Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i
gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Portal  AlbumAlbum  NagraniaNagrania  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  StowarzyszenieStowarzyszenie  Chat  PolczatPolczat
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
"to co mam to radość najpiekniejszych lat..." i ni
Autor Wiadomość
mewa
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-12, 23:00   "to co mam to radość najpiekniejszych lat..." i ni

Witam! Jestem mężatką od ponad pięciu lat. Mamy dwoje dzieci. Byliśmy wspaniałym małżeństwem, lepiej gorzej dogadującym się, ale pełnym wiary ideałów. Razem pokonywaliśmy trudności. Mąż pomagał mi przy dziecku i razem podejmowaliśmy trudy życia. Do czasu aż męża ojciec go wyśmiał, że jest za dobry dla żony i jak tak mógł mi się poddać- gdy tymczasem my po prostu robiliśmy wszytsko razem. W czasie małżeństwa przeżyliśmy już jeden wielki kryzys, po około 2-ch latach małżeństwa. Nie mieszkaliśmy ze sobą przez ok. 1,5 roku. Pewnego dnia po prostu wrócił do rodziców. Obecnie znowu przeżywamy kryzys. Przeciętnie raz w tygodniu, przy próbie rozmowy o sprawach istotnych dla naszej rodziny, zamyka się, nastawia się na "anty" i straszy wyprowadzką. A przy tym zawsze mnie poniża w słowach i mówi to co wie że mnie na pewno zaboli. Zawsze wierzyłam, że wszystko można w życiu osiągnąć, rozwiązać każdy problem - wystarczy tylko chcieć - a najlepszym rozwiązaniem jest rozmawiać o problemach, a nie od nich uciekać i je obchodzić.. Ale w tym przypadku chcieć to za mało. Ja już nie mam siły go zatrzymywać. Kocham go strasznie. Postanowiłam sobie, że zrobie wszystko żeby było dobrze bo nie po to wróciliśmy do siebie, żeby rozbić naszą rodzine ponownie. Walczę, ale mam wrażenie że tylko mi zależy. Gdybym ja chciała odejść, nie zatrzymał by mnie.
Może to ze mną coś nie tak (jak zresztą cały czas powtarza mój mąż). Czuję, że jestem nie darem, a przekleństwem. Zabija mnie jego obojętność i brak szacunku. Depcze moje wartości i poniża przez to że sobie radzę, że w życiu zawsze do czegoś dążę, że nie stoję i nie drepczę w miejscu (tak się złożyło że mam dobrą pracę, w której całkiem nieźle sobie radzę). Zawsze uważałam, że małżeństwo to bycie razem, wspólne radości i płacze, a jest cały czas "moje" "twoje". Jak ja zwyczajnie się interesuję co się z nim dzieje, to słyszę jedną odpowiedź - ja się ciebie nie pytam. Nie mam prawa nic wiedzieć i o nic pytać. Jedyne co mamy tak na prawdę wspólnego to dzieci i mąż nie chce żeby nas łączyło coś więcej. A ja tak nie potrafię. Martwię się o niego, ale on tego nie rozumie. Nie interesuje się mną i nie chce żebym ja się interesowała. Jak tu żyć? Jak rozmawiać? Jak podejmować decyzje na przyszłość? Ile można? Ja już nie mam siły - psychicznie. Żyję w niepewności, zagubieniu, braku poczucia bezpieczeństwa. Codziennie boję się że dziś przebierze się miarka i juz nie posłucha mojego błagania o rozmowę, o to żeby został, żeby mnie przytulił i powiedział, że wszytko będzie dobrze.
Proszę pomóżcie, jak odnaleźć siebie, jak rozmawiać, żeby chciał słuchać. Nie chce normalnie ze mną przebywać w domu - ucieka do rodziców, jak sie pojawia jakiś problem, jak tylko zwróce na coś uwagę, niezależnie czy w dobrej czy w złej wierze nie rozmawia tylko ucieka, staje się agresywny i prawie wybucha.
 
     
czerwona
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-12, 23:31   

Zostaw go kobieto w spokoju , naprawdę , posłuchaj ludzi tutaj , daj mu spokój, zmień zachowanie , przestań naciskać . Przestań się bać , że odejdzie bo jeśli naprawdę będzie tego chciał - to to zrobi choćbyś klaskała uszami . Skoro nie chce rozmawiać i staje się agresywny - daj mu spokój , nie narzucaj się i nie łkaj , nie proś . Naprawdę - zachowaj spokój , łagodną stanowczość . Klasyka , jest agresywny - to najlepsza obrona , nie chce rozmawiać- też obrona , boi się takiej rozmowy. Spycha Cię koleżanko do narożnika , poniża - klasyka ! Uważa Cię za mięczaka , nie szanuje . Klasyka. Jesteś uległa a on czuje się panem sytuacji. jedyne , co może to zmienić to pokaz siły z Twojej strony. Łagodna pewnośc siebie. To Cię naprawdę uratuje i nie daj sobą pomiatać - szacunek dla samej siebie przede wszystkim. Uwierz w siebie.
 
     
Piki
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-13, 06:48   

Mewo!

Czerwona ma rację! Przede wszystkim - przestań błagać i "opiekować się" ... Masz dzieci? Masz - to się nimi opiekuj!

Twój mąż to jest osoba DOROSŁA- wykazaaś chęć pomocy mu, bo widzisz, ze cos się z nim dzieje? Tak! Odrzuca pomoc ? widać jej nie potrzebuje, albo tak uwaza. Bez względu na to, czy faktycznie nie potrzebuje, czy tak tylko uważa, nie przyjmie jej teraz, a próby bedzie traktował coraz bardziej agresywnie.

Rób swoje i zajmij się trochę sobą. Jesli sprawa nie ma jakiegoś drugiego dna - to wyglada na to, że Twój małzonek to emocjonalne dziecko, uzaleznione od rodziców.
Jak mu cosik nie pasuje to do mamy i taty.

Wiem, ze bardzo Ci trudno, tracisz grunt pod nogami i czujesz sie sama z problemami dnia codziennego. Ale serio - blaganiami tego nie rozwiazesz. Zrb ekperyment - przestań się lasic, jeden dzień, ok?

Nie wypytuj, nie przytulaj się, nie proponuj pomocy. Zobacz jaki bedzie efekt
 
     
mami
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-13, 08:18   

Mewa twój mąż ma zaburzony system wartości rodziny, przyjrzyj sie jak traktuje twoją teściową teśc , chyba tak samo jak twój mąż ciebie...
syn nauczył sie tego od ojca pewnie zyjąc bardzo to go bolała nie chciał tego by matka cierpiała, złoscił sie ze nic nie moze zrobic, pewnie przyzekał sobie ze nigdy taki nie bedzie, i co znow wychowanie wzielo w góre...
jest dobrze, potem rodzina naciska ze pantoflarz, niekiedy ty go czyms sprowokujesz i juz działa schematycznie czyli poniżając ciebie pragnie panowac nad soba ale nie potrafi
to silniejsze od niego to model zachowania, wyuczony
porozmawiaj jesli nic nie da niestety musisz byc twarda i konsekwentna bo inaczej nic nie zdziałasz, tak czy inaczej masz zadanie trudne dla siebie, musisz teraz przyjac na siebie role wychowawcza męza, jak mówi nałóg widziały gały co brały, tyle że przez rózowe okulary dlatego tego wszystkiego nie widziały
i teraz pora zapłaty... ale warto są dzieci jest miłosc kochasz mąż on ciebie wiec warto walczyc o męża ale musisz zrozumiec jak to działa poczytaj na necie dużo mozna wyniesc i zrozumiec potem łatwiej rozumie sie zachowania czyjes...
pozdrawiam bądz silna
 
     
Justyna1
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-13, 12:49   

Mewa, przestan go zaglaskiwac na smierc! Daj mu spokoj! Niech mysli, niech robi... Ty i tak nie masz na to wplywu. Jestes mamusia Waszych dzieci, a nie Twojego meza! (och, jak ja wiem, o czym pisze :lol: ).
Powodzenia!
Justyna
 
     
Elżbieta
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-13, 13:54   Re: "to co mam to radość najpiekniejszych lat..."

mewa napisał/a:
Witam! Jestem mężatką od ponad pięciu lat. Mamy dwoje dzieci. Byliśmy wspaniałym małżeństwem, lepiej gorzej dogadującym się, ale pełnym wiary ideałów. Razem pokonywaliśmy trudności. Mąż pomagał mi przy dziecku i razem podejmowaliśmy trudy życia. Do czasu aż męża ojciec go wyśmiał, że jest za dobry dla żony i jak tak mógł mi się poddać- gdy tymczasem my po prostu robiliśmy wszytsko razem. W czasie małżeństwa przeżyliśmy już jeden wielki kryzys, po około 2-ch latach małżeństwa. Nie mieszkaliśmy ze sobą przez ok. 1,5 roku.

Pewnego dnia po prostu wrócił do rodziców.

Obecnie znowu przeżywamy kryzys. Przeciętnie raz w tygodniu, przy próbie rozmowy o sprawach istotnych dla naszej rodziny, zamyka się, nastawia się na "anty" i straszy wyprowadzką. A przy tym zawsze mnie poniża w słowach i mówi to co wie że mnie na pewno zaboli. Zawsze wierzyłam, że wszystko można w życiu osiągnąć, rozwiązać każdy problem - wystarczy tylko chcieć - a najlepszym rozwiązaniem jest rozmawiać o problemach, a nie od nich uciekać i je obchodzić.. Ale w tym przypadku chcieć to za mało. Ja już nie mam siły go zatrzymywać. Kocham go strasznie. Postanowiłam sobie, że zrobie wszystko żeby było dobrze bo nie po to wróciliśmy do siebie, żeby rozbić naszą rodzine ponownie. Walczę, ale mam wrażenie że tylko mi zależy. Gdybym ja chciała odejść, nie zatrzymał by mnie.
Może to ze mną coś nie tak (jak zresztą cały czas powtarza mój mąż). Czuję, że jestem nie darem, a przekleństwem. Zabija mnie jego obojętność i brak szacunku. Depcze moje wartości i poniża przez to że sobie radzę, że w życiu zawsze do czegoś dążę, że nie stoję i nie drepczę w miejscu (tak się złożyło że mam dobrą pracę, w której całkiem nieźle sobie radzę). Zawsze uważałam, że małżeństwo to bycie razem, wspólne radości i płacze, a jest cały czas "moje" "twoje". Jak ja zwyczajnie się interesuję co się z nim dzieje, to słyszę jedną odpowiedź - ja się ciebie nie pytam. Nie mam prawa nic wiedzieć i o nic pytać. Jedyne co mamy tak na prawdę wspólnego to dzieci i mąż nie chce żeby nas łączyło coś więcej. A ja tak nie potrafię. Martwię się o niego, ale on tego nie rozumie. Nie interesuje się mną i nie chce żebym ja się interesowała. Jak tu żyć? Jak rozmawiać? Jak podejmować decyzje na przyszłość? Ile można? Ja już nie mam siły - psychicznie. Żyję w niepewności, zagubieniu, braku poczucia bezpieczeństwa. Codziennie boję się że dziś przebierze się miarka i juz nie posłucha mojego błagania o rozmowę, o to żeby został, żeby mnie przytulił i powiedział, że wszytko będzie dobrze.
Proszę pomóżcie, jak odnaleźć siebie, jak rozmawiać, żeby chciał słuchać. Nie chce normalnie ze mną przebywać w domu - ucieka do rodziców, jak sie pojawia jakiś problem, jak tylko zwróce na coś uwagę, niezależnie czy w dobrej czy w złej wierze nie rozmawia tylko ucieka, staje się agresywny i prawie wybucha.

Mewo, czy jest szansa, abyś zaangażowała się w życie jakiejś wspólnoty kościoła?
Może jest przy Twojej parafii wspólnota rodzin?
Może jest w ogóle jakakolwiek wspólnota, jeśli mąż nie chciałby z Tobą uczestniczyć?
Mogłabyś wówczas zająć się Twoim UMACNIANIEM W WIERZE.
Bo trudne sytuacje w małżeństwie i kryzysy powodują kryzysy wiary.
Tracisz siły. A siły te z Panem Naszym Jezusem Chsrytusem nie zostają utracone, bo On Sam napełnia swoją siłą.

Poczytaj "Telegram do św.Józefa" - jest w zakładce "Modlitwy".
Pozdrawiam!


ps.
W górę serce Mewo. Niech się nie trwoży serce Twoje, Chrystus jest z Tobą i proś Go o siłę, a Ducha św. o mądrość w rozeznaniu.
Możliwe jest zerwanie więzi z rodziną - w sposób ZUPEŁNIE INNY NIŻ NORMALNE sposoby..
ŁASKĄ SAKRAMENTU MAŁŻEŃSTWA.
lecz to Chrystusa dar - proś Go o pomoc!
Ufaj Mu.
 
     
Estera
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-13, 13:56   

Wiesz co Mewa, tak dobrze rozumiem o czym piszesz. Prawie moglabym sie podpisac pod Twoimi slowami.
Uwazalam mojego meza za odpowiedzialnego, dojrzalego czlowieka. Kiedy zamieszkalismy niedaleko jego rodziny sprawy przybraly dramatyczny rozwoj- nie od razu, ale powoli. Chodzil do swojej rodziny beze mnie, pozniej tez bylo tak, ze wystarczyl najmniejszy pretekst, nawet to bym zaczela jakas rozmowe ktora jemu nie odpowiadala, a on mnie zostawial na cala niedziele sama, chyba chcial mnie ukarac. Tylko za co? Bo chcialam rozmawiac?
Na poczatku malzenstwa liczyl sie z moim zdaniem, choc i tak to on mial zawsze wiecej argumentow za podjeciem decyzji po jego mysli.
Jego rodzina niestety wmowila mu, ze ja chce go zdominowac, ze chce nim zawladnac i zeby sie nie dal. Kompletna bzdura, ale on w to uwierzyl. Nie szanowal mnie, obtrazal, obwinial za wszystko- byleby tylko on nie musial nad soba pracowac...Wyprowadzil sie, rodzina mu pomogla. Od nich tez podczas ostatniej wizyty uslyszalam, ze kobieta powinna siedziec cicho, ze ma sie podporzadkowac mezczyznie, bo nawet w Biblii jest to napisane...Myslalam, ze takich pogladow juz nie ma ale oni- jego ojciec i brat mowili to bardzo powaznie!
Ojciec mojego meza nigdy nie liczyl sie zeswoja zona, zawsze robil to na co mial ochote, decyzje sam podejmowal. Moj maz na poczatku bardzo to krytykowal i chcial byc inny.
Niestety, widocznie jak pisala Mami wychowanie wzielo gore.
zycze Ci duzo sil i nie daj sie zle traktowac! Poradzisz sobie bez niego.Ja tez sie tego ucze
 
     
mewa
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-13, 21:31   

Wiesz Estero, jakbym czytała o sobie i swoim małzeństwie. Już przerabiałam wyprowadzkę męża i to, jak jego rodzice go przyjęli z otwartymi ramionami. Wg nich to nic, że przyczynili się do rozpadu więzi małżeńskiej, ale jak twierdzi teściowa "matkę ma się jedną, a żon mozna mieć wiele". Więc sama rozumiesz. Dziękuję za dobre słowa. Tobie też dużo sił, bo wiem jak wiele to kosztuje.

A odnosząc się do innych wypowiedzi. Wierzcie mi nie łatwo zostawić męża w spokoju, przestać walczyć. Tak samo jak za dzieci, czuję się odpowiedzialna za niego.
Myślę, że prawdą jest, że ma zaburzony system wartości i to bardzo. Robi tak, jak zarzekał sie że nie będzie robił. Ale najbardziej bolesne jest to, że nigdy tak nie robił, dopóki nie został wyśmiany. Był bardzo dobrym mężem i ojcem. A teraz nie stara się ani jako mąż, ani jako ojciec. Na wszystko jest głupia wymówka. Mam wrażenie, że mu nie zależy, choć myślę, że w dużej mierze jest to wpływ jego ojca. Byle by nie był dla mnie za dobry.
A poza tym żałosne jest to, że w sferze zawodowej póki co na prawdę radzę sobie dobrze, a w domu nie potrafię z nim rozmawiać, wg męża do wszystkiego mam dwie lewe ręce, za nic się nie biorę, itd.Zawsze się czegoś czepnie. A ja uważam, że mamy bardzo dużo i mieszakmy nieźle, zawsze czysto, cisza, spokój - super warunki dla szczęśliwej rodziny i radosnego rozwoju dzieci. I co z tego? Nic. Potrafię zrobić praktycznie wszytko(dla mnie móc to chcieć, jak nie wiem jak to sie uczę pytam i realizuję, staram sie nie poddawać).
Wiem, że mąż nie traktuje naszego domu jak własnego. Zawsze jest jakaś wymówka, a główna to to, że dom jest póki co na rodziców( w czasie kiedy był kupowany, nikt by nam nie dał kredytu, ale to nie tłumaczenie dla niego). Kiedyś domem naszym było miejsce gdzie byliśmy razem, bo dla mnie dom to nie mury i przedmioty, to rodzina - ludzie i to co oni za sobą niosą - wiarę, nadzieje i miłość. Nie ufa mi i cały czas wmawi, że to ja go nie kocham. Bzdura, bo nie była bym z nim bez miłości, bo i tak praktycznie zawsze muszę radzić sobie sama.
Pozdrawiam wszystkich i życzę dalszej wiary, siły i wytrwania w pokonywaniu przeciwności losu.
 
     
mami
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-16, 15:35   

.... Tak samo jak za dzieci, czuję się odpowiedzialna za niego. ...

za co czujesz sie odpowiedzialna w stosunku do męża? przymus kontroli czego? kogo? nie jestes w stanie na każdym kroku przewidywac, brac na siebie odpowiedzialnosc...
nie jestes w stanie odpowiadac za niego, za jego uczynki, tylko on moze byc odpowiedzialny za to co robi i tak ma byc!!!
inaczej bierzesz na siebie wszystko to co robi a on czuje sie bezwinny.... a ty z całym tym bagazem jego odpowidzialnosci za wszystko nie mozesz nic zrobic, bo... bo tylko on moze wpływac na siebie i na to co robi...
i pozwól mu
ciekawe jak długo wytrzyma w domu z którego tak naprawde uciekł.... po której z kolei znieważeniu jego w domu rodzinnym szybko będzie uciekał tam gdzie tak naprawde panują zdrowe relacje i stosunki
dlatego pozwól mu doświadczyc upokorzenia
 
     
nałóg
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-16, 16:02   

Mewa........... wydaje sie że popełniasz klasyczne,ksiązkowo opisane błędy.Twój maz tez.Zachowanie czy zachowania wyniesione z domu.
Mewa......... zamiast tłumaczenia co i jak nie gra w Waszym domu polecam Tobie i męzowi(tylko nie pisz że nie będzie chciał czytać) ksiażke poradnik Jacka Pulikowskiego "Warto byc ojcem" i inne tego autora.
Wiesz.......... Ty tez popełniasz masę błędów................w dobrej wierze zapewne.Ale warto skorzystać ze wskazówek.
Jak maz nie będzie chciał czytac to poprostu połóż mu w miejscu widocznym dla niego.
Mnie,staremu mężowi warsztaty prowadzone przez Pulikowskiego,a pózniej jego książki poprostu pomagaja w komunikacji małżęńskiej.
Komunikacja w malżęśństwie to nie tylko gadanie.........ale i słuchanie.Nawet tego co nie do końca zostało wyartykułowane.
Mewa................ Wam umkneła komunikacja.
Warto podjąć wysiłek aby ją przywrócic.
Pogody Ducha
 
     
Macius
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-16, 23:03   

nałóg napisał/a:
polecam Tobie i męzowi(tylko nie pisz że nie będzie chciał czytać) ksiażke poradnik Jacka Pulikowskiego "Warto byc ojcem" i inne tego autora.


Tak reklamujesz tę książkę w swoich postach, że i ja ją sobie w końcu zamówiłem ;-) ... chociaż się ostatnio 'oczytałem' dość dużo, ale chyba ze skutkiem dobrym, bo dzisiaj usłyszałem od mojej żony, że mnie nie poznaje... zdaje się że to komplement taki był.
 
     
nałóg
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-17, 10:09   

Maciuś......... jak poczytasz to podziel sie swoim odczuciami...dobra???? a że reklamuję ????bo jestem przekonany że warta przeczytania,warto zobaczyć swoje życie małżeńskie przez pryzmat widzenia innego człowieka...wartosciowego człowieka,terapeuty małżęńskiego,męża,ojca,zięcia czy syna też.
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 9