Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i
gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Portal  FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  Chat  StowarzyszenieStowarzyszenie
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  DownloadDownload  StatystykiStatystyki  PolczatPolczat
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
paradoksalnie
Autor Wiadomość
administrator 
Administrator

Dołączył: 16 Mar 2006
Posty: 520
Wysłany: 2006-06-11, 22:42   paradoksalnie

Wyslane przez: kasia

Od wczoraj już wiem, mój mąż ma o wiele większy problem niż myślałam, to jednak zdrada. Ale paradoksalnie, tak jak w nauczaniu JPII Prawda mnie wyzwala. Wiem z jakim przeciwnikiem (sytuacją) mam do czynienia. Wiem jaki jest stan faktyczny i co tak naprawdę muszę oddać Jezusowi, wiem czym ON ma się zająć, żebym ja mogła zająć się dniem dzisiejszym, dzisiejszymi wyzwaniami, obowiązkami. Pracuję nad sobą, mój mąż to zauważa, nie wiem co będzie dalej i nie chcę wiedzieć. Chcę jasno widzieć dzień dzisiejszy i całe Dobro, które dzisiaj dostaję. NIE - myśleniu co zrobić, żeby on... Pewność, że Duch Święty wieje. MODLITWA.

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: Edyta

Ja też znam już całą straszną prawdę. Czy ona wyzwala? Nie wiem, czy nie mylimy faktów z prawdą, albo ich interpretacji z prawdą. Dla mnie prawda jak dla Norwida jest tożsama z dobrem. Ale rozumiem, o co Ci chodzi. Paradoksalnie, najgorsza prawda lepsza od niepewności, od niewiedzy. Bo tylko znając prawdę, zna się przeciwnika i można się zmagać, ale czy zwycieżymy? Boję się, czy zdarcie zasłony z oczu nie jest początkiem końca.

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: Edyta

Poprzedni post był niepełny.

Znać prawdę jest bardzo dobrze. To ujawnia moją bezsilność w zmaganiu ze złem, jeśli nie oprę się na Bogu. Poznać prawdę to uznać , że bez Chrystusa sobie nie poradzę. Wię zawierzam Mu całe życie. Swoje małżeństwo, rodzinę.

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: kasia

Edyta, no nie... my mamy się bać?, początek końca? No co żeś ; ) Dużo przeszłyśmy i wierzmy w zwycięstwo! : ) Nie wiem dlaczego, jestem pełna optymizmu. Wiemy co robić ale tak trudno jest to wcielić w życie. Żyjmy przekonaniem i modlitwą, że z Bogiem mogę zmienić siebie. Z psychologii wiem, powiedziała mi to osoba głęboko wierząca, więc mam do niej zaufanie, że jak żyjemy jakimś przekonaniem na codzień, wcielamy je w życie. Powtarzam jak akty strzeliste myśli o sobie, o nowej sobie i o całkowitym zawierzeniu męża Bogu. I coś jeszcze... Nie bądź niedowiarkiem, tak jak mi się to zdarza i tak jak św. Piotrowi to się przytrafiło - łatwo jest zacząć tonąć, ale to wtedy, jak niedowierzamy i zdajemy się na siebie.

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: Agnieszka


Kasiu jesteś dobrym duchem tego forum,Twoja mocna wiara az bije z monitora,nie sposób nie uszczknać choc troche dla siebie,zwłaszcza w tych trudnych momentach zwątpienia,które są udziałem pewnie zdecydowanej większości z nas.

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: aneta2


NIE - myśleniu co zrobić, żeby on... Pewność, że Duch Święty wieje. MODLITWA.
DZIĘKUJĘ ,KASIU!!!

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: CA

I POZNACIE PRAWDĘ A PRAWDA WAS WYZWOLI
Myślę, że prawda jest tożsama z samą miłością, nie tylko z dobrem, bo precież Chrystus powiedział o Sobie
Ja Jestem Prawdą, Drogą i Życiem
Wydaje mi sie, że jeżeli w momencie tych trudnych, czsami wręcz nas przerastających doświadczeń odkrywamy Prawdę to jest to odkrywanie przede wszystkim Boga- jako Miłości, Tego, który odsłania po kolei nasze uzaleznienia, błedy, bożki, itd , powoli, na tyle, ile w danym momencie jesteśmy w stanie udźwignąć. A kiedy zdecydujemy sie żyć w świetle Prawdy, to w tym momencie stajemy sie wolni, znika gdzieś rozpacz, wraca spokój, przestajemy sie bać i zaczynamy jakby pełniej żyć, i to pomimo iż sytuacja nas nie rozpieszcza ...
Moim chlebem powszednim niestety nadal jest brak pewności, ale juz nie bezsilność i nie rozpacz, proszę o modlitwę i pozdrawiam CA

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: Edyta

A może jednak trzeba zrozumieć, że czeka nas nowy początek. Może wolą Boga nie jest powrót naszych mężów lub żon, lecz nowe życie bez nich , a z Nim.

To nie brak wiary mówi przeze mnie, lecz przekonanie, że możemy się mylić co do przekonania, co jest dobre. On wie lepiej. Tyle osób modli się o uzdrowienie, a Bóg zabiera ich do siebie. Ale żeby było jasne, będąc przeciwniczką naiwności, jestem pełna nadziei, że moje małżeństwo będzie jeszcze scalone. Przwdziwie. Że po to dostałam błotem w oczy, aby wraz z nim zetrzeć z oczu ślepotę, a wina mojego męża jest błogosławiona.

Modlę się: " Bądź wola Twoja", a proszę: "uratuj". I czekam. Może przyjdzie czekać bardzo długo, a po drodze trzeba żyć. i pogodzić się z życiem. Może bez męża. To nie musi oznaczać przegranej.

Ale jasne, że sakrament ma moc, większą niż my i zło, które czynimy. I wierzę, że naprawdę przed ogiem staniemy razem.

Czasem tylko się zastanawiam: a jeśli, to co przeżywa mój mąż to naprawdę wielka prawdziwa miłość, a nie po prostu zdrada? A Wy nie?

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: Andrzej


Edyto napisałaś: "Może wolą Boga nie jest powrót naszych mężów lub żon, lecz nowe życie bez nich , a z Nim."

Święty sakrament małżeństwa to przymierze między między 5 osobami: żoną, mężem, Bogiem Ojcem, Jezusem Chrystusem i Duchem Świętym - przymierze, które stoi na straży nierozerwalności i jedności związku. Wolą trójosobowego Boga jest aby małżonkowie żyli zjednoczeni. Bóg zawsze widzi ich razem! :-)

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: Edyta

Nierozerwalność związku małżeńskiego, a Andrzeju, a wspólne życie i pożycie z mężem to dwie różne sprawy. Mój mąż ma wolną wolę i Bóg mu jej nie odbierze. Ale nie odpowiadasz na moje pytanie: A jeśli to miłość, nie zdrada?

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: Stefania

Edyta, co Ci do głowy przychodzi?
Jaka wielka Miłość???
Twój mąż może tak sobie wmawiać i również Tobie , ale to jest zdrada i brak odpowiedzialności.Miłość to odpowiedzialność , na początku za żonę i siebie , za jakiś czas równiez za dzieci , za rodzinę jaką się stworzyło z własnej nieprzymuszonej woli. Dokonał świadomego wyboru i w pewnym momencie zawiódł Ciebie bo sobie na to pozwolił. Ludzką rzeczą jest zbłądzić i zgrzeszyć , ale trwać w grzechu jest rzeczą szatańską.

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: kasia

A czym jest miłość? Czy to, co czują marnotrawni małżonkowie to nie Zakochanie, które prędzej czy później mija, zauroczenie, które jest bardzo silne, czysta chemia? Tak czy siak jest to zdrada, zdradził, bo przysięgał i tyle, być może nie jest zdolny naprawdę kochać. Poco się zastanawiać, co on teraz czuje i co to jest? To nie miłość. Wydaje mi się, że o tym wiesz Edyto ale jakoś prowokujesz, miłość nie rani, nie szuka swego. Mój mąż sam powiedział, że robi to co czuje, nie to co powinien. Z tego się wyrasta, niczego stałego na uczuciach zbudować się nie da, bo... uczucia zmienne są, co widać na załączonych obrazkach... Są ludzie bardziej świadomi, dojrzali, a są też tacy, którzy budują na tym co chcą, jak dzieci. Dziecko musi się sparzyć, żeby wiedzieć, że dotykać zelazka nie wolno. Ale ono chce i co zrobić? Bóg dopuszcza, żeby postępowali zgodnie ze swoją wolą, nie ingeruje, ale tak jak my mamy, bacznie się przyglądamy dzieciom i tolerujemy dotknięcie zelazka przez nasze skarby. Po co? Żeby wyciągnąć z tego większe dobro, niż przez zakaz dotykania.

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: kasia

Wracając do porównania marnotrawnego do mojego dziecka, Boga Ojca do nas rodziców. Moja córcia "chcie", wejść na stół, dotknąć żelazko itd. Tolerowanie, to nic innego jak tylko umożliwenie dokonania czegoś, co może spowodować więcej korzyści niż uniemożliwienie. Tak jak my przy pełnej świadomości zagrożenia pozwalamy, by dziecko zrobiło to co chce, tak Bóg Ojciec chce wyciągnąć Dobro - dużo większe niż przez chronienie przed daną sytuacją- zezwalając naszym małżonkom na zdradę. Wierzmy w to, że Bóg wyciągnie z tego Dobro. To nie miłość ON o tym wie, tylko pozwala - dobrze, jak chcesz, będzie bolało ale dzięki temu i tylko w ten sposób, poczujesz, że tak NIE WOLNO.

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: Aga (Agata)

No to w tym momencie trzeba zapytać: a co to znaczy miłość? Może teraz przeżywa większe uniesienia emocjonalne, może ma większą motywację (mąż) by ten związek był tym ostatnim, no bo,w razie porażki w obecnej relacji nieformalnej, ciężko będzie kolejny raz wmówić sobie i innym, że "właśnie teraz" to ta najprawdziwsza miłość. Może z kochanką jest mu lepiej w łóżku, może bardziej za nią tęskni niż za Tobą...itp.itd. No i co z tego? to nie jest miłość. Miłość to nie najbardziej opłacalna inwestycja emocjonalna, bo "miłość nie szuka swego". Dlatego czas rozłąki to dla nas szansa i wyzwanie by nauczyć się prawdziwej miłości. Kochać kogoś jednocześnie odzyskując wzrok (a tak się dzieje gdy wychodzimy z uzależnienia)czyli widząc współmałżonka w całej jego nędzy, kochać go wtedy gdy nam się to absolutnie emocjonalnie nie opłaca, bo dajemy nie biorąc w zamian żadnej "zapłaty", to jest, kurcze, sztuka. Jej opanowania życzę sobie i Wam.
Jasne, mnie też dobijała przez długi czas myśl, że pewnie nigdy nie byłam tak atrakcyjna dla mego męża jak "ona". Że mną nigdy nie był do tego stopnia "opętany".
No i dzięki Bogu, ze nie był. Chcę by mój mąż pokochał mnie na nowo z wyboru, a nie z wewn. przymusu: Ze jak ze mną nie będzie to mu się świat zawali, że nikt inny tak jak ja itp.
Miłość to wybór, za nim idą uczucia, emocje. Chcę z Tobą być, więc Cię kocham,. A nie: kocham Cię, czy raczej potrzebuję, więc muszę z Tobą być.
Edyta, czy Twój mąż ma pokój w sercu? Po moim, mimo zaprzeczeń z jego strony, widać, ze tego pokoju nie ma. Nie można bezkarnie okłamywać sumienia. Jest nerwowy, pali, miewa okresy picia, ma gorsze relacje z naszymi dziećmi. Żyje ciagle na emocjon. huśtawce. A prawdziwa miłość przecież zmienia nas na lepsze.
Oni - Ci, co odeszli, mówia nam, że nigdy nas nie kochali, że dopiero teraz to prawdziwa miłość. Nie wierzmy im!!! Mimo tego, iż oni w to kłamstwo wierzą. To oszustwo szatana. To bzdura, ze odnaleźli "swe drugie połówki". Człowiek dla drugiego staje się tą połówką dopiero w momencie podjęcia sakramentalnej decyzji. Nasz Bóg jest jedynym prawdziwym dawcą miłości! Prośmy Go, by dawał nam siły do przebaczania i kochania wciąż na nowo.
Proszę Was o modlitwę za mnie w tej intencji.

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: Edyta

Słuchajcie, ja też tak myślę. Wiem, że miłość to nie uczucia i słowa, ale wola czynienia dobra. Nie odczuwanie przyjemności, ale powinności.

Ale jednocześnie nie chcę być mentorska. A poza tym skoro jego miłośc do mnie wygasła, może nie była prawdziwa. Może za wcześnie przyrzekł. A teraz odnalazł miłość prawdziwą. Nie chcę go niewolić przysięgą. Grzech cudzołóstwa to jedno, a miłość lub jej brak drugie. Nikogo nie usprawiedliwiam, ale chcę zrozumieć.

Kasia ma więc rację, że prowokuję, bo poszukuję odpowiedzi. No to jeszcze jedno pytanie: czy to , co my czujemy to miłość, czy strach i zawód?

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: Edyta

Nie gniewajcie się za te pytania. Chcę zrozumieć siebie i jego. Nie chcę potepiać. Rozum mi mówi, że mylą miłość z namiętnością, zakochaniem romantycznym. Nawet cierpienie, którego doświadczają, tęsknoty są tego dowodem. Oczywiście, że to zdrada, kłamstwo. Że miłość prawdziwa to dobro, nie rani nikogo. Że szczęścia nie buduje się na cudzej krzywdzie. Ale jeśli kocham, powinnam pozwolić mu odejść.

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: Edyta

Ago, dobrze piszesz.

Kiedy mój mąż mówi, że ją kocha jak kobietę, a mnie jak siostrę, to nie wie, że wyznaje mi miłość najwyższą, nie szukająca swego. Kiedy mówi, że jej chce nie mnie, to nie widzi, że ją traktuje przedmiotowo, a wiec jej nie kocha.

A spokoju nie ma w ogóle. Ani radości życia, o której mówi. To widać w jego oczach, wybuchach niecierpliwości, niepodejmowaniu decyzji, zmienianiu jej.

Dziękuję Wam.

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: Michał

Edyto,
A ja myślę, że niezależnie od tego co przeżywa Twój mąż to jego zachowanie to zdrada. Zdrada wobec Ciebie, bo zobowiązał się do tego, że przez całe życie będzie z Tobą, a nie część z Tobą a część z kimś innym.
Odbyłem, wtedy kiedy jeszcze rozmawialiśmy z moją żoną, mnóstwo rozmów, wysyłałem jej maile, artykuły na temat tego czym jest miłość a czym uczucia. Uczucia są zmienne i to zupełnie normalne, jesteśmy ludźmi i taką mamy konstrukcję psychiczną. Natomiast miłość to coś znacznie więcej niż uczucie, miłość to przede wszystkim postawa. Moim zdaniem zupełnie normalne jest to, że mamy w sobie wiele negatywnych emocji, uczuć, do naszych współmałżonków, a jednocześnie ... no właśnie kochamy ich, miłujemy, nie wiem nawet jak to nazwać. Ale bardziej ma to związek z postawą a nie z uczuciami, które są zmienne. A oni? Różne są sytuacje nie chcę generalizować, ale najczęściej mylą właśnie miłość z zakochaniem, zauroczeniem, do tego odcinają się od kontaktu z własnym sumieniem. A są też tacy których miłość przerasta, można im w związku z tym tylko współczuć.
Na koniec słowo do Andrzeja. Napisałeś, że wolą Boga jest aby małżonkowie żyli zjednoczeni i że Bóg zawsze widzi ich razem. Ale też Bóg dał nam wolną wolę i możliwość wyboru i jak dobrze wiemy nie wszyscy wsłuchują się w jego wolę...

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: kasia

Edyta, moim zdaniem starasz się zrozumieć zło, dręczysz siebie, stajesz w miejscu. Trzeba to nazwać po imieniu, to jest ZłE. Nie wchodź w dialog z takimi myślami, bo nic z tego dobrego nie wyniknie, może dojdzie jeszcze do tego, że go usprawiedliwisz? Bo takie myśli do tego zmierzają, czasem jesteśmy prowokowani do nich, przez naszych współmałżonków. Nie chcesz być mentorska, ale ludzie, którzy mówią prawdę tak są postrzegani. Więcej subtelności, poczucia humoru, ale Prawda i świadczenie o niej na I miejscu. I wolność, dajmy działać Duchowi Świętemu, nasi małżonkowie są na etapie parzenia się, odczucie tego może dojć po czasie, jakim? nie wiadomo. Modlimy się, żeby nie przeszkadzać w tym Bogu.

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: Olga

A mnie są bliskie dylematy Edyty. Jestem za bardzo uczciwym stawianiem sobie tego typu pytań i wierzę, że jeśli łączy się to z modlitwą to nie wejdzie się w ślepy zaułek, że to prowadzi do prawdy. Upraszczanie tak ważnych spraw może chwilowo pomóc przetrwać, ale czasem, żeby dobrze zrozumieć trzeba mieć odwagę drążyć i zadawać takie trudne pytania. Myślę, że tu jest ważne pewne oddzielenie interpretacji moralnej danego postępowania od dobrego zrozumienia "ludzkiego", co tak naprawdę się stało. Ja zachęcam do tej odwagi, bo to prowadzi do mądrości. I naprawdę nie chodzi mi o liberalizm, o relatywizowanie zła.

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: Michał

Olga w pełni zgadzam się z Twoją wypowiedzią.

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: kasia

Olga, o jakiej mądrości mowa?

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: Edyta

Interpretacja moralna jest jednoznaczna. Ludzie na ogół są dobrzy. A jednak rozstają się , zakładają nowe związki i czasem obserwuje się ich szczęście.

Powtarzam, wierzę w moc sakramentu. Wiem, że miłość to postawa, nie uczucie- zmienne, niewolące, podczas gdy postawa to wolny wybór. Ale może ludzie mylili się , gdy przysięgali, może właśnie wtedy mylili postawę z uczuciem. Teraz nie ma w nich woli wytrwania, a jest nowe silne uczucie.

Wracając do tytułu tej naszej dyskusji, ja PARADOKSALNIE dopiero po odkryciu całej prawdy o moim mężu (a jest ona straszniejsza niż fakt jednej zdrady, jednego ramansu), zrozumiałam, jak bardzo go kocham, jak bardzo potrzena jest mu moja wiernośc i wiernośc zasadom. Paradoksalnie taki splugawiony stał mi się bliższy, potrzebujący miłości. Ale kochać to dać wolność.

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: kasia

Ja się boję takiego myślenia, też chciałam zrozumieć ale to co siedzi w sercu człowieka znane jest tylko Bogu. Możemy gdybać, próbować zrozumieć ale i tak nie pojmiemy. Dziś jest tak, jutro może być inaczej dziś robią to, bo tak czują, jutro coś się stanie co przewartościuje ich światopogląd. Boże, oddaję Ci tę sytuację. Przerasta mnie.

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: Olga

Czułam, że to, co napisałam może polaryzować poglądy tu wypowiadane, choć nie taką miałam intencję. Ale odpowiem.
Chodzi mi o prawdziwą mądrość, taką, jaką się czasami spotyka u świętych mędrców, u wytrawnych kierowników duchowych, u ludzi, którzy nie jedno widzieli, nie jedno przeżyli, nie jedno słyszeli, a jednocześnie nieustannie zbliżali się do Boga i to ludzkie poznanie prześwietlali Jego światłem i miłością. Oni dobrze rozumieją serce człowieka, wiedzą, że w każdym jest ogromne pragnienie miłości, tej prawdziwej, ale już niczym się nie gorszą, nie potępiają. Dzięki temu potrafią pomóc. Bóg jest naszym życiem, miłością i światłem. Ale to nie zwalnia z tego, żeby rozumem dociekać maksymalnie, ile się da. Po to mamy rozum. A wiara zawsze doradza, co wybrać, jaką podjąć decyzję.
Znajduję prawdziwe dobro w bardzo wielu wypowiedziach na tym forum, również w Twoich Kasiu. Sama, zaczynając ten wątek stwierdziłaś, że poznana prawda Cię wyzwala. Proponuję, aby zbytnio nie wchodzić w polemikę na temat, co jest mądrością, a co nie, bo dyskusja zrobi się akademicka. Chciałam tylko poprzeć Edytę w jej dociekaniach, bo nie uważam, że to jest dialogowanie ze złem.

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: Edyta

Masz racje, Kasiu, jestem inteligentna, ale prawdziwie mądry jest tylko Bóg. Mnie też to przerasta. A jednak wciąż myślę- błądzę, zgłębiam, dochodzę do bariery tajemnicy metafizycznej. I zadaję sobie kolejne pytanie: a co będzie, jeśli mąż nie powróci do przestrzegania przysięgi? Czy Bóg mu przebaczy, czy będzie zbawiony, skoro odrzucił jego prawa świadomie? A wiecie, że teściowa mówi: ty też ułożysz sobie życie, przecież nie wytrzymasz. A ja właśnie mam zamiar wytrzymać, choć potrzebuję miłości w całej pełni.

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: Edyta

Dziekuję Ci , Olgo. Ja dialoguję z dobrem. Nie z teorią, lecz świadectwami życia. Rozglądam się dookoła i tak wiele widzę. Jak tu nie zadawać pytań?

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: Olga

Chętnie wypowiedziałabym swoje zdanie na temat pytań i kwestii, które postwiła Edyta, ale teraz spieszę do mojej codzienności. Więc może w późniejszym czasie tu lub przy okazji innego wątku da się do tego nawiązać...

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: kasia

A czy nie chodzi o to, żeby w końcu nie myśleć, co będzie, kiedy on...? Mam takie przekonanie, że nic nie wymyślimy, tylko się zniewolimy. Bo to już robiłam i to krępuje wolność drugiego człowieka. Czekam na męża, przysięgałam mu wierność. Bóg sprawia, że wiem więcej o sobie o relacjach między ludźmi. Wiem, co mogło być przyczyną naszego oddalenia ale jeśli napotykam na mur w postaci wolnej woli drugiego człowieka i niestety opór, czy upór, żeby robić to, co w dzisiaj czuje, w oddaleniu od Boga - w takiej sytuacji myśli co będzie, jak będzie zniewalają mnie i nie dają...nic. Muszę szukać tego co Bóg chce ode mnie dzisiaj. Wiem, że modlitwa działa, tylko musi być wytrwała.Wiem, że w czasoprzestrzeni stanowimy jedno. Bóg chce żebyśmy byli jednym także fizycznie ale z jakiś względów nie jest TERAZ na to czas. Moim zdaniem, może się mylę, ale nie pojmiemy, bo nie tylko działania ludzkie, które w jakiś sposób możemy zrozumieć, czy przewidzieć są tu obecne, także działania i plany Boga, które nigdy nie będą nam znane, a ewentualny wpływ na działanie Boga ma MODLITWA. Poza tym, Bóg objawia prawdę "maluczkim" Narodził się w stajence, pierwsi ujrzeli go... pastuszkowie - ludzie prostego umysłu i serca.

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: kasia

Wiem o co chodzi, o taką mądrość prostych ludzi, może nie wykształconych ale mimo wszystko uznawanych za mędrców, znających życie. Nasze proste, kochane Babcie miały taką mądrość. Ale to chyba właśnie prostota, zauważanie czasem pewnej harmonii w świecie, pewnych zjawisk, zależności. Tym bardziej trzeba pewne rzeczy przyjąć i dać wolność, ale nie w sensie ok. rozwodowi, czyli ok. złu, ale pogodzenie się ze stanem faktycznym. Babcia mojej koleżanki mówiła, że czasem tak jak pies urywa się z łańcucha, tak mężczyzna odchodzi (bardzo proste ale prawdziwe), ale polata,polata i wróci. I trzeba się z tym pogodzić, że w tej chwili sobie "lata". I nie ganiamy za nim, żeby wrócił, bo może się spłoszyć i chcieć lecieć jeszcze dalej. Jeśli chodzi o pogodzenie się, to na myśl przychodzi mi Abraham, który pogodził się z utratą swego ukochanego syna, oddał mu Bogu, powiedział mu rób z nim co zechcesz. I tak samo ja mówię, uwalniając się Weź to ode mnie, Ty widzisz, gdzie jest mój mąż, odszedł, nie ma go, godzę się z tą sytuacją, nie gonię za nim a Ty wiesz jak i kiedy, jeśli będzie taka Twoja wola, przyprowadzić go do domu.

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: Andrzej


...jeśli będzie taka Twoja wola...
Myślę sobie tak, że Jego wola jest taka, żeby sakramentalny współmałżonek wrócił, ale to czy faktycznie wróci, to już TYLKO od Boga nie zależy; zależy także od woli męża. Bóg mu pomoże w podjęciu decyzji o powrocie, ale ostatecznie to człowiek (który jest bytem wolnym, dzieckiem Boga)podejmuje decyzje o powrocie. Bóg szanuje nasze granice wolności.

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: CA

Do Edyty
Edyto wydaje mi sie, że przede wszystkim szukasz odpowiedzi na pytanie co to jest miłośc, jak zresztą wielu z nas, ja również.
Mi sie wydaje, że sakrament małż. otrzymujemy
właśnie po to, żeby ją poznac, niejako w drodze, jaką jest właśnie nasze małżeństwo /przecież to droga naszego powołania do świętości/zakochanie przygotowuje, wprowadza nas dopiero w miłośc, często nie zdając sobie z tego sprawy kiedy ono mija szukamy nowego obiektu, żeby powtórzyc to co było przecież takie urocze, nie angażując sie w miłośc. Bo miłośc jest wymagająca, jak mówił JPII, ale mozliwa. To nie jest proste i chyba mozliwe tylko przy pomocy Ducha Św. i dlatego otzrymaliśmy sakrament. Poza tym wydaje mi sie, że gdyby nawet zdarzyło sie, że młodzi ludzie, jakimi i my bylismy w momencie podjęcia decyzji, nawet nie byli w sobie zakochani, to uświęceni sakramentem małż są zdolni z mocą Ducha zbudowac miłośc. Media zmieniły powiem nawet wypaczyły nasze spojrzenie na sprawy małż, porównaj tyle wieków tzw małż z rozsądku, dobrych małż, i sztandarowa miłośc od pierwszego spojrzenia, dreszcze emocji, goręce uczucia, ale wystarczające zaledwiena rok czy dwa... i rosnaca liczba rozwodów i permanentny brak dobrych małż... Może trzeba po prostu zawrócic z tej drogi i tak, jak mówił JPII potrzeba filmów, audycji, artykułów, trzeba mówic głosno o cierpieniu porzuconych żon, mężów, dzieci, bo opinia społ czy tego chcemy czy nie jest po stronie naszych niewiernych małżonków i im tymbardziej trudno jest zrozumiec co sie z nimi, czy z nami dzieje, przecież oni nie mieli by z pewnością nic przeciwko temu, żebyśmy sobie też zafundowły jakąś kolejną miłośc...
Niewiele jest osób, które chca od siebie wymagac, skoro tak lekko mozna przejśc przez zycie, tak rozrywkowo, a ze sumienie skwierczy, mozna je przecież uciszyc, chocby komplementami tej drugiej, ona przecież mówi jesteś wspaniały, a my wymagamy. To kogo on ma wybrac, sumienie swoje, a życie swoje
Dlatego trzeba wierzyc w siłe modlitwy
Bo Naprawdę Sami Nic Nie Jesteśmy W Stanie Zrobic
Pozdrawiam serdecznie CA

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: Aga (Agata)

poprawka do mojej wypowiedzi: czternasta linijka od góry, ma być oczywiście "nie zawali" a nie "zawali" :)
Można potraktować to jako freudowską czynność pomyłkową :)

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: CA

Przepraszam za mój poprzedni post,jest bardzo chaotyczny, szczególnie w miejscu, w którym napisałam o mentalnosci i szerszym spojrzeniu na problemy zdrady.
Wesprę sie po raz kolejny autorytetem JPII, który podkreślał potrzebę nowej ewangelizacji, bo uważam to za ważne również w kwestii budowania szczęśliwych, dobrych małżeństw i rodzin.
Zbyt często wiara traktowana jest nie jako drogowskaz, ale jako tradycja, czy fajny dodatek ...
I jeszcze taka dygresja, intelektem wiary sie nie zgłębi, prostota i pokora są do niej klucem, bo choćbyś mówił językami ludzi i aniołów...
Pozdrawiam CA

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: Edyta

CA ma rację. Szukam odpowiedzi na pytanie, co to jest miłość. I niby wiem. Odpowiedzialność, postawa, dawanie, pragnienie dobra. Na pewno nie może łączyć się z cudzym bólem, krzywdą, kłamstwem, niewiernością. Ale przecież nie mogę nie wierzyć tym, którzy zdradzają, gdy mówią, że to miłość wiedzie ich do innych, że tu miłości nie czują. Czy nasza wierność jest dostatecznym dowodem na miłość?

Ja sakrament traktuję bardzo poważnie, teraz kocham rozumniej. Nigdy nie byłam wielbicielką romantycznej, wypaczonej miłości- namiętności, porywów serca, gwałtownych uczuć. Ale okazuje się, że cicha, spokojna małżeńska miłośc może innym nie wystarczać. Że chcą rozkoszy.

Pewnie , że media lansujące "motylki w brzuchu" i zmiany partnerów, ukazujące w romantyczny sposób pozamałżeńskie romanse przyczyniają się do permisywizmu seksualnego i zaniku wartości moralnych. Do przeceniania wartości rozkoszy i niedoceniania wartości wierności, trwałości. Ale ludzie potrzebują uniesień. A bardzo nie lubią nauczycieli moralności. Spytajcie mężów i żony, czy Jan Paweł II jest dla nich autorytetem. Odpowiedzą: tak. I nie będą baczyć na jego naukę moralną, lecz na postawę wobec totalitaryzmów. Jak ich przekonać, że ta postawa jest wynikiem wysokich moorale, wierności dekalogowi?

Jak przekonać męża, że nawet najczęstsze kontakty z dziećmi nie zniwelują bólu rozbicia rodziny?

A może dla dzieci większym nieszczęściem jest napięcie między rodzicami niż ich rozstanie?

Wybaczcie, nie chcę podkopywać waszej wiary, ale wolę ratowania związku musi mieć dwoje ludzi. Na siłę nic się nie uda.

I raz jeszce pytam: Czy my jesteśmy tacy wysoce moralni, czy po prostu przerażeni wizja opuszczenia, faktem potrzucenia i stąd nasze moralne uzasadnienia? Czy nie faryzeizm się wkrada w naszą interpretację zdarzeń?

Ale żeby było jasne. Ja robię wszystko, aby uratować moje małżeństwo i męża, bo uważam , że błądzi, że jest szansa. Zawierzyłam Chrystusowi. Ale chcę zrozumieć drugiego człowieka, jego lęk i uczucia. Być może jak Hiob muszę zadać Bogu wszystkie dramatyczne pytania, by potem być przypartą do muru pokory Jego retorycznymi pytaniami. Tylko On wie, jaki to wszystko ma sens, ja mogę tylko ten sens uznać.

A poza wszystkim bardzo się cieszę z tej wymiany myśli z Wami. Jakże pouczającej i wspierającej. Jesteśmy tu przecież po to, by dawać sobie wzajemnie świadectwo. Droga do poznania wiedzie przez wątpliwości. Abraham to archetyp bólu wiary. Podobnie Hiob. Wiara nie może nieść zbyt łatwych pocieszeń, bo wtedy jest pozorna.

Pozdrawiam wszystkich serdecznie- Edyta, wsadzająca kij w mrowisko.

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: kasia

Andrzej, dziękuję. Tak. Bóg chce żebyśmy byli razem. I widząc świadectwa powrotów z jakimi miałam do czynienia wierzę w to. A były to mniej lub bardziej spektakularne powroty w sytuacji, kiedy rzekomo już nie kochali żon, kochali na zabój tę drugą, no po ludzku beznadzieja . Jednak w każdym z tych przypadków w pewnym momencie było całkowite oddanie (im wcześniej tym lepiej) problemu przez współmałżonka, pogodzenie się z jego odejściem, tzn. z sytuacją faktyczną, dniem dzisiejszym. Poczucie "uwolnienia". Dlatego myślę sobie, że próba wczuwania się w to co myśli, odczuwa zdradzający małżonek może nas prowadzić jedynie do głębszego uzależniania się od niego. A to pokoju nam nie przyniesie, zasłoni nam nas namych, których musimy w tym momencie poznać i to nie poprzez drugiego człowieka, tylko przez Jezusa.

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: Edyta

No, Kasiu, zaczynasz mnie przekonywać. Wczuwanie się w to , co myśli zdradzajacy współmałzonek to ciąg dalszy uzależniania się od niego, a przeciez chcemy uwolnienia się. Ok. przestaję zastanawiać się nad nim. Wyciągam kij z mrowiska.

Mój problem to przesadzona empatia. To konsekwencje dzieciństwa.

Dzięki.

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: Olga

No to teraz ja troszkę włożę kij w mrowisko :-) Oczywiście żartuję, ale pociągnę w swoim stylu.
Jestem pewna, że nie tylko to, co uświęcone sakramentem małżeństwa jest miłością. Ślub to dla mnie przysięga, że z tą osobą zobowiązuję się do końca życia uczyć miłości, szukać jej, rozwijać... Przysięgam, że ta miłość będzie zawsze pierwsza, tzn. że to, co w życiu podejmuję, nawet zwykłe sprawy: pracę, hobby itp. będzie w pierwszej kolejności podporządkowane tej miłości, aby jej nie szkodziło. Ale nie oznacza to, że wszystko, co poza małżeństwem będziem zawsze namiętnością. Oczywiście zgadzam się, że często osoba, która odchodzi, "bo kocha" myli miłość z fascynacją i namiętnością. (O tym już było, nie będę tego rozwijać.) Prawdziwa miłość może się jednak zdarzyć. Zdarza się również osobom zakonnym - nie zawsze jest to tylko zauroczenie, zakochanie. Na początku pewnie tak, ale może stać się czymś głębszym. Może nawet nie mieć podłoża fascynacji fizycznością, może to być głębokie doświadczenie więzi, bliskości serca. Jednak wcześniejszy ślub (małżeński lub zakonny) oznacza, że nie wolno mi za tą miłością pójść. W zasadzie wcześniejszy ślub powinien mnie uczulić na pojawiającą się "nowość" i powściągnąć moją aktywność i zaangażowanie, jeśli przejdzie mi choćby przez myśl, że może to być jakimś zagrożeniem dla mojego małżeństwa. A już nie mówiąc o sytuacji, gdy to małżeństwo przeżywa coś trudnego.
Mądry Polak po szkodzie...
Nie zawsze jest natomiast łatwo stwierdzić, czy to miłość. Czasem to widać, ale nie zawsze i rozumiem, że Edyto masz taką wątpliwość. Z drugiej strony zgodnie z tym, co wyżej napisałam, to rozróżnienie nie ma większego znaczenia. Któż kocha dojrzale i doskonale w momencie ślubu? Co mieliby tacy potem robić? Lepiej im iść prosto do nieba. Człowiek odchodzi, bo nie przeskoczył kolejnego etapu uczenia się, pogłębiania miłości, nosił w sobie jakieś niespełnienie i stwierdził, że spełnienie w tym punkciku jest ważniejsze niż to, co miał. Ale może umiał już całkiem nieźle kochać, wtedy pewnie nie zadowala się czymś całkiem pustym. Można mieć wątpliwość, czy to nie miłość. Nierozstrzygalny jest też rachunek, czy tam, u niej ma wszystko to, co miał z żoną i jeszcze coś, czy może realizuje się w dotychczasowym niespełnieniu, ale z dużymi stratami w pozostałych obszarach. To są chyba takie częste spekulacje, które mają podbudować ludzką nadzieję na to, czy wróci, czy nie. I tu można się zakręcić i odjechać, bo "wywróżyć" się nie da.
Prawdą jest jednak, że jeśli któś nie umiał podjąć czegoś w trudzie rozwoju miłości, to jest bardzo prawdopodobne, że w kolejnym związku też się zatnie, bo ta nieumiejętność jest w nim, nie ucieknie od niej.
Uwolnienie, o którym piszecie rozumiem właśnie jako zaprzestanie prowadzenia takich jałowych dociekań, gdybania, wyobrażania sobie różnych scenariuszy... Skończenie też z ludzkim kalkulowaniem. Bo nadzieja chrześcijańska nie jest oparta na tym, że po ludzku widać jeszcze jakąś szansę - Abraham, Hiob... Nadzieja chrześcijańska to Wasza postawa: "Bóg ma to wszystko w swojej ręce". To pozwala podejmować dzień dzisiejszy, przyjmować życie z prostotą serca.
Ale! To dla mnie nie stoi w sprzeczności z podejmowaniem pytań, które w człowieku się rodzą, z chęcią lepszego rozumienia siebie, drugiego, dzieci, świata itd. Co innego jest wymyślać nieustannie przyszłość i na tych wyobrażeniach coś budować - to rzeczywiście jest puste i zniewalające. A co innego ze wszystkiego czerpać naukę - na miarę sił psychicznych i intelektualnych w danym momencie.
Pozdrawiam Was serdecznie :-)

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: kasia

Olga, w momencie, kiedy twój dom pożera ogień zajmujesz się analizą zajętej płomieniami belki nośnej? Jaka jest Twoja sytuacja i czy szukasz zrozumienia, pomocy wewnątrz, czy na zewnątrz? Jaki jest sens takiej analizy? Trzeba być pokierowanym, prosić o światło, a nie starać się zrozumieć. Takie jest moje zdanie i zaszywam się już! Muszę się wyciszyć, pa. Pamiętam w Różańcu.

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: Edyta

A więc, moi drodzy, zgodnie z tym, co Olga pisze, a ja podejrzewam, te zdrady mogły przerodzić się w miłość. I nie powstrzyma niektóruch odpowiedzialność tylko, bo chcą być po ludzku szczęśliwi.

A my? My też.

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: CA

Szczęśliwy znaczy błogosławiony, a ja w zdradzie jakoś błogosławieństwa dostrzec nie potrafię...
Ale masz rację Edyto, że nie zmusimy naszych małż żeby nas obdarzali miłością, dopóki sami tego nie będą chcieli, na siłe nic sie nie da zrobić ...
I nie łudźmy sie, że dzieciom będzie lepiej w rozbitej rodzinie, żadne zło nie potrafi ich oddzielić od któregokolwiek z rodziców, bo one tego nie chcą i potrafią wszystko usprawiedliwiać, są jak balsam...
Pozdrawiam CA

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: Aga (Agata)

Cały czas powracają niektóre pytania. Pytania są ok, jak najbardziej. Są niezbędne by dowiedzieć się czegoś o sobie, o Bogu. Uważam, że nie ma złych pytań. Tylko, żebyśmy znaleźli dobre, mądre odpowiedzi. Np. dobrym pytaniem wydaje mi sie to: czy to, co my opuszczeni czujemy, to jest miłość. Myślę, że często to nie miłość, ale plątanina różnych emocji wyrastających z czegoś, co nie ma nic wspólnego z miłością. Jakieś uzależnienia, różne emocjonalne głody, cierpiętnictwo, itp. Ze mną też tak bywało, teraz już dotyczy to mnie w mniejszym, dzięki Bogu, stopniu. Ale jeżeli zaczynamy to dostrzegać to i zwiększa się pzecież nasza możliwość dokonania jakichś zmian. Przecież miłości się uczy przez całe życie.
Edyta! Ja też chcę wytrwać w wierności memu sakramentalnemu małżonkowi. I rozumiem Twą chęć "dania mu wolności". Sama taki odruch miałam, że chciałam zgodzić się na rozwód, o który prosił mnie mąż. Bo do miłości nie można zmusić, bo to poniżej mej godności zatrzymywać kogoś na siłę, bo przecież jeśli Bóg chce uratować nasze małżeństwo to dla Niego jest to możliwe rónież po rozwodzie, itd. NA SZCZĘŚCIE spotkałam trochę osób, które pokazały mi sprawę z innej perspektywy.
Jedna osoba powiedziała mi po prostu, ze chcę mu dać rozwód bo "chcę mu zrobić dobrze", bo taka "dobra" chcę być dla niego do konca, i że nie widzę, że to wszystko wyrasta z mej potrzeby zyskania jego wdzięczności, akceptacji. I wtedy zaczęło do mnie docierać jaką jestem niewolnicą mego męża oczekiwań i jak ogromną mam potrzebę tzw. miłości (czytaj: akceptacji) w relacji z mężem i nie tylko.
Inni uświadomili, ze zgoda na rozwód to nie zatrzymanie męża na siłę, bo jak będzie chciał to przecież i tak odejdzie, tylko powiedzenie swojego "nie". "Nie" na tyle mocnego i stanowczego by do męża dotarło. Jeśli dziś dasz mu swą zgodę na rozwód to za parę lat być może usłyszysz od męża, że przecież ty też tego rozwodu chciałaś bo od razu się na niego zgodziłaś. Walczysz o swe małżeństwo - masz do tego prawo! Mąż to Twoja druga połówka, obecnie w stanie niepoczytalności. To prawda, wiele osób nie przyzna Ci moralnego prawa do takich posunięć, ale naprawdę nie trzeba wszystkim się podobać. Ta ostatnia myśl zaczęła być naprawdę moją od jakiegoś czasu, właśnie dzięki uczeniu się niezależności w relacji z mężem. A najbardziej umocniło mnie to, że ewidentnie nieżyczliwy mi sąd, którego członkowie patrzyli na mnie jak na wariatkę słuchając mych uzasadnień (dlaczego nie chcę rozwodu) a sędzina przerywała mi i mówiła, że moja wiara nikogo na tej sali nie interesuje, że ten sąd nie dał rozwodu memu mężowi i mi! A naprawdę wszystko, wskazywało na to, że bez problemów mąż ten rozwód uzyska. Po mej stronie był "tylko" Bóg i modlitwa wielu osób. Od tej chwili uwierzyłam, ze naprawdę moje małżeństwo jest w rękach Boga, a nie moich.
Jest więcej powodów by mówić "nie" rozwodowi, ale możnaby tak długo... Edyta, jeśli szukasz dyskusji na ten temat, to ja bardzo chętnie (agataj@amu.edu.pl). Bardzo wielu dobrych owoców mego "nie" rozwodowi doświadczyłam osobiście i moje dzieci również. Napięcia mijają a pozostaje nadzieja, świadomość wierności, tego, że zrobiło się to, co słuszne, że nie ułatwiłam mężowi jakiegoś głupiego kroku (szybki ślub z "nową", dzieci, itp.). Naprawdę doświadczyłam tego, jak przymnozyła sie moja wiara, i mych dzieci również, pod wpływem tych wszystkich perypetii mego małżeństwa, pod wpływem nieustępliwego mówienia "nie" memu mężowi gdy chciał rozwodu, potem choć rozdzielności majątkowej, chciał zabierać dzieci na spotkania z nią,itp itd.
Nie poddawajmy się! Jezus przecież cały czas jest z nami.

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: kasia

Edyta, o co chodzi? Jak Zdrada może przerodzić się w Miłość,czy to co mówisz czujesz? Czy takie myśli dają Ci pokój w Twojej sytuacji? Jeśli mam zaufać Bogu, to nie spekuluję, co tam mój małżonek czuje w danej chwili, nie lękam się, że się zatraci bez reszty. Niech no poczuje jakiś poryw serca, proszę bardzo, niech wydarzy się to co ma, jeśli Bóg chce w ten sposób poprowadzić nas spowrotem do siebie. Na horyzoncie widzę TO o co się modlę, a co Bóg wysłucha! Oczywiście diabeł mówi: a co, jeśli nie wysłucha? I mamy pójść na dno? Nie. Mamy żyć nadzieją i radością. Wiarą, że jak prosimy o Świętość dla nas dwojga, to to otrzymamy, bo jeśli wytrwamy doczekamy się, zobaczycie : ). Muszę się wyciszyć, życzę Wam kroczenia drogą prawdziwej Miłości, z Bogiem!!!.

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: Edyta

Ostalmy kilka rzeczy:

Zdrada to zło, ale oni mogą czuc miłość.

Powinni w tej sytuacji wybrać odpowiedzialność i minioną, w swoim odczuciu, miłość, czyli dobro rodziny, ale nie muszą.

Powinni zawrócić ze złej drogi, ale nie muszą.

Rozbita rodzina nawet przy najlepszych staraniach małżonka, który odszedł, o dobre kontakty z dziećmi, to dramat, ale niektóre dzieci z rozbitych rodzin mówią, że rozstanie okazało się wyzwoleniem z napięcia.

Lepiej starać się twać w białym małżeństwie i łagodzić napięcia, niż rozstać, ale to jest bardzo tudne, przy pewnym stanie nerwów niewykonalne być może.

Nawet jeśli małżeństwo jest śmiertelnie chore, to nie powód , aby je dobijać, ale może umrzeć śmiercią naturalną, jeśli jedno z małżonków uzna, że bez miłości w małżeństwie nie wytrwa.

Bóg jest wszechmocny, ale człowiek wolny i różnie tę wolność wykorzystuje.

Możecie dodać inne ustalenia jeszcze.

A ja dodam , że pora, abym zaopiekowała się sobą i przestała idealizować bliskich, co przez lata miałam w zwyczaju, nie widząc sygnałów potwornego kryzysu, nie dbając o milość. Niepodlewane kwiaty mogą zwiędnąć na dobre. A odrodzenie niekoniecznie musi stać się za życia.

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: Marta

Chciałam przyłaczyć się do dyskusji. Niewiele mi juz zostało, mam dużą depresję , przeszłam stadium szoku a teraz jest coraz gorzej. Nie potrafie nienawidzic a byłoby za co, nie , nie było pijaństwa, nic takiego było dobre małżęnstwo szanowaliśmy się i nagle odszedł. Powiedział ze kocha inna a mnie juz nie. Mysle o tym chce go usprawiedliwić, ze to silniejsze od niego ale jak o tym myśle to jest mi dziwnie.Chyba inaczej pojmowalismy miłość i uczucia, zakochać się kochac to łatwe ale miłość? To nie tylko kochanie to odpowiedzialność to trochę rezygnacja dla kogoś z zadowoleniem. Niestety, Edyto, myśle tak jak Ty on chce byc po ludzku szczęśliwy ale czy Ty byłabyś szczęsliwa krzywdząc innych? Jeżeli jest a na to wszystko wskazuje, to co znaczyło dla niego 17 lat i to że mnie kochał? Jestem na dnie . Piszesz, ze to fałszywe ,ze trzeba dac wolność drugiej osobie-jak? Jak przestac go kochać, tęsknić no napisz tak po ludzku byłoby to dla mnie i dla niego wybawieniem ale nie potrafie i co mam zarobić jak to zrobić? Co jeszcze mam zrozumiec ,ze on chciał namietności czego jeszcze chciał po 17 latach -to przeciez falowanie nikt nie jest permamentnie zakochany i nie trwa w namiętności przez 17 lat- to wzloty i upadki uczucia a między tym jest miejsce na miłość i tej zabrakło tej prawdziwej która właśnie w kryzysach własnej osobowości jest oparciem w czasie zwatpienia dlatego najwyższa jest miłość i jej zabrakło. I jest szczęsliwy po ludzku zostawiwszy mnie i syna, tłumaczac to kochaniem.Tez mam problemy z empatia zawsze myśle co ludzi kieruje do jakis czynów ale jak spotkało to mnie to własnie tak po ludzku nie moge tego zrozumiec. Z jednej strony chciałbym wierzyc ze tak się zakochał ale to za bardzo boli, ze mnie juz nie kocha a z drugiej może to jednak jest prostsze niz mi się wydaje.Zakreciła go poczuł inny seks i poleciał i wtedy się zakochał bo był znudzony, to takie proste pewnie ją kocha bo to tez najłatwiej wytłumaczyc tym że się odeszło.Piszesz ,ze może to ta prawdziwa miłość a jaka była ta przez 17 lat no jaka, nieprawdziwa? Ile razy moze byc ta prawdziwa miłość? Dla mnie jedna a nie był moim pierwszym chcłopakiem, a dla niego ile tych miłości, no ile? Napiszecie ,ze kazdy jest inny jeden kocha raz drugi dwa ale jak to po ludzku zrozumiec jak mnie to trafiło dlaczego ja się nie zakochałam drugi raz tylko on, dlaczego? A on poprostu sie znudził, za dobrze było i chciał nowego zycia co zresztą powiedział -nowego zycia z nowa panią. Czy była to miłość z jego strony? Do kiedy? Czy tak mozna przestac kochac po tyli latach razem w trudzie i pokoju i wiedział jak bardzo go kochcam jak dziecko go potrzebuje.Za dużo wymagam od niego, on poprostu nie umie kochać albo zupełnie co innego to dla niego znaczy. Może wasi mężowie maja rozterki mój nie odszedł na pewne do niej i z wielkiej miłości do mnie została najpierw nienawiść (o której mówiła mi tesciowa) a teraz obojetność. Chcicłabym to zrozumiec ale tego się nie da zrozumiec tak własnie po ludzku jest to nieludzkie, ( tesciowa powiedział że przez 17 lat złego słowa na mnie nie powiedział nawet jak ona chciała coś powiedzieć). Jak żyć? W co mam wierzyć , co było prawdą?W odpowiedzi na : Re: paradoksalnie wyslane przez kasia dnia 2005-10-20 09:17:52:

: Edyta, o co chodzi? Jak Zdrada może przerodzić się w Miłość,czy to co mówisz czujesz? Czy takie myśli dają Ci pokój w Twojej sytuacji? Jeśli mam zaufać Bogu, to nie spekuluję, co tam mój małżonek czuje w danej chwili, nie lękam się, że się zatraci bez reszty. Niech no poczuje jakiś poryw serca, proszę bardzo, niech wydarzy się to co ma, jeśli Bóg chce w ten sposób poprowadzić nas spowrotem do siebie. Na horyzoncie widzę TO o co się modlę, a co Bóg wysłucha! Oczywiście diabeł mówi: a co, jeśli nie wysłucha? I mamy pójść na dno? Nie. Mamy żyć nadzieją i radością. Wiarą, że jak prosimy o Świętość dla nas dwojga, to to otrzymamy, bo jeśli wytrwamy doczekamy się, zobaczycie : ). Muszę się wyciszyć, życzę Wam kroczenia drogą prawdziwej Miłości, z Bogiem!!!.

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: Edyta

Marto, mówi przez Ciebie straszliwy ból. Cała jesteś wielką raną. Musisz tak krzyczeć, musisz płakać i zadawać takie pytania, oskarżać przeszłość i jego. To naturalne. Hiob, który jest wzorem pokory , też lamentował, Boga samego oskarżał. To ludzkie. Nieludzkim byłoby nie cierpieć, nie krzyczeć, nie złorzeczyć. Nie będziesz przecież udawała, że nie boli, gdy boli, nie wyrażała żalu i rozpaczy, gdy je odczuwasz.

Ale uwierz, to się uspokoi.

Był z Tobą 17 lat. Kochał Cię. Może niezbyt dojrzale, może Ty coś zaniedbałaś i wymknął się, sróbował i zasmakował. Odezwało się w nim dziecko. Paradoksalnie, faceci w średnim wieku bywają mniej odpowiedzialni niż idealistycznie nastawieni do życia młodzieńcy. Tym nagle zaczyna sie spieszyć. seks zaczyna odgrywać wielką rolę. głupieją , zakochują się, zdradzają, wpadają w sidła marzeń o szczęściu, myślą, że teraz je odnaleźli. Najczęściej się mylą i wracają. I to trzeba przetrwać. jeśli ma się moc wybaczenia, wolę trwania, udaję sie związek nie tylko uratować, ale i uczynic po przejściach dojrzalszym, piękniejszym. z tym że to nie jest łatwe. I - niestety- nie zawsze wykonalne. Ale akurat Tobie może się udać. Trzeba w to wierzyć. Ale nie należy walczyć. W walce ludzie się wzajemnie ranią.

Dać mu wolność, to pozwolić mu zdecydować, wyrażając jednocześnie,że nawet jeśli odejdzie, może wrócić. Ale nie łzawo, lecz stanowczo, z godnością, aby wiedział, że dla Ciebie wierność to wartość.

Ja nie umiałabym poprzucić męża i dzieci, budować swego szczęścia na krzywdzie, ale oni myślą, że tak będzie lepiej dla wszystkich, że dręcząc siebie, będą dręczyć nas. Na dowód tego, że im na nas zalęży oferuja pomoc przy dzieciach, mówią dobrze o minionych latach, a Ci którzy cierpią, mają skłonności, aby je przekreślać.

Marto, musisz o siebie zadbać. Przypomnij sobie, jaką byłaś, gdy się w Tobie zakochał. Musisz odnaleźć samą siebie, bo zgubiłaś się w niewoli uczucia do niego, teraz zranionego uczucia. To nie on decyduje o Twojej wartości.

Chroń dziecko. Nie musisz udawać przed nim, że jest ok., ale nie zatracaj się w rozpamiętywaniu strat.

Pytania, dlaczego tak się stało, są ważne, ale ważniejsze jest, po co. Po to , byś odnalazła siebie, Boga, to, co naprawdę ważne.

Uczesz włosy, zrób makijaż, włóż najładniejsze ubranie w wesołych kolorach, idź do przyjaciółki. Idź do spowiedzi, do komunii. To bardzo umacnia. Nie popadaj w przesadną egzaltację religijną, ale pomódl się. Spróbuj skupić się na tym, co masz, a nie, co tracisz. Może tracisz po to, by zrobić miejsce na coś innego. I nie myślę o odwetowej zdradzie. To wybij sobie z głowy. Nie ukoi.

inni też cierpia. Dlaczego Topbie miałoby byc oszczędzone cierpienie. I pamiętaj, ono naprawdę uszlachetnia, jeśli je przyjmiesz.

Głowa do góry. chcesz się wyżalic, pisz.

Edyta

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: CA

Edyto, spróbuję odnieść sie do tego co napisałaś w poprednim poście

Ani nasza postawa, ani małżonków to nie miłość,
to co przeżywamy, to indywidualne odczucia... smutku, radości, strachu... po prostu emocje... nas zranionych raczej negatywne, ich zadowolonych z siebie raczej pozytywne, sama często podkreślałas, że to jest zmienne
oni nawet nie muszą myśleć tak, jak to sugereujesz, ze to co łączyło w małż było miłością, są egoistyczni, a egoizm wybiera zawsze własne dobro, może bardziej pasowało by tu słowo wygodę.

Ze złej drogi nikt nie zawraca dopóki mu na tym nie zależy.

Rozbiciu rodziny trzeba mówić NIE.
Wszystko zalezy od tego, co sie dzieciom funduje podczas przeżywanego przez dorosłych kryzysu, to jest uzależnione od naszej postawy wobec problemu, czy pokażemy dzieciom, że można wyjść z tego po chrześcijańsku, czy będziemy upodabniali sie do krzywdzących i odpłacali pięknym za nadobne.
Dzieci nie wychowuje sie unikając prawdy o życiu, a zycie to nie bajka, są radości, są smutki, raz na wozie raz pod wozem, itp, itd.
Dzieci muszą to wiedzieć, żeby w dorosłym życiu umiały sobie same poradzić z problemami, nie uchroni ich ususwanie i unikanie trudnych sytuacji, bezstresowe wychowanie to też moda, która sie nie sprawdza...

Ale to prawda, ze czasami lepiej sie rozstać i że bywa, iż chcąc ratować dobijamy małz, a trwanie jest podstawą małż czy komuś z tym wygodnie czy nie, oczywiście abstrahuję tu od postaw egoistycznych i hedonizmu tak obecnie popularnego..

Bóg dał nam wolną wole i nawet w przypadku jej złego wykorzystywania nie odbiera jej i nie ingeruje, przeciez nie bedzie za nas decydował

Inne
Przyczyną problemów i być może późniejszego rozpadu małż nie jest miłość, ale jej brak.

Zabiegani, zagubieni w codzienności, zapatrzeni w siebie gubimy to co najcenneiejsze, nie pielęgnujemy miłości.

Miłość trzba przede wszyskim odkryć w sobie A poza ogólnie przyjętym pojęciem ... miłość ... jest bardzo osobistym przeżyciem i każdy tak w zasadzie tworzy swoją własną definicję miłości w oparciu o własne niepowtarzalne doświadczenia...

Miłość prowadząca do jedności i pokoju to wszystko co nam zycie niesie przyjęte z godnością...

i nie po to przyjęte, żeby podobać sie ludziom tylko Bogu, a on prowadzi do ludzi

I powtórzę jeszcze,to co my czujemy to też nie miłość, ale my jesteśmy na dobrej drodze do jej poznania i nasza w tym głowa jak na tej drodze znaleźć sie z tą drugą połówka,a jesli ktoś zastanawia sie czy nie przesadza z poznawaniem wiary, poznawaniem siebie, z wprowadzaniem tego co poznaje w życie to może sie nie łudzić, prawdziwej miłości nie pozna będzie jej tylko ciągle poszukiwał... Tak myślę i pozdrawiam CA

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: Marta

Do CA
wiem ze to egoizm i hedonistyczne podejście do życia to co oni robia przemawia za tym to , ze wogóle nie biora pod uwage dzieci dla których byli wzorem i nagle ich tez zostawiaja.Mąz powiedział , że zostawia tylko mnie a dziecko nie-to godne pożałowania te tłumaczenia bo tego nie mozna rozdzielic, niestety on w to wierzy. Ja czułam jedność i dlatego tak trudno zerwac wszystkie więzi, nie byłam bezkrytyczna i nie byłam łatwa ale się do tego przyznawałam-głosno.Nikt nie obiecywał ze będzie łatwo.Pierwsza próba i zwiał bo mu się cos od zycia należy tak nagle po 17 latach doszedł do tego wniosku ze się ze mna meczył, na początku w to uwierzyłam ale teraz juz nie on nie wytrzymałby 17 lat dla zasad dla wartosci dla własnej wiary. Nie słucham juz co mówi zreszta on nie chce sie spotykac ani rozmawiać. Ja wiem co to miłość-to nie jest łatwe to odpowiedzialnośc kompromisy i zadowolenie ze cos się komus daje z siebie.Trudno odzierać się ze złudzeń że z drugiej strony nie było tego, bo nie było jak widac.To on był Praktykujacym katolikiem czego mu zazdrościłam i podkreslałam, że ,mnie czesto dopada lenistwo byłam z jego wiaty dumna, teraz powiedział ze wiara sie nie liczy nic się nie liczy. Więc co było prawda. To co czujemy to zlepek róznych uczuc na które składa sie równiez miłość gdy nie jest slepa, dlatego wiem ze go kochałam naprawde bo jeszcze kocham mimo ze tak nas skrzywdził a juz bym nie chciała juz nie jak nie dla siebie i własnego spokoju to dla dziecka które na to wszystko patrzy -czyli na moja depresje a nie chce żeby mnie taka zapamiętał.Nie da sie tak pstyryknac i powiedziec -on mnie nie kochca , ma inna więc ja go tez nie-jakie to byłoby proste i naprawdę dobre dla wszystkich, niestety. I chociaz wiem , że nie powinnam go kochac bo nie zasługuje na to to kocha się mimo woli nie pyta sie dlaczego i za co kocham bo jest. Czas się pozegnac ale to trudne bo on był miłością i jest mojego zycia i teraz bede zyć samotnie. Poniosłam 2 straty: jedna to tak jakby umarł- nie ma juz tamtego człowieka jest ktos inny i taka jest prawda, druga- to jednak ze jest ale inny zimny obojetny szczęsliwy pomimo ze nas skrzywdził i nie powinno się uzywac terminu skrzywdił w czasie przeszłym ta krzywda jest w nas nie zaprzeczam ona bedzie-przebaczyłam ale nie potrafie zapomniec, nie wracam do tego co zrobił nawet zapominam pewne sceny -nie chce ich pamietac ale pamięta się fakt i to zostaje. Zniszczył mnie

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: CA

Marta bardzo dobrze, że piszesz bo określenie, nazwanie tego bólu, który nie pozwala normalnie funkcjonować i odbiera radość życia, pozwala na oddalenie go od siebie, dosłownie wyrzucenie i nabranie dystansu. Zauważ że My wszyscy jesteśmy poranieni, nasze historie są często bardzo podobne i nawet nasze reakcje na to co nas spotkało również, depresja w mniejszym lub większym stopniu niestety jest często efektem takich przeżyć, ale można ją pokonać. Obiecuję modlitwę, pozdrawiam CA

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: jeszcze_zona


Marta, napisałaś to, co we mnie siedzi od wielu miesięcy, te same myśli, te same słowa i wciąż te same pytania. Tak samo jak u Ciebie, nie było patologii, typowa rodzina, do której wkradła się nuda, codzienne kłopoty, Też się zastanawiam jak żyć, w co wierzyć? Czy ta milość męża do mnie przeszła gdy zjawiła się nowa osoba w jego życiu, czy już wcześniej był ze mną tylko z przyzwyczajenia? Może teraz faktycznie, wreszcie kocha naparawdę? Teraz czuje się szczęliwy naprawdę? Co więc było przez te wszystkie lata? Nie miłość? Przecież musiał przezwyciężyć niechęć swoich rodziców do mnie, oboje udowodniliśmy, że jesteśmy szczęsliwi. I nagle słowa - nie kocham Cię, kocham inną kobietę, z nią chcę budować szczęśliwe życie. Też nie ma żadnych wątpliwości, też uważa ma prawo do szczęścia. Tylko dlaczego nie ze mną i naszą córką?
Bardzo podobne nasze losy, nawet w sprawach religii mamy podobne doświadczenia, to on ciągnął mnie za uszy do góry, on był wzorcem. I nagle mówi: religia to bzdura dla naiwnych. Tak nagle zmienił swoje przekonania? Razem z miłością do mnie odeszła mu wiara w Boga?
Odezwij się do mnie, chętnie z Tobą pogadam, wydaje mi się, że możemy sobie pomóc wzajemnie.
Edyto, piszesz : "Dać mu wolność, to pozwolić mu zdecydować, wyrażając jednocześnie,że nawet jeśli odejdzie, może wrócić.".
Wiesz, my nie musimy dawać im wolności, oni sami jej sobie udzielili, nie pytali nas o pozwolenie, nie pytali czy zgadzamy się na to. Zadecydowali o swoim dalszym życiu, jednocześnie zdecydowali za nas, za nas wybrali, nas postawili przed faktami. Co im teraz po naszym pozwoleniu, skoro i tak nie mamy wpływu na ich decyzję? A Twoje rady - idź do fryzjera, do przyjaciółki, ubierz się ładnie - przepraszam, to są rady książkowe, prawdziwe życie wygląda inaczej. Teraz takie rady są mało użyteczne, raczej dołują niż pomagają. Nie ma możliwości oderwać się od tych myśli, nie ma możliwości zapomnieć, nie ma możliwości realizowania tego, co radzisz. Co z tego, że wiemy jak powinnyśmy teraz żyć, skoro serce boli? Nie da się wymazać tego wszystkiego z pamięci, ból pozostaje.
Andrzej, dobrze napisałeś : "czy faktycznie wróci, to już TYLKO od Boga nie zależy; zależy także od woli męża." . Nasze prośby do Boga są sprzeczne z wolą naszych małżonków. Wciąż powtarzasz, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Ale właśnia ta prawda, że Bóg szanuje wolną wolę człowieka, a nasi małżonkowie nie chcą wrócić.
Wiesz, przpomniał mi się dowcip: "Dwie drużyny modlą się o zwycięstwo. Której modlitwy Bóg wysłucha? Obu - będzie remis." Co nam przyniesie taki wynik?
Dziś mam ciężki dzień, kolejna iskierka nadziei zgasła. Co będzie dalej?
Pozdrawiam serdecznie.

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: Andrzej


Jeszcze_zona napisała: "Wciąż powtarzasz, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Ale właśnia ta prawda, że Bóg szanuje wolną wolę człowieka, a nasi małżonkowie nie chcą wrócić."

Ela, oni nie chcą wrócić dzisiaj, ale Bóg pracuje nad ich sercami i naprawdę zrobi wszystko, żeby się otworzyli na Jego uzdrowieńczą łaskę. Dlaczego to zrobi?
Bo ich kocha.
Jak to zrobi?
To Jego tajemnica.
Czy musimy zglębiać tę tajemnicę?
Niekoniecznie, wystarczy robić swoje tj. trwać w pokornej, ale aktywnej wierności i ufać bezgranicznie Bogu.
Jezu, Ty się moim mężem/żoną zajmij!

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: Marta

, napisz proszę

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: CA

Odeszli, nie chcą wrócić, są z siebie zadowoleni, im jest lepiej... to fakty
Pamięć nie wymaże bólu, bo i po co... pewnie, że mogło być inaczej, ale nie jest i zamiast stać w miejscu i czekać na kolejne ciosy trzeba obudzić sie z tego letargu i żyć dalej, bo świat nie przestał istnieć, poza zranieniem wszystko pozostaje takie jakie było... słońce tak samo świeci, deszcz pada, dzieci potrzebuja naszej opieki, naszej dojrzałości, jest wiele dziedzin zycia, w których nadal możemy sie spełniać... więc nie rozpaczajmy ciągle i od nowa, że ich tzn naszych małż nie ma koło nas, przecież nadal są, może zmądrzeją, ale niekoniecznie... dzisiaj może jutro, a może nigdy... i na to, powiedzmy sobie jasno, wpływu nie mamy...
Mam propozycję, spiszcie sobie najgorszy scenariusz dalszego ciągu wypadków, a potem obserwujcie ile dołożyła wyobraźnia, strach i jak będzie lepiej niż w tym scenariuszu to są powody do radości, i jeszcze jedno są ludzie, których życie doświadcza jeszcze bardziej niż nas, np bezdomni, odrzuceni nie tylko przez najblizszych, ale przez całe społeczeństwo, więc może czas skończyć z tym rozczulaniem sie nad sobą, pretensjami do Boga, pomyślcie czy jak Wam brakuje pieniędzy do końca miesiąca, to rozpaczacie ze to już koniec, sytuacja bez wyjścia, chyba nie, tylko trzeba przycisnąć pasa, zagryść usta i wytrzymać, a będzie lepiej...
Pozdrawiam serdecznie i życzę więcej pogody ducha CA

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: CA

I nie myślcie, ze łatwo mi coś takiego napisać, bo jestem silna, nic z tych rzeczy, też mam masę wątpliowści, pytań, ciągle szukam mądrych odpowiedzi czy postępuję słusznie... ale uwierzyłam Bogu i nie poddaję sie rozpaczy...
Ktoś powie... Twój mąż traktuje Ciebie, jak służącą, bo przychodzi do domu na gotowe, a ja odpowiadam, służącej to on by sie w pas kłaniał, i taka dokładnie jest róznica, i wcale nie jest mu z tym wygodnie, moja postawa absolutnie mu nie odpowiada, denerwuje go, bo budzi jego sumienie, i tak to jest, że teraz bardzo wyraźnie miota nami zło i codziennie musimy wybierać między dobrem i złem i tylko wybierając dobro wygrywamy...
CA

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: Edyta

Prawdziwe życie to i bezdenna rozpacz, i nowa fryzura.

Nie cytuję Wam ksiażek, lecz siebie. Ale jestem już zmęczona. Te historie się powtarzają. A ja mam swoją. I nią się muszę zająć.

Życzę Wam powodzenia w Waszych narracjach. Część zakończy się szczęśliwie, część inaczej.

Kochajcie, przebaczajcie, próbujcie na nowo. Najczarniejszy scenariusz CA to dobry pomysł. Wasza historia będzia inna niż on.

Trzymajcie się.

--------------------------------------------------------------------------------

Wyslane przez: CA

Edyta, poddałam taki pomysł, żeby każdy mógł uświadomić sobie, że jednak są powody do radości i mimo trudnej sytuacji... paradoksalnia... ma za co dziękować Bogu i jak sie tego spróbuje to będzie powodów dz dziękczynienia przybywało...
Pozdrawiam CA
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,03 sekundy. Zapytań do SQL: 4