Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i
gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Portal  FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  Chat  StowarzyszenieStowarzyszenie
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  DownloadDownload  StatystykiStatystyki  PolczatPolczat
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
Powrót rozterek i bólu:(
Autor Wiadomość
Ola
[Usunięty]

Wysłany: 2006-06-15, 18:09   Powrót rozterek i bólu:(

Witam wszystkich bardzo ciepło:)
Dawno sie nie odzywałam na forum,ale myślałam że sobie jakoś sama dam radę,mylne podejście do sprawy. Mój kryzys ciągnie sie od stycznia (zresztą opisywałam jakiś czas temu swoją historię: mąż zdradził,Córeczka cierpi,ja również cierpiałam). Napisałam cierpiałam w czasie przeszłym,dlatetgo gdyż aż do dnia dzisiejszego wydawało mi się że uporałam sie z tym bólem, dziś przekonałam sie, że sie myliłam. W maju przeniosłam sie do mamy, do innego miasta i wówczas zdawało mi sie że dobrze zrobiłm,ze życie w Zielonej Górze nie ma najmniejszego sensu,sama w obcym mieście, bez wsparcia,bez pracy,rodziny,chyba bym zwariowała,albo niedoceniałam sie, nie chciałam spróbować. Właśnie dziś sie nad tym zastanawiam czy dobrze postąpiłam,czy powinnam opuszczać Zieloną (mąż i tak z nami nie mieszkał od stycznia, wyniósł sie do teściów). Mężowi na mnie nie zależy,przez cały czas mówi że on nie chce wracać,że lepiej bedzie jak bedziemy osobno,że życzy mi szczęścia,ale nie razem tylko osobno,a Martynka może być szczęśliwa bardziej jak będzie miała rodziców osobno - to slowa męża. Dodam jeszcze że jak miałam spotkanie z jego studentkami (przez które rozpadło sie małżeństwo)mąż mnie zlekceważył, poczułam sie jak śmieć i to w obecności Martynki, naszej córeczki(3 latka).
Dziś jestem w takim stanie, że jakby Marcin mój mąż poprosił abym wróciła, to spakowałabym wszystko i wróciła na skrzydłach,bo brakuje mi go. A tak chciałam być silna i dać sobie radę bez niego,zapomnieć o miłości i zacząć życie od nowa. Boże pomóż!!!
 
     
Mateusz
[Usunięty]

Wysłany: 2006-06-15, 18:26   

To normalne, że miewamy chwile zwątpienia w to, co czynimy... normalne, że tęsknisz za mężem...
Nie rozumiem tylko, dlaczego jesteś tak zdesperowna, by całkowicie się od niego odseparować? Czy nie chcesz już ratować Waszego związku? To, że on nie wykazuje, jak piszesz zainteresowania, to może być jakaś reakcja obronna, może wstydzi się przyznać do błędów, jakie popełniał?
Nie doszukałem się w Twoich postach na nowym forum, co było przyczyną jego odejścia?
Czy separacja była jego wyborem?
Może powinniście poszukać porady u specjalisty?
Przemyśl jeszcze swój wybór, by się nie okazało, że za parę lat będziesz tego żałowała...
Pozdrawiam serdecznie!
:-)
 
     
Mateusz
[Usunięty]

Wysłany: 2006-06-15, 18:30   

P.S.
O miłości nie zapomnisz nigdy... ona nigdy nie ustaje...
Jeżeli wygaśnie, to będzie oznaczało, że nie była to miłość.

A na dodatek zapomnieć złe jest bardzo trudno. Można wybaczyć, można schować złe myśli w ciemny kąt umysłu, ale zawsze w chwilach słabości będa powracać... niestety :-(
Choć mówią, że czas leczy rany.
:-)
 
     
wabona
[Usunięty]

Wysłany: 2006-06-15, 22:18   

Olu, mi też się wydaje, że Ty nie hcesz ratować Waszego związku. Czy tak jest? Wyprowadziłaś się do innego miasta, zamiast trwać przy mężu. Proponowałabym Ci powrót do Zielonej Góry, żeby zobaczył, że Ci na nim zależy...
 
     
Ola
[Usunięty]

Wysłany: 2006-06-15, 23:28   

To nie tak. Może teraz to tak wygląda,że nie chce ratować. Ja sama w tym momencie mam takie myśli,ale wierzcie lub nie,walczyłam przez cały czas,prosiłam, błagałam, potem przestałam, czytałam Dobsona,modliłam sie i nadal to robię,ale Marcin wykańczał mnie psychicznie. NIe mogłam sobie na to pozwolić, bo mam córeczkę, która mnie bardzo potrzebuje,teraz widzę jak odżywa,jak sie śmieje,jaka jest radosna. Myślicie że mi jest łatwo,mam wyrzuty sumienia,dziś mnie naszły,ale wiem że jak bym została w Zielonej to bym zwariowała,nie byłabym w stanie posnieść sie i zacząć żyć,gdyż co drugi czy czwarty dzień Marcin by przychodził i wyśmiewał sie ze mnie w sercu, to da sie wyczuć,a ja doświadczyłam tego nie tylko czując,ale i słysząc i to parę razy. Decyzja o odejściu nie była łatwa,przed odejsciem (w maju)chciałam z nim porozmawiać,ale on stwierdził że nie ma o czym,wszystko było powiedziane w styczniu,że nie chce znow probować i robic cos wbrew sobie. Wiecie jak to bolało. Nasze kłopoty nie trwały od tego stycznia,chociaż dramat rozejscia i wyprowadzki od tego stycznia. problemy mamy od prawie dwóch lat, przez pracę męża (bo najważniejsza,ponad rodzinę i dziecko) i przez przyjaciółki studentki. W zeszłym roku byliśmy na terapi małżeńskiej,potem też miał być koniec wszystkiego,ale walczyłam i wygrałam,ale nie na długo. W styczniu były deklaracje miłości,pomocy materialnej itp,już nie mogłam milczeć i ta rozpacz,która przez wszystkie lata sie gromadziła,nabrała mocy. Może źle,ale nie dałabym rady. Od tego czasu jestem na lekach - depresanty,podniosłam sie, zaczełam widziec radosc życia,ale do dnia dzisiejszego. Dzis wrociły mysli,myslicie ze nie chce wrócić. Jakbym to zrobiła on by mnie wysmiał,prosto w twarz. Żadne moje argumenty żeby wrócił nie działały,nawet dziecko dla niego to nie argument. Może przytoczę parę jego wypowiedzi,które ciągle mi w głowie krążą,a były wypowiedziane od stycznia: jak nie ta studentka, to bedzie nastepna za jakis czas; mówię to co chcesz usłyszeć,a nie to co ja myslę; co cie tu sprowadza; nie chce juz probowac, nie chce sie starac, jeszcze chcesz cos ode mnie. Niektóre wypowiedzi wymazuję z pamięci,bo bardzo bolą. Wówczas musiałam sie wynieść z zielonej. Wiem że na odlgłość jest gorzej,ale mąż i tak by nas nie odwiedzał(tym bardziej ze mieszkalismy w hotelu asystenckim)wiec nic wspolnego nie mamy i nigdy marcin o to nie zabiegał. Okazało sie ze marzenia o domu,dzieciach, wspolne wakacje, wekendy itp, to tylko moje marzenia,a on je spełniał bo tak trzeba było. Takie słowa ranią,poczułam sie oszukana od początku bycia razem. Przepraszam WAs za to wszystko,być moze macie rację że już nie walczę,że sie poddałam,ale na prawdę długo walczyłam i starałam sie,az zapomniałam jak to jest byc kobietą (tak,to prawda,teraz dopiero to widze,teraz moge porozmawiać i czuc sie potrzebna). moze macie racje i nie powinnam byc i uczestniczyc juz w tym forum, dobranoc.
 
     
wabona
[Usunięty]

Wysłany: 2006-06-16, 05:43   

Olu...Powinnaś tu być - jak my wszyscy. Każdy z nas tak cierpi. Każdy ma trudne chwile. Każdy wątpi. Ja też już tracę siły. Dałam "nam" czas do końca tego roku. Potem przestanę walczyć. Nie wiem, jak to zaprzestanie walki będzie wyglądać, ale tak sobie założyłam. Pewnie i tak będzie jak jest. Staram się normalnie żyć. I nie myśleć o rozwodzie - bo to mnie dobija. Czy o Was była o tym mowa? Czy Twój mąż chce rozwodu?
Ja już teraz liczę tylko na cud. Poddałam się całkowicie woli Bożej. Moje zabiegania o męża nie odnoszą żadnych skutków. Teraz więc powiedziałam sobie, że tylko Bóg może to zmienić, bo nikt inny. Jeśli taka jest Jego wola. Jeśli nie, jakoś będę żyć. Może dam radę. Chciałabym być sama, ale nie wiem, czy wytrzymam - jestem jeszcze młoda, potrzebuję, by ktoś mnie przytulił, pocieszył. Coraz częściej ta potrzeba we mnie się odzywa. Może to tak będzie wyglądało zaprzestanie walki. Może zacznę szukać sobie kogoś, choć nie jest to dla mnie wyjście - jak dla żadnego tu z nas.
 
     
Mateusz
[Usunięty]

Wysłany: 2006-06-16, 08:34   

Wanboma!
Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że jeżeli sobie znajdziesz kogoś, to zrobisz to wbrew przykazanim Boskim? Mi też jest ciężko, brakuje mi obecności żony, itd., miałem nawet chwile słabości i chciałem się z kimś związać, lecz trwam w swoich zasadach!
Dzisiaj wiem jedno, od "zdradzaczy" odróźnia mnie to, że oni już nie mają szansy być całe życie wiernymi jednej osobie (cokolwiek by nie robili ;-) ), a ja ciągle mam tę szansę, chyba, że sam ją zaprzepaszczę.
 
     
Ola
[Usunięty]

Wysłany: 2006-06-16, 08:53   

Ja dawałam szanse od x czasu,to ciągnie sie jak pisałam około 2 lat... My po prostu nie rozmawiamy,kiedys mąż wspomniał że prędzej czy poźniej wyladujemy w sądzie(to jego słowa),ja osobiście o rozwodzie nie myślę i nie chce tego,ale też od czasu do czasu chciałabym aby ktoś mnie przytulił itp... Dobrze że mam córeczkę,która jest skarbem moim największym. Mój mąż jest całkiem inny niż reszta ludzi cała wzięta,serio. Jest zawzięty, uparty,okłamał mnie co do wiary (do kościoła od początku naszej znajomości robił to dla mnie,a ja nie zauważyłam), robi wszystko na odwrót,jak bym nalegała,prosiła to źle by było,ale źle jest też jak nic nie robie(bo to tez mu pasuje). Po prostu mu nie zależy na nas,zadzwoni do małej jak sobie przypomni że ma córkę i czasami wypada sie odezwać,a o sobie juz nie mówię. Tu Martynka przynajmniej jest spokojna, usmiechnieta i ja tez mogę odetchnąć. Myśle że walczę o Nas,ale na ten własnie sposób.
 
     
wabona
[Usunięty]

Wysłany: 2006-06-16, 15:20   

Widzisz Olu - ja też właśnie wątpię. Dwie godziny temu wysłałam sms-a do męża, czy by nie poszedł z córką do cyrku, bo ja nie mogę, a ty, niestety, zero odzewu. Nawet żadnej informacji. Pewnie właśnie zachwyca się swoją "miłością" i nie ma czasu na dziecko!
 
     
Xev
[Usunięty]

Wysłany: 2006-06-16, 16:05   

Ola - czy wzieliscie slub bo Ty bylas w ciazy? Bo wpadliscie?

Staz malzenski 3 lata, dziecko 3 lata.
 
     
wabona
[Usunięty]

Wysłany: 2006-06-16, 19:59   

Xev - w sumie co to za różnica. Mój mąż uszanował moje dziewictwo do ślubu, dziecko też urodziło się dwa lata po ślubie. Zawsze mi się wydawało, że jesteśmy tacy wyjątkowi przez to, że potrafiliśmy wytrwać, że mój biały welon nie był kwestą przypadku. No i co - to nie zapobiegło rozpadowi małżeństwa...
 
     
Ola
[Usunięty]

Wysłany: 2006-06-16, 21:09   

Xev - u nas wszystko było po Bożemu,tak chcielismy,świadomy wybór. Slub w sierpniu,a dzieciątko we wrześniu. Nie czekaliśmy i nie staraliśmy sie o dziecko,tak miało być. Teraz 17 sierpnia nasza 4 rocznica,a mała 22 maja miała 3 latka.
A tak odbiegając od dat i wspominania tego co było piękne na samym początku,mąż chce małą zabrać do siebie na parę dni. Myślałam że ten problem sięgnie mnie dopiero za jakiś czas,a nie już. I mam dylemat! Puścić Martynkę na te pare dni,może nawet tydzień,czy nie. Mam powody zeby mu nie ufac,nawet w kwestii odpowiedzialnosci za dziecko,to zaufanie zostało w pewnym momencie jeszcze jak bylismy razem naruszone. A teraz jak ja bede ponad 200km dalej,to przecież osiwieję. Wiem,że to ojciec i kontakt musza(powinni) miec,ale gdzies w głębi serca nachodzą mnie watpliwości czy powinnam.
 
     
Agnieszka2
[Usunięty]

Wysłany: 2006-06-16, 21:17   

Moim zdaniem nie puszczać! Dziecko jeszcze za małe. I kto się będzie nim zajmować - studentki? Chce się spotkac z dzieckiem, niech przyjedzie do Ciebie.
 
     
Ola
[Usunięty]

Wysłany: 2006-06-16, 21:32   

Żeby to było takie proste,zeby Martynka nie chciała jechać,a ona co jakiś czas mówi o tym co bedzie robić razem z tatusiem,ona bardzo za nim tęskni. Właśnie,sprawa zajmowania sie małą nie daje mi spokoju,co ona sobie może pomyśleć...
Nawet jak zapewni mnie, że Martynka będzie pod opieką jego i dziadków,to trudno mi w to uwierzyć,zbyt wiele razy zaufanie zostało zniszczone.
 
     
wabona
[Usunięty]

Wysłany: 2006-06-17, 06:04   

A ja bym dała - przecież to jej tata i nie powinien jej skrzywdzić. Też miałam nie dawać córeczki ojcu, ale nie mogłam tego dziecku zrobić i mężowi również - on ją, pomimo wszystko kocha. Zaryzykuj, niech uświadamia wciąż, że ma dziecko.
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,01 sekundy. Zapytań do SQL: 8