i żadne naprawdę to tłumaczenie, że teściowa... przecież miłości Twojego dziecka do Ciebie nikt i nic umniejszyć nie może, nie wyciągało do Ciebie tłuściutkich rączek, nie uśmiechało się , nie gaworzyło, nie mówi do Ciebie TATO... pomyśl raczej jak teraz masz nadrobić ten starcony dla Was czas, kiedy wypadłeś na aut
- żonie - ...Bo nie pamiętam dobrych dni naszego małżeństwa już od lat. ..a jakie miały być skoro autowałeś i nawet jeśli żona nie wiedziała o zdradzie, nawet jeśli się nie domyślała, to i tak nie mogło być dobrych dni, bo...myślę, że się domyślasz dlaczego, ... brak czasu czułości, zrozumienia, humoru, itp,
- przede wszystkim sobie
- no i jeszcze paru osobom, bo tak to już jest.
i cóż teraz trzeba przyjąć konsekwencje i popracować, ponaprawiać co się da, pójść do spowiedzi, nie zastanawiać się którą drogą..., bo wybrałeś już dawno i teraz jest to jedynie słuszna droga, przyjaznym okiem spojrzeć na żonę i z tych drobiazgów, które rzeczywiście składają się na to czy nasze życie jest piękne, wydobywać najlepsze nadawać wartość tym zapomnianym, rozjaśniać te, które przygnębiają itd., a będzie coraz lepiej.
A jak już nad sobą popracujesz wyszlifujesz się, to i droga pod górkę zaciężka nie będzie.. powodzenia
Ostatnio zmieniony przez CA 2008-11-12, 16:22, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 8