Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Mój mąż odchodzi od nas już od kilkunastu lat. Początkowo robił to dyskretnie, później coraz swobodniej.Od dwóch miesięcy nie nocuje w domu, rano wpada na chwilę, przebiera się, odwozi dzieci do szkoły i...wraca następnego ranka, albo za parę dni.Znosiłam wszystko, czekając - ale przecież nie można zmusić nikogo do kochania.Nie chciałam rozwodu, bo dzieci, bo ,,co Bóg złączył,, itd.Trwam w tym chorym układzie już tyle lat. Dzieci miały namiastkę rodziny, a ja? - zrezygnowałam z siebie,straciłam poczucie własnej godności, walczyłam o coś, co i tak nie mogło się udać.Zastanawiam się, co jest większą wartością - dobro dzieci, czy matki.Żadne rozwiązanie nie jest idealne, ja wybrałam ,,trwanie,, w chorym związku dla dzieci.Tylko, że samotność powoli mnie zabija...Nie wiem, co lepsze - odejść, jak tylko zaczyna być źle, czy czekać i próbować walczyć? Tylko jak długo?!!!
Każdy związek może być udany, nie mów, że Twoje małżeństwo było skazane na niepowodzenie! Czasem tak jest, że jedno, a czasem dwoje ludzi gubi się i zapomina, bądź nie wie o tym jak żyć, żeby było dobrze. Być może teraz jest czas na to, żeby naprawić relacje. Życie we dwoje to sztuka, podgrzewanie uczuć, umiejętność odnalezienia przede wszystkim siebie, dawanie, branie, Miłość. Jeśli zaczyna się źle dziać, a u Ciebie piszesz, że to kilkanaście lat temu było, widać czegoś po drodze zabrakło. Ale - odnaleźć to można, można uzdrowić małżeństwo, choć czasem jest podszept, spróbuj zrealizować się inaczej, znajdź to COŚ w innym związku. NIE, TO jest między Wami, chociaż zakryte, zapomniane, niezauważane. Trochę wysiłku, pomocy, wytrwałości i chęci, żeby mądrze zawalczyć. Jest o co.
Majko, Twój list mnie poruszył z dwóch powodów. Po pierwsze, że i jak byłam w podobnej sytuacji, jako zdradzana żona, po drugie, że byłam dzieckiem zdradzanej matki, która wypowiadała niemal dokładnie takie słowa, jak Twoje: że niby dla mojego dobra toleruje zdrady ojca i wyrzeka się własnej godności. Tylko, że ja nie chciałam takiej ofiary! Tym bardziej, że wiązało się to z wypominaniem mi, że powinnam być wdzięczna z powodu poświęcenia się mamy. Stokroć bardziej wolałam, żeby moja mama odzyskała szacunek do samej siebie, żeby nie dawała tak sobą pomiatać i tak się wykorzystywać. Ciekawe, co o Tobie myślą Twoje dzieci? I czy tak naprawdę brak zdecydowanego działania z Twojej strony nie wynika z innych powodów, niż rzekome dobro twojej rodziny, faktycznie będącej w totalnym rozkładzie. Czy myślsz, że tolerując takie zachowanie męża dajesz swoim bliskim dobry przykład miłości do niego i właściwy wizerunek rodziny?
Majko przepraszam, jeśli te słowa zadają Ci ból- nie taki jest mój zmiar. Wydaje mi się, że gdzieś się pogubiłaś, a przede wszystkim,że niewłściwie interpretujesz Boże przykazania. Bóg, którego ja znam, kocha nie tylko Twojego męża i Twoje dzieci, ale też i Ciebie! Gdybyś to Ty była Bogiem, to patrząc na sytuację swego ukochanego dziecka - Majki, co byś jej poradziła? Co powinna zrobić, żeby odzyskać szacunek do samej siebie, a może zyskać go także w oczach męża i dzieci? Majko, Bóg nie jest tyranem skazującym ofiary na dodatkowe cierpienie w chorej sytuacji! Wydaje mi się, że powinnaś spojrzeć z prawdziwą miłością na siebie, a mężowi postawić jasne warunki: albo jest z wami i razem odbudowujecie ten związek, albo się wyprowadza na warunkach, jakie razem uzgodnicie. Miłość jest wymagająca! Jeśli nie położysz kresu jego zachowaniom, to nie łudź się, że on zrezygnuje z tak wygodnej dla niego sytuacji.
Majko, życzę Ci, aby Twoja miłość do męża stała się stanowcza. Tylko w ten sposób możesz uratować waszą rodzinę.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Nie możesz ściągać załączników na tym forum