Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  RSSRSS  BłogosławieństwaBłogosławieństwa  RekolekcjeRekolekcje  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  12 kroków12 kroków  StowarzyszenieStowarzyszenie  KronikaKronika
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  NagraniaNagrania  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki

Poprzedni temat «» Następny temat
poraniliśmy się, poraniłem - ona odchodzi...
Autor Wiadomość
Sinner
[Usunięty]

Wysłany: 2016-07-06, 23:07   poraniliśmy się, poraniłem - ona odchodzi...

Witam serdecznie ale w bólem serca!

Jak wiekszość z Was, którzy lądują tutaj na forum mam ten sam problem - kryzys w małżeństwie.
Piszę, może będziecie w stanie podpowiedzieć jak walczyć o związek o ile jeszcze jest o co walczyć.

Jesteśmy małżeństwem od 3 lat, razem ze sobą w sumie 11 lat, oboje po trzydziestce (między 30-35).
Jedni, jedyni pisani sobie. Na początku wielkie zakochanie, które przeszło w fazę dojrzałą.
Przed ślubem układało się różnie, była miłość, przywiązanie, kłótnie nie wiadomo o co, głównie z mojej strony.

Po ślubie zamieszkaliśmy w domu jednorodzinnym u moich rodziców - oddzielne piętro/mieszkanie tj kuchnia, łazienka, piętro.
W młodości miałem mówione że tu jest moja część domu i tak zapadło w podświadomośc. Żona nigdy nie czuła się tu dobrze i chciała się wynieść. Zgodnie z naszą umową sprzed ślubu - po ślubie bedziemy dążyć do swojego. 3msc po ślubie było ok ale później przestaliśmy się dogadywać.
Ja nie czułem się kochany, Ona nie czuła się kochana - w związku z tym ciągła walka o swoje na czym bardzo cierpiała moja kobieta (niewiele mogła zrobić w domu, ech...).
Nie chciałem się wyprowadzać i zdaje się że oszukiwałem sam siebie rozmawiając przed ślubem o naszym mieszkaniu tu.
Nie chciałem się zmieniać bo widziałem że to Ona powinna się zmienić co jak teraz stwierdzam było bardzo bardzo dużym błędem.
Teraz wiem że "Chcesz coś zmienić?? Zacznij od siebie."
Były kłótnie o wszystko, o rodziców, o znajomych, o pieniądze, o byle co.

Żona bardzo chciała mieć dziecko, przed ślubem były rozmowy o dzieciach jednak jak mówiłem "zobaczymy". W związku ja nie czułem aby w takich warunkach można je było wychować na dobrego człowieka dlatego zwlekałem i nie godziłem się na nie.
A moja żona więdła jak niepodlewana roślinka.

Problemy, problemy i nic nie chciałem z tym robić.
Problemy dnia codziennego spowodowały że przestałem sobie radzić z nimi na codzień i poszedłem na psychoterapię na której bardzo dużo sobie uzmysłowiłem co trwało prawie rok.
Uzmysłowiłem sobie że wybudowałem wokół siebie wielki mur, którym odgrodziłem się od ludzi, którym nie ufałem i każdy był zły. Nie kochałem siebie i wiadomo - nie potrafiłem okazać żonie miłości.
U psychologwa uzmysłowiłem sobie również jak bardzo człowiek potrafi zachowywać się podświadomie nie zdając sobie z tego sprawy, jak bardzo jest zależny od wzorców zachowań wyniesionych z domu o czym nie miałem wcześniej pojęcia. Wiekszośc moich zachowań była podświadoma i oczywiście nie widziałem w tym nic nieprawidłowego. Oczywiście przebłyski tego że takie zachowanie jest nie nieprawidłowe były ale umysł szybko to racjonalizował.
Dotarło do mnie że mieszkanie w tym domu było dla mnie niemiłosiernie toksyczne ze wzgledu na relacje z jednym z rodziców co również prowadziło do tego że nie potrafiłem się odnaleźć w związku.
Nie zdradziliśmy się nawzajem - bardzo jej ufam z czym było gorzej wcześniej.


Doprowadziło to do tego że w pewnym momencie nie wiedziałem co do niej czuję. Kochała mnie na ówczesną chwilę całym swoim życiem (jak twierdzi) czego nie widziałem i nie czułem. Brakowało mi miłości. Wyznałem jej że nie wiem czy ją kocham co było wielkim ciosem w jej dobre serce. Oczywiście byłem w takim stanie że nie czułem jak wielce to przeżywała - sam byłem bardzo poraniony.

Doprowadziło to do tego żę 7msc temu żona wyprowadziła się na stancje co było dla mnie ciosem w serce bo zostałem sam, ona sama również to przeżyła (napewno gorzej odemnie jak teraz na to patrzę) bo została sama. Odwiedzaliśmy się, jednak pojawiały się kłótnie które doprowadziły do tego że sylwestra i święta Wielkanocne spędzaliśmy oddzielnie (oczywiście oboje stroniąc łzy w oddzielnym miejscu). Tuż przed świetami żona zgodziła się pójść na psychoterapię małżeńską do czego ją namawiałem od kilku miesięcy bo widziałem jak wiele dają takie spotkania. Oczywiście musiało minąć trochę czasu zanim zrozumiałem że trzeba się do niej wyprowadzić. W miedzyczasie chciałem do niej się przeprowadzić bo pytałą mnie o to. Zdecydowałem się na to jednak moja propozycja po podjęciu decyzji spotkała się z odmową ku mojemu zaskoczeniu. Bała się że wszystko będzie się powtarzać bo wciąż ją raniłem.
Niestety, po 2 spotkaniach żona stwierdziła że "chyba się poddałam, ja już przestałam walczć". Wtedy uzmysłowiłem sobie że Ona walczyła, próbowała coś u siebie zmieniać czego wcześniej nie widziałem.

I w ten sposób dotarliśmy do stanu agonii naszego związku kiedy to żona twierdzi że chce rozwodu, że mnie nie kocha.


Obecnie nie widzę u niej żadnych oznak tego że może być międy nami dobrze - chce rozwodu, mówi że będzie unieważniać małżeństwo, dopytuje nt podziału majątku co mnie kompletnie dobija.

Nie odzywa się do mnie, jak poproszę o spotkanie to się spotkamy jednak jak twierdzi "przebaczyła mi ale zawiodła się na mnie". Sama wyznaje że bardzo jest jej ciężko ale decyzja zapadła - rozwód.

Na początku oczywiście był lament z mojej strony, błagania, płacz, kwiaty.
Troche trwało zanim zaczałem wierzyć że o rozwodzie mówi na poważnie.
Rozmawiałem z nią o swoim chorym podejściu do wielu spraw w życiu, cześć takich rozmów przeprowadzona została z psychologiem jednak nic to nie zmieniło w jej podejściu.
Wyprowadziłem się jakiś czas temu na swoją stancje w co nie mogła uwierzyć. Ona mieszka na stancji, ja mieszkam oddzielnie na stancji.

Przeżywam życiową tragedię, czuję że rodzę się na nowo jednak chcę się urodzić przy jej boku.
Nie wiem jak o nią walczyć.
Wszelkie gesty pochodzące z mojego serca są przez nią odrzucane (Fireproof/Ognioodporny). Nie wierzy że pochodzą z głębi serca, pyta czy chcę ją tym przekupić. Odnoszę wrażenie że niektóre jeszcze bardziej ją złoszczą - te kiedy robię coś wbrew jej woli. Nie chce nic ode mnie wziąć - mam związane ręce.

Oczywiście wracam do psychologa (o czym małżonka wie) bo jest jeszcze co poprawiać u mnie.
Zbliżyłem się do Boga, tydzień temu skończyłem pompejańską.

Ale jak żyć?
Jak walczyć o miłość mojego życia?
Jak odbudować zaufanie i wiarygodność którą zniszczyłem?
Bo trzeba tutaj jakoś działać.
Sama modlitwa to w takiej sytuacji za mało - konsultowane z niejednym księdzem.
 
 
kinga2
[Usunięty]

Wysłany: 2016-07-07, 00:13   

TheWorst,
witaj na forum. Bardzo obszerny post :-) , to dobrze, że napisałeś. Będzie Sycharkom łatwiej ogarnąć problem i coś odpisać.
Proszę, Cię jednak byś pisząc starał się dla dobra Twojego małżeństwa zachować charakterystyczne szczegóły waszej historii w tajemnicy, aby nie można było w realu rozpoznać konkretnych osób. Nikt nie powinien móc w przyszłości poranić was bardziej przez nieodpowiednie wykorzystanie wiedzy jaka mógłby tu zdobyć.
 
 
tiliana
[Usunięty]

Wysłany: 2016-07-07, 08:56   

TheWorst - przede wszystkim zmień nick. To naprawdę ogromna pycha z twojej strony myśleć, że jesteś jakiś najgorszy.

Widzę, że masz już sporą samoświadomość. I dość realne spojrzenie na rzeczywistość.

To dobrze. Rozwijaj się dalej tak pięknie :)

A co do twoich pytań - niestety, nie masz wielkiego wpływu na swoją żonę. O miłość nie można walczyć z drugą osobą - przegrasz. Miłość nie ma być wywalczona, ma być dobrowolnym darem drugiej osoby.
Wiarygodność i zaufanie możesz odbudować tylko żelazną konsekwencją. Nie rób nic na siłę, nie rób żonie przysług, których sobie nie życzy. Nie zmusisz jej do tego, żeby cię pokochała czy żeby ci zaufała. W ten sposób się nie da. I nie da się uszczęśliwić kogoś na siłę. SZANUJ żonę i jej wolę, również w tym, że nie zawsze będzie chciała przyjmować oznaki twojej dobrej woli. Po prostu pozwól jej odmawiać ci - to kwestia szacunki i miłości do niej!

Moja rada: ucz się miłości od Boga, czerp z samego jej źródła. I odkrywaj ciągle na nowo obie strony tego mniejszego przykazania miłości "Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego". Pomoże, zobaczysz :)

Trzymam kciuki!
I wspomnę w modlitwie :)
 
 
kenya
[Usunięty]

Wysłany: 2016-07-07, 09:22   

TheWorst napisał/a:
Przeżywam życiową tragedię, czuję że rodzę się na nowo jednak chcę się urodzić przy jej boku.


Witaj TheWorst....aż tak źle o sobie myślisz? :shock:

Tak, to prawda, rodzisz się na nowo - i to jest b.budujące.
Dobrze że opisujesz odkrycia swojej nieświadomości do których doszedłeś dzięki terapii, to może być inspiracją dla innych, którzy okopali się w swoich dysfunkcyjnych postawach, rujnując niejednokrotnie życie drugiej osoby a przy tym sobie.

Jeśli na ten moment odpuścisz sobie CHCĘ, które podkreśliłam w cytowanym zdaniu, będziesz czuł się lepiej. "Umierałeś" przy żonie, zatem wygląda na to, że narodzić się NA NOWO przyjdzie Ci SAMODZIELNIE. I będzie dla Ciebie najlepiej gdy ten stan rzeczy po prostu przyjmiesz. Nie opieraj się temu, tzn. nie bądź w desperacji oczekując już teraz, pilnie natychmiast by żona zaskoczyła i wpisała się znów w Twoje plany i oczekiwania.

Nie polecam też widowiskowych i spektakularnych zachowań inspirowanych filmem. Tutaj trzeba się wykazać wyczuciem i delikatnością, inaczej, oczekując natychmiastowych efektów można popaść w efekt kuglarstwa....a ten do żony na pewno nie przemówi.

Potrzebny jest czas, ogromne wyczucie i CO NAJWAŻNIEJESZE, brak presji z Twojej strony. Każda presja będzie spowalniała ten oczekiwany przez Ciebie proces.
Bądź żonie przyjacielem na którego zawsze i wszędzie może liczyć.
W oparciu o taką postawę spróbuj zbudować coś więcej. Jednocześnie pracuj nad sobą, by siebie wyciszyć, uspokoić na tyle, by ten proces zbliżania się do siebie stał się naturalny.
Im mniej egzaltacji a więcej spokoju wewnętrznego (Twojego), tym bardziej będziesz przekonywujący i wiarygodny dla żony.

Tak naprawdę NIC jeszcze nie jest przesądzone i wszystko może odwrócić się na lepsze w każdej chwili. :-)
 
 
mare1966
[Usunięty]

Wysłany: 2016-07-07, 10:59   

Ja tylko kilka zdań .
Już Panie ci tu sporo mądrych rad udzieliły ,
choć prawdopodobnie chciałbyś bardziej "konkretnych" ,
w stylu zrób to i to , a bedzie od razu efekt .

Nie jesteś "świeży" ( po terapiach , masz już świadomość )
więc nie będę przesadnie delikatny .
TheWorst napisał/a:
Jedni, jedyni pisani sobie.

Jak słucham podobne durnoty , to mnie coś bierze . :evil:
Mam nadzieję , że ten etap głupoty masz już za sobą .
Była taka sama "wielka milość" jak parę miliardów innych "wielkich miłości" .
Oczywiście , to naturalne , taki etap .
Mam nadzieję , że to juz wiesz .

Jako faceta drażni mnie trochę twoja zbytnia emocjonalność
( to pisanie o sercu itd. )
Ty facet masz być , nie syneczek mamusi , bo zapewne tą relację miałeś na myśli .
Miej uczucia , ale "nie popłakuj" przed żoną , zwłaszcza teraz .

TheWorst napisał/a:
Żona bardzo chciała mieć dziecko, przed ślubem były rozmowy o dzieciach jednak jak mówiłem "zobaczymy". W związku ja nie czułem aby w takich warunkach można je było wychować na dobrego człowieka dlatego zwlekałem i nie godziłem się na nie.



W jakich warunkach niby ?
Chodzi ci o bytowe czy związane z uczuciami ?


TheWorst napisał/a:
Nie odzywa się do mnie, jak poproszę o spotkanie to się spotkamy jednak jak twierdzi "przebaczyła mi ale zawiodła się na mnie". Sama wyznaje że bardzo jest jej ciężko ale decyzja zapadła - rozwód.



KLUCZOWA SPRAWA wg. mnie .
Czy aby ktoś się już tam nie pojawił ?
Spotyka się z tobą - bardzo dobry znak , bo jakby jeszcze nie jest pewna do końca .
Z drugiej strony "decyzja zapadła " brzmi nieciekawie . :-?

Ona musi zauważyć bardzo duże zmiany w tobie , ale jakby sama z siebie
na powoli .
Nie w stylu ......... kupiłem jej kwiaty .
To nie może być "płaczący facet" tylko "dojrzały facet" .

Ważne na ile traktuje wiarę poważnie .
Tu może mieć or wewnętrzny , który działa na twoją korzyść .
Niestety papież nie pomaga ostatnio . :mrgreen:




TheWorst napisał/a:
Bo trzeba tutaj jakoś działać.

Sama modlitwa to w takiej sytuacji za mało - konsultowane z niejednym księdzem.


No właśnie .
Wszystko zalezy od konkretnej sytuacji .
Więc wszeslkie rady mogą być dobre albo chybić .
Kobiety mają "dużą bezwładność emocjonalną"
więc musisz POWOLI odkręcać raczej .
Być bardzo dobrym SŁUCHACZEM :!:
bo ona sama może ci dawać "wskazówki" .
 
 
hicks
[Usunięty]

Wysłany: 2016-07-07, 12:17   

Powiem tak dosadnie:
a. typowa zagrywka kobieca - TY JESTEŚ WSZYSTKIEMU WINNY ona jest bidula standard wpychanie cię w poczucie winy
b. niemal jestem PEWIEN ,że za niedługi czas okaże się iż ma "pocieszyciela"
c. sprawy majątkowe ciesz się , że to teraz wypłynęło anie kiedy byscie mieli wspólny dom i dzieci miałbyś wtedy pozamiatane (podejrzewam nakierowywanie na sprawy majątkowe osób żywotnie zainteresowanych - ktoś z jej rodziny , "pśipsiólka od serca albo NOWY , LEPSZY MĘŻCZYZNA).
BĄDZ TWARDY , nie okazuj smutku , żalu -STANOWCZOŚĆ .
Popłacz sobie w mamy albo w poduszkę nie w obecności żony.NIGDY.
Oczywiście staraj się dalej naprawiać ale masz NIKŁE szanse.
Przepraszam ,że tak brutalnie i dosadnie ale to moje doświadzczenia a także w tym roku 2 moich kolegów coś podobnego przechodzi.
Większość kobiet działa bardzo schematycznie.
Ale powtórzę jest ktoś trzeci , bądz CZUJNY .
Pozdrawiam i powodzenia.
 
 
monis
[Usunięty]

Wysłany: 2016-07-07, 12:42   

hicks, nie mierz wszystkich swoją miarą.

A rada poplacz sobie u mamy...bezcenna wręcz 😂
 
 
sheenaz
[Usunięty]

Wysłany: 2016-07-07, 13:56   Re: poraniliśmy się, poraniłem - ona odchodzi...

TheWorst napisał/a:
.....................................


Czy mógłbyś napisać w skrócie o co chodzi? Przez te wszystkie ubarwienia w stylu"disco polo" ( żeby nie było - bardzo lubię ten rodzaj muzy - do tańca najfajniejszy :) ) ciężko jest ogarnąć całość.
Przeczytałam (z trudem) całość, ale mam problemy z interpretacją.
Inna sprawa, która zwróciła moją uwagę, to efekty Twojej terapii. Twoje przemyślenia na jej temat. Podpieranie się nią (sama jestem po dwuletniej terapii - grupowej i indywidualnej, więc mogę mieć już jakąś szczątkową chociaż, opinię na temat "ludzi po terapii").

Niby jakieś samobiczowanie jest tu opisane (może po to, aby uprzedzić ewentualne ataki kobiecej twarzy FORUM), ale mimo obszerności tekstu - treści jest w nim bardzo mało.

Przepraszam jeśli Cię uraziłam. Nie to było moim zamiarem. Lubię konkrety, a nie poezję...
 
 
mare1966
[Usunięty]

Wysłany: 2016-07-07, 16:11   

sheenaz napisał/a:
Przepraszam jeśli Cię uraziłam. Nie to było moim zamiarem. Lubię konkrety, a nie poezję...




No proszę , a mówią , że kobiety są nierzeczowe . :mrgreen:
No , trochę napisał jednak konkretów , choć tak czasem nie wprost . ;-)


......... "disco polo" :mrgreen:
Mnie akurat mocno drażnią nie rytmy nawet , ale rymy
w stylu ........ o , o , o :mrgreen:
Poziom nastolatki młodszej .
 
 
sheenaz
[Usunięty]

Wysłany: 2016-07-07, 16:32   

Tu się zgodzę, rymy są żenujące. Jednakże kocham tańczyć i ta muzyka do tego nadaje się akuratnie :)
Jestem tradycjonalistką w tej materii i lubię tańczyć "za rączkę", z wywijańcami. Dzisiejsza muza klubowa absolutnie mi do tego nie pasi. Jestem z czasów italo disco, to była MUZA ;)

A wracając do wątku głównego, czekam na założyciela. Dziś był online, ale nie zabrał głosu. Myślę, że może już się nie odezwie. Czas pokaże.
 
 
ryan
[Usunięty]

Wysłany: 2016-07-07, 16:40   

monis napisał/a:
hicks, nie mierz wszystkich swoją miarą.


I moją - hicks dobrze prawi
 
 
Sinner
[Usunięty]

Wysłany: 2016-07-08, 09:30   

Dziekuję za taki odzew. Postaram się ustosunkować do wpisanych komentarzy.

mare1966 napisał/a:
Mam nadzieję , że ten etap głupoty masz już za sobą .

Nie mam. Wciąż nie wyobrażam sobie życia z inną TŻ

mare1966 napisał/a:

Ty facet masz być , nie syneczek mamusi , bo zapewne tą relację miałeś na myśli .

Głównie chodziło o relacje z ojcem - relacje jak pies z kotem.

mare1966 napisał/a:

TheWorst napisał/a:
Żona bardzo chciała mieć dziecko, przed ślubem były rozmowy o dzieciach jednak jak mówiłem "zobaczymy". W związku ja nie czułem aby w takich warunkach można je było wychować na dobrego człowieka dlatego zwlekałem i nie godziłem się na nie.


W jakich warunkach niby ?
Chodzi ci o bytowe czy związane z uczuciami ?

Zdecydowanie o uczuciowe. Warunki bytowe docelowo byłyby OK - tak się zapowiadało. Jesteśmy bardzo niezależni finansowo - zarówno żona jak i ja.


Cytat:
KLUCZOWA SPRAWA wg. mnie .
Czy aby ktoś się już tam nie pojawił ?

Wg mnie na 90% nikt się nie pojawił. Znam ją ale tego nigdy nie można być pewnym jeśli nie mieszkasz z tą osobą. Ona nie chce do nikogo odchodzić, chce mieć po prostu normalne życie.


hicks napisał/a:
Powiem tak dosadnie:
a. typowa zagrywka kobieca - TY JESTEŚ WSZYSTKIEMU WINNY ona jest bidula standard wpychanie cię w poczucie winy
b. niemal jestem PEWIEN ,że za niedługi czas okaże się iż ma "pocieszyciela"
c. sprawy majątkowe


Przepraszam ale nie zgodzę się z pkt a/c. Bardzo jej ufam, ona w kwestii pieniędzy również mi mimo że one były dla mnie wielkim problemem. Co do pkt b - chodzi o przyszłość wiec nic nie napiszę.



sheenaz napisał/a:


Czy mógłbyś napisać w skrócie o co chodzi?


Ale ja to opisałem zdaje się :) Co nie jest dla Ciebie jasne?

sheenaz napisał/a:

Przepraszam jeśli Cię uraziłam. Nie to było moim zamiarem. Lubię konkrety, a nie poezję...

Odbieram to jako komplement bo nigdy poezji nie potrafiłem stworzyć :) Nie czuję się urażony. Jesteśmy tylko ludźmi i problemy z komunikacją normalna sprawa...

mare1966 napisał/a:

No , trochę napisał jednak konkretów , choć tak czasem nie wprost . ;-)

Trochę? Nie zgodzę się.
Nie wprost?? Hmm, a może ja mam umysł kobiety? ;-)


sheenaz napisał/a:

A wracając do wątku głównego, czekam na założyciela. Dziś był online, ale nie zabrał głosu. Myślę, że może już się nie odezwie. Czas pokaże.

I am back :-) Byłem online ale ukradkiem bo nie zawsze mam swobodę i czas pisania niestety.
 
 
Nirwanna
[Usunięty]

Wysłany: 2016-07-08, 11:20   

TheWorst napisał/a:
I am back :-)

Co oznacza - wróciłem. Przypominam, że wg Regulaminu zwrotów obcojęzycznych nie stosujemy, lub stosujemy od razu z tłumaczeniem :-)
 
 
sheenaz
[Usunięty]

Wysłany: 2016-07-08, 12:26   

TheWorst,
kiedy zamieszkaliście u Twoich rodziców?
8 lat byliście parą i było ...normalnie. Jak w każdym związku. Miło i czasem konfliktowo. Ogólnie chyba ok - postanowiliście wziąć ślub.
I 3 m-ce po ślubie się posypało?
Czy ma to związek z przeprowadzką do Twoich rodziców?
Czy już wcześniej tam mieszkaliście?

Nagle 3 m-ce po ślubie oboje przestaliście czuć się wzajemnie kochani? Nie mogę tego zrozumieć. Tak jak napisałam wcześniej, nadal nie bardzo rozumiem w czym tkwi problem.
Tzn. ogólnie wiem - odeszła, a Ty dopiero teraz doceniłeś.

Nie chciałem się wyprowadzać i zdaje się że oszukiwałem sam siebie rozmawiając przed ślubem o naszym mieszkaniu tu.
Nie chciałem się zmieniać bo widziałem że to Ona powinna się zmienić co jak teraz stwierdzam było bardzo bardzo dużym błędem.
Teraz wiem że "Chcesz coś zmienić?? Zacznij od siebie."
Były kłótnie o wszystko, o rodziców, o znajomych, o pieniądze, o byle co.


Zapytam ironicznie nieco: ciekawe skąd brały się kłótnie?

Zdecydowanie o uczuciowe. Warunki bytowe docelowo byłyby OK - tak się zapowiadało. Jesteśmy bardzo niezależni finansowo - zarówno żona jak i ja.


Widzę to tak: żona żyła w niezbyt psychicznie komfortowych dla siebie warunkach. Wpędzałeś ją (tak, TY ją wpędzałeś) w tzw. "lata", a ona chciała zostać matką.

Nie chciałeś się wyprowadzić, bo..... no właśnie (Głównie chodziło o relacje z ojcem - relacje jak pies z kotem) - co Cię przed tym powstrzymywało? Ja z takiego domu uciekałabym jak najszybciej się da, tym bardziej mając na to środki finansowe. A mama? zachowywała dystans do waszych sporów? Czy pocieszała w kącie każdego z osobna? Może Tobie matka a nie żona jest potrzebna?

W Twoim postępowaniu widzę dużo premedytacji i bezwzględnej nieuczciwości. Teraz, jak to ONA podjęła decyzję, że tak nie chce żyć - Ty się ocknąłeś. A gdzie do tej pory byłeś? Wygoda i luz ponad wszystko? Strach przed rozpoczęciem życia na własny rachunek?
Zobacz, a ONA potrafiła. Wyprowadziła się, utrzymuje się zapewne sama, i żyje. Może doszła do wniosku, że taki bezwolny partner nie jest jej potrzebny.

Może uznała, ze straciła przez Ciebie ileś lat życia (moje przypuszczenia), i chce teraz zacząć nowe, inne (nie piszę lepsze).

Daj Dziewczynie odpocząć od siebie. Zajmij się swoimi terapiami, dojdź ze sobą do jako takiego ładu, bo ja widzę bałagan w głowie i w postach. Kwiatki, serduszka, łzy - a konkrety? Co Tobie nie pasowało?
Co żonie nie pasowało?
Jakie miałeś niezaspokojone potrzeby?
Jakie ona miała (wyartykułowane)?

Chciałeś bliskości, wsparcia, łagodności, zgody, wspólnej przyszłości itp. I to wszystko jest ok. Tylko czy to miało się wszystko odbywać na twoich warunkach? Bez wyprowadzki, bez dzieci. I tak mogłoby to wyglądać, gdyby i żona tak samo to wszystko planowała.

Przed ślubem ją oszukałeś (mieszkanie). Ma prawo Ci nie ufać w kwestii planów i podejmowanych decyzji.
Może warunkiem ślubu był zakup mieszkania? A Ty się nie wywiązałeś z deklaracji?

Myślę, że masz więcej z"za uszami" niż piszesz. A te wszystkie ckliwości mają czytelnikowi nieco wyidealizować Twoją osobę.
Po analizie materiału dowodowego :) - nie kupuję tego.
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 8