Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i
gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Portal  AlbumAlbum  NagraniaNagrania  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  StowarzyszenieStowarzyszenie  Chat  PolczatPolczat
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
straciłam nadzieję
Autor Wiadomość
samotna
[Usunięty]

Wysłany: 2008-09-12, 13:15   straciłam nadzieję

Witam,
nie wiem czy ktokolwiek będzie chciał mi pomóc doradzić, bo jestem totalnie rozbita.
kilkanaście lat w związku z róznymi etapami, nawet kryzysem kilka lat wcześniej, który udało się wtedy zażegnać. jak widać odwlekło sie w czasie to co najwyraźniej było nieuniknione. Bardzo kocham mojego męża, ale on mnie nie. Jeszcze do niedawna były wspólne plany na dalszą przyszłość. Czułam wprawdzie, że mąż się oddala ode mnie, unika zbliżeń, ale nie wykorzystałam najwyrażniej tego na walkę o nas. Chciałam nie naciskać i spokojnie dać mu czas na to by to tez wychodziło od niego. Któregoś dnia doszło do rozmowy i spadło na mnie to czego się nie spodziewałam. Powiedział, że już bardzo długi czas mnie nie kocha i niechce dalej tak zyć. Bardzo dokładnie to przemyślał, a jest człowiekiem stanowczym i jak coś postanowi to z raz obanej drogi nie schodzi. Konsekwentnie dąży do wytyczonego celu. To co usłyzsałam ścieło mnie z nóg. Powiedział, że mnie bardzo szanuje, ze jestem dobrą, uczciwą osobą, matką jego dziecka i jedyne czego chce to zachować przyjacielskie relacje, żeby ocalić to co zostało. Powiedział, ze niedopasowaliśmy sie charakterologicznie, ze on na miejscu nie usiedzi, a ja jestem domatorką, że jestem dobrą kobietą, ale nie dla niego i koniec. Mam sobie nie robić nadziei i tyle. Wziął w pewien sposób winę na siebie, że niepotrafił mnie kochać, że próbował być ze mną, ale nie wyszło coś się wypaliło i już nie wróci. Zna mnie tyle lat i wie, że nuda i rutyna wróciłaby po kilku miesiącach. Nie chce być ze mną i tyle. Jedynie co radzi to zająć się pracą i swoim życiem i pogodzić się z tym co sie z nami stało.
Chce żebym poznała kogoś kto da mi szczęście, bo na to ponoć zasługuję, ale to on nim NIE BĘDZIE!!! W Boga nie wierzy, do kościoła przestał chodzić juz dawno temu, chyba, ze komunia, chrzciny itp. Powiedział, że plan jaki sobie założył to zyc pełnią życia, zwiedzać, chodzić po górach poznawać ludzi. Powiedział, ze ma taki apetyt na życie, a dom to tylko mury. Czy wiecie jak to boli! Próbowałam rozmawiać tłumaczyć, ale jest totalny w tym temacie mur. Mieszkamy jeszcze razem, obok śpimy, ale żadnych gestów. Mam sobie niewiązać z nim żadnych nadziei i koniec. Mieszkanie, które mamy obok tego, w którym teraz mieszkamy, miało być wspólnym gniazdkiem, ale teraz decyzja jest taka, że jak skończy sie remont, to się wyprowadzi. Chce być obok mnie i dziecka, wywiązywać się z wszelkich obowiązków, a do wyprowadzki przeżyć w spokoju tych kilka miesięcy. Pytałam, czy ma kogoś, ale on twierdzi, że nie, że jak będzie miał to mi o tym powie. Nie wierzę w to zbytnio, bo jak ktoś tu słusznie napisał, ze zwykle w próżnię sie nie odchodzi. Mąż realizując siebie, często wyjeżdża głownie w góry,a co robi tego nie wiem. Jest bardzo ostrożny w tym co robi i nawet gdyby kogoś miał to niepozwoliłby sobie na chwilę obecną na ujawnienie tego choćby ze względu na dziecko. jest mi bardzo przykro, bo w sumie nie zabraniałam mu realizować sie w pasjach. Towarzyszyłam na niektóre wyjścia w góry, aranżowałam naukę na nartach, ale też bywało, ze potrzebowałam pobyć w domu,on zaś nie. Jego zdaniem nie można marnować żadnego dnia. Nie wiem co robić, nie mogę jeść, pracować, staram sie odnaleźć siebie, wychodzić do ludzi, szukać czegoś dla siebie, ale w głowie jedna myśl, ze to koniec. Jestem rozchwiana emocjonalnie, nie moge zebrać myśli. Z jednej strony chciałaby gdzieś uciec, ale wiąże nas wspólna praca, bo z czegoś trzeba żyć, a jak z kolie żyć obok, rozmawiać normalnie o wszystkim, tylko bez słowa "My", widzieć, jak jest w stosunku do mnie obojętny, jak gdzieś wyjeżdża, jak radzi sobie super beze mnie. Próbowałam modlitwy, Próśb do Boga, ale tyle we mnie zwątpienia. Mój mąż ma tak silny charakter, ze nikt na niego nie ma żadnego w tym temacie wpływu, zreszta ten temat zamknął i nie ma rozmów z nikim, ucina temat i już. Wiem, że jesteści pełni wiary, racjonalnie myśląc zdaje sbie sprawę, że skoro przez tak długi czas, tyle lat nie znalazło sie nic co by go do mnie przyciągneło, co by pozwoliło mnie kochać, więc jakże może dokonać się to w jakimś okresie czasu miesięcy, może lat??? Kocham go i nie chcę przez życie isć sama. Błagam o pomoc
 
     
Estera
[Usunięty]

Wysłany: 2008-09-12, 18:25   

Samotna,
rozumiem Ciebie, Twoje zwatpienie i rozpacz. Przezywam podobna sytuacje. Co prawda maz mowi, ze chce separacji na rok, ale zachowuje sie tak jakby przygotowywal rozwod i ostateczne rozstanie- mam podpisywac np. ze nie bede roscic sobie zadnych praw do "jego"pieniedzy, sam chce kupic mieszkanie itp. Juz nawet wolalabym by sie wyprowadzil i nie traktowal mnie jak wroga, zero zaufania, to co mowi tak rani.. A jednak moze to potrwac kilka miesiecy zanim sie wyprowadzi i tez nie wiem jak z tym zyc...
Widocznie takie rzeczy sie zdarzaja i kilka osob z forum pisalo mi, ze taka sytuacje kryzysu trzeba zaakceptowac...na razie nie wiem jak, bo uczucia wariuja, ale bede sie starala jakos sie w tym odnalezc i pytac Boga, co zrobic dalej. Jesli nie dam rady psychicznie, wtedy ja bede musiala poszukac nowego lokum.
Podobnie jak Ty jestem tym wszystkim przerazona i chcialabym wrocic do normalnosci, wyrwac sie z tego koszmaru. Niestety codziennie stwierdzam, ze to nie jest zly sen, to dzieje sie naprawde.
Kochana, zycze Ci duzo sily, spokoju...
Wlacze Cie w moja modlitwe
Pozdrawiam
 
     
samotna
[Usunięty]

Wysłany: 2008-09-12, 19:12   

Estero jak ja Ci dziękuję za ten głos. Myślałam, ze już sie nikt nie odezwie. To co przeżywam to jakiś koszmar. Chciałbym sie obudzić i stwierdzić, ze to był tylko sen, ale budze sie i zastaję rzeczywistość. Proszę wszystkich o modlitwę, bo mój mąż to twardy charakter. Na obecna chwile nie chce rozwodu, ani separacji, ale też nie chce byc ze mną. Kiedy zapytałam czy gdybym zechciała żeby sie wyprowadził, czy by to zrobił odpowiedział, ze tak, skoro taka sytuacja mnie męczy. Zastanawiam sie co będzie dla mnie lepsze, bo psychika mi siada, czy zebym nie widziała jego i nie wiedziała co w danej chwili robi, ggdzie jest, bo tak to mówi że jedzie tu, czy tu i wychodzi i nie ma go godzinami, a mi różne myśli po głowie chodzą. Nic juz ode mnie nie chce. Nie rozumiem jak ludzie potrafią sie zmieniać, ktoś kto był mi najbliższy dziekuje mi i nie chce juz o nic walczyć. Tylko konsumpcja, tylko żyć pełną piersią nie licząc się ztym co naprawdę w życiu najważniejsze RODZINA. Tak jak powiedział jest obojetny i egoistyczny. Poukładał wszystko pod siebie i dla siebie, a mnie pozostawił te wszystkie decyzje co z tym zrobić. Chcesz wyprowadź się, chcesz to ja się wyprowadzę, chcesz separacji, będzie separacja, chcesz rozwodu też Ci wszystko podpiszę, a ja chodze jak w amoku, bo bardzo mi zależy na ratowaniu małżeństwa, ale na tym etapie ja już nie moge zrobić nic. Przeczytałam Dobsona i też tak próbowałam, ale jemu w to mi graj, ze nie poruszam tematu tabu, ze nie płaczę juz przy nim i nie proszę o nic, chociaż wczoraj troche się złamałam i otzrmałam kubeł zimnej wody. Współczuję Ci i wszystkim, którzy walczą, jeszcze raz proszę o modlitwę i Was wszystkich dołączę do swojej modlitwy. Boże miej nas w swojej opiece.
 
     
elzd1
[Usunięty]

Wysłany: 2008-09-12, 20:56   

Witaj, Samotna.
Nie bardzo wiem, co Ci można poradzić, czytanie Dobsona, stosowanie w praktyce, nie zawsze skutkuje, bo nie o nas chodzi, tylko o postępowanie innego człowieka.
Od wczoraj nie mogę dojść do siebie po rozprawie w sądzie, mąż złożył pozew o rozwód, bo mu się odwidziało małżenstwo ze mną, powód inny niż u Was, ale efekt ten podobny - jesteśmy samotne.
Patrzyłam wczoraj na mojego męża, słuchałam co mówi, i zastanawiałam się, kim jest ten człowiek siedzący naprzeciwko mnie, po drugiej stronie sali. Na pewno nie jest tym, którego poślubiłam, który mówił mi przez wiele lat, że beze mnie jego życie nie ma sensu. Dziś doskonale sobie radzi, żyje i ciesz się życiem.
Jestem bez niego od ponad trzech lat, tak jak Ty czułam, że nie dam rady, że nie mam po co, że bez sensu to wszystko. A jednak: nadal żyję, nadal wykonuję swoje codzienne obowiązki, może z mniejszym zapałem niż kiedyś, ale jednak udaje mi się. Buduję swój własny świat, wciąż pracuję, poznaję ludzi, spotykam się z wieloma, szukam swojego miejsca w życiu. I uznałam, że nawet bez męża, możliwe jest życie.
Twój mąż jest w domu, co prawda zobojętniał na wszystko co było Wasze wspólne, ale jednak jest. Więc i szansa jakaś istnieje, że obudzi się z letargu, zwłaszcza, gdy wreszcie zauważy na swojej trasie pełne rodziny, mężów z żonami, dzieci. Przyjdzie taki czas czas, że poczuje się zbędny pośród ludzi szczęśliwych i zadowolonych. Przyjdzie chwila, że będzie chciał się pochwalić swoimi osiągnięciami, wrażeniami z wyprawy w nowy świat. I teraz pytanie: czy będzie miał komu to wszystko opowiedzieć?
Nie da się żyć dla siebie, nie da się cieszyć tylko swoim towarzystwem, nie da się długo przebywać tylko ze sobą.
Tobie wypada tylko czekać. Ale czekając, nie marnować życia, brać ile się da, bez przekraczania granic przyzwoitości i nie łamiąc przysięgi małżeńskiej. Żyć tym, co przynosi kolejny dzień, nie pogrążać się w smutku i samotności.
Głowa do góry, musi być lepiej :-)
 
     
czerwona
[Usunięty]

Wysłany: 2008-09-12, 21:47   

Samotna ! Myślę, że mąż Cię bada i wyczuwa Twoją słabość, bo wie , że Ty nie chcesz ani rozwodu ani separacji ani rozłąki . Jest bezduszny w tym , co robi i mówi to , co mój( prawie były) -że jest egoistą i myśli tylko o sobie . Skoro tak - postarajmy się odwrócić sytuację i bądźmy egoistkami. Wiem , że trudno, bo oni nie mają sentymentów a my ogromne. Ale po co walczyć o człowieka , który jest egoistą ? To on powienien powalczyć o Ciebie. Trzeba tak na to spojrzeć - po co walczyć o kogoś ,kto mówi takie rzeczy w twarz? To nie chodzi o to , byś przy nim nie płakała, rozumiesz , że to chodzi o to , by on zaczął zastanawiać się czy kiedykolwiek będzie mógł wrócić do małżeństwa - bo teraz wie, że gdyby nawet zrobił największe świństwo -
Ty mu wszystko wybaczysz - za cenę swojej godności.W Dobsonie właśnie o to chodzi - nie o to, by przy kimś nie płakać , tylko o to, by sprawić że, to on będzie prosił o możliwość powrotu do domu. Ale powinnaś to zagrać - bo będąc szczera - natychmiast wyczuje Twoją uległość. I sama chyba uwierzyć , że dasz sobie radę . Dasz sobie radę.
 
     
Elżbieta
[Usunięty]

Wysłany: 2008-09-12, 22:07   Re: straciłam nadzieję

samotna napisał/a:
Kocham go i nie chcę przez życie isć sama. Błagam o pomoc

To nie ta kolejność.

Żeby nie iść przez życie samemu, trzeba umieć iść przez życie samemu.

CAŁKIEM SAMEMU. Trzeba wiedzieć, że jest się sobą, ale nie jest się...
samym.

Trzeba iść samemu, a potem ujrzeć, że obok idzie Bóg.

A potem spojrzeć poprzez Boga - Bóg jest NIEWIDZIALNY - więc łatwo Go NIE WIDZIEĆ i patrzeć ... patrzeć na ludzi, patrzeć na ludzi poprzez Boga... Ciało, Ciało Chrystusa...


teraz odniesienie do Twego zdania o mężu:

Kocham go, ale
nie kocham dlatego, że go potrzebuję,
tylko potrzebuję BO KOCHAM - a to - zakłada miłość drugiej osoby z uwzględnieniem jej wolności i wyborów.
 
     
Chmurka
[Usunięty]

Wysłany: 2008-09-12, 23:11   Re: straciłam nadzieję

Elżbieta napisał/a:
Kocham go, ale
nie kocham dlatego, że go potrzebuję,
tylko potrzebuję BO KOCHAM - a to - zakłada miłość drugiej osoby z uwzględnieniem jej wolności i wyborów.


Piękne, prawdziwe, choć niekiedy bardzo trudne... Ale, moim zdaniem, to jedyna droga. Droga, którą ku mojemu zdumieniu kroczę (w pokoju i coraz większej akceptacji), choć kiedyś, sądziłam, że nie przeżyłabym dnia bez męża...
 
     
lodzia
[Usunięty]

Wysłany: 2008-09-13, 10:35   

Elżbieta napisał/a:
Żeby nie iść przez życie samemu, trzeba umieć iść przez życie samemu.

CAŁKIEM SAMEMU. Trzeba wiedzieć, że jest się sobą, ale nie jest się...
samym.

Trzeba iść samemu, a potem ujrzeć, że obok idzie Bóg.

Bardzo do mnie przemówiło to co napisała Elżbieta...
 
     
samotna
[Usunięty]

Wysłany: 2008-09-13, 14:34   

Elzed
Przyjdzie taki czas czas, że poczuje się zbędny pośród ludzi szczęśliwych i zadowolonych. Przyjdzie chwila, że będzie chciał się pochwalić swoimi osiągnięciami, wrażeniami z wyprawy w nowy świat. I teraz pytanie: czy będzie miał komu to wszystko opowiedzieć?
Nie da się żyć dla siebie, nie da się cieszyć tylko swoim towarzystwem, nie da się długo przebywać tylko ze sobą.

Obawiam się, że szybko znajdzie pocieszenie, jeśli już go nie ma. On sobie potrafi zorganizować wszystko pod siebie. Jest bardzo niezależny pod kazdym wzgledem. Okres śświąt też był dla niego obojętny, więc czy rodziny na które będzie patrzył cokolwiek w nim wzruszą. Ja już jak patrzę na rodziny w sklepie, na wycieczce, na codzień to mnie jest wtedy bardzo przykro. Każdemu z nas wydawało się przed tym co się zadziało, że nas to jakoś ominie. Zawsze dla mnie Rodzina, mąż dziecko, dom były najważniejsze i brałam to życie ze wszystkimi jego odcieniami. No coż prawda jest jednk bardzo bolesna. Przychodzi nam sie zmierzyć z rzeczywistością i syndromem odrzuconej kobiety. Ból momentami nie do zniesienia. Tyle tutaj mądrych rad, ale jeszce umieć je zastosować i pogodzić się ze stanem rzeczy.
 
     
rzaba
[Usunięty]

Wysłany: 2008-09-13, 14:54   

samotna... przykro mi, ze jestes kolejna osoba która skrzywdzono... wiem co czujesz, bo moja historia jest bardzo podobana ( tyle ze nie mamy dziecka), maz przyjaciel od zawsze, mający swoj swiat, pasje, adrenalinę i ja domowniczka dbająca o to by w domu było sprzatniete, by miał co zjesc, by czuł sie w domu cieplo... rutyna... po 11 latach ciach... znudziło się... odszedl... twierdził, ze nie ma nikogo, ze chce zyc dla siebie, realizowac swoje pasje ( a ja tu jestem przeszkodą, choc według mnie jedno nie wyklucza dtugiego)... ja tez czytałam Dobsoena, probował wszystkiego... rozmów z nim, tesciowa, ksiedzem i Bog wie jeszcze kim innym... na nic... on jest egoistą.... niejednokrotnie usłuszalam, ze chce abym była szczesliwa, ze chce abym ułozyla soebie zycie na nowio z innym facetem i była szczesliwa bo zasłuzylam na szczescie, ktorego on nie jest w stanie mi dac... walczyłam z tym wszystkim, mówilam ze przeczekam, ze przeciez nadejdzie chwila, ze on sie ocknie... minał miesiac, da, pol roku, rok... nic... mieszkamy osobno, sprawa w sadzie, tylko odwlekanie terminu... zyłam nadzija długo, łudzilam sie, ze wszystko mozna naprawic.. owszem mozna by było, ale to on musiałby chciec... jedna osoba sama tego nie dzwignie... było ciezko, bardzo ciezko... nieprzespane noce, płacz, histeria, wszystko... nie wyobrazalam soebie zycia bez niego... był moim bozkiem, całeym swiatem, był wszystkim... a dzis... dzis taram sie go traktowac jak faceta, z ktorym przezylam wieksza czesc zycia, jak kogos kto był ze mna, ale odszedl... nadal trudne, ale przychodzi z dnia na dzien troszke łatwiej... samotna, poki mozesz walcz o to małenstwo... moze Twoja historia zakonczy sie happy endem... moze Wam sie uda, czego z całego serca Ci zycze... ja starm sie zyc dla siebie, relizowac własne marzenia.. choc bez niegi trudno ( bo najwieksze moje marzenia to dom, mąz dzieci..) ale starm sie zyc dalej, bo inaczej nie mozna... pozdrawiam rzaba
 
     
samotna
[Usunięty]

Wysłany: 2008-09-13, 14:54   

Elżbieto - mądra z Ciebie kobieta, ale ja właśnie tak czuję,
nie kocham męża,bo go potrzbuję, ale POTRZEBUJE BO GO KOCHAM.
Tak przynajmniej czuję.
Rzeczywiście teraz muszę jak maleńkie dziecko stawiać pierwsze kroki, żeby nauczyć się w życiu iść sama. To bardzo trudne, kiedy do tej pory uzupełnialiśmy sie wzajemnie.
 
     
rzaba
[Usunięty]

Wysłany: 2008-09-13, 14:58   

samotna to trudne.... ale mozliwe... choc kosztuje wiele wysiłku;)
 
     
samotna
[Usunięty]

Wysłany: 2008-09-13, 23:27   

dziekuję wszystkim, którzy mnie tu wsparli, a rzabko - przykro mi, bo wszystko co napisałaś jest takie podobne do mojego. Te same uczucia, ten sam stan rzeczy. Najgorza jest ta huśtawka od wielkiego poczucia siły, że dam radę, że to nie koniec świata,tłumacząc sobie, że ten człowiek nie jest wart mojej wielkiej miłości, że zawiódł mnie po tylu latach, tłumacząc niezgodnością charakterów i przede wszystkim czuję, że straciłam do niego zaufanie, a to już krok do tego, żeby pomimo uczucia powolutku nabierać dystansu, ale wiem też, że jak zły szeląg mogą powracać ciężkie chwile.
Boże działaj
 
     
rzaba
[Usunięty]

Wysłany: 2008-09-14, 15:58   

samotna... ja tez znalazłam na tym forum bardzo wiele historii podobnych do mojej... zachwania innych mezów niemal idetyczne jak mojego... porównywałam, starałm sie stosowac rady, ktore pomogły innym, jednak jak wiadomo to co u innych zadziałało nie zawsze sprawdzało sie w mojeje kwestii, ale coz... uwazam ze warto probowac... a na tym forum poznałam wieleu fantastycznych ludzi, bez ktorych pomocy dawno bym sie poddała... wiem , ze ten kryzys w moim przypadku był po cos... choc jeszcze nie do konca rozumiem po co, to wiem, ze bez tego wszystkiego co sie stało bardzo wielu rzeczy , istsotnych spraw bym po prostu w zyciu nie zauwazyla.. dalej zyłabym dla meza, dalej poswiecałabym wszystko dla niego, nie znajdujac chwili na kociol, modliwte, czy tez realizacje własnych marzen... na tym forum wielu sie udało, sporo osob do siebie wrócilo, sporo małzenstw udało sie scalic a to chyba najwazniejsze... sa jednak i tacy, ktorzy walczyli ale zabrakło im siły... zreszta mi tez zaczyna jej brakowac... ale poki masz w sobie siłe samotna to walcz o swoje małesntwo, abys nigdy soebie nie zarzuciła, ze tak łatwo odpusicials. powodzenia
 
     
samotna
[Usunięty]

Wysłany: 2008-09-14, 16:44   

rzabo,
ale jak walczyć, skoro wszystko u mnie zostało powiedziane. Już nic zrobić więcej nie mogę.
Próbując rozmawiać tylko pogarszam sytuację, będąc obojętna daję wyraz temu, ze wreszcie dałam mu spokój i z tego pewnie jest zadowolony. Mieszkać razem w tej obojętności pół roku, widząc jak znika i jak poświęca całe noce na internet.
Spi juz w drugim pokoju i da się wyczuć napięcie i chłod no i to milczenie. Czy jednak nie poprosić, by wyprowadził się mimo wszystko jak najszybciej, żebym na to nie musiała patrzeć, bo czy mieszkając pod jednym dachem, czy osobno i tak robi swoje i tylko mnie to stresuje, czy może mimo wszystko wytrzymać. czy ta stanowczość dobsonowska nie polega właśnie na tym, zebym to ja poprosiła o wyprowadzenie, pomimo, ze kocham, niech od razu będzie to konsekwencja podjętej przez niego decyzji, bo tak czy inaczej za te pół roku to on triumfalnie przniesie sie z jednego gniazka w drugie.
Boże pomóż !
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 8