Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  RSSRSS  BłogosławieństwaBłogosławieństwa  RekolekcjeRekolekcje  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  12 kroków12 kroków  StowarzyszenieStowarzyszenie  KronikaKronika
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  NagraniaNagrania  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki

Poprzedni temat «» Następny temat
Kryzys po 8 latach
Autor Wiadomość
ppd
[Usunięty]

Wysłany: 2016-09-16, 10:10   Kryzys po 8 latach

Dzień dobry,
Postanowiłem napisać, bo nie potrafię do końca dać sobie radę z sytuacją, znajdującej się obecnie w moim związku małżeńskim. Mam 27 lat, żona jest rok młodsza, jesteśmy razem w sumie od 8 lat, w tym w związku małżeńskim niecałe 2 lata. Jesteśmy katolikami, choć przez ostatnie kilka lat przyznam się bez winy, że zapomnieliśmy o Panu Bogu, głównie ja. Mamy ślub kościelny, nie mamy dzieci, mieszkamy (mieszkaliśmy) u jej rodziców. Zaczęło między nami być gorzej mniej więcej od początku lipca. Początkowo uznałem, że jest to przelotne i minie za tydzień czy dwa tygodnie, ale się myliłem. Szczerze powiedziawszy, olałem to na początku. Moja żona się wypaliła co do uczucia do mnie i jest niczym kamień. Ale od początku… Wg mojej żony zaczęło się to mniej więcej od roku, kiedy to na pierwszą rocznicę ślubu zrobiłem jej grubą awanturę, przez którą się popłakała przeze mnie. Płakała też w Święta Bożego Narodzenia przeze mnie, również przez awanturę. Rzadko się kłóciliśmy, ale jak już była kłótnia to całkiem ostra. Nie jestem pamiętliwy, więc do końca nie pamiętam o co poszło, dla mnie to były błahostki jednak teraz wiem, że tak nie było. Zaniedbałem obowiązki uczuciowe i domowe. W jaki sposób? Przede wszystkim straciłem czas na siedzenie przed komputerem oraz wyjścia z kolegami. Mogę przytoczyć kilka sytuacji: kiedy ona gotowała coś w kuchni ja siedziałem przed komputer, podchodziła i przytulała mnie, a ja odpowiadałem żeby mi nie przeszkadzała; chciała żebyśmy wyszli razem na rower a mnie się nie chciało, wolałem nic nie robić, więc wychodziła z koleżanką; jechaliśmy razem pociągiem do pracy a ja grałem na telefonie zamiast np. z nią porozmawiać; chciała żebyśmy wyszli sobie na leżak z piwkiem się poopalać a ja wolałem znów siedzieć przed komputerem; chciała żebyśmy razem oglądali jakiś film a ja znów przed komputerem; chciała żebyśmy poszli klubu pobawić się a ja nie chciałem; przestałem ją szanować taka jaka jest, jak gdzieś wychodziliśmy to mówiłem jej żeby założyła to czy tamto mimo że już była przygotowana na wyjście. Przestałem ją chwalić, wspierać, przestaliśmy rozmawiać. I nie mówię, że tak było zawsze, to się zaczęło mniej-więcej od roku, małymi schodkami w dół. Odkąd mieszkamy, mało pomagałem przy obowiązkach domowych. Może ze 2 razy ugotowałem obiad, w tym roku nauczyłem się obsługiwać pralkę, nigdy nie wynosiłem śmieci, jedynie od czasu do czasu sprzątałem mieszkanie, choć też rzadko. W pewnym momencie zaczęło nas łączyć tylko wspólne śniadanie, które wcześniej robiłem, a od pewnego momentu również przestałem. Nie pytałem jak minął dzień, co robiła w pracy itd., zrobiła się totalna rutyna. I teraz tak analizując ta rutyna zaczęła się od około 4-5 msc. Niecałe 3 msc temu zaczęliśmy budowę naszego wymarzonego domu, który wspólnie ustaliliśmy projekt rysowany na zamówienie, indywidualnie pod nas. Zostały zrobione fundamenty i ogrodzenie działki. Dwa miesiące temu pojechaliśmy na wspólne wakacje, na których coś próbowałem się starać, ale nie bardzo mi to wychodziło. Wkurzałem się i irytowałem że nie widzę reakcji z jej strony o czym oczywiście jej mówiłem. Po powrocie z wakacji, stwierdziłem się ogarnę – choć też nie wyszło to tak jak chciałem. To było dokładnie 1,5 msc temu. Wracała późno z pracy, a ja stwierdziłem że zrobię kolację przy świecach. Oczywiście świece były, wino było, kolacja to zamówiona pizza, ale to bez znaczenia bo i tak to była miła niespodzianka dla niej. Jednak usłyszałem od niej tylko, że to fajnie i tyle. Znów jej powiedziałem, że ja się z koleżanką nie umawiałem, liczyłem na jakiś pocałunek w policzek i podziękowanie ale niestety, tego dnia również się popłakałem co widziała, a następnie powiedziałem że się wyprowadzam jutro. Następnego dnia oznajmiła mi że ma imprezę firmową na którą się umówiła, więc stwierdziłem że się wyprowadzam, że może ustąpi z tą imprezą – zatrzyma mnie, ale niestety tak nie było. Kolejnego dnia po przespanej nocy u rodziców, stwierdziłem że odezwę się do niej. Umówiliśmy się, że podjadę po nią pod pracę, że wezmę bagaże i wrócę do niej. W zasadzie ja się odezwałem a ona zaproponowała, żebym jednak wrócił. Kupiłem kwiaty i tak też się stało. Wróciłem, lecz nie trwało to długo. Starałem się, z uczuciami i obowiązkami domowymi, jednak bezskutecznie. Zaczęło to nabierać odwrotnego efektu, ona zaczęła uciekać od mnie, coraz bardziej ją zaczęło to wkurzać. Przeprowadziliśmy rozmowę, każdy powiedział co jest nie tak, że ona się wypaliła, że to nie wróci w jeden dzień czy tydzień, że potrzebuje czasu. Od momentu kiedy wróciłem po jednodniowej wyprowadzce, ona pracowała długo w pracy, albo umawiała się z koleżankami po pracy. Miała babskie wyjście do klubu, gdzie strasznie mnie zirytowało kiedy wyszła o 19 a wróciła o 7 rano – ale zagryzałem zęby. Tydzień później nerwy mi puściły, kiedy miała wyjściowe spotkanie firmowe (kolacja) i wróciła po 3 w nocy lekko pijana. W mojej głowie pojawiła się myśl, że mnie zdradza. Wtedy też pamiętam, że umówiliśmy się, że się do mnie odezwie podczas tej kolacji, a ona mi napisała sms’a że nie może rozmawiać bo siedzi przy stole. Po jej powrocie po 3 w nocy, odpowiedziała mi że nie dzwoniła bo nie miała chciała. Stwierdziłem, że trzeba będzie rano porozmawiać, bo to tak nie może być. Nie wie o tym, ale zacząłem sprawdzać te miejsca w których przebywała – jednak na razie jest czysto, tzn. nie ma zdrady, lub nie natknąłem się na coś takiego. Po tym dniu, kiedy wróciła o po 3, rano stwierdziłem że musimy porozmawiać. Porozmawialiśmy, doszła do wniosku że trzeba się rozwieść, że to uczucie które wygasło może nie wrócić. Oznajmiliśmy to jej rodzicom, w zasadzie zaprosiliśmy ich na kawę i ona to wszystko powiedziała z kamienną miną, niewzruszona. Tego dnia nie poszedłem do pracy, gdyż nie byłem w stanie funkcjonować. Zacząłem się pakować. Żona powiedziała, żebym podzielił majątek, bo ona nie ma na to czasu, żebym przygotował coś i ona na to zerknie. Po jej powrocie z pracy próbowała mnie jeszcze zatrzymać, żebym może jednak się nie wyprowadzał i się wkurzyła że przygotowałem ten spis majątku. Mimo wszystko chciała, bym pozostał. Stwierdziłem, że przenocuję jeszcze jedną noc. Po tej nocy znów rano rozmawialiśmy, że to może się nie udać, że jej uczucia nie wrócą. Po powrocie z jej pracy była spokojna, powiedzieliśmy sobie, że damy sobie tydzień przerwy. Niestety w tym tygodniu przerwy wmieszała się moja mama. Pod wpływem emocji zażądała żebym poprosił ją o zwrot biżuterii od niej. Ja głupi oczywiście to powiedziałem. Oddała, a następnego dnia nie chciała już nic ode mnie. Kazała mi się wyprowadzić z całym dorobkiem, który przyniosłem ze swojego domu. Próbowałem ją powstrzymać, żeby tego mi nie kazała, ale była nieugięta – więc 2 dni później przyjechała ciężarówka z transportem i zabrałem to co kazała. To było miesiąc temu. Przy wyprowadzce ustaliliśmy, że spotkamy się w rocznicę ślubu (27.09). W między czasie, około 3 tygodnie temu podrzuciłem jej samochód, bo wiem że ma problemy z dojazdem do pracy (jeździ z koleżanką, ale jest to uciążliwe dla dwóch stron). Samochód podrzuciłem pod jej nieobecność z listem w środku. Niestety, tego samego dnia mi go zwróciła. 2 dni po tej sytuacji pojechałem do niej, chciałem porozmawiać, żeby się określiła bo nie umiem żyć w niepewności. Powiedziała, że jeżeli to ma być decyzja ostateczna to potrzebuje czasu, lecz na obecną chwilę nie chce. Przyznała się, że płakała przez kilka dni po mojej wyprowadzce, ale ciężko określić czy dlatego że są puste ściany, czy dlatego że mnie nie było. Odpowiedziałem jej, że mogła zawsze zadzwonić czy napisać, a ja bym się pojawił – ale nic nie odpowiedziała. Kolejne 3 dni później rozmawialiśmy przez telefon. Nie wiem kto zaczął, chyba ona, że spłaci mi kasę w ratach. Ja się zdenerwowałem nie z racji kasy w ratach tylko z jej podejścia i powiedziałem, że chce w gotówce. Doszło do tego, że zaczęliśmy się kłócić, powiedziała że jestem materialistą i rzuciła słuchawką, a później przestała odbierać telefon. Następnie napisała mi, że zachowamy się jak dorośli i spotkamy się 16 września w celu ustalenia szczegółów. Koleżanka, która rozmawiała z nią i ją przycisnęła do muru – powiedziała, że nikogo nie ma, z nikim się nie spotkała, nie ma żadnego adoratora – totalnie nic. Po prostu się wypaliła na maxa do mnie. Przestałem doceniać, szanować i jest teraz jak jest.

Dziś jest 16 września. Przeczytałem kilka wątków na forum z podobną patową sytuacją. Nie wiem co siedzi w jej głowie, nie próbuje już tego nawet zrozumieć. Mam kilka wariantów co może się wydarzyć:
1. Może mieć kogoś już nawet teraz.
2. Może z kimś innym wiąże życie, ale do zdrady nie doszło.
3. Może nie mieć nikogo i rozpalę jej uczucia do mnie.
4. Może nie mieć nikogo i już mnie nigdy nie pokocha.
Dziś mamy się spotkać, nie wiem natomiast co i jak bo przecież napisała że da znać, więc siedzę cicho. Jeżeli się nie odezwie po południu, to ja to zrobię. Po przeczytaniu kilku wątków mam pewien mały plan, na to co chciałbym jej dzisiaj powiedzieć i w jaki sposób się zachować. Przede wszystkim bez emocji, na spokojnie, bez szarpania przeszłości, być facetem – czyli stanowczym w swojej wypowiedzi, bez błagania, bez rozlanych łez, bez przepraszania za wszystko. Muszę być facetem a nie ciepłą kluchą jaką byłem ostatnio, i wiem że to był błąd, gdyż muszę sam siebie szanować, bo bez tego ona szacunku do mnie nie będzie mieć. I tak też jest – po prostu szacunku do mnie nie ma. Więc dzisiaj chcę na początku wręczyć jej kwiaty a następnie powiedzieć:

„K.,
Nie zgadzam się na rozwód, bo to nic nie da na obecną chwilę, gdyż będę walczyć o Ciebie tyle, ile będzie trzeba, dam czasu tyle, ile będzie trzeba. Przed ołtarzem przyrzekałem Tobie, sobie, świadkom i Bogu, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Nie chcę pieniędzy, majątku, samochodów, nie zależy mi na tym bo zależy mnie tylko na Tobie. Dlatego też nie bierz żadnego kredytu, nie kupuj samochodu. Chcę zostawić Ci jeden z naszych. Nie chcesz go? Trudno, zostawiam go tak czy siak, najwyżej nie skorzystasz z niego. To jest tak samo mój jak i Twój samochód - przypominam że dalej jesteśmy małżeństwem. Chcę również pomóc finansowo przy zabezpieczeniu fundamentów przed zimą. Chcę zacząć wszystko od zera, chcę to odbudować małymi krokami. Bez szarpania przeszłości czy mówienia o przyszłości, bo to zaczynają być tylko puste słowa. Chcę, żebyś zobaczyła efekty - konkretne fakty. Jeśli między nami kiedykolwiek była szczera miłość to moim zdaniem ona nie wygasa. To prawda, ona może bardzo przygasnąć ale nigdy nie zgaśnie do końca. Wiem, że w dalszym ciągu coś jeszcze do mnie czujesz. Jako mały krok chcę spotkać się z Tobą 27 września w rocznicę ślubu i spędzić mile czas. Następnie chciałbym pójść z Tobą na wesele do A. Daję to jako propozycję, do zastanowienia się, gdyż nie chcę na Ciebie naciskać. Nie masz nic do stracenia. Na razie tylko tyle. Ta przerwa nauczyła mnie bardzo dużo, wiem i potrafię wyciągnąć z niej wnioski na przyszłość.”

Teraz bardzo proszę Was o pomoc. Jak działać, jak postępować, co zrobić żeby jej znów się chciało ze mną żyć? Obiecałem jej, że się zmienię ale ona mi odpowiedziała – że nie wierzy w moją przemianę. Że to będzie chwilowa przemiana a nie na całe życie. Ja znam swoje błędy, ale co z tego. Mogę jedynie na przyszłość temu zapobiec, ale czy będzie ta przyszłość? Czy powyższy tekst jest w porządku na dzisiejsze spotkanie? Boje się dzisiejszego spotkania, nie wiem czego się spodziewać, jakiej reakcji z jej strony…
 
 
GosiaH
[Usunięty]

Wysłany: 2016-09-16, 10:46   

ppd, witaj na forum.
Jak czytałam, co napisałeś, myślałam, jak żona wysyła ci sygnały, że jest jej źle w małżeństwie, jak ty ich nie widziałeś do czasu gdy wyszedłeś z domu.
Chwała Bogu, że zauważyłeś - masz podstawy, wiesz nad czym warto popracować.

My mawiamy, że naprawia się tyle ile się psuło.
Czy ty masz tyle cierplowości teraz, by czekać, by uzdrawiać małżeństwo dłużej niż przez jedną rozmowę?

Pewnie zanim wszedłeś na nasze forum poczytałeś je trochę - czy zwróciłeś uwagę na lektury, które sobie wzajemnie polecamy? Spróbuj zacząć może od "5 języków miłości" Chapmana czy (w podobnym tonie!) konferencji o. Szustaka "Akrobatyka małżeńska"
Bardzo polecam - mnie uświadomiły jak postawa, sposób wyrażania uczuć nawet w najlepszych intencjach może nie trafiać do drugiej osoby, bo nie mówimy tym samym językiem miłości.

To, co chcesz żonie powiedzieć na dzisiejszym spotkaniu ...
Ja myślę tak: przede wszystkim, znając żonę

mów jej językiem, nie twoim (a ja wyczytuję w tym, co chcesz powiedzieć, że masz plan, a żona ma się dostosować - masz takie intencje? pewnie nie... to zwróć uwagę jak kobieta patrzy na to, co napisałeś),

daj jej przestrzeń na jej zdanie

daj jej przestrzeń na jej wybory

jeśli żona wróciłaby do tematu rozwodu - zrób wszystko, by nie iść w tę stronę

trzymaj emocje na wodzy - to ty jesteś facetem, masz być teraz skałą!

i najważniejsze - nie widzę w ogóle pokory, przeproszenia, pokazania żonie, że zrozumiałeś swój wkład w kryzys, nie widzę deklaracji poprawy

to jest moja opinia, zrobisz jak uważasz, ale przeczytaj to, co napisałam - może coś w tym znajdziesz dla siebie.

Powodzenia!
 
 
ppd
[Usunięty]

Wysłany: 2016-09-16, 11:03   

GosiaH, masz rację - dzięki za odpowiedź. Faktycznie, muszę dać jej przestrzeń, pozwolić na pewne wybory, ale ona nie daje mi żadnego wyboru... chętnie usłyszę co ma do powiedzenia, raczej to będzie to, że "przez telefon mówiłeś inaczej, a teraz znów zmieniasz zdanie"... to że ja zadeklaruję jej poprawę to ona mi odpowie że w nią nie wierzy - co wtedy odpowiedzieć? Że niech nie wierzy, ale zobaczy? To jest osoba, która trochę coś powie specjalnie po złości, a nie do końca tak uważa. Nie mówię, że ze wszystkim tak jest....

Muszę to powiedzieć bo wiem, co ona mi powie. Muszę być też przy tym twardy, ale jednocześnie pozwolić jej na własne zdanie. Podejrzewam, że nie będzie chciała abym zostawił jej auto. Powiem jej, że zrozumiałem wszystko (w zasadzie dzięki też forum), że te kwiaty są na przeprosiny za ostatnie miesiące i ostatni rok, że deklaruję poprawę i chce by ją też zobaczyła.

Ja wiem, że jedną rozmową nie naprawię związku od tak. Wiem też, że to nie będzie trwało tydzień czy miesiąc a zapewne dłużej. Tylko chcę, by nie odrzucała tego co proponuję. Małymi krokami chcę się zbliżyć...

Żona jest osobą, która dusi w sobie problem. Były kłótnie i zrobiła się rutyna (którą przejrzałem z dużym opóźnieniem), ale ona nie dawała mi sygnału ostrzegawczego lub ja go nie zauważałem :-/
 
 
Jacek-sychar
[Usunięty]

Wysłany: 2016-09-16, 11:09   

Ppd

Oj, chłopie. Trochę pojechałeś po bandzie (miałem na myśli komputer i komórkę).

Ale do konkretów. Moim zdaniem Twoja żona nikogo nie ma. Sygnały przez nią wysyłane świadczą, że chciała, żebyś się opamiętał i zaczął na nią zwracać uwagę. Ale Ty zrobiłeś wszystko w drugą stronę.

Teraz musisz się wykazać prawdziwym męstwem, cierpliwością i odwagą.
Ja bym zaproponował:
1. wykasuj wszystkie gry ze swojego komputera i komórki
2. zacznij czytać książki o postępowaniu z kobietami

I miej nadzieję.
Oczywiście zapraszam do naszego ogniska. I do bliższego kontaktu z Bogiem. Bo jeśli Bóg jest z nami, to któż przeciw nam?
 
 
ppd
[Usunięty]

Wysłany: 2016-09-16, 11:33   

Jacek-sychar, ale jak działać. Wykazać się męstwem, cierpliwością i odwagą - to wiem, ale w jaki sposób? Co mam się nie odzywać teraz? Dziś mamy się spotkać, ale póki co nic się nie odzywała. Doprowadzić do sytuacji na 27 września - rocznicę ślubu i co dalej? Jak postępować na takich spotkaniach? Przecież nie będę ciągle wałkować tego tematu, bo wiem że ją to tylko wkurza i irytuje. Puste słowa, bez efektu...a ona tego nie mówi ale pewnie chce zobaczyć efekt. A przez ten okres do 27 września, mam się totalnie odciąć? Nie odzywać? Nie pisać sms nawet typu dobranoc? Kurcze, no nie wiem sam. Wiem, że po tym ostatnim telefonie nie chce ze mną rozmawiać, nie chce mnie widzieć...

Po tym, co jej powiem dzisiaj chciałbym przejść do normalnej rozmowy. Co u niej, co w pracy itd... może trochę to będzie takim początkiem nowej (starej) znajomości...
 
 
Mirakulum
[Usunięty]

Wysłany: 2016-09-16, 14:28   

zacznij od przesłuchania ks Marka Dziewieckiego "Przysięga małżeńska i jej konsekwencje"

http://archive.org/details/przysiega-malzenska

będziesz miał wstępną diagnozę waszego małżeństwa

potem film "Ognioodporny"
rachunek sumienia

i porządna spowiedź

Potrzebujesz wiedzy na temat małżeństwa, i rozwoju duchowego

Jak ja tu trafałam 7 lat temu to przez tydzień prawie nie spałam , ale przesłuchałam wszystkie dostępne tu rekolekcje
nieźle mi się rozjaśniła w łepetynie i sercu na temat sakramentu małżeństwa i błędów popełnionych przez nas.
Mąż wrócił po 7 latach i od 4 lat odbudowujemy :mrgreen:

Niezła przygoda :lol:
 
 
Pavel
[Usunięty]

Wysłany: 2016-09-16, 15:30   

Witaj PPD,
Historia nieco podobna do mojej, chociaz ja chyba miałem nieco mniej "za uszami", Twoja zona zas po tym co piszesz ma większa cierpliwosc niż moja.
Pora dorosnąć, lepiej pozno niż wcale.
Nie bedzie łatwo, ale nie dramatyzuj. Szanse sa. Gdy trafiłem na forum, ktos napisał, ze naprawiac sie moze tyle, ile sie psuło.

Teraz powinieneś dobrze wykorzystać czas i wziac sie za prace nad soba:
-panowanie nad emocjami;
-rachunek sumienia;
-nadrobienie zaległości w wiedzy na temat kobiet, mężczyzn, związków (książki i konferencje).

Warto rowniez zastanowić sie, dlaczego wolałas komputer od zony.
Ja rowniez w tym temacie przeginalem i wiem, ze to ma swoje zródło. Warto je odkryć.

Nadzieja jest, bardzo duzo w Twoich rękach.
Na początek jednak - szeroko pojęta praca nad soba, ale tak, abyś nie uzależniał postępów od stosunku Twej zony do Ciebie.
Jeśli Twe zmiany beda szczere i stałe, zona sama to zauważy.
Z początku z nieufnością, nawet agresja, ale po jakimś czasie moze zdecydować sie dac Wam szanse.

Kryzys to dar. Dar od Boga, abyśmy mogli sie naprostować.
Choć moze to zabrzmieć dziwnie, dziękuje Bogu za ten rok bólu, nerwów, niepewności, rozpaczy, strachu.
Bo dzis jestem innym człowiekiem, i chociaz moja praca nad soba trwa i trwać bedzie, zacząłem zmierzać właściwa droga w swoim życiu.
W moim przypadku, praca nad soba spowodowała, ze budujemy małżeństwo, krok po kroku. A sytuacja wygladała na beznadziejna i bez wyjścia.
To, co czuje Twoja zona teraz, jest teraz. Za jakiś czas moze czuć inaczej.

Tylko od Ciebie zależy ile z tego kryzysu wyniesiesz.
Powodzenia
 
 
ppd
[Usunięty]

Wysłany: 2016-09-16, 15:42   

Pavel, sytuacja jest tak beznadziejna że nie chce się ze mną widzieć dzisiaj. Powiedziała, że zadzwoni do mnie "co do dalszych kroków". Nie brzmi to dobrze. Rozumiem, że mam dać jej czas, żeby nie naciskać czy na spotkanie czy na coś innego? Spróbuje się z nią spotkać, namówić, ale nie chce nic na siłę. Najwyżej powiem jej przez telefon to, co chce jej powiedzieć na żywo.
 
 
ppd
[Usunięty]

Wysłany: 2016-09-16, 16:06   

Pavel, jak sobie z tym poradziłeś. Chodzi mi o szczególnie na początku, jak to wyglądało, co robiłeś, jak zacząć zainteresować i zmienić nastawienie żony. Wiem, że trzeba zacząć od siebie, ale dokładnie - co i jak, żeby to dostrzegła...
 
 
Nirwanna
[Usunięty]

Wysłany: 2016-09-16, 17:01   

ppd napisał/a:
ale dokładnie - co i jak, żeby to dostrzegła...

ppd, nie doczytałeś - Pavel napisał:

Pavel napisał/a:
Na początek jednak - szeroko pojęta praca nad soba, ale tak, abyś nie uzależniał postępów od stosunku Twej zony do Ciebie.


Nie pracujesz nad sobą, żeby żona zauważyła. Wywal w ogóle z głowy tego typu myślenie, bo kobiety najczęściej wyczuwają, kiedy robisz coś "na pokaz", "żeby ona zauważyła". Jeśli Twoja żona jest takim typem, który widzi takie akcje - zwyczajnie Ci nie zaufa, bo już to powiedziała - że nie wierzy w Twoje trwałe zmiany, nie wierzy, że tak będziesz miał do końca życia.
Nie zmieniasz się "pod żonę", bo wtedy żona staje się bożkiem. I Bóg prędzej czy później rozwali Wam to.
Zmieniasz siebie dla siebie i Boga, a wtedy korzystają i doceniają to ludzie Cię otaczający. Zmieniasz się, bo coś w Tobie jest obiektywnie złe. A co jest obiektywnie złe - dowiadujesz się z Pisma Świętego, konfrontujesz to ze Słowem Bożym.

Możesz teraz zrobić taki rachunek sumienia - co jest w Tobie do naprawy, i to nie dlatego, że żonie się nie podobało, tylko dlatego że to jest GENERALNIE złe?
 
 
Pavel
[Usunięty]

Wysłany: 2016-09-16, 17:59   

ppd napisał/a:
Pavel, jak sobie z tym poradziłeś. Chodzi mi o szczególnie na początku, jak to wyglądało, co robiłeś, jak zacząć zainteresować i zmienić nastawienie żony. Wiem, że trzeba zacząć od siebie, ale dokładnie - co i jak, żeby to dostrzegła...


Kompletnie sobie z tym nie radziłem, na początku zwłaszcza. Fakt, ze mieliśmy "ciche dni" przez tydzien, ale nagle jednego dnia z dobrego moim zdaniem małżeństwa staliśmy sie związkiem fikcyjnym. Uwierz, nie było łatwo.
No i na początku, skoro chcesz wiedzieć, chciałem wlasnie nagle wszystko od razu naprawić.
Zamiast tego popełniłem w dobrej wierze klasyczne błędy.
Na nic sie zdały rady forumowiczów. Wszystko "musiałem" przetestować na własnej skórze. No bo co oni mogą wiedzieć ;)

Przez brak pokory straciłem jakieś 4 miesiące. No, moze niezupełnie straciłem. Dzieki radom tutaj zdecydowałem sprzeciwić sie zadaniu zony abym sie wyprowadził. Przeanalizowałem nasz związek, siebie, zonę, duzo czytałem i zaczalem wracać do Boga.
Moje działania zas - przez desperację i niecierpliwość zona miała mnie dosyć.
Co z tego, ze widziała, ze walczę o uratowanie małżeństwa, skoro robiłem to niewłaściwie, bo w efekcie nieświadomie rozdrapywaniem stare rany lub robiłem nowe.

Co pomogło u mnie?
Praca nad soba bez oglądania sie na zone i efekty mej pracy;
Uznanie swej bezsilności i zawierzenie małżeństwa Bogu;
Przeanalizowanie i przepracowanie swoich wad i problemów;
Nabycie wiedzy o mężczyznach, kobietach, o tym jak powinno byc w normalnym związku (książki i konferencje);
Poskromienie swego ego, większe opanowanie i zwiekszona empatia (oj nerwus to ze mnie był niezły).
Na początku moje zmiany wywoływały w mojej zonie agresje oraz zupełnie im nie ufała. Rowniez miała wbite w głowie, ze ludzie sie nie zmieniają, ze to z desperacji i tylko na chwile.
Codziennie, aż do konca zycia bede jej mimowolnie udowadniał to o czym mówił Jacek Pulikowski (polecam gorąco jego konferencje) - człowiek, jeśli tylko chce, ma moc zmiany wszelkich wad. Nawet tych, o których powszechnie sie mowi, ze sa częścią nas. Nie sa.

Każdy z nas wynosi bagaż z domu rodzinnego, dodatkowo dostajemy do niesienia torby wręczone przez otaczających nas ludzi, "prezenty" z tv, internetu i prasy.
Niestety w tym wszystkim jest duzo zatrutych jabłek i jadowitych węży.
Mi sie wydawało, ze wiem sporo. Starałem sie byc dobrym człowiekiem, mężem, ojcem.
Bez właściwej wiedzy jednak, zwłaszcza trafiając na skomplikowany "model" dobre checi na niewiele sie zdają.
Recepta jest szeroko pojęta praca nad soba. Nawet jeśli (odpukać) nie uratuje to Twego małżeństwa, bedziesz mógł wreszcie żyć właściwie.
Ale trzeba wierzyć w uratowanie.
I walczyć o to po bożemu i wraz ze Stwórca :)
 
 
IS7
[Usunięty]

Wysłany: 2016-09-16, 19:00   

Witaj ppd.

Co Ci doradzić? Na pewno przeleciałeś już trochę forum, więc zauważyłeś, że prawie wszystkie przypadki są bardzo podobne i przebiegają według określonych schematów. Skup się na przerobionych wątkach, żeby wyprzedzić fakty i nie popełniać więcej błędów.

Mnie to też nie ominęło. Też to przerabiałem. Na Twoim miejscu bardzo bym się zainteresował czy Twoja żona nie ma na oku jednak jakiegoś "kolegi". Jak byłem na tym etapie co Ty to dałbym sobie głowę obciąć, że moja żona nie ma nikogo i się "wypaliła" - po prostu chce odejść. Dziś bym nie miał głowy. Wiesz z reguły kobiety nie odchodzą w próżnię. Często odchodzą do czegoś, mają już przygotowany grunt. Nie twierdzę, że w Twoim przypadku jest tak na 100% ale sprawdzaj ją.

Ja podobnie jak Ty zawaliłem sprawę z komputerem itp. Nie tak bardzo ale jednak. Natomiast Twoja żona po przeczytaniu wątku wydaje się dużo bardziej wyrozumiała i niezdecydowana od mojej. Dlatego jest szansa naprawić to. Czytaj wątki innych i wyciągaj wnioski. Zapytaj, może żona będzie chciała wyjechać jednak na jakieś spotkania małżeńskie albo terapię. Przestań mówić o pieniądzach, samochodzie i majątku bo wtedy to tak brzmi jakbyś już postawił krzyżyk na waszym małżeństwie.

Już trochę poza tematem, dziś znajomy również wstąpił do klubu z problemem małżeńskim. Żona po 10 latach ma dość i odchodzi. Są bardzo bogaci, mają dziecko, mają wszystko, ona nigdy nie pracowała a jednak... Dużo nie trzeba kobietom w tych czasach. Facet ma krótko pracować, dużo zarabiać, zajmować się dzieckiem, prać, gotować sprzątać, bezustannie adorować żonę, słuchać jej. Nie wiem, czy się zgodzicie, ale chyba obecnie to kobiety częściej porzucają.
 
 
Pavel
[Usunięty]

Wysłany: 2016-09-16, 20:29   

IS7 napisał/a:
Są bardzo bogaci, mają dziecko, mają wszystko, ona nigdy nie pracowała a jednak...


Chyba jednak nie tak wszystko. Kasa nie zastapi bliskosci, kasa nie zbuduje relacji. Poza tym, brak pracy zarobkowej nie oznacza braku pracy ;)

IS7 napisał/a:
Nie twierdzę, że w Twoim przypadku jest tak na 100% ale sprawdzaj ją.

Ze sprawdzaniem to bym nie przesadzal, bo odkryte, zwalszcza jesli nie zdradza, bardzo zagmatwa wystarczajaco zagmatwana sytuacje. Warto jednak miec oczy szeroko otwarte.

IS7 napisał/a:
Nie wiem, czy się zgodzicie, ale chyba obecnie to kobiety częściej porzucają.


Nie wiem, czy sa na ten temat badania, ale wydaje mi sie, ze balagan w glowach i niedojrzalosc rozklada sie jednak w miare rowno.
Po prostu kiedys kobiety trzymaly sie nawet tyranow i damskich bokserow. Teraz i porzadnych, ale nazbyt zapracowanych latwo porzucaja w imie wielkiej milosci na podstawie serialu czy jakiegos romansidla.

Zycie i codziennosc wszystko jednak weryfikuje, wielka nieskonczona "milosc" rowniez.
 
 
ppd
[Usunięty]

Wysłany: 2016-09-17, 20:42   

Drodzy,
Może nie do końca opisałem sytuację, w której się znajduję. Mieszkam u rodziców, stąd o wiele trudniejsze jest jakakolwiek próba. Wyprowadziła mnie z całym dorobkiem, nie wspominając o meblach ale i o nawet badaniach USG, rocznych pit-ach itd. Ze wszystkim, tak bym nie miał po co wrócić. Odnośnie zdrady - podejrzewałem to bardzo mocno i wprost pytałem, ale nie mówiła że nie, że nie ma nikogo trzeciego. Koleżanka ją przycisnęła do muru - twierdzi że też nie, że nie była na żadnej randce, że nie ma adoratora, że nawet jak nam się nie uda to będzie sama... ale w zasadzie która się przyzna? Przecież to wstyd w rodzinie, wśród znajomych... Natomiast skąd miałem takie podejrzenia? Już mówię: częste powroty z pracy po godzinach (szczególnie początek sierpnia, ale pamiętam, że początki miesiąca miała zawsze dłuższe pracowanie, jednak zawsze to było 3-4 dni a teraz prawie 2 tyg); dwa firmowe spotkania na przestrzeni dwóch tygodni (notabene po drugim pękłem i stało się to co się stało); nowy telefon z blokadą ekranu na palec; pewnego dnia pojechałem po nią na peron odebrać ją "późno z pracy" (wracała pociągiem) i traf był taki, że przyjechałem 10 min wcześniej. Nie myśląc dużo wyszedłem po nią na peron. Pociągu nie było, a ona była na peronie pisząc z kimś przez telefon, po czym twierdząc, że był opóźniony pociąg przed chwilą i nie dzwoniła do mnie bo nie chciała mi robić kłopotu..... jeżeli jest ktoś inny, to nie mam na to już wpływu - wybaczcie.

Wczoraj, jak pisałem mieliśmy się spotkać. Niestety, do spotkania nie doszło bo ona nie chciała. Rozmawialiśmy przez telefon. Ona pierwsza zaczęła, bo ja miałem długą przemowę. Więc usłyszałem, że w przyszłym tygodniu będzie chciała złożyć dokumenty rozwodowe. Powiedziałem to wszystko jej co napisałem wcześniej tutaj, że wiem w czym tkwi problem itd. W zasadzie nic nie mówiła, usłyszałem jedynie, że wzięła kredyt, kupiła już sobie auto i mnie spłaci. Mówiłem, że mi nie zależy na majątku, że mogę to powoli małymi krokami odrabiać tyle ile będzie trzeba, że nie zgadzam się na rozwód, żeby go nie składała bo to bez sensu, że zrobię uzasadnienie w sądzie. Usłyszałem, że wypisze papierki, ale czy złoży - zastanowi się. Jak złoży to mnie poinformuje. To, że się zastanowi to wiem, że to może być jej gra na zwłokę, na czas...ona podjęła decyzję już dawno. Powiedziałem, że jeżeli złoży to żeby mnie poinformowała - chcę wiedzieć. Ustaliliśmy, że spotkamy się w naszą rocznicę ślubu 27 września. Co i jak, podam dzień przed. Odnośnie wesela 1 października u koleżanki, nie chce ze mną iść ale wymówka była trochę głupia - powiedziała koleżance że idzie sama i już nie będzie zmieniać/mącić w jej weselu. Odpowiedziałem, że ok, rozumiem to i nie mam do tego urazy. W zasadzie pytała się jeszcze jak u mnie w domu, że jest zmęczona bo pomagała w ogrodzie mamie i tyle. Powiedziała, że chce mieć spokój do tego 27, grzecznie mówiąc żebym pod żadnym pozorem się do niej nie odzywał do tego dnia. Starałem się być naturalny, nie pękłem. Dopiero po zakończeniu rozmowy.

Wiem, że czeka mnie odbudowanie swojej postawy duchowej. Jestem bardzo słaby psychicznie (choć dna sięgnąłem parę tygodni temu). Dlatego też zacząłem się modlić i pomaga mnie to. Zastanawiam się jak mogę się zmienić? Zacząłem czytać książkę, którą pożyczyłem od niej podczas wyprowadzki miesiąc temu (pozostałe są u niej). Może jeżeli ją skończę to poprosiłbym o wymianę na inną? Nie to że na pokaz... chociaż nie wiem czy tak nie wyjdzie. Zacznę chodzić na siłownię i zaczynam już za 2 dni. Tylko też oczywiście nie będę się tym chwalić. Ja wiem, że sytuacja u mnie jest gorzej niż beznadziejna i w zasadzie zaczyna do mnie docierać myśl, że niestety - nic na siłę. Do miłości nie zmuszę. Jednak do póki nie otrzymam dokumentów o rozprawie, chcę spróbować. Dnia 27 jak się spotkamy, to pewnie będziemy rozmawiać o pierdołach, wtedy np mogę powiedzieć tak po ludzku co u mnie, że chodzę na siłownię i do kościoła, że chcę iść na kurs tańca, bo chcę się nauczyć tańczyć. I teraz pytanie, czy zapytać czy zechciałaby iść ze mną czy powiedzieć jej że jak chce to może iść ze mną? Żeby nie wyszło tak, że jestem uzależniony od niej. Może oddam jej książkę i poproszę też o następną... sam nie wiem, proszę o jakieś pomysły...

Jutro wieczorem będę rozmawiać z teściem z zastrzeżeniem, że nikomu nie powie (myślę, że mogę mu zaufać). Chcę go zapytać czy rozmawiał z nią o nas, co myśli, czy wyklucza kogoś trzeciego czy nie i czy mógłby z nią porozmawiać żeby mocno się zastanowiła i nie podjęła decyzji zbyt pochopnie - mam tutaj na myśli złożenie dokumentów rozwodowych.
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,04 sekundy. Zapytań do SQL: 9