Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i
gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Portal  FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  Chat  StowarzyszenieStowarzyszenie
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  DownloadDownload  StatystykiStatystyki  PolczatPolczat
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
Przesunięty przez: administrator
2007-04-13, 09:19
Co dalej począć???
Autor Wiadomość
ewel
[Usunięty]

Wysłany: 2006-11-14, 12:54   Co dalej począć???

Witam serdecznie. Piszę tu u was, bo nie radze sobie z tym wszystkim co spadło na mnie przez ostatni rok...
Nie mam za bardzo czasu więc moja wypowiedz nnie bedzie zbyt ładnie wyglądała. Otóż poznaliśmy sie z meżem ponad 5 lat temu. Byliśmy zgraną parą. Tak mi sie wydawało choć fakt jest faktem że nigdy zbytnio nie walczyłam o swoje tak bardzo go kochałam. Mąż Pochodzi z rodziny o charakterze nieco apodyktycznym. On też bardzo lubi żądzić. Nasze problemy ( a raczej moje jak twierdzi ) zaczeły się rok temu... Kiedy okazało się że jestem w ciąży. Oczywista sprawa zaczęły się przygotowania do ślubu. Wszystko działo sie poza mną. Bo musiało być tak jak sie podobało jego rodzicom a nie mnie. W rezultacie na własnym ślubie i weselu byłam niemalże z "przymusu". Ale na tym sie nie skonczyło. Zarządał żebyśmy zamieszkali u niego. Choć nie przepadam za jego rodzina z uwagi na ich brak sympatii do mnie i ciągłe wtracanie się w nie swoje sprawy, zgodziłam się... Mąż był spokojny a ja wkurzona. Wieczory spędzał z rodziną, ciągle gdzieś kogoś podwoził (podczas gdy ja latałam z brzuchem na uczelnie niemalże na piechotę), albo pracował. Kiedy chciałam zeby pojechał ze mną do mojej mamy nie miał czasu lub ochoty. Więc jeżdziłam sama..autobusem. To jak mnie wtedy traktował boli mnie do tej pory. Być może nie słusznie. Nawet kiedy płakałam..potrząsał mną z nerwami i mówił żebym nie robiła scen. mamę woził do lekarza a jak ja poprosiłam to mówił że nie może sie urwać z pracy:). Więc w sumie zawsze byłam sama.
Zbliżał się termin porodu. On wyjechał za granicę. Urodziła się nasza córeczka, przez cesarskie cięcie. Okazało się że jest chora na rzadką chorobę. Zespół DAndy Walkera i brak ciała modzelowatego. Bardzo to przeżyłam. Byłyśmy w szpitalu 3 tygodnie. Cierpiałam ogromnie bo szew żle sie zrastał i dodatkowo dyskomfort psychiczny mnie dobijał. Ale miałam nadzieje ze jak wróci ON to dam radę, damy ją razem. Jednak znów sie pomyliłam. Kiedy wrócił i trafiliśmy do szpitala dziecięcego był ze mną, ale ciągle jeździł do domu "bo dawno nie widział rodziny". Nawet po łożeczko nie pojechał ze mna bo nie było sensu...Zamieszkaliśmy z moją mama. Potem zaczeła sie latanina po lekarzach i na nic nie było czasu. Nawet na rozmowy. On ciągle jęździł do rodziców a ja siedziałam z dzieckiem. Wieczorem padałam zmęczona na łóżko. ZAczęły się pretensje o brak seksu... Po 3 miesiącach znów wyjechał. Ja zostałam sama. Pomagali mi teściowie. Rejestrowali do lekarzy. Zawozili do szpitala. Czasem przywozili pieluchy...
Wrócił 1,5 miesiaca temu i zaczeły sie powazne problemy. Nie mozemy sie w zaden sposób dogadać. Ja ciągle mam do niego pretensje o to że mnie zostawia z tym wszystkim ,ze mnie nie wspiera, Ze ciagle ma cos pilniejszego na głowie. Bo ciągle musi pomagać rodzinie, albo coś załatwiać(preteksty). On do mnie że nie chce mieszkac z jego rodzina, ze go zaniedbuje, ze go nie słucham. Zarzuca mi że jestem "gówniarą która szuka sobie problemów" bo nie podoba mi sie ze jego rodzina nie szanuje mojej prywatnosci i mnie obraza. Kiedy probuje mu wyjasnic o co mi chodzi wysmiewa mnie. Ale ciagle szuka argumentów przeciwko mnie. W rezultacie nie ma dnia zebyśmy sie nie kłócili. I co najgorsze cierpi na tym nasza córeczka.Ja stałam sie nerwowa i na wszystkich sie wyzywam. Nie radzę sobie i nie wiem co mam robić. Wiem że nie jestem bez winy ale juz nad tym nie panuje. "Krzycze na glos" o pomoc ale znikad nie nadchodzi. Ciągle bardzo go kocham ale nie potrafie juz z nim żyć. Nie potrafie tez juz sie modlic. Bo po tym wszystkim co nas spotkalo nie wiem juz sama w co wierzyc.
To tylko kilka szczegółów które mnie bolą ale piszę ten list z dzieckiem na rekach wiec sie spiesze.
Pozdrawiam wszystkich
 
     
ania z belgii
[Usunięty]

Wysłany: 2006-11-15, 09:59   

Ewel kochana...
Co ja mam Ci tu mądrego napisać...
Najchętniej napisałabym, żebyś kupiła wehikuł czasu i cofnęła czas, ale się tak nie da zrobić.

Jesteś żoną i mamą. Taką holenderską mamą - zaproszę Cię w pewne miejsce w sieci, gdzie poznasz inne holenderskie mamy i będziesz mogła porozmawiać z nimi o swoim innym macierzyństwie. Poznasz mamy, których dzieci też cierpią na agnezję ciała modzelowatego.
http://forum.gazeta.pl/forum/71,1.html?f=16556
Ja nie czuję się na tyle na siłach, by pisać o macierzyństwie - bo moje macierzyństwo jest zupełnie inne - moje dzieci są w niebie.
Tak sobie myślę, że część Waszych obecnych problemów wynika z choroby córeczki, mogę się tylko domyślać, że jest Ci bardzo trudno. Mąż być może obwinia się gdzieś w duszy, że nie sprawdził się jako mężczyzna - splodził chore dziecko, być może ktoś powiedział o pół słowa za dużo...

Ewel, wiem, że Wasz córeczka wymaga wiele uwagi, wymaga wiele troski i jest bardzo absorbujaca. Wiem, że jesteś wspaniałą mamą. Z moich obserwacji wynika, że rodziny wychowujące chore dziecko często przechodzą kryzys... nasz kryzys zaczął się, gdy zaszłam w ciażę - wiadomo było, że będzie trudna. Zrobiliśmy z dziecka bożka zapomnieliśmy o sobie jako małżonkach. Ewel, może Twój mąż czuje się zapomniany i odrzucony?
My mamy dorastamy szybciej, łatwiej dopasowujemy się do sytuacji... Mężczyźni potrzebują więcej czasu. Wydaje mi się, że dobrze będzie wybrać się do psychologa - nawet jeśli mąż się nie zgodzi na terapię, możesz chodzić sama. Nauczysz się panować nad nerwami...

Ewelko, wiem, że się martwisz o córcię, ale jest Ktoś, kto o Was zadba, musisz Mu tylko zaufać. On Ci pomoże - już przecież zaniósł Twój krzyż, czeka na Ciebie aż podejdziesz pod górę. Będę pamiętać w modlitwie i proszę, pisz...
pozdrawiam cieplutko
Ania
 
     
Tosia
[Usunięty]

Wysłany: 2006-11-15, 21:07   

Evel rozumiem jak dramatyczna sytuacje masz ze swoim mezem, z Twojego postu wynika, ze meczy Cie jego ciagle zostawianie Cie samej, ciagle wyjazdy do rodzicow,
kryzys wlasnie z tego sie u Was wzial,
to nie Twoja wina, czy chorego dziecka, ale wlasnie tego, ze Twoj maz nie rozumie, ze Ty jestes wazniejsza niz jego rodzice,
rozumiem ten problem bardzo dobrze, ja mialam tak samo, ciagle wyjazdy do rodzicow pod pretekstem, ba! oni dzwonili czesto aby przyjechal w bardzo waznej sprawie i siedzial do polnocy gdy ja z malym dzieckiem czekalam w nerwach kiedy wroci.
Problem niemaly, bo on naprawde jest dzieckeim toksycznych rodzicow, podejrzewam, ze oni w jakis sposob wywieraja na niego jakas presje, nie pozwalaja mu na samodzielne zycie, to bardzo zakloca spokoj malzenstwa.
Twoj maz nie odcial pepowiny, jezeli chce, zeby miedzy Wami bylo dobrze musi oposcic psychicznie, duchowo i cielesnie rodzicow. Nie jest to latwe, bo jemu sie wydaje, ze to jest normalne takie jego zachowanie, ze Ty bredzisz, nie lubisz swoich tesciow i tym podobne rzeczy, ale nijak Cie nie zrozumie, nie mow o tym, tylko namow go na wspolna wizyte u psychologa i tam wszsytko opwiedz w obecnosci meza.
U nas nietstey musialo sie stac najgorsze, zeby moj maz mi uwierzyl, kiedy mu mowilam, tlumaczylam, mowil mi, ze rodzicow trzeba szanowac, i on nie moze odmowic, musi byc na kazde zawolanie, niewazne, czy zmeczony, czy nie, czy mamy cos zaplanowane czy nie, zawsze na bacznosc i gotowy do dyspozycji.
Dopiero wizyta u psychologa nam pomogla, jemu otworzyla oczy.
Dobrze by sie stalo jakbyscie razem poszli, sama jak pojdziesz nie ma sensu, bo to z nim masz problemy, a nie z soba. Moze uda Ci sie go przekonac, zycze Ci powodzenia.
 
     
ewel
[Usunięty]

Wysłany: 2007-01-02, 14:02   

Witam Was serdecznie. Przepraszam że tak długo sie nie odzywałam ale nie miałam dostępu do internetu.Tak wiec niestety nie przeczytałam waszych postów do mnie. Zdazyłam przeczytac tylko listy od ani i tosi. I Dziekuje wam dziewczyny za słowa otuchy... Moja sytuacja niestety nie zmieniła sie choć przeszliśmy z mezem naprawde duży kryzys. To dość głęboki problem bo on ciagle wymaga tylko ode mnie . Sam nie zmienia w sobie nic "bo taki już ma charakter"Ostatecznie stanęło na tym że idziemy na stancje, moze wtedy skoncza sie nasze problemy ale jak zwylke...czcza gadanina...nic w tym kierunku nie zrobił. Teraz znowu jedzie za granice. Wiec przynajmniej nie bedziemy sie kłócić. Pozdrawiam was serdecznie. Buziaczki ;-)
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,03 sekundy. Zapytań do SQL: 10