Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  RSSRSS  BłogosławieństwaBłogosławieństwa  RekolekcjeRekolekcje  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  12 kroków12 kroków  StowarzyszenieStowarzyszenie  KronikaKronika
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  NagraniaNagrania  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki

Poprzedni temat «» Następny temat
Nie próbuj dialogiem zmieniać Męża / Żony
Autor Wiadomość
Wilkoo
[Usunięty]

Wysłany: 2013-06-12, 08:35   

Uczę się coraz większej cierpliwości. Zaczynam dostrzegać, że jak pozwolę Żonie wszystko odreagować (trwa to do paru minut), zupełne zmienia do mnie nastawienie. Gdy zaczyna mnie atakować, próbuję być Przyjacielem, a "nie Mężem". Zwraca się coraz bardziej. Teraz jest bardzo "agresywna", a za 5 minut zamienia się naprawdę w bardzo ciepłą Żonę. Gdy wcześniej próbowałem Ją "zmieniać", wszystko kończyło się awanturą. Gdy inwestuję w akceptację, poznaję Żonę od strony, od jakiej Ją nawet wcześniej nie znałem. Chwała Panu!
 
 
zenia1780
[Usunięty]

Wysłany: 2013-06-12, 09:11   

Nancy napisał/a:
Chciałabym umieć go podziwiać naprawdę, dotrzeć jakoś do niego i wyzbyć się tej potrzeby ciągłego karcenia go i udowadniania jego niższości na oczach innych czy sam na sam...Wiem, że moja mama miała podobny problem w początkach małżeństwa, ale udało jej się zmienić to i uratować ich związek( wtedy się nawróciła), a jednak w rozmowie z nią wydaje mi się ta zmiana jakaś rozmyta, trudna do uchwycenia, jak tajemnica, której każdy musi doświadczyć z osobna, bo żadna psychologiczna książka nic o niej nie wspomina...


Tak wydaje mi się, ze jest to tajemnica trudna do uchwycenia i myślę, że w przypadku twojej mamy była to właśnie kwestia nawrócenia ( w moim przypadku jest podobnie).
Nie wiem czy bede potrafiła ci to wytłumaczyć, ale spróbuje jak ja do tego dochodzę.
Przytoczę ci w tym moja wypowiedź w innym watko (tematem była miłość, a ściślej jej bezinteresowność)


Człowiek w moim przekonaniu jest istotą, która nie tylko odczuwa potrzebę dawani miłości, ale także pragnie ją otrzymywać, bo to zapewnia, zaspokaja z kolei jego potrzeby. Łatwo jest dawać miłość, jeśli sami czujemy się kochani. Dlatego myślę, że najistotniejszą sprawą jest uświadomić sobie, uwierzyć, odczuć i zobaczyć miłość Boga do nas. A to jest bardzo trudne. Jeśli jednak to osiągniemy, to wtedy jest już tak jak napisałaś. Wtedy nie uzależniamy już siebie od zachowań i uczuć innych osób i wtedy potrafimy kochać innych bez oczekiwań.
Wiecie jak ks. Piotr tłumaczy błogosławieństwo ubogich?. Ubogi, to nie człowiek biedny, tylko ten, który ma wszystko u Boga. Wszystko, między innymi miłość. Jeśli więc ja mam miłość u Boga, to nie muszę jej szukać u ludzi i wtedy mogę, potrafię, dawać ją innym.
Tak rozumiem słowa "Jak Bóg na pierwszym miejscu, to wszystko na swoim miejscu"
Dopiero niedawno to odkryłam, a właściwie zrozumiałam i uwierzyłam. Bóg zaspokaja moją potrzebę miłości.
Ja widzę to tak. Miłość Boga zaspokaja moją potrzebę miłości, akceptacji, dodaje mi wiary w siebie. Napełnia moje akumulatory, ale nie sprawia, że chcę być sama, z dala od ludzi. Powoduje ona, że chcę się tym dzielić, chcę to dać światu. Myślę, że jest to właśnie ta wolność, o której mówił o Donat. Wolność dawania miłości, siebie, bez ograniczeń i skrepowań spowodowanych oczekiwaniami, że ktoś się nam za to odwdzięczy tym samym. Przez to daję również innym wolność w przyjmowaniu (bądź nie) tego. Wolność wyboru, czy chcą się tym samym podzielić ze mną. Miłość Boga sprawia, że nie czuję żalu ani smutku z tego powodu, że ktoś odrzuca moją miłość.
Nie oznacza to również ,że nie poproszę o pomoc drugiego człowieka. Zrobię to choćby po to, by dać mu szansę sprawdzenia, czy on sam chce mi pomóc, czy chce dzielić się ze mną sobą.

W tej chwili tak czuję. Jak będzie jutro, nie wiem, bo miałam już gorsze dni :evil: .
W tej wypowiedzi nie tyle myślałam stanie ducha (który w tej chwili mnie dotyczy :-D ), ale o tym jakie "zabezpieczenie " daje mi miłość Boga. Cała moja praca tutaj (pracuję na 12 krokach) skupia się na razie na tym, aby poczuć i uwierzyć w tę miłość i aby o nią dbać. A potem , mam nadzieję, będę miała siłę aby poukładać inne sprawy.
Możliwe, ze to co napisałam wczesniej ( w odniesieniu do drugiego człowieka) wygląda jak manipulacja. Nie powiem, że nie. Ale czasami ludziom trzeba pomóc zrozumieć, co w tej chwili czują, albo zachęcić do okazania swoich uczuć.


Nancy, myślę, ze to jest łaska dana nam od Boga, bo sami nie jesteśmy w stanie tego osiągnąc i wydaje mi się, ze twoja mama właśnie takiej łaski doświadczyła, a w chwilach słabości (które sie zdarzają każdemu) prosi Ducha Świętego o pomoc.
Widzę, że jesteś na forum dłużej ode mnie, czy pracowałaś na krokach? To, że uczysz sie komunikacji i radzenia sobie ze złścia bardzo dobrze o tobie świadczy, ale czy zadałaś sobie trud poznania siebie, zobaczenia skąd to wszystko sie wzięło i wyciągnięcia wniosków z tego? Myślę,ze podstawę stanowi poznanie siebie, swoich wzorców zachowań, swoich zranień i przepracowanie ich, uporządkowanie. Wtedy następuje całkowite przewartościowanie priorytetów i wszystko zaczynamy widzieć inaczej.

[ Dodano: 2013-06-12, 10:26 ]
Wilkoo napisał/a:
Gdy wcześniej próbowałem Ją "zmieniać", wszystko kończyło się awanturą. Gdy inwestuję w akceptację, poznaję Żonę od strony,


Tak to jest to o czym pisze Gray. Zona nie chce abys ja zmienia lub doradza, ale żebyś jej wysłuchał.
Tobie Nancy tez radze abyś przeczytała książkę J Graya Marsjanie i Wenusjanki zawsze razem. Jest ona o komunikacji miedzy mężczyzną o kobieta, a ściślej kłopotach z nią związanych a wynikających z różnic miedz nimi.
 
 
Nancy
[Usunięty]

Wysłany: 2013-06-12, 11:28   

Zeniu, dziękuję za Twój wpis, dał mi wiele do myślenia. Pierwszym odzewem, gdzieś tam w głębi mnie, było: ,,Przecież wiem już wszystko na ten temat, zaraz zarzucę tu z lekturami, które już czytałam". Ot, mój buntowniczy charakter w całej okazałości, byle tylko udowodnić innym swą rację :roll: ...Ale zrezygnuję z tej postawy...tymczasem w małżeństwie, jakże ciężko zrezygnować, niemal niemożliwie...Wilkoo, piszesz, że dajesz żonie wyrazić wszystko co czuję, a potem ona zmienia postawę...ja mam podobnie, ale mój mąż raczej postawy nie zmienia, jak wraca z pracy w nastroju ,,bojowniczym" ( a to na oko jakieś 90% tych powrotów), to już w takim pozostaje :mrgreen: No i ja, skoro muszę tę złość i wściekłość w sobie początkowo ,,zdławić", to mam wrażenie, że to bardzo destrukcyjnie wpływa na mój organizm- jakby wulkan wstrzymywał się z wyrzuceniem magmy :-/ Wiem, że potem należy wrócić na spokojnie do tego, co mnie wkurzyło, ale że u nas szwankuje komunikacja, to problemy, niestety, zamiatamy pod dywan...
Łaska nawrócenia i modlitwy- tak naprawdę tego najbardziej mi potrzeba, ale nie wiem naprawdę jak się zabrać do tego. Gdy mąż wyjechał na tydzień, miałam czas na wzrost duchowy, słuchałam cudownych rekolekcji, czytałam Pismo św i modliłam się- myślałam, że jak wróci, to wszystko już będzie OK, bo zrozumiałam ,,sens rzeczy", ale potem znów mieliśmy na pieńku ze sobą, więc porażka była druzgocąca...Czasem myślę, że już nic się nie da zrobić, po prostu beznadzieja mnie ogrania i tyle...Z drugiej strony coś we mnie nie zgadza się na żadne ,,pół-środki" i mówię sobie, że jak nie uda nam się zbudować kochającego się małżeństwa, to wolę już być sobie sama i mieć święty spokój przynajmniej...
 
 
zenia1780
[Usunięty]

Wysłany: 2013-06-12, 12:44   

Mam coś dla ciebie


http://www.kazaniaksiedza...istopada-2007r/
Ostatnio zmieniony przez zenia1780 2013-06-12, 12:47, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Nancy
[Usunięty]

Wysłany: 2013-06-12, 12:47   

Dzięki, na razie pierwszego linka właśnie słucham :-D
 
 
zenia1780
[Usunięty]

Wysłany: 2013-06-12, 14:03   

Nancy napisałaś

Chciałabym umieć go podziwiać naprawdę, dotrzeć jakoś do niego i wyzbyć się tej potrzeby ciągłego karcenia go i udowadniania jego niższości na oczach innych czy sam na sam.

Nancy napisał/a:
Pierwszym odzewem, gdzieś tam w głębi mnie, było: ,,Przecież wiem już wszystko na ten temat, zaraz zarzucę tu z lekturami, które już czytałam". Ot, mój buntowniczy charakter w całej okazałości, byle tylko udowodnić innym swą rację


Ja też tak miałam. Teoretycznie wiedziałam co i gdzie źle zrobiłam, jednak nie potrafiłam wprowadzić tego w życie. W którymś momencie zawsze zaczynałam odczówać żal, że ja tak bardzo się staram, próbuję, i niestety, nawet jeśli nie komunikowałam tego otwarcie, zawsze to w jakiś sposób wychodziło, choćby przez nieszczerość gestów i słów podziwu (widocznych nawet dla mnie sameej)
Próbowałam zmienić swoje schematy zachowania, nie poznajac ich źródeł, dlatego było to takie trudne i na dłuższą metę nie do zrealizowania ( bo czułam jakbym się siebie wyrzekała).
Twoja potrzeba karcenia męża wynika, tak mi się zdaje, z pewnych twoich zranień, które powstały wcześniej i jeśli ich nie rozpoznasz i nie uleczysz, to ciągle będziesz tak robić, bo jest to twój mechaniżm obronny i nowa wiedza zdobyta w tej dziedzinie niczego nie zmieni dopuki nie dotrze się do swoich fundamentów. Dlatego tak ważna jest praca nad sobą. żeby rozpoznać swoje mechanizmy obronne i ich źródła, bo tylko wtedy jesteśmy w stanie pracować nad nimi.
Posłuchaj sobie kazań ks Piotra Pawlukiewicza (najlepiej chronologicznie), on dużo o tym mówi i tłumaczy to w świetle biblii.

Pan J pulikowski mówi: Jesli chcesz zmienić swoje małżeństwo, zmień siebie
I ja się z nim zgadzam (choć dużo czasu mi to zajęło), bo tak naprawdę jedyną osobą na którą mamy wpływ jesteśmy my sami i tylko siebie zmienić potrafimy. Nie uda się to jednak nam jeśli nie poznamy siebie (próbowałam, bez skutku, z rosnącą frustracją).
 
 
Mirakulum
[Usunięty]

Wysłany: 2013-06-12, 14:26   

Nancy polecam rekolekcje w Rychwałdzie z października 2009 r.
" zatrzymać zło na sobie"
http://archive.org/details/JakZatrzymacZloNaSobie


:mrgreen:
 
 
Nancy
[Usunięty]

Wysłany: 2013-06-12, 14:35   

Zeniu, pod WSZYSTKIMI Twoimi słowami mogę się podpisać- tak właśnie wygląda to w moim życiu. Wiem jak należy postępować, ale w najtrudniejszych sytuacjach (kiedy nie mogę już zapanować nad moimi utartymi mechanizmami) i tak wszystko wychodzi na odwrót...
Głęboka praca nad sobą- poznanie tych wszystkich mechanizmów obronnych- to na pewno długotrwały proces. Nie wiem jak się do niego zabrać. Mieszkam za granicą i mój kontakt chociażby z kościołem i księżmi polskimi, jest mocno ograniczony... Nie wiem co robić. W każdym razie dziękuję za linka, już przesłuchałam i na pewno wiele tam jest dla mnie :-) Myśmy razem z mężem kiedyś słuchali księdza Pawlukiewicza :-D A teraz on nawet nie chce modlić się ze mną, mając mnie za hipokrytkę. Tak się zastanawiam, pod falą oburzenia która idzie na pierwszy ogień- że ja taka przecież dobra, pobożna, wierząca, uśmiechnięta...itp...a nerwus i pesymista to on jedynie w naszym związku...tak sobie myślę jednak, czy nie ma racji w tym wszystkim? Bo oprócz osądów moralnych, które mu funduję i od czasu do czasu euforii w mojej wierze, co innego miałoby świadczyć, że ja naprawdę jestem przyjaciółką Jezusa? Niewiele, niestety...
Zapisałam się na program 12 kroków, i czekam na chwilę obecną ;-)
Zeniu, napisz tylko, czy po okresie głębokiej pracy nad sobą, naprawdę udało Ci się zmienić te wzorce postępowania? Te obronne mechanizmy? Przynajmniej będę wiedziała, że jest nadzieja...
 
 
zenia1780
[Usunięty]

Wysłany: 2013-06-12, 20:17   

Nancy napisał/a:
Zeniu, napisz tylko, czy po okresie głębokiej pracy nad sobą, naprawdę udało Ci się zmienić te wzorce postępowania? Te obronne mechanizmy? Przynajmniej będę wiedziała, że jest nadzieja...


Ja jestem dopiero w trakcie pracy (5 krok), ale widzę już pewne zmiany. Uporządkowuję właśnie swoją przeszłość, mierzę się z nią i dochodzę do zaskakujących wniosków. Bóg pokaże jaka będzie przyszłość. Jak dotąd nauczyłam się nie uzależniać siebie i swojego stanu ducha od czynów, gestów i słów innych. Nie powiem, ze jest tak zawsze, ale potrafię już sobie z tym radzić (oczywiście z Bożą pomocą, bo sama niewiele zrobić mogę). Nauczyłam się, że Bóg jest na pierwszym miejscu, potem ja, mąż, dzieci i reszta świata. Uczę się lubić (kochać) siebie, bo jak można spełniać Boże przykazanie miłości:

Będziesz miłował Pana Boga twego z całego serca swego,
z całej duszy swojej i ze wszystkich myśli swoich .
A bliźniego swego jak siebie samego .


nie kochając siebie, nawet siebie nie lubiąc? Jaką miłość daję wtedy mężowi i dzieciom? Jakiej miłości ich uczę?
 
 
kinga2
[Usunięty]

Wysłany: 2014-02-18, 02:25   

Wilkoo napisał/a:
Do Moderacji - można byłoby zamknąć poprzedni temat:

http://www.kryzys.org/vie...der=asc&start=0

.. w którym, jak widać - raczkowałem jeszcze.
_________________


Prosisz i masz :mrgreen:

Na prośbę autora zamykam wątek i zapraszam do nowego
http://www.kryzys.org/vie...31574695#329487
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 8