Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i
gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Portal  AlbumAlbum  NagraniaNagrania  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  StowarzyszenieStowarzyszenie  Chat  PolczatPolczat
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
Czytam i zastanawiam się...................
Autor Wiadomość
Oli
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-10, 20:35   Czytam i zastanawiam się...................

Może to głupie co przyszło mi do głowy i pewnie mnie za to bardzo zgromicie ale dużo ostanio myślę i zastanwiam się czytając to wszstko dlaczego tak bardzo walczymy? Oni, czy one odchodzą i mają to gdzieś i kpią sobie z każdej naszej łzy, dlaczego tak trudno zostawić kogoś kto wyżądza nam tyle krzywdy?????? bo jest ojcem moich dzieci? może... a moze dlatego,że lubię gdy ktoś sobie ze mnie kpi??????// może....... a może dlatego,że nie ma przede mną już innej perspektywy, bo jako katoliczka mam jednego męża i nigdy nikogo innego???? i jest perspetywa,że juz nigdy nikt mnie nie przytuli i nie powie razem pokonamy wszstko co złe?????????? może.............. boimy się samotnośći???????? sama nie wiem czego się boję, przecież potrafię sobie dać radę sama, przecież wiem,że się nie zmieni, ze nawet jeśli wróci to za chwilę znajdzie się kolejna panienka z którą będzie ze mnie kpił,której wszystko jedno,że mamy dzieci i ze jestem jego żoną, więc o co ta walka???????? a jednak każdego dnia rano wstaję i czekam,że się wszstko ułoży, modlę się o to żyję nadzieją! co takiego jest w byciu akurat z tą osobą, że jest tyle siły żeby walczyć???????
 
     
GregS
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-10, 20:49   

Oli napisał/a:
Może to głupie co przyszło mi do głowy i pewnie mnie za to bardzo zgromicie


dlaczego miałyby Cię ktoś "zgromić", chyba każdego nachodzą chwile zwątpienia, czas zwiększonej ilości pytań "dlaczego.."
powiem szczerze, że i mnie właśnie dopadł taki nastrój... wcześniej też różnie bywało i pewnie jeszcze nie raz pojawią się pytania związane z przeszłościa.. tego chyba nie da się wymazać
 
     
samotna
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-10, 21:29   

Wiesz Oli,
czasami też tak myślę. Gdzie duma i honor.Zostawiono nas, a nam trudno przyjąc do wiadomości tak prostą rzecz, że ktoś poprostu nie chce z nami byc i już, ze nawet gdyby ktokolwiek z nich wrócił to w imię czego, bo nie wyszło.... .
Ktoś kto zawiódł pewnie i nie pierwszy raz, ktoś na kogo liczyć tak na prawdę nie można, ktoś kto z nas zrezygnował, ktoś kto dokonał takiej a nie innej decyzji, nie miał siły ani ochoty zawalczyć, ktos kto tak na prawdę nie kocha, bo kto kocha tak nie robi, najzwyczajniej nie robi, ktoś do kogo traci sie zaufanie, ktoś kto przemyslał swoją decyzję, a nawet do nie sie długo przygotowywał - zajmuje tak wiele miejsca w naszych sercach. Jak dalej z kimś takim budować życie jeśliby nawet wrócił? Rozumiem jeszcze skruchę, przeprosiny, nawrót, ale powrót ot tak jakby sie nic nie stało mam wrażenie, że nie wróży niczego dobrego. Bardzo chciałbym uzdrowienia mojego małżeństwa, jak wielu z nas, ale przychodzi taka myśl, ze serce jeszcze jest na tak, rozsadek na nie. Wiem, że niektórym sie udało i to nas jakoś podtrzymuje na duchu, ale wiemy też, ze nie wszystkim sie uda, ba pewnie wiekszości z nas.
Oli, tak jak piszesz boimy sie tego o czym piszesz, czujemy sie zranieni i oszukani, a wierzymy, zawierzamy, mamy nadzieję. Sama nie wiem, czy sie tym nie karmimy, nie oszkujemy, nie próbujemy żyć złudzeniami. Chyba rzeczywiście należy zerwać zasłonę, ujrzeć prawdę, pogodzić się, zacząć żyć swoim życiem, pracować nad sobą dla siebie i zostawić to. Niech wola Boża sie stanie....
 
     
mami
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-10, 22:02   

....Chyba rzeczywiście należy zerwać zasłonę, ujrzeć prawdę, pogodzić się, zacząć żyć swoim życiem, pracować nad sobą dla siebie i zostawić to. Niech wola Boża sie stanie....

amen
niech sie stanie....
niech sie dzieje wola nieba...
i ufajcie w lepsze jutro bo ono jest, może inne, może nie takie jakie sobie wyobrażałysmy, o jakim marzyłysmy ale skąd nam wiedziec, że właśnie nie fajniejsze po stokroć o tego o jakim marzyłam
dlatego pozwól sobie na to szczęście bycia wolnym, spokojnym pełnym marzeń....
 
     
Piki
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-11, 09:21   

Witam serdecznie

Jestem Piki i od jakiegoś czasu czytam to forum. Przyznam, że z wielkim żalem :cry:

Wasze historie są takie smutne i choć większość historii o pozostawieniu i zdradach jest banalna, to za każdą z nich kryje się przecież człowiek, ktory całkiem niebanalnie cierpi.

Ja także jestem po rozwodzie, juz kilka lat, jednakże z przyczyn innych niz w wiekszości opisywanych przez Was historii.

Nie jest mi w tym stanie bynajmniej źle, przyznam, że na tę strone weszłam poszukując rady dla kogoś w podobnej do Waszych sytuacji.

Prawde mówiąc - nie wiem czego szukałam, bo przecież mogę jej udzielić tylko takiej rady, o jakiej wczesniej myślałam i co juz ktos tu napisał z Was.

Trzeba sie po prostu pogodzić ze stanem zrezcy, im szybciej, tym lepiej. Innej drogi nie ma.
 
     
Elżbieta
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-11, 09:49   

Piki, może pogodzić się, czyli zgodzić na własne życie,
ale nie należy odłączać się od Chrystusa!
Ta decyzja właśnie jest przełomem. Kiedy ktoś zdecyduje się odejść od Jezusa zaczyna wchodzić w świat uzależnienia. Dlatego tak się dzieje, bo tylko Jezus daje wolność.

Dlatego najlepszą radą jaką komukolwiek możesz udzielić - to aby nie zapomniał o Zbawicielu.
Piszę tak, choć nawet nie wiem czy wierzysz w Jezusa?
Lecz to nieważne, bo co mi da Twoja odpowiedź? :-)
Pozdrawiam! Z BOGIEM.
 
     
Justyna1
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-11, 11:59   

A ja uwazam, ze nie mozna tak po prostu sie ze stanem rzeczy pogodzic. Przeciez po to jestesmy istoty myslace, zeby dzialac. Tak, mowie "Jezu, ufam Tobie i Ty sie tym zajmij", ale nie znaczy to, ze mam usiasc, wbic wzrok w sciane i "zwalic" wszystko na Boga! Moj maz mnie zdradzil, odszedl, uslyszalam wiele przykrych slow, ale to nie znaczy, ze mam sie z tym pogodzic. Ja chcialam (i chce nadal) walczyc o moje malzenstwo. Nie mialam wplywu na decyzje mojego meza (zadecydowal za mnie i za nasze dzieci), ale mam wplyw na siebie. Zaczelam zmieniac siebie, bo to nie tak, ze w naszym malzenstwie bylo, jak w bajce. Popelnilam wiele bledow i musialam (musze) zrobic teraz cos, zeby ich nie popelniac. JA mam ich nie popelniac. Bo MNIE jest z tym zle. JA chce sie w koncu czuc kobieta! Nie dla mojego meza. Dla SIEBIE! Bo mi z tym dobrze. A co maz? Nie wiem. To jego bledy, jego poprawianie siebie. Staramy sie oboje. Ale uwazam, ze kazdy z osobna musi zrobic sobie najpierw rachunek sumienia i chciec cos zmienic. A moze widzac zmiany we mnie, tez bedzie chcial cos zmienic w sobie? Kto wie?
Modle sie o uzdrowienie mojego malzenstwa, ale na tym nie koncze, ja sama tez sie staram. Czy mialam sie ponad rok temu podgodzic z tym, ze moj maz ma kochanke??? Nie, nie pogodzilam sie z tym! Czy moge miec 100% pewnosc, ze juz nigdy nie zdradzi? Nie, nie moge. Ale dalam kredyt zaufania. Co on z tym zrobi? Zobaczymy. Na niego nie mam wplywu, ale na siebie tak.

Pozdrawiam
Justyna
 
     
Piki
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-11, 12:25   

[quote="Elżbieta"]Piki, może pogodzić się, czyli zgodzić na własne życie,
ale nie należy odłączać się od Chrystusa!

Miła Elzbieto, ale skąd pomysl, że ktoś chcialby sie odłączać od Chrystusa, ewentualnie ktoś chciałby tej osobie to doradzić?


Dlatego najlepszą radą jaką komukolwiek możesz udzielić - to aby nie zapomniał o Zbawicielu.

Myślę, ze jest to osoba, która nie ma takiego zamiaru Elzbieto. Po prostu ta osoba chciała rady w temacei, ze tak powiem ludzkim.
Po lekturze tego i nie tylko forum, uwazam, ze mogę jej doradzić tylko to, o czym wczesniej myslałam. Mianowicie, że trzeba sobie odpuścic i juz nie czekać, zyć dalej.

Piszę tak, choć nawet nie wiem czy wierzysz w Jezusa?
Lecz to nieważne, bo co mi da Twoja odpowiedź? :-)

Istotnie, moja odp. nie ma tu najmniejszego znaczenia.
 
     
Elżbieta
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-11, 12:31   

Piki napisał/a:
mogę jej doradzić tylko to, o czym wczesniej myslałam. Mianowicie, że trzeba sobie odpuścic i juz nie czekać, zyć dalej.

Poleć jej stronę http://www.sychar-12krokow.blogspot.com/
pozdrawiam
 
     
Piki
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-11, 12:32   

[quote="Justyna1"]
Modle sie o uzdrowienie mojego malzenstwa, ale na tym nie koncze, ja sama tez sie staram. Czy mialam sie ponad rok temu podgodzic z tym, ze moj maz ma kochanke??? Nie, nie pogodzilam sie z tym! Czy moge miec 100% pewnosc, ze juz nigdy nie zdradzi? Nie, nie moge. Ale dalam kredyt zaufania. Co on z tym zrobi? Zobaczymy. Na niego nie mam wplywu, ale na siebie tak.


Justyno..serdecznie Ci współczuję sytuacji.
Osoba, o której piszę nie ma problemu z modlitwą za swoje malzeństwo, nie jest też bierna, niestety.
Piszę niestety, bo walczac narazila sie na wielkie przykrości. Syuacja trwa juz jakiś zcas a ten czlowiek zyje tylko tym, co zrobi ta druga osoba. Przeprasam, ale dla mnie to chore.

Jestem raczej sama człowiekiem czynu, ale są jakieś granice. Jesli ktoś nie chjce wrócić - nie wroci i nie mozna życ jego życiem, zamiast swojego. Takie mam zdanie.

Do Twej decyzji trudno mi się ustosunkować. To Twoje życie i sama wiesz najlepiej co jest dobre dla Ciebie.
Ja nie uznaję ani zdrad, ani ich wybaczania (w sensie ludzkim:), po prostu nie moglabym juz być z taka osobą, bez wzgledu an jakikolwiek ślub, czy jego brak.
Ale to ja, a kazdy jest inny.
Pozdrawiam i życzę wszystkeigo najlepszego.
 
     
agnieszka78
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-11, 12:42   

Piki, zalezy gdzie są Twoje "korzenie" - czy wsadzone w Boga czy w człowieka...czy patrzysz na małżeństwo jak tylko na umowę między Tobą a mężem czy też jeszcze z Bogiem, bo ja tutaj jeszcze widze sakrament a nie jakiekolwiek ślub i kiedy stanę przed Bogiem to on mnie nie spyta co robił mój mąz z tym sakramentem co mąz mnie wyrządzil ale spyta mnie co ja zrobiłam-czy np jeśli była szansa uszanowania sakramentu , uratowania małżeństwa to jak ja sie zachowałam
 
     
Piki
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-11, 12:56   

Elżbieta napisał/a:
Piki napisał/a:
mogę jej doradzić tylko to, o czym wczesniej myslałam. Mianowicie, że trzeba sobie odpuścic i juz nie czekać, zyć dalej.

Poleć jej stronę http://www.sychar-12krokow.blogspot.com/
pozdrawiam


dzięki Elzbieto, ale niestety nie mogę otworzyć tej strony:(
Komputer próbuje ja otwierać i zawiesza się na niej ...
Ale spróbuję jeszcze z innego otworzyć.

[ Dodano: 2008-11-11, 13:00 ]
Agnieszko, nie o mnie tu chodzi, ja watpliwosci nie mam :)

Domyślam sie, że chodzi Ci o to, co napisałam do Justyny?
Napisalam szczerze Agnieszko. Ja na pewno nie zylabym z człowiekiem, który mnie zdradzil. To moje stanowisko, ale nie uwazam, że inni muszą mieć podobne, mogą mieć, jakie uwazają.

Co do mojego małzeństwa to akurat nie z powodu zdrady się rozpadlo. Uwazam, że niepotrzebnie poniekąd, ale zrobilam wszystko, by je ratować. Zmarnowałam sobie na to pare lat życia.
Na szczeście się nie udało. No, ale to długa historia i nie na to forum:)
 
     
Justyna1
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-11, 14:03   

Piki!

Moja sytuacja nie jest juz taka beznadziejna. Walczylam... najpierw o meza, o to zeby wrocil, o to zeby sie opamietal, zeby znowu kochal, ze przeciez tak nie mozna przekreslic wszystkiego. Nic to wszystko nie dalo. Bo trzeba bylo inaczej. Trzeba bylo zaufac i pomyslec o sobie. Ciezko bylo. Bardzo. Tez doznalam wielu przykrosci. Tez nie bylam bierna. Ale nigdy nie stracilam nadziei, ze bedzie lepiej. W jakis nieznany sposob lepiej.
Nie zgadzam sie ze stwierdzeniem, ze jak nie chce wrocic, to nie wroci. W wielu przypadkach nie wroci, zamroczony na dluzszy czas... Ale ja tez slyszalam, ze juz nigdy nie bedziemy razem, ze nigdy nie wroci, ze to wszystko nie ma sensu. A... wrocil... I nie jestem jedynym takim przypadkiem. Przyznaje, malo ich, ale jednak sa. Slyszalam slowa, ktore tak wielu z nas tutaj slyszalo, a jednak... Nie wiem, jak nasze zycie dalej sie potoczy, ale nie rozmyslam.
Ja, Piki, wybaczylam mojemu mezowi. Wybaczylam i moze dlatego nie czuje uklucia w sercu, jak o tym pomysle, ze zdradzil. Dluga i ciezka droga przed kazdym z nas, ale ja uwazam, ze nie nalezy sie poddawac. I chodzi mi tu przede wszystkim o niepoddawanie SIEBIE, niespisywanie SIEBIE na straty.
I wiesz, taki maly przykladzik jeszcze: naskoczylo na mnie wtedy pare osob tutaj ;-) , jak napisalam, ze piore rzeczy mojego meza, kiedy z nami nie mieszkal. Tak, pralam, MOJ wybor, MOJA decyzja. Pozniej na jakis czas przestalam, a pozniej znowu pralam. No i? Bo JA chcialam. Pewnie jakis madry psycholog umialby wytlumaczyc, dlaczego. Ale dla mnie to niewazne.
Potrzebowalam troche zanim zrozumialam, ze nie moj maz stoi na pierwszym miejscu, ze nie dookola niego powinno sie krecic moje zycie. Ktos inny moze od razu dochodzi do tego. Dlatego ja uwazam, ze kazdy powinien dla siebie zdecydowac, ile walczy, jak bardzo jest "czynny" :-> Ale pogodzic sie z sytuacja...? Ja tak nie umiem...
Justyna
 
     
Piki
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-11, 14:19   

Justyno

Bardzo się cieszę, że jakoś się to wszystko u Ciebie poukładało. Domyślam się, że nie bez bólu, ale i tak się cieszę, że jest lepiej.

Być moze źle mnie zrozumiałaś. Nie oceniam Twojego zachowania, po prostu WIEM, że nie byłabym w stanie być nadal z kimś kto mnie zdradził.
Potrafiłłabym tej osobie wybaczyć, utrzymywac miłe koleżeńskie stosunki, ale - nie byłoby szans na bycie razem, bo na to nie pozwalałaby mi po prostu moja natura.

Ty jak sama piszesz - chcialaś znó być z mezem, a wiec nie działalaś wbrew sobie, ja musialabym tak działać, bo nie ma u mnie powrotu po zdradzie. Koniec i kropka. Tak mam i już.

Chyba najwazniejsze, by być sobą, czuc sie dobrze ze swoją decyzją, prawda?

koro Tobie z Twoją decyzja jest dobrze - ciesz się tym, mnie by nie było na pewno.

Najważniejsze, ze teraz po tym wszystkim, masz większą swiadomosc siebie, tak wynika z tego co piszesz i bardzo dobrze.

Naprawde zyczę Ci powodzenia i wszystkiego najlepszego.
 
     
agata96
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-11, 17:54   

Piki, a czy Ty kiedyś zdradziłaś lub byłaś nielojalna? A czy gdyby tak było, a po jakimś czasi nie umiałabyś spojrzeć w lustro widząć tam siebie bo tak bardzo się siebie brzydzisz, a wpenwym momencie nie wierzysz, że byłaś w stanie robić takie rzeczy ukoachanej osobie i wiesz, że gdybyś dostała szansę naprawienia wszystkiego już nigdy przenigdy nie zrobiłabyś tego ponownie? Cierpi nie tylko ten kto jest zdradzany, ale często również ten kto zdradził, ma poczucie swojego błędu, konsekwencji jakie ten błąd przyniósł, cierpienie, które jest nie do zniesienia i świadomość zepsucia tego co było ogromną wartością, możliwe, że najważniejszym związkiem w życiu. Nikomu nie życzę takiego stanu ducha. Nie zdradziłam fizycznie, ale zdradziłam pod wszystkimi innymi kątami jakie tylko są możliwe. Dostałam drugą sznasę i codziennie dziękuję za nią Bogu. Nie wszystko w życiu jest czarno-białe. Pełno w nim szarości i pułapek. Pozdrawiam. Agata
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 9