Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  RSSRSS  BłogosławieństwaBłogosławieństwa  RekolekcjeRekolekcje  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  12 kroków12 kroków  StowarzyszenieStowarzyszenie  KronikaKronika
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  NagraniaNagrania  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki

Poprzedni temat «» Następny temat
Jak ?
Autor Wiadomość
Mirela
[Usunięty]

Wysłany: 2012-08-04, 15:34   Jak ?

Serdecznie witam!

Kochane Sycharki...
Myślę sobie ,że moge się wiele nauczyć z Waszych doświadczeń.
Mój kryzys trwa bardzo długo...czasem myślę sobie ,że juz nie pamiętam kiedy się zaczął...
Raz jest lepiej , raz jest gorzej...
Zwyczajnie trace czasem siły...jak wielu z nas...Stawianie granic jest trudne nie z powdu lęku przynajmniej w moim przypadku, co raczej z powodu znoszenia nazwijmy to "niegrzeczności" w stosunku do dzieci i mnie samej.
Swego czasu doszłam do przekonania,że uciekam od trudności, nie godze się z nimi...buntuje się , ale wypracaowałam z łaską Bożą spokój wewnetrzny pozwalajacy na przyjmowanie trudności bez wiekszych emocji, nie odbierając sobie równowagi, ciszy...spokoju ,co nie zawsze jest mozliwe...Wtedy myślałam o separacji..Dziś juz wiem ,że nie uciekam...od trudnosci...,od sytuacji, ze zmagam się zwyczajnie ... w mojej sytuacji moje zmaganie, stawianie granic wypracowało wiele...brak lęku...możliwośc obrony i braku poczucia bezradnosci...umiejętnośc patrzenia na świat który mnie otacza...
Mąż ma problem alkoholowy, ze swojej strony nie robi nic w moim przekonaniu...jego o braz rzeczywistości jest inny ( iluzyjny, zaprzeczający), wobec tego nie widzi potrzeby zmiany siebie ...
Zastanawiam sie...co musi sie zdarzyć żebym nie straciła sił , żeby moje stawianie granic pomogło w podjęciu decyzji o terapii dla męża. Koszmar polega na tym ,że jest ..., nałóg nazywa to ...na duposcisku ...( chociaz nie wiem czy piwo karmelkowe ma alkohol ...taki zamiennik...od Tatry...z powodu choroby), nie ma mowy o komunikacji...Brak wpływu maniipulacyjnego na mnie powoduje straszny gniew i złość ze strony meza... w jego przekonaniu uzasadniony.
Czasem myślę ,że na pewne sprawy nie mam wpływu( chociaz kiedyś miałam nadzieję , naiwną ,że moja zmiana pomoze męzowi ...zwyczajnie kazdy jest wolny...zastanawiam się ,czy własnie to nie jest ten moment kiedy powinnam przyjąc do wiadomości ...nic wiecej juz nie możesz...poza myśleniem o sobie i dzieciach...bo one niestety nie maja wspaniałaych doświadczeń...One nie potrafią sobie radzić z sytuacją...Nie wiem jak przetrwac ten czas...jak pomóc dzieciom...
W całej tej sytuacji najwazniejsza jest relacja z Panem Bogiem, ale przychodzi i taki czas...kiedy wszystko jest trudne...
Poprosze o modlitewne wsparcie również;)

Pozdrawiam bardzo serdecznie w ten upalny czas...
 
 
Nirwanna
[Usunięty]

Wysłany: 2012-08-04, 16:09   

Mirelko, będę o Tobie pamiętać w modlitwie. Bo i mi problem alkoholowy w rodzinie nie jest obcy....
 
 
lena
[Usunięty]

Wysłany: 2012-08-04, 19:55   


Czasem myślę ,że na pewne sprawy nie mam wpływu( chociaz kiedyś miałam nadzieję , naiwną ,że moja zmiana pomoze męzowi ...zwyczajnie kazdy jest wolny...zastanawiam się ,czy własnie to nie jest ten moment kiedy powinnam przyjąc do wiadomości ...nic wiecej juz nie możesz...poza myśleniem o sobie i dzieciach...bo one niestety nie maja wspaniałaych doświadczeń...One nie potrafią sobie radzić z sytuacją...Nie wiem jak przetrwac ten czas...jak pomóc dzieciom...


No właśnie Mirelko....Ty jeszcze jakos sobie radzisz "znosisz" niegrzeczności,straszny gniew i złości ze strony męża...dzieci radzić sobie niestety nie potrafią.
Nie potrafią jak Ty w pełni powierzyć sie Panu,na Nim sie oprzeć....one najbardziej liczą na swoją mamę...od niej oczekują wsparcia i pomocy.

Zawierzenie Bogu jak najbardziej,ale nie mozna zapomnieć,że każdemu z nas dał rozum i wolną wole,pomoże,wesprze,ale....nie wyręczy,nie załatwi za nas niczego,co moglibyśmy załatwić/zrobić sami.

Nie wiem jak przetrwac ten czas...

Trudno mi pisać do Ciebie Mirelko,bo to z reguły Ty wspierasz, dajesz dobre słowo......."radzisz".....

Jak przetrwać?.....a co chcesz przetrwać,że tak zapytam?
Trwasz i wierzysz nieustannie.
Jak dla mnie to działać trzeba....twarde granice i konsekwencje.

Co prawda o stawianiu granic pisałaś,ale .....przepraszam....jakoś
nie potrafie sobie Ciebie w tym wyobrazić.

Co znaczą dla Ciebie granice...ich stawianie?

Oczywiście wspieram modlitwą.
 
 
Mirakulum
[Usunięty]

Wysłany: 2012-08-04, 20:57   

Mirela wspieram modlitwą
 
 
Norbert1
[Usunięty]

Wysłany: 2012-08-04, 22:22   

Mirela napisał/a:
Czasem myślę ,że na pewne sprawy nie mam wpływu( chociaz kiedyś miałam nadzieję , naiwną ,że moja zmiana pomoze męzowi ...zwyczajnie kazdy jest wolny...zastanawiam się ,czy własnie to nie jest ten moment kiedy powinnam przyjąc do wiadomości ...nic wiecej juz nie możesz...poza myśleniem o sobie i dzieciach...bo one niestety nie maja wspaniałaych doświadczeń...One nie potrafią sobie radzić z sytuacją...Nie wiem jak przetrwac ten czas...jak pomóc dzieciom...

Mirelo tak jak napisała Lena zazwyczaj to ty wspierasz...
a teraz trzeba wesprzeć i ciebie ;-) ;-) ....

Mirelo w wielu postach bywalca jest opisany
zdrowy egoizm.....

jest to cos waznego,na tyle waznego że nie niszcząc innych daje nam samym powrót radości zycia....

zdrowy egoizm czasami ma szanse byc własnie ta nasza granica.
Cos na zasadzie jestem ,na ile potrafie dalej wspieram
-ale sa tez inne wązniejsze cele i sprawy
a nimi między innymi:
jestem ja i dzieci

pozdrawiam
i mam nadzieję że siła znów powroci
Pogody Ducha
 
 
Mirela
[Usunięty]

Wysłany: 2012-08-05, 16:15   

lena napisał/a:

Zawierzenie Bogu jak najbardziej,ale nie mozna zapomnieć,że każdemu z nas dał rozum i wolną wole,pomoże,wesprze,ale....nie wyręczy,nie załatwi za nas niczego,co moglibyśmy załatwić/zrobić sami.


Jak przetrwać?.....a co chcesz przetrwać,że tak zapytam?
Trwasz i wierzysz nieustannie.
Jak dla mnie to działać trzeba....twarde granice i konsekwencje.

Co prawda o stawianiu granic pisałaś,ale .....przepraszam....jakoś
nie potrafie sobie Ciebie w tym wyobrazić.

Co znaczą dla Ciebie granice...ich stawianie?

Oczywiście wspieram modlitwą.


Lenko
Jeśli chodzi o działanie w moim przypadku...jest ono niemozliwe w momencie braku wew. zgody. To jest proste musze być o czymś przekonana i pozostać w zgodzie ze sobą ,żeby działać... Najprościej mówiac...musze miec pewność , albo dostąpic łaski zaufania że robiąc to czy tamto jest takie jak Pan chce...to co bywa oczywiste, dla mnie nie zawsze jest oczywiste...musze przetrawic po swojemu...

O stawianiu granic...o zdrowym egoiźmie...
Wbrew wyobrażeniom Lenko jestem bardzo wymagajacą osobą...Problem jaki miałam to wymagac na miarę mozliwości pozostawając ze zdrowym oczekiwaniem...Najprościej mówiąc , kiedyś nie przychodziło mi do głowy ,ze ktoś nie musi tak jak ja wymagac od siebie...Z perspektywy czasu myślę sobie że to był jeden z głównych powodów kryzysu...
Stawianie granic tych zdrowych nie przychodzi łatwo , ani szybko nawet jak przejdzie się jakąś terapię i ciagle człowiek weryfikuje siebie...w moim przypadku to proces i ciagle mam wrażenie ,że się zmienia...
Mogę tylko powiedzieć Lenko ,ze najtrudniej na ten moment świadomość ,że tak naprawdę kazde postawienie i zabieganie o swoja godność kończy się i tak większym "złym skutkiem", w efekcie i tak cierpimy...
Najgorsze jest to ,że gdyby nas oboje spytac o jedna sytuacje , to każde z nas bedzie opisywało ja inaczej...dziś dotarło do mnie że mąż przenosi na mnie całe swoje poczucie winy byle by samemu nie zderzyć się z prawda i on w to wierzy...jest w stanie zaprzeczać mimo ,ze jest inaczej z poczuciem wiary ,że on ma racje i prawda jest po jego stronie. On w danej chwili w to nawet uwierzy...To jest przerazające....Wiedziałam ,że ten mechanizm iluzji i zaprzeczeń jest ale nie zdawałam sobie sprawę ,że ma takie rozmiary...
Z reguły kiedy maz doświadcza takiego stanu wpada , bo tak chyba najlepiej się bronić w poczucie krzywdy ...a dla mnie oznacza to ( po ustaleniach terapeutycznych ) ,że bede karana tak jak w domu rodzinnym miało miejsce karania jego bliskiej osoby...Czyli jeśli ktoś w domu był niegrzeczny to musiała spotkac go kara...polegała ona na ( przypuszczam) złośliwosciach , ignoracji, odrzucania, zrzucania poczucia winy na nią, jednym słowiem - nie nazbierała punktów by mozna ja w dalszym ciągu szanowac i traktowac jak człowieka...czyli w efekcie końcowym ma kontrole manipulowania i działania na innych i to daje mu poczucie bezpieczeństwa. Dlatego bardzo rozumiem basylicum kiedy pisze...Te zachowania często są psychopatyczne...
A moja niegrzeczność polega na stawianiu granic i nie odbieraniu sobie godności.
Nie pamietam kiedy widziałam męża usmiechnietego...radosnego ...spokojnego ....wyrozumiałego ...cierpliwego...
Czasem odnosze wrazenie ,ze moja radość, moje relacje z dziećmi z tym jak żyje, sprawiaja mu ból...

Kiedy jest po spowiedzi to tydzien czasu stara się...potem jest juz dramat na następne 2 lub więcej miesiecy do następnego spotkania z Panem.

Myśle sobie ,ze nie potrafię go wesprzeć ani pomóc...
Najlepsza byłaby terapia...ale to nawet nie wiem czy jest osiągalne w obecnych warunkach...i jaki e to musiałyby zaistniec warunki by to sie miało szanse zadziać...

Najtrudniejsza granica jaka przypuszczam bede musiała podjąć to separacja na którą wewnętrznie nie potrafie się zgodzić na ten moment...mając nadzieje ,że zacznie zmieniac swoje zycie...( rozumiem ,że to się samo nie dokona) stąd mój ból wewnetrzny...nazwałambym to cały chaos...z braku zgody na taka sytuacje ...
Najważniejszy jest spokój wewnętrzny i cisza teraz dla mnie...nawet modlic sie już nie potrafie...moge jedynie klęczeć...siedzieć ...trwać bez niczego... prubuje cos czytac ...spiewać pieśni uwielbienia...to mi wychodzi;)( czasem), moge bawic się z dziećmi i to moge oddawać ...jako modlitwe...

To tak w wielkim skrucie...chyba...


Dziękuje za dobre słowa Wszystkim:) i za modlitwę ta najbardziej jest potrzebna.
Ja też tylko jestem człowiekim i zdaje sobie sprawę ,ze w chwilach trudnych tez potrafię byc "niegrzeczna"
 
 
bywalec
[Usunięty]

Wysłany: 2012-08-05, 18:16   

Mirela napisał/a:
Najtrudniejsza granica jaka przypuszczam bede musiała podjąć to separacja na którą wewnętrznie nie potrafie się zgodzić na ten moment.


wiesz Mirelo, wydaje mi się dlatego, że masz przekonanie, iż ta separacja wcale nic nie da.
A ty stawiając granice utożsamiasz je ze skutkiem i nie ze sobą to znaczy jak widzisz coś działa to warto próbować, kontynuować. Stwierdzenie "nie ze sobą" dlatego, że stawiasz je nie dla siebie by poczuc się spokojna, szczęsliwa, tylko łaczysz je z mężem. Jak na niego to podziała, a głowie już zakodowane, raczej nie podziała i stoczy sie na dno, a tak jeszcze razem będą moge kontrolowac coś.

Nic nie możesz kontrolować, na nic nie masz wpływu, ba nawet sam mąż w obecnej sytuacji bez terapii nie może nic zrobić w kierunku zmian dla siebie. Z tego zapewne wszystkiego zdajesz sobie sprawe i to zamyka cie na podjęcie jakiegokolwiek kroku. Lęk przed tym wszystkim zabrania ci być szczęsliwą, a przysżłość rysuje sie nieciekawa, do tego dodać problemy jakie widzisz u dzieci dodatkowo sprawiają, że czujesz sie bezradna wobec takiego podchodzenia do problemu.

Mirelo, musisz sama w sobie dokonac wyboru co dla ciebie w obecnej sytuacji i dzieci będzie najlepszym rozwiązaniem. Niestety uwzględniasz też i w takim rozwiązaniu męża.
Do momentu jak nie odzielisz rozwiązania dla siebie od męża bedziesz tkwić w problemie i lęku to nic nie da.
Rzeczywiście na dziś dzień nie możesz tego wiedzieć. Jutro może się też okazac, że nić nie dało i mąż jak myslałaś tak sie zachował....

I jak właściwie nie przerobisz tego etapu to może sie okazac, że separacja sprawi tylko jeszcze większy ból i cierpienie niż dziś trwanie w sytuacji w której jesteś.

Mirelo problem w tym, że mąz ma problem, który mocno zaburza relacje z bliskimi. Tylko on ma wpływ na inne zachowania po przepracowaniu tego. Nikt poza nim nie ma tej mocy sprawczej by to za niego przerobić. Żadne granice stawiane mu nic nie dają jak sam nie zechce coś ze soba zrobić. Jedynie co moż dziać się dalej to
- albo nadal bedziesz trwac w tej sytuacji ucząc sie wciąz modyfikowac swoje zachowania i wpływac na swoje emocje by jak najlepiej radzić sobie z sytuacją w jakiej żyjesz
- albo odzielisz swoje problemy od problemów mężą i zaczniesz życ dla siebe i dzieci.

To wcale nie jest egoiziem dbac o siebie, dzieci w zaistniałej sytuacji na jaką nie masz wpływu. Nie możesz tylko łączyc separacji, stawianiem granic z rozwiązaniem problemów u męża tylko z tym co to tobie da takie rozwiązanie, taka granica.
Bo jak słusznie zauważasz i tego już na samym początku się boisz, że może wcale nie wpłynąć na podjęcie decyzji o terapii przez męża dla niego samego.

Czasami wpływa i jedni coś tam jednak chca.... inni jednak wolą alkoholem, dalszym przerzucaniem na innych stłumić emocje i niepowodzenia w życiu. A z tego co piszesz to mąż miał rodziców którzy zapewne nieświadomie stosując jakieś metody wychowawcze przyczynili sie do dużych problemów w dorosłym życiu swoich dzieci. Odkręcenie tego jest możliwe, ale wymaga chęci samej tej osoby do stawienia im czoła nie masz dostępu do tej częsci decyzji pomimo iż ona znacząco wpływa na ciebie i rodzine.

NIestety za mało mamy fajnych psychologów, terapeutów a i opinia środowiska związana z korzystaniem z pomocy psychologicznej wcale nie jest pozytywna szczególnie w środowiskach małych czy mniej wykształconych czy wśród samych mężczyzn. Polska jest na szarym końcu w Europie jesli chodzi o liczbe osób korzystających z pomocy psychologicznej. To chyba samo mówi za siebie też dlaczego mężczyzni mniej korzystaja z takiej pomocy....to bo podkreślało i udowodniło im samym, iż to z czym cały czas walczą się sprawdziło. Oni uciekają przed niesłusznie okazywana im opinią o sobie z jaką od wczesnych lat dziecinnych walczą. Nie jesteś fajny, nie zasługujesz na nic, potrzebujesz wciąż by cie kontrolowac i krytykować bo sam nie umiesz nic zrobic...
 
 
Mirela
[Usunięty]

Wysłany: 2012-08-05, 20:11   

[quote="bywalec]

wiesz Mirelo, wydaje mi się dlatego, że masz przekonanie, iż ta separacja wcale nic nie da.
A ty stawiając granice utożsamiasz je ze skutkiem i nie ze sobą to znaczy jak widzisz coś działa to warto próbować, kontynuować. Stwierdzenie "nie ze sobą" dlatego, że stawiasz je nie dla siebie by poczuc się spokojna, szczęsliwa, tylko łaczysz je z mężem. Jak na niego to podziała, a głowie już zakodowane, raczej nie podziała i stoczy sie na dno, a tak jeszcze razem będą moge kontrolowac coś.

[/quote]

No własnie zastanawiałam się co mnie tak trzyma juz od 2 lat od separacjii...
Wiem ,że są dwa wyjścia jesli chodzi o męża...albo zechce pracować nad sobą , albo sie stoczy...na to wpływu nie mam.
Kiedys mysłałam ,że to lęk o to ,ze mąz sobie coś zrobi( mam doswiadczenie samobójstwa w rodzinie, a takie groźby w małżeństwie tez przerabiałam...), ale to nie jest ta obawa, nie mam na to wpływu...
Tak...mam pewnego rodzaju lęk...jestem sama ( nie mam rodziny) chodzi o to ,ze kiedy zacznie się łańcuch zdarzeń , nie ma odwrotu i nie ma mowy w tych najtrudniejszych sytuacjach na brak siły ze zderzeniem tym najtrudniejszym ,brak wsparcia...nie wspomne o całej reszcie zdarzeń jakie mogą temu towarzyszyć....ale teraz jest teraz i nie ma co gdybać...wyzbyłam się skrupułów...najbardziej przeraziło mnie odkrycie ,że jestem wolna od skrupułów..(.i , że wcale nie uciekam od trudności ) miałam nadzieję ,że one pozwolą mi to odwlekać... Nie jestem gotowa myślę sobie na to co najtrudniejsze...moje dzieci usłysza różne rzeczy o mamie z powodu złośliwosci, usłyszą sterte spraw przekazywanych w rózny sposób... nie zniose kiedy one będa cierpieć słyszac bzdury na mój temat...chociaz dla mnie samej opinia ludzi jest obojętna...
 
 
bywalec
[Usunięty]

Wysłany: 2012-08-05, 23:53   

Mirela napisał/a:
Nie jestem gotowa myślę sobie na to co najtrudniejsze...moje dzieci usłysza różne rzeczy o mamie z powodu złośliwosci, usłyszą sterte spraw przekazywanych w rózny sposób... nie zniose kiedy one będa cierpieć słyszac bzdury na mój temat...chociaz dla mnie samej opinia ludzi jest obojętna...


Wybacz Mirelo, ale nadal to ten sam lęk, teraz tylko go zmodyfikowałaś by brzmiał bardziej dla ciebie logicznie plus jeszcze stawiał cie w roli tej ofiarnej, która poświeca siebie dla celów wyższych – dla dzieci to robię, by nie cierpiały, nie usłyszały o matce złego słowa jak rozpęta się burza… Naga prawda jest dalej taka sama i równa się strachowi przed podjęciem decyzji bo skutki jej sa nieznane a nawet raczej znając męża bardziej prawdopodobne że scenariusz jaki masz się ziści.

Oczywiście Mirelo to nie jest żadna próba nakłaniania do podjęcia decyzji. Ona ma być twoja, nie pod wpływem sugestii z forum , tylko wynikająca ze świadomego przemyślenia pod tytułem
- co mogę dzis zrobic najlepszego dla siebie i dzieci.…

A tak prowokując do przemyśleń do słów zacytowanych przez ciebie mnie opinia innych nie obchodzi chodzi mi tylko o dzieci…
- czy dziś dzieci nie słyszą, nie czują już tego ze strony ojca w kierunku ich mamy ( chodzi o złośliwości o jakich piszesz, że się dopuszcza), bo… dziś sa szczęśliwe widzą ojca, który obsypuje ich matkę komplementami, kwiatami i miłością? Dopiero separacja im otworzy oczy i usłyszą tyle złych rzeczy o ich matce?

Czy możę raczej….
piszesz, że dzieci już cierpią razem z Toba z powodu sytuacji w domu…więc ten proces już się zaczął dawno temu one nie muszą słyszec tych złośliwości by odczuwać jak tak naprawde traktuje kobiety ojciec. Takiego traktowania się też uczą i w dorosłym życiu powielą, mając większą skłonność z racji doświadczeń z dzieciństwa do współuzależnien od partnera, do pozwalania na złe traktowanie. W końcu dziewczynki uczą się jak się traktuje kobiety od ojca, jak traktuje ich matkę, ich samych…

Myślę Mirelo, że twój problem to jednak lek przed opinią o tobie jaką inni mogą usłyszeć… tylko ile można poświęcać życia, energi, własnego i dzieci dobra dla fałszywego podtrzymywania opinii jaka jest w moim domu. Pewnie też lęk bytowy, może odsunięcie się znajomych, dalszej rodziny od ciebie, której sama nie masz a tak gorąco pragniesz, I pewnie masz też przeświadczenie iż raczej separacja to prędzej początek końca małżeństwa niż zmian na lepsze i refleksji u mężą bo znając go raczej wiesz co prędzej zrobi, jak się zachowa. I to powstrzymuje cie przed decyzja, która nie przyniesie zmian i chęci prac nad soba tylko powolne zakończenie małżeństwa. Zyjesz więc nadal tak by do tego nie doszło. Cenę jaką płącisz niestety jest dużą.

Pozdrawiam gorąco Mirelo, rozumię twoje lęki i obawy, niestety sama musisz podjąc decyzję bez sugerowania się tym kto co by zrobił, bo to ty będziesz ponosić konsekwencje życia z mężem lub bycia samej. Dla jednego trudniejsze może być żyć razem, dla innego większą trudność mozę przysparzać bycie samą, nieakceptowaną przez bliskich, bez wsparcia i pomocy pomimo ceny jaką za to płąci. Nie ważne jest kto jak by postapił, ważna jest Mirela jak postapi bo to twóje potrzeby mają być zaspokojone.
 
 
Mirela
[Usunięty]

Wysłany: 2012-08-06, 06:17   

Tak raczej to lek przed nieznanym..
Opinia...swego czasu pamiętam...nie mówiłam nawet rodzinie co się dzieje, wiele musiało się zadziać żebym się przełamała. Znajomi...jakoś tez nie jestem zaapsorbowana ich opinią...mało mam czasu na znajomych...w sytuacji w jakiej jestem to grafik jest krótki...dom, praca ,Kosciół , dom...czasem z dziećmi gdzieś wypadam...
Raczej zdarza się ,ze prosze o pomoc , chociaz Ci najbliżsi znajomi wiedza i znaja sytuację..
 
 
nałóg
[Usunięty]

Wysłany: 2012-08-06, 07:44   

Mirela napisał/a:
że są dwa wyjścia jesli chodzi o męża...albo zechce pracować nad sobą , albo sie stoczy...

Mirello........chyba najpierw musi się stoczyć,zaliczyć dno by poprosić o pomoc i zacząć pracować nad sobą.

PD
 
 
Mirela
[Usunięty]

Wysłany: 2012-08-06, 08:55   

nałóg napisał/a:
Mirela napisał/a:
że są dwa wyjścia jesli chodzi o męża...albo zechce pracować nad sobą , albo sie stoczy...

Mirello........chyba najpierw musi się stoczyć,zaliczyć dno by poprosić o pomoc i zacząć pracować nad sobą.

PD


Możliwe ,że jest i tak jak piszesz...mam tylko nadzieję ,że poprosi o pomoc ...a to jest trudne na dzień dzisiejszy jeśli chodzi o zupełnie inne sprawy...a przecież widzę ,że jest mu trudno...i miałam nadzieję ,że nie będzie trzeba było posuwać się aż tak daleko... , czyli separacji ,dla mnie to zbyt trudne...muszę przetrawić to co napisała bywalec po swojemu...chociaż myślę sobie ,że wiedzieć to jedno a zrobić to drugie...i w tym temacie dla mnie to jest trudność...

A poza tym...kiedy obserwuje to z perspektywy czasu to odnoszę wrażenie ,że te oczekiwania bliskiej rodziny ,że przy mnie się nie stoczy i będzie człowiekiem, a ja będą ta która to trzyma "w garści" , albo "wszystko spadło na Ciebie" i teraz Ty musisz...to odnoszę wrażenie ,że jest coś nie halo...

Nawet teraz rozumiem dlaczego nikt przez tyle lat, nie wgłębiał się w problem choroby bliskiej osoby pomimo iz takie sygnały były z mojej strony...tak wygodniej...nie mam o to żalu...

dziękuje bywalcu i nałogu
 
 
Tolek52
[Usunięty]

Wysłany: 2012-08-06, 17:52   

Mirelo wspieram modlitwą
 
 
bywalec
[Usunięty]

Wysłany: 2012-08-06, 23:47   

Mirela napisał/a:
Tak raczej to lek przed nieznanym..


w temacie masz jak? jak poradzić sobie z problemem. A ja postawiłabym sobie najpierw pytanie z czym mam problem, a dopiero jak sobie z nim radzić. Zatem Mirelo przyjrzyj sie sobie, ocen co jest problemem a dopiero potem rozważaj jak sobie z tym poradzić, czy może to strach realny, czy może leki z głowy naszej wyobrazni....

pozdrawiam gorąco
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 10