Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i
gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Portal  FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  Chat  StowarzyszenieStowarzyszenie
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  DownloadDownload  StatystykiStatystyki  PolczatPolczat
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
Przesunięty przez: administrator
2007-04-13, 09:17
jak to rozumiec, czy jest jeszcze szansa?
Autor Wiadomość
wabona
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-30, 09:13   

Ale, Weroniko, pisałaś, że widzisz iż on żałuje, że złożył ten pozew.
A co do Twojej przemiany, to rzeczywiście ją widać - jeśli śledzi się Twoje posty - przedtem pełne rozpaczy, szamotaniny, teraz pełne spokoju i nadziei. Tak trzymać, Weroniczko!
 
     
weronika
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-30, 09:42   

Tak jestem spokojniejsza.
Mąż widać było,że żałuje,że złożył ten wniosek,ale napewno nie jest zadowolony,że napisałam tak do tej osóbki,bo narazie się nie odzywa,mimo,że syn mu pisał,że chce aby z nim pojechał kupić petardy.
 
     
ANBA
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-30, 15:12   

Czas leczy rany, uczy nas pokory. Droga Weroniko, poniosły Cię emocje, tak widocznie musiało być. Wydaje mi się, że nie zrobiłaś nic złego, to właściwie mówił Twój ból... Twój spokój i opanowanie są Twoją siłą, mąż to zauważy. Jeżeli nie teraz to kiedyś. Sam dokona porównania czy nie lepiej zostać z żoną, która wybaczy, może zaufa, pozwoli naprawić błąd...
Będziemy się modlić za siły dla Ciebie do wytrwania w tej trudnej drodze. Dostrzegasz swoje przewinienia i próbujesz je naprawiać, rozpoczęłaś od siebie. Uznałaś swą niedoskonałość. Chcesz być lepsza. To wspaniałe, to początek Twego sukcesu. A Pan Ci z pewnością dopomoże. Bóg z Tobą.
 
     
Jo-anka
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-30, 16:29   

Widzę Weroniko że jesteśmy do siebie troche podobne z tym niewyparzonym językiem.Ja tez bardzo staram sie panować nad emocjami i nerwami- co jest niezwykle trudne- mąż zachowuję się skandalicznie a starszy syneczek ma podejrzenie o ADHD więc mam mieszankę wybuchową)

Ale z drugiej strony wkurza mnie to wieczne tłumienie emocji- bo zazwyczaj jestem bardzo opanowana i spokojna, ale czasem wydrzeć sie potrzebuje albo pokazać muchy w nosie- wtedy np. idę do łazienki i tupie nogami albo poryczę troche- wiesz, że nawet pomaga. Smsów oskarżających nigdy nie piszę i Ty tego też juz więcej nie rób.
Pozdrawiwm Cie Weronika!!
Anba- jesteś wspaniałą osobą! Ma Twój mąz szczęscie. Mnie do mojego brak już cierpliwości, nie umiem byc już chyba tak wyrozumiała i wybaczająca, za duzo już złego nabroił- mimo to, ciągle trwam, ale nie wiem jak długo jeszcze.

Dziś mam zły dzień.ech..
 
     
ANBA
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-30, 20:16   

Drogie dziewczyny. Chcieć to móc. A wy chcecie uratować Wasze małżeństwa, chcecie zmiany, może nie wiecie jeszcze jak... Rozumiem Wasze rozterki i niecierpliwość. To naturalne cechy młodości. Jestem trochę starsza od Was ale i pamięć mam jeszcze niezłą i pamiętam siebie gdy byłam w Waszym wieku. Zapewniam, że myślałam i działałam podobnie. I czułam podobnie. Swoje doświadczenie zdobyłam na własnej skórze, przez eksperymentowanie na żywym organiźmie. Byłam wówczas osobą uważającą się za wybitnie nieszczęśliwą. Mąż był nie taki, życie nie takie, małżeństwo też. Dlaczego? Bo po pierwsze nie było we mnie miejsca na Boga, po drugie były za to muchy w nosie, chęć bycia kochaną, bo byłam taka wspaniała, taka mądra, taka dobra, taka... tyle, że głównie dla obcych. O tak... Wszystkich umiałam usprawiedliwić, siebie najbardziej, najmniej męża. Od niego wymagałam by mnie nosił na rękach, by był wtedy gdy potrzebowałam, by wychodził wtedy gdy przeszkadzał, by zawsze był dla mnie miły, wyrozumiały itp. (???).
Pomału nagrabiłam sobie...a gdy miał już dość i znalazł nowe szczęście, ja zaczęłam szaleć, rozpaczać, histeryzować, szantażować...to oczywiście tylko pogarszało sytuację.
Szukając ratunku, zaczęłam kurczowo łapać się Boga. Ale inaczej... On miał być narzędziem do zdobycia mego szczęścia (?). Dostałam za swoje... Bóg wybaczył mi jednak i dał szansę. Obiecałam sobie i Jemu posłuszeństwo. Postanowiłam zacząć żyć według dekalogu, bez względu na finał. Wzięłam się w ryzy, kontrolowałam słowa i gesty i zrozumiałam jak bardzo moje wnętrze i sumienie są poplątane, same słupły, węzły i kołtuny. Czy potrafię, czy dam radę? Tak dużo było we mnie złości, rozpaczy, żalu...Prosiłam o siły by wytrwać w tym posłuszeństwie. Nie było łatwo...ironiczne uśmiechy, unikanie mego towarzystwa...wiedziałam, że moja przysięga obowiązuje i tyle mogłam dać Bogu w zamian za wyrwanie mnie z psychozy (bardzo silnej). I Bóg daje siły i ci co się śmiali czy drwili, przychodzą po pomoc, po poradę. I jestem szczęśliwa, że mogę im pomóc, że ludzie zaczynają szukać Miłości Pana, że mogę się do tego przyłożyć. Czy nie jest to sensem życia??? Zaczyna też szukać tej Miłości i siły mój mąż, który śmiał się z mojej wiary, krytykował moje posty, o których starałam sie nie opowiadać zbyt szeroko. Wiem jak ludzie reagują na takich dziwolągów. A ja nie chciałam zaszkodzić wierze. Moje rozumienie wiary, cierpienia czy postu, jest tylko moje i Jego. I teraz wiem, że zamiast oczekiwać od Boga cudów, odwzajemniam Jego Miłość. Daję Mu siebie, swój czas, swoje wyrzeczenia, stawiam sobie ograniczenia. I staję sie coraz silniejsza, bardziej wyzwolona od układów, zależności, swoich oczekiwań, złych emocji, gniewu.
Na zakończenie opowiem Wam pewną historię...
Pewien, bardzo zmęczony życiem człowiek przyszedł do św. Piotra by poprosić go o zamianę krzyża. "Mój jest za ciężki, za duży. Nie mam siły już go nieść" powiedział.
Św. Piotr zaprowadził go do magazynu z setkami, tysiącami krzyży...
"Wybierz sobie taki, jaki chcesz"...Człowiek odstawił swój krzyż na bok i zaczął przebierać w pozostałych. Gdy już przepatrzył wszystkie, zobaczył z boku jeszcze jeden. Wziął go na plecy, przymierzył, przeszedł kilka kroków...
"Ten wezmę, jest najlepszy" -powiedział człowiek
""To jest właśnie ten, który przyniosłeś ze sobą"...
BÓG NIE DAJE WIĘKSZEGO CIERPIENIA NIŻ CZŁOWIEK MOŻE ZNIEŚĆ> ;-)
 
     
agata96
[Usunięty]

Wysłany: 2007-02-11, 20:42   

czytam Anię i cieszę się z tego, że mogę choć trochę zbliżyć się do kogoś, kto myśli pododnie, zgubiłam się w soim życiu, bardzo, mój mąż był dla mnie zawsze najważniejszy do czasu jak zaczęłam pracować, potem rzuciłam się w wir pracy, pracowałam po 14 godzin dziennie i uważałam to za normalne, jeżeli P. miał do mnie o to pretensje wkurzałam się na niego, bo uważałam że robię to dla nas, abyśmy mogli spełniać sowje marzenia, a marzenia to nie dom, auta itp, dziś marzę o tym, żeby znów być blisko, żeby się zatrzymać i nigdy już nie dać się wplątać w taki wir obowiązków pozadomowych, teraz już jednak za późno, P. wyprowadził z naszego wymarzonego, pięknego domu po 11 latach narzeczeństwa, 1,5 roku od ślubu i pół roku mieszkani tu, w naszym wymarzonym miejscu; czy nie starałam się temu zapobieć? oczywiście, że się starałam, byłam otwarta, spędzałam dużo więcej czasu w domu, po raz pierwszy były obiady itp., zostałam posądzaona o manipulowanie nim, a to nieprawda, bo od czasu jak wyhamowałam czułam się dużo lepiej niż wcześniej; usłyszałam, że nie chcce mieć ze mną dzieci i rodziny, że osoba taka jak ja nie może być z nim i że boi się, że zmarnuje całe sowje życie, to nie pierwszy poważny konflikt między nami, w ciągu naszego krótkiego małżeństwa mieliśmy już 1 rok temu, a w ciągu narzeczeństwa 2, wiem, że już nie wierzy że może być inaczej, otwarty konflikt trwał od grudnia, po miesiącu moich starań P. się wyprowadził, wydaje mi się, że szybko się poddał, a może nie kochał, może nigdy, niby nie ma konkretnych powodów, ale jeżeli ktoś nie wyobraża sobie życia z drugą osobą i nie chce dać jej kolejnej szansy, ba, nawet nie chcce z nią rozmawiać to nie poztsake nic innego niż czekać na pozew i niestety się z tym liczę; nie wiem tylko dlaczego nie rozmawiał ze mną otwarcie wtedy kiedy jeszcze można było coś odbudować i po co był ten ślub, skoro od kilku już lat ten związek mu nie odpowiadał, czy nie miał wystarczająco dużo czasu żeby mnie poznać, a może wymusiłam ten ślub, sama już nie wiem co myśleć, wiem tylko jedno, że zostałam tu sama, w naszym wymarzonym domu i spojrzeania na każdą rzecz boli do żywego
 
     
Anez
[Usunięty]

Wysłany: 2007-02-11, 23:20   

Agato
Gdy czytałam o Tobie, czułam się jakbyś nie swoje, ale moje życie małżeńskie opisywała.
Oczywiscie, że nie jest identyczne, mam spory staż, mój mąż wyprowadził się po nastu latach (w tym samym miesiącu jak Twój), ale przesłanki, które do tego doprowadziły oraz skutki są bardzo podobne. Też dowiedziałam się dopiero teraz, co tak naprawdę odczuwał, m.in. chciłał mieć pełną rodzinę (nie mamy dzieci), ale nie za bardzo się o to staralismy oboje, sądziłam, że nie zalezy mu, też stwierdził, że został ponaglony do ślubu, a teraz... nie widzi sensu dalszego wspólnego życia, naprawy, nie wierzy, że Pan Bóg może nam pomóc (lub ktokolwiek inny) - nie widzi sensu modlitwy w sprawie "przegranej". Ale mówił również, że nie da złego słowa na mnie powiedziec, że nie było mu żle (dobrze też nie), że mógłby wytrzymać nawet do końca - ale po co. Postanowił zacząć od nowa i był zadowolony, że na to się w końcu zdobył. Niby, jak twierdzi, do nikogo nie odszedł, ale ... dał sobie szansę (i mam dość uzasadnione podejrzenia, że właśnie ją wykorzystuje).
Wyprowadził się do swego mieszkania, urządza się - a ja podobnie jak Ty, zostałam sama we wspólnym, które określam "śmietnikiem wspomnień" razem ze mną porzuconą w srodku.
Wina była gdzieś pośrodku, zawsze była przyczyna, która wywoływała skutek i tak się nakręcało. Kilka lat temu w pierwszym kryzysie, trafiłam do wspólnoty, ale widać zbyt doraźnie to traktowałam, była zbyt absorbujaca, a czasu spędzanego razem i tak było mało (praca), ponadto męża ta "problematyka" nie interesowała.
Dziś w czytaniu niedzielnym poruszyło mnie słowo ( przytoczę w uproszczeniu)
o ludziach, którzy nadzieję pokładają w człowieku, zamiast w Bogu.
Tu uzmysłowiłam sobie, że ja tą nadzieję pokładałam w mężu, który był najważniejszy, ponadto nie mając dzieci, rodziców itd. na których mozna by tę nadzieję rozłożyć, całą skupiłam na mężu - i tym większego doznałam rozczarowania.
Zostałam całkiem sama, a może przeciwnie? - może to Bóg upomniał się o mnie, bo faktycznie dopiero teraz Bóg stał się dla mnie naprawdę najważniejszy.
Zrozumiałam, że sama nic nie mogę (tak jak Ty bardzo się starałam, żeby mąż nie odszedł - za późno), że bez Boga nie przetrwam tego cierpieniaże, że tylko w Nim mogę mieć jakąkolwiek nadzieję.
Jest mi b. ciężko, nie mogę jeszcze ochłonąć, ale zaczynam dostrzegać też pozytywy:
jestem blisko Boga, uczę się rozmawiać z Nim szczerze, lubię te spotkania, mniej absorbują mnie sprawy przyziemne (np. prawie nie włączam TV), czytam ciekawe książki m.in. o przebaczaniu, o sensie istnienia. Okazało się, że mam przyjaciół, których poznałam w biedzie, którzy mnie wspomagają, nie teksem w stylu "odpuść sobie, znajdziesz nowego faceta", ale wsparciem duchowym, modlitwą.
Nie mam wyjścia - muszę zaufać Bogu, a On wyprowadzi na pewno z tego "dobro".
Za mężów trzeba się modlić szczególnie, bo być może bardziej niż my potrzebują wsparcia,
choć nie zdają jeszcze z tego sprawy.
Bądźmy wszyscy tu dzielne i dzielni! nie ustawajmy w modlitwie i nie traćmy nadziei, w końcu pokładamy ją w Bogu, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych!!!
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 9