Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i
gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Portal  AlbumAlbum  NagraniaNagrania  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  StowarzyszenieStowarzyszenie  Chat  PolczatPolczat
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
Piekło po zdradzie
Autor Wiadomość
Rita
[Usunięty]

Wysłany: 2008-05-28, 22:07   Piekło po zdradzie

Znowu wracam do tego forum, które odnalazłam 3 miesiące temu, gdy wszystko się zaczęło. Wtedy jednak wierzyłam mojemu mężowi, że przeżywa kryzys osobowości po pobycie na grupie terapeutycznej. Rzeczywiście tam się poznali, bo ten kryzys to była inna kobieta, ale do tego się nie przyznał, choć go kilka razy pytałam. Kłamał tak doskonale, że nie wyczułam fałszu. Poza tym zachowywał się jak człowiek w depresji, a nie zakochany. Rzeczywiście miał dylemat, ale ukrywał jaki. Ponieważ jeszcze przed wyjazdem na tę grupę zapewniał mnie, że jest ze mną najszczęśliwszy od lat, nawet nie wpadłam na to, że to zdrada. Irytowali mnie wszyscy ludzie, którzy to sugerowali jako jedyne sensowne wytłumaczenie. Byłam pewna, że mój mąż po prostu powiedziałby prawdę. Po dwóch miesiącach "kryzysu tożsamości" oznajmił, że przeprasza za wszystko, kocha mnie i wraca. Byłam szczęśliwa. Ale po tygodniu powiedział prawdę - miał romans. Zakończył go 2 tygodnie temu. Wszystko było kłamstwem. Zawalił się cały mój świat. Nie wyszłam za niego ze względu na pozycję czy pieniądze, bo wtedy nie miał nic, ale dlatego, ze był wartościowym człowiekiem i dzielił moje wartości. Okazało się, że ich nie ma. Teraz żałuje i przekonuje, że mnie naprawdę kocha i dopiero teraz wie, co to znaczy (jesteśmy razem 10 lat) i oddaje mi się w ręce, chce pracować nad naszym małżeństwem i rodziną, pójść na terapię małżeńską. Poszedł do spowiedzi i przeżywa jakieś swoje nawrócenie - pod wpływem naszych znajomych, którzy nam pomagają w tej sytuacji, postrzega tę sytuację jako dzieło szatana i oddaje się Chrystusowi. Twierdzi, że przezywa straszne wyrzuty sumienia. To wszystko są jakieś pozytywne sygnały, ale jestem jeszcze ja, a ja wiecie co czuję - piekło. To dopiero 5 dni, odkąd wiem, ale to cierpienie jest niewyobrażalne. Wiem, że wielu z Was przez to przeszło, proszę napiszcie konkretnie jak to przeżyć! Dodam jeszcze, że ja chodzę już na terapię od początku tego kryzysu i biorę leki antydepresyjne, ale mało pomagają, bo takich "ścinających z nóg" brać nie mogę - pracuję "głową" i przede wszystkim mam dzieci (a propos - drugi mój synek kończy dziś roczek...). Wiem, że mogę na Was liczyć.
 
     
rzaba
[Usunięty]

Wysłany: 2008-05-28, 22:37   

Rito... moja odpowiedz dzis bedzie krotka... padam z nog i nie mam siły by napisaccos wiecje... ale wirz mi ze moim najwiekszym marzeniem jest to by maz kiedys zrozumiał, by chcial odnalzezc w sowim zyciu Boga i naprawic swoje błedy... nie zmarnuj wiecczasy jaka teraz poboje dostajecie... wiem, ze nie jest łatwo, kolorowo itd... ze bil, urazy zostana na zawsze, ale nawet po zdradzie mozna zycw szczesliwie w zwiazku... mozna... daj soebie czas i nie podejmuj zadnej decyzji pochopnie... pamietaj ze nie jestes w tym wszystkim sama... pozdrawiam rzabka
 
     
Darek
[Usunięty]

Wysłany: 2008-05-28, 23:07   

Rita napisał/a:
Wiem, że mogę na Was liczyć.

Podzielam zdanie Rzaby. Dziękuj Panu Bogu, że Twój mąż zrozumiał, że odzyskał sumienie, które go teraz boli. Wielu z nas marzy o takiej szansie i do tej pory jej nie dostało. Nie wiem jak żyć po zdradzie, za to wiem jak się żyje, gdy się jest zdradzonym, zdeptanym, tak, że bardziej chyba nie można. Wiem też jak się żyje w samotności, co się naprawdę wtedy czuje, o czym się marzy, jak się postrzega swoją przyszłość chcąc wytrwać w wierze. Uważam, że mimo ogromnego cierpienia spotkało Cię wielkie szczęście i dostałaś wielką szansę. Wiem jak cierpisz, cięzko to przeżyłem i nadal przeżywam, a o takiej szansie jaką Ty dostałaś marzę od prawie dwóch lat. Wiele słyszałem o powrotach, lecz bardzo często nie są one spowodowane nawróceniem, a wyrachowaniem lub przeliczeniem się drugiej strony, nie ma w nich przwdziwej miłości która pochodzi tylko od Pana Jezusa. Naprawdę masz wielkie szczęście. Jestem z Tobą i Wszystkimi cierpiącymi z tego powodu.

Życzę szczęścia, pozdrawiam, Darek
 
     
elzd1
[Usunięty]

Wysłany: 2008-05-28, 23:20   

Rita. Chyba nikt z nas nie dopuszczał do siebie myśli, że najbliższa osoba może tak kłamać, plątać swoje i nasze życie, zdradzać - a jednocześnie patrząc prosto w oczy mówić, że kocha. Teraz już wiesz, ciężko Ci, ale już widzisz przed światełko: mąż zrozumiał, chce odbudować Wasz świat. Przeżyjesz ten ciężki okres, wspólna terapia może tylko pomóc. A leki dla Ciebie - jeśli słabo działają, poproś lekarza o zmianę, mało jest obecnie takich, które przeszkadzają w pracy.
Ciesz się z powrotu męża, pomimo wszystko ciesz się, bo masz powody.
Nie wiem jak odbudować życie po zdradzie, wiem że niektórym się udaje, a u Was jest ta sytuacja o tyle dobra, że mąż i z Panem Bogiem chce spotyakć - to wielka łaska.
Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę dużo siły.
 
     
wito
[Usunięty]

Wysłany: 2008-05-29, 04:23   

Rita - ciesz sie, że mąż chce zauważył, ze to On jest powodem kryzysu w waszym małżeństwie, ciesz się, że chce się zmienić, naprawić. Możesz odbudować swoje zaufanie do niego. możecie do siebie wrócić. Bylebyś Ty po tym wszystkim nie popadła w euforię. Znajomi pomogli Ci zrozumieć, że "kryzys osobowości" był "zieleńszą trawką". Jeżeli uda się Wam byc znowu razem, czego Wam życzę - to nie zapominaj, że kochać trzeba mądrze.
 
     
agnieszka78
[Usunięty]

Wysłany: 2008-05-29, 10:27   

wyklucz znajomych z waszego uzdrawiania, niech będzie wasza intymność, niech Twój mąż nie rozciąga sprawy poza was,
piszesz że traktuje to co robił jako dzieło szatana (pytam sie wtedy-kiedy robimy coś dobrego to też jestesmy tylko narzędziem Boga i nie ma tam nas?), że teraz sie Tobie oddaje, Tobie, znajomym, terapeutom, czyli on nie wie co robić, czyli nie ma kontroli, czyli przyjął pozycje...ofiary??? takie jakies wrażenie odebrałam, przepraszam jeśli całkowicie mylne
 
     
lena
[Usunięty]

Wysłany: 2008-05-30, 15:55   

agnieszka78 napisał/a:
piszesz że traktuje to co robił jako dzieło szatana (pytam sie wtedy-kiedy robimy coś dobrego to też jestesmy tylko narzędziem Boga i nie ma tam nas?)

Człowiek posiada wolną wolę....możliwość(prawo) dokonywania wyboru .......albo korzysta z Bożej oferty i wybiera to co wartościowsze, albo ulega pokusie i korzysta z oferty szatana wybierając to co łatwiejsze i przyjemniejsze.
W każdej chwili mozemy powiedzieć TAK lub NIE....wybrać dobro,lub zło.....decyzja nalezy do nas.

Rita...to o czym piszesz w poście to są pozytywne sygnały i dołączam do powyższych wypowiedzi.....da sie przeżyć i żyć szczęśliwie.
Zanim to jednak nastąpi czeka Was wiele pracy,cierpliwości i wyrozumiałosci(tu męża dla Ciebie).......przydałaby się fachowa pomoc......wspolna bądź dla każdego z osobna na początek. ......że z Bogiem łatwiej to wiesz.
Powodzenia
 
     
GregS
[Usunięty]

Wysłany: 2008-05-30, 19:15   

darek1 napisał/a:

Dziękuj Panu Bogu, że Twój mąż zrozumiał, że odzyskał sumienie, które go teraz boli. Wielu z nas marzy o takiej szansie i do tej pory jej nie dostało. Nie wiem jak żyć po zdradzie, za to wiem jak się żyje, gdy się jest zdradzonym, zdeptanym, tak, że bardziej chyba nie można. Wiem też jak się żyje w samotności, co się naprawdę wtedy czuje, o czym się marzy, jak się postrzega swoją przyszłość chcąc wytrwać w wierze. Uważam, że mimo ogromnego cierpienia spotkało Cię wielkie szczęście i dostałaś wielką szansę. Wiem jak cierpisz, cięzko to przeżyłem i nadal przeżywam, a o takiej szansie jaką Ty dostałaś marzę od prawie dwóch lat. Wiele słyszałem o powrotach, lecz bardzo często nie są one spowodowane nawróceniem, a wyrachowaniem lub przeliczeniem się drugiej strony, nie ma w nich przwdziwej miłości która pochodzi tylko od Pana Jezusa. Naprawdę masz wielkie szczęście. Jestem z Tobą i Wszystkimi cierpiącymi z tego powodu.


Słowa napisane przez darka1 pasują co do jednego do mojej sytuacji, odźwierciedlają to co teraz czuję z niewiarygodną dokładnością - az mi trudno w to uwierzyć...

Rito - Dopóki walczysz jesteś zwyciezcą
nie znarnuj tej szansy, która jest marzeniem niejednej osoby... Ty ja otrzymałaś.
między innymi dlaczego musisz spróbować - odpowiem Ci fragmentem krążącej po internecie prezentacji zatytuowanej "Aby nie żałować" (może i ty kiedyś ją otrzymałaś, jak nie, podaj mi na priv emaila to Ci ją wyślę)
kończy się ona tak:

Życiu i ludziom trzeba dawać wciaż nową szansę. Ciągle na nowo próbować jeszcze raz. I wbrew wszelkiej logice wierzyć, że tym razem może sie udać, na pewno się uda, że tym razem wreszcie będzie inaczej...
Kiedyś koleżanka powiedziała mi coś co zapamiętałem dobrze: "To okropne żałować czegoś co się zrobiło, ale sto razy gorzej jest żałować tego czego się nie zrobiło"
Można zrezygnować i odpuścić. Bo już nie ma sił. Bo wszystko mówi: to nie ma sensu. I stracić być może, najważniejszą swą szansę, która nigdy się nie powtórzy.
Ale można też zacisnąć zęby. I na nowo próbować. Na nowo starać się wierzyć. Na nowo starać się szukać wyjść, sposobów, rozwiązań. Zaryzykować nawet jeśeli to naprawdę duże ryzyko. I nawet kiedy to ogromnie wiele kosztuje. Nie ma żadnej gwarancji, że się uda - bo nie może być takiej gwarancji. Być może, okaże się, że rzeczywiśćie nie było warto.
Ale jeśli jest jeszcze jakaś szansa, jeśli pojawia się choć cień nadziei - muszę się podnieść pokonać złość, niemoc, brak sił zniecierpliwienie. I skoczyć w ryzyko. Chcoćby już nie wiem który raz, i kolejny, i następny...

PO CO ?

Aby kiedyś nie żałować czegoś, czego się nie zrobiło...


Jeżeli jeszcze nie miałaś okazji, to posłuchaj sobie rówież, 2 może 3 razy, znajdującego się na stronie głównej tego forum zapisu audycji "Jak przebaczyć zdradę? Przebaczyć 77 razy?" - dr Mieczysław Guzewicz
 
     
Rita
[Usunięty]

Wysłany: 2008-06-02, 20:21   

Dziękuję wszystkim za wsparcie. Przez te wszystkie dni tyle razy czytam Wasze listy i to, co jest na tej stronie, bo czuję to tak, że tylko tu jestem "ze swoimi", że tylko tu inny człowiek może mnie tak naprawdę zrozumieć. Mam prośbę do tych, którzy przeżyli zdradę - napiszcie jak to wyglądało u Was - jak ewaluowały Wasze uczucia, co robiliście z wyobrażeniami o ich wspólnym życiu podczas romansu, zwłaszcza seksualnym, czy marzyliście o zemście, po jakim czasie byliście w stanie myśleć konstruktywnie?
 
     
ekola
[Usunięty]

Wysłany: 2008-06-03, 11:42   

Rito,
ja wiedziałam o wszystkim na bieżąco, bo mój mąż postanowił być uczciwy i powiedział prosto w oczy że kocha inną, życie ze mną było pomyłką (jesteśmy 9 lat po slubie) i niemożliwe jest ratownie małżeństwa, bo on nie chce... To oczywiście była odpowiedź na moje prośby, żebyśmy jednak ratowali...
Przez pierwszy okres byłam straszliwie, rozpaczliwie skupiona na ratowaniu. Nie mogłam zrozumiec dlaczego mi to robi, nie chciałam przyjąć do wiadomości że cos takiego się z nami stało!!! A piekło było...
Bo skoro był taki uczciwy, to nie przejmował się że dzwoni do niej z domu, albo ona do niego. Wychodził kiedy chciał, właściwie nie było go praktycznie w domu. Nie wyprowadził się, bo nie pozwalały mu akurat na to warunki finansowe. widywałam go - i było to chyba jeszcze gorsze
Przez te miesiące nie żyłam. Byłam w szoku - zrozpaczona... Nawet nie wiem jak to określić...
Wyobrażałam sobie że mówi jej to wszystko co mówił kiedyś do mnie, zastanawiałam się kiedy się spotykają, w domu miałam wyostrzone wszystkie zmysły żeby wiedzieć, usłyszeć... Mimo że jeżeli ta wiedza mogła kogoś zranić to tylko mnie. Piekło - zresztą wiesz.
Teraz...
NIe jest lepiej, bo dla odmiany mąż jest w depresji. Ma poczucie winy, poczucie przegrania życia i zero ciepła. Więc wychodzi na to że to ja powinnam go pocieszać, a nie on mnie. Przeprosił mnie, powiedział że chce spróbować, ale nie ma siły ma zrobienie czegokolwiek. Mam poczucie że znowu to ode mnie ktoś wymaga odpowiedzialności, siły za nas oboje, kiedy jedyne co bym chciała to wypłakać się i żeby mnie ktoś (wiadomo kto) pocieszył. A tu nie.
Nie mogę sobie poradzić z wybaczaniem. Próbuję, staram się nie myśleć o tym wszystkim, bo to co odkryłam - najbardziej zabijają nas w takich chwilach własne myśli. Wyobrażamy sobie dużo więcej niż mogłoby być, robimy się podejrzliwe i nieufne. I niby to uzasadnione ale do ratowania związku się niestety nie przydaje. No i wychodzi że teraz ja go dobijam, "odgrywam się"...
Choć buntuję się przed tym, bo jestem niecierpliwa, chyba rzeczywiście potrzebny jest nam czas. Już teraz widzę że pewne wspomnienia blakną, że namiastka "normalnego życia" pozwala oderwać się choć na chwilę od rozpamiętywania tego wszystkiego, od bólu, ktory dopada mnie czasem w najdziwniejszych chwilach. Bo cos mi się skojarzy, przypomni... Słowa, które zraniły, gesty - czasem niestety nieodwaracalne... I wtedy najchętniej rzuciłabym tą swoją krzywdą w niego jak obuchem, niech wie co mi zrobił!!! (mało po chrześcijańsku :-)
Modlę się o łaskę przebaczenia, te 77 razy stoją mi w głowie jak wyrzut sumienia i obwiniam się kiedy okazuje się że nie potrafię. Pomaga mi zajęcie się sobą - to zgodnie z radami wszystkich na forum zaczęłam robić wcześniej - wyjścia gdzieś, kontakty ze znajomymi. Na początku byłam zrozpaczona bo kiedyś wszystko robiliśmy razem, a teraz... Ale dobrze mi to robi. Czasem wystarczy że uda mi się coś z rana, czyjś uśmiech, ciepłe słowo, drobny sukces i już łatwiej pójść dalej.
Wiesz, największą miłość do niego czuję, kiedy widzę go takiego załamanego. chciałabym pocieszyć, przytulić... Nie mogę, bo on nie jest gotowy, ale wtedy naprawdę bardzo chciałabym żeby był szczęśliwy. Może rzeczywiście traktować to wszystko jak chorobę? Przecież nie spodziewałaś się chyba, że Twój mąż będzie ideałem. Nie ma takich. Wbrew swoim głupim wyobrażeniom musiałam pogodzić się z faktem, że jest po prostu zwykłym człowiekiem, który może pobłądzić, upaść, ale jeżeli chce się z tego podnieść, to nie należy, nie wolno! wdeptywać go buciorami głębiej i głębiej...
Ot, takie moje przemyślenia...
Ciężko jest... Ale zawsze jeszcze jest Bóg i modlitwa. W najgorszych momentach była mi pocieszeniem, dawała poczucie że jest Ktoś, kto nade mną czuwa, dba o mnie... I teraz nie chciałabym go zawieść. Choć czasem zawodzę na całej linii.
 
     
TEOR
[Usunięty]

Wysłany: 2008-06-03, 23:33   

Ja powiem tak. W przypadku zdrady czas nie leczy ran, a jedynie pozwala na ich powolne, bardzo powolne zabliźnianie się. Nasze przypuszczenia i wyobrażenia co do przebiegu romansu te zabliźniające się rany rozdrapują. Stąd właśnie huśtawka nastrojów. Trzeba sobie powtarzać: nie ma innego wyjścia, przysięgałam kochać i być wierną oraz nie ma się co rozczulać nad sobą, bo inni są w jeszcze trudniejszych sytuacjach - ciężko chorzy, opuszczeni itp. Wszyscy, którzy przebaczyli zdradę głowa do góry! Nie jest źle, bo przecież dano nam szansę! Z Bogiem.
 
     
Rita
[Usunięty]

Wysłany: 2008-06-04, 21:50   

Ekola - to, co piszesz jest mi bardzo, bardzo bliskie - nawet to, że my też jesteśmy 9 lat po ślubie. Niestety ja mojemu mężowi ufałam całkowicie i co prawda nie uważałam go za ideał, ale prawdopodobieństwo, że się tak zachowa było mniej więcej tak duże jak możliwość lądowania Marsjan. Tak jak piszecie huśtawka nastrojów jest straszna. Kiedy są takie momenty, że potrafię dostrzec w nim upadającego grzesznika i pozwalam się dotknąć, natychmiast żałuję, że nie jestem konsekwentna, że zbrukałam się jego dotykiem, że tak łatwo mu ze mną idzie. A jednocześnie przecież czasami tak bardzo potrzebuję pocieszenia, przytulenia, a on jest w końcu moim mężem! To jakiś straszny paradoks! Kiedy znowu myśli i wyobraźnia spychają mnie do piekła, to wiecie - jestem w piekle, gdzie jest zło i brak nadziei. I wtedy wyrzucam sobie brak wiary. Jak to widzicie?
 
     
rzaba
[Usunięty]

Wysłany: 2008-06-04, 22:58   

Rito... sprobuj odnusnac złe mysli... Twoj maz zgrzeszył, pogubił sie, zranił... ale najwaznijsze- zroumiał i chce napiawic... postaraj sie znalezcw nim człowieka, ktory chceratowac rodzine, ktory Cie kocha, człowieka, ktory potrafi przyznac sie do błedu.. to trune, ale mozliwe... pomsyl jak wielka szanse oboje macie... szanse , o ktorej wieksoszc z nas moze jedynie marzyc... Rito Jezus wybaczył Judaszowi, Jan Paweł II człowiekowi, ktory do niego strzelał... wiec wszystko jest mozliwe... powodzenia, zawalcz o to małenstwo...
 
     
ekola
[Usunięty]

Wysłany: 2008-06-05, 11:31   

Rito,
też mam momenty kiedy myśle sobie - dosyć tego, a co tam - będę zła, dlaczego ja mam chcieć, dlaczego wybaczać, to boli, boooooli!!! Ale gdzieś w środku, nawet w tych chwilach, czuję że to nie ja, że tego nie chcę. Myślę że to jakiś głos boży, że Bóg zna mnie lepiej niż ja sama i wie, że mam w sobie siłę aby przez to przejść, aby wybaczyć.
Więc staram się nie myśleć i nie rozpamiętywać.
Okazało się że można - jestem tego przykładem... Kiedy dopada jakaś zła myśl, mówię do siebie: Nie, nie chcę o tym myśleć! Próbuję zająć głowę czymś innym... I coraz częściej to pomaga.
Mój mąż nie mówi że mnie kocha. Mówi że się zagubił, że nie ma siły, nie ma nic do ofiarowania oprócz chęci (drobnej bardzo). Jest mu źle z tym co się stało. A ja (głupio, egoistycznie) chciałabym żeby przyszedł z przysłowiowym bukietem kwiatów, padł na kolana i wyznał jak się pomylił, jak kocha itd... Tylko czy to by coś zmieniło w moich uczuciach, poczuciu krzywdy i żalu.
Dlatego myślę sobie, że to jest dopiero próba dla mnie. Przebaczyć nie dlatego że ktoś się zmienił, uznał swoją pomyłkę czy co tam jeszcze. Przebaczyć dlatego, że to jest dobre, że tego chce ode mnie Pan, że to mnie uleczy...
To kiedy mąż wraca to rzeczywiście ogromna szansa... Także szansa na naprawienie tego, co może w małżeństwie było złe, zaniedbane, czego nie zauważaliśmy. Teraz będzie to świadoma praca dwóch osób, które - mam nadzieję - nie zapomną tej nauki i będą się starały cały czas pielęgnować miłość, radość, wzajemne zrozumienie... Bo wcześniej... Zastanawiam się, czy u nas była ta ciągła praca nad sobą, czy też osiedliśmy na laurach - bo było tak wspaniale...
Więc może teraz to będzie lepsze małzeństwo, bo świadome, bo z uznaniem że tworzą je dwie osoby różne, słabe, nie wolne od upadków. Że trzeba wciąż się starać, wciąż na nowo, co rano przypominać sobie, że ta druga osoba to dar, a nie maszynka do dawania.
Życzę Ci dużo siły, Rito. I pogody ducha.
Nie rozpamiętuj przeszłości... Ja chciałabym traktować każdy nowy dzień jako szansę na zbudowanie czegoś lepszego, każdy dzień zaczynać od uśmiechu. Na razie kiepsko mi to idzie.
I powoli, wszystko powoli...
Pozdrawiam i trzymam kciuki
 
     
Mariah
[Usunięty]

Wysłany: 2008-06-14, 06:45   Re: Piekło po zdradzie

Witaj Rito,

to forum to takze moja szansa na pozbieranie sie po zdradzie, kilka dni temu dowiedzialam sie ze moj maz zdradza mnie z pewna kobieta, planowali nawet dziecko, jestem zupelnie zrozpaczona.
Ze strachu, ze bedzie awantura nie przyszedl do domu, napisal sms, ze nie chce klotni i przyjdzie do domu jak sie uspokoje.

Mariah

Rita napisał/a:
Znowu wracam do tego forum, które odnalazłam 3 miesiące temu, gdy wszystko się zaczęło. Wtedy jednak wierzyłam mojemu mężowi, że przeżywa kryzys osobowości po pobycie na grupie terapeutycznej. Rzeczywiście tam się poznali, bo ten kryzys to była inna kobieta, ale do tego się nie przyznał, choć go kilka razy pytałam. Kłamał tak doskonale, że nie wyczułam fałszu. Poza tym zachowywał się jak człowiek w depresji, a nie zakochany. Rzeczywiście miał dylemat, ale ukrywał jaki. Ponieważ jeszcze przed wyjazdem na tę grupę zapewniał mnie, że jest ze mną najszczęśliwszy od lat, nawet nie wpadłam na to, że to zdrada. Irytowali mnie wszyscy ludzie, którzy to sugerowali jako jedyne sensowne wytłumaczenie. Byłam pewna, że mój mąż po prostu powiedziałby prawdę. Po dwóch miesiącach "kryzysu tożsamości" oznajmił, że przeprasza za wszystko, kocha mnie i wraca. Byłam szczęśliwa. Ale po tygodniu powiedział prawdę - miał romans. Zakończył go 2 tygodnie temu. Wszystko było kłamstwem. Zawalił się cały mój świat. Nie wyszłam za niego ze względu na pozycję czy pieniądze, bo wtedy nie miał nic, ale dlatego, ze był wartościowym człowiekiem i dzielił moje wartości. Okazało się, że ich nie ma. Teraz żałuje i przekonuje, że mnie naprawdę kocha i dopiero teraz wie, co to znaczy (jesteśmy razem 10 lat) i oddaje mi się w ręce, chce pracować nad naszym małżeństwem i rodziną, pójść na terapię małżeńską. Poszedł do spowiedzi i przeżywa jakieś swoje nawrócenie - pod wpływem naszych znajomych, którzy nam pomagają w tej sytuacji, postrzega tę sytuację jako dzieło szatana i oddaje się Chrystusowi. Twierdzi, że przezywa straszne wyrzuty sumienia. To wszystko są jakieś pozytywne sygnały, ale jestem jeszcze ja, a ja wiecie co czuję - piekło. To dopiero 5 dni, odkąd wiem, ale to cierpienie jest niewyobrażalne. Wiem, że wielu z Was przez to przeszło, proszę napiszcie konkretnie jak to przeżyć! Dodam jeszcze, że ja chodzę już na terapię od początku tego kryzysu i biorę leki antydepresyjne, ale mało pomagają, bo takich "ścinających z nóg" brać nie mogę - pracuję "głową" i przede wszystkim mam dzieci (a propos - drugi mój synek kończy dziś roczek...). Wiem, że mogę na Was liczyć.
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,01 sekundy. Zapytań do SQL: 8