Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
|
Jestem szczęśliwym mężem i ojcem, |
Autor |
Wiadomość |
kinga2 [Usunięty]
|
Wysłany: 2011-01-19, 20:36 Jestem szczęśliwym mężem i ojcem,
|
|
|
Jestem szczęśliwym mężem i ojcem, ale od prawie 10 lat pracuję nad tym...
Rola męża, mężczyzny w małżeństwie, związku - czyli jak być szczęśliwym ... oczami mężczyzny cz.1
Piotr Pogodziński
Zastanówmy się przez chwilę: ile razy w ciągu dnia mijamy się z naszą "drugą połówką" krzątającą się po wszystkich pomieszczeniach naszego mieszkania? Pewnie kilkadziesiąt razy. I co? No właśnie i nic. A wystarczy na chwilę zatrzymać naszą Żonkę w przejściu i przytulić ją "na sekund sześć" . To Jej daje poczucie bezpieczeństwa, że jest Ktoś, kto ją kocha i czuwa nad Jej Osobą. Kiedy oglądacie razem film, przytulasz Żonkę? Pozwalasz Jej wesprzeć się na swojej piersi? Zrób to, w ten sposób okazujesz Jej jeszcze bardziej swoją bliskość. Pamiętaj o jednym : BLISKOŚĆ dla Kobiety to nie tylko seks. Czasami są dni kiedy wystarcza Jej w zupełności Twoja obecność w domu.
Takich sposobów na codzienną bliskość jest wiele: ustne podziękowanie za dobry obiadek + pocałunek w policzek, to daje żonie poczucie, że dobrze gotuje, a do tego mobilizuje Ją do kolejnej kulinarnej niespodzianki dla Ciebie Mężu. Kolejnym przykładem okazywania takowej bliskości może być zwykła błahostka typu serduszko wycięte z ręcznika papierowego który na pewno jest w każdej kuchni. Kiedy Żona rano wstaje wchodzi do kuchni i widzi na stole serce z podpisem od męża, ten poranek na pewno będzie dla Niej bardzo miły. Oczywiście nie wycinam takich serc dwa razy w tygodniu, staram się być oryginalny i raczej nie powtarzać tych samych niespodzianek.
Moim innowacyjnym sposobem jest również kupowanie kwiatków dla Żony. Nie kupuję Jej róż w dzień kobiet i tego typu święta, wtedy sprawiam Jej drobny prezencik (moja Żona uwielbia srebro) a więc jakiś fajny i niespotykany pierścionek, czy kolczyki (srebro wcale nie jest drogie). Kwiatki kupuję "BEZ OKAZJI" w zwykły szary dzień, kiedy wracam ze sklepu zahaczam o kwiaciarnię. Żona zawsze mnie pyta: "Z jakiej to okazji ?" wtedy odpowiadam: "bez okazji tak prostu, kwiatek dla Ciebie, za to, że jesteś ...". Jakie wtedy myśli przebiegają Jej w głowie: "on naprawdę mnie kocha - kwiaty bez okazji". Oczywiście taki kwiatek wystarczy jeden raz na 3-4 tygodnie.
Staram się aby w każdym tygodniu naszego wspólnego życia zrobić niespodziankę w różnej postaci: raz kwiatek, drugi raz fajna kartka z miłym tekstem wrzucona do naszej skrzynki listowej, innym razem może to być słodycz, którą uwielbia a jeszcze innym dobre wino do wspólnej kolacji, kiedy dzieci już śpią. Przykładowy plan na 4 tygodnie mam a w tym czasie obmyślam plan na kolejne 4 tygodnie. To wcale nie jest trudne i niemożliwe finansowo, troszkę wyobraźni ... Należy pamiętać o jednej ważnej rzeczy: Kobietę zdobywa się przez całe życie a nie tylko przed ślubem.
kto chce więcej to musi szperać tu:
http://artelis.pl/artykul...wym-oczami-mezc |
|
|
|
|
kinga2 [Usunięty]
|
Wysłany: 2011-02-08, 21:24
|
|
|
Święty Józef - wzór mężczyzny i ojca na nasze czasy.
ks. kan. Jan Polec - proboszcz parafii, o. dr Antoni Bochm OMI, ks. Piotr Pawelec - wikariusz parafii, ks. Roman Smółkowski - Kapelan Domu Pomocy Społecznej w Wolsztynie, Przemysław Jacewicz - ojciec trójki dzieci
http://www.radiomaryja.pl/audycje.php?id=24736 |
|
|
|
|
kinga2 [Usunięty]
|
|
|
|
|
kinga2 [Usunięty]
|
|
|
|
|
kinga2 [Usunięty]
|
|
|
|
|
Michaił [Usunięty]
|
Wysłany: 2011-02-09, 19:34
|
|
|
kinga2 napisał/a: | Moim innowacyjnym sposobem jest również kupowanie kwiatków dla Żony. Nie kupuję Jej róż w dzień kobiet i tego typu święta, wtedy sprawiam Jej drobny prezencik (moja Żona uwielbia srebro) a więc jakiś fajny i niespotykany pierścionek, czy kolczyki (srebro wcale nie jest drogie). Kwiatki kupuję "BEZ OKAZJI" w zwykły szary dzień, kiedy wracam ze sklepu zahaczam o kwiaciarnię. Żona zawsze mnie pyta: "Z jakiej to okazji ?" wtedy odpowiadam: "bez okazji tak prostu, kwiatek dla Ciebie, za to, że jesteś ...". Jakie wtedy myśli przebiegają Jej w głowie: "on naprawdę mnie kocha - kwiaty bez okazji". Oczywiście taki kwiatek wystarczy jeden raz na 3-4 tygodnie. |
robiłem tak od kiedy poznałem moją przyszłą żonę.
ale... w dzień gdy żona mnie zdradziła a potem przyszła do domu zastała na biurku 3 bukieciki konwalii które uwielbia. zjeździłem za nimi "całe miasto", na początku maja nie łatwo dostać konwalie...
ja oczywiście nie wiedziałem wtedy co się stało tego dnia. oczywiście moja historia ma drugie dno, o czym można poczytać. ale kwiatki to nie wszystko
poza tym mam wrażenie że takie rzeczy kobietom szybko się nudzą i one tego nie doceniają, wietrząc spisek ("pewnie chce żebym mu znowu dała wieczorem") nie mówię że tak u mnie jest, bo żona lubi kwiaty ale z rozmów z kolegami wynika powyższe.
nadal kupuję żonie kwiaty, przerzuciłem się na frezje, jakoś czuję niesmak do konwalii (jak sobie przypomniałem o tym majowym popołudniu to mi się strasznie przykro zrobiło), może do maja mi przejdzie?
ale mimo wszystko z uśmiechem i Bożym optymizmem: pozdrawiam
ps. o mam to słowo, miałem je na końcu języka: zagłaskałem kota na śmierć |
|
|
|
|
kinga2 [Usunięty]
|
|
|
|
|
kinga2 [Usunięty]
|
|
|
|
|
olaprawdzik [Usunięty]
|
Wysłany: 2011-04-08, 18:31
|
|
|
Michaił napisał/a: |
nadal kupuję żonie kwiaty, przerzuciłem się na frezje, jakoś czuję niesmak do konwalii (jak sobie przypomniałem o tym majowym popołudniu to mi się strasznie przykro zrobiło), może do maja mi przejdzie?
ale mimo wszystko z uśmiechem i Bożym optymizmem: pozdrawiam |
życzę wytrwałości, na pewno wszystko się ułoży :)
pozdrawiam
Ola |
|
|
|
|
kinga2 [Usunięty]
|
Wysłany: 2011-05-16, 20:34
|
|
|
Ciągle mamy problem z ojcem
Dariusz Piórkowski SJ
Niektórzy mają problem z wszelkimi formami czułości. Dlaczego? Jeśli coś nie gra w naszych relacjach, trudno w podskokach rzucać się sobie w ramiona. Nasze ciało i gesty reagują zgodnie z tym, co leży nam na duszy - o relacji z ojcem, powrocie syna marnotrawnego i znaczeniu dotyku pisze Dariusz Piórkowski SJ.
Kiedy przyjrzymy się baczniej niektórym dziełom współczesnej literatury i kinematografii zachodniej, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że postać ojca nadal pozostaje w centrum zainteresowania. Literackie i filmowe obrazy ojca często oscylują pomiędzy dwiema skrajnościami. Z jednej strony spotykamy model autorytarnego rodziciela, wtrącającego się zanadto w życie dzieci, a przy tym pełnego uczuciowego chłodu. Z drugiej strony, widzimy go jako postać duchowo, a czasem nawet fizycznie, nieobecną, wycofaną do okopów swojego wewnętrznego świata.
Takie wnioski wyciągnąłem po ostatniej lekturze kilku książek, napisanych całkiem niedawno, a także po obejrzeniu paru filmów. Uderzyło mnie w nich to, jak usilnie ich bohaterowie pragną bliskości ojca i jak bardzo owi ojcowie zawodzą ich oczekiwania. Przytoczę parę przykładów.
Ojciec ukryty
Zacznę od „Wynalazku samotności”, krótkiego opowiadania amerykańskiego autora, Paula Austera, który przedstawia w nim portret swego nagle zmarłego ojca – „niewidzialnego mężczyzny”, opisując przy tym ich wzajemne relacje nacechowane oddaleniem, swoistą obcością i brakiem zainteresowania ze strony ojca.
„Nie, nie czułem, żeby on mnie nie lubił. Wydawało mi się raczej, że on ciągle był rozproszony, niezdolny, aby spojrzeć w moim kierunku. I ponad wszystko, chciałem, aby mnie zauważył... Im bardziej był powściągliwy, tym bardziej poprzeczka wznosiła się ku górze... Zdałem sobie sprawę, że nawet jeśli zrobiłem wszystko, cokolwiek zamierzyłem, jego reakcja była dokładnie taka sama. W gruncie rzeczy nie miało to dla niego większego znaczenia czy odniosłem sukces, czy porażkę”.
Auster pisze, że jego ojciec często przypominał osobowość wycofaną, człowieka nieobecnego, który nie wyczuwał powagi i unikalności chwili, jakby nie chciał być wplątany w dramaty i kłopoty własnej rodziny, uciekając do wygodnego świata iluzji:
„Nigdy nie potrafił być tam, gdzie był, ponieważ dopóki żył, zawsze był gdzie indziej, pomiędzy tu i tam. Ale tak naprawdę nigdy tutaj. I tak naprawdę nigdy tam.(...) Myślę, że świat był dla niego odległym miejscem, w którym się nigdy prawdziwie nie zadomowił. (...) Urodziłem się, stałem się jego synem i urosłem, jakbym był po prostu jednym z cieni, pojawiającym się i znikającym w jego częściowo rozjaśnionym królestwie świadomości”.
Autor zarzuca również ojcu brak empatii, gdyż jego słowa nie zawierały najmniejszego odcienia emocji, jakby wymawiał jedynie to, co należy wymówić. Ale pisarz nie odczuwa względem niego nienawiści, raczej żal i rozbudzoną jeszcze bardziej po jego śmierci tęksnotę za bliskością.
Spiżowy pomnik
W innej powieści, tym razem szwajcarskiego pisarza, Pascala Merciera, „Nocna podróż do Lizbony”, główny bohater Amadeu Prado pisze list do swojego ojca, długoletniego sędziego, zarzucając mu niesprawiedliwość w ferowaniu wyroków. Przy okazji, wyraża pretensje, że swoim dziwnym zachowaniem i milczącą presją, ojciec wymusił na nim obranie kariery lekarskiej. „Przyznaję, w domu – pisze Prado – nie zachowywaliście się jak sędzia, nie wydawaliście osądów, częściej niż inni ojcowie, raczej rzadziej. A jednak, Ojcze, Waszą oszczędność słów, Waszą niemą obecność często odczuwałem jako osądzającą, sędziowską, wręcz sądową. Nie mogłem już znieść Waszej obecności we mnie, obecności przypominającej kamienny pomnik”. (...) Po jednej z rozmów z Tobą spytałem Mamę, jaki był Twój ojciec i jak traktował Ciebie. „Był dumnym, samotnym, nieznośnym tyranem, który jadł mi z ręki” – powiedziała.
W innym tekście Prado dzieli się swoimi refleksjami wokół Słowa Bożego, które podziwia jako dzieło literatury, ale odrzuca objawionego w niej Boga, krępującego, jego zdaniem, ludzką wolność i autonomię. Bo w Biblii, zauważa Prado, „przemawia odległy, ponury Bóg, który potężny obszar ludzkiego życia – wielki krąg, jaki zatacza, gdy zostawi mu się wolność – chce zawęzić do jednego, niezmiennego punktu posłuszeństwa. Przytłoczeni zgryzotami i obciążeni grzechem, wyjałowieni poddaństwem i brakiem godności w akcie spowiedzi, z popielnym krzyżem na czole mamy iść do grobu, w tysiąckrotnie rozwiewanej nadziei na lepsze życie u Jego boku. Lecz jak może być lepiej u boku Kogoś, kto odarł nas wcześniej ze wszystkich radości i wolności?”
Zastanawiająca jest ta zbieżność doświadczenia własnego ojca z interpretacją Boga Biblii. Na pierwszy rzut oka, wydaje się, że chodzi zaledwie o tanią psychologię, wedle której Bóg staje się niczym innym jak projekcją ziemskiego ojca, gdyż istotnie Bóg ograniczający zlewa się w świadomości autora ze spiżową postacią własnego rodziciela. Ale może tak właśnie działa nasza psychika, do której słabo dociera światło Ewangelii?
Ojciec „znikąd”
„Powrót” to debiut rosyjskiego reżysera, podówczas 39-letniego Andrieja Zwiagincewa, nasączony tajemniczością i głęboką religijną symboliką, oparty na prostej historii, która właśnie czyni to dzieło tak pociągającym doświadczeniem.
Oto po 12 latach nieobecności do domu na rosyjskiej prowincji przybywa ojciec, tajemniczy człowiek, który pojawił się, jakby spadł nagle z księżyca. Obaj synowie przeżywają fascynację, chociaż ojciec, opuściwszy ich w dzieciństwie z niewiadomych powodów, kojarzy się im raczej z nieznaną postacią. Starszy syn, Andriej, ledwo go pamięta, młodszy, Iwan, spotyka go pierwszy raz w życiu.
Już następnego dnia po niespodziewanym zjawieniu się, ojciec postanawia zabrać chłopaków na ryby i pod namioty, by zadzierzgnąć z nimi rodzicielskie relacje. Po początkowym entuzjazmie, wyprawa rychło przeradza się w gehennę. Cel wycieczki zaczyna budzić wątpliwości w sercach synów. Nadto, po drodze ojciec próbuje ich nauczyć, co znaczy być prawdziwym i twardym mężczyzną, stosując żołnierską musztrę i raczej metodę kija, niż marchewki. Wychowani w cieplarnianych warunkach przez mamę i babcię, Andriej i Iwan wystawieni są przez ojca na konfrontację z nieobliczalną i brutalną rzeczywistością. Przechodzą lekcję przetrwania i walki o swoje w świecie, w którym „człowiek człowiekowi wilkiem”.
Obaj nastolatkowie rychło stają w ogniu ambiwalentnych i zwalczających się uczuć: fascynacji z lękiem; nienawiści z miłością; obcości z pragnieniem bliskości; tęsknoty z chęcią ucieczki. Wolność ściera się tutaj z paternalistycznym autorytaryzmem. Surowość ojca, jakkolwiek w jego mniemaniu pełna dobrej woli, doprowadza do tego, że najpierw w Iwanie rodzi się bunt. „Czy to rzeczywiście jest nasz ojciec? – pyta z rozgoryczeniem.
Tymczasem Andriej od początku pozostaje wpatrzony w ojca jak w obrazek, urzeczony jego siłą i sprytem. Ale w końcu i on nie wytrzymuje wojskowego drylu i traktowania ich jak szeregowych. W przypływie nienawiści i niezrozumienia, starszy syn próbuje wystąpić przeciwko rodzicielowi, a nawet targnąć się na jego życie. Nieobecny dotąd ojciec zarówno przyciąga jak i odpycha. Budzi lęk i respekt zarazem. Anita Piotrowska z „Tygodnika Powszechnego” słusznie zauważa że jest to opowieść o osieroceniu i tęsknocie za obecnością, o pełnej desperacji potrzebie oparcia.
Te trzy historie na różne sposoby wydobywają z ich bohaterów pragnienie duchowego powrotu ojca, który zdaje się być zagubiony, żyjący we własnym świecie, niedorastający do powierzonej mu roli. Jest w nich pragnienie uczuciowej bliskości, ciepła, powiedzielibyśmy większej dozy matczynych gestów.
Ojciec współczujący i bliski
Z jakże innym obrazem ojca mamy do czynienia w Ewangelii św. Łukasza, a ściślej mówiąc, w przypowieści o synu marnotrawnym (Łk 15, 1-32). Nie powinniśmy jednak zbyt pospiesznie utożsamiać ojca z przypowieści z Bogiem – Ojcem, chociaż de facto ku temu wszystko zmierza.
Jezus mówi o dramacie ziemskiego ojca, którego obaj synowie, wychowani w atmosferze miłości, schodzą na manowce. Jak to możliwe w domu kochającego ojca? Zauważmy, że to nie ojciec dystansuje się od synów, (w przeciwieństwie do przedstawionych przeze mnie przykładów), lecz jego dzieci mają poważny problem z rozpoznaniem jego dobroci i docenieniem jego obecności. Obaj opuszczają dom. Młodszy duchowo i fizycznie; starszy, co jeszcze bardziej zasmuca, duchowo. Co więcej, ojciec nie tworzy żadnej bariery między sobą a synami. Przeciwnie, spełnia ich życzenie, daje im wszystko, co posiada, przytula, rozmawia, cieszy się z ich bycia razem z nim w domu.
Jezus dobitnie podkreśla, że ojciec z przypowieści ceni sobie bliskość, i chce ją okazywać. Widać to w jego gestach i słowach, w sposobie obchodzenia się z synami. By rozwinąć tę intuicję, chciałbym odwołać się jeszcze do znanego obrazu Rembrandta „Powrót syna marnotrawnego” ( a nie ojca). Jest to dzieło, które artysta zaczął malować pod koniec swego życia, ale go nie ukończył. Zrobił to jego uczeń. Podobnie było z jego innym niedokończonym dziełem: „Dzięcię Jezus w objęciach Symeona”.
Co łączy te dwa obrazy? Przede wszystkim, Rembrandt podkreśla w nich rolę dotyku. Na pierwszym z nich, ojciec, witając powracającego syna, kładzie obie ręce na barkach obdartego i brudnego włóczęgi, a z jego twarzy, zanurzonej w świetle, promieniuje spokój i ukojenie. Nie inaczej wygląda Symeon, który z radością trzyma Dziecię Jezus, przytulając je do swojej piersi.
Kiedy Rembrandt zaczynał pracę nad tymi obrazami, prawie już nie widział. Przez całe życie malował twarze, autoportrety, portrety. Tuż przed śmiercią dotyk stał się dla niego bardziej „realny” niż widzenie. Dotyk jako wehikuł dobroci, poczucia bezpieczeństwa i szczęścia. Mało kto wie, że w swoim prywatnym życiu Rembrandt stracił w ciągu siedmiu lat żonę i trójkę dzieci. Kiedy umierał, osierocił roczną córkę.
W reakcji ojca z przypowieści względem młodszego syna najbardziej uderza mnie to, że całą swoją miłość wyraził bez słów, gestami ciałami: rzucił się mu na ramiona, objął go i pocałował. Nie naznaczył mu żadnej pokuty, nie pozwolił wypowiedzieć się do końca, jakby w tej chwili było to już dla niego bez znaczenia. Sam akt powrotu wystarczył.
W Ewangelii św. Łukasza, który nota bene, był lekarzem, zmysł dotyku pełni ważną rolę. Jezus odważa się dotknąć tych, których się nie godziło dotykać. Przez dotknięcie palcem uzdrawia trędowatego, a także człowieka z uschniętą ręką; dotyka zmarłego syna wdowy, przywracając go do życia; pozwala się dotykać na oczach faryzeuszów przez grzeszną kobietę. Samarytanin dotyka ran obitego i porzuconego człowieka. W przypowieści o owcy pasterz bierze ją na ramiona, a nie popędza przed sobą. Chce ją mieć blisko siebie, dotykalnie, dźwigając ją na sobie, by dać jej odczuć, że teraz jest już bezpieczna.
Słowem, dotyk jest w tej Ewangelii szczególnym przejawem Bożej mocy i bliskości względem człowieka. Ale czyż nie w podobny sposób dojrzewamy w naszych relacjach międzyludzkich? Jakże ważne dla dziecka, już od niemowlęctwa, jest przytulanie, noszenie na rękach, kontakt cielesny z rodzicami. Jeśli tego zabraknie, dziecko odczuje skutki tych braków w dorosłym życiu. Jakże istotne dla związku jest zjednoczenie małżonków w akcie seksualnym, który służy umocnieniu ich więzi, wzmacnia poczucie bezpieczeństwa i bliskości?
Niestety, pod wpływem nadużyć seksualnych i skandali pedofilskich w społeczeństwie i w Kościele, dotyk kojarzy się dzisiaj często z opresją, psychicznym bólem i przemocą. Wszechobecność pornografii i wykorzystywanie ciała ludzkiego na potrzeby reklamy i rynku, sprowadza dotyk jedynie do źródła zmysłowej przyjemności. Dotyk nie mówi już pełnym językiem miłości. Ciało jako wyraz głębszej międzyludzkiej komunikacji nie jest już dla wielu ludzi oczywiste. Diabeł wie w jakie struny uderzyć, by naruszyć w człowieku to, co najcenniejsze.
Ciekawe, że tylko młodszy syn został przytulony i pocałowany przez ojca. Ze starszym synem ojciec rozmawia. Interesująca jest ta różnica w podejściu do obu synów. Dlaczego zabrakło przytulenia ze starszym synem? Myślę, że starszy syn nie był na to gotowy. Ojciec wydawał mu się zbyt obcy, surowy, niedostępny. W tej scenie najbardziej uwidacznia się, że dotyk wyraża ducha.
Niektórzy ludzie mają problemy z przytuleniem i przyjęciem wszelkich innych form czułości. Dlaczego? Jeśli coś nie gra w naszych relacjach, trudno w podskokach rzucać się sobie w ramiona. Nasze ciało i jego gesty reagują zgodnie z tym, co jest w naszym wnętrzu.
Lęk przed zbliżeniem bierze się z nieznajomości, ale też z doświadczonego zranienia, którego człowiek nie chce ryzykować kolejny raz. Ponadto, przytulenie domaga się odwzajemnienia daru, a nie zawsze jesteśmy do tego zdolni. Ale chyba najczęstszą przyczyną unikania cielesnej bliskości jest poczucie niegodności, lęk przed byciem przyjętym, takim jakim się jest; niezgoda na to, że ktoś może mnie kochać, nawet jeśli ja nie kocham jeszcze siebie tak, jak należy.
Nie wiemy, czy starszy syn w końcu wszedł na ucztę, czy na znak pojednania rzucił się ojcu na szyję. Starszy syn przynajmniej nie starał się kłamać ciałem, a ojciec nie wymusił na nim sztucznej pozy. Chociaż kto wie, może coś pękło w zbuntowanym synu, ale o tym Jezus już nie mówi. Niemniej zadziwia ów serdeczny ton, z jakim ojciec zwraca się do starszego syna. Nie mówi „mój synu”, lecz „moje dziecko, wszystko moje jest twoje, a twoje jest moje” Osobiście w słowach tych słyszę czuły głos matki.
Czasem trudno nam przyjąć takiego Boga, jakim Go ukazuje Jezus. Powodów jest wiele. Nie mieści się nam to w głowie. Boimy się takiego Boga. Rzutujemy na Niego nasze przykre doświadczenia z własnymi rodzicami. Ale również nie możemy przeoczyć faktu, że żyjemy w specyficznej kulturze, która często usiłuje projektować własne lęki na Boga.
Wielu filozofów nowożytnych odsyła Boga w zaświaty, widząc w nim co najwyżej Pierwszą Przyczynę, Stwórcę, ale nie Ojca i osobę, z którą można rozmawiać i kochać ją. Na różne sposoby wieszczą, że Bóg jako doskonały byt wycofał się z naszego świata, gdy tymczasem prawda jest taka, że to oni odsunęli Go na boczny tor. Czy czasem nie jesteśmy do nich podobni? To nie Bóg ma powrócić do nas, ale to my mamy powrócić do Niego.
http://www.deon.pl/inteli...em-z-ojcem.html |
|
|
|
|
kinga2 [Usunięty]
|
Wysłany: 2011-05-16, 20:37
|
|
|
Zostałeś ojcem? Wydzielasz hormon miłości!
PAP - Nauka w Polsce
Oksytocyna, nazywana hormonem miłości lub zaufania, odpowiada za tworzenie się więzi matki z nowo narodzonym dzieckiem. Naukowcy wykazali, że panowie, którzy zostają ojcami również wydzielają ją w większych ilościach - informuje pismo "Biological Psychiatry".
- Odkrycie to dowodzi, jak ważne jest stwarzanie ojcom możliwości interakcji ze swoim dzieckiem bezpośrednio po jego narodzinach, po to, by pobudzić u nich układ neurohormonalny odpowiedzialny za powstawanie więzi - komentuje współautorka pracy dr Ruth Feldman z Uniwersytetu Bar-Ilan w Ramat Ganie w Izraelu.
Badania dowiodły, że oksytocyna - hormon produkowany w części mózgu zwanej podwzgórzem - bierze udział w powstawaniu relacji społecznych - między przyjaciółmi, znajomymi i kochankami. Najbardziej znana jest jej rola w tworzeniu się więzi emocjonalnej między matką a noworodkiem - hormon sprawia, że u kobiety, która urodziła dziecko pojawia się instynkt macierzyński.
Teraz okazało się, że oksytocyna pomaga również mężczyznom wejść w rolę ojca.
Naukowcy z Izraela razem z kolegami w Uniwersytetu Yale w New Haven (stan Connecticut) przeanalizowali zbierane wiele lat dane na temat zmian w poziomie tego hormonu u 160 partnerów (80 par), którzy po raz pierwszy zostali rodzicami. Poziom oksytocyny zmierzono im dwukrotnie - po sześciu tygodniach oraz po sześciu miesiącach od narodzin potomka. Obserwowano też i oceniano ich zachowania rodzicielskie.
Okazało się, że przy każdym pomiarze poziom oksytocyny u ojców nie różnił się od poziomu stwierdzanego u matek.
Wynika z tego, że choć wydzielanie się oksytocyny u mam jest pobudzane przez poród, to na ten sam proces u ojców wpływają inne czynniki związane z rodzicielstwem - komentują autorzy pracy.
Naukowcy liczą, że ich odkrycie pomoże lepiej zrozumieć rolę zaburzeń w wydzielaniu oksytocyny u osób, które mają problemy z wypełnianiem obowiązków rodzicielskich wobec swoich dzieci. |
|
|
|
|
kinga2 [Usunięty]
|
Wysłany: 2011-05-16, 20:52
|
|
|
Ojcostwo niewyspane, zmartwione i...
Mateusz Czarnecki
Bywały chwile, gdy przychodził mi do głowy pomysł, by zostać księdzem lub zakonnikiem. W moim przypadku był na tyle abstrakcyjny, że z wrodzonej przekory brałem go nawet pod uwagę. Nic bardziej oderwanego od rzeczywistości niż stwierdzić: „Byłbym dobrym księdzem, takim z powołania". Bycie mężem, tatą, wyobrażałem sobie znacznie rzadziej. Pewnie dlatego, że było mi dużo bliższe, niż myślałem.
Ojcostwa nigdy nie traktowałem jako swojej przyszłej misji, idei czy czekającego na mnie życiowego zadania. Było ono oczywistą, choć odległą częścią moich dążeń, to jest Boskiego planu wcielonego w moją osobowość i wrażliwość: chęci związania się z dziewczyną, w której ze wzajemnością odkryję najbliższą mi osobę. Na samą myśl o tym chciało się żyć. Jeśli wykazałem w tej dziedzinie intuicję i „rzetelność” postępowania, zawdzięczam je swojemu tacie. Cenniejszego dziedzictwa nie mogłem chyba otrzymać.
Dziewczyna to dziewczyna
Dziewczyna to dziewczyna. Nie jest na spróbowanie, jakieś z nią chodzenie, lecz na życie. Tak myślałem. A może nawet nie myślałem. Przekonanie to rosło ze mną od dzieciństwa. I choć czasem mnie ono uwierało i studziło młodzieńczą krew, to właśnie dzięki niemu później programowo nie szukałem żony, ani tym bardziej nie starałem się odkryć żadnego powołania.
Życie działało szybciej, niż sam bym wymyślił. Ja tylko po swojemu, czyli chyba właściwie, podchodziłem do napotykanych mnie sytuacji. I gdy w jednej z nich postanowiłem zagaić rozmowę z upatrzoną przeze mnie dziewczyną (był październik, pierwszy dzień studiów), spotkanie okazało się mieć ciąg dalszy.
Kolejne decyzje i zobowiązania, które nie bez drżenia podjąłem, mają smak mojego własnego życia. Były i są językiem miłosnym wobec tej, która wzbudziła mój Adamowy zachwyt.
Kawalerska perspektywa
Pojąłem żonę nie dla dzieci, lecz dla niej samej. Wiedziałem, że tak się zaczyna twórczość życia. Z całą dynamiką wszelkich napięć, sprowadzoną w jedno niewielkie miejsce, którym jest dom. Z czułością i poczuciem krzywdy. Konfliktami i zrozumieniem. Rodzina jest twórczym tyglem. Niepowstrzymana zmienność i intensywność życia okazuje się rewersem tego, co często z przekąsem nazywa się stabilizacją. Do czego cenniejszego mogłem zmierzać? Najdoskonalszy wybór. I nic zwyczajniejszego pod słońcem.
Nad rozważaniem doniosłości roli mężczyzny w rodzinie nie spędzałem długich chwil. Jak mógłbym znieść nadmiar powagi, którą naszpikowany jest dyskurs o wychowywaniu dzieci, podjęciu odpowiedzialności, i rekompensujące te „trudy" uwznioślanie powołania? Zresztą, o istocie powołań i o „ideałach", o tym, czym jest ojcostwo, czym życie mnisze itd., mówi się najwięcej wtedy, gdy brak jest samych powołanych - czy to ojców, czy mnichów. Mojerozumienie rzeczy mówi mi, że powołanie do ojcostwa nie jest czymś, co się wybiera na drodze wielkich rozważań, poszukiwań czy rachub. Jeśli spotkałem kobietę, którą kocham, nie pożera mnie pytanie, czy aby na pewno chcę z nią być, ponieważ odpowiedzią jest ona sama, ta, którą kocham. Ojcostwo pojawia się jako coś nieodłącznego od tej miłości. Mąż nie będzie poważnie rozmyślał nad tym, co stracił, skoro stał się mężem, ani też rodzice nie będą kalkulować ryzyka. Bo to, co robią, jest dla nich nade wszystko oczywiste.
Gdy się oświadczyłem i moja kawalerska perspektywa, z jej niezmierzonymi i nieokreślonymi możliwościami, ostatecznie zaczęła się kurczyć, nie miałem wyobrażenia siebie w roli ojca rodziny. Oczywiście rozmawialiśmy z narzeczoną o tym, co dla nas - przyszłych rodziców - będzie istotne. Począwszy od wiary. I że będzie improwizacja na temat naszych osobowości, wraz z tym, co wynieśliśmy z własnych domów. Gotowość na założenie rodziny była świadomością, iż czeka nas nieprzewidywalne.
Poza tym hodowałem w sobie kilka budzących moje poczucie zadowolenia pomysłów na kontakt z własnymi dziećmi. Te jednak w większości nie wytrzymały konfrontacji z osobowościami mych potomkiń. Ich płci (jak dotychczas same córki) i charakterów w swoich błogich planach na rodzicielstwo nie byłem w stanie wymyślić. A także tego, że i mnie samego pojawienie się dzieci odmieni.
Chcę być tym, kim jestem
Moje dzieci teraz są jeszcze małe. Szybko rosną. Swoją obecnością wyrażają zmienną postać świata. Po sobie tego nie widzę. Dzieci - to moje przemijanie. Wraz z nimi stałem się starszym pokoleniem. Zacząłem dobrowolnie odchodzić. Ustępować drogi. Dzieci są przede mną. Jeszcze ode mnie zależne, ale - tymczasowo. Muszę przyznać, że to dobra perspektywa do myślenia o życiu jako czymś niezwykłym.
Byłem świadkiem, czy nawet uczestnikiem, porodu moich trzech córek. Mój udział w dziele stworzenia. Źródło, z którego czerpię żywotność, w którym się przeglądam, patrząc co dzień na moje córki, kontemplując ich rozwój, przy całym zmęczeniu, czerpiąc energię z ich nieustającej ruchliwości. Teraz mogę już z nimi rozmawiać. Prowadzimy poranne boje o wyjście do przedszkola, pertraktacje na temat zjedzenia obiadu. Rozsądzam burzliwe spory o kredkę. Ale też odpowiadam na pytania dotyczące świata, których sam nigdy bym nie wymyślił. I choć czasem bywam na granicy rozstrojenia lub rutyny, choć popadam w rodzicielski banał lub przelotny despotyzm, to moje nawyki i przyzwyczajenia mają krótkie nogi. Bo po prostu chcę być tym, kim jestem: mężem i rodzicem.
Ojcostwo niewyspane, zmartwione i...
Tego, o czym mówię, nie da się odkryć na wstępie, przewidzieć lub z góry założyć. Doświadczenie nakłada się na chwilę, w której ono przychodzi. Żeniąc się, nie mogłem wiedzieć, jak jest po ślubie, nie miałem jeszcze dwudziestu trzech lat. Wystarczyło jednak, że miałem narzeczoną, którą chciałem poślubić. Podobnie jest z rodzicielstwem. Do tej chwili nie mam poczucia, bym dorósł do podjęcia roli ojca. Ale cóż po poczuciu, kiedy co dzień budzę się (lub też - jestem budzony) jako - na wskroś - tato. I to ojcostwo, to wejście w rzecz mnie przerastającą, przyszło i przychodzi tylko wraz z ojcostwem. Nie wcześniej. Ojcostwo moje rozgrywa się tu i teraz, na moich oczach. Czasem jest ono niewyspane, innym razem zaczyna się martwić do ęgi kilku osób, ma w sobie tyle znoju, co i radości. I nie da się tych rzeczy zbilansować, oddzielić ani rozróżnić. Ojcostwo jest moją najmocniejszą i najsłabszą stroną zarazem.
To nie popłaca?
Bóg obdarzył mnie trojgiem dzieci. Nie mówię, że to koniec. Ale moja rodzina już jest określana jako wielodzietna. To słowo nie popłaca. Mieć „wiele dzieci" oznacza wiele kłopotów, które z czasem tylko wzbierają na sile. Rosną razem z potomstwem. Dziś dają zagwozdkę na zaś, na całe życie, jakiekolwiek ono się okaże. Bo mieć kilkoro dzieci znaczy - zawężać tym dzieciom szerokie pole rozwoju, liczba warsztatów, treningów, wyjazdów… Można zaplanować szkołę muzyczną, jazdę na koniach i naukę trzech języków. Zakładać, że uczyni się z dziecka człowieka renesansowo wszechstronnego. Ale gdy dzieci jest gromadka i każda czynność odbywa się kosztem wielu innych czynności, okazuje się, że ideał ten zostaje za plecami. Ograniczenia w tej dziedzinie bywają bolesne. Ale to one pozwalają rozbić bańkę mydlaną, którą jest współczesna obsesja zapewnienia młodym „wszystkiego": od najszerszego wykształcenia, możliwości rozwijania skrytych talentów i przyłych zainteresowań, po dojście do obfitego źródła zarobku. Nie o to idzie, by nie chcieć dobrobytu czy poszerzania horyzontów. Ale gdy nie da się zadbać o bardzo wiele, okazuje się, że potrzeba mało albo tylko jednego: wspólnoty. Nic nie zastąpi tego, że jesteśmy razem, stwarzamy dom, swój sposób życia.
My, rodzice, nie rezygnujemy ze swoich zamiłowań. Życie rodzinne wprowadza liczne ograniczenia, ale dzieci nie są piątym kołem u wozu. Przeciwnie, uczestniczą w naszym życiu. Widzą, jak podchodzimy do przyjaźni. Być może same przejmą zasadę, że nie ma nic nad spotkanie z bliskimi.
Nie mamy możliwości odbywać dalekich podróży. Jeździmy więc niedaleko. Dzieciom zupełnie to wystarcza, a okolice, region - gdziekolwiek się zamieszka - zawsze kryją bogactwo ciekawych miejsc, mogą stać się inspiracją, choćby do tego, by kiedyś wybrać się dalej.
Razem czytamy książki. Może nie przeczytamy bardzo dużo, ale nauczymy zamiłowania do czytania. I tak dalej. Każda rodzina wypracowuje swój styl, tworzy własną kulturę i może znakomicie przygotować do wyjścia w świat.
Tu muszę zakończyć, ponieważ myśl, którą jeszcze chciałem zapisać, uciekła mi za sprawą najmłodszej córki. Mając, pod nieobecność mamy, dość zabawy, chwyciła się mojej nogi i zaczęła płakać, co oznaczało, że jest zmęczona i ani chwili dłużej nie da rady zająć się sobą sama. A gdy już ją uśpiłem, wątek zgubił się zupełnie...
http://www.deon.pl/inteli...rtwione-i-.html |
|
|
|
|
kinga2 [Usunięty]
|
Wysłany: 2011-05-16, 21:04
|
|
|
Być ojcem, to być do dyspozycji swoich dzieci
Józef Augustyn SJ /
Być ojcem, znaczy oddać się do dyspozycji swoich dzieci. W ten właśnie sposób ojciec buduje swój autorytet. Autorytet ten zależy dziś nie tyle od pozycji społecznej czy też stanu posiadania, ale przede wszystkim od osobistych starań ojca oraz relacji pomiędzy mężem i żoną.
Mężczyzna zakładający rodzinę winien być świadom potrzeby zbudowania swojego autorytetu, gdyż bez uznania w rodzinie nie może on mieć realnego wpływu na dzieci. Ojciec może jednak budować autorytet w ścisłej współpracy z żoną, matką dzieci. Podobnie rzecz się ma z autorytetem matki. Oboje rodzice budują wspólnie swój autorytet wobec dzieci.
Brak autorytetu ojca w rodzinie powoduje negatywne konsekwencje. Niektórzy ojcowie z powodu braku uznania wycofują się z życia rodzinnego i całe wychowanie dzieci oddają w ręce matki, czyniąc ją za nie odpowiedzialną. Inni usiłują brak realnego autorytetu zastąpić siłą i despotyzmem: krzykiem, stwarzaniem sytuacji zagrożenia i lęku, nieadekwatnym do przewinienia karaniem, nieuzasadnionym ograniczaniem wolności dzieci itp.
Modnym, nowoczesnym rozwiązaniem bywa dobrowolne zrzeczenie się autorytetu wobec swoich dzieci i przyjęcie wobec nich postawy kumplowskiej. Dziecko zostaje obdarzone maksymalną wolnością osobistą; jego opinie mają tę samą wartość, co opinia ojca. W skrajnych przypadkach ojciec rezygnuje także z prawa do nazywania go „tatą" i zezwala mówić do siebie po imieniu. W ten sposób zubożona zostaje ta jedyna, wyjątkowa więź, jaka łączy dziecko i ojca oraz dziecko i matkę. Każde dziecko tylko jednego mężczyznę na świecie w ścisłym znaczeniu może nazywać „tatą" i tylko jedną kobietę „mamą". Zubożenie tej wyjątkowej relacji dziecka do matki i ojca obniża ich autorytet i jest w jakiś sposób krzywdzące.
Dziecko potrzebuje autorytetu ojca i matki i ma do niego prawo. Nawet w sytuacji, gdy mężczyzna czuje się słabszy psychicznie, winien podjąć wysiłek zbudowania swojego autorytetu. Nie mając autorytetu w oczach dzieci, nie zdoła im ofiarować poczucia bezpieczeństwa, oparcia i nie może uczyć ich mądrości życia. Dziecko nie zaufa ojcu, jego radom i pouczeniom, jeżeli nie będzie on dla niego autorytetem.
Ojciec bez autorytetu nie może ofiarować synowi daru męskiej tożsamości. Kiedy rodzic nie ma autorytetu w oczach syna, wówczas syn wstydzi się ojca i odruchowo gdzie indziej szuka wzorca dla swojej męskiej tożsamości.
Rezygnacja z autorytetu, przejawiająca się kumplowską więzią z dziećmi, jest dla nich szczególnie krzywdząca. Ojciec nie może udawać, że jest starszym kolegą swojego dziecka. Autorytet ojcowski nie jest żadnym przywilejem w rodzinie, ale jest wyrazem służby i odpowiedzialności. Autorytet to odpowiedzialność za cały dom: za żonę i dzieci, za jedność i zgodę w rodzinie, za środki materialne na utrzymanie rodziny. Dziecko czuje się tym bezpieczniej, im większym autorytetem cieszy się jego ojciec. Synowie są zwykle bardzo dumni, jeżeli ojciec jest człowiekiem powszechnie szanowanym i jest autorytetem dla wielu, także poza domem rodzinnym.
http://www.deon.pl/inteli...ich-dzieci.html |
|
|
|
|
kinga2 [Usunięty]
|
Wysłany: 2011-05-27, 11:59
|
|
|
Ojciec? Reaktywacja! Warsztaty Nowego Życia
Już 4 czerwca o 18.00 w Centrum Kultury Dobre Miejsce odbędą się kolejne Warsztaty Dobrego Życia pt: „Ojciec reaktywacja!”
Spotkania przeznaczone są nie tylko dla małżeństw, ale także dla tych, którzy przygotowują się do niego lub są zainteresowani tematyką małżeńską.
Dlaczego zostanie poruszony temat ojcostwa? Jak zauważają organizatorzy: Niektórzy tatusiowie, choć przebywają w rodzinie, niejako „zawiesili” swą działalność. Chcemy ich na nowo uaktywnić i pobudzić do działania.
Gośćmi będą: Jacek Pulikowski i o. Zdzisław Wojciechowski jezuita – na co dzień zajmujący się tematyką ojcostwa, a także Mariusz Tyczyński– tata 4 synów i córki, który podzieli się swoim doświadczeniem.
Jakie są zadania taty? Jaką rolę w ojcostwie odgrywają matki? Jak stać się idolem swojego dziecka? Czy obowiązkiem ojca jest bycie przewodnikiem w wierze swoich dzieci? Jaka jest zależność między relacją z tatą a postrzeganiem Boga jako Ojca?
To tylko niektóre z pytań, na które postaramy się znaleźć odpowiedź.
Jacek Pulikowski w książce „Jak wygrać ojcostwo? – instrukcja obsługi” pisze: „Dziecko nie potrzebuje tatusia kumpla pozwalającego na wszystko i regulującego rachunki dziecięcej nieodpowiedzialności. Dziecko do swego wzrostu potrzebuje mądrego przewodnika, nauczyciela, opiekuna, doradcy i wymagającego przyjaciela.”
Spotkanie poprowadzi Anna Jakubczyk-Mucha – redaktor Radia Warszawa.
Bilety na spotkanie w cenie 15 zł. można zakupić w sklepie Chrześcijańskie Granie, Dewajtis 3, Warszawa – godzinę przed spotkaniem. Więcej informacji można znaleźć na: http://www.dobremiejsce.org i http://www.pogotowiemalzenskie.pl.
informacja ze strony:
http://radiowarszawa.com.pl/?p=12644 |
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
|
Dodaj temat do Ulubionych Wersja do druku
|
| Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 8 |
|
|