Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i
gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Portal  FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  Chat  StowarzyszenieStowarzyszenie
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  DownloadDownload  StatystykiStatystyki  PolczatPolczat
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
Przesunięty przez: administrator
2007-04-13, 09:17
jak to rozumiec, czy jest jeszcze szansa?
Autor Wiadomość
pablos
[Usunięty]

Wysłany: 2006-11-15, 10:46   jak to rozumiec, czy jest jeszcze szansa?

Witam,
Jestem nowy na tym forum. Znalazlem je w necie, gdy zdalem sobie sprawe jak zle jest z moim zwiazkiem. Prosilbym o jakas porade, pomoc. Po krotce wyjasnie sytuacje.
Jestesmy malzenstwem od 3 lat, znamy sie od 5. W ciagu ostatniego roku zyjemy oddzielnie, ja pracuje za granica, zona koncvzy prace dokt. w Polsce. Obrone bedzie miala w grudniu, czyli wkrotce sie to skonczy.
Problem polega na tym, ze zwiazek zawisl na wlosku. Przez ten rok ja bardzo zle znosilem to rozstanie, oddalenie od rodziny, znajomych itd. Prawde mowiac ja winilem za to, ze to wszystko sie przedluza i ciagnie. Ta praca jest dla niej udreka, nie lubi tego, ale musi to skonczyc. Niestety nie przykladal sie do tego, zeby to zakonczyc jak najszybciej, to sie ciagle odwlekalo, opoznialo. Ja mialem pretensje, naciskalem, pozniej sie wycofywalem.. cala masa zlych emocji, pretnsji. Denerwowalo mnie to, ze nie uwazala, ze jest to poniekad jej wina. Ona niestety zrobila sie chlodna i obojetna wobec mnie. Rozmowy telefoniczne byly dla mnie dosc przykre, brakowalo w nich wsparcia, jakis slow otuchy. Na poczaqtku bylo ok, tesknila, bylo jej zle itd. Tak bylo do Swiat rok temu, przez 3 pierwsze naszej rozlaki. Ja bylem po prostu zly, ze tak to wszystko wyglada, byly pretnesje, zale.. No i niestety gralem silniejszego niz jestem, natomiast przy wyjezdzie sie zalamalem. I od tamtej pory juz nie bylo wsparcia z jej strony... Co mnie bardziej frustrowalo, bylem placzliwy i pesymistyczny. Ja to z kolei zniechecalo.
Kolejna awantura miala miejsce latem, kilka dni po moim przyjezdzie do kraju, na urlop. Byla rozmowa, z ktorej niewiele dla mnie wynikalo, po prostu stwierdzial, ze to nie jej wina, a ja mialem do niej zal o caly rok zycia oddzielnie. Po tej rozmowie bylo dobrze, spedzalismy milo czas. Az do spotkania u znajomych, na ktorym niestety alkohol wyrzucil ze mnie wszystkie nagromadzone, zle emocje. Mowilem rzeczy, ktore nie byly prawda. I ona to wiedziala.. Mowilem, ze liczy sie dla mnie praca, kariera, a zycie osobiste mnie nie obchodzi. Prawda jest zupelnie odwrotna. Ona o tym dobrze wie. I zrobilo sie zle.. Nie wiedzialem jak ja przeprosic, jak to odkrecic.
Spedzilismy razem 3 miesiace, z tego 2 u mnie, tam gdzie pracuje. Bylo wg mnie lepiej, byla bardziej krytyczna, chlodna, ale byly chwile, kiedy bylo naprawde milo. Krotko po powrocie do kraju jej zachowanie stalo sie chlodne i obojetne. I to mnie meczylo, zaczalem pytac o co chodzi. Powiedziala mi, ze jest jej dobrze samej, jest jej lzej. Tak bylo przez caly ten rok, ze jak sie rozstawalismy, to ona czula po jakims czasie ulge. Nie wiem, czy moge miec jakakolwiek nadzieje.. Mam sprzeczne informacje.
Ma do mnie dolaczyc w styczniu, po obronie, bo teraz widzi jaka to szansa na rozwoj, wyjazd z kraju, rozwijanie jezyka itd. Z drugiej strony.. Widzie, ze dwa lata ze mna, przed wyjazdem, to nie bylo jednak to co ona sobie wyobrazala, ze wtedy bylo jej dobrze, a teraz widzi, ze wcale nie az tak bardzo. Twierdzi, ze mnie rani swoja obojetnoscia, ze widzi jak cierpie, i ze nie jestem jej zupelnie obojetny, ale nie widzi pozytywnego wyjscia. Nie chce mnie skrzywdzic.. Wiem, jak to brzmi. Rozmawiamy o jakis blahych sprawach, ale o planach na przyszlosc juz nie. Ja wiem, ze ja kocham i zalezy mi na niej. Nie wiem co robic, czy cokolwiek jeszcze moge zrobic. Po prostu jak sie nad tym zastanawiam, to nie widze nadziei.. Prosilbym o jakas porade, najlepiej psychologa.
Przepraszam, ze tak duzo napisalem, ale chcialem jak najwiecej informacji przekazac, i byc jak najbardziej obiektywny. Z gory dziekuje za jakakolwiek pomoc.
Pozdrawiam

Pawel
 
     
A.P.
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-21, 13:58   

Nie wiem,czy w jakikolwiek sposób Ci pomogę,mogę tylko powiedzieć,że moja sytuacja jest bardzo podobna. W pewnym sensie nawet,taka sama.Małżeństwem jesteśmy 1,5 roku a przed ślubem byliśmy ze sobą 5 lat. Kawał czasu. Myślałąm,że dobrze poznałam mojego męża.Jednak...
Pobraliśmy się zaraz po ukończeniu studiów,tzn,on skończył terminowo,a ja z powodu problemów z promotorem,jeszcze się męczę,ale już obrona będzie w styczniu.Cały rok,który ja musiałam pisać tą pracę był okropny,tak jak Twoja żona,nie lubię tego,po prostu muszę to skończyć i tyle.Mój mąż z racji wykonywanego zawodu musiał zdawać egzamin w rok po ukończeniu studiów(w jego profesji to jest norma,jeżeli go nie zda,to nie może wykonywać swojego zawodu)Obydwoje mieliśmy coś ważnego do zrobienia;on egzamin,ja obronę.Przez ten rok mąż próbował mnie na różne sposoby dopingować,bo widział,że to mi wcale nie idzie,w jego pojęciu chciał dobrze,ale...no właśnie,ale.Mnie to bardzo denerwowało,nie chciałam,żeby sie wtrącał w tą pracę mgr a już nie chciałam słyszeć,że to może też moja wina,bo nie mogę się do tego zabrać.Od tego się zaczęło.Awantury nie wiadomo o co,albo o takie bzdury,że wstyd się przyznać.Jak on wyjeżdzał gdzieś służbowo,ja tęskniłam jak głupia,on też,ale potem mówił,że nie można tak tęsknić,że on tak nie tęskni,potem to już nawet nbie uważał,że powinien mi przysłać smsa,że dotarł na miejsce,a ja zamartwiałam się na śmierć,dzwoniłam a on był zdziwoony i mówił,'po co się martwisz?"zaczął bić od niego chłód,zaczął być inny.Teraz widzę,że on też,tak jak Twoja żona,przyzwyczajał się do myśli,że jest sam,całkowiciwe oddał się pracy,zapomniał jakby,że ma jeszcze mnie.Teraz nie mieszkamy razem chociaż nadal jesteśmy małżeństwem.Rozmawiał ze mną raz,interesował się,co u mnie,jak sobie radzę,czy mam już mgr,pytał się o to wszystko,o co nie spytał przez ostatnie 3 miesiące,jak jeszcze mieszkaliśmy razemDla mnie to też są sprzeczne znaki,bo niby mu nie zależy,mówi otwarcie o rozwodzie,ale interesuje się mną,płacze i widzę że jest mu ciężko.Skąd takie zachowanie?Przecież wystarczyłoby tylko jedno słowo,a byłoby tak jak dawniej-przynajmniej z mojej strony.Bo to on mnie wyprosił z mieszkania(mieszkanie było jego przed ślubem)twierdząc,że potrzebuje miesiąca,żeby wszystko przemyśleć itp.Po miesiącu stwierdził,że już nie chce być ze mną.Separacja,rozwód-to mu chodzi po głowie,Jak wychodziłam z mieszkania,to nawet mi w oczy nie spojrzał,bał się?Potem powiedział,że niespodziewał się,że tak szybko się wyprowadzę(następnego dnia po rozmowie)I też miał łzy w oczach.Ale stoi przy swoim zdaniu.Wiele takich sprzecznych sygnałów moim zdaniem nadaje,też nie mam pojęcia co robić,co o tym myśleć,bo przecież go kocham!A,powiedział,że już mnie nie kocha tak jak kiedyś i też się popłakał.Zebym do niego się odzywała,co u mnie,ale żebym mu nie pisała,że go kocham i znowu jego łzy.Więc o co chodzi?Chce na siłę się umartwiać?I mnie życie niszczyć?Po co?To bez sensu.
W sumie to niewiele ci pomogłam,wygadałam się,ale może pomoże ci fakt,że nie jesteś sam w takiej sytuacji,w której tak naprawdę nie wiadomo o co chodzi i nie ma poważnego powodu dla rozstania.
Pozdrawiam mocno.Mam nadzieję,że jakoś dogadasz się z żoną,chociaż wiem,jakie to trudne.Napisz,jak się sprawy mają.
 
     
ANBA
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-27, 17:54   

Widzę, że w obydwu sytuacjach jest podobny kierunek. Jeden z małżonków kończy studia, wiadomo, takie czasy. Trzeba! jest mu ciężko, oczekuje wsparcia od partnera. Pytanie..."na czym to wsparcie ma polegać?"...motywowanie, unikanie tematu, bycie razem, interesowanie się, a może nie???
Drugi partner przejawia zniecierpliwienie sytuacją, on oczekuje bycia obok, może tu, może za granicami kraju? Jest mu ciężko, oczekuje wsparcia od partnera. Pytanie takie samo jak wyżej...najczęściej i jedno i drugie jest zbyt ambitne by przyznać się do słabości.
A może szczerość??? Pomóż mi, nie radzę sobie bez ciebie?
"Jak ci mogę pomóc?
"Chiałbym abyś..."
"Ale ja..."
"Co proponujesz?>>"
"Co możemy w związku z tym?
"Jeżeli nie..., to może...?"
Myślę, że przede wszystkim mówienie sobie o swoich marzeniach, oczekiwaniach wobec partnera i ustalanie wzajemnych możliwości na początek.
 
     
lewek
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-27, 18:08   

ANBO to wszystko piękne i dobra rada, ale co zrobić kiedy w związku nie ma dialogu? Kiedy jedna strona mówi nie będę z tobą rozmawiał bo już nie ma o czym? Co w takiej sytuacji? Konflikty i urazy narastają lawinowo i nie wiadomo jak to rozsupłać.
 
     
ANBA
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-29, 17:23   

Lewek. Czy ładne, nie wiem. Moje słowa wynikają z moich osobistych doświadczeń i drogi, którą przeszłam, z Bożą pomocą, do uzdrawiania własnego małżeństwa. Były moje monologi i brak odzewu. Dlaczego??? Tysiące razy zadawałam sobie to pytanie. Może dlatego, że mówiłam a nie słuchałam, słuchałam a nie słyszałam tego, co mówił mąż. Słuchałam i pouczałam, poprawiałam, tłumaczyłam. Po co? By myślał jak ja, czuł to co ja i patrzył na świat moimi oczyma. Ubezwłasnowolniłam go i sprowadziłam do roli karetki pogotowia na własne smutki.
Konflikty rodzą się gdy życie traktujemy powierzchownie i siebie umieszczamy w jego centrum. Nas boli, my jesteśmy zdradzani, niezrozumiani, krzywdzeni... Sami jesteśmy OK. Mamy dobre chęci, kochamy, pragniemy szczęścia rodziny ale tylko takiego, które nas uszczęśliwia. Długo trwało, zanim nauczyłam sie nie komentować uwag męża i traktować je nie jako skrzywdzenie ale informację zwrotną, do zastanowienia. Przecież ja wiedziałam lepiej, on się mylił, on nie rozumiał, on nie czuł... Jak on mógł... na mój temat, jak może mieć swoje zainteresowania, pasje... Skuty był tysiącem ogniw łańcucha mojej chorej miłości i moich wobec niego oczekiwań. Zrozumiałam, że stworzyłam rodzinne więzienie, wyścielone miękkimi poduszkami w czerwone serduszka. Ja byłam naczelnikiem i ja ustalałam warunki pobytu. I dziwiłam się, że mąż ucieka, a gdy go na tym przyłapywałam, oburzałam się, że kłamie. I to napędzało mnie jeszcze bardziej. Jak może mnie okłamywać? MNIE!!!MNIE!!! Zrozumiałam, że partnerstwo to stawianie siebie jednak bardziej na drugim miejscu, to słuchanie wtedy, gdy tego oczekuje partner, a nie wtedy gdy to ja mam czas i ochotę. Partnerstwo to umiejętność rezygnowania z własnych potrzeb na rzecz kochanej osoby. Wiem, że brzmi to jak utopia ale wiem też, że po pewnym czasie partner zaczyna Cię naśladować, tzn. naśladuje to, co w Tobie dobre i to co jemu pasuje (do jego charakteru). A potem to wszystko wzajemnie się modeluje. Dobro odpowiada na dobro. I odwrotnie zło na zło. Zarzucając partnera pretensjami, nawet w dobrej wierze, w zamian otrzymujemy pretensje pod naszym adresem. Oburzamy się. Więc znowu coś udowadniamy, pouczamy, naprawiamy na siłę. Kłotnia gotowa. Nieistotną staje się przyczyna nieporozumienia, a jedynie nasza zraniona duma, próżność. Jak to można zatrzymać? Albo przestać mówić i unikać słuchania kolejnych zarzutów, siedząc w domu, albo poszukać kogoś, kto wysłucha, pomilczy, kto pokaże nam, że nie jesteśmy tacy źli, że możemy się podobać, mieć rację czy prawo do własnego zdania nie zagrożonego kłótnią.
Jeżeli nie mamy nic miłego, ciepłego, budującego do powiedzenia, lepiej nie mówmy nic. Starajmy sie wzajemnie chwalić zalety partnera a przemilczać nasze niezadowolenie z jego wad. Bo to tylko nasze niezadowolenie. Gdy wyjdziemy z kryzysu, wrócimy kiedyś do wad. Spokojnie i bez ranienia powiemy sobie co nam dokucza i boli. Zrobimy to wtedy gdy partner będzie przekonany, że to co od nas słyszy jest wołaniem o pomoc a nie obelgą pod jego adresem.
Więcej cierpliwości dla siebie. Czy w stosunku do kolegów z pracy też jesteśmy tacy krytyczni, czy może więcej im jesteśmy w stanie wybaczyć? I dlaczego?
 
     
lewek
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-29, 18:20   

tak to co napisałaś jest bardzo mądre i zgadzam się w zupełności, tylko ja mam taką sytuację, że mąż nie chce rozmawiać wcale, bo twierdzi, że już jest za późno więc nie wiem za bardzo jak bym miała to zastosować w naszym przypadku chociaż bym bardzo chciała
 
     
weronika
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-29, 18:54   

Anbo,ja też zgadzam się z Tobą w 100%,ale ja podobnie jak Lewek,podobna sytuacja,mąż mówi"już za póżno",więc co mam zrobić.............
 
     
wabona
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-30, 05:41   

Mój mąż w ogóle nic nie mówi. Odkąd od roku nie mieszka ze mną, raptem zamienił ze mną dwa zdania - na temat rozwodu, oskarżając mnie. Naprawdę z pokorą wysłuchałam, co ma do powiedzenia. A moje monologi do nieczego nie prowadzą, chyba tylko do tego, że wszystko przekazywane jest kochance. Więc co za sens w ogóle rozmawiać. To nie to, że mąż mówi, że jest za późno na cokolwiek, jest za późno i ja to widzę.
No cóż, w niektórych przypadkach chyba naprawdę potrzeba namacalnego cudu, bo wszystkie inne sposoby zawiodły. A gdy myślę, że po ludzku nie ma już czego ratować, słowa, że u Boga nie ma rzeczy niemożliwych, podtrzymują mnie na duchu....
 
     
ANBA
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-30, 05:56   

Zastanówcie sie dziewczyny, czy gdy same mówicie "za późno", to czy tak naprawdę odcinacie się od wszystkiego i nie dajecie szansy poprawy?, zmiany? Gdzieś na dnie człowieczego serca znajduje się przecież miejsce na wybaczenie, trzeba jedynie to miejsce odnależć.
Wydaje mi się, że stwierdzenia Waszych mężczyzn należy potraktować jako wołanie o pomoc... "Kocham Cię, ale nie mogę dłużej wytrzymać...(twoich kaprysów, humorów, może egoizmu, nieliczenia się z moimi potrzebami itp). Mało który mężczyzna podejmie się roli opiekunki swojej żony. Dzisiejszy mężczyzna jest tak naprawdę słaby i zagubiony (szczególnie gdy nie wierzy w Boga i Jego moc). Żeniąc się, wybiera atrakcyjną dziewczynę, która wpatrzona jest w niego jak w obrazek. On wtedy coś znaczy, ma swoją kobietę, która go kocha i podziwia, o którą on uczy się dbać. I robi to dotąd, dopóki mu na to pozwalamy.
Z czasem przestaje to robić. Jego kobieta "rozrasta się", ma coraz więcej oczekiwań, pretensji, a jego dotychczasowe działania traktuje jako coś naturalnego, wynikającego z "ustawy małżeństwa". Ani zadziwia ani zachwyca,patrzy jak na nogę od krzesła. Coś tak oczywistego... Noga nabiera znaczenia gdy zaczyna pękać czy odpadać. Czyż nie?
Zamiast zmuszać naszych mężczyzn do rozmów na temat ich powinności względem nas odwróćmy role. Bez oczekiwania na wdzięczność, wyjdźmy naprzeciw oczekiwaniom naszych mężczyzn. Ubierzmy sie na wieczór nieco ładniej niż zwykle (niech zobaczy, że nadal jesteśmy atrakcyjne)...może nawet nic nie powie, zauważy jednak i może go to lekko zastanowi. Zróbmy na obiad czy kolację coś, co on lubi...nawet jak nic nie powie, to poczuje i też pomyśli. Obejrzyjmy z nim jego film, spróbujmy w tym filmie znaleźć coś wartościowego, co będziemy mogły głośno (przy nim) zauważyć. A jeżeli nic takiego nie znajdziemy, nie krytykujmy filmu i gustu męża.
Przenieśmy nasze zainteresowania z jego osoby na jakieś nasze pasje, nie wiem...czytanie książek, pisanie wierszy, zrobienie generalnych porządków. Nawet wtedy, znajdując stary zapomniany ciuch możemy głośno wrócić do wspomnień..."Pamiętasz, w tej bluzce byłam z Tobą..." To mężczyzna ma za nami wodzić wzrokiem i zgadywać, nie na odwrót. To mężczyzna ma być zdobywcą, a nasza w tym głowa by chciał nim być. Nie zagadujmy go gdy tego nie chce, nie znęcajmy sie wyciąganiem na siłę zeznań, które w końcu i tak wypomnimy... ;-)
Spróbujmy nie wykonywać przez jakiś czas czynności, czy nie używać słów, zwrotów, które go drażnią. To naprawdę duży wysiłek.
Nie słowa mają przekonać naszych panów, a nasze czyny. My nie jesteśmy nauczycielami a mężowie uczniami, którzy są co jakiś czas egzaminowani i upominani.
Wracając do tematu pasji...: gdy zajmiemy się czymkolwiek, co sprawia nam przyjemność, to po pierwsze: stajemy sie bardziej miłe i zadowolone z zycia
po drugie...mniej mamy czasu na myślenie, wałkowanie naszego bólu, śledzenie faceta i jego każdego kroku, telefonu czy wyjścia (to oczywiście boli...)
po trzecie...mąż czuje, że nie zajmuje już tak istotnej roli w życiu żony co da mu nieco oddechu i czasu do zastanowienia się nad Wami, no i w konsekwencji do starań by jednak wrócić na pierwsze miejsce na Waszej liście.
Nadchodzi Nowy Rok. Podobnie jak minione Święta jest okresem refleksji, wspomnień, podsumowań. To dobry moment by przy składaniu życzeń przytulic sie po kobiecemu, może nawet nic nie powiedzieć, a może powiedzieć..."Dobrze mi gdy mogę się do ciebie przytulić. Mogłabym tak trwać cały rok"...może on i tym razem nic nie powie, zapewniam Was, że zaszumi muw głowie to wyznanie bardziej niż szampan. Bo on na to czeka.
Tyle na dziś. Życzę Wam z całego serca powodzenia i błogosławieństwa Bożego, byście z Jego pomocą trwały w wierze i miały odwagę nieść żonine powinności, których się podjęłyście mówiąc "TAK'. ZAMIAST OCZEKIWAć OD WASZYCH MĘŻÓW, NAJPIERW ZACZNIJMY WYMAGAĆ OD SIEBIE.
 
     
wabona
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-30, 06:41   

Aniu - zgadzam się w 100% z tym, co napisałaś. Ale:
ANBA napisał/a:
Ubierzmy sie na wieczór nieco ładniej niż zwykle (niech zobaczy, że nadal jesteśmy atrakcyjne)...może nawet nic nie powie, zauważy jednak i może go to lekko zastanowi

Kiedy mąż pojawia się raz, dwa razy na miesiąc, przedtem pisząc sms-a, aby córka czekała ubrana, ledwie wejdzie za próg i ucieka, nie ma szansy, by nawet spojrzał na mnie, a co dopiero zauważył ubranie, fryzurę...

ANBA napisał/a:
Zróbmy na obiad czy kolację coś, co on lubi...

Wybacz, ale kiedyś proponowałam - może kawa, ciasto, czy cokolwiek - ale zawsze 'NIE'. Może obawiał się, że truciznę wsypię :lol:

ANBA napisał/a:
Obejrzyjmy z nim jego film

Przepraszam, a kiedy? Dwie minuty u mnie, to trochę za mało...Proponowałam, oczywiście 'NIE'.

ANBA napisał/a:
Przenieśmy nasze zainteresowania z jego osoby na jakieś nasze pasje, nie wiem...czytanie książek, pisanie wierszy, zrobienie generalnych porządków.

A owszem, czytam, piszę, a wczoraj były generalne porządki. No i co to daje - jakoś do powrotu męża się nie przyczynia. Ale dla uspokojenia duszy - to i owszem/

Wobec powyższych dowodów, droga Aniu, śmiem twierdzić, że jest już za późno. Naprawdę masz rację - jeśli mieszka się z mężem, jeśli częściej się go widuje - to na pewno takie rady przyniosą efekty. Ale nie sądzę, by u mnie coś to dało. Z całym szacunkiem dla Ciebie...
 
     
ANBA
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-30, 06:53   

Droga Wanbomo. Z tego co napisałaś wnioskuję, że spotykacie się z mężem. Jak się wówczas zachowujesz? Czy jesteś uśmiechnięta, miła...czy może odwrotnie...Pomyśl, co może myśleć Twój mąż mając zestaw: TY - ta druga.
Obawiam się, że w przypadku tak poważnego konfliktu jak Twój, budzenie w mężu poczucia winy, odpowiedzialności czy innych ważnych spraw, nie da efektu, by nie powiedzieć...pogarsza sytuację. Wydaje mi się, że słowami nie przekonasz męża do powrotu. Znasz go chyba na tyle dobrze by wiedzieć co mogło być przyczyną tej sytuacji jaka jest.
Potraktuj Waszą rozłąkę jako czas wyciszenia i spróbuj spojrzeć na siebie oczami męża. Czym go kiedyś zaineresowałaś, jaka byłaś, co w Tobie lubił i dlaczego? I co z Tego w Tobie zostało? Może nieco wbrew sobie, postaraj się odświeżyć tamte cechy, wrócić do dawnych zainteresowań. Spotykając sie z mężem, będziesz "inna", może taka, za którą on tęskni, której szuka w innej kobiecie... Wiem, że krwawiące serce nie sprzyja radości. Jesteś osobą wierzącą. Pomyśl, co cierpiał Jezus, Jego Matka pod krzyżem...dla nas. I co my z tym Jego cierpieniem robimy? Rozmieniamy je na drobne, na nasze osobiste cierpienia.
Ktoś mądrze napisał na tym forum, że Bóg zsyła cierpienie, by nas czegoś nauczyć...czego? Nie wiem, może większej pokory do życia, może większej miłości dla innych, dla naszych niewiernych małżonków. Z perspektywy czasu wiem, że zdrada, której zaznałam, która swojego czasu zaprowadziła mnie na oddział zamknięty szpitala psychiatrycznego (I to kilkakrotnie) była darem. Zmieniła mnie, moje myślenie o sobie, pozwoliła odnaleźć szczęście jakiego dotąd nie znałam, bo oparte w wierze. Bóg chciał mojej zmiany ale ja wierzgałam. W końcu przestałam bo, usłyszałam słowa matki..."Słuchaj dziecko, a może nie tędy droga?"..."Co to znaczy, mamo?..." "Że trzeba inaczej..."
Zmieniłam sposób podejścia do życia. Z roli zranionej księżniczki zmieniłam się w badacza, pytającego "dlaczego, w czym ja zawiniłam?" Długie miesiące rozłąki poświęciłam na nabranie dystansu do swego cierpienia i stanęłam niejako z boku mojego małżeństwa. Na chłodno przypominałam sobie historię mojej z mężem znajomości. Dzień po dniu, wydarzenie po wydarzeniu, przywracałam w pamięci co się między nami działo. Co robił i mówił i co ja robiłam, mówiłam... I wiesz co??? Były momenty, że coraz mniej dziwiłam się mężowi. Po latach uświadomiłam sobie jakie miał przy mnie piekiełko. Co mogłam zrobić???
Pozwoliłam mu odejść, bo sama czułam, że zmuszając go do pozostania, zmuszam go do trwania w chorym układzie...chyba, że coś się zmieni...tylko co...kto? Nie zmienię męża bo to niemożliwe, sama bym nie chciała by ktoś zmieniał mnie wbrew mej woli. Więc ja muszę się zmienić. Tylko jak? Co mówił kiedyś Piotr, gdy go już dopuściłam do głosu..."aha, że traktuję go jak swoją własność"..."Co to znaczy...?"
W swoich rozważaniach często stosowałam "zamianę ról" i próbowałam "wejść w buty męża" czyli spojrzeć na świat z jego perspektywy. I to mi dostarczało masę wskazówek. Zaczęłam etap zmian swoich wad, które JA zdecydowałam się zmienić. Oj, nie było łatwo...
Warto było...Dla Boga, dla męża, dla dzieci, dla ludzi, których Bog stawia na mej drodze.
Dzięki nim nadal się uczę, rozwijam, zmieniam. Uczę się ustępstw gdy to tylko możliwe, pokory, cierpliwości, szacunku dla drugiego człowieka, bo w nim przecież jest Nasz Pan.
To co się dzieje obecnie w moim życiu, przerosło moje najśmielsze marzenia.
Mój mąż staje się innym człowiekiem, w domu chłopcy budzą się do Miłości, w pracy zawodowej koleżanki i moi klienci łagodnieją, robią się dla siebie milsi...To jest coś niesamowitego. Nie powiem, że mam czas dla siebie, mam go coraz mniej ale i coraz więcej. Bóg zsyła mi siły, o które się modlę w każdej wolnej chwili. Jest jeszcze tyle do zrobienia. Módlmy się ale i współdziałajmy z łaską...BÓG CZEKA GDY MY CZEKAMY.
Nie każmy Mu czekać. Mówiąc "TAK" zacznijmy od dziś pracę nad sobą i nie martwmy się na zapas. On nad nami czuwa, wie, czego nam trzeba i chce naszego szczęścia. Dajmy Mu swoje siły, ręce, naszą wolę i gotowość do zmian, jakie dla nas zaplanował. AMEN :-)
 
     
wabona
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-30, 07:18   

Aniu, zazwyczaj jestem uśmiechnięta, kiedy mąż przyjeżdża. Ale to raczej nie są spotkania, tylko on przyjeżdża po córkę.
Zmieniłam się - to, o czym uda mi się powiedzieć do niego - to przekazywanie informacji, co słychać u córki, jak się rozwija. Nie mówię do niego tonem pretensjonalnym, rozmawiam "po ludzku" - tak mi się wydaje...

Zestaw - ja i ta druga...Pytałam go kiedyś, w czym ona jest ode mnie lepsza. Ale nie odpowiedział - doszłam sama. Ona sprzeciwiła się całemu światu, aby z nim być - nie obchodzą ją rodzice, reputacja...Ja nie potrafiłam tego - byłam uległa rodzinie, nie robiłam czegoś, bo tak nie wypadało itp. A ponadto - mój mąż nie wyręczał mnie za bardzo, jeśli chodzi o obowiązki względem dzicka. Kochanka nie ma dziecka - czyli jeden problem mniej.
Nie wiem - być może, tak mi się przynajmniej wydaje, najgorzej zaczęło dziać się, kiedy mój mąż zmienił pracę - został instruktorem jazdy - ma do czynienia z młodymi dziewczynami, które nie zważają na to, że jest żonaty. Tak było z jego kochanką - była jego kursantką. Kilkanaście lat ode mnie młodsza, ładna, ślepo w niego wpatrzona. Biedak się nie oparł. Zmienił się diametralnie - młodzieżowe słownictwo, młode towarzystwo. A ja cóż - starsza od niego o dwa lata - kiedyś mu to nie przeszkadzało, ale może w końcu wyszło...

Wiesz, Aniu, jednak dziękuję Bogu za to całe doświadczenie - bo mogłam dostrzec swoje wady, swoje błędy, krzywdy, które wyrządziłam. Być może nigdy już nie zrealizuję się w małżeństwie, ale mam wrażenie, że bardziej świadomie podchodzę teraz do życia, do innych ludzi - za to właśnie Bogu dziękuję.
 
     
ANBA
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-30, 07:19   

Zaniepokoiła mnie Twoja odpowiedź. Wiesz dlaczego? Obawiam się, że szukasz gotowej recepty, której nie znajdziesz. To, o czym pisałam to jedynie pomysły. Jesteś dorosłą kobietą, masz własny rozum, serce i sumienie i sama podejmujesz decyzje. To Ty sama, z Bożą pomocą, masz znlaeźć własną drogę. Nie zawsze będziesz mogła iść oznakowaną aleją. Póki co, znajdujesz się w ciemnym lesie, w którym chwilowo nie świeci słońce. Masz jednak kompas, masz forum, przyjaciół, rodziców. Skorzystaj z tego.
Zmarwiło mnie to, bo odnoszę wrażenie, że stanęłaś i czekasz na cud. On się oczywiście może zdarzyć, czego Ci ze szczerego serca życzę, zrób jednak coś sama...Przepraszam Cię za szczerość. Pomóż Bogu, sobie i swojemu małżeństwu. Czy jest za późno...tego nie wiemy. Nie wiemy kiedy się odkochamy, kiedy zakochamy, kiedy będziemy płakać a kiedy śmiać się do łez.
Opowiem Ci pewną historię...
Jest powódź. Ekipa ratunkowa wyławia ludzi, znajdujących się w wodzie. Dopływają do dziadka, kurczowo uczepionego komina na dachu zalanego domu. "Nigdzie nie płynę" - krzyczy dziadek .."Pan mnie uratuje"
Podpływa po jakimś czasie druga ekipa..."Nigdzie nie płynę. Bóg mnie uratuje"
Kolejna ekipa. I dokładnie to samo... W końcu dziadek tonie. Trafia do św. Piotra, oczywiście z pretensjami. " Jak mogłeś, św. Piotrze? Ja tak czekałem, wierzyłem..."
"Oj, dziadku, dziadku...Przecież trzy razy wysyłałem ci ratunek..."
 
     
wabona
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-30, 07:25   

Słyszałam tę opowieść - bardzo mi się podoba.
Może masz Aniu, sporo racji, ale nie do końca. W mojej sytuacji naprawdę pozostaje tylko czekanie, ale to nie znaczy, że nic nie robię - napisałam - nawet przez te dwie minuty staram się być miła dla męża, staram się być ładnie ubrana - czasem wydaje mi się, że denerwuję się bardziej przed tymi spotkaniami niż kiedyś, w narzeczeństwie. Ale takie wizyty są dla mnie świętem. I naprawdę, działam...Może na wiele nie liczę, ale jeszcze chyba do końca się nie poddałam...
 
     
weronika
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-30, 09:07   

Tak sobie czytam,jak tu dyskutujecie i stwierdzam Anbo,że masz całkowitą rację,właśnie od dawna próbuję analizować,co ja robiłam żle,i przyznaję jest tego trochę,i zastanawiam się nie raz,dlaczego byłam taka niedobra dla męża,wiem doskonale,jakie zrobiłam błędy......
Właśnie pracuję cały czas nad nimi ,nad poprawą tych błędów,staram się bardzo..........,wiem,że mąż też widzi moją poprawę.
Zauważyłam to, od tego momentu,jak był ten wypadek na kopalni,a mąż brał w nim udział,wtedy widziałam,czułam,że coś się w nim zmieniło,jak i do syna(bo napisał,że bardzo go kocha),tak i do mnie,ale dziewczyny wydaje mi się,że ja znowu coś popsułam........
Zdenerwowało mnie to pismo,tzn ten wniosek mojego męża o ustalenie rozdzielczości majątkowej,wiedziałam w 100 %,że to jej pomysł,tzn kochanki,bo jej mąż też dostał,ona nawet to sama pisała,jak i do swojego męża ,tak i za mojego męża.......
No i napisałam sms do męża,że niech ta wredna żmija nasyci się swoją pychą,niech ją piekło pochłonie.........,to był błąd,żałuję tego i to bardzo,a to dlatego,że czuję,że mąż przez to znowu oddalił się odemnie......................,żałuję,ale jest za póżno na naprawienie tego....
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 9