Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i
gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Portal  AlbumAlbum  NagraniaNagrania  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  StowarzyszenieStowarzyszenie  Chat  PolczatPolczat
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
Tylko dla facetów ;-)
Autor Wiadomość
markow
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-24, 22:04   Tylko dla facetów ;-)

Mało tu mężczyzn na forum więc głównie do nich to piszę. To już 8 miesięcy od momentu, kiedy usłyszałem od żony:"Chcę rozwodu!". W odpowiedzi mój sprzeciw. Dwójka dzieci syn 7 lat, córka 5,5. A co z nimi? Słyszę:"Jakoś im to wytłumaczę". Żona chce rozwodu, ale w sposób znany z różnych kolorowych pisemek i tym podobnych mediów - "rozwód z klasą" bez orzekania o winie. Dobra, czyli ja facet pakuję torbę mówię "do widzenia" i płacę alimenty. Nie zgodziłem się. Taka przekorna świnka ze mnie. I cóż słyszę z ust mojej małżonki: Jesteś facetem bez jaj! Słaby psychicznie! Nic dziwnego znalazła sobie przecież takiego silnego z jajami ;-)

Ok. dowiaduję się, że jestem zdradzany i popełniam mnóstwo błędów. Wciąż wierzę, że zdołam ją zatrzymać przy sobie. I co? I ... nic. Ona dalej z nim.
Ale powoli budzi się we mnie mężczyzna. Nie ten zniewieściały, który był na każde zawołanie swojej ukochanej. Nie ten, który milczał, gdy wiele razy raniła jego godność. Budzi się mężczyzna, który poznaje swoją wartość. Ten silny facet dla którego jasne staje się, że musi emocjonalnie uwolnić się od kobiety, której ślubował wierność a nie służalczość.
Jasny cel - wyjdziesz z tego, ale sam nie dasz rady. Jaki kierunek? Jeden jedyny właściwy -> Bóg.

Jednak to proces. Upadki, szarpanina z myślami: Gdzie ona teraz jest? Co oni robią? Dlaczego? Szukanie pomocy u psychologa, szukanie ludzkich sposobów na poprawę sytuacji. Kurczę, staram się i nie wychodzi. Czasami jest jeszcze gorzej. Wymiana ciosów i tych słownych i tych przy pomocy ręki też. Jak nisko człowiek może upaść, kiedy targają nim emocje.

Po drodze Rybno i słyszę od jednej z sióstr: "Jezus się tym zajmie". Tak naprawdę dociera to do mnie kilkanaście tygodni później.

Uczę się dbać o siebie. To trudne, bo trzeba też zadbać o dzieci. O żonę w dalszym ciągu "dba" ktoś inny. Dzieci są na dalszym planie. To kobiety mogą być takie? A gdzie instynkt macierzyński? W końcu pojawia się myśl: "Taka kobieta do szczęścia nie jest mi potrzebna. Kocham ją, ale nie chcę takiej żony!" Nie zmienię jej. Sama to zrobi ... jak zechce. Na razie nie chce.
A co z dziećmi? Mam pozwolić, żeby obcy facet udawał, że je kocha, jak sobie wymarzyła żonka. Niedoczekanie. Ale to policjant zrobisz mu coś - kryminał. A jednak decyzja! Wizyta u komendanta. Pomogło. Przynajmniej nie robią tego w bezczelny sposób.

Ile cierpienia ... Mam wierzyć w Nadzieję wbrew ludzkiej nadziei? Ile człowiek może wytrzymać. Okazuje się że może i to dużo.
Wątpliwości, kiedy ksiądz mówi:"Zgódź się na rozwód, nie przedłużaj swojego cierpienia" Coś mi tu nie gra? Szukam dalej i znalazła się odpowiedź Forum Sychar :-) Dziękuję

Ludzie i Ci wspaniali i Ci mniej. Dla niektórych rozwód to zło, ale to przecież nie nasza sprawa. Nie wasza? Przecież to wasza córka chce rozbić moją rodzinę! Ale ja nie chcę stracić córki. To po co robiłaś jej awanturę jak wyszło na jaw, że się z tamtym spotyka? Milczenie...

21 kwietnia miałem pierwszą rozprawę. Nie zgodziłem się na rozwód bez orzekania o winie w odwecie wniosek - rozwód z winy męża. I karuzela zaczęła się kręcić ... "Mój mąż jest zagorzałym katolikiem i dlatego nie chce zgodzić się na rozwód" Dlaczego to powiedziała, przecież jeszcze niedawno wyrażała zdziwienie, że małżeństwa się rozwodzą. Biegła wcześniej do kościoła, żeby zająć dobre miejsce podczas rekolekcji...
A Ty patrzysz i widzisz po drugiej stronie sali, jak osoba, którą kochasz coraz bardziej upada. I po ludzku nic nie możesz zrobić, żeby jej pomóc. A jednak robisz! Modlisz się o uzdrowienie swojego małżeństwa i trwasz wierny przysiędze.

Aha, panowie macie "przechlapane" w sądach. Weźcie na adwokata kobietę pomoże wam to na sali sądowej. Sam to odczułem :-) Ciąg dalszy 8 sierpnia ... A w tym czasie życie pod jednym dachem z osobą, która nie odzywa się do ciebie, nawet w kluczowych sprawach dotyczących wychowania dzieci. O porozumieniu w sprawach finansowych: opłaty, kredyty itp nawet nie marząc. Ale to przecież życie, jakże piękne, bo w relacji z Bogiem. Tylko nie schrzań tego ty zagorzały katoliku ;-)
 
     
lena
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-24, 22:41   

markow....dlaczego tylko dla facetów :-(
Dech mi zaparło.....dlaczego?....ponieważ właśnie(po przeczytaniu niektórych postów) przekonałam się,ze są "panowie" i "panowie"
Na ten czas nic więcej wydukac nie potrafie...poza jednym... trzymaj sie chłopie
 
     
markow
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-24, 23:01   

Tylko dla facetów to przecież z przymrużeniem oka. A tak na serio kiedy pierwszy raz zawitałem na forum szukałem historii podobnych do mojej więc zdecydowałem się na taką formę wypowiedzi licząc na to, że być może ktoś również w takim celu przegląda to forum.
 
     
sasanka
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-24, 23:06   

nom

czekamy na c.d.

facecie ;-)
 
     
ewakrystyna
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-24, 23:11   

Bardzo podoba mi sie twoja postawa i ciesze sie , ze opisales na forum meski punkt widzenia Chociaz oczywiscie wolalabym , aby nigdy nie bylo takiej koniecznosci . Zycze Ci duzo sil do walki ze zlem. Obys odniosl zwyciestwo . Z Boza pomoca i ochoczym sercem oposcisz to pole z tarcza . Pozdrawiam
 
     
lena
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-24, 23:12   

....i się nie pomyliłeś....bo wiekszość z nas szuka podobnych historii
Trawie to co napisałeś i zdradze,ze nie jestem z tych co sądzą że facet bee, tylko dlatego że byłam zdradzana.
Wręcz mnie zachwyciłeś......i współczuje.
....i nie trać nadzieji ,choć to trudne bywa.
 
     
elzd1
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-24, 23:54   

Markow. My tu prawie wszyscy mamy podobne historie: ktoś się "zakochał", chce rozwodu, my się nie zgadzamy, słyszymy, żeśmy zacofani albo złośliwi. I o braku miłości się słyszało, i o słabościach, i okazywało się, że wszystkie wspolne lata były pomyłką.... dużo się słyszało.
Ale wiesz, puszczam to mimo uszu, teraz już mogę. A o mężu myślę jak o chorym człowieku, więc i gniewać się na niego nie mogę.
Co będzie, okaże się, teraz mam przed sobą rozwód, zastanawiam się nad adwokatem. Ale czy warto? Czy obca osoba za pieniądzie potrafi przekazać to co ja czuję i myślę?

Dobrze że właśnie tu trafiłeś, zresztą jest kilku panów na tym forum, pewnie się wypowiedzą.
Głowa do góry. Nie mamy wpływu na uczucia małżonka, ale mamy wpływ na to, co zrobimy z tym ciężkim doświadczeniem. Oby zamieniło się w dobro.
Ja
 
     
lena
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-25, 00:34   

Co będzie, okaże się, teraz mam przed sobą rozwód, zastanawiam się nad adwokatem. Ale czy warto? Czy obca osoba za pieniądzie potrafi przekazać to co ja czuję i myślę?......nie potrafi Elzd i dobrze o tym wiesz.....to jej zawód.
Czasami sie nie zgadzamy, ale wiem... domyślam się co czujesz.

Żyjmy tak jakby jutra miało nie być!!! ...żyjmy dla siebie,jeśli nie możemy dla innych.
 
     
GregS
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-25, 02:24   

Markow – faktycznie tutaj mało jest mężczyzn, szczególnie tych którzy czynnie biorą udział w „życiu” forum. Bądź jednak pewny, że nie Ty sam jesteś w takiej sytuacji – moja historia i to co się teraz dzieje jest bardzo podobna do Twojej. O tym, że „już cię nie kocham”, że "wszystkie uczucia do mnie się już wypaliły”, że „to pomyłka”, że „chce rozwodu” usłyszałem 1,5 roku temu. Prawie od roku nie mieszkamy razem. Młodsza córka 11 lat mieszaka z żoną, a starsza16 lat ze mną Stanowczy sprzeciw dla odejścia ode mnie starszej córki żona podsumowała, że wzmocni to tylko więzi pomiędzy dziećmi (?????).
Moje zdecydowane „NIE” dla „kulturalnego” rozwodu zaowocowało, zdecydowanym działaniem mojej żony. W piśmie zmieniający jej stanowisko procesowe aż roi się od kłamstw i przekręcania faktów i stwierdzeń „od zawsze…”, „całkowita wina męża…” itp. Ale to co mnie najbardziej dotknęło: "Pozbawić praw rodzicielskich, a decydowanie o dzieciach ograniczy do minimum".
Tak jak i u Ciebie dowiaduję się, że jest ten trzeci. „Wspaniały młody (o 12 lat od niej młodszy facet) z niesamowitymi i jakże dojrzałymi poglądami na świat, inteligentny, czuły, pełen zrozumienia dla niej…” Bardzo szybko został zaakceptowany przez jej rodziców – no bo przecież najważniejsze jest szczęście córki. Ja usłyszałem od teściowej „no przecież nie wszystkim się udaje”, a dodatkowo za wszystko podziękowała mi w sądzie jak zeznawała jako świadek żony. Pomimo to cały czas wierzę, że wszystko uda się naprawić. Kryzys w jakim znalazło się nasze małżeństwo otworzył mi na wiele spraw oczy, pozwolił zrozumieć to czego do tej pory nie widziałem. Niestety i ja nie ustrzegłem się przed popełnianiem poważnych błędów, jedno co mam dla swojej obrony to, że moim jedynym celem było ratowanie naszej rodziny.
Zrozumiałem Kogo brakowało w naszym małżeństwie, Kto powinien być najważniejszy i do Kogo teraz muszę zwrócić się o pomoc. Mówię o tym mojej żonie, a ona na to – fanatyk religijny. Na moje "kocham cię" – słyszałem śmiech i widziałem jej ironiczny uśmiech na twarzy.
Olbrzymia ilość cierpienia i bólu. Nie mieszkamy razem prawie rok, a cały czas myślę o niej, zastanawiam się gdzie jest, co robi, co u niej słychać. Dzieci przestałem pytać o żonę, bo widzę jakie są zmieszane kiedy mówią o mamie. Kontakt prawie żaden, sporadycznie jedynie przez emaila (zmieniła numer telefonu) ale jedynie wtedy kiedy na sprawę. Mieszkająca, że mną córka dwa razy po prawie 2 tyg. była chora i leżała w łóżku – troska o dziecko ograniczyła jedynie do telefonicznych rozmów. Ani razu, nie znalazła czasu aby ja odwiedzić, pomimo że sama pracuje w różnych godzinach i mogłaby przyjść gdy mnie nie było.
Jest ciężko czasami nawet bardzo. Widzę jak coraz bardziej starszej córce brakuje bliskości matki a młodszej obecności ojca. Czasami jak jest u mnie 15-20 min siedzi mi na kolanach i do mnie się tuli. Zawsze gdy wychodzi do „nowego domu” ściska mnie w gardle.
W sądzie żona robi wszystko, bez przebierania w środkach, aby udowodnić moją wyłączną winę. I tak jak Markow pisze: „coraz niżej upada”, z rozprawy na rozprawę staje się coraz bardziej bezwzględną i zimną osobą. Kiedyś, jak zapytałem co z przysięgą małżeńską którą składała przed Bogiem, usłyszałem jedynie że wtedy nie zdawała sobie znaczenia ze słów jakie wypowiada, a dodatkowo że nie będzie w tej sprawie starą dewotką (!?). Na Sali sądowej to jedyny czas kiedy ją widzę. Raz widziałem ją na ulicy – udała że mnie widzi. Staram się nie tracić nadziei, pomaga mi w tym między innymi to forum.
Zdaję sobie sprawę że możliwe jest to, że prędzej czy później żona otrzyma rozwód choćby dla tego że ja w sądzie jedynie się bronię i nawet jednego złego słowo o żonie nie powiedziałem i raczej nie powiem.
Cały czas ją kocham i wierzę, że nadejdzie taki dzień iż inaczej spojrzy na to co się stało. Wierzę w to, że nadejdzie czas ze znowu będziemy razem, gdyż wierzę w moc sakramentu małżeństwa.
Bo ją kocham, bo jej przysięgałem „… na dobre i na złe…”


Markow, my faceci musimy się trzymać razem :-D no i wspomagać na forum nałoga który czasami ledwo co zipie od naporu i ataków forumowych kobiet :mrgreen:
 
     
w.z.
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-25, 08:22   

Niesamowite są Wasze świadectwa: markow i GregS. Naprawdę zapiera dech jak ktoś już napisał. To co mi się spodobało to to, że w trudnych momentach potrafiliście podejmowac właściwe decyzje: 1. Bóg, 2. NIE dla rozwodu. 3. Zadbanie o siebie i uniezależnienie się psychiczne od partnera i wiele innych, o których pewnie wcześniej nie pomyśleliście, że będziecie musieli podjąc.
To co nasi partnerzy w takich momentach wyprawiają jest często do przewidzenia. Na innym forum, takim nie bardzo katolickim, jest sporo tego.
Ciekawe, że prawie zawsze zaczyna się od propozycji cichego rozwodu "z klasą", (i najlepiej żeby nie angażowac w to nowego partnera) a gdy to się nie uda to już wtedy wojna bez przebierania w środkach. W moim przypadku było to łącznie z pobiciem mnie przez żonę i symulacją, że to ja ją pobiłem.
Kiedy człowiek się postawi i w jakimś sensie odrze ze wstydu (bo wtedy wydawało mi się, że nic gorszego nie może mnie spotkac) to czuje szacunek dla samego siebie.
Masz trochę trudną sytuację markow bo mieszkacie razem. Choc nie wiem co jest lepsze. W pewnym momencie jeździłem nawet w nocy pod nowe mieszkanie mojej żony gdzie przebywała z kochankiem i dziecmi i w jakimś sensie sam się tym katowałem.

Natomiast myślę, że tak naprawdę nie wiemy co się dzieje w głowie naszych partnerów. U mnie przełomem była sprawa sądowa. Jednego dnia mieliśmy 3 naraz. Ona podała mnie o potężne alimenty na nią i dziecko, a ja o widzenie z dzieckiem i rozdzielnośc majątkową. Obie sprawy wygrałem jej sprawy pozostały nierozstrzygnięte, choc ja i tak płaciłem juz alimenty. Dopiero po sprawach nastąpił przełom. W sądzie wylewała na mnie pomyje, a ja po wyjściu z sali rozpraw wyciągnąłem do niej rękę. Coś się w niej złamało. Potem była fajna scena, gdy my obejmowaliśmy się pod sądem, a prowadząca sprawę sędzina wychodziła z sądu :).

Wczoraj rozmawiałem ze znajomym, który zna naszą sytuację i on ciągle niedowierza jak to możliwe, że ktoś kto toczył ze mną totalną wojnę, nagle stał się dobrą żoną i matką.
Na to pytanie czas przyniesie odpowiedź. To co się stało nazwał on "dobrze rozegraną partią szachów". Może z boku tak to wygladało, ale tak naprawdę tą partię rozgrywał słaby, znerwicowany, mały człowieczek, który w pewnym momencie przestał już wierzyc, że się uda.

życzę Wam powodzenia. Tak trzymac!!!
 
     
Małgorzta
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-25, 10:01   

Markow nie jestem facetam, ale piekne to co piszesz, dobrze że są faceci też odpowiedzialni, bo mnie sie wydawało że takich to ze swiecą trzeba szukać. Dlatego wiesz uważam, że Bóg stawia nas przy takich osobach, którym musimy pomóc które się gdzieś pogubiły. Tylko my sami tego nie zrobimy to On nam wskazuje własciwą drogę ukazuje nam swoja miłość pomaga nieść krzyż wtedy kiedy Mu właśnie powiemy JEZU TY SIĘ TYM ZAJMIJ. Myślę, że po przez te przykre doświadczenia Chrystus zbliża nas do siebie i ukazuje nam, że to On jest DROGĄ PRAWDĄ I ŻYCIEM i oczekuje od nas bezgranicznego zawierzenia.
Markow nie poddawaj się rozwód jak mówił Ojciec Pio to droga do piekła, a Ty przeciez chcesz zbawienia również dla Twojej żony dlatego nie możesz się na niego zgodzić.
Złóż swoje cierpienie w sercu Jezusa, a doznasz pokoju. Dlatego polecam częstą modlitwę za małżonka i Komunie Św. jak to możliwe to codziennie to naprawdę pomaga.
Dlatego wierze, że Bóg daje siłę i idąc Jego drogą według Jego przykazań nie zginiemy, a mam nadzieję że po przez modlitwę za współmałżonka i Jego wybawimy od zła i Jego pociagniemy ku niebu. Polecam gorąco książki o Duchu Św. niesamowicie napełniają i utwierdzaja w wierze można je znależć na www.odnowa.jezuici.pl
Polecam 17.05 Kongres Odnowy w Duchu Św. w Częstochowie.
Pamietam o Was w modlitwie.
JEZU UFAM TOBIE!
 
     
nałóg
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-25, 10:32   

Panowie......mechanizm dysfunkcji (kryzysu małżęńskiego,nałogów,kompulsywnych zachowań) jest podobny w wydaniu męskim jak i zeńskim.Róznica jest tylko niewielka w odczuwaniu.
Markow.... nie czuję sie tu ,na forum atakowany,czasami mamy z tu piszącymi Paniami trochę inne widzenie.To tez norma.Jestem facetem,one są kobietami,troszkę inna psychika,troche inne jest aktualne miejsce w życiu piszących,w innym miejscu drogi sie znajdujemy.
I tyle.
Czasami moje posty są dośc ostre w odbiorze w zalezności od sutacji ,czasami -szczególnie ci na początku kryzysu nie mają jeszcze zgody wewnętrznej na stosowanie czegoś w komunikacji małżęśńkiej co ja nazywam "twardą miłością".Czesto nazywają to troche inaczej.
Dobrze że to forum jest.
Ja -dla siebie samego twierdzę że małżeństwo to jeden,ciągły,permanentny kryzys tylko o róznej amplitudzie.Od poczucia szczęścia do poczucia zranienia,od błogości do złości na partnera.
Bardzo wiele daje mi to forum,bardzo wiele zmieniło i zmienia moje zachowania, reakcje w kontaktach z moją rodziną.
Chwała że jest.
Pogody Ducha
 
     
wito
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-26, 07:13   

markow napisał/a:
Aha, panowie macie "przechlapane" w sądach. Weźcie na adwokata kobietę pomoże wam to na sali sądowej. Sam to odczułem :-) Ciąg dalszy 8 sierpnia ... A w tym czasie życie pod jednym dachem z osobą, która nie odzywa się do ciebie, nawet w kluczowych sprawach dotyczących wychowania dzieci. O porozumieniu w sprawach finansowych: opłaty, kredyty itp nawet nie marząc. Ale to przecież życie, jakże piękne, bo w relacji z Bogiem. Tylko nie schrzań tego ty zagorzały katoliku ;-)

Markow - panowie nie maja przechlapane w sadach, jeżeli potrafią zdystansować się do małżonka i trzeźwo oceniać jego postępowanie, porzucą sentymenty i nie będą sie kierować opinią, że kobiety są "słabsze" więc nie należy wytykać im ich błędów, że należy je chronić, a wywlekanie w sadzie brudów to nie jest miłość. Jeżeli potrafisz udowodnić, że to nie ty rozwaliłeś małżeństwo, to masz wygraną sprawę.
Nie oznacza to, że już uratowałeś swoje małżeństwo.
Przegrana kobieta robi dużo by pokazać mężczyźnie gdzie ona ma przewagę.
jest taki temat na forum http://www.kryzys.org/viewtopic.php?t=1324 gdze toczy się dyskusja na temat mojej ponad rocznej walki w sadzie o odrzucenie pozwu rozwodowego żony z orzeczeniem mojej winy. Znajdziesz trochę czasu poczytaj. Może coś Ci sie przyda. Oczywiście służę pomocą na priv.
PS. CO do adwokata uważam, że nie masz racji. To czy jest to kobieta czy mężczyzna nie ma znaczenia. Ważne jest by adwokat wskazał ci kierunek obrony, pouczył jak za bardzo emocjonalnie będziesz podchodził do sprawy, podpowiedział gdzie szukać ewentualnych dowodów. Adwokat, nie zna historii waszego małżeństwa. Od ciebie zależy na ile się zaangażujesz w sprawę i zechcesz sie otworzyć, a to ułatwi jemu czy jej pracę.
Ty znasz fakty - adwokat paragrafy.
 
     
markow
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-26, 15:10   

Dziękuję za odzew. Opisując swoją historię używałem często skrótów myślowych, gdyż mogłoby się to przerodzić w "niekończącą się historię" ;-) Stąd nie wszystko zostało odebrane tak, jak chciałem. Ale reszta została dopisana ... przez Was. Już wcześniej korzystałem z Waszych doświadczeń i na pewno skorzystam w przyszłości. Zrobiłem to również dla tych, którzy obawiają sie spraw rozwodowych. To naturalny lęk przed nieznanym, ale warto ten lęk powierzyć Jezusowi. Dodam, że korzystam z modlitw zamieszczanych tu na forum i za to dziękuję szczególnie ładniejszej części Sychara :-)
 
     
Darek
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-26, 18:04   

markow napisał/a:
Wątpliwości, kiedy ksiądz mówi:"Zgódź się na rozwód, nie przedłużaj swojego cierpienia"

GregS napisał/a:
Ja usłyszałem od teściowej „no przecież nie wszystkim się udaje”, a dodatkowo za wszystko podziękowała mi w sądzie jak zeznawała jako świadek żony.

Trudno mi powiedzieć, czy Ty markow miałeś pecha, czy ja miałem szczęście. Mój proboszcz miał stanowisko całkowicie odmienne. To właśnie on przekonał mnie (nie od razu), że należy wytrwać w stanowczym "nie" dla rozwodu. Z początku jego słowa niebardzo do mnie docierały. Miałem wrażenie, że głosi jakieś utopijne teorie. Przed tym wszystkim byłem bardzo pewny swojej wiary, że wytrwam, że nikt i nic mnie nie złamie. Rzeczywistość okazała się jednak trochę inna. Początkowo próbowałem szukać pomocy u rodziny, tak jak u swojej, jak i żony. Zawsze "Święta" na pokaz, wielodzietna rodzina mojej żony okazała się być kompletnie niezainteresowana dobrem mojej rodziny, a jedynie pragnieniami siostry i córki, no i oczywiście żeby mi dokopać. Z kolei moja matka, która jest w niesakramentalnym związku, zamiast mówić o uratowaniu mojej rodziny, radziła mi jak po niej "posprzątać" no i pomyśleć o nowej. Tak samo mówił mój ojciec: "znajdz sobie jak najszybciej kogoś, zabaw się" itd. Mało tego, gdzie to nie byłem: sąd, urząd, ośrodek pomocy rodzinie, adwokat, prawnik, psycholog, psychiatra, policja, krewni to wszyscy chcieli mnie rozwieść. Przez długi czas zastanawiałem się czy tylko ze mnie jest taki idiota, że chcę ratować swoją rodzinę? Dobiło mnie to ostatecznie, mimo, że wewnątrz ciągle walczyłem. Miałem wrażenie, że to ja działam wszystkim na przekór, że mnie jakiś wariat nie nadający się do życa we współczesnym świecie. Z jednej strony ciągle wierzyłem, że Pan mi pomoże, z drugiej dobijałem się poprzez destrukcyjny tryb życia. Zacząłem się budzić jak dostałem skierowanie od lekarza do poradni odwykowej ... (całe życie byłem astynentem, mam w domu 10 - cio letnią butelkę wódki).
Na podstawie tego uważam, że szczególnie w tym temacie bardzo ważny jest dobry przykład. Kto chce poradzi się duchownego, znajdzie to forum, ale ilu jest ludzi, którzy pod naciskiem otoczenia, mediów itp zostanie złamanych, mimo, że wcześniej dobrze myśleli i postępowali. Nie każdy jest wystarczająco silny psychicznie, i ma wystarczająco silną wiarę, żeby wytrwać.
Zenujące jest dla mnie, że kościół dużo bardziej się troszczy o dobro ludzi wstępujących w niesakramentalne związki niż o tych, którzy mimo wszystko pozostali wierni. Teraz wiem jak jest im ciężko i jaką przeżywają gehennę. Bardzo potrzebny byłby w tym kierunku jakiś duży ruch, organizacja działająca przy kościele głosząca taką właśnie postawę i dająca wsparcie. Obecnie pozostając rozwiedzionym (nikt z nas nie może być pewny, że taka postawa gwarantuje ocalenie rodziny) jest się przez większość naszego społeczeństwa postrzeganym jako ktoś gorszy, dużo gorszy niż ten co wchodzi w związek niesakramentalny, a nie powinno tak być.
GregS napisał/a:
Moje zdecydowane „NIE” dla „kulturalnego” rozwodu zaowocowało, zdecydowanym działaniem mojej żony. W piśmie zmieniający jej stanowisko procesowe aż roi się od kłamstw i przekręcania faktów i stwierdzeń „od zawsze…”, „całkowita wina męża…” itp. Ale to co mnie najbardziej dotknęło: "Pozbawić praw rodzicielskich, a decydowanie o dzieciach ograniczy do minimum".

Ja nie miałem propozycji kulturalnego rozwodu. Żona znała moje stanowisko w tych sprawach, wiedziała, że się nigdy nie zgpdzę, przygotowywała się od około pół roku i od razu dostałem z tzw. "grubej rury", w pierwsze dni nie wiedziałem jak się nazywam. Chciała mnie na dzień dobry zdeptać i postawić w takim świetle prawa, abym nie mógł już nic zrobić na swoją obronę przy rozwodzie. Nie udało jej się to za bardzo, pozostała mi ciężka reklamówka z aktami i dokumentami z rozpraw sądowych.
Minęło już półtorej roku jak to się u mnie rozpętało, od tej pory moja żona nie wystąpiła o rozwód (bynajmniej nic mi o tym nie wiadomo), zgłupiałem już co się dzieje, byłbym wdzięczny, gdyby ktoś mi pomógł to zrozumieć i coś poradził.
w.z. napisał/a:
To co mi się spodobało to to, że w trudnych momentach potrafiliście podejmowac właściwe decyzje: 1. Bóg, 2. NIE dla rozwodu. 3. Zadbanie o siebie i uniezależnienie się psychiczne od partnera i wiele innych, o których pewnie wcześniej nie pomyśleliście, że będziecie musieli podjąc.

Jak realizacja dwóch pierwszych punktów jest stosunkowo łatwa dla osoby wierzącej, tak trzeci punkt jest bardzo trudny do spełnienia.
Miłość oddalonego małżonka jest prawdziwą miłością, nie tą pochdzącą od porządania, zauroczenia, egoizmu, a tą prawdziwą pochodzącą od Chrystusa. Jest uświęcona przez Pana Boga, tylko Pan Jezus głosił abyśmy kochali swoich wrogów.
Trudno normalnie funkcjonować żyjąc w ciągłej nadziei, że on/ona kiedyś wróci, patrzeć na inne rodziny bez łzy w oku, patrząc jak nasze dzieci są rozdwojone, wyniszczane całą tą sytuacją. Mimo, że jestem facetem nie raz zdarzyło mi się poprostu rozpłakać w obliczu bezsilności i cierpienia. A przecież rodzina miała być czymś w czym czujemy się bezpiecznie, czymś, na co zawsze możemy liczyć, a nie jaskinią zbójców.
Każdy z nas ma potrzebę zarówno okazywania miłości, jak i bycia kochanym. Bardzo ciężko żyć ze świadomością, że być może, aby wytrwać bedziemy musieli pozostać sami do końca życia.
GregS napisał/a:
Na Sali sądowej to jedyny czas kiedy ją widzę. Raz widziałem ją na ulicy – udała że mnie widzi.

GregS napisał/a:
Olbrzymia ilość cierpienia i bólu. Nie mieszkamy razem prawie rok, a cały czas myślę o niej, zastanawiam się gdzie jest, co robi, co u niej słychać.

w.z. napisał/a:
W pewnym momencie jeździłem nawet w nocy pod nowe mieszkanie mojej żony gdzie przebywała z kochankiem i dziecmi i w jakimś sensie sam się tym katowałem.

Oj Panowie mimo, że powinniśmy być twardzi i tacy jesteśmy, to każdy z nas strasznie cierpi z tego powodu. Na początku każda rzecz, która przypominała mi, że gdzieś na świecie jest moja żona i dzieci, że oni żyją tylko nie ze mną doprowadzała mnie do totalnego załamania. Po spotkaniu z dziećmi miałem co najmniej tydzień załamania. Chodziło mi po głowie, żeby do własnego dobra nie widywać się z nimi, ale robił tak mój ojciec . . . Myślałem, że wyleczy mne z tego psycholog i psychiatra, bardzo się pomyliłem. Teraz jest ze mną syn, czuję się o wiele lepiej, mam dla kogo żyć, opiekuję się nim, robię mu jedzenie itd. Staram się żyć godnie, nie być zniewolony przez miłość do żony, lecz nadal nie potrafię na nią spojżeć, nie rozmawiam z nią poprostu chcę żyć tak, jakby jej nie było, nie chcę się rozklejać. Tęsknota za kimś, kogo się kocha jest ogromnym cierpieniem, zwłaszcza, że ponoć jesteśmy jednym ciałem . . .
wito napisał/a:
PS. CO do adwokata uważam, że nie masz racji. To czy jest to kobieta czy mężczyzna nie ma znaczenia.

Różnie to bywa. Doświadczyłem tego z obydwu stron.

Czytając te wszystkie smutne wieści na forum z jednej strony czuję się bardzo przygnębiony i smutny ile to ludzie muszą się nacierpieć z powodu najbliższej osoby, miłości, ale z drugiej strony cieszę się, że są jeszcze na świecie ludzie wierzący w Boga, ceniący uczciwość, wierność i inne wartości, które są odrzucane i degradowane przez tzw. współczesne społeczeństwa.

Proszę Was, zarówno Panie, jak i Panów nie czujcie się winni tego, co się stało. Żaden z nas nie jest idealny w oczach Pana Boga. Rozbijanie rodziny i sakramentalnego małżeństwa jest jednym z największych wykroczeń przeciwko Bogu i nic, żadne argumenty nie usprawiedliwiają strony która dąży do jego zniszczenia. Zła nie można niczym usprawiedliwić.

Życzę wszystkim dużo optymizmu, wytrwania w takiej właśnie postawie, Darek
Ostatnio zmieniony przez Darek 2008-04-26, 20:00, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,03 sekundy. Zapytań do SQL: 9