Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i
gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Portal  FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  Chat  StowarzyszenieStowarzyszenie
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  DownloadDownload  StatystykiStatystyki  PolczatPolczat
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
Jestem/czy moje prosby sie spelniaja?
Autor Wiadomość
Justyna1
[Usunięty]

Wysłany: 2007-10-17, 19:02   Jestem/czy moje prosby sie spelniaja?

Wrocilam dzisiaj w nocy od moich tesciow. Nie byl to latwy pobyt dla mnie. Myslalam, ze bede mogla sie wylaczyc, ale niestety. Myslalam caly czas, co robi moj maz. Balam sie, bo zaczal pic. Jeszcze przed moim wyjazdem - w weekendy wieczorem byl wypity. I jak wyjechalam, to oczywiscie dalej sobie popijal wieczorami. Codziennie rozmawialismy przez telefon i slyszalam, ze cos wypil. Nienawidze tego, jak jest pijany, jego glosu, taki rozmazany.
Przed wyjazdem, jak wiecie, postawilam warunek, ze ma sie wyprowadzic. Wiedzialam, ze bedzie mu ciezko (a mnie jeszcze bardziej). I przez caly ten tydzien myslalam o tej jego wyprowadzce i nie wierzylam, ze to dotyczy mnie i mojego malzenstwa! I zaczelam sobie zdawac sprawe, ze jak on sie wyprowadzi, to wcale nie bedzie lepiej - dla mnie i dla dzieci. Wyobrazalam sobie wczesniej, ze on sie wyprowadzi, ale bedzie regularnie/czesto do nas przychodzil, bedziemy cos razem robic itd. Bedziemy intensywniej spedzac razem czas. A "widzac", co sie dzieje z jego piciem, doszlam do innych wnioskow. On nie bedzie o nas myslal, nei bedzie czesto u dzieci. A jak bedzie, to wypity. A do tego nie chce dopuscic. Ale po kolei.
Przylecielismy o 24-tej. Nie wyjechal po nas na lotnisko. Napisal mi smsa, ze bede musiala niestety wziac taksowke. Probowalam do niego dzwonic, nie odbieral. Zajechalismy do domu, auta nie ma, jego nie ma. Dzieci sie pytaja, gdzie tatus, a ja brne w klamstwa, ze pewnie w pracy. W koncu dodzwonilam sie do niego. Pijany. Mowil, ze nie przyjdzie do domu. Powiedzialam, ze dzieci na niego czekaja. I przyszedl.
Polozylismy sie spac. Bylam zla, balam wsciekla, ale dziekowalam tez, ze jest w domu.
Rano, oboje wczesnie sie obudzilismy. On juz wytrzezwialy.I chyba z dwie godziny prowadzilam monolog, co mnie wkurza: ze on mysli tylko o sobie, tylko ja, ja, ja, ze jemu latwo jest odejsc, a to ja zostane z calym kramem na glowie. Kto bedzie odpowiadal na pytania dzieci, kto je przytuli, jak beda tesknic za tatusiem. Powiedzialam mu, ze mam tego wszystkiego dosc, ze mam dosc jego picia (jak ja jestem w domu, to nie pije, tylko, jak troche "wolnosci" poczuje)! Ze on ma 37 lat i w koncu musi wydoroslec i jak stac sie odpowiedzialnym - za mnei, za dzieci, za siebie. Ze mam dosc tego jego samoumartwiania sie, ze to nie on jest ofiara, tylko ja! Ze ma sie w koncu obudzic i zobaczyc, co jest wazne w zyciu. Ma cudowna rodzine, zone, ktora go kocha, dwojke cudownych, zdrowych dzieci, praca i te wszystkie inne male rzeczy. I chce to wszystko wyrzucic. Ze ma w koncu zaczac sie o nas troszczyc, a nie mylsec tylko o sobie. Spytalam go, czemu nie powiedzial swojej kochanicy o tym ze ma sie wyprowadzic, ze pije z zalu, ze od pieciu dni jest pijany. I czy ona go takim zna. Czemu nie opowiada jej o takich sprawach, tylko gra przed nia szczesliwego. Oj, gadalam dlugo, nie da sie tu wszystkiego strescic. Duzo tego bylo. On nie powiedzial ani slowa. Powiedzialam mu (za to pewnie zbiore tu lanie od paru z Was:-)), ze jesli ma sie wyprowadzic i robic dalej tak, jak robil przez oststni tydzien, to wole, zeby zostal w domu i w koncu zaczal byc za nas odpowiedzialny. Mimo, ze wiem, ze mnei nie kocha. Ale powiedzialam mu tez, ze ja nadal, mimo wszystko gleboko wierze, ze jestesmy sobie przeznaczeni i jestesmy dwoma polowkami, ktore sie odnalazly. I ze wiem, ze on jest w stanie odbudowac swoje uczucie do mnie, jesli tylko zacznie o to walczyc. Musi wyjsc ze swojej biernosci. Na to tez nie powiedzial nic. Kiedys zawsze wtracal, ze on wie, ze nic z tego nie bedzie, ze mnie juz nidy nie bedzie kochal itd. A dzisiaj nie powiedzial nic.
I zostal. Duzo bawil sie z dziecmi. Ze mna stara sie rozmawiac normalnie, ale widze po twarzy jego, ze "sie stara", ze nie rozmawia normalnie. Ale nic na to nie mowie. Boje sie cokolwiak zapeszyc. Boje sie zrobic cokolwiek nie tak. On jest do konca tygodnia na zwolnieniu, wiec dzisiaj spedzilismy caly dziec razem. Przychodzil, pytal, czy ma cos pomoc. I naprawde zajal sie dziecmi. Nie wiem, co bedzie jutro. Nie chce o tym nawet myslec. Bo boje sie cokolwiek zapeszyc. Tak bardzo bym chciala, zeby mnie przytulil. Ale boje sie, ze to za wczesnie na krok z mojej strony. On nic nie powiedzial na te moje wywody. A ja na razie nie mam odwagi pytac. Bo ciesze sie, ze zostal.
Sama nie wiem, jak sie zachowywac, zeby nie przedobrzyc, albo nie wpasc w jakies stare rytualy. Chcialabym jakos urozmaicic nasz zwiazek (nie tylko siedzenia przed tv), ale boje sie, ze on powie, zebym sobie nie robila nadziei.
I z jednej strony taka malutka iskierka nadziei w moim serduszku, a z drugiej strach przed iskierka nadziei...
Co robic?

[ Dodano: 2007-10-17, 20:03 ]
wyszedl po papierosy
wlasnie wrocil i ... przyniosl mi moja ulubiona czekolade :-)
 
     
Ann3
[Usunięty]

Wysłany: 2007-10-18, 14:38   

No super z tą czekoladą !
Moim zdaniem nic nie mówić , nie pytać czy zrozumiał. Faceci nie mówią o swoich przeżyciach a Twój , jak widać dużo przeżył podczas Twojej nieobecności . PO czynach poznasz , że mąż zaczął myśleć. A najcenniejsza z Twojego monologu jest prawda , którą wypowiedziałaś ( że TY jesteś ofiarą, że On jest niedojrzały itd.) . Bo, moim zdaniem, od powiedzenia prawdy należy zacząć teraz naprawianie Waszej relacji.
 
     
Justyna1
[Usunięty]

Wysłany: 2007-10-18, 14:59   

Wiem, musze mu dac czas. Nawet nie chce go pytac, jakie ma zamiary. Nie chce sprawdzac jego komorki. Chce mu pokazac, jak go kocham. A moze on tez jeszcze pokocha mnie.
 
     
EL.
[Usunięty]

Wysłany: 2007-10-18, 16:38   

Justyno, niech Pan Cię - Was prowadzi !Proś Ducha św, żeby był z Tobą -Wami!! EL.
 
     
nałóg
[Usunięty]

Wysłany: 2007-10-18, 17:28   

Justyna......że go kochasz to juz mu powiedziałaś.A może teraz czas na tę "twardą miłość".....konsekwentną, nie biorącą odpowiedzialności za jego ułomności,nie kontrolujacą go na każdym kroku. Jak powiedziałaś mu to co Tobie w nim przeszkadza to teraz bądż konsekwentna,egzekwój.
Wiesz......jak ma pójść się szlajać to pójdzie,nie zatrzymasz go siłą ani rozpaczą, płaczem.......on musi sam ponieść konsekwencje swojego działania,swoich wad,swoich czynów.....Ty możesz mu tylko pomóc uświadomić sobie te konsekwencje.
To trudne. Ale to on musi poczuć.

Pogody Ducha
 
     
Justyna1
[Usunięty]

Wysłany: 2007-10-18, 18:59   

Tak, Nalogu, wiem, jestem niekonsekwentna. I wielu z Was nie zrozumie moze mojej decyzji. Pozwolilam mu zostac. Ale w koncu, po raz pierwszy, tez powiedzialam mu, jaka jestem wesciekla na niego, na jego samoumartwianie sie itd. I mam wrazenie, ze zrozumial - w koncu. Moze byl potrzebny mu ten tydzien w samotnosci. Ja nie wiem. A moze bede zalowala tej decyzji. Ale teraz nie zaluje. I jest ona moja iskierka nadziei. I dlatego sie tez jej lapie. Czy Wy tak byscie nie zrobili? Czy nie walczylibyscie, jesli serce by Wam mowilo, ze tak jest ok? Pewnie, ze strach jeszcze gdzies sie czai i pytanie, czy on jednak nie odejdzie. Ale teraz jest tu. I po tylu "nie", "nie ma szans", "koniec" itd. jednak zostal. I to mi daje ta malenka nadzieje. Ja juz cierpialam i znam ten bol. Mam nadzieje, ze on juz sie nie pojawi. Ale jesli jednak, to nie bedzie to dla mnie nic nowego. Niestety. Ja wiem, zagmatwane to wszystko. Ale od tygodni, to pierwsze chwile, kiedy zaczynam byc bardziej spokojna, kiedy nie sciska mi sie zoladek, kiedy nie trzesa mi sie rece i nie mam guli w gardle.
Modle sie nadal o uzdrowienie naszego malzenstwa.

[ Dodano: 2007-10-18, 20:00 ]
Tak, Nalogu, wiem, jestem niekonsekwentna. I wielu z Was nie zrozumie moze mojej decyzji. Pozwolilam mu zostac. Ale w koncu, po raz pierwszy, tez powiedzialam mu, jaka jestem wesciekla na niego, na jego samoumartwianie sie itd. I mam wrazenie, ze zrozumial - w koncu. Moze byl potrzebny mu ten tydzien w samotnosci. Ja nie wiem. A moze bede zalowala tej decyzji. Ale teraz nie zaluje. I jest ona moja iskierka nadziei. I dlatego sie tez jej lapie. Czy Wy tak byscie nie zrobili? Czy nie walczylibyscie, jesli serce by Wam mowilo, ze tak jest ok? Pewnie, ze strach jeszcze gdzies sie czai i pytanie, czy on jednak nie odejdzie. Ale teraz jest tu. I po tylu "nie", "nie ma szans", "koniec" itd. jednak zostal. I to mi daje ta malenka nadzieje. Ja juz cierpialam i znam ten bol. Mam nadzieje, ze on juz sie nie pojawi. Ale jesli jednak, to nie bedzie to dla mnie nic nowego. Niestety. Ja wiem, zagmatwane to wszystko. Ale od tygodni, to pierwsze chwile, kiedy zaczynam byc bardziej spokojna, kiedy nie sciska mi sie zoladek, kiedy nie trzesa mi sie rece i nie mam guli w gardle.
Modle sie nadal o uzdrowienie naszego malzenstwa.
 
     
Ann3
[Usunięty]

Wysłany: 2007-10-22, 07:22   

Justyno postąpiłabym tak samo , jak TY . Zycie płynie, przed Twoim wyjazdem była u Was zupełnie inna sytuacja. Minął czas ( tydzień) i mąż już był inny. Coś przeżył. Do czegoś dojrzał, zresztą to widać gołym okiem. Więc nie była potrzebna Jego wyprowadzka. Bo chodziło o przemianę męża , więc bardzo dobrze moim zdaniem postąpiłaś. Pozdrawiam i z serca błogosławię.
 
     
Justyna1
[Usunięty]

Wysłany: 2007-10-22, 11:55   

Dziekuje Ann :-) To tak dobrze uslyszec, ze moj krok byl sluszny.
Widze tez, ze sie stara. Ale jednak nadal znika w lazience z komorka :-( Na razie postanowilam nic nie mowic, bo i tak walilabym grochem o sciane. Nie wiem, co jej pisze, nie sprawdzam juz jego telefonu. Doluje mnie to tylko i nie moge wtedy skoncentrowac sie na walce o niego.
Modle sie nadal i prosze Boga, zeby otworzyl mu oczy, zeby zrozumial, ze czyni zle. Ja mysle, ze jesli mu znowu walne monolog moralny o tym, ze nie powinien itd., to i tak nic nie zdzialam. Choc to trudne i ciezkie, mysle, ze powinnam dac mu czas, pokazac mu, jaka ja jestem cudowna ;-) i sam musi dojsc do tego, ze znajomosc z ta kobieta jest zla. LAtwo sie tak to tu pisze, trudniej z wykonaniem. Ale staram sie. I naprawde musze sie czasem ugryzc w jezyk. Wiem, ze jeszcze dluuga droga przede mna.

Ale, Ann, wielu ludzi nie rozumie, czemu tak postapilam. Serce/intuicja/glos wewnetrzny mi tak powiedzialy.
 
     
Asik
[Usunięty]

Wysłany: 2007-10-22, 15:46   

Słyszałam że najsilniejsze relacje są w układzie ofiara-sprawca. Tak pewnie jest ze zdradzającymi i ich obiektami. Czy to zostawiać "tak o"?
 
     
Justyna1
[Usunięty]

Wysłany: 2007-10-22, 15:54   

Asik, nie rozumiem, co masz na mysli. Ze ja ofiara, on sprawca? On ofiara ja sprawca? On sprawca, ona ofiara? Co znaczy -"najsilniejsze relacje"?
Prosze o rozwiniecie tematu ;-)
 
     
Asik
[Usunięty]

Wysłany: 2007-10-24, 16:28   

mąż i kochanka zamiennie ofiara i sprawca. Zależy jak sobie to ustalają. Bo coś trzeba robić zastępując miłość. I te relacje sa ponoć najsilniejsze.
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,01 sekundy. Zapytań do SQL: 5